Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tylko ty - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Tylko ty - ebook

Niektórzy ludzie wyjeżdżają na wycieczki last minute, chodzą boso po trawie, imprezują niezależnie od dnia tygodnia i podejmują spontaniczne decyzje. Ale nie Nicola Brown.

Ta dwudziestodziewięciolatka jest mistrzynią w kontrolowaniu swojego życia. Posiłki spożywa zawsze o stałej porze, jadłospis jest z góry ustalony. Obsesyjnie przestrzega porządku i nie pozwala sobie na żadne odstępstwa od rutyny. W jej idealnie zaplanowanym życiu brakuje jednak najbardziej nieobliczalnego czynnika – miłości. Niespodziewanie Nicola przyjmuje spontaniczny zakład z przyjaciółką z pracy – do Walentynek postara się znaleźć ukochanego mężczyznę. Rozpoczyna się seria przezabawnych spotkań, z których większość można zaliczyć do kanonu najgorszych randek, z galerią najdziwniejszych mężczyzn na świecie. Wbrew wcześniejszym oczekiwaniom Nicola zaczyna się całkiem nieźle bawić. Zupełnie nie spodziewa się jednak, że prawdziwa miłość jest tuż pod jej nosem… Tylko ty to idealna powieść dla singielek – świetnie napisana, wciągająca, dowcipna, z wdziękiem ogrywająca schematy damsko-męskie. To książka pełna empatii, humoru i nadziei, którą skrywa w sobie każda kobieta.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-6626-7
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Stałam przy tablicy odlotów i sprawdzałam wyświetlające się na niej nazwy miast. Za dwie godziny startuje samolot do Grecji, a ja będę na jego pokładzie. Tuż obok mojej nogi tkwiła mała szara walizka, którą tego ranka pakowałam w pośpiechu. Byłam gotowa do drogi.

Wokół widziałam pary zakochanych, którzy mieli splecione ręce, gruchali do siebie i chichotali w sposób przyprawiający mnie o mdłości. Dzieciaki wpatrywały się w podświetlone tablice z ciekawością i podekscytowaniem, malującymi się na ich twarzach. Jakaś młoda mama gaworzyła do swojego jakże uroczego dziecka. Pewien tata trzymał kurczowo młodszego syna, gdy starszy próbował się wspiąć na jego plecy.

Każdy jest częścią jakiejś całości.

Pojedyncza, smutna łza stoczyła się po moim policzku. Starłam ją nagłym ruchem. Co ja wyprawiam? Po co w ogóle tu jestem? Jak to możliwe, że wszystko poszło aż tak źle?

Właśnie pchałam walizkę na kółkach w stronę stanowiska odprawy, gdy nagle poczułam klepnięcie w ramię.

– Też lecisz, co?

Głos należał do kobiety ubranej tak, jakby miała za chwilę wkroczyć na scenę w programie X Factor. Wściekle pomarańczowy top nie mógł powstrzymać wałków bladego ciała przed wylewaniem się, a niewyobrażalnie wielkie kolczyki w kształcie kół wyglądały jak dziwaczne zielone księżyce krążące wokół jej głowy. Ubrania wrzeszczały: „Nastolatka!”, jednak drobne zmarszczki wokół oczu sugerowały raczej wiek trzydziestu kilku lat.

– Eee, tak.

– Super! Ja też! – Zaśmiała się, prezentując ślad szminki na zębach, i palcem uzbrojonym w czerwony tips wskazała swój bagaż. – Jak zwykle nic zbędnego. Ha, ha.

Jej niewiarygodnie piskliwy śmiech przeszył mnie na wskroś.

– Jasne.

Pokiwałam głową, próbując ze wszystkich sił zachowywać się grzecznie, gdy tak naprawdę wszystko we mnie krzyczało: „Zostaw mnie w spokoju, Przejaskrawiona Dziewczyno z Lotniska! Nie widzisz, że jedyne, czego chcę, to zwinąć się w kulkę i ryyyczeć???”.

Ona jednak nie odpuszczała. Przesunęła walizkę bliżej mojej, uczepiła się mojego boku i wyciągnęła ku mnie listek gumy do żucia.

– Nie, dzięki – odparłam, potrząsając głową.

Włożyła go więc do swoich ust. Żucie nie powstrzymało jej od mówienia.

– Wiesz, byłam już na trzech czy czterech takich wycieczkach dla singli i zawsze sobie poużywałam.

Przerwała na chwilę, żeby wyciągnąć z ust kawałek gumy i następnie zwinąć go z powrotem językiem.

– Ostatnim razem bzykałam się z pewnym gościem przez cały tydzień, a gdy wróciliśmy, z lotniska odebrała go. Ups.

