- W empik go
Twarz dla felixa - ebook
Twarz dla felixa - ebook
Ziemia w dalekiej przyszłości. Życie na niej nie przypomina niczego, co jest nam znajome, ale istnieje, mimo wielu katastrof wywołanych przez człowieka. Społeczność, zwąca siebie omonami, jest dobra i pracowita, a jej główna przyjemność to zabawa z felixjatami. Asieda, specjalistka w dziedzinie marbinów podgenualnych, która właśnie dojrzała do czerwonej dreski, okazuje się być swoistym wybrańcem natury, za co społeczność udziela jej nieograniczonych przywilejów…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-547-2 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Czervelko, odetnij. Duka!
Nianiobotta o twarzy matki zjawiła się natychmiast, niemal bezszelestnie. Wyłączyła grawitację i złapała dłoń Asiedy, zanim obie uniosły się beztrosko. Ragacja, wtulona w opiekunkę, rozluźniała każdy nerw i mięsień, poddając się bez ruchu sile bezwładu.
— Skąd mam wiedzieć, że jestem gotowa na felixa? — Asieda uwielbiała zadawać pytania Duce, choć miała pełną świadomość, że nianiobotty służą do innych zadań, niż udzielanie odpowiedzi. Zwłaszcza na tematy odczuć ludzkich. Od tego są rodzice albo czervelka. Ale Duka daje takie przyjemne ciepło i poczucie lekkości bytu…
— Mama tłumaczyła ci to wiele razy. Wciąż się wahasz?
— Wiesz, że to bardzo ważne. Nie mam dylematów w kwestii… no, na przykład rozszerzania konceptualnej wielkości zmiennych pseudobolicznych czy znakowania podgenualnych marbinów odpowiedzialnych za cechy odmienne ragacji i bojka, ale felix nie jest naukową zagwozdką. To kwestia odczuć. I nie da się jej przyswoić czervelalnie.
— Zrobisz to pięknie i bezbłędnie, jak wszystko inne. Jesteś stworzona do wspaniałego życia.
Duka, oprócz twarzy, miała też głos mamy i Asieda, przymykając wewnętrzne powieki ogromnych, niebieskich oczu, poczuła błogi spokój. Zadała pytanie, ale tylko tak, aby zapytać. Już nie potrzebowała odpowiedzi, więc — zamiast rozmawiać z mamą — wtulała się w Dukę i nieważkość, przywołując w myślach twarz Bonikara, jego czarne, wielkie, lekko skośne oczy, wpatrujące się w nią z dziwnym wyrazem; powiększającą się podczas wymian tych długich spojrzeń wypukłość w jego dresce i cudowne uczucie pod skórą, które w tych momentach jej towarzyszyło. Doznała go także teraz, na samo wspomnienie ciemnej twarzy Bonikara, jego uśmiechu i dźwięku głosu, gdy wspólnie pracowali nad projektem spowalniania dermazji, nieuniknionej dotąd przyczyny pożegnań starszych osobników, niedawno przez Asiedę odkrytej. Tak, już podjęła decyzję.
— Bojki mają łatwiej, nie sądzisz? — Spytała jeszcze, przedłużając odrobinę rytualną czynność nieważkiego relaksu. Już niedługo podczas podobnych chwil Duka przestanie być potrzebna.
— Bo?
— Im wszystko jedno, czyją twarz ma ich felicita.
— Nie każdemu.
— Och, większości. A kiedy ragacja zdecyduje się na feliksa z twarzą obojętną, nigdy nie będzie matką, nawet jeśli jej ovulsje zostaną wykorzystane. Nikt sobie nie zada trudu, aby ją poinformować. Wiem, bojki, którym brak powodzenia u ragacji, też nie znają poplonów swoich matozoi. Po co tak komplikować? Wszyscy powinni mieć felixjaty na życzenie, a o efektach dopasowań informowałoby się dawców, aby każdy mógł cieszyć się rodzicielstwem.
— Omony lubią swoje tradycje.
Asieda powoli otworzyła oczy, dając Duce sygnał, że czas wracać do zajęć. Lekko opadły na podłoże po włączeniu grawitacji.
— Duka, czerwona dreska.
— Jednak podjęłaś decyzję. — Uśmiechnęła się swoim botowym grymasem, coraz bardziej udoskonalanym przez kolejne pokolenia twórców.
Asieda nacisnęła klik obecnej, jasnożółtej dreski, a ta natychmiast w nim znikła. Przyłożyła do ramienia klik podany przez Dukę, który po naciśnięciu odział ją po raz pierwszy w czerwień, kolor zastrzeżony wyłącznie na wybór twarzy dla felixa i późniejsze, związane z tym uroczystości. Jej jasna skóra i wielki błękit oczu pięknie kontrastowały z dreską, przylegającą ściśle do tułowia i kończyn.
— Trzeba zawiadomić rodziców.
— Nie! — Asieda przerwała Duce, zanim ta uruchomiła czervelkową funkcję uskutecznienia tego zadania. — Żadnych świadków. Jeśli odmówi, chcę łykać porażkę w samotności.
— Byłby straceńcem, gdyby odmówił. — Duka jednak nie nalegała.
Asieda stała chwilę, przywołując znów w myślach słodką twarz Bonikara, jakby chciała się upewnić, że robi dobrze. Uniosła głowę.
— Czervelko, połącz z Bonikarem.
Stanął przed nią po maleńkiej chwilce, a lekki wyraz zdumienia na widok jej czerwonej dreski szybko ustąpił miejsca głębokiemu poruszeniu i radości. Obdarzał ją swym gorącym wzrokiem, czekając na jej ruch cierpliwie.
— Czy Bonikar zgodzi się, aby mój felix miał jego twarz? — Spytała głośno, powoli i spokojnie, jak nakazywała tradycja.
Ciemnoskóry, młody i piękny bojek skłonił się do samego podłoża i trwał chwilę w tym zgięciu, radując Asiedę niewymownie, bowiem ten gest oznaczał aprobatę i zadowolenie z bycia wybrankiem. Prostując się, spojrzał znów z ogniem w oczach i sam zabrał głos.
— Czy Asieda zgodzi się, aby moja felicita miała jej twarz?
Ragacja ochotnie skłoniła się głęboko, choć wielkie zdziwienie próbowało wybić ją z równowagi. Bojki, które dysponowały już felicitami, mogły udzielać swojej twarzy, ale nie miały prawa prosić ragacji o udostępnienie jej, ten przywilej należał się tylko pierwocinom. Bonikar już dawno przestał być bambinem, a jednak czekał na felicitę aż do tej chwili… To wielka radość dla każdej ragacji.
