Tylko Prawda - ebook
Tylko Prawda - ebook
Książka, która wstrząsnęła światem i Watykanem.
Wyznanie świadka życia Benedykta XVI.
Arcybiskup Georg Gänswein przez wiele lat żył u boku Benedykta XVI: najpierw jako bliski współpracownik w Kongregacji Nauki Wiary, potem jako jego osobisty sekretarz w czasie pontyfikatu zakończonego zaskakującą abdykacją, wreszcie jako prefekt Domu Papieskiego, gdzie był świadkiem ostatnich lat życia papieża emeryta i udzielił mu sakramentu namaszczenia chorych. Po śmierci Benedykta XVI nadszedł czas, aby powiedział całą prawdę o niegodnych oszczerstwach, którymi bezskutecznie próbowano rzucić cień na posługę papieża Ratzingera.
W bezpośredniej i szczerej relacji, wspomagany fachowym piórem watykanisty Saverio Gaety, arcybiskup rekonstruuje pontyfikat Benedykta XVI, który dla Kościoła katolickiego był bardzo ważnym czasem. Odpowiada także na pytania dotyczące wydarzeń, które wstrząsnęły Kościołem, takich jak afera Vatileaks czy relacje między papieżem emerytem a jego nastepcą Franciszkiem.
Tylko Prawda to szczere i bardzo osobiste świadectwo o jednym z największych papieży w historii. Przybliża nam nie tylko geniusz wybitnego teologa Kościoła katolickiego, lecz także jego pokorę, cichość i ogromny szacunek do drugiego człowieka. Ich wyrazem były, między innymi, głoszone „słabym głosem” do końca życia krótkie i głębokie homilie, z którymi dzięki tej publikacji będą mogli się zapoznać wszyscy wierni i czytelnicy.
Nie jest to oskarżenie czy rozliczanie kogokolwiek, tylko opowieść wiernego sługi i człowieka wychowanego w szkole Benedykta XVI,
to znaczy przyzwyczajonego, że w centrum wszystkiego znajduje się Bóg. Wartością dodaną jest wymiar świadectwa osobistego sekretarza,
który przez dwadzieścia lat żył i pracował u boku zmarłego papieża, i poznał go jak nikt inny. Zwykłym śmiertelnikom lektura tej książki pozwala zajrzeć za mury Watykanu i odkryć życie Benedykta, lepiej zrozumieć jego decyzje, a najbardziej to, jakim człowiekiem był naprawdę.
BEATA ZAJĄCZKOWSKA,
dziennikarka Radia Watykańskiego, publicystka „Gościa Niedzielnego”
Wielkość Benedykta XVI nie została jeszcze w pełni doceniona, ale ten czas nadejdzie. Geniusz teologiczny, pokora, ufna wiara i odwaga – wszystko to było w jego życiu podporządkowane jednemu celowi: „podążać za prawdą i być na jej usługach” w świecie, w którym prawda przestała się liczyć. Książka abp. Georga Gänsweina jest tego kolejnym potwierdzeniem. Jego świadectwo o trudnych momentach życia Josepha Ratzingera jest cennym uzupełnieniem biografii tak często fałszowanej przez jego wrogów.
KS. TOMASZ JAKLEWICZ,
teolog, dziennikarz, duszpasterz
Kto chce lepiej zrozumieć pontyfikat Benedykta XVI i poznać ostatnie lata jego życia, musi przeczytać tę książkę. To wyjątkowo szczere i unikalne świadectwo jego wieloletniego sekretarza.
WŁODZIMIERZ RĘDZIOCH,
watykański korespondent tygodnika „Niedziela”
Interesująca, szczera książka. Świadectwo o papieżu Benedykcie XVI. Jego osobisty sekretarz pokazuje świat za murami Watykanu. Opisuje wiele nieznanych faktów, rozmów i wydarzeń. Warto przeczytać.
KRZYSZTOF TADEJ,
dziennikarz, autor wielu filmów i artykułów o papieżach i Watykanie
W piśmiennictwie kościelnym istnieje osobne miejsce dla świadectw dawanych przez sekretarzy i współpracowników zmarłych papieży.
Jednak książka sekretarza Benedykta XVI ma walor niepowtarzalny: jest to bowiem nie tylko wspomnienie Zmarłego, lecz także – chce
ktoś czy nie – obecny w tym wspomnieniu dyskretny komentarz do obecnego pontyfikatu, zwłaszcza niektórych jego aspektów.
PAWEŁ MILCAREK,
redaktor naczelny „Christianitas”
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67742-06-1 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W lutym 2003 roku kard. Joseph Ratzinger zaproponował mi, żebym został jego osobistym sekretarzem. Przedstawiając moją nową funkcję członkom Kongregacji Nauki Wiary, zaznaczył wówczas, że obaj jesteśmy tam jedynie „tymczasowo”, a ponieważ ta osobliwa definicja wprawiła słuchaczy w zdumienie, wyjaśnił, że zamierza możliwie jak najszybciej zrzucić ciężkie jarzmo, które jako prefekt Kongregacji dźwigał przez dwie dekady. Oto co właściwie oznaczało słowo „tymczasowo”: on miał pozostać prefektem przez niedługi czas, a ja równie krótko miałem być jego sekretarzem.
W rzeczywistości zapowiadane „prowizorium” zmieniło się w stałą obecność. Tak było przez wiele lat, do dnia, gdy odszedł. 1 marca 2003 roku zostałem jego osobistym sekretarzem i pełniłem tę funkcję przez kolejne dwa lata jego przewodniczenia byłemu Świętemu Oficjum, do śmierci Jana Pawła II w kwietniu 2005 roku. Pozostałem na stanowisku przez osiem lat jego pontyfikatu, do abdykacji w 2013 roku, a także później, w ostatnich latach jego życia jako papieża seniora. Dzięki tym doświadczeniom miałem sposobność poznać prawdziwe oblicze jednego z czołowych bohaterów minionego stulecia, nazbyt często oczernianego przez media i antagonistów, którzy nazwali go pancernym kardynałem (_Panzerkardinal_) czy rottweilerem Pana Boga, aby zdyskredytować przekonania, które w gruncie rzeczy były wyrazem jego żarliwej wierności tradycji i Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, a także próbą obrony wiary katolickiej.
To niełatwe zadanie, połączone z funkcją prefekta Domu Papieskiego, pełnioną już za pontyfikatu papieża Franciszka, umożliwiło mi udział we wszystkich najważniejszych wydarzeniach z ostatnich dwóch dekad życia Kościoła. Chwile radości przeplatały się z chwilami smutku, a entuzjazm z mozołem. Problemów nie brakowało; wystarczy przypomnieć plagę seksualnych nadużyć wśród księży czy watykańskie kłopoty z finansami. Lecz przeżyłem również piękne i cenne chwile, dowodzące żywej wiary młodych ludzi na całym świecie, która pozwala patrzeć z nadzieją na przyszłość Kościoła.
Poniższe stronice są osobistym świadectwem wielkości dobrodusznego człowieka, znakomitego uczonego, kardynała i papieża, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii współczesnej i który zasługuje na to, aby zapamiętano go jako świetlany przykład kompetencji teologicznych, jasności doktrynalnej i profetyckiej mądrości. Jest to także opowieść naocznego świadka usiłująca rzucić nowe światło na niezrozumiane aspekty jego pontyfikatu i opisać od wewnątrz, czym w istocie jest „watykański świat”.
Georg Gänswein
arcybiskup tytularny Urbisaglii1
NIESZTAMPOWY „PREDESTYNOWANY”
WIECZNA TYMCZASOWOŚĆ
Wieloletnia znajomość watykańskich hierarchów napełniła mnie niezachwianym przekonaniem: każdy członek kolegium kardynalskiego ma – skrzętnie skrywaną w umyśle i sercu – świadomość, że pewnego dnia Chrystus mógłby go poprosić, aby został Jego wikariuszem na ziemi. Zarazem jednak zdałem sobie sprawę, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zabiega o zwierzchnictwo nad Stolicą Piotrową, wiedząc, z jak wielkim zaangażowaniem fizycznym i, przede wszystkim, duchową odpowiedzialnością wiąże się ten urząd. Tego rodzaju myśli są więc starannie odsuwane, a działania mają zażegnywać wszelkie „niebezpieczeństwo”.