Uśmiechnęła się do mnie, czekając na reakcję.

– To okropne – odparłam.

– Co tam. Widać nie było mi pisane. To i tak lepiej niż ten gość w dwa tysiące jedenastym, który się do mnie kleił na całego. Musiałam mu wyłuszczyć, że facet z włosami na plecach to nie moja bajka.

– Eee…

– No więc liczysz na jakiś podryw?

Już otworzyłam usta, żeby coś odpowiedzieć, ale słowa uwięzły mi w gardle. Znowu zaczęłam się zastanawiać, co ja w ogóle robię w tej kolejce. Co się stało, że moje życie tak wygląda?

– To twój pierwszy raz? – spytała, przekrzywiając głowę.

– Tak – zdążyłam rzucić, gdy cudownie opalona kobieta z odprawy przywołała mnie skinieniem.

Podeszłam do okienka i podałam paszport. Przejaskrawiona Dziewczyna z Lotniska trwała wiernie przy moim ramieniu. Miałam nadzieję, że urzędniczka przegoni ją z powrotem do kolejki, ale najwyraźniej uznała, że podróżujemy razem, ponieważ bez oporów przyjęła paszport także od mojej niechcianej towarzyszki. Odwróciłam się do Przejaskrawionej, przełknęłam ślinę i wydusiłam z siebie:

– To… to mój pierwszy wyjazd wakacyjny dla singli.

Aż pisnęła z wrażenia, a z karminowych ust wydobyło się pełne zachwytu: „Och”. Wysoki mężczyzna, stojący w kolejce obok, parsknął śmiechem.

Odkaszlnęłam i mówiłam dalej:

– Tak, jestem samotną kobietą, która świadomie wybrała takie wakacje z nadzieją, że spotka kogoś, kto ją pokocha.

Urzędniczka z odprawy przykleiła pasek do uchwytu mojej walizki, unosząc jednocześnie jedną brew, doskonale podkreśloną kredką. Wyprostowana jak struna odwróciłam się w stronę hali.

– To moje pierwsze w całym życiu wakacje dla singli! – krzyknęłam. – Wykupiłam je wczoraj wieczorem, bo wydawało mi się, że to najlepsze, co mogę zrobić. Po prostu potrzebowałam… chciałam się przekonać… to znaczy… – urwałam, bo poczułam się jak idiotka.

Tymczasem moja walizka, ustawiona na taśmociągu, kiwając się na boki, zniknęła mi z oczu.

Wydało mi się, że z oddali słyszę kogoś wołającego moje imię, i na chwilę serce zabiło mi mocniej. Obróciłam gwałtownie głowę, aż włosy uderzyły mnie w twarz, i z nadzieją przyglądałam się tłumowi…

Nie.

Nic.

To tylko wyobraźnia.

Przejaskrawiona Dziewczyna z Lotniska otoczyła mnie swoim pulchnym ramieniem.

– Musimy koniecznie siedzieć obok siebie w samolocie. Pokażę ci zdjęcia z moich poprzednich wakacji. Mam je w komórce. Wszystkie. Co do jednego.

Pociągnęłam nosem i z rezygnacją kiwnęłam głową.

– Super.

„Nicolo Brown, jak, u licha, wpakowałaś się w coś takiego?”, pomyślałam.1

Kobieta, samotna, biała, 29 lat.

Z poczuciem humoru, niepaląca, zdecydowanie niezainteresowana spotkaniami z miłymi facetami w celu nawiązania przyjaźni czy nawet czegoś więcej.

Kontakt: skrytka nr 235

Zawsze czułam coś na granicy rozdrażnienia, gdy jakaś rzecz, jakakolwiek, znalazła się nie na swoim miejscu. Nie byłam w stanie się uspokoić do chwili, aż wszystko trafiło tam, gdzie powinno. Oto przykład: siedziałam w pracy przy biurku, rzuciłam do kosza papierową kulkę, ale spadła obok. Frunęła pięknie do celu, uderzyła o krawędź kosza i znalazła się na podłodze. Niby nic, ale nawet tak drobna sprawa nie dawała mi spokoju. Nie mogłam przestać myśleć o tym nieszczęsnym zwitku papieru. Wiedziałam, że powinnam go tam zostawić – każdy by tak właśnie zrobił, w końcu co za problem…

Naprzeciwko mnie siedziała Caroline z głową w koronie kasztanowych loków pochyloną nad biurkiem, skupiona na pracy. Jej blat zalegały papierki po cukierkach, faktury, broszury i zdjęcia. W ogóle tego nie zauważyła. Oczywiście, że nie. Niby dlaczego? Nikt nawet przez chwilę nie zwróciłby na to uwagi.