Asieda nie zdążyła jednak nacieszyć się owym przywilejem, rozległ się bowiem dźwięk, którego Ziemia nie słyszała od kilku pokoleń, piękny, donośny, oznajmiający wszystkim pięciu landeriom i każdemu mieszkańcowi planety, że oto mamy stuprocentowe dopasowania. Natychmiast ukazały się twarze wszystkich omonów, a obok młodych stanęli ich rodzice. Dumni. Niebywale dumni. Bardziej nawet, niż skojarzona przed chwilą para, która okazała się być dopasowana w stu procentach. Szum radości i aprobaty zanikał stopniowo, czas bowiem na informację, ile poplonów z tego powstanie. Ekran czervelki centralnej ukazywał ovulsje Asiedy i matozoje Bonikara, które łączyły się pięknie, jak przystało na stuprocentowe dopasowanie. Jedna, dwie, trzy… Szum wzmagał się znów, bowiem trzech poplonów nie zanotowano u jednej pary od dwóch pokoleń, ale to jeszcze nie był koniec. Tak powstały ragacje, więc wszyscy zaczęli wznosić okrzyki, bowiem wiadomo było, że dołączą do nich jeszcze trzy bojki. Gdy na ekranie pojawił się komplet poplonów, rozmieszczony w osobnych cieplarnikach, wiwatom nie było końca. Sześć poplonów z jednej pary! Asieda i Bonikar patrzyli na siebie z gorącym uśmiechem. Wiedzieli, co to oznacza. Już do końca życia będą mieli przywileje, o których nikomu innemu nawet się nie śniło. Każda, najbardziej ukryta w czervelce informacja, zostanie im udostępniona. Będą mogli zajmować się wszystkim, na co tylko przyjdzie im ochota. Albo nie robić nic, co było przywilejem największym.
Uśmiechnięci, z błyszczącymi oczami, odbywali wirtualny spacer wśród rzędów całej ziemskiej nacji. Nikt nie mógł odpuścić sobie takiej okazji i każdy chciał zobaczyć wybrańców, bo mogła to być jedyna okazja w życiu. Jako uprzywilejowani bowiem nie będą dla nikogo dostępni na wezwanie, oprócz siebie nawzajem i bambinów, które wyrosną z właśnie powstałych poplonów. Nawet rodzice będą potrzebowali ich zgody na kontakt. Już czervelka tego skwapliwie dopilnuje. Najbardziej dumni byli mieszkańcy Europiny, w której żyła Asieda i Afrylii, domownika Bonikara, ale cieszyli się wszyscy, bowiem poplony wzrastać będą w każdej landerii, a w Europinie nawet dwa. Takiej radości ogólnoomonalnej nikt nie pamiętał. I nikt też nigdy nie miał tak długiej przerwy w pracy i nauce, tylko po to, aby cieszyć się stuprocentowymi dopasowaniami sześciu poplonów, które to szczęście tak niespodziewanie spadło na całą planetę.2. Oczekiwanie czasem ma dobre strony. Co to jest ogród?
Dziwnym było uczucie bezczynności, ale Asieda chciała je poznać, zanim podejmie decyzję o dalszych naukach i pracach. Postanowiła więc do przybycia felixa nie robić nic, tylko oddawać się bezczynności bądź ewentualnie rozmowie z Bonikarem. Miała na to dwa cykle, bowiem zwykle tyle czasu zajmowało zrobienie twarzy dla felixa, uruchomienie go w odpowiedni dla wymagań danej osoby sposób i dostarczenie na miejsce. Coś przyszło jej na myśl, więc poleciła czervelce połączenie z matką.
— Asieda, bambina moja najmilsza, cudownie, że chcesz mnie widzieć. Nie masz pojęcia, jak jestem dumna.
— Mam, przecież to sprawa ogólnoomonalna, no i ja już też jestem matką.
— I to jaką! Wiele pokoleń będzie sławić ciebie i pamięć o tobie.
— Wiem. Choć, prawdę rzekłszy, moja w tym zasługa żadna. Ot, natura się wywiązała. Ale jestem jej wdzięczna, bo otwarła mi ogromne możliwości. Dzięki nim może naprawdę zasłużę na sławę.
— Co będziesz robić? Bo nie wierzę, że ulegniesz bezczynności.
— Może kiedyś… Jest całkiem przyjemna. Jednak mam zbyt dużo pomysłów i energii, aby siedzieć i gapić się w pustkę. Mamo… Powiesz mi coś o felixie? Teraz to już chyba dozwolone?
Riona zaśmiała się, patrząc z czułością na swoją bambinę.
— Nie możesz się doczekać?
— To nie tak… Wiesz, że jestem cierpliwa. Ale mam wiele wiedzy na różne tematy, a o sprawie w życiu być może najważniejszej nie wiem nic.
— Wytrzymasz. Nie mogę, skarbie. Tradycja, nikt jej nie powinien łamać. Szkoda psuć niespodziankę.
— Powiedz mi chociaż, czy to ma coś wspólnego z dziwnym, a jakże przyjemnym, uczuciem pod skórą, dzięki któremu wybrałam Bonikara?
— Nie naciskaj, wiesz, że nie powiem.
— Dobra. Zapytam czervelkę. Mam przywileje, powie mi wszystko.
— Możesz spróbować, ale to nie są sprawy czervelalne. Sama zrozumiesz. Miłej zabawy ci życzę.
— Czego?
— Zabawy.
— Nie znam tego słowa.
— Poznasz. Już niedługo.
Asieda wiedziała, że z matki niczego nie wydusi, a jednak była lekko rozczarowana ich rozmową. Pożegnały się mimo wszystko serdecznie. Czas był bowiem na cykl, rutynowy, acz pierwszy z dwóch dzielących ją od felixa, czyli w jakiś sposób niezwykły. Duka czekała już w nasadowni. Po drodze Asieda pozbyła się czerwonej dreski, choć założy ją raz jeszcze, na powitanie.
Oczyszczanie odbywało się w równych odstępach czasu, wyznaczanych przez rytm funkcjonowania organizmu. Asieda i Bonikar doświadczali go razem, tak wypadło z ich życiowego rytmu. Trwało różnie, w zależności od stopnia zanieczyszczenia skóry i konieczności ponownego jej zasilenia składnikami odżywczymi. Bywało nawet przyjemne, ale w większości to po prostu czas spędzony w zamkniętej nasadowni, bez ruchu, otwierania oczu, przykrytych na ten czas zewnętrznymi powiekami i oddychania. Efekt był za to niezwykły; po każdym cyklu nowa energia wstępowała w ciało i wszelkie działania były efektywniejsze. Nawet sen tak nie zasilał organizmu, jak cykl oczyszczania i odżywiania. Może dlatego spali krótko, zamieniając czas bez woli na częstsze cykle i zachowanie świadomości, co owocowało z kolei większą wydajnością nauki i pracy.
Wywołał ją Bonikar, też odświeżony i pełen energii.
— Pogadajmy jeszcze raz przed dostawą. Potem już pewnie nasze rozmowy będą inaczej wyglądać.
— Świetny pomysł. Zdecydowałeś już, co chcesz robić?
— Wiem od dawna, choć nie miałem nadziei na spełnienie. To rzecz bezproduktywna, więc leży odłogiem, ale jako uprzywilejowany mogę ją znów użyźnić i zebrać plony. Chcę odkrywać światy minione.
— Historia?
— Nie. Wykopaliska.
— Będziesz potrzebował historyka…
— Na pewno ktoś się tym interesuje. Mogę teraz wybrać, czervelka zgodzi się na wszystko.
— Owszem, ktoś tak. I nie będziesz musiał daleko szukać.
— Naprawdę? — Ucieszył się ogromnie. — Nic nie mówiłaś.
— Ty też nie. Nikt nie rozmawia o takich zainteresowaniach, bo brakuje na to czasu. Ale ja chcę sięgnąć daleko, naprawdę bardzo daleko.
— I ja. Dokopię się do pierwszego życia na ziemi.
— Ależ się cieszę. Bonikar… Wybrałeś moją twarz dla swojej felicity. Mogłeś mieć każdą.