Oto spostrzeżenia, jakie przychodzą mi do głowy, kiedy sięgam pamięcią do 14 lutego 2003 roku. Kardynał Joseph Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary, ogłosił wówczas coś, co dotyczyło mnie osobiście i co w radykalny sposób odmieniło moje życie. Właśnie trwała przerwa w pracach kongresu, który odbywał się co piątek rano i w ramach którego każdy członek Kongregacji przedstawiał zwierzchnikom zgłębiane w danym okresie kwestie. Dwa dni wcześniej ogłoszono, że Josef Clemens, który od blisko dwudziestu lat pełnił funkcję sekretarza kard. Ratzingera, został nominowany na podsekretarza Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego (25 listopada tego samego roku Jan Paweł II miał powierzyć mu urząd sekretarza Papieskiej Rady ds. Świeckich, wynosząc go tym samym do godności biskupa).
Popijaliśmy kawę, gawędząc w małych grupach, gdy Ratzinger poprosił o chwilę uwagi, odchrząknął i w imieniu wszystkich obecnych powinszował Clemensowi awansu. Przy okazji serdecznie podziękował mu za pracę dla Kongregacji i dla samego prefekta. Potem uśmiechnął się jowialnie i przywoławszy mnie gestem, oświadczył: „Wszyscy znacie ojca Giorgia (taki przylgnął do mnie przydomek). Kazałem mu podejść, żebyście mogli zobaczyć przed sobą nieco _provvisori_ ”. Rozległ się szmer, bo wskutek niemieckiego akcentu kardynała ten i ów usłyszał „professori”, co wzbudziło powszechne zaciekawienie. Ratzinger spostrzegł, że mimowolnie spowodował zamieszanie, i natychmiast wyjaśnił: „Nie, użyłem słowa «provvisori», ponieważ Georg zostaje moim osobistym sekretarzem, ale z wiadomych przyczyn będzie nim krótko. Jak dobrze wiecie, pełnię funkcję prefekta od dwudziestu jeden lat i wielokrotnie sugerowałem Janowi Pawłowi II, żeby zgodnie z panującymi zasadami pozwolił mi przejść na emeryturę. Ukończyłem już siedemdziesiąty piąty rok życia. Pozostaje mi tylko czekać, aż papież Wojtyła w oficjalnym liście zaakceptuje moją prośbę”.
Błoga nieświadomość – taką mniej więcej wymowę miały szepty, jakimi przyjęto tę informację. Jakkolwiek kardynał głęboko wierzył w to, co mówił, nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że rzeczony list nie tylko nie dotrze do adresata, ale i nigdy nie zostanie napisany. Gdy jakiś czas później kardynał wspomniał w prywatnej rozmowie o spóźniającej się odpowiedzi, dla rozładowania napięcia doradziłem mu żartobliwie, żeby upomniał się o nią podczas któregoś z popołudniowych spotkań, jakie w każdy piątek odbywał z Janem Pawłem II, a przy okazji poskarżył się na usługi pocztowe, które na linii Pałac Apostolski-Święte Oficjum zdawały się szwankować. On jednak posłał mi lekki uśmiech i zamilkł. Zrozumiałem, że nie ma ochoty wdawać się w dyskusję, i od tamtej pory powstrzymywałem się od tego rodzaju komentarzy.
Po raz kolejny okazało się, że Ratzinger – jak żartobliwie mówiliśmy między sobą – żyje trochę „poza granicami (kościelnego) świata”, w wymiarze dalece bardziej eterycznym niż pozostali kardynałowie. Zdawał się nie wiedzieć, że wielu purpuratów upatrywało w nim pewnego kandydata do zwycięstwa w zbliżającym się wielkimi krokami konklawe. A może chciał w ten sposób przezwyciężyć lęk, że słuchy, jakie od pewnego czasu krążyły w Watykanie, staną się faktem… W każdym razie nie myślał o tej możliwości i wcale jej nie pragnął. Był przekonany, że udało mu się uporządkować różne sprawy i niejako utorować drogę swojemu następcy.
Przenosiny Clemensa i parę roszad wśród członków Kongregacji (Charles Scicluna przejął wówczas funkcję promotora sprawiedliwości) to nie wszystko. 10 grudnia 2002 roku Tarcisio Bertone, który od 1995 roku piastował urząd sekretarza Kongregacji, ściśle współpracując z prefektem, został nominowany na arcybiskupa Genui. Oficjalnie władzę nad diecezją przejął 2 lutego 2003 roku. 16 lutego w liście do Esther Betz, znajomej z czasów Soboru, która pracowała w Rzymie jako korespondentka dla niemieckiej gazety, kard. Ratzinger mógł sobie pozwolić na bezpośredni komentarz: „Trudno się dziwić, że pogłoski się mnożą, a moja misja dobiega końca. Z Bożą pomocą znaleźliśmy nowych, odpowiednich ludzi. Cieszyłbym się, wiedząc, że nastaną dla mnie spokojniejsze czasy”.
Biskup Bruno Fink – sekretarz Ratzingera w czasach, gdy ten był arcybiskupem Monachium, a także w ciągu dwóch pierwszych lat w Kongregacji, do Bożego Narodzenia 1983 roku – napisał we wspomnieniach, że w lutym 1982 roku, wkrótce po przyjeździe do Rzymu, kardynał wyjawił mu, iż zamierza pozostać prefektem maksymalnie przez dwie pięcioletnie kadencje. Potem pragnął powrócić do domu, który wybudowano dla niego w Pentling, nieopodal Ratyzbony, aby poświęcić się pisaniu dzieł teologicznych. 25 listopada 1991 roku, w dziesiątą rocznicę nominacji, poprosił Jana Pawła II o zwolnienie go z uciążliwych obowiązków, tłumacząc, że śmierć siostry Marii, która nastąpiła 2 listopada, pozbawiła go bezcennego towarzystwa, a wylew krwi do mózgu, jaki przeszedł we wrześniu, spowodował poważne problemy z lewym okiem i ogólne osłabienie. Jednakże papież nie chciał o tym słyszeć i przedłużył mandat Ratzingera o kolejnych pięć lat.
Na przełomie 1996 i 1997 roku, gdy skończyła się jego trzecia kadencja i wkroczył w siedemdziesiąty pierwszy rok życia, kardynał wykonał ruch, który trochę naiwnie uznał za niezawodny: dyskretnie zasugerował Karolowi Wojtyle, aby mianował go archiwistą i bibliotekarzem Świętego Kościoła Rzymskiego. W tamtym czasie dużo mówiło się o zmianach w tajnych archiwach i Bibliotece Watykańskiej. Kardynał Luigi Poggi, zbliżający się do osiemdziesiątych urodzin, miał ustąpić ze stanowiska. Kilka tygodni później salezjanin Raffaele Farina, który 25 maja 1997 roku został prefektem Biblioteki (i który w 2007 roku odebrał z rąk Benedykta XVI nominację kardynalską), spotkał się z Ratzingerem. Kardynał wypytywał go o obowiązki bibliotekarza; udając obojętność, zdawał się rozkoszować cudowną wizją „emerytury” pośród książek i ważnych dokumentów historycznych. Jednak Jan Paweł II i tym razem ostudził jego zapały, nie biorąc pod uwagę tej kandydatury. 25 czerwca 2007 roku Benedykt XVI odwiedził Bibliotekę i w przypływie nostalgii wyznał kard. Jeanowi-Louisowi Tauranowi: „Przyznaję, że w wieku siedemdziesięciu lat gorąco pragnąłem, żeby umiłowany Jan Paweł II pozwolił mi poświęcić się studiom i poszukiwaniu interesujących dokumentów i pism, które tak troskliwie przechowujecie, prawdziwych arcydzieł, przybliżających nam dzieje ludzkości i chrześcijaństwa. Pan miał jednak co do mojej osoby inne plany”.