Z pełną świadomością wpatrywałam się w portretowe zdjęcie aktora, które trzymałam, aż jego twarz zaczęła pływać mi przed oczami i rozmazywać się, jakby to był obrazek namalowany ręką dziecka. Rzuciłam okiem na papier leżący na podłodze.

Zaczęłam postukiwać długopisem o blat biurka.

„Zostaw go tam, gdzie jest, Nicola”, nakazałam sobie.

Próżny trud. Westchnęłam, wstałam z krzesła, przeszłam na drugą stronę pokoju, podniosłam papierową kulkę i wrzuciłam do kosza, gdzie było jej miejsce. Próbowałam przekonać siebie, że tak naprawdę chodziło o rozprostowanie nóg. Kogo jednak chciałam oszukać?

Caroline uniosła głowę, gdy ją mijałam, i spojrzała na mnie nieco nieobecnym wzrokiem.

– Pora na lunch? – spytała z nadzieją.

Posłałam jej krzywy uśmiech.

– Jest dopiero dwadzieścia po jedenastej.

Caroline skrzywiła się lekko, po czym wróciła do stukania na komputerze, choć nie miałam bladego pojęcia, jak jej się to udawało – jej klawiatura zawsze zdawała się tonąć w morzu papierów i wściekle kolorowych karteczek post-it. Jakim cudem potrafiła cokolwiek zrobić? To było poza moją zdolnością pojmowania. Ważne dokumenty leżały pogrzebane pod innymi (równie ważnymi), a mimo to za każdym razem była w stanie wyłuskać to, czego potrzebowała, śmiejąc się z mojego niedowierzania. „Zorganizowany chaos”, tak to nazywała. Ja to nazywałam czarną magią. Myśl, że można funkcjonować w podobnym bałaganie, była dla mnie nie do pojęcia, ale biurko Caroline Harper doskonale portretowało jej życie. Dobra wiadomość była taka, że jej bałagan już mnie nie irytował, co stanowiło dowód mojej początkowo ledwo zauważalnej, a z czasem przybierającej na sile, sympatii do Caroline. Szczerze mówiąc, zazdrościłam jej naturalnej swobody, z jaką podchodziła do siebie i otoczenia. Odwiedzający nasze biuro goście ledwo na nią spojrzeli, a już im się oczy rozjaśniały na myśl, że za chwilę Caroline przywita ich kubkiem gorącej kawy i ciepłym słowem. Zdesperowane aktorki, znudzone i bez pracy, zawsze opuszczały biuro zadowolone i z nadzieją, która ponownie w nie wstępowała. Rozmawiając przez telefon, Caroline potrafiła się śmiać z klientami i ze szczerym uśmiechem wysłuchiwać opowiadanych przez nich historii. Ja zdecydowanie bardziej pasowałam do takich obowiązków jak wyszukiwanie nowych talentów, organizowanie spotkań i dbanie o to, żeby biuro sprawnie funkcjonowało. Caroline często mawiała, że jestem jak trybik w jej zegarku, co i tak zdawało się mieć więcej sensu niż większość z jej powiedzonek (wczorajszy hit to: „Będzie gadać i żadnych piżam” – przekazywał więcej informacji na temat jej męża, niż potrzebowałam).

Razem z Caroline tworzyłyśmy doskonały zespół, co było dość niezwykłe, zważywszy na dalekie od satysfakcji wrażenie, jakie odniosłam podczas pierwszej rozmowy o pracę cztery lata temu…

Agencja Sullivana, największa agencja aktorska w Bristolu, mieściła się na drugim piętrze georgiańskiej kamienicy na końcu Park Street, tym wyżej położonym. Ulica w dalszej części tętniła życiem. Pełno na niej było księgarń, w których nie zamykały się drzwi, kafejek udekorowanych wielobarwnymi markizami i butików vintage, rozlokowanych po obu stronach ulicy skręcającej nieco u stóp wzgórza. Wejście zrobiło na mnie niemałe wrażenie: ciężkie dębowe drzwi prowadziły do klatki schodowej udekorowanej czarno-białymi zdjęciami aktorów, chwilę później jednak, gdy wspinałam się po schodach, nie mogłam zapanować nad nerwami. Na podeście zatrzymałam się na chwilę, zbita z tropu widocznymi na kremowej wykładzinie śladami pozostawionymi przez ubłocone buty, odciskami palców na szybach ogromnych okien i dogorywającą juką w donicy (czy jukę w ogóle da się uśmiercić?) ustawioną w kącie. Wciągnęłam wielki haust powietrza i powoli je wypuściłam, żeby się nieco uspokoić. Napis na drzwiach głosił: „Agencja Sullivana”. Zapukałam niepewnie, czując, jak wilgotnieją mi dłonie. Trzymałam kurczowo czarną skórzaną torebkę i czekałam na jakiś sygnał. W mlecznej szybie drzwi dostrzegłam odbicie swojej sylwetki, przyklepałam więc nieco włosy, kilka dni temu podcięte na boba.