— Od naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że chcę tylko twoją. Nie wiem jeszcze po co, ale bardzo tego chcę. I jestem szczęśliwy, że ty wybrałaś moją. Marzyłem o naszej wspólnocie felixjanów.
— Wiesz, że dostaniemy najnowsze modele? Ponoć trudno je odróżnić od omonów. Dawno już wyglądają jak my, ale jednak szybko potrafimy dostrzec różnice.
— Wiem, dostałem też tę informację. Bardzo jestem ciekaw.
Czuła na sobie jego gorący, czarny wzrok i znów ogarnął ją ten rozkoszny prąd podskórny. Jakże piękną miał twarz…
— Jesteś piękna, Asieda. Kiedyś, teraz i na zawsze. Nigdy nie zmienię swojej felicity, chcę tylko ciebie.
Znów powiększyła się wypukłość na jego dresce i Asieda odniosła wrażenie, że gdyby faktycznie stali obok siebie, objąłby ją i mocno przytulił. Jak Duka. Jakże bardzo tego pragnęła… Nawet bez stanu nieważkości.
— I ty jesteś piękny, Bonikar. Od dawna tonę w twoim uroku, ale nikt mi nie powiedział, jak mam wybierać. Chciałam mieć pewność. Spodziewałeś się, że będziemy mieli stuprocentowe dopasowania i tyle poplonów?
— Bardzo tego chciałem, jak wszyscy zresztą. To główne marzenie każdego omona. Nigdy jednak nie wierzyłem, że to możliwe. Jesteśmy wybrańcami natury. Pójdziemy na spacer?
— Z radością. Czervelko, ogród.
Szli powoli wśród kwiatów i drzew, wierząc czervelce, że tak właśnie ogród wygląda. Sami nigdy go nie widzieli. Nie odczuwali zresztą takiej potrzeby, nauka i praca wystarczająco wypełniały ich życie. Teraz jednak wszystkie drzwi stoją przed nimi otworem.
— Skąd wytrzasnęłaś pomysł tego, no… Jak to nazwałaś?
— Ogród. Gdzieś widziałam tę nazwę, w jakichś dostępnych materiałach. Było połączone ze słowem “spacer”, pomyślałam, że spróbuję to wydostać od czervelki. Strasznie jest dziwaczny.
— Na pewno kolorowy, jak twoje dreski. Ale co to właściwie jest?
— Pojęcia nie mam. Ciekawe, kto wymyślił coś tak zupełnie omonowi zbędnego?
— Teraz będziesz miała szansę się dowiedzieć. Kto i po co. Ale nawet przyjemna jest taka strata czasu… Dotąd spacerowaliśmy tylko wśród liczb, dokumentacji i doświadczeń, rozmawiając wyłącznie o tematach naukowych. A, właśnie. Asieda, czy my zostawiamy nasze próby powstrzymania dermazji? Nieźle nam szło, daliśmy najstarszym dwadzieścia procent więcej czasu przed pożegnaniem.
— Też o tym myślałam. Możemy i tym się zająć. Teraz nie musimy wszystkiego robić sami, dostaniemy tylu pomocników, ilu zamówimy. Botów i omonów.
— Cudownie, że będziemy dużo czasu spędzać razem. Nie znam pary, nawet z połączonymi felixjatami i dużym dopasowaniem, żeby przebywali tak długo ze sobą.
— Sam mówiłeś, jesteśmy wybrańcami natury. I też się cieszę. Zobacz, to jest piękne. Ciekawe, cóż to takiego? Czervelko, co to jest?
— Kwiat.
— Co?
— Kwiat. Tak nazywano ten rodzaj roślin. A patrzysz na storczyka.
— Tamte to też kwiat?
— Owszem. Tylko innego gatunku. Róże, tulipany, astry, lilie…
— Do czego służyły?
— Do ozdoby.
— Czego?
— Ozdoby. Dekoracji. Wystroju. Siedzib.
— Naprawdę to było omonom potrzebne?
— Miały też piękny zapach.
— Co miały?
— Zapach. Kiedyś omony go czuły. Ale bardzo dawno temu. Zmysł węchu przestał być potrzebny, więc zanikł. Jak wiele innych funkcji i narządów.
— Mówisz samymi zagadkami, nic z tego nie rozumiem. A ty, Bonikar?
— Ja jeszcze mniej. Po co ktoś miałby w domowniku trzymać tak bezużyteczną rzecz? Dla zapachu? Do czego on w ogóle służył?
— Drodzy moi uprzywilejowani. To tematy na prace naukowe, chcecie je poznać, pomogę, ale nie da się tego zrobić na spacerze. Będziecie mieli dużo czasu, aby je zgłębiać, jeśli taką wolę wykażecie.
— No, dobrze. Możesz odciąć ten ogród. Bonikar, masz rodzeństwo?
— Siostrę po ojcu. Mianuje się Unaria. Ma domownik na Austronii, ale to jeszcze bambina, choć bystra ponad przeciętną. A ty?
— Mam brata z dopasowania. Temikar. Łączyli nas razem, jak nasze poplony na uroczystości. Od kiedy poprosił o felicitę, straciłam z nim kontakt, zawsze oddzielają felixjatowych od pierwocin. Tylko rodziców nam zostawiają. Jeszcze chwilka i dowiemy się, dlaczego. Bonikar, jesteśmy rodzicami. Dociera to do ciebie? Rodzicami sześciu poplonów!
— Jeszcze nie bardzo, ale radość odczuwam ogromną. Musimy wybrać miana. Wkrótce świat się o nie upomni. Będą śledzić każdą fazę ich rozwoju z zapartym tchem.
— Tak, wiem. Ale chcę to zrobić przy nich, muszę je widzieć, aby miana dopasować.
— Doskonały pomysł.
— Bonikar, wywołuje cię ojciec. Chcesz z nim rozmawiać?
— Och, czervelko, wiesz, jak zepsuć nastrój. Ale dobrze. Daj nam chwilkę, bo nasze następne spotkanie już będzie zupełnie inne, niech ojciec poczeka.
Objął Asiedę wzrokiem od stóp do głów.
— Do zobaczenia, moja piękna.
— Do widzenia, mój śliczny.3. Jak bambina napawają dumą rodziców? Mianujemy statek
Riona obserwowała grupę ragacji i bojków, maleńkich, ledwo zaczynających chodzić, wszystkich jeszcze na biało, jak przystało bambinom, uczących się zawzięcie cyklu biologicznego i budowy omonów. To pierwszy temat naukowy, który każdy sobie przyswajał, krótko po tym, jak cieplarniki przestają być potrzebne, a w ich miejsce pojawiają się nianiobotty o twarzach mam lub ojców i bezpośredni kontakt z czervelką. Bambina zwykle są ruchliwe i niechętne nasadowni, nianiobotty w tym okresie mają wiele zajęć. Ileż jednak słodyczy zawiera się w drobnych twarzyczkach o wielkich oczach, głodnych wiedzy i nianiobottowych objęć, zwłaszcza podczas seansów pozbawionych grawitacji, bez umiaru pochłaniających każdy temat przedstawiany przez czervelkę i wciąż próbujących dotykać swoich rówieśników, choć wiedzą, że fizycznie ich przy nich nie ma. A obrazu wygenerowanego przez czervelkę dotknąć nie sposób. One jeszcze nie kojarzą, że nianiobotta to nie mama czy tata, trudno im odróżnić omona od bota. Ale już niedługo. Bambina z wyselekcjonowanych starannie ovulsji i matozoi są perfekcyjne i bardzo szybko się uczą. Tylko takie służą rozwojowi omonalności, dlatego wszelkie słabe czy uszkodzone ovulsje i matozoje nigdy nie zostaną poplonami, a tym bardziej bambinami czy omonami dojrzałymi.