UFAJĄC OPATRZNOŚCI
Jan XXIII już jako młody człowiek uznał za swoje motto słowa św. Franciszka Salezego: „O nic nie prosić, niczego nie odmawiać”. Tę maksymę można by równie dobrze odnieść do kard. Ratzingera, który 9 sierpnia 1997 roku napisał w liście do przyjaciółki, wzmiankowanej już Betz: „Niczego nie planuję (tak naprawdę nigdy nie planowałem). Zdaję się na Opatrzność, która nie była dla mnie zła, chociaż wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażałem”.
Paweł VI już w czasach Soboru Watykańskiego II zaczął mu się ukradkiem przyglądać. Ratzinger robił wówczas karierę akademicką i publikował wyśmienite eseje, przeświadczony, że będzie się tym zajmował do końca swoich dni. Pragnąc podtrzymać jego związki z Rzymem, papież w 1969 roku ustanowił go jednym z trzydziestu członków nowo powstałej Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Takie znakomitości, jak Hans Urs von Balthasar, Carlo Colombo, Yves Congar, Henri de Lubac, Jorge Medina Estévez czy Karl Rahner miały się odtąd spotykać parę razy do roku pod egidą Kongregacji Nauki Wiary.
Papież Montini uważał Ratzingera nie tylko za rzetelnego teologa, lecz także za wartościowego duszpasterza. W istocie w 1975 roku zaproponował mu poprowadzenie rekolekcji w Watykanie. „Nie ufałem mojemu włoskiemu ani mojemu francuskiemu na tyle, żeby poważyć się na takie przedsięwzięcie, dlatego odmówiłem”, wyjawił kardynał po pewnym czasie. Jego miejsce zajął karmelita Anastasio Ballestrero, arcybiskup Bari i Turynu, mianowany później kardynałem. W 1976 roku rekolekcje poprowadził z kolei kardynał z Krakowa, Karol Wojtyła. W 1983 roku Ratzinger wrócił, że się tak wyrażę, do łask. Jan Paweł II zaproponował mu wtedy rolę rekolekcjonisty i tym razem propozycja została przyjęta.
Kiedy 24 lipca 1976 roku kard. Julius Döpfner nieoczekiwanie zmarł na zawał, Paweł VI nie miał wątpliwości, kogo powinien wybrać z trójki przedstawionych mu kandydatów. 25 marca 1977 roku postanowił nominować arcybiskupa Monachium i Fryzyngi, czterdziestodziewięcioletniego Josepha Ratzingera, który jeszcze nie zdążył oswoić się z sakrą biskupią, gdy dotarła do niego wiadomość o nominacji kardynalskiej. 28 maja 1977 roku w katedrze w Monachium odbyła się uroczystość przyjęcia sakry. Ratzinger dał wówczas do zrozumienia, że dobrze wie, jaka spocznie na nim odpowiedzialność:
Biskup nie działa we własnym imieniu, ale jest zaufanym przedstawicielem kogoś innego, Jezusa Chrystusa i Kościoła. Nie jest administratorem, zwierzchnikiem z własnej inicjatywy, wprost przeciwnie: reprezentuje kogoś, za kogo ręczy. Nie może więc beztrosko zmieniać zdania i opowiadać się to po jednej, to znów po drugiej stronie, w zależności od tego, co w danej chwili wydaje mu się bardziej korzystne. Nie ma rozpowszechniać prywatnych opinii, tylko przesłanie, które jest większe od niego. Wierność jest jego misją i na jej podstawie zostanie osądzony.
Na konsystorzu z 27 czerwca 1977 roku nie było tłumów: poza Josephem Ratzingerem zjawili się jedynie teolog Domu Papieskiego, Mario Luigi Ciappi, przewodniczący Papieskiej Komisji „Iustitia et pax”, Bernardin Gantin, arcybiskup Florencji, Giovanni Benelli, a także administrator apostolski archidiecezji praskiej, František Tomášek, nominowany poprzedniego roku. Dla Pawła VI był to dość osobliwy konsystorz: w 1976 roku zebrało się dwudziestu jeden kardynałów, a w 1969 roku – aż trzydziestu czterech. W latach 1965 i 1967 było ich dwudziestu siedmiu, a w 1973 roku – trzydziestu.
Za papieską decyzją niewątpliwie stała chęć jak najszybszego wyniesienia do godności kardynalskiej byłego zastępcy sekretarza stanu, Benellego, który zaledwie 3 czerwca został arcybiskupem Florencji. Nie bez znaczenia były tu prawdopodobnie naciski ze strony wpływowych przedstawicieli Kurii Rzymskiej, którym nie podobały się określone decyzje, wykorzystane przez papieża Montiniego dla ukrócenia ambicji pewnych ludzi. Ratzinger otrzymał nominację – do czego być może przyczynił się sam Benelli – ponieważ diecezja w Monachium od pierwszych lat XX wieku była siedzibą kardynałów. Co więcej, papież nie chciał wyłaniać purpuratów wyłącznie spośród przedstawicieli Kurii.
Wspominając tamte wydarzenia, Ratzinger kładł nacisk na wielką serdeczność, z jaką przyjęli go członkowie diecezji:
Przy wręczeniu biretu miałem znaczną przewagę nad pozostałą czwórką świeżo upieczonych kardynałów. Żaden z nich nie miał przy sobie wielkiej rodziny. Benelli przez długi czas pracował w Kurii i we Florencji nie znano go zbyt dobrze, toteż z toskańskiej stolicy przyjechali nieliczni wierni; Tomášek – w związku z żelazną kurtyną – nie miał żadnego towarzystwa; Ciappi był teologiem, który zawsze pracował na swojej „wyspie”, Gantin z kolei pochodził z Beninu, a podróż z Afryki do Rzymu była nie lada wyzwaniem. Ja miałem wokół siebie wielu ludzi: aulę niemal w całości wypełniali przybysze z Monachium i Bawarii. Zebrałem bardziej gromkie oklaski niż inni, a papież nie ukrywał zadowolenia z faktu, że jego wybór w jakiś sposób zyskał uznanie.
W wygłoszonym przy tej okazji przemówieniu Paweł VI wyjaśnił, że najważniejszym przymiotem nowych kardynałów jest „absolutna wierność, dowiedziona w okresie posoborowym, obfitującym w dobroczynny ferment, lecz także w podziały, poprzez nieustającą dyspozycyjność, codzienną posługę i bezwarunkowe oddanie Chrystusowi, Kościołowi i papieżowi, bez ustępstw, bez wahań, bez kompromisów”. Zwracając się do Ratzingera, ojciec święty powiedział, że jego „znakomite wywody teologiczne, głoszone na prestiżowych uniwersytetach niemieckich i w rozlicznych wartościowych publikacjach, pokazały, że badania z zakresu teologii – prowadzone pod szyldem _fides quaerens intellectum_ – nie mogą i nie powinny abstrahować od głębokiego, dobrowolnego, twórczego zaangażowania w Urząd Nauczycielski, który w autentyczny sposób interpretuje i głosi Słowo Boże”.
Dwadzieścia sześć lat wcześniej, na obrazku upamiętniającym mszę prymicyjną, Ratzinger kazał wydrukować werset 1, 24 z Drugiego Listu św. Pawła do Koryntian, przedstawiając samego siebie jako jednego z „współtwórców radości waszej” (_adiutores gaudii vestri_)¹. Gdy trzeba było wybrać motto na herb biskupi, doszło do dość znaczącej zmiany. Wybór padł wówczas na ósmy werset Trzeciego Listu św. Jana Apostoła: „współpracownik prawdy” (_cooperatores veritatis_). Na kartach autobiografii Ratzinger uzasadnił swoją decyzję pragnieniem oddania ciągłości,
jaka zachodzi między moim poprzednim zadaniem a nową funkcją. Przy wszystkich różnicach zawsze chodzi o to samo: podążać za prawdą i być na jej usługach. Prawda zniknęła z dzisiejszego świata, ponieważ wydała się być za wielka dla ludzi, a tymczasem wszystko upada, gdy nie ma prawdy. „Gdy nie ma prawdy” – hasło to wydaje mi się być na czasie jako nowoczesne w dobrym znaczeniu tego słowa².