– Proszę wejść – dobiegł mnie ze środka ciepły kobiecy głos.

Przywołałam na usta uśmiech, który, jak miałam nadzieję, nadawał mi pozory zrelaksowania oraz pewności siebie, i otworzyłam drzwi.

– Aaaaaaa! – wrzasnął mały chłopiec przebrany za pirata, próbując jednocześnie dźgnąć mnie mieczem prosto w brzuch.

Groźne spojrzenie wyzierało tylko z jednego oka, ponieważ drugie skrywało się pod opaską.

Odskoczyłam do tyłu, przyciskając rękę do piersi i wydając z siebie nieartykułowany dźwięk.

– Ktoś ty? – rzucił pytanie chłopiec, nie przestając wymachiwać mieczem.

Mniej więcej dziesięć lat starsza ode mnie kobieta z burzą rudych loków, życzliwymi oczami i małą dziewczynką na kolanach podniosła na mnie wzrok.

– Ben, nie strasz pani. Zachowuj się, jak należy.

Chłopiec obrócił się, wydał groźny dźwięk w stronę – jak przypuszczałam – swojej mamy, podbiegł do obrotowego krzesła, rzucił się na nie i zaczął obiema rękami walić w klawiaturę komputera.

– Witam. Jestem Caroline – odezwała się kobieta z uśmiechem na ustach. – Z chęcią bym wstała i uściskała ci dłoń, ale…

Ruchem głowy wskazała tulącą się do niej dziewczynkę i poprawiła zieloną kokardkę w jej włosach.

– Alice, Ben, przywitajcie się z eee… – przerwała i spojrzała na leżącą na biurku kartkę.

– Nicolą.

– Ależ oczywiście, Nicola! Bardzo cię przepraszam, bywam nieco roztargniona. Prawdę mówiąc, w kwestii zapamiętywania imion zazwyczaj jestem beznadziejna.

– Nic nie szkodzi – odparłam i zaczęłam ukradkiem rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłabym usiąść i poczekać.

Pirat Ben zdążył już chwycić telefon i wrzasnąć „Aaaa!” do słuchawki, żeby zaraz z hukiem odłożyć ją na miejsce. Uśmiechnęłam się do niego, ale on był zbyt zaaferowany, żeby to zauważyć.

– Musiałam zabrać ze sobą te dwa gagatki, bo niania postanowiła wywinąć mi dziś numer. Zazwyczaj przychodzi w czwartki, ale… O nie, Alice!

Dziewczynka właśnie przewróciła karton z sokiem jabłkowym, którego zawartość wylała się prosto na klawiaturę komputera.

– O Boże! – Caroline odsunęła małą od siebie, chwyciła nawilżaną chusteczkę, która zdecydowanie nie wyglądała świeżo, i zaczęła wycierać sok.

Miała na sobie coś w rodzaju kolorowego ponczo, które wprawione w ruch, gdy Caroline usiłowała zapanować nad bałaganem, pobrzmiewało dźwiękiem maleńkich dzwoneczków przyszytych do krawędzi.

Ben, zachęcony niespodziewanym zamieszaniem, zeskoczył z krzesła, ponownie przeciął powietrze mieczem i rzucił w moją stronę:

– Czeka cię śmierć.

Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy nie obrócić się na pięcie i nie wiać jak najdalej od tego koszmaru, gdy nagle z przylegającego do biura gabinetu wypadł mężczyzna, wypełniając niemal całą przestrzeń swoim słusznym wzrostem i imponującymi barami.

Dłonią przeczesując ciemne włosy, rzekł:

– Caroline, mam na linii tego cholernego Chrisa. Pyta o szczegóły poniedziałkowego nagrania. Co Suzy zrobiła z danymi z kompu… – Zamilkł na widok mnie chyłkiem wycofującej się ku drzwiom wyjściowym.

Przez chwilę na jego twarzy malowało się wyraźne zaskoczenie, ale sekundę później jego oczy się rozjaśniły. Trzema długimi krokami pokonał dzielącą nas przestrzeń i wyciągnął dłoń.

– Bardzo cię przepraszam. Nicola, jak się domyślam, prawda? Przyszłaś na rozmowę o pracę. Jestem James, James Sullivan. Rozmawialiśmy przez telefon w zeszłym tygodniu.