Riona podziwiała kolejne pokolenie bambin, choć coraz mniej wśród nich zdarzało się rodzeństw z dopasowania. Tradycja wspólnego felixjanizmu pewnie zaniknie, skoro tak trudno o dobre dopasowanie podgenualnych marbinów odpowiedzialnych za perfekcję budowy pojedynczego omona. Jeszcze parę pokoleń i poplony nie będą miały żadnego związku z felixjanami. Tak, jak marzy się Asiedzie. Każdy wybierze sobie twarz, jaką zechce, nawet bez zgody ragacji czy bojka, a rodzicielstwo zaplanuje za nich czervelka. Całkowicie. Od początku do końca. Cóż… W zasadzie nic się nie zmieni, jeśli chodzi o poplonalność. Ale jedna z ostatnich pięknych tradycji pożegna się i odejdzie w niebyt. Szkoda.
Wkrótce też zniknie podział na kolorystykę skórną i oczną. Riona była orędowniczką powstrzymania tendencji. Redagowała wiele prac w tym temacie, wszak wystarczyłoby w każdym pokoleniu choć kilka dopasowań zrobić wewnątrz danej kolorystyki, resztę krzyżować do woli, ale nikt nie wsparł jej działań. W ogólnym rozrachunku liczy się przetrwanie omonów, o które tak zawzięcie walczą, więc zaniechano podobnych fanaberii. I tak coraz trudniej o dobre dopasowania. Riona miała szczęście, że wybrany przez nią bojek Masuar dopasował się na dwójkę pięknych poplonów, to absolutna rzadkość od kilku pokoleń. I oba są jasne, niebieskookie. Cóż. Asieda wybrała skośnookiego, ciemnoskórego bojka i choć mają aż sześć dopasowań, w dodatku stuprocentowych (wciąż trudno w to uwierzyć), to z pewnością zabraknie wśród nich jasnych poplonów. A na Temikara jeszcze żadna ragacja nie zwróciła uwagi, więc jeśli nawet zostanie ojcem, nikt się o tym nie dowie.
W grupie uczących się bambin był tylko jeden jasny bojek o niebieskich oczach. Pozostałe miały ślicznie wymieszane podgenualne marbiny, odpowiedzialne za każdy detal omonalnego ciała. W grupie Asiedy rosło ich troje. A kiedy Riona była bambinem, miała koło siebie czwórkę innych niebieskookich jasnych twarzy, między innymi Masuara. Wyraźna tendencja spadkowa.
— Matka Bonikara zwołuje spotkanie obojga rodziców. — Zaanonsowała czervelka.
Cała trójka stanęła przed nią, a roześmiana Giadona od razu zaczęła mówić.
— Słuchajcie, mam pomysł. Na pewno zostanie przyjęty, ale chcę, abyśmy wszyscy go poparli. Jako rodzice uprzywilejowanej pary będziemy mieli pierwszeństwo.
— W kwestii? — Stemor przymknął wewnętrzne powieki skośnych oczu, co zwykle robił, gdy nie wykazywał większego zainteresowania tematem.
— Kończymy budowę statku kosmicznego, który poleci na Termazjanę w układzie Vorceliata. Złóżmy wniosek, aby dostał miano “Asieda i Bonikar”, a główne boty, odpowiedzialne za kontakt z Termazjananami, zaopatrzono w twarze naszych bambin.
— Miał się nazywać “Termazjana”, aby okazać szacunek mieszkańcom planety.
— Taki był plan, ale przecież nawet nie wiemy, czy tam jest jakieś życie. Samo miano planety też jest nasze. Nikt jeszcze tak daleko nie latał, a i w bliższej okolicy zbyt wielu organizmów nie znaleźliśmy.
— Racja — kiwnął głową Masuar. — A nasze bambina, jako bezapelacyjni bohaterowie, powinny zostać w taki sposób uhonorowane.
— Nikt jeszcze nie firmował swoim mianem statku kosmicznego. — Rionie bardzo spodobał się pomysł, ale nie wierzyła, że dojdzie do jego realizacji. — I boty kosmiczne mają inne kształty, nieomonalne.
— Nikomu jeszcze się to tak nie należało, jak im. Już wcześniej mówiono o tym, że para botów powinna być omonalna. Ma nawiązywać kontakt z potencjalnymi mieszkańcami Termazjany w naszym imieniu, więc czemu nie dać im twarzy naszej uprzywilejowanej pary?
— Rozmawiałaś z Asiedą i Bonikarem? Muszą wyrazić zgodę.
— Na pewno wyrażą. To ogromny zaszczyt! — Giadona patrzyła z lekkim niedowierzaniem na pozostałą trójkę. — Jakoś trudno u was o mocniejsze zaangażowanie w ten projekt. Nie chcecie uhonorować własnych, uprzywilejowanych bambin?
— Ależ chcemy! — Masuar postanowił skończyć spotkanie jak najszybciej. — Pewnie, że to zaszczyt. Składajmy wniosek. Czervelko, są szanse?
— Są, nawet spore. Można powiedzieć, że jeśli Asieda i Bonikar nie wyrażą sprzeciwu, sprawa już załatwiona. Nikt inny tego nie zrobi.
— Świetnie. To spotkamy się na uroczystości.
— Gdzie się tak śpieszysz? — Riona spojrzała na swego felixjana z lekką przyganą w błękicie wielkich oczu.
— Mam projekt do uskutecznienia. Fantastyczny. Chcę mu się jak najszybciej oddać.
— Rozmijanie intergalaktycznych fiomin antymolekularnych?
— Nie, to już prawie na ukończeniu. Nowy dotyczy czasoprzestrzeni i jej trójmianowanych skrętów obosiecznych. Jeśli wytyczę transpresyjną ścieżkę uliamin podczasowych, odpowiedzialnych za dwumianowane skręty jednobarwiste i podprowadzę je pod trójmianówkę nadsieczną, będzie otwarta furtka do…
— Naddania mianowanego skrętów czasoprzestrzennych! — Wykrzyknęła chórem pozostała trójka.
— Fantastyczne. Żaden zakątek kosmosu już się przed nami wówczas nie ukryje. — Dodał Stemor, szeroko otwierając oczy. — Powodzenia. A może potrzebujesz pomocy? Chętnie dołączę. Właśnie skończyłem swój projekt i szukam nowego zajęcia.
— Każda się przyda. Czervelko, pracownia skrętowa.
Obaj znikli.
— Jestem pełna podziwu dla Asiedy. — Giadona miała tylko jedną dopasowaną ovulsję, więc szóstka, z którą dopasowały się matozoje jej bambina, stanowiła dla niej nie lada zagwozdkę.
— Bonikar też się spisał. — Zaśmiała się Riona. — Oboje są wspaniali. Choć Asieda uważa, że nie ma w tym żadnej ich zasługi, tylko natura powinna hołdy odbierać.
— Może i tak. Jednak za taki dar natury każdy z nas byłby niewymownie wdzięczny. Cóż za przywileje! Wiesz już, co wybierze Asieda? Bo Bonikar nic jeszcze nie mówił.
— Asieda też nie. Ma wiele pomysłów, więc i wybierać będzie w czym. Mogliby jednak nie odrzucać dalszych prac nad dermazją, świetnie sobie radzili. Jako pierwsi zdołali dorzucić starszym dwadzieścia procent czasu, to niebywałe osiągnięcie. Słabo nam wychodzi tworzenie poplonów, moglibyśmy choć żyć dłużej, aby utrzymać omonalność na ziemi.
— Racja. Może poprosimy ich o to?
— Nie. Sami muszą podjąć decyzję. Jeśli przerwą prace nad dermazją, ktoś inny je poprowadzi, oby równie skutecznie.
— Nikt przed Asiedą nie wpadł na pomysł, aby zbadać przyczyny, dla których dermazja występuje w różnym czasie u różnych osób. I dermazję, i przyczyny zaczęła badać dopiero twoja bambina. Jej wnioski już procentują, a jeśli dotrze do kwintesencji problemu, znacznie wydłuży życie każdego omona. Może nawet dopasowalność dzięki temu wzrośnie?
— Wydawałoby się, że na temat marbinów wiemy już wszystko, a jednak wciąż docieramy do nowych zagadnień. Asiedę interesowały głównie podgenualne marbiny, fascynuje ją płciowość. Tak głęboko wniknęła w nie, iż zobaczyła coś, czego dotąd nikt nie widział. Możliwe zatem, że i dopasowalność ewoluuje dzięki naszym bambinom.
— Oby. Wracam do moich submolekularnych paneli ochronnych, jeśli mają być gotowe na nadanie statkowi miana naszych bambin, nie mogę zbyt długo tracić czasu na inne rzeczy. Zobaczymy się przy okazji spotkania z Asiedą i Bonikarem po ich inicjacji felixjanalnej.
Riona została znów z grupą bambin i wróciła do przerwanej wcześniej obserwacji, notując każde, najmniejsze nawet spostrzeżenie, które jest później wykorzystywane we właściwym kierunkowaniu młodziutkich bambin. Wiedziała, że ma bardzo odpowiedzialne zadanie. Jeśli bowiem każde kolejne pokolenie poplonów nie będzie lepsze i mądrzejsze od poprzedniego, omony zwyczajnie znikną z powierzchni Ziemi. A do tego nie można dopuścić. Za żadną cenę.4. Temikar wreszcie się doczekał. Dzięki, Belisja
Temikar, Cylosa i Lieskar zawzięcie pracowali w dużej grupie innych cybernierów nad budową nowego statku kosmicznego, który miał zabrać wyselekcjonowaną grupę botów w pierwszą tak zaawansowaną podróż podprzestrzenną, w kierunku Termazjany. Wszyscy już wiedzieli o pomyśle Giadony. Wyglądało na to, że jedynie główni zainteresowani jeszcze pozostawali w nieświadomości, ale oni — jako oczekujący na pierwsze felixjaty, świeżo dopasowani (i to jak!) młodzi, wkraczający w uprzywilejowany etap swojego życia, pozostawali pod ochroną aż do czasu… Właśnie. Lieskar uśmiechał się zagadkowo, patrząc z ukosa na Temikara, aż ten nie wytrzymał.
— Chcesz do swojej felicity dobrać felixa z moją twarzą? Musisz uroczyście poprosić, choć czervelka fety z tego nie zrobi. Ani poplonów nie sparuje.
— Mógłbym, bo już mnie sparowała, z trzema różnymi ragacjami wprawdzie, ale to i tak wynik ponad przeciętną. Na pewno nie miałaby nic przeciw temu, aby dać mi i felixa dla zabawy. Nawet bez proszenia o zgodę na twarz, czyjąkolwiek. Ale nie mam takich ciągot, w przeciwieństwie do ciebie. Przyglądam się tobie, bo bardzo przypominasz Asiedę, a ona lada moment dostąpi czegoś, co zostanie z nią na całe życie. Jak się z tym czujesz? To twoja jedyna siostra.
— Ja głównie tęsknię za rozmowami z nią i bardzo się cieszę, że wreszcie dojrzała. Znów będę mógł ją widywać. Zaczekaj, tu, o tu właśnie — jeśli nie przeewaluujesz tej wystającej części podproża steranów, panele submolekularne będą chłodzić, zamiast grzać. Tak, dobrze.
— Jeśli cię wpuści do swojego świata. Teraz może wybierać interlokutorów.
— Wpuści. Zbyt lubiła nasze wspólne chwile, aby o nich zapomnieć. I — sam mówiłeś — to moja jedyna siostra.
— Zapomni. Teraz ma Bonikara i czeka na nią felix. Pod takim wpływem o wszystkim można zapomnieć.
— A wy zapominacie o ważnych sprawach pod wpływem waszych felicit, z dopasowania czy też nie? — Milcząca dotąd Cylosa postanowiła się wreszcie odezwać, patrząc na Lieskara z lekkim wyrzutem w czarnych oczach. — Bo ja wciąż pamiętam. Mimo wszystko. — Uśmiechnęła się leciutko.
— Mój pierwszy raz przeciągnąłem na dwa cykle. Nie mogłem się opamiętać. — Temikar podsumował długi ciąg znaków i wysłał go dalej. — Ale byłem bardzo młody. I niczego nie zapomniałem. Asieda jest dojrzalsza, niż ja wówczas. Tym bardziej nie zapadnie się w zabawę tak, aby zapomnieć o naszych wspólnych chwilach.
— Ciekawe, co wybiorą…
— Ja też jestem rozgrzana z ciekawości. Powinniśmy wprowadzić możliwość dzielenia się naszymi fascynacjami, nawet jeśli niewielu z nas będzie mogło je uskuteczniać. Chciałabym, aby wybrali cybernernię, moglibyśmy z nimi współpracować.
— Dlaczego wciąż mówimy o nich tak, jakby musieli wszystko robić razem? — Temikar wciąż obliczał, podsumowywał znaki i wysyłał je dalej. Podzielność uwagi godna podziwu. — Może wcale nie mają podobnych zainteresowań.
— Przy takim dopasowaniu? Byłbym wielce zdziwiony, gdyby tak się stało. Już przecież pracowali razem, całkiem skutecznie. Bądź łaskaw o tym pamiętać.
— Tak, marbiny są ich żywiołem od początku. Może to pociągną? Dobrze by było.
— Wszyscy wciąż wyrażają nadzieję, że nasi bohaterowie pozostaną przy dermazji. Dlaczego? Przy takich możliwościach ja na pewno zmieniłabym kierunek. I to niejednokrotnie. Jest tyle ciekawych rzeczy do wydobycia na światło dzienne.
— Wiem, sam pewnie też tak bym zrobił. Ale dermazja musi zostać okiełznana, jeśli omony mają przetrwać, nie kumacie? Dlatego wszyscy się boją, że oni wybiorą coś innego, mimo niewątpliwych odkryć i sukcesów, jakie mają dotychczas w tej dziedzinie.
— Jest spora grupa osób, która wraz z nimi pracuje nad dermazją. Przejmą pałeczkę. Dajcie bohaterom nacieszyć się przywilejami, po to je ustanowiliśmy.
— Owszem. Ale to Asieda odkryła część przyczyn występowania dermazji inaczej u każdego omona. Dzięki temu zyskali dwadzieścia procent czasu. Trzeba zatem jeszcze cztery razy tyle przyczyn odkryć, abyśmy mogli dwa razy dłużej pracować i cieszyć się życiem. Nikt nie ma ważniejszego zadania.
— Duma cię rozpiera, to zrozumiałe. Jednak możesz się mylić. Wszystkie nasze zadania są jednakowo ważne, bo dzięki ich uskutecznianiu możemy funkcjonować i przedłużać istnienie omonów na ziemi. Jeśli nie Asieda, zrobi to ktoś inny. Prędzej czy później. Będę rozczarowana, jeśli nie wybiorą czegoś innego. Własnych pasji.
— Wybiorą, wierz mi, znam pomysłowość swojej siostry. I tego się właśnie obawiam. Choć nie sądzę, żeby całkiem zarzucili badania nad dermazją. Znajdą czas na wszystko.
— Jeśli tylko wreszcie odkleją się od swoich felixjatów… — Lieskar znów się uśmiechnął, spoglądając na Temikara.
— Spójrzcie — zignorował go brat Asiedy — na ten model. Bot wielofunkcyjny miniaturowy. Fantazja. Mieści się w dłoni, a potrafi trzymać pokładowy komputer dokładnie w wymiarze, który mu przypiszą przed wylotem. Może się przemieszczać, jeśli zajdzie taka potrzeba, więc nie trzeba go osadzać na stałe, tylko przygotować dla niego stację rozrządową. Autoładowanie bez konieczności zewnętrznej i pełna gotowość przez cały czas. Niezniszczalny. Odporny nawet na promienie omidanta, jak pokrywy statków i naszych siedzib.
— Nie zniszczy go nic, co znamy. Ale w kosmosie może być mnóstwo innych promieni, pod wpływem których wyparuje albo rozłoży się na mikrocząsteczki.
— Z mikrocząsteczek moglibyśmy go znów poskładać. To archaiczne zwroty i działania. Nie neguję jednak istnienia nieznanych nam dotąd promieni w odległej przestrzeni, wszak nie sposób dotrzeć wszędzie. Cóż. Pomartwimy się tym, jeśli takowe znajdziemy. Tymczasem oddajmy botowi należny podziw, bo jest fantastyczny.
— Nie dostał przypadkiem zbyt wielu możliwości?
— Wyliczone co do marbinu. Będzie nasz, bez względu na wszystko. Grupa Warniekara stanęła na wysokości zadania. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z oczekiwaniami, następna eskapada obejmie tylko boty kontaktowe omonalne i to cacuszko.
— Nazwali je jakoś?
— Roboczo Bot2468-1357-8009. Warniekar chce, aby nazwę wymyślili nasi bohaterowie. To dzięki nim dostał więcej czasu na ukończenie swoich prac. I niech mi ktoś powie, że badania dermazji nie są najważniejsze! Czervelko, powiedz tej parze ignorantów, że mam rację.
— Z naukowym wywodem czy metodą na bambina?
— Na bambina, ma się rozumieć. Nie pojmują wagi walki z dermazją, to i wywodów naukowych nie pojmą. — Temikar odesłał ostanie podliczenia i przymknął powieki. Zewnętrzne też. Chwila takiego relaksu dodawała mnóstwo energii, więc wykorzystał moment wywodu czervelki, aby się naładować.
Cylosa i Lieskar uśmiechali się, słuchając czervelki, ale nie przestawali pracować przy dopinaniu wszelkich detali właściwie gotowego już statku. Wywód metodą na bambina przypomniał im pierwsze kontakty z wiedzą i ten czas, gdy wciąż chciało się dotknąć ragacji czy bojka biegających obok, choć nigdy wszak ta czynność nikomu się nie udała.
— Temikar, wzywa cię Belisja.
— Z grupy Warniekara? — Zdziwił się Temikar. — Ach, pewnie chodzi o podliczenie podmikrostatów nowego bota, o które prosiłem. — Zniknął, a czervelka podjęła wywód dokładnie w tym samym miejscu, gdzie go przerwała.
Zanim czervelka skończyła dowodzić ważności badań nad dermazją, Cylosa i Lieskar przestali jej słuchać, zajęci swoją pracą; wrócił też Temikar. Udawał, że nie jest poruszony, ale najwyraźniej coś go uradowało. Spojrzeli na niego z pytaniami w wielkich oczach. Nie trzymał ich długo w niepewności.
— Belisja miała na sobie czerwoną dreskę.
— Brawo! Zgodziłeś się, prawda?
— Tak, jasne. Mamy dwa dopasowania. Belisja jest błękitnooka i jasna, jak ja, więc moja mama z radości o nic już więcej pytać nie będzie. A ja wreszcie mogę… Czervelko!
— Z czyją twarzą?
— Och, a cóż to za przewrotne pytanie! Wiesz dobrze, o kim myślę i myśleć nie mogę przestać. A oni tego wiedzieć nie muszą, prawda? Wreszcie wolny… Dzięki, Belisja!
— Wolny? A twoje poplony?
— Ojcostwo nie odbiera wolności. Brak ojcostwa — owszem. Teraz już mogę oddać się takiej zabawie, na jaką od dawna czekam.
— Powiesz Asiedzie?
— Pewnie. I to jak najszybciej. Dzięki, Belisja! Dzięki, dzięki, dzięki! Teraz muszę powiedzieć rodzicom.
— O tym też?
— Tak, nie będę ich okłamywać. Bywajcie. Mam cykl za chwilę, więc do zobaczenia później.5. Twarz (i nie tylko) felixa Bona. Asieda już się nie dziwi i wie
Odświeżona, wypoczęta i drżąca z niepewności Asieda odziała się w czerwoną dreskę, myśląc wciąż intensywnie o tym, że dotąd nigdy nie odczuwała podobnych emocji. Czemu? Instynkt? Ciągła tajemniczość wszystkich wokół? Oczekiwanie czegoś wielkiego? Trudno było tłumaczyć podobne stany przed samą sobą. Wiedziała, że felix już jest w oczyszczalni. Czyli tuż, tuż. Na wyciągnięcie ręki. Za drzwiami, które tak rzadko się otwierają. Kiedy ostatni marbin organiczny zniknie z jego sztucznego ciała i powietrza w oczyszczalni, wejdzie i… I co? Będzie wyglądał dokładnie tak samo, jak Bonikar, to wiedziała. Ale co dalej? Dotyk? Obejmie ją, jak Duka i razem oddadzą się nieważkości? Och, niech to oczyszczanie wreszcie się skończy…
— Witaj, Asieda. — Skłonił się, jak Bonikar podczas zgody na dopasowanie, dając tym samym znak, że zrobi wszystko, co tylko ragacji się zamarzy.
Co jej się jednak ma marzyć? Patrzyła na felixa z niemym zachwytem. Całkiem jak Bonikar. Nawet uśmiech ten sam, bez żadnej sztuczności i skrzywień. Jakże piękny! Czuła dreszcz pod skórą, jak podczas spotkań z Bonikarem i pojęcia nie miała, co zrobić. Stała, jak zaczarowana, a uroczy bot, zaprogramowany co do najmniejszego szczegółu, pozwalał jej na to przez chwilę, wzmagając dreszcz niecierpliwości oczekiwania i uśmiechając się ślicznie.
— Bon… — Usłyszała własny głos jak z zepsutego przekazu. — Bon…
— Czy Asieda pozwoli, abym dał jej chwilę zabawy i przyjemności?
