Tygrys - ebook
Tygrys - ebook
Niezwykła opowieść o dzikich zwierzętach, dobrych i złych ludziach oraz o tym, co najcenniejsze – wolności.
Tigre jest gwiazdą cyrku Paradiso. Jego popisowe skoki przez płonącą obręcz oklaskują co wieczór tłumy widzów. Gdy któregoś dnia tygrys się buntuje, dyrektor cyrku postanawia go sprzedać…
Tak zaczyna się historia, której inspiracją były prawdziwe wydarzenia: zatrzymanie w 2019 roku nielegalnego transportu tygrysów na granicy polsko-białoruskiej. A także postać Ewy Zgrabczyńskiej, dyrektorki zoo w Poznaniu, która ruszyła zwierzętom na ratunek.
„Każdy siedzi w jakiejś klatce i trzeba, żeby z tej klatki kiedyś uciekł”.
Poetycki język Cezarego Harasimowicza i poruszające ilustracje Marty Kurczewskiej – duetu znanego młodym czytelnikom z „Mirabelki” – sprawią, że historia tygrysa pozostanie w Waszych sercach na zawsze.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-4054-8 |
Rozmiar pliku: | 4,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiecie co? Nie lubię tego całego cyrku. Nie to, żebym nie lubił pana Robertino, który jest klaunem i ma perukę w kolorach tęczy, czerwony nos w kształcie bąbelka, wielgachne buciory i przykrótkie spodnie w kratkę. Co to, to nie. Pan Robertino tak rozbawia dzieci, że normalnie pękają ze śmiechu na widowni. Co ja mówię, dorosłych też rozśmiesza, potykając się na arenie, waląc tym bąbelkowym nosem prosto w ziemię. Tak, lubię pana Robertino. I lubię Giuliettę, która skacze na trapezie wysoko pod kopułą namiotu. Giulietta ma jasne oczy w kolorze nieba, a ja bardzo tęsknię za niebem. Mało nieba widziałem w swoim życiu, bo mieszkam w klatce.
Reszty naszego cyrku nie lubię, choć nasz cyrk nazywa się Paradiso, a podobno to znaczy „raj” czy coś takiego. Nigdy nie byłem w raju. Chociaż muszę przyznać, że z naszym cyrkiem było się tu i tam. Mało się znam na geografii, ale byliśmy nawet we Francji. Słyszałem, że to taki kraj, gdzie jest bardzo wysoka żelazna wieża i gdzie je się dużo sera. Nie lubię sera, to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Ja wolę coś bardziej konkretnego. Ale mój pan Zampano, jak byliśmy w tej Francji, zajadał się serami i popijał winem. Dużo tego wina pan Zampano wypijał. Nie lubię wina, to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Ja wolę coś bardziej konkretnego. W ogóle nie lubię zapachu alkoholu. Ale niestety pan Zampano lubi alkohol. Alkohol jest beznadziejny, bo miesza w głowie. I kiedy już alkohol zamiesza w głowie panu Zampano, to wtedy pan Zampano robi się bardzo dziwny. Staje na swoich krzywych nogach przed moją klatką i płacze. Przypomina mi takiego jednego chłopca, który rozpłakał się kiedyś ze strachu na mój widok. A przecież nic złego mu nie chciałem zrobić, tylko sobie ziewnąłem. Ale pan Zampano nie płacze ze strachu, bo przecież nie jest strachliwy. Spytacie: dlaczego pan Zampano płacze? Może postaram się to jakoś tak mniej więcej opowiedzieć. Zazwyczaj odbywa się to tak:
– Tigre...
Pan Zampano nazywa mnie Tigre, choć powinienem mieć jakieś inne porządne imię, prawda? Tigre w języku pana Zampano znaczy „tygrys” i tylko tyle.
– Słucham, panie Zampano – odpowiadam, choć pan Zampano mnie rozumie jako tako.
Ja mam swoją specjalną mowę. Kiedy na przykład przekrzywię głowę i postawię uszy – to znaczy, że jestem zainteresowany. Kiedy przekrzywię głowę i postawię ogon – to znaczy, że jestem przyjacielski. Albo kiedy przysiądę na pupie, postawię uszy i tak trochę owinę się ogonem – to znaczy, że uważnie słucham i obserwuję, co się dzieje. Albo gdy się na boczku położę – to znaczy, że ogólnie mi wszystko pasuje w danym momencie. O, jak się położę na plecach brzuchem do góry – no to już w ogóle jest super. Jeśli się zwinę w kłębek – to jestem zadowolony tak średnio. A jak mi się ogon wyprostuje do poziomu, a uszy postawię do pionu i stąpam jak po rozżarzonych węglach – to znaczy, że jestem czujny. Kiedy z kolei rozdziawiam buzię i pokazuję zęby ze złości – to lepiej mi nie wchodzić w drogę.
Pan Zampano jako tako rozumie więc moją mowę, ale tego, co mam w głowie, moich prawdziwych myśli, już w ogóle nie rozumie. My, zwierzęta, myślimy, czujemy, mamy marzenia i sny. O czym to ja chciałem, bo się już ciutkę pogubiłem...
Aha, pan Zampano kiwa się od alkoholu na tych swoich krzywych nogach i bełkocze przed moją klatką:
– Tigre?
Przekrzywiam głowę, stawiam uszy do pionu i odpowiadam w myślach:
– Słucham, panie Zampano.
– Tigre, ty i tak mnie nie zrozumiesz do końca. Ja jestem człowiekiem, a ty jesteś zwierzakiem.
Odpowiadam przez zaciśnięte kły:
– To niech mnie pan wypuści z klatki. Może się jakoś dogadamy.
Pan Zampano oczywiście nie wypuszcza mnie z klatki. Cóż, muszę nadstawić uszu, bo po alkoholu pan Zampano niewyraźnie mówi.
– Jeeest mi cię naaawet czaaasami żaaal, Tigre... – mówi pan Zampano.
– Dziękuję – odpowiadam przez kraty.
Ciągle siedzę na pupie z podwiniętym ogonem.
– No, ale taaakie jest żyyycie.
– Niby jakie? – pytam w myślach.
A pan Zampano jakby mnie zrozumiał:
– Każdy siedzi w jakiejś klatce.
Wstaję i ogon mi się prostuje jak kijek, o, jak pejcz, którym mnie czasami uderza pan Zampano na arenie, kiedy nie chcę przeskoczyć przez płonącą obręcz.
– Nie rozumiem, panie Zampano. W jakiej klatce pan siedzi?
On ciągnie dalej, bo przecież nie zrozumiał moich myśli.
– Kooocham Giuliettę.
– Aha. Znowu będzie to samo – wzdycham.
Kładę buzię na podłodze klatki i wsłuchuję się w skargi, chociaż już je tyle razy słyszałem. Kiedy pan Zampano się upije, zawsze to samo mu się w głowie i w sercu miesza.
– Ale ona mnie nie kooocha.
– Niech pan już nie beczy – próbuję go pocieszyć.
Pan Zampano chwieje się tak mocno, że prawą ręką musi się przytrzymać kraty. Ale zaraz cofa dłoń, bo ze mną to nigdy nic nie wiadomo. Jestem przecież tygrysem.
– Czy Giulietta w ogóle kiedyś mnie pokooocha? – wydusza z siebie żałość pan Zampano i próbuje brudną dłonią obetrzeć łzy z policzka.
– Nie sądzę, by Giulietta kiedyś pana pokochała.
– Nie sądzę, by Giulietta kiedyś mnie pokooochaaała – odpowiada jak echo pan Zampano.
– Może gdybym przestał piiić.
– To niech pan przestanie.
Pan Zampano bełkocze po swojemu:
– Ale ja nie mogę przestać piiić.
– Dlaczego? – pytam, a uszy robią mi się jak dwa trójkątne serki w sreberku (nie lubię sera, chyba już wspominałem).
– Muszę pić, bo Giulietta mnie nie kooocha!
No i gadaj tu z pijanym.
Nie chcę robić przykrości panu Zampano i nie powiem mu tego, co mam na końcu jęzora. Zresztą nie muszę mówić, bo pan Zampano mówi za mnie:
– Giulietta kocha dyyyrrrektooora Torrero.
Taka jest smutna prawda: Giulietta kocha dyrektora Torrero, który jest właścicielem naszego cyrku. Dyrektor Torrero jest bardzo bogaty, bo inaczej nie byłby właścicielem naszego cyrku. Dyrektor Torrero jeździ wielkim, czerwonym samochodem (nie wiem, jaka to marka, bo nie znam się na samochodach), ale w każdym razie czerwony samochód dyrektora Torrero nie ciągnie za sobą żadnej przyczepy. Bo jak przemieszczamy się z miasta do miasta, to każdy samochód z naszego cyrku musi ciągnąć jakąś przyczepę. A to z namiotem i oświetleniem, a to z kucykami, a to z pudlami, a to z dekoracjami i całą resztą. Jakiś czas temu mieliśmy w cyrku dwa słonie i przyczepa z nimi była ogromniasta, ale słoni już nie ma. Pan Zampano nic na ten temat nie mówi, jakby ktoś mu zamknął gębę na kłódkę.
Co by tu jeszcze... Aha, kiedy na przykład przyjeżdżamy do kolejnego miasta, to dyrektor Torrero śpi w hotelu, gdzie podobno jest lepiej niż w wozie cyrkowym. No i Giulietta też śpi w hotelu, a nie w wozie.
Wiecie co? Już mam dosyć płaczu pana Zampano. Zawsze to samo: że każdy jest w klatce. Nie rozumiem. Mam po uszy tego biadolenia mojego tresera. Odwracam się pupą do pana Zampano, kroczę w kąt klatki jak po rozżarzonych węglach. I wcale nie chce mi się obrócić brzuchem do góry, bo nie jest mi fajnie. Jak można porównać klatkę pana Zampano z moją klatką?! Dobre sobie.