Kiedy w styczniu 2013 roku, w przededniu przyjęcia sakry biskupiej, sam też musiałem wybrać motto na herb, nie zastanawiałem się zbyt długo. Benedykt XVI podzielił się ze mną kilkoma przemyśleniami na temat tego, czym dla niego jest prawda i jak starał się osiągnąć to, co sobie założył jako „współpracownik prawdy”. Toteż moją uwagę przykuł werset 18, 37 z Ewangelii według św. Jana: „Dać świadectwo prawdzie” (_Testimonium perhibere veritati_). To, że papież poparł tę decyzję i otwarcie ją pochwalił, było dla mnie, rzecz jasna, powodem do radości.
Na herbie zamieściłem również wizerunek smoka pokonanego przez św. Jerzego, męczennika z IV wieku, który według _Złotej legendy_ uśmiercił ku chwale Chrystusa przerażającego potwora i nawrócił prześladowany przezeń lud. To starcie stało się później symbolem walki Dobra ze Złem. Niekiedy pozwalałem sobie nawet na żartobliwe uwagi, mówiąc papieżowi, że podczas gdy mój patron stanął w szranki ze smokiem i pokonał go, on sam musiał zadowolić się św. Korbinianem i jego niedźwiedziem! W istocie, kard. Ratzinger ozdobił swój arcybiskupi herb trzema symbolami. Był wśród nich koronowany Maur, od dawien dawna kojarzony z biskupstwem Fryzyngi („Nie wiadomo, co on właściwie reprezentuje: dla mnie jest wyrazem uniwersalności Kościoła, który nie zna podziałów rasowych ani klasowych, ponieważ wszyscy «stanowimy jedność» w Chrystusie” – wyjaśnił), a także muszla („Znak, że jesteśmy pielgrzymami, a zarazem nawiązanie do legendy o tym, jak św. Augustyn łamał sobie głowę nad tajemnicą Trójcy; pewnego dnia ujrzał na plaży dziecko, które muszlą nabierało wodę z morza i przelewało ją do niewielkiego dołka, a po chwili usłyszał: «W takim samym stopniu, w jakim woda morska może zmieścić się w tym dołku, twój umysł może zgłębić tajemnicę Boga»”). Trzeci symbol nawiązywał do św. Korbiniana, założyciela i patrona diecezji. 9 września 2006 roku, podczas podróży apostolskiej do Monachium, Benedykt XVI wyjawił, co skłoniło go do takiego wyboru: „W legendzie o nim już w czasach dzieciństwa urzekła mnie opowieść o tym, jak to niedźwiedź rozszarpał zwierzę, którego święty dosiadał podczas podróży przez Alpy. Korbinian surowo go wyłajał i za karę objuczył całym bagażem, żeby go zaniósł aż do Rzymu”.
Powiedział:
W 1977 roku przypomniałem sobie interpretację wersetów 22–23 z Psalmu 72, którą św. Augustyn stworzył w położeniu bardzo zbliżonym do mojego, na krótko przed przyjęciem święceń kapłańskich i biskupich. Widząc w słowach „byłem przed tobą jak juczne zwierzę” (po łacinie _iumentum_) odniesienie do zwierzęcia pociągowego, którego w Afryce Północnej używano wówczas do pracy na roli, odnalazł w owym _iumentum_ samego siebie, zwierzę pociągowe Boga; zobaczył siebie jako kogoś, kto dźwiga brzemię obowiązku, _sarcina episcopalis_. W kontekście tejże myśli biskupa z Hippony niedźwiedź św. Korbiniana nieustająco mnie zachęca, abym pełnił swoją posługę z radością i ufnie – teraz, na nowym stanowisku, jak trzydzieści lat temu – każdego dnia mówiąc „tak” Bogu.
Papież zakończył wywód wysublimowaną ironią: „Niedźwiedź św. Korbiniana odzyskał w Rzymie wolność. W moim przypadku Pan zdecydował inaczej”.
„SPRAWIEDLIWY PROROK”
W sierpniu 1977 roku Ratzinger spędził kilka tygodni w seminarium w Bressanone. Kardynał Albino Luciani, patriarcha Wenecji, piastował wówczas urząd przewodniczącego konferencji episkopatu regionu Triveneto (w którego skład wchodzi również Trydent-Górna Adyga). Dowiedziawszy się, że młody kardynał przebywa w okolicy, postanowił go odwiedzić. Miał wysokie mniemanie o jego dziełach teologicznych, w szczególności o komentarzu do konstytucji soborowej _Lumen gentium_. Rozmawiali po włosku. Ratzinger uczył się tego języka w trakcie Soboru, wykorzystując płyty winylowe, nie władał nim jednak biegle. Znajomość udoskonalił po przybyciu do Rzymu, kiedy zaczął posługiwać się włoszczyzną na co dzień.
Było to pierwsze spotkanie Ratzingera i Lucianiego. Ratzinger wspominał potem w jednym z wywiadów, że dzięki niemu miał sposobność podziwiać wielką prostotę Lucianiego i jego niebywałą kulturę. „ opowiedział mi, że dobrze zna miejsca, które jako dziecko odwiedziłem z mamą, gdy udaliśmy się na pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej z Pietralby, do klasztoru włoskojęzycznych serwitów, położonego na wysokości tysiąca metrów i tłumnie odwiedzanego przez wiernych z Wenecji Euganejskiej”.
16 sierpnia 1977 roku, głosząc kazanie podczas uroczystości upamiętniającej św. Rocha, patriarcha Luciani nawiązał do spotkania z Ratzingerem:
Kilka dni temu złożyłem gratulacje kard. Ratzingerowi, nowemu arcybiskupowi Monachium: w katolickich Niemczech, które sam krytykuje jako częściowo dotknięte niechęcią do Rzymu i papiestwa, miał on odwagę głośno powiedzieć, że „Pana należy szukać tam, gdzie jest Piotr”. Odniosłem wówczas wrażenie, że jest sprawiedliwym prorokiem. Nie każdy, kto pisze i przemawia, ma dzisiaj tę samą odwagę; idąc z prądem, bojąc się wydać zacofanymi, niektórzy przyjmują _Credo_, jakie Paweł VI wypowiedział w 1968 roku, na zakończenie Roku Wiary, w okrojonej formie, krytykują papieskie dokumenty i bez przerwy mówiąc o wspólnocie Kościoła, nie zająkną się ani słowem o papieżu jako o punkcie odniesienia dla wszystkich, dla których wspólnota Kościoła rzeczywiście jest ważna. Inni, bardziej niż proroków, przypominają przemytników: wykorzystują swoją pozycję, żeby sprzedawać jako doktrynę Kościoła coś, co jest albo czysto prywatną opinią, albo doktryną wypaczoną przez odstręczające ideologie, potępiane przez Urząd Nauczycielski.
Do kolejnego spotkania doszło dopiero latem 1978 roku, z okazji konklawe po śmierci papieża Montiniego, który zmarł 6 sierpnia. Z tego, co wywnioskowałem, szacunek względem Lucianiego kazał wówczas Ratzingerowi dołączyć do grona tych, którzy uznali go za godnego następcę św. Piotra. Został wybrany 26 sierpnia, po zaledwie czterech głosowaniach. 3 września, gdy uroczyście obchodzono początek pontyfikatu, Luciani i Ratzinger rozmawiali na temat zbliżającej się podróży kardynała do Ekwadoru. W istocie, 1 września Jan Paweł I napisał list, jeden z pierwszych w swojej papieskiej karierze, w którym mianował arcybiskupa Monachium i Fryzyngi specjalnym wysłannikiem na kongres mariologiczny w Guayaquil. W tamtych latach diecezje niemiecka i ekwadorska nawiązały współpracę i to miejscowy arcybiskup, Bernardino Echeverría Ruiz, zasugerował kandydaturę Ratzingera.
Powodowany czymś więcej niż zwykłą w takich przypadkach uprzejmością, papież Luciani pisał:
Pragniemy w jakiś sposób uczestniczyć w tych uroczystościach, żeby nadać im większej wagi i splendoru. Toteż mocą tego listu wybieramy Cię, mianujemy i ogłaszamy naszym specjalnym wysłannikiem, abyś w naszym imieniu i z naszego mandatu wziął udział w tychże obchodach. Twoja znajomość świętej doktryny wybija się wysoko ponad przeciętność, poza tym wiemy, że płoniesz miłością do Matki Chrystusa Zbawiciela i naszej Matki. Nie ulega przeto wątpliwości, że wypełnisz powierzoną sobie misję roztropnie, mądrze i z powodzeniem.
Chcąc jeszcze wyraźniej okazać swoją przychylność, 24 września Jan Paweł I przesłał członkom kongresu wiadomość, zachęcając, aby uczynili motto „Ekwador, przez Maryję do Chrystusa” „programem życia i działań apostolskich: niechaj Maryja, Matka Chrystusa, Matka Kościoła, najczulsza Matka każdego z nas, zawsze będzie waszym wzorem, waszą przewodniczką, waszą wędrówką ku starszemu Bratu i Zbawcy wszystkich ludzi, Jezusowi”. Ratzinger odczytał to przesłanie publicznie i w imieniu wszystkich wiernych podziękował papieżowi za jego troskę i wsparcie.
Wieść o śmierci Jana Pawła I głęboko nim wstrząsnęła. Dowiedział się o niej w dość osobliwy sposób:
Spałem w pałacu biskupim w Quito. Nie zamknąłem drzwi, ponieważ w siedzibie biskupstwa czuję się jak w ramionach Abrahama. Była głęboka noc, kiedy do mojego pokoju wpadła smuga światła, a w progu stanął człowiek w karmelitańskim habicie. Nieco oszołomiło mnie światło i ta odziana w posępną szatę postać, wyglądająca jak ktoś, kto przynosi złe wieści. Nie byłem pewien, czy rzeczywiście się obudziłem. Ostatecznie okazało się, że był to biskup pomocniczy Quito, Alberto Luna Tobar. Powiadomił mnie, że papież nie żyje.
6 października 1978 roku, odprawiając w Monachium nabożeństwo za duszę papieża, Ratzinger dał wyraz odczuciu, które Franciszek potwierdził 4 września 2022 roku, poprzez beatyfikację Jana Pawła I: „Jedynym wyrazem wielkości w Kościele jest świętość. Święci są jak kolumny światła, które wskazują nam drogę. Od tej pory on również zalicza się do takich kolumn. To, co zostało nam dane na zaledwie trzydzieści trzy dni, emanuje światłem, którego nic nam już nie odbierze”. George Weigel napisał w biografii Wojtyły, że Ratzinger poczynił mu następujące wyznanie: „Byliśmy przekonani, iż wybór został dokonany zgodnie z wolą Bożą, a nie tylko w ludzki sposób… więc jeśli w miesiąc po wyborze zgodnie z wolą Bożą zmarł, Bóg chciał nam coś przez to powiedzieć”³. Wspominając konklawe, kardynał miał kiedyś powiedzieć:
Elekcja Lucianiego nie była błędem. Te trzydzieści trzy dni pontyfikatu miały w dziejach Kościoła określone znaczenie. Nagła śmierć utorowała drogę nieoczekiwanemu wyborowi. Wyborowi papieża spoza Włoch. Na poprzednim konklawe była o tym mowa, ale taka perspektywa wydawała się dość odległa, również z powodu pięknej postaci, jaką był Albino Luciani. Potem jednak okazało się, że potrzeba czegoś zupełnie nowego.
ZWYCIĘSKI DUET
Kardynał Ratzinger wyruszył do Ekwadoru 19 września 1978 roku i pozostał tam do końca miesiąca. Właśnie w tamtych dniach delegacja polskich biskupów pod przewodnictwem prymasa Stefana Wyszyńskiego i kard. Karola Wojtyły przybyła do Niemiec, żeby spotkać się z lokalnym duchowieństwem. Był to wynik długotrwałego procesu, który rozpoczął się trzynaście lat wcześniej, 18 listopada 1965 roku, listem polskich biskupów obecnych na Soborze Watykańskim II: „Wyciągamy do was, siedzących tu w ławach kończącego się Soboru, nasze ręce, udzielając wybaczenia i prosząc o nie”. Niemieccy biskupi odpowiedzieli 5 grudnia: „My również prosimy, żebyście zapomnieli i wybaczyli”.
Ratzinger i Wojtyła nie spotkali się przy tamtej okazji. Ich drogi nie skrzyżowały się również w czasach Soboru, mimo że obaj uczestniczyli wówczas w pracach redakcyjnych. W przyszłości prefekt miał powiedzieć:
Słyszałem oczywiście o jego dokonaniach filozoficznych i duszpasterskich i od dawna pragnąłem się z nim poznać. Ze swej strony Karol Wojtyła czytał moje _Wprowadzenie w chrześcijaństwo_, a także przytaczał je w rekolekcjach, które w Wielkim Poście 1976 roku głosił dla Pawła VI i Kurii. W duchu niejako czekaliśmy więc obydwaj na spotkanie ze sobą⁴.
Pierwsza sposobność nadarzyła się w październiku 1977 roku w trakcie Synodu Biskupów w sprawie katechezy, w którym obaj wzięli udział.
Z doniesień prasowych wiadomo, że podczas konklawe, które odbyło się w dniach 14–16 października 1978 roku, arcybiskup Genui, Giuseppe Siri, i arcybiskup Florencji, Giovanni Benelli, podzielili się poparciem w pierwszych głosowaniach, zabierając sobie nawzajem głosy. Wreszcie w ósmym głosowaniu wypłynęło nazwisko arcybiskupa Krakowa. Ratzinger, jak sam powiedział, nie był tym zaskoczony: „Wspierałem go. Kardynał König opowiadał mi o nim, a i osobista znajomość z Wojtyłą, jakkolwiek powierzchowna, utwierdziła mnie w przekonaniu, że to rzeczywiście właściwy człowiek”.
Jan Paweł II szybko zaczął rozglądać się wokół w poszukiwaniu ludzi, którzy wsparliby go w Kurii Rzymskiej. Z całą pewnością chciał, żeby Ratzinger zajął w niej poczesne miejsce. W rzeczy samej, po niespełna roku zaproponował mu funkcję prefekta Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej. Dotychczasowy prefekt, kard. Gabriel-Marie Garrone, przymierzał się w owym czasie do przejścia na emeryturę. Jednakże arcybiskup Monachium odpowiedział:
upłynęły zaledwie dwa lata, więc uznałem za niemożliwe ponowne, tak szybkie, opuszczenie stolicy św. Korbiniana. Sakra biskupia była przecież w pewnym sensie przyrzeczeniem wierności złożonym mojej macierzystej diecezji. Dlatego poprosiłem wtedy Papieża o zrezygnowanie z tej nominacji. Na ten urząd powołał on wówczas kard. Williama Bauma z Waszyngtonu. Jednocześnie już wtedy zapowiedział, że zwróci się do mnie z prośbą o pełnienie innej funkcji⁵.
Jesienią 1980 roku Jan Paweł II dwukrotnie miał sposobność zacieśnić relację z kardynałem: w Watykanie, gdzie od 26 września do 25 października Ratzinger pełnił funkcję relatora generalnego V Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów na temat: „Rodzina chrześcijańska”, a także w Niemczech, gdzie w dniach 15–19 listopada papież odbywał pierwszą podróż apostolską. Kardynał przygotował dla niego z tej okazji zarysy przemówień i homilii. Z tamtymi wydarzeniami wiąże się anegdotka, którą pewnego dnia usłyszałem od Ratzingera: widząc, że ojciec święty jest strudzony, kardynał zaproponował mu pokój w pałacu biskupim, aby tam uciął sobie popołudniową drzemkę, lecz Wojtyła odparł z uśmiechem: „W niebie będę miał dość czasu na odpoczynek!”, po czym zasugerował, że chętnie powierzyłby Ratzingerowi stery Kongregacji Nauki Wiary.
6 stycznia 1981 roku kardynał zjawił się w Watykanie w związku z przyjęciem sakry biskupiej przez Ennia Appignanesiego, proboszcza parafii Najświętszej Maryi Panny Pocieszycielki w Casal Bertone, która podlegała Ratzingerowi (wiążąc go tym samym z Kurią Rzymską). Jan Paweł II spotkał się z nim prywatnie i ponowił ofertę, ale arcybiskup Monachium zastosował fortel: odpowiedział, że przyjmie nominację, jeżeli poza oficjalnymi dokumentami Kongregacji nadal będzie mógł tworzyć – i podpisywać własnym nazwiskiem – dzieła teologiczne. Wojtyła poprosił swoich współpracowników o sprawdzenie, czy coś takiego byłoby możliwe, i dowiedział się, że również kard. Garronemu, prefektowi Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej, zdarzało się publikować książki. Ratzinger poczuł, że zapędzono go w kozi róg! Pewnego dnia wyznał mi, że już arcybiskupstwo w Monachium wykraczało poza jego najśmielsze oczekiwania, a co dopiero przeprowadzka do Rzymu i objęcie sterów Kongregacji… W końcu jednak doszedł do wniosku, że nie może bezustannie odrzucać próśb Jana Pawła II, i nabrał przekonania, że dzięki nowej funkcji będzie mu łatwiej prowadzić studia, a przy okazji służyć Kościołowi powszechnemu.
Przed czterdziestu laty stawianie papieżowi warunków mogło uchodzić za grzech _hybris_, pychy, postawę całkowicie sprzeczną z usposobieniem Ratzingera. Kardynał już wtedy dostrzegał jednak w swoich pismach materiał na narzędzia duszpasterskie. Nie było w nim próżności wielkiego teologa, a jedynie świadomość, że może położyć zasługi dla Kościoła. Konieczność rezygnacji z udziału w teologicznych dysputach byłaby dla niego niczym okaleczenie, przynoszące szkodę zarówno jemu samemu, jak i innym. Jego motywacja stała się dla mnie jeszcze bardziej oczywista, kiedy rozmawialiśmy o krytyce, jaka spadła na niego w związku z publikacją woluminów na temat Jezusa Chrystusa. Benedykt XVI umiejętnie podważył argumenty tych, którzy twierdzili, że przeznaczał na pisanie czas, który powinien był poświęcić swojej nadrzędnej misji, czyli zawiadywaniu Kościołem: powołując się na św. Bonawenturę, a także na swojego poprzednika, Benedykta XIV, podkreślił, że pisanie również jest formą rządów, ponieważ poza materiałem dydaktycznym dostarcza wiernym duchowej strawy.
Ufam, że nie posunę się w analogiach zbyt daleko, jeżeli powiem, że kiedy 7 czerwca 2013 roku, podczas spotkania z uczniami szkół jezuickich, siedziałem w Watykanie u boku papieża Franciszka i słuchałem, jak z rozbawieniem wyjaśnia on pewnej dziewczynce, że zamieszkał w Domu św. Marty „z pobudek psychiatrycznych, bo taką już ma osobowość”, do głowy przyszła mi myśl, że Ratzinger – zarówno jako kardynał, jak i jako papież – mógłby w podobny sposób skomentować decyzję o niezarzucaniu pisania. Benedykt XVI przy wielu okazjach powtórzył z naciskiem: „Dla mnie pisanie nie jest obowiązkiem, lecz dobroczynnym wyzwoleniem. Nie pozbawia mnie sił, przeciwnie: jest ich źródłem. Mamy tu do czynienia z dwoma różnymi rodzajami energii – i w obu należy się ćwiczyć”. Można by rzec, że gdyby nie znajdował ulgi w tworzeniu pism teologicznych, „szybkowar” jego intelektu straciłby zawór bezpieczeństwa i doszłoby do wybuchu.
PIES OBRONNY CZY PROMOTOR?
Nominacja na prefekta Kongregacji Nauki Wiary stała się faktem 25 listopada 1981 roku. 28 lutego 1982 roku w Monachium odbyła się uroczystość pożegnalna. Ratzinger powiedział mi kiedyś ze wzruszeniem, że w tamtych chwilach wierni z diecezji „w jednym oku mieli śmiech, uradowani awansem swojego arcybiskupa, a w drugim łzy, smutni z powodu jego odejścia”. Premier Bawarii, Franz Josef Strauss, wyraził się jasno: „Wolelibyśmy, żeby Wasza Ekscelencja nie wyjeżdżał do Rzymu”, na co Ratzinger odparł: „Nawet kiedy będę w Watykanie, w sercu pozostanę Bawarczykiem”.
Pracując w Kongregacji, miałem okazję słuchać opowieści starszych kolegów z pierwszych lat prefektury Ratzingera. Jedni wyczekiwali jego przyszłych posunięć z nadzieją, inni – z głębokim niepokojem. Wszyscy jednak byli ciekawi, jakie konkretnie zmiany wprowadzi do dykasterii nazywanej „Najwyższą” ten, za którego inspiracją kard. Joseph Frings w przemówieniu z 8 listopada 1963 roku potępił „metody działania Świętego Oficjum jako pod różnymi względami nieprzystające do czasów, a przez to szkodliwe dla Kościoła i, zdaniem wielu, skandaliczne”. Uczestnicy Soboru Watykańskiego II przyjęli słowa Fringsa gromkimi brawami.
Sądzę, że Jan Paweł II postąpił wbrew tradycji, która uprzywilejowywała dyplomatów oraz znawców prawa kanonicznego, i wybrał teologa i duszpasterza, ponieważ w chwili, gdy kardynał przejmował stery, Kongregacja znajdowała się „w połowie drogi”. 7 grudnia 1965 roku Paweł VI zmienił wprawdzie jej nazwę – ze Świętej Kongregacji Świętego Oficjum na Świętą Kongregację Nauki Wiary – ale instytucja ta nadal podlegała ojcu świętemu, a rządy sprawował w niej kardynał sekretarz.
15 sierpnia 1967 roku papież Montini zreformował Kongregację. Poddał ją władzy kardynała prefekta i obarczył obowiązkiem „chronienia doktryny dotyczącej wiary i obyczajów w całym świecie katolickim”. Istotny zakres działania zachował jednak wydźwięk negatywny:
bada nowe doktryny i nowe opinie, w jakikolwiek sposób opublikowane, oraz organizuje badania w tej materii i propaguje zjazdy uczonych. Odrzuca te opinie, o których wiadomo, że są przeciwne podstawowym zasadom wiary, wysłuchawszy jednak zdania biskupów miejscowych, jeżeli są tym zainteresowani. Pilnie bada przedstawione sobie książki i w razie potrzeby ocenia je jako niezgodne z nauką katolicką, wysłuchawszy jednak zdania autora, dając mu możność obrony, nawet na piśmie. Przysługuje jej prawo sądzenia wykroczeń przeciwko wierze według norm zwyczajnego procesu⁶.
Ratzinger, zgodnie z wytycznymi Jana Pawła II, skupił się w pierwszej kolejności na _Kodeksie prawa kanonicznego_, który został promulgowany w 1983 roku. Wpływ kardynała uwyraźnił się w głównej mierze w kanonach dotyczących eklezjologii, Urzędu Nauczycielskiego Kościoła, konferencji episkopatu oraz relacji pomiędzy biskupami a Kurią Rzymską. Następnie Ratzinger zadbał o pozytywne zdefiniowanie działań Kongregacji. 28 czerwca 1988 roku ukazała się konstytucja apostolska _Pastor Bonus_, a w niej zapis, że Kongregacja troszczy się o „rozwój i strzeżenie nauki wiary i obyczajów w całym świecie katolickim”. Wypełniając to zadanie, uściślono,
popiera podejmowanie studiów mających pomnażać intelekt wiary i w jej świetle dawać odpowiedź na problemy wynikłe z rozwoju wiedzy i cywilizacji. Kongregacja Nauki Wiary wspiera biskupów, czy to pojedynczych, czy to zrzeszonych we właściwych organizmach, w wykonywaniu zadania, poprzez które stają się autentycznymi nauczycielami wiary i są zobowiązani do strzeżenia jej nienaruszalności. W zakresie strzeżenia nienaruszalności wiary i obyczajów troszczy się o to, żeby wiara i obyczaje nie doznały uszczerbku wskutek – w jakikolwiek sposób rozpowszechnianych – błędów. Dlatego: jej obowiązkiem jest domagać się, aby książki oraz inne pisma wydawane przez wiernych, a dotyczące wiary i obyczajów, zostały poddane wcześniejszej ocenie kompetentnej władzy; bada pisma i opinie, które wydają się niezgodne z prawdziwą wiarą i niebezpieczne, gdyby zaś okazało się, że istotnie przeciwstawiają się nauce Kościoła, wówczas dawszy autorowi możność pełnego wyjaśnienia swojej myśli, bezzwłocznie je potępia, powiadamiając odpowiedniego ordynariusza i w razie potrzeby podejmując stosowne środki; troszczy się wreszcie o właściwą ochronę przed rozpowszechnianymi wśród chrześcijan błędnymi i niebezpiecznymi doktrynami.
22 kwietnia 2007 roku, podczas wizyty duszpasterskiej w diecezji Pawii, gdzie są przechowywane relikwie Augustyna z Hippony, Benedykt XVI zdawał się mówić o sobie, gdy opisywał życie świętego teologa po przyjęciu sakry biskupiej i przytaczał wymowny wyimek z jego _Kazań_:
Rozwiało się piękne marzenie o życiu kontemplacyjnym, życie Augustyna uległo radykalnej zmianie. To, jak odtąd wyglądała jego codzienność, opisywał w następujących słowach: „Napominać niezdyscyplinowanych, zalęknionym dodawać odwagi, wspierać słabych, odpierać ataki przeciwników , pobudzać obojętnych, poskramiać kłótliwych, wspomagać potrzebujących, wyzwalać uciśnionych, okazywać uznanie dobrym, tolerować złych i wszystkich kochać”.
W powyższych słowach streszcza się coś, czego sam mogłem codziennie doświadczać, żyjąc u boku prefekta i przekonując się o całkowitej bezzasadności epitetów w rodzaju „Panzerkardinal” czy „rottweiler Pana Boga”, bezwstydnie rozpowszechnianych przez krytyków, którzy nigdy tak naprawdę nie poznali kardynała. Wszyscy współpracownicy dostrzegli w nim nowy styl, bo praktyczne zastosowanie regulaminu danej kongregacji w dużym stopniu zależy od tego, kto jej przewodzi i jaką wprowadza atmosferę. Ratzinger był przeświadczony, że aby zbudować wzajemne zaufanie, najpierw trzeba się dobrze poznać. Dlatego przywiązywał wielką wagę do relacji międzyludzkich i spotkań w szerokim gronie – z komisjami teologicznymi różnych krajów, z konferencjami episkopatów, z przełożonymi generalnymi zgromadzeń i instytutów religijnych – wierząc, że dzięki nim łatwiej będzie obalić nieprzychylne mity, jakie na przestrzeni wieków narosły wokół Kongregacji. Kardynał wprowadził również tradycję piątkowych spotkań z wszystkimi współpracownikami. Do czwartkowego popołudnia każdy z nas przygotowywał notatki dotyczące kwestii, które nazajutrz miały zostać poruszone, aby Ratzinger mógł je w domu przestudiować i następnego ranka świadomie uczestniczyć w dyskusji. Dysputę zwykle rozpoczynał ten, kto spośród zgromadzonych stał w hierarchii najniżej; dzięki temu nikt nie musiał się obawiać, że wyrazi opinię sprzeczną ze zdaniem wyżej ustawionego kolegi. Ostatnie słowo należało do prefekta, jednak Ratzinger zawsze odnosił się do innych z szacunkiem i cierpliwie wysłuchiwał ich wystąpień. Jeżeli dana propozycja go przekonywała, z radością ją przyjmował, w przeciwnym wypadku uprzejmie streszczał sugerowane rozwiązanie, po czym dodawał: „Ta ocena została dokonana z perspektywy, która wprawdzie jest słuszna, ale niekoniecznie pełna. Aspekt, który zaraz wyłuszczę, nakazywałby wybrać inne wyjście, a mianowicie…”. Dzięki temu nikt nigdy nie czuł się poniżony, a przyjęte rozwiązania wszystkim wydawały się optymalne.
W poniedziałki pod przewodnictwem sekretarza odbywały się narady ekspertów, a w środy kardynałowie i biskupi (czyli tak zwana _feria quarta_) spotykali się z prefektem. Na takich zebraniach zawsze panowała pogodna, przyjacielska atmosfera i nieraz można było sobie pozwolić na żart. Jednym z najważniejszych przymiotów Ratzingera, o którym wielu nie ma pojęcia, było bowiem jego wysmakowane poczucie humoru. Kiedy 4 stycznia 1989 roku z zadowoleniem odbierał w Monachium order komika Karla Valentina, powołał się w przemowie na słowa św. Pawła „my głupi dla Chrystusa” (1 Kor 4, 10) i podkreślił, że
na dworach dawnych możnowładców błazen często jako jedyny mógł sobie pozwolić na luksus mówienia prawdy. A ponieważ z racji wykonywanego zawodu muszę czasem powiedzieć prawdę, radością napawa mnie fakt, że dopuszczono mnie do grona ludzi cieszących się tym przywilejem. Ktoś, kto mówiąc prawdę, nie czułby się trochę jak błazen, z pewnością rychło zmieniłby się w autokratę.
Do dziś pamiętam, jak pewnego razu Ratzinger i kard. Carlo Maria Martini – dwaj skrajnie różni myśliciele, połączeni wzajemnym szacunkiem – wymienili jowialne złośliwości. Arcybiskup Mediolanu utrzymywał, że nigdy nie napisał książki, podczas gdy prefekt zarzekał się, że tylko w języku niemieckim przeczytał co najmniej piętnaście dzieł jego autorstwa. Martini oświadczył: „Ja jednak nie muszę siadać za biurkiem, jak pan, i mozolić się pisaniem: mówię, moja wypowiedź jest nagrywana, potem ktoś ją przepisuje, redaguje… i już”. Ratzinger skwitował tę serdeczną utarczkę z typową dla siebie dobrotliwą ironią, dając do zrozumienia, że pewna niespójność dzieł Martiniego sugerowałaby taki właśnie _modus operandi_!2
FILOZOF I TEOLOG
POWINOWACTWO DUSZ
„Bogu dziękuję za obecność i pomoc kardynała Ratzingera – to wypróbowany przyjaciel”⁷: oto wykute w kamieniu słowa, w których na kartach książki _Wstańcie, chodźmy!_ z 2004 roku Jan Paweł II opisał swoje wieloletnie relacje z prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Joaquín Navarro-Valls, rzecznik prasowy i powiernik Wojtyły, skomentował to wyznanie w nader znaczący sposób: „Papież napisał na rok przed śmiercią doprawdy bezprecedensowe słowa; po raz pierwszy otwarcie i bardzo wymownie pochwalił w nich żyjącego współpracownika, dziękując mu za szczerą przyjaźń. To pozwala się domyślać, jak zażyłe są ich relacje”.
Benedykt XVI skwapliwie skorzystał z okazji, żeby się odwdzięczyć. Mogę zaświadczyć, że jednym z jego nadrzędnych celów jako papieża było dopełnienie tego, co zaplanował poprzednik – poczynając od wizyty duszpasterskiej w Bari, z okazji zakończenia Krajowego Kongresu Eucharystycznego (29 maja 2005 roku), i podróży do Kolonii, w związku ze Światowymi Dniami Młodzieży (18–21 sierpnia 2005 roku). Dotyczyło to również sfery prywatnej: papież polecił mi w miarę możności domknąć sprawy, które pozostały niedokończone. W tym miejscu pragnąłbym przytoczyć świadectwo dziennikarza Filippa Anastasiego, ówczesnego koordynatora serwisów o tematyce religijnej w „Giornale radio Rai”:
Na krótko przed śmiercią Wojtyły wyjawiłem papieżowi pragnienie przedstawienia mu moich współpracowników. Papież zaprosił nas na prywatną audiencję, ale właśnie tamtego dnia zabrano go do kliniki Gemelli… i wiemy, jak to się skończyło. Parę miesięcy po wstąpieniu Benedykta na tron Piotrowy zadzwonił do mnie jego sekretarz: „Benedykt ma zamiar – i przyjemność – dotrzymać zobowiązań poprzednika, dlatego zaprasza was na prywatną audiencję w Pałacu Apostolskim”. Skorzystaliśmy z zaproszenia.
Ratzingerowi zależało na tym, żeby celem jego pierwszej papieskiej podróży zagranicznej była Polska. Podróż odbyła się w dniach 25–28 maja 2006 roku. 22 grudnia tego samego roku w przemówieniu do Kurii Rzymskiej papież wyjawił, że wizyta w Polsce była dla niego „wewnętrzną powinnością, podyktowaną wdzięcznością za wszystko, co w trakcie swojej trwającej ćwierć wieku posługi Jan Paweł II dał mnie osobiście, a przede wszystkim Kościołowi i światu. Jego niewzruszona wiara i radykalizm poświęcenia były dla nas wszystkich największym darem”.
Tylko nieliczni wiedzą, że w muzeum w rodzinnym domu Karola Wojtyły w Wadowicach znajdują się przedmioty wysłane przez Benedykta XVI: trzy pierścienie, które Jan Paweł II podarował Ratzingerowi w okresie, gdy ten był prefektem Kongregacji Nauki Wiary, trzy listy polskiego papieża, a także fotografia przedstawiająca ich obu podczas uroczystości z 30 października 1988 roku, upamiętniających dziesiątą rocznicę pontyfikatu Wojtyły. 27 maja 2006 roku, w trakcie wizyty w Polsce, Benedykt odwiedził dom w Wadowicach. Zostawił tam płaskorzeźbę Matki Bożej oraz wpis w księdze gości.
Przyjaciele różnili się między sobą zarówno pod względem usposobienia, jak i pod względem stylu. Karol Wojtyła był z wykształcenia filozofem, a Joseph Ratzinger – teologiem (kardynał powiedział mi kiedyś, że Jan Paweł II wyjawił mu, iż w filozofii czuje się bieglejszy niż w naukach teologicznych). Upraszczając, można by rzec, że o ile Wojtyła skłaniał się ku dociekaniom filozoficznym i poszukiwaniom intelektualnym, o tyle Ratzinger wolał teologiczną jasność i interpretacyjny rygor. Dla wszystkich było jednak oczywiste, że te dwa elementy dopełniają się wzajemnie. Profesor Alfred Läpple, wykładowca w seminarium duchownym we Fryzyndze, dokonał swego czasu interesującej syntezy:
Wspólną podstawą filozoficzno-teologiczną był dla nich personalizm, który ożywiał w Polsce myśl i nadzieję na przyszłą wolność, będącą polityczno-kulturalną alternatywą dla sowiecko-marksistowskiej dominacji. Personalizm dialogu stał się fundamentem porozumienia, które polski papież i niemiecki prefekt ustawicznie budowali: człowiek nie jest czymś, lecz „ja”, które w dialogu odbiera drugą osobę jako boskie „ty”.
Wielokrotnie miałem okazję się przekonać, że nawet kiedy brakowało pełnej zgodności co do stanowiska w jakiejś sprawie czy określonej inicjatywy, pojawiała się niezachwiana ufność, która, rzecz jasna, nakazywała kardynałowi wypełniać wolę papieża. Dla Ratzingera tamte lata były czymś na kształt stażu: „Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, czym bez niego byłaby moja duchowa i teologiczna wędrówka”, powiedział Benedykt 4 lipca 2015 roku, przyjmując w Castel Gandolfo doktorat _honoris causa_, nadany mu przez Uniwersytet Papieski Jana Pawła II i Akademię Muzyczną w Krakowie. Tej świadomości byłbym skłonny przypisać chęć pozytywnego ustosunkowania się do nacisków ze strony środowisk bliskich Janowi Pawłowi II, które na fali okrzyków _Santo subito!_ , wznoszonych podczas uroczystości pogrzebowych papieża Wojtyły, domagały się skrócenia okresu pięciu lat, które wedle przepisów muszą upłynąć, żeby można było wszcząć proces kanonizacji. Benedykt XVI dał się ponieść powszechnemu entuzjazmowi i poprosił kard. José Saraivę Martinsa, prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, o przygotowanie dekretu, który 13 maja 2005 roku, po spotkaniu z rzymskim duchowieństwem, odczytano w bazylice św. Jana na Lateranie. To ten dokument sprawił, że już 1 maja 2011 roku Karol Wojtyła został ogłoszony błogosławionym, a 27 kwietnia 2014 roku – świętym.
Tuż po wstąpieniu na tron Piotrowy Ratzinger oświadczył:
To, że Jan Paweł II był święty, przez lata wspólnej pracy stawało się dla mnie ciągle na nowo i coraz bardziej oczywiste. Trzeba tu przede wszystkim wskazać najpierw na jego głębokie odniesienie do Boga, na trwanie w ścisłej wspólnocie z Panem, o której już mówiłem. W tym tkwiło źródło jego radości, którą promieniował w najcięższych doznawanych trudach, oraz odwagi, z jaką pełnił swe zadanie w naprawdę ciężkim czasie. Jan Paweł II nie szukał poklasku i nie rozglądał się dookoła, jak są przyjmowane jego decyzje. W swym działaniu opierał się na wierze i przemyśleniach i gotów był przyjmować na siebie także różne ciosy. W moim przekonaniu odwaga kierowania się prawdą stanowi pierwszoplanowe kryterium świętości. Także niestrudzone zaangażowanie duszpasterskie Ojca Świętego można zrozumieć tylko w świetle jego odniesienia do Boga. Tak więc moja pamięć o Janie Pawle II jest pełna wdzięczności. Nie mogłem i nie powinienem próbować kopiować jego przykładu, próbowałem jednak, na ile tylko mogłem, kontynuować jego spuściznę i zadanie. I jestem pewien, że również dzisiaj towarzyszy mi jego dobroć, a jego błogosławieństwo mnie osłania⁸.
Zdania, które Ratzinger zawarł w tekście upamiętniającym jubileusz dwudziestolecia pontyfikatu Wojtyły, do dzisiaj mają wzruszająco osobisty wydźwięk:
Chcąc lepiej poznać Jana Pawła II, prawdopodobnie trzeba z nim koncelebrować, zanurzyć się w brzemiennej w znaczenie ciszy jego modlitwy. Sama analiza jego pism bądź przemówień to za mało. Bo właśnie poprzez współuczestnictwo w jego modlitwie, bardziej niż poprzez słowa, poznaje się jego naturę, a zarazem odkrywa, dlaczego będąc wybitnym intelektualistą, mającym wiele do powiedzenia w kulturowym dialogu współczesnego świata, zachował jednak prostotę, która pozwala mu znaleźć wspólny język z każdym człowiekiem.