— Tak, tak… Ale jakiej zabawy? Przyjemności? Co to znaczy? Czy Bon może mi to wytłumaczyć?
— Może. Lepiej jednak będzie, gdy Bon Asiedzie wszystko pokaże. Nie obawiaj się niczego. Poddaj się moim działaniom bez oporu, będzie pięknie.
Bon nacisnął klik i ukazał się Asiedzie w całej swej gołej krasie. Podszedł do niej i to samo zrobił z jej dreską. Asieda patrzyła na niego lekko przerażonym wzrokiem, ale — zgodnie z jego sugestią — nie protestowała. Nigdy dotąd nie widziała nikogo bez dreski, nawet bambina odziewano w ich biel bardzo wcześnie. Nigdy też, oprócz Duki, nikt jej nie widział nago. Włącznie z rodzicami. Jakże dziwne było to uczucie, stać tak twarzą w twarz z cudnym zjawiskiem, nagusieńko, jak przed wejściem do nasadowni. Cykl jednak właśnie się skończył, więc to chyba nie o nasadownię chodzi. O co zatem? Dziwnie błogo czuła się w tym niezwykłym stanie.
Bon podszedł bliżej i dotknął jej twarzy. Zadrżała lekko, czując narastające dziwy pod skórą. Wciąż uśmiechając się ślicznie, gładził jej twarz, głowę, ramiona i wciąż niżej, niżej… Poczuła, że oddycha dużo szybciej, niż normalnie i na chwilę wystraszyła się, że to ją skrzywdzi. Na małą chwilę jednak. Gdy Bon przywarł ustami do jej ust, na moment straciła świadomość.
— Czervelko, łóżko. — Ach, ten głos. Identyczny, jak u Bonikara. On też wyprawiał z jej skórą dziwne harce. Ale po co łóżko? Nie będą chyba spać razem, zresztą daleko jej teraz do snu, po co łóżko? Plotło jej się dziwnie w myślach i nie mogła pojąć, dlaczego. Dotąd wszystko było poukładane, myśli też. Zwłaszcza myśli. To podstawa wszelkiego działania, wszelkiego sukcesu.
— Bon, po co łóżko?
— Chodź. — Pociągnął ją lekko za rękę i zobaczyła, dlaczego bojkom powiększa się wypukłość na dresce.
To sprawiło, że nagle zapragnęła wtulić się w Bona, głaskać go i całować, wciąż odczuwać to dziwne drżenie pod skórą… Już wie, co to jest zabawa. I przyjemność. Wykształcona do granic możliwości znała doskonale fizjologię zarówno ragacji, jak i bojków, ale nikt jej dotąd nie powiedział, jakie mogą być skutki ich wzajemnej bliskości. Rozumiała teraz, dlaczego nikt o tym nie mówił. Bo tego nie da się powiedzieć. Odczucia, jak sama nazwa wskazuje, się czuje, a nie omawia. Czervelka może być w tej kwestii bezradna. Jak bambino.
Nie czekając na działania Bona, wtuliła się w niego, wzdychając w poczuciu przyjemności. A on pociągnął ją na łóżko i — kiedy już oboje leżeli — zaczął robić rzeczy, o których Asiedzie nawet się nie śniło. Nieprawda, że już wiedziała, co to przyjemność. Teraz się dopiero zaczęło…
Po długiej chwili od ostatniego okrzyku, oddech Asiedy zaczął zwalniać, stopniowo wracając do normy. To samo dotyczyło bicia serca, które wcześniej prawie z niej wyskoczyło, aby też schować się w objęciach Bona. Leżała wciąż w niego wtulona, jakby bała się, że odejdzie, a ona już nigdy niczego podobnego nie zazna. Czy to w ogóle będzie możliwe, aby powtórzyć wszystko tak samo? Aby znów doznać tej przyjemności — zaraz, nie, Bon określił to jako rozkosz, cóż za piękne słowo! Aby czuć jego wszędzie, na ciele i w ciele, i wzlatywać, wzlatywać w krainę rozkoszy, oddawać się jej całą sobą, oddychać szybko i krzyczeć ze szczęścia…
— Czy Asieda chce, abym ją zostawił?
— Nie. Nie! — Odpowiedziała chyba trochę zbyt szybko, wywołując jego rozkoszny uśmiech. — Za nic na świecie. Nie dbam o to, czy wypada tak się zachować. O nic innego w tej chwili nie dbam, chcę tylko mieć cię na własność w każdym marbinie ciała, w każdej myśli, w każdej chwili, która mi została. Nigdzie nie idę. Wybieram bezczynność, jeśli wypełnisz ją ty i twoje rozkosze. Mam ten przywilej.
— Wiem, droga moja. — Tulił ją i głaskał. — Masz ten przywilej. Zostanę z tobą tak długo, jak zechcesz.
Znów ją całował. Zaczął od ust, ale zsuwał się niżej, i niżej, i… zatrzymał się tam, gdzie u ragacji nie ma wypukłości na dresce, tylko delikatny zarys… Och… Ooooch… Aaaaaaa…
Dwa cykle później Asieda wciąż nie chciała zostawić swego Bona. Już nie nazywała go w myślach botem, ani nawet felixem. Nabrał dla niej wymiaru absolutnie dotąd nie do wyobrażenia. Wciąż miała wrażenie, że naprawdę jest z Bonikarem i chciała, aby ten stan rzeczy trwał wiecznie. Nie potrafiła zrozumieć, jak inne ragacje, nieuprzywilejowane, mogą po kilku chwilach zostawić tę rozkosz i wrócić do pracy, jakby świat się nagle nie zatrzymał i cokolwiek innego w ogóle miało znaczenie. Wiedziała, że nie ma nacisku na nikogo, zwłaszcza bojki mają ten przywilej, ale na ogół nikt tego nie wykorzystywał do granic możliwości. Zbyt dużo pracy mieli wszyscy, aby utrzymać omonalność na ziemi, więc każdy poczuwał się do obowiązku. Asieda też. Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby chcieć zostać ze swoim felixem na całą wieczność. Aż do teraz.
Po piątym cyklu, zanim znów wpadła w objęcia Bona, zadała czervelce pytanie.
— Czy Bonikar już się odezwał?
— Nie. Jeszcze nie. — Nawet w komputerowym głosie czervelki słychać było nutki uśmiechu. Eee, tam. Kiedy omon doznaje szczęścia, cały świat się wyszczerza.
— To faktycznie jesteśmy dopasowani. W stu procentach!
Bon czekał na nią w łóżku. Podbiegła radośnie, wpadając w jego objęcia, ale nagle coś przeleciało jej przez myśl.
— Bon, czy mógłbyś mnie nauczyć, co Asi robi, aby Bonikar odczuwał rozkosz?
— Po co? Przecież i tak nigdy jej nie zastąpisz. Myśl o swojej rozkoszy.
— Myślę. I właśnie dlatego chcę się nauczyć rozkosz też dawać, nie tylko brać. Będzie wzmocniona. W dwójnasób.
— Dobrze. Nauczę cię wszystkiego.
I tak zrobił. Asieda już nie dziwiła się niczemu. Teraz mogła powiedzieć bez zmrużenia okiem, że wie, co to jest zabawa. I przyjemność. I to, co najpiękniejsze: rozkosz. Każdy, nawet maleńkie bambino, potrafi bez wahania wyliczyć wszystkie funkcje skóry, najważniejszego organu omona, takie jak na przykład ochrona, oczyszczanie czy odżywianie; wszystkich uczy się od zarania życia, że skóra jest wrażliwa na dotyk. Aż dziw, że dotąd nikt nie spytał, co to właściwie oznacza. Owszem, wiadomo, że każdy bodziec jest przez skórę wyłapywany, dlatego właśnie ubierają dreski, aby nic nie zakłócało właściwych funkcji grubej, lekko chropowatej powłoki omonalnej. Jednak wrażenia, których właśnie dostępowała wkraczająca w starszeństwo, choć wciąż jeszcze młodziutka ragacja, to jakiś abstrakt. Wrażliwa na dotyk, dobre sobie. I to jeszcze jak! Wszędzie. Od stóp do głów. Najbardziej jednak w miejscu, gdzie bojki mają wypukłość na dresce, a ragacje całkiem inny kształt. O, tak. Tam wrażliwa jest najbardziej.
Wreszcie Asieda zrozumiała, dlaczego felixjatowych izoluje się od pierwocin. Trudno bowiem byłoby milczeć, gdyby któremuś z nich niespodzianie przyszedł go głowy pomysł, aby zapytać, co właściwie wrażliwość oznacza. I do czego potrzebny jest bot, który nie spełnia żadnych praktycznych funkcji, wszak to zupełna strata czasu, energii i środków. Jest wystarczająco dużo zajęć przy utrzymaniu landerii w stanie używalności, patrolowaniu terenów wokół domowników i wypraw w poszukiwaniu nowych światów, aby przypuszczać, że botów funkcjonalnych wystarczy już na zawsze. Bzdura. Wciąż są potrzebne, w każdych ilościach.
Teraz Asieda już wiedziała, dlaczego starsi ani myślą o rezygnacji z tworzenia bezproduktywnych botów. Wręcz przeciwnie, udoskonalają je z zaangażowaniem godnym naprawdę większej sprawy, żaden funkcjonalny bot nie zajmuje tyle uwagi konstruktów, co felixy i felicity, nawet nianiobotty, które są tak ważne w zachowaniu życia na ziemi. Omonalne poplony i bambina długo potrzebują troskliwej opieki, a nawet już w wieku starszeństwa nikt bez nianiobotty obejść się nie umiał, choć wszelkie ich funkcje mechaniczne z powodzeniem mogła zastąpić czervelka. Nic jednak nie równało się z felixem. Trudno byłoby wytłumaczyć, dlaczego omony tak bardzo łakną owej rozkoszy, skoro jest zupełnie bezproduktywna. Co więcej, łaknienie jej, myślenie o niej i dążenie do spędzania jak najwięcej czasu w rozkosznych objęciach swego felixa czy felicity, może niektórym bardzo przeszkadzać w wykonywaniu czynności koniecznych dla życia i przetrwania gatunku. Wszyscy o tym na pewno wiedzą, a jednak… Wprawdzie dotąd nic takiego nie miało miejsca, bo każdy omon płci obojga doskonale wiedział, że nauka i praca jest najważniejsza, przyjemności to jedynie dodatek, jakby forma nagrody, a nie odwrotnie i nikt się nie wyłamywał. Asieda jednak nie była w stanie pojąć, jak można zostawić takiego Bona, pełni rozkoszy od stóp do głów i zająć się czymś, co z ową zabawą nie ma nic wspólnego. Nawet jeśli praca polegała na tworzeniu nowych, coraz doskonalszych felixjatów… Ona jednak mogła sobie pofolgować do woli. Bonikar też. Ale inni? Cykl, góra dwa i czervelka postawi do pionu. Tymczasem Bon wypieszczał na wszelkie możliwe sposoby Asiedę już siódmy cykl, a ona wciąż nie chciała przestać. Nawet gdy czervelka poinformowała ją, że Bonikar wrócił między żywych i czeka na nią, bo do świata za pierwszym razem mogą wyjść tylko oboje, wciąż nie mogła sobie wyobrazić, że Bon zniknie z pola jej widzenia.
Obawiała się też własnej reakcji na Bonikara. Wiedziała, że jego obecność wywoła w niej dokładnie te same odczucia, co obecność Bona, ale przecież swojego felixjana dotknąć nie mogła. Jak więc z nim przebywać i pracować, skoro pod skórą wciąż będą się dziwy działy na samo wspomnienie dotyku, który mógłby zastąpić wszystko inne, gdyby tylko istniała taka możliwość?
Czas jednak się postawić do pionu i przypomnieć sobie, jakie to uczucie, gdy skórę skrywa dreska i nic innego nie może jej dotknąć. Czas pokazać się światu, który pewnie zamarł z podziwu nad wytrwałością swojej uprzywilejowanej pary w rozrywkach felixjatowych. Obwieścić, że oto wkroczyli w starszeństwo i mogą teraz wrócić do spotkań, za którymi tęsknią, na przykład z Temikarem. No i poplony wciąż czekają na swoje miana, tym trzeba się zająć w pierwszej kolejności. I ustalić z Bonikarem, czyje twarze będą miały nianiobotty dla ich bambin, im prędzej powstaną, tym lepiej dla maluchów. A później oddać się pracy.17. Czas na zmiany. A może nie zdążymy?
— Czervelko, chcę być przy swoich bambinach w chwili ich wejścia w życie. Muszę tam być. I chcę wiedzieć ile każde z nich da światu swoich ovulsji i matozoi. A później, gdy tylko dojrzeją, chcę wiedzieć z kim i jak się parują, każde z dopasowań. A jeśli któreś się nie dopasują, chcę wziąć je do badań.
— Wiem, że chcesz. Czasu już jednak niewiele pozostało, a tymczasem Bonikar swoim przekazem znów narobił fermentu. Próbowałam go powstrzymać.
— To miłe, ale niepotrzebnie, czervelko. On ma do tego prawo. Jeśli chcę, aby wszyscy mogli o sobie decydować, to także w podobnych sytuacjach. Ja już mam gotowy przekaz kontrujący, niech każdy zdecyduje, który z nich bardziej do niego przemawia. Roześlesz?
— Natychmiast. Poszło.
— I bez znaczenia jest, czy nowe zasady wejdą w życie przed moimi bambinami, i tak chcę tam być. Mogę przecież, mam przywileje. Dobrze byłoby wszystkim całość pokazać, aby zachęcić innych rodziców, ale jeśli nie zdążymy, zrobię to po cichu, a później znajdę kogoś, kto zechce też to zrobić i światu udostępnić. Moje rozkoszne maleństwa tak bardzo będą musiały cierpieć… Chcę im później móc powiedzieć, że byłam przy nich i podziwiałam ich dzielność. Dobrze to zrobi kształtującym się psychikom. Nawet bez udziału ich świadomości. Pamiętaj, czervelko. Cokolwiek będę w danym momencie robić, masz mnie połączyć. A jeśli akurat wypadnie mi sesja, wstrzymaj proces opuszczania, aż wyjdę z nasadowni.
— Dobrze, będę pamiętać. Nie złościsz się na Bonikara?
— Ani trochę. Wiem od zawsze, że to tradycjonalista, nie przypuszczałam tylko, że aż tak jest uwsteczniony i całym swoim życiem tej ciemnoty będzie bronił. Trudno. Sam wybrał, mi zostanie Bon, wciąż cudny i słodki.