Tylko jedna chwila - ebook
Tylko jedna chwila - ebook
Nawet najtrudniejsze doświadczenia mogą być początkiem czegoś dobrego.
Aleksandra, uznana malarka, mieszka w Warszawie z mężem i pięcioletnią córką. Jej - wydawać by się mogło - idealne życie przerywa wypadek samochodowy.
Joanna mieszka w Skierniewicach, jest nauczycielką, opiekuje się matką. Spokojną egzystencję diametralnie zmienia niespodziewana wizyta szwagra - Gracjana. Okazuje się, że kobieta musi nie tylko zająć się siostrzenicą, ale również rozwikłać tajemnice, które zostawiła po sobie Aleksandra. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy do miasta wraca były chłopak Joanny.
Danuta ucisza alkoholem demony przeszłości i niespełnione ambicje. Jej depresję pogłębia rodzinna tragedia. Kobieta ma żal do losu, że zabrał jej niewłaściwą córkę.
Często życie innych ludzi wydaje się nam perfekcyjne - kariera, pieniądze, rodzina. Jednak to czasami tylko gra pozorów. Jak bardzo możemy się mylić? Czy każdy z nas ma mroczne tajemnice? Czy może się okazać, że tak naprawdę nie znamy naszych bliskich?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788383170121 |
Rozmiar pliku: | 781 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lekko zasapana weszła do korytarza i westchnęła ciężko. Popchnęła piętą drzwi i oparła się o nie plecami. Usłyszała cichy trzask zwiastujący ich zamknięcie. Odstawiła z ulgą dwie siatki, schyliła się i ściągnęła buty. W tym momencie z jednej z toreb wysunęły się jabłka i poturlały w głąb korytarza. Szybkim ruchem sięgnęła po jogurt, który na szczęście nie zdążył podążyć za owocami. Oczami wyobraźni widziała już białą plamę gęstej, mazistej cieczy, którą cierpliwie zbiera papierowymi ręcznikami. Podziękowała sobie w duchu za refleks.
Zsunęła z ramion szary sweter i niedbale powiesiła go na wieszaku zakończonym gąbczastymi kulami. To patent jej siostry, by płaszczyki i inne okrycia nie miały dziobów wyciągniętych od metalowych haczyków. Nawet gdy Aleksandra się wyprowadziła, Joanna nie miała odwagi nic na nim wieszać, by ta, wpadając w odwiedziny, miała go tylko dla siebie. Praktyczny wynalazek należał teraz do niej. Siostra nie będzie już z niego korzystać.
Joanna zebrała jabłka, którym udało się uskutecznić ucieczkę, i trzy kroki później znalazła się w kuchni. Z niemałym wysiłkiem postawiła siatki na owalnym stole. Mechanicznie rozkładała produkty w beżowych szafkach, schylając się kilkakrotnie. Słońce prześwietlało karmelowożółte witraże zdobiące drzwiczki górnych szafek. Podczas ich otwierania na ścianie odbijały się, migocząc, kolorowe refleksy. Joanna skierowała spojrzenie w stronę salonu: z tego miejsca miała doskonały widok na trzy czwarte dużego pomieszczenia. Często z kuchni swobodnie oglądała telewizję; w czasach, gdy ekrany są wielkości słonia, to nie stanowi problemu.
Mimo że masywna kanapa stała do niej tyłem, Joanna doskonale widziała znajomy kremowy koc i kawałek wystającej spod niego bladej dłoni. Ten sam widok towarzyszył jej podczas śniadania, a także gdy wychodziła do pracy. Od tygodnia na kanapie nie zaszły żadne wyraźne zmiany: pozycja osoby na niej leżącej ulegała jedynie nieznacznym modyfikacjom.
Od wypadku minęły dwa tygodnie. Aleksandrę potrącił samochód, gdy przechodziła przez ulicę, niestety nie na pasach. Obrażenia głowy okazały się na tyle poważne, że zmarła zaraz po przywiezieniu do szpitala. Sprawca wypadku uciekł z miejsca zdarzenia, policja go szuka. Tylko co to da, siostry już i tak nie ma. Joanna zupełnie nie czuła, że to prawda. O takich wydarzeniach słyszy się od sąsiadów, w telewizji. Takie rzeczy zdarzają się innym, ale nie im. Aleksandra mieszkała w Warszawie z mężem i pięcioletnią córeczką. Ostatnio rzadko się widywały, przyjeżdżała tylko na święta, i to nie zawsze. Ich kontakty były sporadyczne. Zdecydowanie częściej dzwoniła do matki: miały wspólne tematy, tajemnice. Łączyła je szczególna więź, której ona nigdy nie doświadczyła.
Od pogrzebu matka niemal nie wstawała z kanapy. Spała, łykała proszki, paliła, nalewała kolejny kieliszek wina i znowu zagrzebywała się w miękkim posłaniu. Gdy Joanna namawiała matkę do jedzenia czy kąpieli, ta patrzyła tępym, bardzo nieprzyjemnym wzrokiem, jakby spojrzeniem Królowej Śniegu, niewzruszonej na prośby córki; tej córki, która jej pozostała, ale nigdy nie była tą ulubioną. Joanna widziała w oczach matki, że chętnie by zamieniła losy sióstr.
Miała ochotę podejść, podać herbatę, ale bała się, by spojrzenie matki znów jej nie zmroziło. Lepiej rozpakuje zakupy do końca i zrobi obiad. Wiedziała jednak, że kontakt z mamą jej nie minie: musi przecież pomóc jej przetrwać ten trudny czas.
Zupa jarzynowa wydawała się doskonałym pomysłem. Joanna pokroiła warzywa, zerkając mimochodem w szerokie okno. Popołudniowe słońce wdzierało się na kuchenny parapet, emanując ciepłem. Pewnie się dziwi, czemu w tym domu jest tak smutno i ponuro. Joannie trudno było się skupić na obieraniu marchewki: wzrok kobiety wędrował daleko przed siebie. Kwitnące wzdłuż chodnika łodygi i młode zielone listki na krzewach zawsze wprawiały ją w dobry nastrój. Teraz nic jej nie pomagało: trudno było przegonić ten smutek.
Jedynie w szkole się uśmiechała, o troskach udawało jej się zapomnieć dopiero wśród dzieci. Niestety dla niej jutro już koniec, rozdanie świadectw. Mimo że wakacje to czas radości, mimo że dzieci wybiegną szczęśliwe ze szkolnych murów, ją ogarnie czarna melancholia, która nawiedza ją zawsze, gdy ma zbyt dużo czasu na rozmyślania. Na szczęście mają w szkole jeszcze trochę pracy – tabelki, statystyki, uzupełnianie dokumentów. Jako nauczycielka języka polskiego nie będzie się nudzić, ale to już praca w samotności. Planowanie zajęć na przyszły rok, zapoznanie się z nowym programem nauczania i nowymi pozycjami na liście lektur.