Pochyliłam się nieco, chwyciłam jego dłoń i mocno uścisnęłam. Niedawno czytałam książkę o sekretach zwieńczonych powodzeniem rozmów o pracę i tam było napisane, że uścisk dłoni może mieć wręcz decydujące znaczenie. Byłam tak skupiona na zrealizowaniu takowego w jak najlepszej wersji, że zapomniałam, że dłoń należy w końcu puścić. Opamiętanie przyszło po chwili.

– To ja – wydusiłam z siebie.

– Wspaniale. Przyszłaś wcześniej. – Spojrzał na zegar wiszący nad drzwiami. – A nie, jesteś dokładnie o czasie. Cudownie, doskonała robota. Proszę, wejdź. I przepraszam za mój język sprzed chwili i za… eee… to pobojowisko. Mamy ciężki dzień, to znaczy tydzień.

– Miesiąc – wymamrotała Caroline na tyle cicho, żebym tylko ja usłyszała jej uwagę.

Ben pociągnął Jamesa za sweter.

James natychmiast stanął na baczność.

– Słucham, kapitanie?

Ben wręczył mu kilka papierów, które ku wyraźnej uldze Jamesa zawierały szukane przez niego informacje.

James rzucił w podziękowaniu: „Dzięki, wierny druhu”, i odwrócił się w moją stronę.

– Wygląda na to, że masz tu konkurencję, Nicolo. – Roześmiał się, czochrając włosy Bena.

Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Ben nagle postanowił zmienić się w helikopter (najwyraźniej rola asystenta szefa nie była wystarczająco ekscytująca). Wymachując ramionami, zaczął biegać po pokoju. Na ten widok zachwycona Alice zaklaskała i ponownie wywróciła karton z sokiem. Tym razem Caroline przyglądała się wszystkiemu ze śmiechem, a sok płynął strumykiem przez biurko i to, co na nim leżało, skapując kropla po kropli na podłogę.2

Lawirując między porzuconymi na podłodze trzema samochodzikami, helikopterem Benem i kolorowanką z serii „Tomek i przyjaciele”, podążyłam za Jamesem do jego gabinetu.

Wystarczyło, że zamknął drzwi, a natychmiast poczułam kojące oddziaływanie muzyki klasycznej dobiegającej z radia. Szmer dziecięcych głosów był niemal nie do uchwycenia. James wskazał na wytarte skórzane krzesło stojące przy kominku.

– Usiądź, proszę. Przepraszam, że kazałem na siebie czekać.

– Nic się nie stało – powiedziałam, siadając ostrożnie z wyprostowanymi plecami i jedną nogą ustawioną za drugą.

– Miałaś niezłe wprowadzenie.

James uśmiechnął się i wydobył moje CV spod stosu papierów, porozrzucanych przyborów biurowych i… złotych monet.

– Pirackie dukaty – wyjaśnił, po czym zakasłał na widok mojego „zawodowego” uśmiechu. – No więc, Nicolo, twoje CV jest doskonałe. Widzę, że masz naprawdę dużo doświadczenia w pracy biurowej, i to raczej dalekiej od atmosfery ciszy i spokoju.

Przejrzał jeszcze raz interesujące go informacje.

– Pracowałaś jako osobista asystentka w firmie headhunterskiej. Tam musiał być niezły kocioł, prawda?

– Zdecydowanie tak – odparłam sztywno.

– Dlaczego więc chcesz pracować jako sekretarka w małej agencji?

Jego szare oczy uważnie studiowały moją twarz. Zmieniłam lekko pozycję na krześle.

– Ja… chciałam zmienić otoczenie. Pomyślałam, że praca dla agencji aktorskiej będzie ciekawym wyzwaniem, nowym początkiem, krokiem w kierunku… w kierunku…

Zaplątałam się. Coś mi mówiło, że wersja „Jestem zdesperowana” albo „Jeśli nie znajdę jakiejś pracy, nie będę w stanie zapłacić czynszu w tym miesiącu” może znacząco odbiegać od oczekiwań i nie wywoła dobrego wrażenia. Zrobiło mi się gorąco. W biurze też było bardzo ciepło. Moje dłonie wędrowały wzdłuż spódnicy, próbując ją wygładzić i zająć się czymkolwiek.

– Nie przejmuj się, Nicolo – rzekł ciepło James. – Prawdę mówiąc, bardzo potrzebna mi jest dobra sekretarka. Ktoś, kto nie ma nic przeciwko ciężkiej pracy. Oczywiście od czasu do czasu będziesz miała do czynienia z klientami z nadętym ego, rozsierdzonymi aktorami wzywającymi cię na pomoc i tak dalej, ale – James zerknął jeszcze raz na moje CV – z twoim doświadczeniem to raczej nie problem. – Uśmiechnął się, prezentując rząd idealnie równych białych zębów. – Kiedy możesz zacząć?

Zamrugałam nerwowo. To wszystko?

– No cóż, ja…

– Oj, wybacz, że tak rzuciłem bez zastanowienia. Wolałabyś, żebym ci złożył oficjalną ofertę na piśmie? Chodzi o to, że w tej chwili jesteśmy zarobieni po pachy, a ty wydajesz się wręcz stworzona na to stanowisko. To jak, chciałabyś tu pracować?

Nieco uważniej przyjrzałam się jego twarzy. Na szyi widać było pulsującą żyłkę, oczy miał trochę przekrwione. Poczułam nagłą potrzebę, żeby się zgodzić, żeby go ratować. Ale nie miałam w zwyczaju szybko podejmować decyzji. Nigdy.

W wyobraźni przywołałam spisaną odręcznie listę potencjalnych pracodawców. Przy każdej pozycji znajdowała się pusta kratka czekająca na oznaczenie ptaszkiem po odbytej rozmowie. Serce waliło mi jak młotem. To była moja pierwsza rozmowa o pracę. Co, jeśli ta praca okaże się nie dla mnie? Co, jeśli nie dogadamy się z Caroline? Co, jeśli James będzie koszmarnym szefem? Co, jeśli…?

A potem ponownie spojrzałam na niego, zobaczyłam znużony uśmiech, te przekrwione oczy i ze zdziwieniem odkryłam, że kiwam głową.

James, wyraźnie uradowany, zerwał się z krzesła i entuzjastycznie potrząsnął moją dłonią.

– To wspaniale, naprawdę.

Nie mogłam się nie roześmiać.

– No więc kiedy możesz zacząć? – spytał.

Nie dałam sobie choćby chwili na rozważne zastanowienie się, co zawsze zwykłam czynić.

– Dzisiaj – odparłam, zaskakując samą siebie.

– Caroline, możesz tu przyjść?! – zawołał James w stronę drzwi. – Szybko, zanim zaklęcie przestanie działać i ona zmieni zdanie!

Caroline pojawiła się w drzwiach z córką uczepioną jednej nogi i podniesionymi rękami w geście poddania, mając za plecami Bena, który celował do niej z czegoś, co wyglądało jak zszywacz.

– Powiedz, że masz dla mnie dobre wieści – poprosiła, przesuwając córkę z jednej nogi na drugą.

– Nicola uprzejmie zgodziła się zacząć pracę już dziś.

Caroline ruszyła w moją stronę tak szybko, jak to możliwe z dzieckiem uczepionym kończyny.

– To fantastycznie! Już cię lubię – powiedziała, a jej ponczo i naszyjnik zabrzęczały.

– Kamraci – rzekł James – sądzę, że nasz statek znalazł się wreszcie w dobrych rękach i ktoś może odtransportować małych piratów do domu na paluszki rybne z frytkami. Co ty na to, mały piracie? – James pochylił się do Bena, który na szczęście opuścił zszywaczową broń.

– Byłabym niezmiernie wdzięczna – stwierdziła Caroline – ale może powinnam jednak zostać i wprowadzić Nicolę…

Zdusiła ziewnięcie, podczas gdy Alice podjęła próbę wspięcia się po jej nodze.

Poczułam iskierkę współczucia dla niej. Wyglądała na wykończoną.

– Nie ma sprawy, idź, poradzę sobie – odparłam z jak największą pewnością siebie.

Caroline nie potrzebowała dalszych zachęt.

– Jesteś pewna? Dzięki! Jestem twoją dłużniczką! Do zobaczenia jutro!

To powiedziawszy, porwała torebkę, płaszcz, niesforne potomstwo i już jej nie było. Zaraz potem James poszedł w jej ślady, żeby, jak twierdził, udać się na ważne spotkanie przy lunchu, a ja zostałam w pustym pokoju wyłożonym niebieską wykładziną. Zamrugałam. Nigdy przez myśl by mi nie przeszło (jak zapewne nikomu), że będę sama w biurze już dwadzieścia minut od momentu zatrudnienia. To zdecydowanie odbiegało od standardu, a jednocześnie świadczyło o lekkomyślności pracodawców. Skąd wiedzieli, że nie jestem włamywaczką? Że nie poluję na jakieś elementy wyposażenia biura? Rozejrzałam się dookoła i powoli wypuściłam powietrze. Zanim zdążyłam się usadowić przy biurku, dostrzegłam grubą warstwę kurzu na szafce na dokumenty, brudne kubki po kawie oraz pirackie dukaty rozsypane na podłodze. Wyłamałam po kolei palce dłoni i ruszyłam w kierunku kuchni, żeby poszukać tam jakichś akcesoriów do mycia. Czekało mnie sporo pracy.

Dźwięk otwieranych na dole drzwi kazał mi wrócić do rzeczywistości. Wyprostowałam się w oczekiwaniu rychłego wejścia Jamesa. Osobiste życie Caroline było mi dobrze znane w detalach (lubiła się nimi dzielić), ale o Jamesie nie wiedziałam prawie nic. Jedyne, czego nie sposób było nie wiedzieć, to fakt, że miał dużo dziewczyn. Najnowsza – Tahlula albo Tuilie, albo Tinkerbell, w każdym razie nosząca jakieś egzotyczne imię – miała coś wspólnego z artystycznymi ubraniami. Często, olśniewając prezencją, pojawiała się w biurze w poszukiwaniu Jamesa, jednocześnie rozmawiała nadmiernie głośno z aktorami i żądała espresso, które Caroline bez słowa przynosiła z pobliskiej kawiarni.

Kipiący energią James Sullivan wparował do biura i ruszył prosto do swojego gabinetu, próbując jednocześnie wyplątać się z karmelowego wełnianego płaszcza.

– Caroline, możesz coś dla mnie zrobić? Zadzwoń do asystentki Pameli i powiedz jej, że…

– Dzień dobry. – Caroline uśmiechnęła się, machając mu na przywitanie długopisem.

James zamrugał.

– A, tak, dzień dobry. Nicola, powiedz Chrisowi, że musi się wreszcie zdecydować w sprawie tej reklamy aparatu fotograficznego. Mogłabyś też pogonić Prince Productions, żeby przesłali nam w końcu pieniądze za te seriale kryminalne? Dzięki.

Zniknął w swoim gabinecie i zamknął drzwi. Kilka sekund później otworzył je i wystawił głowę.

– Obie jesteście cudowne.

– Nie ma za co – roześmiała się Caroline, gdy James ponownie zamykał drzwi swojego biura.

Odwróciła się do mnie i potrząsnęła głową.

– Powinien zwolnić albo serce mu wysiądzie, zanim skończy trzydzieści pięć lat.

– Całkowicie się z tobą zgadzam – odparłam i z niechęcią wybrałam numer Chrisa.

Chris należał do naszych najbardziej wziętych aktorów. Co było dobre. Ale współpracowało się z nim wręcz koszmarnie. Co było bardzo niedobre. Jednak podobałam mu się, co znowu sprawiało, że praca z nim była odrobinkę mniej irytująca, niż gdyby tej sympatii brakowało. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, siedział przy biurku Jamesa i zaśmiewał się na całe gardło, z piękną głową odrzuconą do tyłu, cudownie białymi zębami błyskającymi groźnie, a jego śmiech wibrował w każdym kącie pokoju. Rzadko się zdarzało, żeby mężczyzna zrobił na mnie wrażenie, ale nawet ja musiałam (bardzo niechętnie) przyznać, że Chris jest wręcz nieziemsko przystojny. Miał tę leniwą, niewymuszoną pewność siebie faceta przyzwyczajonego do tego, że kobiety patrzą na niego z podziwem. Brał udział w niezliczonych reklamach telewizyjnych, w których odgrywał gorącokrwistego bohatera, a teraz doczekał się głównej roli w operze mydlanej. Ostatnio zaproponowano mu też rolę w reklamie aparatu cyfrowego. Twórcy reklamy chcieli, żeby Chris grał gorącokrwistego bohatera, który spotyka gorącokrwistą bohaterkę wśród gorącokrwistych widoków i tak dalej. Chris wiedział o tej propozycji od tygodnia, ale wciąż nie odpowiedział, czy ją przyjmie. Inni aktorzy przychodzili do biura co tydzień, żeby się dowiedzieć, czy mamy dla nich jakieś oferty, uaktualnić CV, oddzwaniali zaraz po przeczytaniu esemesa. Ale nie Chris. O nie. Na dźwięk włączającej się automatycznej sekretarki, która jego charakterystycznym głosem ogłaszała: „Dodzwoniłeś się do Christophera Sheldona-Wade’a. Wiesz, co robić”, tylko westchnęłam i jednocześnie się wzdrygnęłam.

– Chris, tu Nicola z Agencji Sullivana. Musimy znać twoją decyzję w związku z reklamą aparatu cyfrowego, żeby zacząć ustalać szczegóły z klientem. Mógłbyś do nas oddzwonić, gdy odsłuchasz wiadomość? Dziękuję.

Odłożyłam słuchawkę i przesunęłam lekko telefon, żeby był w jednej linii z moim notatnikiem.

Caroline nawet nie uniosła głowy znad klawiatury.

– Dobrze wiesz, że nie oddzwoni. Będziesz musiała go ścigać, bo on tak chce.

– Wiem – wymamrotałam.

– Siedzi u siebie, patrzy na telefon, gdy dzwoni, i śmieje się z nas!

Założyłam kosmyk włosów za ucho.

– Z pewnością tak nie robi!

– Mogę cię zapewnić, że robi. Ten chłopak potrzebuje porządnego… porządnego… – znów zamachała długopisem w powietrzu, szukając właściwego słowa – …porządnego walnięcia w ucho – rzuciła w końcu triumfalnie.

– E… walnięcia?

– Serio, Nicola – ciągnęła Caroline, rozkoszując się podjętym tematem. – Puszy się jak paw, potrząsa włosami i nigdy nie mówi „tak” lub „nie” niezależnie od tego, o co chodzi. Nawet nie próbuje ukrywać się za „chorobą”. – Caroline odłożyła długopis, żeby użyć obu rąk do pokazania cudzysłowu. – Nie dba o to, czy mamy dla niego jakąś pracę, czy organizujemy mu przesłuchanie. I nigdy nie oddzwania, nigdy, nigdy, ni…

Dźwięk telefonu przerwał jej tyradę. Z ironicznym uśmiechem podniosłam słuchawkę.

– To na pewno nie on – skomentowała Caroline, krzyżując ramiona.

Pokazałam jej język i uśmiechnęłam się z wyższością, odpowiadając jednocześnie do słuchawki:

– Aaa, Chris, jak miło, że tak szybko oddzwaniasz.

Caroline przewróciła oczami.

Szeroki uśmiech szybko znikł z mojej twarzy, gdy Chris wymruczał namiętnym głosem do słuchawki, przeciągając samogłoski:

– Niiiicolaaa… Czy kiedyś w końcu zobaaaczę twoje maajtkiii?

Tłumiąc nagłe rozdrażnienie, zignorowałam pytanie i zamiast tego odpowiedziałam formalnym tonem:

– No więc agencja reklamowa chce twojego potwierdzenia…

– Twój głos brzmi tak seksownie przez telefon, Nicola – wyszeptał, po czym się roześmiał.

Jak zawsze próbowałam zachować pełen profesjonalizm. Chris przywykł do tego, że kobiety padają mu do stóp, i denerwowało go, że ja nigdy nie należałam do tego grona. Skutek był taki, że z wyraźną determinacją za każdym razem próbował nakłonić mnie do wspólnego wyjścia. Sytuacja nie była dla mnie komfortowa, ponieważ Chris był jednym z naszych najważniejszych klientów, a do moich obowiązków należało, żeby to się nie zmieniło, co znaczy, że przez cztery lata wymyślałam ciągle nowe, wiarygodnie brzmiące wymówki, a każdy telefon od niego przyprawiał mnie o gęsią skórkę.

– Chris, chciałam tylko poznać twoją odpowiedź, czy bierzesz to zlecenie, czy nie, żeby powiadomić zainteresowanych.

– Nicola, kiedy się wreszcie doczekam wspólnego wypadu? Nic, tylko praca i praca – westchnął.

Oczami wyobraźni zobaczyłam jego brzoskwiniowe usta wygięte w dziecinnym grymasie.

– Właśnie jestem w pracy – przypomniałam mu, wyciągając rękę, żeby odłożyć ołówek na należne mu miejsce po prawej stronie klawiatury. – Więc, Chris…

– Więc, Nicola… – zaczął swoje, wyraźnie niezrażony moim całkowitym brakiem entuzjazmu.

– Chris – powtórzyłam.

Caroline rzuciła mi kolejne kpiące spojrzenie, pod którego wpływem poruszyłam się niepewnie na krześle.

– Nicola.

– Tak?

– Nicola, Nicola, Nicola. – Nie dał sobie przerwać. – Moja odpowiedź brzmi… – zawiesił głos, a ja czekałam bez słowa, bo nie chciałam dać mu pretekstu do zmiany tematu.

– Brzmi…

Wciąż czekałam.

– Tak! – oświadczył uroczyście.

Z ulgą wypuściłam powietrze i przeszłam do działania.

– Wspaniale, doskonała decyzja. Przekażę twoją odpowiedź i dam ci znać, kiedy masz się u nich zjawić.

– Tak zrób, Nicooolaaa.

– W porządku. W takim razie to byłoby wszystko! – rzuciłam dziarsko, zadowolona, że rozmowa dobiega końca.

– Aha, i Nicooolaaa. – Znów to irytujące przeciąganie.

– Tak, Chris? – Zacisnęłam zęby.

– Niedługooo się zobaczyyymyyy – wyszeptał.

A potem wybuchnął śmiechem i się rozłączył.

Przez chwilę gapiłam się beznamiętnie w słuchawkę.

Caroline nie uniosła głowy znad biurka.

– Dupek – wymruczała, na co ja w odpowiedzi parsknęłam śmiechem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: