- W empik go
Tylko bądź blisko - ebook
Tylko bądź blisko - ebook
Na pierwszy rzut oka życie Joli jest szczęśliwe i poukładane. Narzeczony ciężko pracuje, żeby utrzymać rodzinę, a ich córka jest beztroską sześciolatką. To jednak tylko pozory, które przykrywają smutek, lekceważenie i obojętność ze strony Marka. A gdy na jaw wychodzi jego zdrada, Jola z dnia na dzień zostaje samotną matką. Jednak tuż za kolejnym zakrętem życie stawia na jej drodze niezwykle przystojnego mężczyznę, który wydaje się być dziwnie znajomy...
Czy Bartek znajdzie sposób, by zbliżyć się do Joli? Czy kobieta da szansę sobie i nowo poznanemu mężczyźnie, by razem mogli odmienić swoje życie i nadać mu nowy sens?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66332-65-2 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Jak zwykle to ja wykręcę numer twój
I powiem ci – o tobie piszę znów
Choć nie ten sam sens, imiona też nie
Lecz nie mogę winić jego ani jej
To jednak był błąd i dobrze to wiem
Nie pomogło, dodatkowo czuję, że
Nadciąga ten dzień gdy wszystko zmieni się
Bałagan tu zostanie, a w nim ja”.
Przylgnęły mi do myśli słowa piosenki Moniki Brodki, które pojawiły się zaraz po przebudzeniu. Końcówkę kilka razy nuciłam pod nosem ledwo słyszalnym głosem, jakbym ją popędzała, żeby się urzeczywistniła. Nie wiem dlaczego, przecież nie chciałam zmian. Bałaganu w życiu nie mogę uprzątnąć, będąc w związku, więc samotnie tym bardziej tego nie zrobię. Gapiłam się w zegarek, który na zielono wyświetlał godzinę drugą dziesięć. Jako jedyna świecąca rzecz dostrzegalna w ciemnościach przyciągał wzrok, czy mi się to podobało, czy nie. Przewracałam się z boku na bok, ale to nie pomogło w zaśnięciu. Byłam chronicznie niewyspana, jednak ten fakt nie ułatwiał myślom się wyciszyć i pozwolić na regenerację ciała. Trzy godziny do uruchomienia budzika dłużyły się w nieskończoność.
Poprzedniego wieczoru kolejny raz wyciągnęłam rękę na zgodę, choć wina nie leżała po mojej stronie. Nienawidziłam tego robić. Jednak po tym, jak ojciec zginął w pracy niedługo po sprzeczce z mamą, nie potrafię funkcjonować w atmosferze kłótni. Rodzicielka długo nie mogła sobie wybaczyć, że wtedy nie przytuliła go na pożegnanie. Wmawiałam sobie, że staram się uczyć na błędach innych, chociaż swoje popełniałam wciąż na nowo. O ironio! Patrzyłam na miejsce nad futryną, gdzie wisiał mały krzyż z bierzmowania. Chociaż był ukryty w ciemnościach, wiedziałam, że tam jest. Niczym brama do Tego, który wie wszystko. Pukałam do niej często w nocy, zadając pytania bez odpowiedzi. Boże, gdzie podziała się moja pewność siebie, którą latami doprowadzałam do perfekcji? Dlaczego postawiłeś na mojej drodze takiego trudnego osobnika? Ile jeszcze każesz mi znosić tych upokorzeń?
Dźwięk budzika wyrwał mnie z rozważań, których i tak już nie miałam ochoty ciągnąć. Jak zwykle teraz pojawiła się największa senność. Zrobiłam dwa kroki i już stałam w łazience bosymi stopami na zimnych kafelkach. Do uszu dochodziły dźwięki kościelnej dzwonnicy, które nawoływały na poranne nabożeństwo. Patrzyłam w lustro na swoje odbicie. Ze wszystkich sił starałam się dostrzec w nim szczęśliwą młodą kobietę i matkę. Jednak zmęczone, podkrążone oczy i potargane włosy skutecznie to utrudniały. Śladów awantury, którą poprzedniego wieczoru zaserwował mi Marek, nie mógł przykryć nawet najlepszy makijaż. Zmęczenie wyświetlało się na mej twarzy niczym obraz na rzutniku. Dziś było związane nie tyle z nieprzespaną nocą, co ze skrajnymi emocjami, jakie otrzymywałam od partnera. Poczułam w sobie nieuzasadniony niepokój. Zupełnie jakby zbliżał się termin egzaminu na prawo jazdy, a ja nie pamiętam, który pedał to hamulec, a który gaz.
Za dwa tygodnie będą moje urodziny. Ten dzień wprawiał mnie w wyjątkowo grobowy nastrój. Zbliżałam się do magicznej liczby trzydzieści. Wszyscy straszyli, że nagle po jej przekroczeniu wszystko się zmieni. Piersi miały siłą grawitacji opaść do pępka, a skóra, nabierając wszędobylskich objawów starzenia się, zaklasyfikuje mnie do worka „stara baba”. Faceci, który odgadną wiek z mojej twarzy, przestaną się za mną oglądać, czując instynktownie, że czas atrakcyjności już minął. Cokolwiek by się nie wydarzyło tego dnia, miałam przestać należeć do grona dwudziestolatek, którym w wiośnie życia wszystko przychodzi łatwiej. W związku z tą wyjątkową okazją, Wojtek już mi zapowiedział tort marzeń na pierwsze „dzieści” lat. Aż wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że miałabym sobie czegoś życzyć. Uważaj, czego pragniesz, bo jeszcze się spełni – chodziło za mną jak mantra.
Pamiętam dobrze urodziny sprzed pięciu lat, kiedy moje ówczesne koleżanki zrobiły „torta” z grillowanej kiełbaski i prosiły o życzenie, które miało się spełnić. Wyśmiałam ich pomysł, kiedy stałam nad świeczką. Nie wierzyłam w jego realizację.
Dziękowałam wtedy Bogu, że postawił te dziewczyny na mojej drodze życia. Wyobrażenie polnej ścieżki ukazywało harmonię, która odzwierciedlała wtedy moją egzystencję. Prowadziła między dwoma polami zbóż, przez znane mi tereny. Spokojnie kroczyłam tą ścieżką, pchając dziecięcy wózek. Czułam ciepło pod stopami, gdy dotykałam nagrzanej ziemi. Dodawało mi to pozytywnych wibracji. Owies, poruszany wiatrem, delikatnie szumiał i koił zmysły.
Teraz miałam wrażenie, że tamta sielanka już nie wróci. To był czas, w którym byłam spokojna i szczęśliwa. Mimo że zostałam przytłoczona obowiązkami domowymi, opieką nad roczną córką i pracą, byłam spełniona. Pragnęłam tylko poczucia bezpieczeństwa i wparcia. Te dwie rzeczy mógłby zapewnić mi przyszły mąż, gdyby nie pracował za granicą.
Stojąc nad kiełbaską, skierowałam w myślach nieprzemyślaną prośbę do Wszechświata. Szybciej, niż przypuszczałam, moje pragnienie się urzeczywistniło, wprowadzając się wraz z całym negatywnym ekwipunkiem. Wtedy nie mogłam wiedzieć, że to wyśmiane marzenie wprowadzi na moją łąkę życia buldożery i zacznie budować autostradę.
– Mamo, jestem już głodna. – Wyrwała mnie z zamyślenia Ulcia.
– Cicho, już idę – szepnęłam, wyszłam z łazienki i przywdziałam najlepszy uśmiech, na jaki mnie stać.
Szósta rano w sobotę to zdecydowanie nieodpowiednia pora na krzyki. Zwłaszcza że materiały, z których zostało wykonane nasze trzypokojowe mieszkanie w bloku, nie były dźwiękoszczelne. Upierdliwa pani Wiesia tylko czekała, żeby podsłuchać, co się dzieje za ścianą i mieć kolejną pożywkę do rozmów na ławce pod blokiem.
Uczucie głodu towarzyszyło mojej córce stale. Czasem miałam wrażenie, że to małe ciało składa się tylko z żołądka. Nic dziwnego, skoro zaraz za apetytem, w równie szybkim tempie rósł rozmiar jej ciuchów. Gdyby nie fakt, że słońce schowało się dziś pod grubą warstwą chmur deszczowych i w pokoju panował półmrok, sama naszykowałaby sobie płatki z ciepłym mlekiem. Był to ostatni wyczyn, jaki udało się nam osiągnąć, a Ula była tak bardzo dumna z siebie, że mogłaby powtarzać go przy każdym posiłku.
Idąc do kuchni, minęłyśmy sypialnię, w której twardo spał Marek – spełnienie całkiem niedopracowanego kiełbaskowego życzenia. Spojrzałam na Ulę i przyłożyłam wskazujący palec do ust. Zrobiłam to bardziej instynktownie niż z przymusu uspokojenia jej.
Chwilę później, siedząc przy dębowym stole, jadłyśmy tosty z bogatą warzywną wkładką i jajkiem sadzonym na wierzchu. Spojrzałam na talerz pełen kalorii, których jeszcze niedawno starczyłoby mi na całą dobę funkcjonowania. Parcie na zdrowy styl życia i panowanie nad rozmiarem trzydzieści sześć po ciąży było jednym z celów codzienności, co zakrawało na całą listę wyrzeczeń. Nie dostrzegałam nic dobrego w zrzuceniu trzydziestu kilogramów i godzinach spędzonych na macie w rytmie odliczania Mel B. Ból mięśni następujący po wysiłku przeszkadzał w samotnym macierzyństwie. Biust, z którego byłam taka dumna, był wspomnieniem, a ja kolejną, niewyróżniającą się na tle innych instamamą z piaskownicy.
***
Rozkodowałam alarm i weszłam w głąb salonu niczym złodziej. Nie zapalając świateł, usiadłam cicho na hokerze. Wstawiłam wodę na kawę, delektowałam się ciszą i chłonęłam stęchły zapach pomieszczenia, w którym spędzałam jedną trzecią swojej doby. Reklamy obwieszczające nowe promocje na rozmowy lub Internet wisiały na cienkich sznurkach zamocowanych do kasetonów sufitowych. Delikatnie kołysały się, poruszone wypływającą z czajnika parą. Lubiłam ten spokój, który pękał jak bańka mydlana wraz z wybiciem godziny dziesiątej, kiedy to pierwszy klient szarpał za klamkę. Przeszłam obok smartfonów i ostrożnie przetarłam wyświetlacze ściereczką do okularów.
Chwila spokoju przed otwarciem salonu była dla mnie jak nabranie powietrza przed kolejnym zanurkowaniem. To był ten moment, w którym nareszcie mogłam pozbierać myśli skumulowane po poprzednim dniu. W pracy odpoczywałam psychicznie. Wyuczone regułki, którymi posługiwałam się podczas rozmów z klientami, dawały mi poczucie kontroli. Dzięki temu nie musiałam myśleć w pracy nad tym, co robię.
– Dzień dobry, pani Jolanto! – zawołał mój współpracownik, a zarazem powiernik, kiedy wszedł do środka. Trudno się nie przyjaźnić, spędzając ze sobą osiem godzin dziennie, praktycznie codziennie.
– Dzień dobry, panie Wojciechu!
– Panie, Panie. Panem będę, jak będę miał tyle lat, co ty. Zarosłem jak poniemiecki cmentarz. – Przeglądając się w witrynie z droższym sprzętem, poprawiał kilkucentymetrowe gęste włosy, których lakier nie utrzymywał w pożądanej pozycji. – Od razu starzej się czuję, a nie mam trzydziestu lat.
– „Stary facet nie jest tak stary, jak stara baba” – odpowiedziałam cytatem z Kabaretu Moralnego Niepokoju, który stał się naszym sloganem od momentu, w którym Wojtek zaczął mi uświadamiać, że ten wiek w oczach rówieśników płci męskiej zrobi ze mnie emerytkę.
– Nie bądź taka do przodu, to nie za mną czai się trzydziestka. – Puścił oczko i zniknął w kantorku, żeby się przebrać.
– Daj spokój, Wojtek. To tylko liczba. Taka sama jak dwadzieścia dziewięć. Będzie mi tylko bliżej do grobu. Chociaż, słuchając twojego marudzenia, czuję się, jakbym już nad nim stała.
– O nie, kochana! Trzydziestka to czas zmian! To nowa era, w której kobieta wie, po co jest na świecie i jaki cel ma jej życie. Wtedy rodzą się gwiazdy, rozszerzają horyzonty, zmienia się sposób patrzenia na świat! Nie zapominaj, że najwięksi na świecie dopiero po trzydziestce lub nawet czterdziestce przekierowali swoje życie na odpowiednie dla nich tory. Jak chociażby Abraham Lincoln. – Gestykulował i coraz bardziej podnosił głos, rozwodząc się nad znaczeniem moich urodzin.
– I mówi to facet młodszy ode mnie o dwa lata. Słyszysz siebie? – odparłam i popukałam się w czoło.
Starałam się, żeby brzmiało to tak, jakbym nie przejmowała się uciekającymi latami. Tymczasem moje święto zbliżało się wielkimi krokami, a mnie paraliżował ten upływający czas. Miałam wrażenie, że tykający zegar stał tuż za mną. Wiedziałam, że to nie przelewki. W mojej głowie coraz częściej rodziły się pytania: Po co? i Dlaczego? jestem akurat tutaj. Wiedziałam, że to, co robię na co dzień, nie jest szczytem moich marzeń, i dojrzałam do wniosku, że nie chcę już sprzedawać telefonów. Jednocześnie nie miałam żadnego planu i elementu zaczepienia, który pozwoliłby mi na zwrot lub chociaż wskazał kierunek, w który powinnam popchnąć swoje życie.
Będąc kierownikiem w jednym z salonów sieci komórkowej, mogłam rozwijać się jako matka. Praca miała swoje plusy w postaci całkiem niezłego wynagrodzenia i możliwości wolnego dnia na każde zawołanie, co w przypadku wychowywania małego dziecka było nieocenionym dodatkiem. Jednak największym plusem przebywania w tym pomieszczeniu była przyjaźń z Wojtkiem. Ten chłopak o jasnych prostych włosach i szarych oczach potrafił mnie wysłuchać lepiej niż niejedna koleżanka. Dziewczyny przychodziły i odchodziły, a on mimo moich nieracjonalnych decyzji trwał przy mnie zawsze. Doradzał, wspierał dobrym słowem lub rozśmieszał. Podświadomie wiedział, czego w danej chwili potrzebuję. Gdyby nie był gejem, z pewnością byłby moim mężem. Teraz też wiedział, że przede mną są tylko dobre zmiany. Mimo że bałam się ich nadejścia, wierzyłam mu na słowo.
Od kilku tygodni nawiedzał mnie ten sam sen, w którym stoję na molo, tuż naprzeciwko pięknego wycieczkowca. Wielki baner przyczepiony do burty, który przedstawiał syrenę, zachęcał do wejścia na pokład. Mijało mnie mnóstwo osób, które siłą przeciskały się między sobą, żeby zająć najlepsze miejsca, a ja stałam tuż przed nim w bezruchu. Nie mogę wejść czy nie chcę? Ciepły wiatr popychał mnie w stronę wejścia. Sukienka trzepotała o łydki, a włosy falowały wokół głowy. Jakiś mężczyzna, który stał na rufie, machał do mnie i trzymał uśmiechniętą Uleńkę za rękę. Jego twarz była rozmazana, ale bił od niego spokój. Tymczasem ja nadal stałam niczym sparaliżowana, jakbym wrosła nogami w molo. Budziłam się zlana potem i już wiedziałam, że reszta nocy będzie nieprzespana.
Mimo usilnych chęci, nie mogłam wymyślić, w którą stronę miałabym pokierować swoim życiem. Intrygował mnie też ten mężczyzna. Dlaczego obcy facet trzymał moje dziecko za rękę? Przecież jego ojciec spał tuż obok.
– I byłoby na tyle refleksji na dzisiaj – westchnęłam, patrząc, jak do salonu wchodzi pierwszy klient.