Właściwie trudno te dwa miesiące nazwać wakacjami: dla Joanny to okres pracy nad papierami i książkami. Sama wymyśla obowiązki, by stłamsić w sobie żal, że znowu będzie siedzieć w domu i nigdzie nie wyjedzie, bo i z kim? Tak było co roku, ale teraz to już w ogóle nie mogłaby zostawić matki w takim stanie. Zamiast cieszyć się odpoczynkiem, zamartwiałaby się, co się dzieje w domu.
Joanna od pięciu lat była sama: relacja z wuefistą nie przetrwała próby czasu. Widać nie była tak silna, jak jej się wydawało, bo wyjazd ukochanego do Warszawy, do innej szkoły, szybko doprowadził do rozstania. Nawet tak bardzo nie bolało. Adam robił to stopniowo, jak tchórz. Coraz rzadziej przyjeżdżał, mało dzwonił, nie wysyłał już czułych SMS-ów. Nocne rozmowy na wideoczacie zamieniły się w wiadomości w stylu: „Mam dużo pracy, oddzwonię później”. Tak jakby powoli przyzwyczajał Joannę do nowej sytuacji. Aż któregoś dnia, zniecierpliwiona jego wymówkami, pojechała do szkoły, w której uczył. Postanowiła, że to ona zrobi pierwszy krok, by rozpalić ich miłość na nowo. Rozpoznała jego czerwonego peugeota i czekała cierpliwie, obserwując z ławki wejście do szkoły. Ten kwietniowy dzień miała zaplanowany co do minuty. Pragnęła dać Adamowi odczuć, że jest dla niej ważny. Chciała porozmawiać, przekonać, że muszą się bardziej postarać, bo stracą siebie nawzajem.
Odgarnęła z twarzy rozpuszczone włosy, poprawiła koronkowe majteczki, które nieznośnie wpijały się jej w pośladki; były nowe. Kupiła seksowny komplet specjalnie na ten dzień i liczyła, że nie wyjdą z jego mieszkania przez kilka godzin. Nie mogła się doczekać miny Adama oraz radości w jego oczach z tej niespodzianki. Wpatrzona w szerokie, szklane drzwi wejściowe,kątem oka spostrzegła zgrabną blondynkę w zwiewnej sukience, którą lekko unosił wiatr. Była na tyle krótka, że z każdym powiewem kusząco odsłaniała bieliznę. Kobieta podeszła do czerwonego auta, stanęła na chodniku i wpatrywała się w ten sam punkt, co Joanna, wychylając się ze zniecierpliwieniem to w jedną, to w drugą stronę.
Adam miał na ramieniu sportową torbę. Wysoki, szczupły, w podskokach zbiegł z pięciu schodków i skierował się w stronę czerwonego pojazdu. Joanna poderwała się z miejsca, nie odrywając wzroku od mężczyzny. Jego czarne, nieco za długie włosy energicznie podskakiwały przy każdym kroku. Odwróciła się tyłem do niego, gdy się zbliżył, by nie zepsuć niespodzianki, i zrobiła kilka kroków w kierunku auta.
Kobieta w zwiewnej sukience entuzjastycznie pomachała do Adama, po czym zachłannie padła mu w ramiona. Joannie było wstyd, tak bardzo wstyd. Tylko dlaczego jej? To przecież on otwierał drzwi blondynce i obejmował ją w pasie, ale to Joanna czuła się winna. Winna swojej naiwności, że tak późno zareagowała, że nie walczyła o ich relację. Może po prostu jej nie zależało. To już drugi związek, który odpuściła: nie umiała się bić o swoje. Matka ciągle ją ganiła, że jest jak ciepłe kluchy i nikt nie będzie traktował jej poważnie. Jak widać, miała rację. Tylko ojciec dawał Joannie wsparcie i dodawał wiary we własne siły, sprawiał, że chciało jej się działać. Dostawała od niego bodźce, które napędzały ją, by robić coś dla siebie. Ale jego już nie ma, te pozytywne kopniaki pozostały tylko efemerycznym wspomnieniem.
Zupa już się gotowała. Joanna, pogrążona w rozmyślaniach, nawet nie pamiętała, jak te wszystkie warzywa znalazły się w garnku. Dobrze, że nie obcięła sobie palców. Na wspomnienie tamtych wydarzeń poczuła nagłe ukłucie w sercu. Ona, trzydziestoczteroletnia panna bez perspektyw, w cudowny, ciepły, czerwcowy dzień stoi nad garnkiem zupy i stara się, by łzy nie nakapały do środka. Niedbale przetarła mokre oczy opuszkami palców. Wiedziała, że płacz nic nie daje – swoje już przecież wypłakała – ale za to przynosi chwilowe ukojenie.
Sięgnęła po beżowy pojemnik z solą. Brązowe linie łączące się w symetryczne trójkąty tworzyły na nim głowę wilka. Podobny wzór miał ostatnio na koszulce Gracjan. Jedna łyżeczka czy dwie, nie pamiętała, ile wsypała. Ten pojemnik przypomniał jej za to, że są osoby, które cierpią bardziej niż ona.
Gracjan zaraz po pogrzebie zabrał córkę z powrotem do Warszawy, do czteropokojowego apartamentu. Miał tam przecież pracę, a dziecko – przedszkole. Joanna proponowała mu pomoc przy Anastazji, ale odmówił. Milczący, otumaniony, trudno było z nim coś ustalić, co w takiej sytuacji było zrozumiałe. Ciągle powtarzał: „Później zobaczymy”, „Później dam znać”. Z dnia na dzień zawaliło mu się całe życie. Aleksandra zawsze dobrze mówiła o mężu: chwaliła jego zaradność, to, że daje jej poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji finansowej. Doceniała też jego zaangażowanie w opiekę nad małą. Joannie nigdy nie było jednak dane sprawdzić tego osobiście, bo nie jeździła do nich często, właściwie w ogóle, a przecież ze Skierniewic do stolicy jest tylko trochę ponad godzina drogi. Martwiła się o pięciolatkę: dla Nastki to przecież ogromna zmiana, koniecznie musi dziś zadzwonić, niech przyjadą chociaż na weekend. Będzie mogła wybadać sytuację, sprawdzić, w jakim stanie jest mała, czy nie potrzebują pomocy. A może wstydzą się o nią poprosić?
Lekkie poruszenie na sofie wybiło Joannę z rozmyślań. Przyjazd szwagra i siostrzenicy pomógłby także im: matka wreszcie miałaby okazję, by doprowadzić się do porządku.
* * *
Danuta wygramoliła się z miękkiego posłania i wbiła magnetyczne spojrzenie w drzwi łazienki. Chciała przyciągnąć je bliżej siłą woli, ale te jak na złość ani drgnęły. Kobieta irytowała się, że łazienka jest tak daleko, co objawiało się jej skwaszoną miną. Nie miała jednak wyjścia: potrzeby fizjologiczne rządzą się przecież swoimi prawami.
Przeszedł ją dreszcz, bo rozgrzała się pod kocem. Naciągnęła więc bluzę dresową na ciepłe plecy. Przyjemny aromat sprawił, że spojrzała w kierunku kuchni. Zmrużyła oczy. Jest tam, stoi, mieszając w garnku – pomyślała cierpko. Znowu ma kieckę do kostek, nic ta dziewczyna z życia nie korzysta – z dezaprobatą pokręciła głową, przytrzymując się oparcia. Z takim podejściem to już na zawsze zostanie starą panną, nie to co Oleńka. Nie, Aleksandra, nie lubiła, gdy tak się do niej zwracano. Już od najmłodszych lat chciała, by nazywano ją Aleksandrą, bo to brzmi poważniej i bardziej reprezentacyjnie. Jej to się chciało żyć. Miała talent, świetną pracę, obracała się wśród znanych ludzi, a los okazał się tak okrutny. Dlaczego Bóg zabiera nie tych, co trzeba – Danucie głowę rozrywało od tych przemyśleń, a może nie od nich, a od nadmiaru wina. Mocno przycisnęła dłoń do czoła, jakby chciała siłą wyrzucić z czaszki ból, który przewiercał się zuchwale aż do samego jej środka.
Dotarła do łazienki pomału, posuwistymi krokami, by ani na chwilę nie stracić równowagi. To by dopiero córeczka miała używanie, a nagadałaby się jak ksiądz na kazaniu – Danuta trzymała się mocno umywalki; chwilę potrwało, nim kobiecie przestało wirować w głowie. Obmyła twarz zimną wodą. Osoba z lusterka nie była ani miła, ani ładna. Ziemista cera, worki pod oczami, widoczne na dojrzałej cerze zaczerwienienia, a oczy przekrwione. To chyba czerwone wino tak je przefarbowało – uśmiechnęła się krzywo do siebie.
Nie przyjmowała do wiadomości swojego wieku. Lata, które minęły, uważała za stracone. Gdyby skupiła się na tym, ile czasu minęło od jej osiemnastych urodzin i marzeń, które wtedy misternie tkała w swojej głowie, nie wystarczyłaby jej nie tylko jedna butelka przezroczystego płynu, ale też cały galon mocnego bimbru sąsiada.
Danuta zakręciła wodę, otarła twarz ręcznikiem, odruchowo przeczesała palcami skołtunione włosy. Próżno było szukać brązowokarmelowych pasemek wśród jej półdługich strąków, a grzywka stała na baczność niczym poletko kukurydzy. Nic się Danucie nie chciało: gdy spała, to nie myślała, gdy się budziła, śmierć jej córki stawała się rzeczywistością.
Z Aleksandrą doskonale się rozumiały. Danuta zaczęła popychać córkę do wielkiego świata, gdy tylko zauważyła, że ta wykazuje talent malarski. Namówiła męża, by nie żałował pieniędzy na edukację Aleksandry, bo to się opłaci, to inwestycja w przyszłość ich dziecka, a może i całej rodziny. Nie było innej możliwości: córka miała być sławna i bogata, matka ślepo wierzyła w jej sukces. Już od najmłodszych lat córki płacili za prywatne lekcje rysunku, kupowali najdroższe pędzle i farby. Aleksandra często jeździła na plenery malarskie, które oprócz gaży nauczyciela wymagały opłat związanych z noclegiem i wyżywieniem. Córka uwielbiała te wyjazdy, wracała z nich pełna energii i nowych pomysłów – jak więc można było jej ich odmówić? Chwalili ją wszyscy nauczyciele, wygrywała konkursy malarskie. By mogła realizować marzenia i myśleć o swojej karierze, rodzice opłacali mieszkanie na studiach. Teraz okazuje się, że to wszystko na marne.
Kiedy rozmawiały na kilka dni przed wypadkiem, emanowała radością: cieszyła się, że idzie jej świetnie, a galerie dopytują o jej obrazy. Było widać, że jej się powodzi: lepszy samochód, markowe torebki i zagraniczne wyjazdy służbowe. Córka spełniała marzenia Danuty, tak miało wyglądać jej życie. Wszystko to, czego ona tak pragnęła, ofiarowała Aleksandrze; dała jej tę możliwość, bo jej rozwój i karierę zaprzepaściło pojawienie się dziecka. Kiedy ledwo pełnoletnia Danuta dowiedziała się, że jest w ciąży z Joanną, płakała przez kilka tygodni. Planowała wyjazd do Łodzi, gdzie dostała lukratywną posadę w urzędzie. Młoda, ambitna, z niebanalną urodą, a utknęła w tej mieścinie, zamiast podbijać większą metropolię. Nikt jej nie rozumiał, nikt nie widział problemu, wszyscy się tylko zachwycali dzieckiem, a ona się nie liczyła.
Wspomnienia życiowej porażki znów powróciły. Nie podobała jej się ta kobieta w lustrze, w ogóle jej się nie podobała. Danuta ponownie opłukała twarz zimną wodą i wytarła ręcznikiem krople spływające z czoła. Po chwili zmoczyła część ręcznika i przyłożyła do twarzy, by poczuć chwilową ulgę. Nie za wiele pomogło – stęknęła żałośnie. Zrezygnowana i poirytowana marzyła, by jak najszybciej znów znaleźć się pod ciepłym kocem.ROZDZIAŁ II
Joanna zanurzyła chochlę w warzywnej kompozycji i wypełniła nią talerz, po czym dolała złocistego bulionu, tylko trochę, do wrąbka, jak dla dziecka. Dorosłym zawsze nalewała zupy do pełna. Tyle wystarczy, bo jeszcze mama gotowa się przestraszyć i w ogóle nie zjeść. Joanna spieszyła się, by zdążyć, nim ta wyjdzie z łazienki. Może żołądek Danuty zacznie domagać się jedzenia, gdy poczuje smakowitą woń? Joanna ułożyła talerz i łyżkę, wygładziła serwetkę, złożyła koc w kostkę, poprawiła poduszki i narzutę. Szybko uciekła do kuchni, kiedy usłyszała szczęk zamka.
Danuta od razu zauważyła, że jej wygodne legowisko zostało uprzątnięte. Obciągnęła nogawki granatowych dresów, bo pozwijały się niechlujnie, tworząc harmonijkę. Wciąż miętosiła zimny i mokry rękaw bluzy: podczas mycia pochlapała się jak dziecko. Miała już coś powiedzieć… ale zrezygnowana usiadła. Kłótnia nic tu nie da, chyba jednak trochę zupy nie zaszkodzi. Danuta nie czuła głodu, ale bardzo chciało jej się palić, a papieros lepiej smakuje po jedzeniu. Gorący wywar rozlał się w ustach, parząc podniebienie. Zaklęła w duchu. Już mniej łapczywie wsunęła do ust kolejną łyżkę. Smak był dobry, ale tego się spodziewała. Joanna gotowała lepiej od niej, lepiej zajmowała się domem i ogrodem, czytała mądre książki i rozumiała wszystkie wiadomości, które atakowały je co rano z telewizora. Trudno jej było każdego dnia znosić to, że córka jest dużo mądrzejsza od matki, zaradniejsza i tak wychwalana przez wszystkich dookoła.
– Ty to masz szczęście – mówiły sąsiadki – córka na nauczycielkę ci się wykształciła, dobra i mądra dziewczyna z niej.
– Co mi po jej mądrości – odpowiadała Danuta – jak męża znaleźć nie może, bo się jej boją wszystkie chłopy? Kto by za żonę chciał taką, co zna odpowiedź na każde pytanie? – Machała ręką, zirytowana tym ich gadaniem.
One mogły się pochwalić gromadką wnuków, zaradnymi zięciami. A ona co? Ma córkę, której nie chce żaden porządny facet. Dlatego mało wspominała o starszej córce przy okazji rozmów ze znajomymi, ale za to o młodszej opowiadała chętnie. Życie Aleksandry to wernisaże, zagraniczne wyjazdy, wystawy, koncerty, teatry, jej córka błyszczała w towarzystwie – tym Danuta mogła się pochwalić.
Wzięła do ust ostatnią łyżkę zupy i od razu schyliła się, żeby wcisnąć dłoń pod kanapę. Prostokątna paczka ciągle tam była. Danuta szarpnęła, paczka zaszeleściła, wysuwając się ze szczeliny, zapalniczka pstryknęła. Uzależniający zapach drażnił nos kobiety. Danuta przymknęła oczy, czuła się spokojniejsza. Nagle jej głowę owiało rześkie powietrze, a szum samochodów z ulicy stał się bardziej słyszalny.
– Zamknij to okno! – rzuciła podniesionym głosem w kierunku kuchni, czując, jak ciarki przechodzą jej po ramionach.
– Mamo, nie pal w domu, jest ładna pogoda, wyjdź na taras – poprosiła Joanna, zaciskając ze złości zęby. Tak bardzo nie lubiła dymu papierosowego, wszystko potem w domu przenikało jego zapachem.
– Nie mam ochoty wstawać, mam prawo palić, gdzie mi się spodoba, to mój dom! – Podniesiony głos zamienił się w krzyk, a ostra wymiana zdań pewnie zakończyłaby się kłótnią, gdyby nie piskliwy dzwonek do furtki, który zaskoczył obie kobiety.
Joanna pospiesznie otworzyła drzwi, zatrzymała się w progu i spojrzała w kierunku bramy. Młody mężczyzna niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, rozglądając się na boki. Przekładał z prawej ręki do lewej ogromny bukiet kwiatów. Na wjeździe zaparkowane było żółte auto z napisem „Poczta kwiatowa”.
– Dzień dobry, czy zastałem Danutę Jasińską? – Chłopak dygnął uprzejmie, patrząc w kierunku zaskoczonej Joanny, którą zobaczył zza furtki.
Na te słowa Joanna zdecydowała się podejść, bo pojawienie się mężczyzny przez chwilę uznała za pomyłkę. Kwiaty dla nich?
– Tak, to moja mama, ale właśnie śpi, mogę w czymś pomóc? – Wiedziała, że matka nie wyjdzie z domu w takim stanie, zresztą mężczyzna mógłby się jej nieco wystraszyć. Joanna patrzyła na herbaciane róże, nie wiedząc, co mogą one znaczyć.
– Te kwiaty są dla pani mamy, proszę potwierdzić odbiór przesyłki. – Kurier jedną ręką podał jej bukiet, a drugą wysunął spod pachy czarną podkładkę z papierami do podpisu.
Joanna otworzyła furtkę, żółtym długopisem, zmyślnie przyczepionym sprężynką do podkładki, złożyła na kartce podpis przy swoim nazwisku. Przytuliła do siebie pachnącą wiązankę. Już wiedziała, czemu mężczyzna tak przekładał ją z ręki do ręki – bukiet był duży. Zanim weszła do domu, potarła delikatnie miękkie płatki o swój policzek. Nigdy takiego bukietu nie dostała, był piękny. Odsunęła go od siebie, by nie przyzwyczajać się zbytnio, i weszła do salonu. Położyła kwiaty na stole, wprost przed zdziwioną matką.
– To z poczty kwiatowej dla ciebie – szepnęła w jej kierunku.
Joanna otworzyła szklaną witrynę i wyjęła z niej kryształowy wazon z licznymi żłobieniami w kształcie liści. Puknęła paznokciem w jego brzeg dwa razy. Zawsze tak robiła: lubiła ten dźwięk.
Danuta wyciągnęła drżącymi rękami bilecik. Jedynie siostra mogła wpaść na tak durny pomysł, by wysłać jej kwiaty przez posłańca, może ją pocieszyć chciała, larwa jedna. Mimo że mieszka w tym samym mieście, to by było w jej stylu. Odkąd umarł jej mąż, nikt jej kwiatów nie dawał, a przecież Danuta nie miała żadnego adoratora. Rozchyliła mały bilecik ze zdjęciem gerber, zbladła, usiadła, pomyślała, że ktoś zrobił jej niesmaczny żart.
– Joanna! – krzyknęła piskliwym głosem.
Ta aż opryskała się wodą, nalewając jej do wazonu. Odstawiła go do zlewu i podbiegła do roztrzęsionej matki. Podniosła rozłożony karnet z wyciągniętej w jej kierunku ręki i przeczytała wydrukowany złotymi literami napis: „Wszystkiego najlepszego, mamo. Dużo zdrowia i szczęścia z okazji imienin. Twoja ukochana Aleksandra”.
Joanna przysiadła na brzegu fotela, ręce jej drżały, serce się ścisnęło. Jak to możliwe, że siostra przysłała kwiaty z zaświatów? Z żalem patrzyła na łkającą matkę, której ta przesyłka rozdrapała jeszcze świeżą ranę. Z tyłu bilecika Joanna odszukała adres. Kwiaciarnia Storczyk mieściła się w Warszawie. Joanna postanowiła, że musi natychmiast tam zadzwonić. Po trzech sygnałach, trwających wieczność, wreszcie ktoś odebrał. Uprzejma pani poinformowała ją, że pani Aleksandra zleciła dostawę już ponad dwa tygodnie temu i osobiście wybrała bukiet. Doskonale ją pamięta, bo pokazała jej wszystkie kwiaty, gdyż ta nie mogła się zdecydować, która kompozycja najbardziej jej się podoba.
Wszystko stało się jasne: siostra już wcześniej zadbała, by nie zapomnieć o imieninach matki. Trochę to nie w jej stylu: raczej dzwoniła dzień po, gdy to Joanna jej przypomniała, a w tym roku, proszę, nie zapomniała jak na złość. Joanna też miała prezent dla matki, ale brakowało jej odwagi, by dziś o nim wspominać. Zdecydowała, że złoży jej życzenia po obiedzie, ale młodsza siostra ją ubiegła. Zawsze chciała być lepsza, we wszystkim pierwsza i zagarniać całą uwagę rodziców tylko dla siebie. I nawet dzisiaj, gdy już jej nie ma, też jej się to udało. Teraz, choćby nie wiadomo jak mocno Joanna się starała, żaden prezent nie przebije tych kwiatów.
Znieruchomiała, wpatrzona w szklany wazon, oswajała myśli, które ją atakowały ze wszystkich stron. Szczęknięcie kanapy, szelest wyciskanej z blistra tabletki i odgłos przełykanej wody – tylko to dało się słyszeć z salonu, a potem nastały już tylko miarowy oddech i przejmująca cisza. Cisza, która towarzyszy im od dawna, tak wyrazista, że aż boli. A od dwóch tygodni powiedzenie „grobowa cisza” doskonale obrazuje atmosferę panującą w tym domu.
Joanna zeszła po dwóch kamiennych schodkach, zmrużyła oczy, ostre słońce padało wprost na jej twarz. Wolnym krokiem okrążyła dom. Trawa sięgała już do kostek i aż się prosiła o koszenie. Dwanaście drzew owocowych czekało na to, co Joanna ma dziś do powiedzenia.
Kierowała się w sam róg działki. Lubiła to zielone miejsce: ona mówiła, drzewa cierpliwie słuchały. Wśród drzew stała ławka. Kobieta usiadła. W powietrzu unosił się słodki zapach, mimo że jabłonie już przekwitły. Gdzieniegdzie jeszcze leżały białe płatki, ale liście chyba przejęły tę rozkoszną słodycz, roztaczając ją dookoła. Każda pora roku kreatywnie malowała jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny obraz tego miejsca, a Joanna chłonęła go z niezmiennym zachwytem. Opierała się o pień jabłonki i obserwowała dom, swoje życie, lubiła przyglądać mu się z daleka, jakby należało nie do niej, tylko do jakiejś obcej kobiety.
Nacisnęła na wyświetlaczu telefonu imię jedynej osoby, na którą mogła teraz liczyć. Po dwóch sygnałach usłyszała donośny, wesoły głos ciotki. Po krótkiej rozmowie, owładnięta błogim bezruchem, jeszcze przez kilkanaście minut wsłuchiwała się w odgłosy przyrody i dopiero po chwili niechętnie skierowała się w stronę domu, by wstawić wodę na kawę i przygotować ciasto na przybycie gościa.
Ciotka Franciszka zazwyczaj nie pukała, a po prostu wchodziła z impetem do siostrzanego domu. Temperament nie pozwalał jej stać przed furtką i czekać, aż ktoś łaskawie wyjdzie otworzyć. Wkładała więc rękę między metalowe przęsła i zwinnie naciskała klamkę od drugiej strony. Oczywiście to się sprawdzało tylko, jeśli nikt nie zamknął furtki na klucz, ale takie rzeczy mieszkanki domostwa robiły tylko na noc, dlatego ciotka nie krępowała się w swoich poczynaniach i już po chwili przekroczyła próg rodzinnego domu.
Wychowywała się tu razem z Danutą, ale dom i ogród przypadły starszej od niej o dwa lata siostrze. Ona odziedziczyła po rodzicach działkę budowlaną. Nie zbudowała jednak tam domu, bo teren nie był zbyt atrakcyjny i lekko podmokły, służył bardziej jako łąka. Nie miała wiele do powiedzenia, bo siostra wcześnie zaszła w ciążę i to ona była w większej potrzebie. Na szczęście Franciszka trafiła na zaradnego męża, który zbudował dla nich dom na własnej ziemi. Nigdy nie miała żalu z powodu tego niesprawiedliwego ze strony rodziców podziału: znała charakter Danuty i wiedziała, że to ona wymusiła na nich tę decyzję. Szczęścia jednak się nie mierzy w liczbie hektarów czy bogactwach, o czym jej siostra dowiedziała się dość szybko.
Danuta i tak była wiecznie niezadowolona i narzekała na swój los. A Franciszka na odwrót – zawsze dziękowała, że trafił jej się najwspanialszy mąż pod słońcem. Staszek był mężczyzną bardzo spokojnym, ugodowym, zgadzał się z każdym słowem żony, choć na pierwszy rzut oka może nie sprawiał takiego wrażenia: był potężny, wysoki, jego głowa zawadzała o futrynę drzwi, a i barki miał szerokie jak brama wjazdowa – jak żartowała ciotka. Przy tym ciemny zarost, krzaczaste brwi niczym Rumcajs – swoim wyglądem budził strach, ale gdy się odezwał, wszyscy uśmiechali się z ulgą, bo głos miał delikatny, ciepły, chłopięcy, jakby mutacja o nim zapomniała.
Stanowili szczęśliwe małżeństwo i doskonale się uzupełniali. On milczący niedźwiedź, a ona gadatliwa papuga, i to dosłownie papuga, bo ciotka uwielbiała kolory. A to nosiła spodnie czerwone jak wóz strażacki, a to zakładała do kościoła chabrowy kapelusz z białą różą. Codziennie robiła też mocny i wyrazisty makijaż jak na wielką imprezę, bo – jak mówiła – trzeba świętować każdy dzień. Długie i duże kolczyki dyndały, zwracając uwagę wszystkich. Jednym się to podobało, innym przeciwnie, ale nikt nie śmiał powiedzieć złego słowa. Ze względu nie tylko na strach przed tą pyskatą kobietą, ale też na szacunek, bo była pomocna w wielu sytuacjach i nie było sprawy, której by nie załatwiła. To taka osoba, która jak jej drzwi zamkną, to wchodzi oknem, a ona posuwała się i dalej – spokojnie można rzec, że wskakiwała kominem.
Ukochany syn Franciszki wyjechał za granicę do pracy, a gdy poznał swoją przyszłą żonę, to już został na stałe, nad czym kobieta niezmiennie ubolewała, ale po cichu, by jego decyzje były samodzielne, a nie podszyte troską o cierpiącą matkę. Najgorsze, że była daleko od swojego jedynego wnuczka, a tak wiele miała mu do zaoferowania. Próbowała Danucie uświadomić, jakie ma szczęście, że Joanna była przy niej i mieszkały razem, ale wiedziała, że ta nie zamierzała doceniać poświęcenia dziewczyny i jej opieki. Gdy dowiedziała się dziś o kwiatach od zmarłej Aleksandry, zrobiło jej się żal siostry – nie zasłużyła na kolejny cios, a przecież ból po stracie córki jeszcze nie minął.
Franciszka musiała przyjechać, bo atmosfera w tym domu zapewne jest napięta. Pędziła więc z drugiego końca Skierniewic, sama już nie wiedziała, czy to dla siostry, czy dla Joanny, którą traktowała jak przyjaciółkę i zawsze chętnie służyła jej pomocą. Była jej matką chrzestną, a to do czegoś zobowiązuje, a poza tym ta dziewczyna to chodzące dobro, tylko jej się trochę w miłości nie układało. Na miłość jednak nigdy nie jest za późno, i do niej kiedyś przyjdzie to uczucie.
– Dzień dobry! – krzyknęła od progu Franciszka, dzierżąc w rękach ciężką siatkę, która swoim ciężarem zdawała się ją przechylać na jedną stronę.
– Dzień dobry, ciociu. – Joanna wyszła na korytarz, aby przywitać jedyną osobę, dzięki której w ich domu czasem gościła radość. Nie sposób się nie uśmiechnąć przy tej kobiecie. Jej odwiedziny były jak powiew wiosny w środku zimy. Wulkan, nie kobieta – pomyślała Joanna, całując Franciszkę w policzek. Zapach kosmetyków pokrywających twarz ciotki mieszał się z wyrazistymi perfumami i jeszcze innym, od czego nadmiaru trochę mdli. W promieniu trzech metrów od kobiety unosiła się specyficzna, choć przyjemna, woń.
– Co to za ciężary tachasz? – zapytała Joanna, gdy Franciszka wgramoliła się do kuchni i z grymasem postawiła na stole niebieską siatkę.
– No jak to co? Kapustę zrobiłam, młodą z koperkiem, i ciasto z truskawkami do kawy niosę, a i jajka od Kołakowskiego, takie od kur szczęśliwych, a nie ze sklepu. Jak widzę, dobrze zrobiłam, bo mizernie wyglądasz, Joasiu – dodała ciszej z troską, spoglądając w kierunku kanapy. Doskonale wiedziała, kto tam leży. Danuta nawet się nie odezwała, nie przywitała. Franciszce przykro się zrobiło, choć przecież przyzwyczaiła się już do takich reakcji na odwiedziny u siostry.
– Ja mizernie? No co też mówisz, ja ciągle się borykam z nadwagą. Niektórzy chudną od zmartwień, a na mnie to tak nie działa. – Joanna spuściła oczy, jakby zawstydzona niepowodzeniami w walce z nadmierną tuszą.
– Dziecko drogie, bzdury wygadujesz, a kto powiedział, że chudzi to są szczęśliwi? Ja tam dupsko mam jak stodoła, a cycki jak bar mleczny, a mój Staszek to rąk przy sobie utrzymać nie może, tak go to kręci. Tylko chłop ci potrzebny z rozumem, a nie jakieś byle co. Lepiej poczekać na odpowiedniego kandydata, niż potem płakać po nocach. A to dla ciebie, niech ci w biodra idzie, a co! – mówiąc to, wyciągnęła ze spodu siatki niebieskie pudełko i podała Joannie z szelmowskim uśmiechem.
– Niedobra jesteś ciociu, moje ulubione – westchnęła zrezygnowana.
Wiedziała, że zawartość pudełka szybko zniknie. I po co Joannie było to mocne postanowienie, by nie kupować, skoro ono i tak samo pojawia się w domu za sprawą ciotki Franciszki? Joanna włożyła pudełko ptasiego mleczka do lodówki, bo zimne przecież smakuje najlepiej. Po chwili nalała wody do beżowego czajnika ze złotą rączką, w której lubiła się przeglądać. Jej twarz wyglądała zabawnie zdeformowana przez błyszczące tworzywo. Co rano dziewczyna stroiła do niego miny jak dziecko na dobry początek dnia. Włączyła czajnik, ustawiła na blacie dwie białe filiżanki z ażurowym wzorem przy uszku i talerzyki od kompletu. Rozejrzała się za gościem, by spytać, jak mocną kawę dziś sobie życzy, ale w kuchni już nikogo nie było, mimo że w powietrzu wciąż unosił się intensywny zapach kosmetyków.
Ciotka zdążyła się już oddalić do salonu, by przyjrzeć się siostrze, która nadal udawała, że w ogóle nie obchodzi jej ta wizyta. Bukiet, o którym Joanna wspominała przez telefon, Franciszka też oczywiście chciała zobaczyć. Kwiaty z zaświatów – pomyślała, wsadzając nos w sam środek aksamitnych płatków. Kontemplowała ten fakt dłuższą chwilę, ale nijak nie mieściło jej się to w głowie. Złośliwy chichot losu, aż ciarki przeszły kobiecie po całym ciele. Strzepnęła je niczym natrętne mrówki i wróciła do kuchni. Zapach aromatycznej kawy skutecznie wyrwał Franciszkę z odrętwienia.ROZDZIAŁ III
Po wizycie ciotki Franciszki matka nadal leżała zakopana w barłogu. Siostra nie zdołała przekonać Danuty do skuszenia się na pachnące soczystymi owocami ciasto ani wypicia kawy. Starała się, jak mogła, próbowała dodawać otuchy, a w gadce była przecież dobra, każdy to powie, że jej się nie przegada. Ale to nie była rozmowa, a bardzo smutny monolog; krew ją zalewała, gdy widziała bierność siostry. Nic, tylko potrząsnąć ją za te rozczochrane kudły, aż głupie myśli same wypadną z jej głowy. Ledwo się powstrzymała od siłowego postawienia Danuty do pionu. Ze złości aż zagryzała wargi do krwi. Gdyby były młodsze, toby jej skopała tyłek i po problemie. Mimo wieku rozmowa nie przyniosła jednak oczekiwanych efektów, a powinna, bo przecież są dorosłe, dojrzalsze, mądrzejsze. No właśnie, czy starszy wiek oznacza mądrość? Na to i wiele innych pytań zdenerwowana Franciszka nie znała odpowiedzi. Danuta niestety milczała, a gdy już się odzywała, nie były to słowa, które należałoby cytować.
Joanna cieszyła się z tej wizyty: na chwilę zwolniona z obowiązku zamartwiania się o matkę, beztrosko pałaszowała wyśmienite ciasto. Po godzinie ciotka zatęskniła za Staszkiem, a ona została sama ze śpiącą na kanapie matką, która wstawała tylko na chwilę, by zapalić papierosa i wypić lampkę wina, może dwie, po czym pospiesznie wracała pod miękki koc i naciągała go pod sam nos, jakby dając do zrozumienia otoczeniu, że ma gdzieś, co sobie o niej myśli.
Joanna od kilku dni zbierała się, by zadzwonić do Gracjana. Chciała zaprosić ich na weekend, szczególnie małą Anastazję. Dziewczynka pewnie niewiele rozumiała z tej sytuacji, a Joanna chciała się przekonać, czy może Nastce jakoś pomóc odnaleźć się w tej nowej, trudnej i bolesnej rzeczywistości. Przed wykonaniem przez Joannę połączenia z niebieskiego pudełka zniknęły trzy waniliowe pianki, dając jej poczucie chwilowej przyjemności. Odsuwanie tego momentu w nieskończoność nic nie zmieni, chyba że zakończy się pochłonięciem nadmiernej liczby kalorii, bo pudełko robiło się coraz lżejsze. Już od najmłodszych lat reagowała na stres zwiększonym apetytem. Gdy matka ciągle ją strofowała, a siostra wytykała jej nawet najmniejsze niepowodzenia, cudownym pocieszycielem okazywały się słodkości. Joanna dostawała je od dziadków i niemogącego patrzeć na smutek córki ojca. Dlatego jedynym sposobem na utrzymanie wagi był dla niej brak słodyczy w zasięgu ręki, bo chęć na nie nigdy nie zanikła wraz z wiekiem.
* * *
Gracjan spoglądał na Anastazję, która przebierała lalkę już kolejny raz. Szykował kolację. Kanapki z żółtym serem, oczy z rzodkiewek, uśmiech z papryki. Gdy wrócili po pogrzebie do Warszawy, pierwsze, co zrobił, to kupił małej lalkę, o której już dawno opowiadała. Reklamowana na wszystkich dziecięcych kanałach, zapadła córce w pamięć, a jej cudowne moce czarodziejki wydawały się bardzo realne nawet dla dorosłego., Po otwarciu pudełka okazało się, że magiczna różdżka, co prawda, jest w zestawie, ale niestety nie zmienia pokoju w salę balową, a misia w czerwonego konia. Jak wytłumaczyć Nastce, że to tylko reklama i musi uruchomić swoją wyobraźnię, bo sama lalka niczego nie zdziała? Żałosne, że tą zabawką chciał zrekompensować małej brak matki. Psychologowie pewnie ciosaliby mu kołki na głowie, ale nie miał innego pomysłu. Nikt go nie nauczył, jak ma się zachować w takiej sytuacji; i tak było mu bardzo trudno, nawet jak żyła Aleksandra, a teraz to już katastrofa. Na szczęście ubranka dołożone do zestawu rekompensowały rozczarowanie dziecka, co jemu gwarantowało spokój i chwilowy brak trudnych pytań o mamę. Z portfela ubyło dwieście złotych, ale było warto.
Od dwóch tygodni zastanawiał się nad przyszłością. Podjął decyzję. Wciąż nie był do niej przekonany w stu procentach, ale to chyba najlepsze, co mógł zrobić w tej chwili. Anastazja to bardzo rezolutna dziewczynka i wiadomość, że mama jest teraz aniołkiem i pilnuje jej z góry, przyjęła bardzo spokojnie. Z bolącym sercem obserwował, jak mała cały czas zachowuje się, jakby mama była cały czas obok niej, bo przecież tak jej to przedstawił.
Postawił przed dziewczynką talerzyk z kanapką i różowy kubek z herbatą, pogłaskał córkę po głowie i wyszedł do drugiego pokoju, by zapewnić sobie prywatność. Cztery przestronne pokoje były teraz zbyt obszerne dla dwojga, ale i to miało się niebawem zmienić. Zanurzył się w głębokim skórzanym fotelu, przesunął ekran telefonu, nacisnął zieloną słuchawkę i westchnął ciężko. Jeden sygnał i zaraz ktoś odebrał połączenie.
– W końcu dzwonisz! – Pełen wyrzutu głos należał do kobiety.
– Wiesz, że nie zawsze mogę rozmawiać. – Gracjan przymknął oczy zrezygnowany. Po raz kolejny tłumaczył się, choć bardzo tego nie lubił.
– Tak, wiem. Czy podjąłeś już decyzję? – Głos kobiety był już milszy, a wcześniejsza irytacja gdzieś ustąpiła. Ciekawość wzięła górę i kobieta wiedziała, że musi zmienić nastawienie z bojowego na bardziej uległe, by czegokolwiek się dowiedzieć.
– Tak, porozmawiam z Joanną, opowiem jej wszystko. Mam nadzieję, że nam pomoże. – Gracjan oparł wygodnie głowę i wyprostował nogi. Ból w karku się nasilił, napięcie z ostatnich dni szukało ujścia.
– A jeżeli nie? – Głos po drugiej stronie zadrżał.
– Nie wiem, wtedy pomyślimy, nie martw się na zapas. Joanna kocha Anastazję, to dobra kobieta, a charakter ma zupełnie inny niż jej siostra – uspokajał ciepłym i pewnym tonem, pytanie tylko, czy ją, czy siebie. Bardzo chciał wierzyć w to, co mówił.
– Dobrze, daj szybko znać, jak poszła rozmowa – odburknęła.
– Dam znać. Ucałuj Gabrysię, kocham cię, pa. – To ostatnie zdanie wymówił mechanicznie. Na czułości przyjdzie jeszcze czas, teraz miał inne problemy, z których musiał znaleźć wyjście.
Przycisnął czerwoną słuchawkę, jedna trudna rozmowa już za nim. Teraz czas na kolejną – pomyślał, gdy do pokoju wbiegła Anastazja, wskoczyła mu na kolana i wczepiła się w jego szyję nieco zbyt mocno.
– Myślałam, że zniknąłeś, że różdżka naprawdę działa. Wystraszyłam się, bo nie było cię obok – mówiła szybko z pretensją w głosie. Patrzyła wielkimi niebieskimi oczami, badając jego twarz; chciała się upewnić, czy to on, czy jest tu naprawdę.
– Przepraszam, musiałem zadzwonić. Jestem, nie zniknąłem, nie martw się. – Pogładził ją po główce, odgarnął z czoła loczek. Wiedział, że ona tego teraz potrzebuje. – Chodź, czas spać, poczytam ci książeczkę. – Wziął dziewczynkę na ręce, a ta objęła go mocno za szyję obiema rękami, jednocześnie trzymając lalkę wróżkę za nogę. Ta zwisała głową w dół, a różdżka świeciła się na różne kolory. Gdy Gracjan przechodził przez przedpokój skąpany w mroku, kolorowe światełka zostawiały tęczową łunę. Wyglądało to uroczo, tylko co z tego, skoro żadne z nich nawet się z tego nie cieszyło. Ich myśli również nie były dziś kolorowe. Jednak nie jesteś warta tej kasy, nic nie zdziałałaś, różdżko – pomyślał Gracjan z goryczą, otwierając drzwi pokoju Nastki.
* * *
Joanna nie bez powodu zwlekała z telefonem do szwagra, bo chciała, by mała już zasnęła, a on mógł swobodnie rozmawiać. Było już ciemno, gdy odważyła się wyszukać numer, który po dotknięciu ekranu szybko się podświetlił. Nie było odwrotu.
– Halo? – Usłyszała męski, lekko zachrypły głos.
– Cześć, Gracjan, mam nadzieję, że nie dzwonię zbyt późno. – Joanna przysiadła na brzegu łóżka i wyprostowała plecy, czekając w napięciu na odpowiedź szwagra.
– Nie, mała już śpi, a ja chyba zdrzemnąłem się przed telewizorem. – Gracjan przetarł zaspane oczy, by skupić myśli.
– Jak się czujesz, jak sobie radzisz? – spytała, ale zupełnie nie pasowały jej te pytania. Bo jak może się czuć facet, któremu umarła żona i który nagle został sam z dzieckiem? Aleksandra zawsze wychwalała męża i powtarzała, że ich małżeństwo jest bardzo szczęśliwe. Samopoczucie mężczyzny na pewno było fatalne.
– Hmm… – Nastała chwila milczenia. Gracjan musiał zebrać się do tej trudnej rozmowy. – Właściwie to chciałem z tobą porozmawiać, ale… nie przez telefon – wydukał.
– To dobrze się składa, bo dzwonię, by zaprosić was do nas na weekend. Mała mogłaby się trochę pobawić w ogrodzie. Co ty na to? – Jej wesoły ton miał sugerować, że będzie fajnie, i Joanna miała nadzieję, że zagwarantuje jej to twierdzącą odpowiedź.
– Fantastycznie, tego nam trzeba. – Lekko się uśmiechnął i odetchnął z ulgą. Nie musi się wpraszać.
– To zapraszam na obiad w sobotę, przyjedźcie przed południem. – Szczera radość pojawiła się w sercu Joanny. Kobieta aż podskoczyła delikatnie na materacu z ekscytacji. Będzie miała okazję się przekonać, jak sobie radzą.
– W takim razie do zobaczenia. – Gracjan rozłączył się i zaczął się zastanawiać, gdzie Aleksandra trzymała dużą granatową walizkę, którą tak ochoczo zabierała na swoje wyjazdy. Żartowała, że pomieści słonia i dwa hipopotamy. Nastce może być potrzebnych trochę więcej ubrań niż na dwa dni, zabawki też przecież zajmują sporo miejsca.
Postawił na blacie szeroką kwadratową szklankę, nalał whisky, uzupełnił colą i wrzucił dwie kostki lodu, które stuknęły o siebie. Musi nabrać odwagi przed rozmową z Joanną i poprowadzić ją tak, by ta nie uznała go za potwora.
* * *
Joanna wstała w doskonałym humorze. Listę zakupów spisywała tak zamaszyście, że długopis mało się nie zapalił, gdy dodawała do niej kolejne produkty. Co chwila zerkała w stronę schodów, czekała, aż mama się obudzi, by przekazać jej dobre wieści. Zaczęła się krzątać po domu, wstawiła zaległe pranie, sprawdzała, czy ma czystą pościel i ręczniki dla gości. Na dziewiątą musiała być w pracy, ale ma całe popołudnie, by doprowadzić dom do porządku. Ułożyła kanapki na talerzu i przykryła je delikatnie czystą ściereczką. Kto wie, jak długo będą tu leżeć. Herbata też już gotowa dla mamy, postawiona tuż obok. Joanna wybiegła z domu uśmiechnięta, była dobrej myśli co do nadchodzącego weekendu. Mimo że samochód stał przed domem, szła piechotą. Żal nie skorzystać z tak pięknej pogody, zwłaszcza że do pracy miała zaledwie dziesięć minut drogi.
Powiew ciepłego powietrza umilał jej ten żwawy spacer. Mrużyła oczy: słońce było jeszcze nisko i świeciło wprost na nią. Gdy mijała osiedlowy sklep, miała wrażenie, że zza rozsuwających się drzwi wychodzi znany jej mężczyzna. Kierował się w stronę parkingu do srebrnego samochodu. Serce zabiło tak mocno, że aż zabolało. Czy to możliwe? Był tak samo wysoki, ale lepiej zbudowany, potężniejszy. Też miał ciemne włosy, ale nie takie krótkie, jak pamiętała, tylko z grzywką zaczesaną na bok, która przy każdym kroku podnosiła się i opadała. Tak dawno go nie widziała. Z plotek wiedziała, że od dawna mieszkał z żoną w Warszawie. Może przyjechał odwiedzić ojca? Spojrzała odruchowo na swój strój, bo każdy chciałby robić dobre wrażenie, gdy spotyka dawną miłość. Szare balerinki, długa błękitna spódnica, biała bluzka z kołnierzykiem zapinana na srebrne guziczki. Nic szczególnego – pomyślała. Spódnica miała już ponad dziesięć lat, a narzucony na ramiona lekko zmechacony ukochany kardigan w kolorze pudrowego różu pamiętał wiele takich poranków jak ten. Joanna zarumieniła się zawstydzona. Wolałaby wyglądać inaczej podczas takiego spotkania. Odetchnęła z ulgą, że nie nastąpiło ono dziś. Mimo wszystko powinna pomyśleć o nowych ubraniach.
Nie nosiła się na ciemno, ze względu na żałobę do swetra przyczepiła jednak czarną wstążkę, aby dawała znać otoczeniu, że straciła…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej