Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Tylko w duecie. Bis - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tylko w duecie. Bis - ebook

Długo wyczekiwana kontynuacja „Tylko w duecie”. Jak cienka jest granica między nienawiścią a miłością? Czy prawda zawsze wyzwala? Czy wszystko można wybaczyć? Damian nigdy nie przypuszczał, jak wysoką cenę przyjdzie mu zapłacić za miłość. Minęły prawie trzy lata, odkąd ostatni raz widział Tamarę. Sądził, że pogodził się z przeszłością i w końcu nadszedł moment, by z nadzieją spojrzeć w przyszłość. Nie podejrzewał, że przyjdzie mu stoczyć walkę nie tylko o swoją duszę, ale i serce ukochanej, które należy już do kogoś innego. Czy Tamara i Damian mają jeszcze szansę na wspólną przyszłość i szczęśliwe zakończenie? A może dzieli ich już zdecydowanie więcej niż łączy?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-969018-7-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Wstrzą­śnięty roz­glą­dam się po po­miesz­cze­niu, usi­łu­jąc zła­pać od­dech. Moje serce wali jak sza­lone, a wy­rzut ad­re­na­liny spra­wia, że robi mi się ciemno przed oczami. Za­ci­skam na chwilę po­wieki, łu­dząc się, że gdy znowu je otwo­rzę, to wszystko okaże się je­dy­nie sen­nym kosz­ma­rem. Tak się jed­nak nie dzieje.

Z prze­ra­że­niem pa­trzę na bez­władne ciało i sporą plamę krwi roz­laną wo­kół głowy Bo­rysa. Pró­buję ze­brać my­śli, ale ja­wiący się przede mną ob­raz sku­tecz­nie mi to unie­moż­li­wia. Biorę kilka głę­bo­kich wde­chów z na­dzieją, że spo­wolni to mój dziki puls i po­zwoli wziąć się w garść. Z wa­ha­niem ro­bię krok na­przód i na trzę­są­cych się no­gach przy­ku­cam obok zwłok. Spo­glą­dam na klatkę pier­siową mar­twego męż­czy­zny i jak po­dej­rze­wa­łem, nie do­strze­gam żad­nego ru­chu. Dla pew­no­ści przy­kła­dam jesz­cze palce do jego tęt­nicy szyj­nej i ku mo­jemu za­sko­cze­niu wy­czu­wam słabe tętno.

On wciąż żyje…

Nie wiem, czemu prze­raża mnie to bar­dziej niż świa­do­mość, że mógłby być mar­twy.

– Da­mian?! – do­biega mnie mę­ski głos. W progu sa­lonu staje Jan i zszo­ko­wany pa­trzy na le­żące na pod­ło­dze ciało.

– Coś ty zro­bił? Czy on…?

Spo­glą­dam w dół i przy­glą­dam się znie­na­wi­dzo­nemu przeze mnie męż­czyź­nie. My­ślę o wszyst­kich krzyw­dach, ja­kie wy­rzą­dził. Przed oczami staje mi wi­dok wal­czą­cej o ży­cie po­bi­tej Ta­mary. Ten zwy­rod­nia­lec musi po­nieść karę. Za­słu­żył so­bie na śmierć.

– Nie żyje – kła­mię.ROZ­DZIAŁ 1

Look at me

You may think you see

Who I re­ally am

But you’ll ne­ver know me

Every day

It’s as if I play a part

Now I see

If I wear a mask

I can fool the world

But I can­not fool my he­art

Chri­stina Agu­ilera – Re­flec­tion

Tamara

– Pan Da­mian Do­mań­ski? – pyta po­li­cjant.

– Tak, to ja.

– Zo­staje pan za­trzy­many pod za­rzu­tem za­bój­stwa Bo­rysa Wój­cika.

Moja twarz za­styga w szoku, po­dob­nie jak spa­ra­li­żo­wane lę­kiem ciało. Nie je­stem w sta­nie na­wet mru­gnąć. Ten za­rzut jest tak ab­sur­dalny, że w pierw­szym od­ru­chu mam ochotę się ro­ze­śmiać. To z całą pew­no­ścią musi być ja­kiś chory żart albo w naj­gor­szym wy­padku fa­talna po­myłka. Onie­miała pa­trzę, jak mój uko­chany szar­pie się z po­li­cjan­tem, usi­łu­ją­cym za­kuć go w kaj­danki. Wę­druję spoj­rze­niem po­mię­dzy męż­czy­znami. Nie umiem się zdo­być na żadną re­ak­cję. Mam wra­że­nie, że oglą­dam tę scenę w zwol­nio­nym tem­pie, a je­dyny dźwięk, jaki jej to­wa­rzy­szy, to dud­nie­nie mo­jego ga­lo­pu­ją­cego serca.

– Ta­maro… – Głos Da­miana prze­bija się przez ten ło­mot. – Ta­maro! Spójrz na mnie! – błaga. Jego krzyk wy­rywa mnie z transu.

Ak­cja gwał­tow­nie przy­spie­sza, po­dob­nie jak mój płytki od­dech. Czuję przy­pływ mdło­ści.

Z wa­ha­niem uno­szę wzrok i spo­glą­dam w toń atra­men­to­wych oczu, które wy­ra­żają tak wiele emo­cji. Wśród nich do­mi­nuje strach.

– Ja tego nie zro­bi­łem – za­pew­nia. – Nie zro­bi­łem! Co­kol­wiek się wy­da­rzy, mu­sisz w to wie­rzyć.

Wie­lo­krot­nie otwie­ram i za­my­kam usta, ale nie wy­do­bywa się z nich ża­den dźwięk. Nie po­tra­fię wy­krztu­sić z sie­bie słowa. Po­win­nam za­pew­nić Da­miana, że wiem, że tego nie zro­bił. To oczy­wi­ste. Nie on. Nie mógłby. Dla­czego więc wcale nie biorę tego za pew­nik?

– Nie zro­bi­łem tego – po­wta­rza ze łzami w oczach.

Prze­staje się sza­mo­tać, jakby uzmy­sło­wił so­bie, że sta­wia­nie oporu nie ma naj­mniej­szego sensu. A może to moja bierna po­stawa po­zba­wiła go woli walki?

Funk­cjo­na­riusz od­pro­wa­dza Da­miana do ra­dio­wozu, a ja w dal­szym ciągu nie ru­szam się z miej­sca. Gdy do­cie­rają do celu, uko­chany spo­gląda na mnie ostatni raz. Do końca ży­cia za­pa­mię­tam to pełne re­zy­gna­cji i bólu spoj­rze­nie, które po­syła mi, za­nim po­li­cjant po­py­cha go na tylne sie­dze­nie po­jazdu.

Pod­ska­kuję na dźwięk za­trza­ski­wa­nych drzwi. Do­piero to spra­wia, że od­zy­skuję zdol­ność re­ak­cji. Orien­tuję się, że po mo­ich po­licz­kach swo­bod­nie spły­wają łzy.

– Nieee! – wrzesz­czę, gdy sa­mo­chód ru­sza. Chcę po­biec za nim, ale silne ręce obej­mują mnie w pa­sie i za­my­kają w cia­snym uści­sku.

– Ta­maro, uspo­kój się – sły­szę bła­galny ton głosu Do­mi­nika. Jest zdy­szany. Za­pewne po za­koń­cze­niu roz­mowy z bra­tem pę­dził tu, ile sił w no­gach. – Wy­cią­gnę go z tego, obie­cuję.

Od­wra­cam się przo­dem do Do­mi­nika i kładę głowę na jego klatce pier­sio­wej. Wtu­lam się w nią i za­no­szę pła­czem, mo­cząc mu ko­szulkę. Męż­czy­zna gła­ska mnie po­cie­sza­ją­cym ge­stem. Moje my­śli, jak na re­playu, w koło od­twa­rzają słowa Da­miana: „Ja tego nie zro­bi­łem”. Ni­czego nie pra­gnę bar­dziej niż tego, żeby oka­zały się praw­dziwe, ale z ja­kie­goś nie­zro­zu­mia­łego po­wodu nie po­tra­fię w nie uwie­rzyć.

Niecałe trzy lata później

– Go­towa? – sły­szę za ple­cami zna­jomy głos, który spra­wia, że wra­cam do te­raź­niej­szo­ści. Za­ci­skam po­wieki i z ca­łych sił sta­ram się od­go­nić ata­ku­jące mnie wspo­mnie­nia. Pró­buję szybko otrzeć po­liczki, nim Ma­rek zdąży za­uwa­żyć łzy, ale jest już za późno. – Pła­czesz? – pyta zmar­twiony, od­wra­ca­jąc mnie twa­rzą do sie­bie. – Mam na­dzieję, że są to wy­łącz­nie łzy szczę­ścia. To twój wielki dzień i nie po­zwolę, że­byś się smu­ciła.

Wy­cie­ram ostat­nią słoną kro­plę i po­sy­łam przy­ja­cie­lowi naj­szczer­szy uśmiech, na jaki w tej chwili je­stem w sta­nie się zdo­być.

Uno­szę dłoń i przy­glą­dam się pier­ścion­kowi z du­żym bry­lan­tem. Choć mam go na palcu od pra­wie mie­siąca, cią­gle nie mogę się z tym oswoić. Spo­glą­dam w lu­stro i kry­tycz­nie oce­niam swój wy­gląd. Wy­gła­dzam na bio­drach ko­ra­lową su­kienkę, wy­cie­ram ze­braną w ką­ci­kach ust szminkę i sta­ram się przy­brać neu­tralny wy­raz twa­rzy.

Mo­głam uda­wać, że ostat­nie trzy lata po­zwo­liły mi po­go­dzić się z prze­szło­ścią, ale jej de­mony nie da­wały mi za­po­mnieć. Cho­ciaż na­bra­łam wprawy w ukry­wa­niu uczuć, nie każ­dego by­łam w sta­nie oszu­kać. Zwłasz­cza sie­bie.

– Wszy­scy go­ście już są, nie każmy im dłu­żej cze­kać – oznaj­mia Ma­rek i po­daje mi ra­mię, a ja chwy­tam go ni­czym koło ra­tun­kowe.

Biorę głę­boki wdech i po­zwa­lam od­pro­wa­dzić się na salę, w któ­rej trwa przy­ję­cie. Gdy tylko prze­kra­czamy jej próg, przy­ja­ciel ca­łuje mnie w po­li­czek i od­cho­dzi w kie­runku nie­wiel­kiej sceny.

Nie­mal na­tych­miast od­naj­duję spoj­rze­niem na­rze­czo­nego. Stoi po prze­ciw­nej stro­nie sali i śmieje się z cze­goś, co przed chwilą po­wie­działa do niego moja sio­stra. Wy­gląda bar­dzo przy­stoj­nie w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze pod­kre­śla­ją­cym jego szczu­płą syl­wetkę. Gdy za­uważa, że mu się przy­glą­dam, po­syła mi sze­roki uśmiech. Bez względu na to, jak bar­dzo je­stem zde­ner­wo­wana, jego obec­ność za­wsze na­peł­nia moje serce spo­ko­jem. Mój uko­chany szep­cze coś do ucha Ame­lii, po czym ru­sza w moją stronę. Bę­dąc już wy­star­cza­jąco bli­sko, przy­ciąga mnie do sie­bie i składa na mo­ich ustach de­li­katny po­ca­łu­nek. Mi­mo­wol­nie się spi­nam. Choć od pro­cesu Da­miana mi­nęło już wiele czasu, ob­no­sze­nie się z na­szymi uczu­ciami w dal­szym ciągu wy­daje mi się nie na miej­scu.

Zaj­mu­jemy miej­sca przy stole, a kel­ner od razu ser­wuje nam szam­pana. Roz­glą­dam się wkoło, prze­ska­ku­jąc wzro­kiem po zna­jo­mych twa­rzach. Po mo­jej le­wej stro­nie sie­dzi mama. Wy­gląda obłęd­nie w fio­le­to­wej su­kience i pod­krę­co­nych wło­sach. Jej mąż Jan czule ją obej­muje i gła­ska po ple­cach. Ich wi­dok po­zwala mi wie­rzyć, że mi­łość jest w sta­nie po­ko­nać naj­gor­sze prze­ciw­no­ści losu.

Na­prze­ciw nich siada Ame­lia, zaj­mu­jąc miej­sce obok Kai. Od wy­pro­wadzki mo­jej sio­stry do Kra­kowa dziew­czyny rzadko mają oka­zję do spo­tkań. Dzi­siaj na­resz­cie mogą nad­ro­bić to­wa­rzy­skie za­le­gło­ści.

Ruda przy­szła na dzi­siej­sze przy­ję­cie w to­wa­rzy­stwie Ma­te­usza. Już w prze­szło­ści tych dwoje łą­czyła in­tymna re­la­cja, a mimo to upar­cie za­rze­kają się, że są je­dy­nie przy­ja­ciółmi. Nie wiem, jak długo za­mie­rzają uda­wać, skoro na pierw­szy rzut oka wi­dać, że łą­czy ich zde­cy­do­wa­nie coś wię­cej. Ta farsa cią­gnie się już od kil­ku­na­stu mie­sięcy, a za­częła nie­długo po tym, jak Ma­te­usz przy­ła­pał swoją – już byłą – na­rze­czoną Magdę na zdra­dzie. Swoją drogą ni­gdy za nią nie prze­pa­da­łam.

Z gło­śni­ków wy­do­bywa się brzęk szkła. Sto­jący na sce­nie Ma­rek ryt­micz­nie ude­rza no­żem o kie­li­szek. Gdy gwar na sali ustaje, po­chyla się do mi­kro­fonu.

– Za­wsze chcia­łem to zro­bić – przy­znaje z uśmie­chem. – Wi­tam wszyst­kich ze­bra­nych. Za­nim prze­każę głos spraw­czyni ca­łego za­mie­sza­nia… – mówi, wska­zu­jąc na mnie – …chciał­bym wy­gło­sić to­ast. Jako ma­na­ger, ale przede wszyst­kim przy­ja­ciel Ta­mary, nie mogę być z niej bar­dziej dumny. Za­ska­kuje mnie każ­dego dnia i za każ­dym ra­zem jest to za­sko­cze­nie po­zy­tywne. Po­dzi­wiam jej ciężką pracę, de­ter­mi­na­cję i hart du­cha. W pełni za­słu­żyła so­bie na tę na­grodę. Moi dro­dzy, mogę już ofi­cjal­nie po­wie­dzieć, że drugi al­bum tej pięk­nej, mą­drej i wy­jąt­kowo uta­len­to­wa­nej ko­biety otrzy­mał cer­ty­fi­kat dia­men­to­wej płyty!

W sali roz­brzmie­wają brawa oraz wi­waty ze­bra­nych go­ści. Na po­dest wkra­cza We­ro­nika, po­ka­zu­jąc wszyst­kim ramę ze wspo­mnia­nym wy­róż­nie­niem.

– Ta­mara, za­pra­szam cię na scenę.

Wstaję od sto­lika i pod­cho­dzę do We­rki.

– Jesz­cze raz gra­tu­luję – szep­cze i ca­łuje mnie w po­li­czek.

Ści­skam przy­ja­ciółkę i od­bie­ram od niej na­grodę. Gdy ją uno­szę, sły­szę, jak po sali po­now­nie roz­cho­dzi się aplauz.

– Z całą pew­no­ścią chce­cie te­raz wszy­scy usły­szeć Ta­marę. To co? Solo? – zwraca się do mnie Ma­rek.

– Solo – od­po­wia­dam.

Ze­spół za­czyna wy­gry­wać pierw­sze takty mo­jego naj­więk­szego prze­boju. Wy­śpie­wuję słowa pio­senki, po­ru­sza­jąc się w jej ryt­mie. Jak za­wsze pod­czas wy­stępu daję z sie­bie sto pro­cent, sta­ra­jąc się za­pew­nić pu­blicz­no­ści jak naj­lep­szą roz­rywkę. Więk­szość go­ści zna tekst na pa­mięć i śpiewa ra­zem ze mną.

W naj­śmiel­szych snach nie spo­dzie­wa­łam się, że od­niosę tak wielki suk­ces. W ciągu ostat­nich dwóch lat moje ży­cie cał­ko­wi­cie się od­mie­niło. Ka­riera na­brała roz­pędu i bez dwóch zdań by­łam speł­niona za­wo­dowo. Da­łam dzie­siątki kon­cer­tów w kraju i kilka za gra­nicą. Po­mimo że do tej pory nie oswo­iłam się ze sławą i po­pu­lar­no­ścią, je­stem dumna z tego, czego w tak krót­kim cza­sie do­ko­na­łam.

– Dzię­ku­jemy wam, ko­chani – mówi Ma­rek, gdy koń­czę wy­stęp. – To wy­jąt­kowa chwila. Cie­szę się, że mo­żemy świę­to­wać wspól­nie, w gro­nie ro­dziny i naj­bliż­szych przy­ja­ciół. Ta­mara to naj­sil­niej­sza i naj­cu­dow­niej­sza ko­bieta, jaką znam. Przy­się­gam, że gdy­bym był he­tero, by­łaby dziś moją żoną – wy­znaje, szcze­rząc się jak sza­lony, a ja po­sy­łam mu ca­łusa. – W ten oto spo­sób udało mi się płyn­nie przejść do dru­giego, ale nie mniej waż­nego po­wodu na­szego spo­tka­nia. Więk­szość z was wie, że moja przy­ja­ciółka na­prawdę wiele prze­szła w ży­ciu. Los jej nie oszczę­dzał, ale z każ­dej bi­twy wy­szła zwy­cię­sko i z wy­soko pod­nie­sioną głową. Gdy już wy­da­wało się, że szczę­ście nie jest jej pi­sane, ni­czym ry­cerz na bia­łym ko­niu zja­wił się ON… – mówi, prze­no­sząc wzrok na mo­jego na­rze­czo­nego – …i skradł jej serce. Dzięki niemu uśmiech znowu za­go­ścił na tej pięk­nej twa­rzy. Je­stem wnie­bo­wzięty, że mogę dziś wznieść to­ast na przy­ję­ciu z oka­zji ich za­rę­czyn. Zdro­wie Ta­mary i Ja­mesa!ROZ­DZIAŁ 2

Cruel to the eye

I see the way he ma­kes you smile

Cruel to the eye

Wat­chin’ him hold what used to be mine

Why did I lie?

Why did I walk away to find?

Oh why? Oh why?

I can’t bre­athe easy

Blue – Bre­athe Easy

Damian

Ta­mara Boń­czyk po­wie­działa „TAK!” – woła do mnie na­głó­wek z okładki ja­kie­goś szma­tławca. Po­chy­lam się nad ga­zetą i cho­ciaż roz­pacz spra­wia, że li­tery roz­ma­zują mi się przed oczami, pró­buję prze­czy­tać ar­ty­kuł.

Ta wia­do­mość wstrzą­snęła ca­łym pol­skim show-biz­ne­sem. Ta­mara Boń­czyk za­rę­czyła się z ame­ry­kań­skim pro­du­cen­tem mu­zycz­nym Ja­me­sem Jo­ne­sem. Na­rze­czony oświad­czył się Ta­ma­rze pod­czas ostat­niego kon­certu trasy „Solo”, pro­mu­ją­cej drugi krą­żek ar­tystki. Para po­znała się po­nad trzy lata temu, gdy wo­ka­listka po­le­ciała do USA na­gry­wać swoją de­biu­tancką płytę. Pierw­sze plotki o ich ro­man­sie po­ja­wiły się już po­nad rok temu, ale ko­chan­ko­wie długo im za­prze­czali, sta­ra­jąc się utrzy­mać go w ta­jem­nicy. Gwiazda nie chciała się ob­no­sić ze swoim szczę­ściem po tym, jak jej po­przedni zwią­zek z Da­mia­nem D. za­koń­czył się w at­mos­fe­rze skan­dalu…

Za­ci­skam pię­ści na brze­gach kar­tek i mocno wcią­gam po­wie­trze przez nos. Pró­buję zwal­czyć na­ra­sta­jące we mnie uczu­cie gniewu. Skan­dalu? Więc tak to się te­raz na­zywa. Prze­su­wam dło­nią po ogo­lo­nej na jeża gło­wie.

Przy­szły pan młody nie miał ła­twej drogi do serca uko­cha­nej, ale – jak wi­dać – cier­pli­wość się opła­ciła, po­nie­waż krążą plotki, że para za­mie­rza się po­brać jesz­cze w tym roku.

Koń­czę czy­tać i spo­glą­dam na zdję­cie uśmiech­nię­tej Ta­mary w ob­ję­ciach przy­stoj­nego sza­tyna. Świa­do­mość, że to ja mo­głem być na jego miej­scu, jest nie do znie­sie­nia. Ogar­nia mnie uczu­cie obez­wład­nia­ją­cej za­zdro­ści i do­łu­ją­cej nie­spra­wie­dli­wo­ści. To ja po­wi­nie­nem pla­no­wać z nią ślub, ale w pew­nym sen­sie sam pchną­łem ją w ra­miona in­nego męż­czy­zny.

Dwa i pół roku wcze­śniej

Wy­cią­gam dłoń w stronę Ta­mary, ale się ode mnie od­suwa. Czy ona się mnie boi? To prze­cież ja­kiś ab­surd.

– Dla­czego mi nie wie­rzysz? – py­tam. – Na­prawdę my­ślisz, że był­bym zdolny do tego, żeby ode­brać ko­muś ży­cie?

– Nie. Nie wiem. Mam mę­tlik w gło­wie. By­łeś wście­kły na Bo­rysa za to, co mi zro­bił.

– Oczy­wi­ście, że by­łem wście­kły! Każdy na moim miej­scu by był! – krzy­czę. Nie po­tra­fię za­pa­no­wać nad emo­cjami. – Ta­maro – wy­ma­wiam jej imię naj­spo­koj­niej, jak po­tra­fię. – Ten fa­cet wy­ko­rzy­sty­wał cię przez lata, gro­ził ci i w końcu po­bił cię tak, że le­dwo uszłaś z ży­ciem. Każdy ko­cha­jący męż­czy­zna byłby żądny ze­msty, bę­dąc na moim miej­scu. Ży­czy­łem mu śmierci, ale to jesz­cze nie ozna­cza, że był­bym w sta­nie go za­mor­do­wać – przy­znaję.

Oczami wy­obraźni wi­dzę Bo­rysa w ka­łuży krwi i za­ci­skam mocno po­wieki.

– Jest coś, czego mi nie mó­wisz. Czuję to, do­strze­gam w twoim ner­wo­wym za­cho­wa­niu.

– Na mi­łość bo­ską, zo­sta­łem oskar­żony o mor­der­stwo! Jak, twoim zda­niem, po­wi­nie­nem się za­cho­wy­wać?! Sie­dzieć tu uśmiech­nięty i spo­koj­nie cze­kać na wy­rok?!

– Dla­czego zja­wi­łeś się u mnie aku­rat w ten dzień?

– Ten dzień?

– Mia­łeś tyle dni, żeby mnie od­wie­dzić. W szpi­talu i póź­niej, jak już z niego wy­szłam. Dla­czego przy­sze­dłeś do mnie dzień po tym, jak za­mor­do­wano Bo­rysa? Zu­peł­nie jak­byś wie­dział, że nie żyje i nie skrzyw­dzi już żad­nego z nas.

Wie­dzia­łem. Pró­buję wy­my­ślić ja­kieś uspra­wie­dli­wie­nie, ale nic nie przy­cho­dzi mi do głowy. Ta­mara kon­ty­nu­uje:

– Do­mi­nik po­in­for­mo­wał mnie o śmierci Bo­rysa na chwilę przed tym, jak wsia­dłam do sa­mo­lotu le­cą­cego do Los An­ge­les. Kilka mi­nut po tym, jak sam się o tym do­wie­dział. Nie mogę jed­nak oprzeć się wra­że­niu, że ty wie­dzia­łeś już wcze­śniej.

Po­wiedz coś, po­na­glam się w my­ślach, gdy do­ciera do mnie, że ona ni­gdy nie uwie­rzy w moją nie­win­ność.

Za­wsze bę­dzie w nią wąt­pić. Nie­ważne, co po­wiem ani co zro­bię, w jej oczach będę mor­dercą. Bez względu na to, czy zo­stanę unie­win­niony czy ska­zany, ona już wy­dała na mnie wy­rok. Ni­gdy nie bę­dziemy mo­gli być ra­zem. Już prze­nigdy so­bie nie za­ufamy. Nie po tym wszyst­kim. Mogę więc zro­bić tylko jedną rzecz: mu­szę dać jej to, po co przy­szła, i po­zwo­lić jej odejść. Cho­ciaż wiem, że stracę ją na za­wsze.

– Masz ra­cję – mó­wię. – Wie­dzia­łem, że nie żyje.

– Słu­cham?

– Wie­dzia­łem, że nie żyje, bo to ja go za­bi­łem – uści­ślam z na­ra­sta­ją­cym w klatce pier­sio­wej bó­lem.

– Co ta­kiego?

– Za­bi­łem Bo­rysa. Co? Na­gle je­steś zdzi­wiona? Prze­cież od po­czątku by­łaś pewna mo­jej winy.

– Jak?

– Do­wie­dzia­łem się, gdzie jest…

– Skąd? – Ta­mara prze­rywa mi, ale wciąż jest w szoku, skoro za­daje tylko jed­no­wy­ra­zowe py­ta­nia, le­dwo wy­krztu­sza­jąc je z za­ci­śnię­tego gar­dła.

– To nie ma zna­cze­nia. Po­sze­dłem do jego miesz­ka­nia i wa­li­łem jego głową o pod­łogę tak długo, aż pę­kła mu czaszka. Za­do­wo­lona?!

– Da­mia­nie… – od­po­wiada drżą­cym gło­sem na mój krzyk.

– Po­wie­dzia­łem to. Uwol­ni­łem cię od niego, a te­raz zejdź mi z oczu.

Od­wra­cam się do niej ple­cami, bo nie je­stem w sta­nie dłu­żej znieść gry­masu bólu i roz­cza­ro­wa­nia na jej pięk­nej twa­rzy. Usi­łuję też ukryć zbie­ra­jące się pod po­wie­kami łzy.

– Mam żyć ze świa­do­mo­ścią, że z mi­ło­ści do mnie za­bi­łeś dru­giego czło­wieka?

– Za­bi­łem po­twora i to nie moje zmar­twie­nie, jak bę­dziesz z tym da­lej żyć.

Teraz

Ze zło­ścią gniotę pa­pier i rzu­cam nim z ca­łej siły w kie­runku ko­sza. Nie tra­fiam do celu, zwi­tek od­bija się od kra­wę­dzi i to­czy wprost pod nogi Szy­mona. Męż­czy­zna pod­nosi ga­zetę i roz­wija pa­pier. Spo­gląda na mnie ze smut­kiem.

– Kiedy w końcu prze­sta­niesz się za­drę­czać? – pyta. Za­wsty­dzony, zer­kam na niego z wy­ra­zem re­zy­gna­cji na twa­rzy. – Se­rio stary, mi­nęły pra­wie trzy lata. Po­wi­nie­neś o niej za­po­mnieć. Ona, jak wi­dać, już wcale o to­bie nie pa­mięta – ce­dzi z wy­raźną po­gardą wy­mie­rzoną w Ta­marę.

Pra­gnę za­prze­czyć, cho­ciaż wiem, że mówi prawdę. Dla mnie czas sta­nął w miej­scu, a Ta­mara ru­szyła do przodu. Po­mimo tego, że zna­jo­mość z nią znisz­czyła mi ży­cie i czuję do niej ogromny żal, cały czas mam po­trzebę, by sta­wać w jej obro­nie. Chcia­łem, żeby była szczę­śliwa i po­wi­nie­nem się cie­szyć, że jest, ale nie po­tra­fię. Wi­docz­nie nie je­stem już tym na­iw­nym i bez­in­te­re­sow­nym męż­czy­zną, któ­rym by­łem kie­dyś. Zmie­ni­łem się i z całą pew­no­ścią nie jest to zmiana na lep­sze. Szy­mon ma ra­cję, już dawno po­wi­nie­nem od­pu­ścić. Je­śli coś wiem na pewno, to to, że chce dla mnie jak naj­le­piej. W ciągu ostat­nich dwóch lat stał się moim przy­ja­cie­lem. Je­dy­nym, na któ­rym mogę te­raz po­le­gać.

Mój to­wa­rzysz prze­cze­suje dło­nią czarne się­ga­jące ra­mion włosy i z wes­tchnie­niem wle­pia we mnie piwne oczy. Boję się w nie spoj­rzeć, bo do­sko­nale wiem, co w nich zo­ba­czę: współ­czu­cie. Przy­glą­dam się więc wzo­rom wy­ta­tu­owa­nym na jego pra­wej ręce. Spo­śród nich naj­bar­dziej lu­bię ten przed­sta­wia­jący ka­setę ma­gne­to­fo­nową ze­społu Qu­een. To dzięki niemu od razu wie­dzia­łem, że znaj­dziemy wspólny ję­zyk, choć po­zna­li­śmy się w nie­zbyt sprzy­ja­ją­cych ku temu oko­licz­no­ściach.

Szy­mon jest ode mnie parę lat star­szy. Ma du­szę praw­dzi­wego rock­mana, co jest do­sko­nale od­zwier­cie­dlone w jego wy­glą­dzie. Poza dłu­gimi czar­nymi wło­sami i całą masą ta­tu­aży ma też kilka kol­czy­ków, mię­dzy in­nymi w brwi i no­sie. Hob­bi­stycz­nie gra na gi­ta­rze i przez lata był za­wo­dowo zwią­zany z branżą mu­zyczną. Był współ­wła­ści­cie­lem firmy even­to­wej zaj­mu­ją­cej się or­ga­ni­za­cją kon­cer­tów i im­prez ma­so­wych na te­re­nie ca­łego kraju.

Ce­lowo uży­wam czasu prze­szłego, gdyż jego wspól­nik do­pro­wa­dził spółkę do ru­iny, po czym zrzu­cił całą winę na Szy­mona, w na­stęp­stwie czego zo­stał on ska­zany na dwa lata po­zba­wie­nia wol­no­ści za prze­stęp­stwa skar­bowe.

Poza mi­ło­ścią do mu­zyki łą­czy nas więc coś jesz­cze: obaj do­sko­nale wiemy, jak to jest być oskar­żo­nym o coś, czego się nie zro­biło, i od­by­wać karę za ko­goś in­nego. Nie wiem, jak po­ra­dził­bym so­bie w tym pie­kle bez niego, ale już wkrótce będę miał szansę się o tym prze­ko­nać.

– Do­mań­ski. – Sły­szę za ple­cami znie­na­wi­dzony głos, na dźwięk któ­rego mo­men­tal­nie się spi­nam. – Rusz dupę, dok­tor Ka­wecki po­trze­buje two­jej po­mocy.

Szy­mon unosi py­ta­jąco brwi.

– Po­wie­dzia­łem „rusz dupę”. Nie mam ca­łego dnia – war­czy Szy­cha.

Nie­chęt­nie wstaję i idę z nim do ga­bi­netu le­kar­skiego. Gdy prze­kra­czam próg, dok­tor Ka­wecki po­chyla się nad biur­kiem, prze­glą­da­jąc ja­kieś do­ku­menty. Na mój wi­dok od­kłada je i wstaje, po­sy­ła­jąc mi wy­mu­szony uśmiech.

Ja­ro­sław Ka­wecki jest kor­pu­lent­nym, ły­sym męż­czy­zną w śred­nim wieku. Jego okrą­głą twarz po­krywa bujny za­rost, a na szpi­cza­stym no­sie ma oku­lary. Mój tata i on znają się od czasu stu­diów.

– Cześć, Da­mia­nie. Jak się dziś czu­jesz? – pyta, a jego wzrok au­to­ma­tycz­nie wę­druje w stronę mo­jej le­wej dłoni. Jego tro­ska po­winna mi schle­biać, ale je­dy­nie do­pro­wa­dza mnie do szału. Nie po­trze­buję niańki.

– Do­sko­nale – od­po­wia­dam przez za­ci­śnięte zęby. Mój głos ocieka sar­ka­zmem.

Le­karz przy­gląda mi się ba­daw­czo, jakby pró­bo­wał oce­nić, czy po­wi­nien ja­koś za­re­ago­wać, ale tego nie robi.

– Ro­bert po­wie­dział mi, że w dal­szym ciągu od­ma­wiasz te­ra­pii.

Ro­bert to mój opie­kun. Od sa­mego po­czątku nie wzbu­dzał mo­jej sym­pa­tii ani za­ufa­nia.

– Nie od­ma­wiam, uczęsz­czam na nią.

– Wpa­try­wa­nie się w ze­ga­rek i bierne cze­ka­nie, aż se­sja te­ra­peu­tyczna do­bie­gnie końca, nie jest rów­no­znaczne z bra­niem w niej udziału. Dla­czego nie po­zwa­lasz so­bie po­móc?

– Skąd po­mysł, że po­trze­buję po­mocy?

– Masz za sobą chwilę sła­bo­ści – przy­po­mina, zu­peł­nie jak­bym był w sta­nie o tym za­po­mnieć.

– Ża­łuję tego.

– Tego, że tar­gną­łeś się na swoje ży­cie? Czy tego, że nie osiąg­ną­łeś celu? – pyta. W jego gło­sie wy­czu­wam złość, cho­ciaż bar­dzo stara się nad nią pa­no­wać.

– To się nie po­wtó­rzy. Nie mam już my­śli sa­mo­bój­czych.

– Obie­ca­łem two­jemu ojcu, że się tobą za­opie­kuję.

– No tak. Tro­skliwy ta­tuś – pry­cham. – Cią­gle wy­daje mu się, że może de­cy­do­wać o moim ży­ciu. Na­wet tu­taj chce mnie kon­tro­lo­wać.

– Mar­twi się o cie­bie. Dla­czego po pro­stu nie po­roz­ma­wiasz z te­ra­peutą?

– Po­wiedzmy, że nie mam wy­star­cza­ją­cej mo­ty­wa­cji. Nie wy­daje mi się, żeby od­kry­wa­nie się przed Ro­ber­tem mo­gło mi w ja­ki­kol­wiek spo­sób po­móc. To wszystko, czy jest ja­kiś inny po­wód, dla któ­rego chciał mnie pan wi­dzieć?

– Przy­szła do­stawa le­ków i po­my­śla­łem, że po­mo­żesz mi je roz­pa­ko­wać – mówi, wska­zu­jąc na sto­jące na pod­ło­dze pu­dło.

Pry­cham. Sześć lat stu­diów me­dycz­nych i skoń­czy­łem jako sor­to­wacz le­ków.

Opie­szale pod­cho­dzę do kar­tonu i prze­glą­dam jego za­war­tość. Biorę do ręki opa­ko­wa­nie dia­ze­pamu1 i w mo­jej gło­wie za­czyna ukła­dać się ab­sur­dalny plan.

To musi się skoń­czyć, upo­mi­nam sie­bie w my­ślach.

Ukła­dam leki w szafce, gdy zza ściany za­czy­nają do­bie­gać czy­jeś wrza­ski i po chwili do ga­bi­netu wpada Szy­cha, tym ra­zem z uwie­szo­nym na szyi mło­dym męż­czy­zną. Z uda chło­paka ster­czy długi, sta­lowy pręt, a po no­gawce spodni spływa krew. Prze­ra­ża­jąco dużo krwi. Na moje oko mo­gło dojść do uszko­dze­nia tęt­nicy udo­wej. Dok­tor pod­biega do ran­nego chło­paka.

– Po­łóżmy go na ko­zetce – na­ka­zuje Ka­wecki, gdy pa­cjent obej­muje jego szyję. – We­zwa­li­ście po­go­to­wie?

– Nie – od­po­wiada obo­jęt­nie straż­nik.

– To dzwoń­cie na­tych­miast! Do­sko­nale wie­cie, że nie mam tu­taj wa­run­ków, by od­po­wied­nio opa­trzyć pa­cjenta. Nie mogę wy­cią­gnąć ciała ob­cego, bo ist­nieje spore ry­zyko, że się wy­krwawi.

– To „N”2. Wdał się w bójkę i obe­rwał. – Szy­cha obo­jęt­nie wzru­sza ra­mio­nami.

– W tej chwili gówno mnie to ob­cho­dzi. Dzwoń­cie po ka­retkę! Da­mian, opa­trunki, szybko!

Pod­bie­gam do od­po­wied­niej szu­flady, wy­cią­gam z niej kom­presy, ban­daże i po­daję le­ka­rzowi.

– Uci­skaj!

Wy­ko­nuję po­le­ce­nie i pa­trzę na chło­paka. Jest prze­ra­żony i zwija się z bólu. Oce­niam, że nie może mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia lat. Mu­siał tra­fić tu­taj sto­sun­kowo nie­dawno, gdyż nie ko­ja­rzę jego twa­rzy. Mi­mo­wol­nie za­czy­nam my­śleć o tym, dla­czego się tu zna­lazł. Sta­tusu „szcze­gól­nie nie­bez­pieczny” nie na­dają tu­taj z po­wodu byle bła­hostki.

Po dłuż­szej chwili udaje nam się za­ta­mo­wać krwo­tok i mło­dego męż­czy­znę przej­mują ra­tow­nicy me­dyczni, któ­rzy na szczę­ście szybko do­tarli na miej­sce. Wy­czer­pany, sia­dam na pod­ło­dze i przy­glą­dam się za­krwa­wio­nym do łokci rę­kom.

– Świet­nie się spi­sa­łeś – mówi dok­tor Ka­wecki. Już mam za­miar po­dzię­ko­wać, gdy do­daje: – Byłby z cie­bie świetny le­karz.

Na te słowa za­ci­skam mocno szczęki. Choć w prak­tyce ukoń­czy­łem stu­dia me­dyczne, otrzy­ma­łem dy­plom i ty­tuł za­wo­dowy le­ka­rza, ni­gdy nie było mi dane nim zo­stać. By otrzy­mać pełne prawo do wy­ko­ny­wa­nia za­wodu, mu­siał­bym jesz­cze od­być roczny staż i zdać Le­kar­ski Eg­za­min Koń­cowy (LEK), czego z oczy­wi­stych przy­czyn nie mo­głem zro­bić. Ta per­spek­tywa nie smu­ciła mnie jed­nak tak bar­dzo, jak po­winna. By­cie le­ka­rzem ni­gdy nie było na szczy­cie mo­jej li­sty ma­rzeń. Mimo tego bo­lało mnie, że po­świę­ci­łem tyle lat na na­ukę i nie do­sta­łem ni­czego w za­mian.

– Będę jesz­cze po­trzebny? – Pusz­czam jego uwagę koło uszu. – Chciał­bym wziąć prysz­nic.

– Nie, dzię­kuję. Mo­żesz iść. We­zwę straż­nika.

Gdy wra­cam do celi, Szy­mon wzdryga się na mój wi­dok. Prze­ra­że­nie ma­luje się na jego twa­rzy i wi­dzę, jak ner­wowo błą­dzi wzro­kiem po ca­łym moim ciele, szu­ka­jąc przy­czyny krwa­wie­nia.

– Nie martw się, to nie moja krew – tłu­ma­czę.

– Ja­koś nie je­stem z tego po­wodu dużo spo­koj­niej­szy. Co się stało?

– Do­szło do bójki mię­dzy więź­niami i je­den z nich zo­stał ranny. Młody miał chrzest bo­jowy, ale sy­tu­acja jest już opa­no­wana. Za­brali go do szpi­tala.

– Ostat­nio zda­rza się to co­raz czę­ściej. Nie wiesz, o co po­szło tym ra­zem?

– Nie i chyba wolę, żeby tak zo­stało.

– Masz ra­cję, le­piej nie znać od­po­wie­dzi na nie­które py­ta­nia. Zwłasz­cza tu­taj. A te­raz bła­gam, idź się umyj, bo wy­glą­dasz jak rzeź­nik.

Po pra­wie go­dzi­nie zja­wia się straż­nik, by od­pro­wa­dzić mnie do łaźni. Mu­sia­łem do­stać po­zwo­le­nie na ką­piel poza wy­zna­czo­nym dniem.

– Rusz dupę, bo nie mam czasu, żeby cię tu niań­czyć – sarka nie­za­do­wo­lony, gdy do­cie­ramy na miej­sce.

Od­krę­cam wodę pod prysz­ni­cem i z ulgą staję pod jej cie­płym stru­mie­niem. Po­ziom ad­re­na­liny w moim or­ga­ni­zmie wy­raź­nie się ob­ni­żył i na­pię­cie po­woli opusz­cza moje ciało. Pod­czas stu­diów me­dycz­nych wi­dzia­łem różne rze­czy, ale chyba ni­gdy nie mia­łem do czy­nie­nia z taką ilo­ścią ludz­kiej krwi. Ostat­nio mało co było w sta­nie mnie po­ru­szyć, a jed­nak los tego chło­paka nie był mi obo­jętny. Wciąż mia­łem w so­bie resztki em­pa­tii, cho­ciaż tak bar­dzo sta­ra­łem się ni­czego nie czuć. Tak było ła­twiej.

Od­sie­dzia­łem w wię­zie­niu grubo po­nad dwa lata. Pra­wie trzy zda­jące się trwać wiecz­ność lata z dwu­na­stu za­są­dzo­nych. Zo­sta­łem ska­zany za mor­der­stwo, któ­rego nie po­peł­ni­łem, mimo że Do­mi­nik ro­bił wszystko, co w jego mocy, by wy­bro­nić mnie przed są­dem. Czynu, któ­rego rze­komo się do­pu­ści­łem, nie udało się pod­cią­gnąć pod nie­umyślne spo­wo­do­wa­nie śmierci ani zbrod­nię po­peł­nioną pod wpły­wem sil­nego wzbu­rze­nia. Sę­dzia nie był wo­bec mnie zbyt po­błaż­liwy, po­nie­waż od­mó­wi­łem przy­zna­nia się do winy.

Prawda jest taka, że nie mogę z czy­stym su­mie­niem po­wie­dzieć, że je­stem nie­winny. Być może, gdy­bym tej fe­ral­nej nocy udzie­lił Bo­ry­sowi po­mocy, on wciąż by żył. Tego ni­gdy się nie do­wiem. Wiem na­to­miast, że było zbyt wiele do­wo­dów wska­zu­ją­cych na moją winę i żad­nego, który świad­czyłby o nie­win­no­ści. Bar­dzo nie­wiele osób w nią wie­rzyło. To, że Ta­mara nie była jedną z nich, bo­lało mnie naj­bar­dziej.

------------------------------------------------------------------------

1 Dia­ze­pam – lek z grupy uspo­ka­ja­ją­cych, o dzia­ła­niu na­sen­nym, mio­re­lak­sa­cyj­nym i prze­ciw­dr­gaw­ko­wym .

2 „N” – skró­towe okre­śle­nie sta­tusu więź­niów szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nych, który jest nada­wany osa­dzo­nym ze względu na cha­rak­ter po­peł­nio­nego przez nich prze­stęp­stwa. Prze­słan­kami są m.in. prze­stęp­stwa ze szcze­gól­nym okru­cień­stwem, próby ucieczki z za­kładu kar­nego, udział w zor­ga­ni­zo­wa­nej gru­pie prze­stęp­czej .ROZ­DZIAŁ 3

I wanna look past it

Cause you’re such a ha­bit

But I’m made out of glass and

Some wo­unds you just can’t lick

The cri­mes that you have com­mit­ted

You hold them aga­inst me

No ni­ghts, wi­thout you I can’t dream

So now I see you in my ni­ght­ma­res

All by my­self, drow­ning in my te­ars

Of ke­eping you alive in­side my brain

I know it’s strange

I’m de­aling with the pain

I’m ha­ving ni­ght­ma­res, ni­ght­ma­res

And you’re to blame

El­lise – Ni­ght­ma­res

Tamara

– To może taka? Krój em­pire, hisz­pań­ska ko­ronka? – Sprze­daw­czyni spo­gląda na mnie z na­dzieją, po­ka­zu­jąc mi ko­lejną suk­nię.

Nie mam zbyt du­żej wie­dzy na te­mat mody ślub­nej, ale wie­lo­krot­nie sły­sza­łam, że gdy wło­żysz wła­ściwą suk­nię, to od razu wiesz, że to ta. Tym­cza­sem przy­mie­rzy­łam już co naj­mniej dzie­sięć mo­deli i ża­den nie zro­bił na mnie od­po­wied­niego wra­że­nia.

Ja­mes mu­siał na kilka ty­go­dni wró­cić do Sta­nów i obie­ca­łam mu, że pod jego nie­obec­ność zajmę się przy­go­to­wa­niami do ślubu. Nie spo­dzie­wa­łam się, że wy­bór ide­al­nej ślub­nej kre­acji okaże się ta­kim wy­zwa­niem, a to był do­piero pierw­szy z punk­tów na dłu­giej li­ście rze­czy do za­ła­twie­nia.

– Do­brze, spró­bujmy – mó­wię nieco zre­zy­gno­wana.

– Je­steś pewna, że nie chcesz bia­łej su­kienki? – pyta mama.

– Je­stem pewna – prze­ko­nuję ko­lejny już raz.

Nie przy­szło mi to ła­two i tro­chę trwało, ale w końcu zdo­ła­łam wy­ba­czyć ma­mie. Nie wró­ciła do na­łogu, a mał­żeń­stwo z Ja­nem spo­wo­do­wało, że znowu jest szczę­śliwa. Przez mój na­pięty gra­fik nie wi­du­jemy się zbyt czę­sto, ale kiedy już mamy ku temu oka­zję, to za­wsze miło spę­dzamy ra­zem czas.

Wkła­dam suk­nię i przy­glą­dam się swo­jemu od­bi­ciu w lu­strze. Wzdy­cham gło­śno i od­sła­niam ko­tarę.

– I jak? – py­tam, sta­jąc przed mamą i Ame­lią. Mój za­pał i en­tu­zjazm ma­leją i z każdą mi­nutą je­stem co­raz bar­dziej sfru­stro­wana.

Matka przy­gląda mi się wy­raź­nie wzru­szona. Jej oczy nie­raz za­szkliły się dzi­siaj od łez i nie ma więk­szego zna­cze­nia, jaki mo­del sukni mam na so­bie. Spo­glą­dam więc z uf­no­ścią na sio­strę, li­cząc, że bę­dzie bar­dziej obiek­tywna.

– To wciąż nie to – stwier­dza. Choć do­ce­niam jej szcze­rość, to chce mi się pła­kać.

– Z taką urodą i fi­gurą we wszyst­kich wy­gląda pani wspa­niale – kom­ple­men­tuje mnie sprze­daw­czyni. – W tej o kroju rybki pre­zen­to­wała się pani na­prawdę zja­wi­skowo. – Spo­gląda na mnie po­krze­pia­jąco. Jej cier­pli­wość i de­ter­mi­na­cja są na­prawdę godne po­dziwu. – To może spró­bu­jemy cze­goś skrom­niej­szego – pro­po­nuje, prze­szu­ku­jąc wie­szaki. – Ta bę­dzie ide­alna.

Tym ra­zem się nie my­liła. Suk­nia ma pro­sty krój, ale uszyta jest z błysz­czą­cego, le­ją­cego się ma­te­riału w ko­lo­rze szam­pana. Plecy ma głę­boko wy­cięte, a de­kolt pięk­nie pod­kre­śla biust. Dół sukni za­koń­czony jest tre­nem, a ca­łość do­peł­niają cien­kie ra­miączka ozdo­bione mie­nią­cymi się cyr­ko­niami.

Wy­cho­dzę z przy­mie­rzalni i ro­bię ob­rót wo­kół wła­snej osi. Ame­lia za­sła­nia usta dłońmi i tym ra­zem to ona pa­trzy na mnie przez łzy.

– Wow – szep­cze. – Ta­maro, wy­glą­dasz… prze­pięk­nie.

Mama stra­ciła mowę, więc za­kła­dam, że jej rów­nież się po­doba. Ro­bię zdję­cie i wy­sy­łam je do We­ro­niki, która zgo­dziła się zo­stać moją świad­kową. Cho­wam te­le­fon do to­rebki i jesz­cze raz spo­glą­dam w lu­stro. Za kilka mie­sięcy stanę w tej sukni na ślub­nym ko­biercu u boku męż­czy­zny, z któ­rym za­mie­rzam wieść dłu­gie i szczę­śliwe ży­cie.

Po za­ku­pach od­wo­zimy mamę do domu i je­dziemy do wło­skiej re­stau­ra­cji, w któ­rej umó­wi­ły­śmy się na ko­la­cję z Da­rią i Kają. Gdy do­cie­ramy na miej­sce, wi­tamy się z ko­le­żan­kami, a kel­ner przyj­muje na­sze za­mó­wie­nie.

Mi­nęło sporo czasu, za­nim znowu za­czę­łam czuć się w ich to­wa­rzy­stwie swo­bod­nie. Po tym, jak Da­mian zo­stał ska­zany za za­bój­stwo Bo­rysa, za­szy­łam się w swoim miesz­ka­niu na kilka ty­go­dni. Stro­ni­łam od lu­dzi, a Da­ria była na czele li­sty osób, któ­rych uni­ka­łam jak ognia. Nie po­tra­fi­łam spoj­rzeć jej w oczy. Nie z po­wodu wy­rzu­tów su­mie­nia, które wbrew temu, co więk­szość my­ślała, czu­łam, lecz dla­tego, że Da­ria ma tę­czówki do­kład­nie w ta­kim sa­mym ko­lo­rze jak te jej brata. Pa­trze­nie w nie bu­dziło zbyt wiele wspo­mnień i wy­wo­ły­wało zbyt wiele bólu. Z cza­sem na­uczy­łam się to igno­ro­wać i udało nam się zbu­do­wać przy­ja­ciel­skie re­la­cje.

– Prze­pra­szam, że nie było mnie na przy­ję­ciu z oka­zji two­ich za­rę­czyn. To­mek na­ba­wił się grypy żo­łąd­ko­wej i nie mia­łam serca zo­sta­wić go sa­mego.

– Nie mu­sisz mnie prze­pra­szać. To zro­zu­miałe, że mu­sia­łaś go ra­to­wać.

– Wiesz, jak to jest z fa­ce­tami, już ka­tar po­trafi spra­wić, że za­glą­dają śmierci w oczy. Opo­wia­daj­cie le­piej, jak wam się udały po­szu­ki­wa­nia sukni ślub­nej.

Sio­stra Da­miana zdaje się wy­jąt­kowo za­in­te­re­so­wana tym te­ma­tem. Jest nie­zwy­kle ra­do­sna i pod­eks­cy­to­wana, w prze­ci­wień­stwie do Kai, spra­wia­ją­cej wra­że­nie mocno przy­gnę­bio­nej. To wzbu­dza moje po­dej­rze­nia, bo do tej pory Ruda za­wsze za­ra­żała opty­mi­zmem. Nim zdążę za­py­tać, czy coś się stało, od­zywa się Da­ria:

– Do­bra, dłu­żej już nie wy­trzy­mam – mówi, klasz­cząc w dło­nie, i wy­ciąga z to­rebki trzy per­łowe ko­perty, które po­daje każ­dej z nas. Za­in­try­go­wana spraw­dzam za­war­tość swo­jej.

Da­ria Do­mań­ska i To­masz Szy­mań­ski

mają za­szczyt za­pro­sić

Ta­marę Boń­czyk i Ja­mesa Jo­nesa

na uro­czy­stość za­war­cia związku mał­żeń­skiego, która od­bę­dzie się

5 sierp­nia 2023

– To za nie­całe cztery mie­siące – stwier­dzam za­sko­czona, po prze­czy­ta­niu ca­łej tre­ści za­pro­sze­nia.

– Ow­szem. W ho­telu, w któ­rym bar­dzo chcie­li­śmy zor­ga­ni­zo­wać we­sele, nie­spo­dzie­wa­nie zwol­nił się ter­min. Mieli za­jęte wszyst­kie daty w okre­sie let­nim na naj­bliż­sze trzy lata. Uzna­li­śmy, że taka szansa może się nie po­wtó­rzyć, i po­sta­no­wi­li­śmy przy­spie­szyć na­sze ma­try­mo­nialne plany. Ame­lio… Obie­ca­łaś mi to lata temu, więc mam na­dzieję, że to py­ta­nie to czy­sta for­mal­ność. Czy zgo­dzisz się zo­stać moją świad­kową?

– Oczy­wi­ście, że tak – od­po­wiada wy­raź­nie wzru­szona Mela i czule ją obej­muje.

Wpa­truję się w kartkę, po­now­nie czy­ta­jąc treść za­pro­sze­nia. Rów­nie za­ska­ku­jący jak to, że ślub ma się od­być tak szybko, jest dla mnie fakt, że Da­ria z Tom­kiem mnie na niego za­pra­szają. Znam Da­rię od dziecka i je­stem sio­strą jej przy­ja­ciółki, wiem jed­nak, że ro­dzina Do­mań­skich ma do mnie sporo żalu i ob­wi­nia mnie o to, co spo­tkało Da­miana. Zwłasz­cza jego brat, który do­sad­nie dał mi do zro­zu­mie­nia, że po­win­nam raz na za­wsze znik­nąć z ich ży­cia. Po­mimo wy­raź­nej awer­sji i na­ci­sków Do­mi­nika, Da­ria nie ze­rwała ze mną kon­taktu. Oba­wiam się jed­nak, że moja obec­ność na we­selu dla wielu osób może oka­zać się nie­wy­godna. Nie mia­ła­bym do niej żalu, gdyby mnie nie za­pro­siła.

– Mela, pa­mię­taj, że do two­ich obo­wiąz­ków na­leży mię­dzy in­nymi or­ga­ni­za­cja wie­czoru pa­nień­skiego – przy­po­mina Da­ria.

– Już ty się o to nie martw. Zor­ga­ni­zu­jemy ci taki pa­nień­ski, że bę­dziesz go wspo­mi­nać do końca ży­cia. Prawda, Kaja? – Wszyst­kie trzy spo­glą­damy wy­cze­ku­jąco na Rudą. – Kaja? Wszystko w po­rządku? Je­steś strasz­nie blada.

– Co? Tak, wszystko do­brze – prze­ko­nuje.

Z całą pew­no­ścią nie wy­gląda, jakby tak było, ale moja sio­stra na nią nie na­ci­ska.

– Mimo wszystko data ślubu jest sporą nie­spo­dzianką. Miesz­kamy ra­zem, a ty sło­wem się nie za­jąk­nę­łaś – zwraca się do Da­rii. – Za­rę­czy­li­ście się z Tom­kiem w grud­niu i my­śla­łam, że za­mie­rza­li­ście po­cze­kać ze ślu­bem co naj­mniej do czasu, aż ukoń­czysz stu­dia. Coś się w tej spra­wie zmie­niło? Skąd ten na­gły po­śpiech?

Da­ria spra­wia wra­że­nie nieco zmie­sza­nej tym py­ta­niem. To rze­czy­wi­ście dość po­dej­rzane. Rów­nież od­nio­słam wra­że­nie, że ta na­gła zmiana pla­nów ma swój po­wód, a Da­ria nie mówi nam wszyst­kiego. Ame­lia łą­czy wszyst­kie kropki do­kład­nie w tym sa­mym mo­men­cie co ja.

– Chyba nie je­steś w ciąży? – wy­pala. Sub­tel­ność to słowo nie­ist­nie­jące w jej słow­niku.

– Nie jest – od­zywa się Kaja. – Za to ja je­stem – rzuca od nie­chce­nia.

Te kilka słów wy­star­cza, by cała na­sza uwaga sku­piła się na Ru­dej. Przez dłuż­szą chwilę żadna z nas się nie od­zywa. Tylko Da­ria nie wy­daje się za­sko­czona tą re­we­la­cją.

– To Ma­te­usza? – Mela od­waż­nie prze­rywa ci­szę, a Kaja gromi ją wzro­kiem.

– Oczy­wi­ście, że Ma­te­usza. Za kogo ty mnie masz?

Choć sy­tu­acja jest zło­żona i sta­ramy się za­cho­wać po­wagę, jest to trudne, gdyż wszyst­kie znamy roz­wią­zły tryb ży­cia Ru­dej i jej za­mi­ło­wa­nie do ob­co­wa­nia z płcią prze­ciwną. Po chwili nie wy­trzy­mu­jemy i nie­mal jed­no­cze­śnie wy­bu­chamy śmie­chem.

– To wcale nie jest śmieszne – stwier­dza, ale rów­nież się uśmie­cha.

– Czy Teo wie? – py­tam.

– Nie i nie mam po­ję­cia, jak mam mu o tym po­wie­dzieć. Prze­cież nie je­ste­śmy na­wet w związku. Łą­czy nas tylko nie­zo­bo­wią­zu­jący seks, który nie­spo­dzie­wa­nie oka­zał się bar­dzo zo­bo­wią­zu­jący. W każ­dym ra­zie za­mie­rzam uro­dzić i wy­cho­wać to dziecko. Ze wspar­ciem Teo lub bez.

– Kaja, nie będę uda­wała, że wiem, co czu­jesz. Mogę się je­dy­nie do­my­ślać, jak bar­dzo za­gu­biona i prze­ra­żona te­raz je­steś, ale nie zo­sta­niesz z tym sama – za­pew­niam, się­ga­jąc po jej dłoń. – Masz nas i je­stem pewna, że Teo rów­nież sta­nie na wy­so­ko­ści za­da­nia. Nie je­ste­ście w ofi­cjal­nym związku, ale go­łym okiem wi­dać, że jest w to­bie za­ko­chany, i są­dzę, że od­wza­jem­niasz jego uczu­cia. Wa­sza re­la­cja już dawno prze­stała się ogra­ni­czać wy­łącz­nie do łóżka, tylko żadne z was nie chce tego przy­znać.

Spo­glą­dam na dziew­czyny, które po­ta­kują na znak po­par­cia mo­ich słów.

– Kaju… ty pła­czesz?

– Te cho­lerne hor­mony mnie wy­koń­czą – mówi, sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać łzy. – Nie mogę uwie­rzyć, że nie wzniosę to­a­stu na wa­szych we­se­lach. W do­datku do tego czasu będę już wy­glą­dać jak wie­lo­ryb.

– Który to mie­siąc? – pyta Ame­lia.

– Po­czą­tek trze­ciego. Na we­selu Da­rii to może cho­ciaż za­tań­czę, ale u Ta­mary ja­koś ciężko mi to so­bie wy­obra­zić.

– Nie martw się na za­pas. Zo­ba­czysz, wszystko się ułoży. Z pew­no­ścią bę­dziesz wspa­niałą mamą – stara się pod­bu­do­wać przy­ja­ciółkę Da­ria. – A my bę­dziemy cio­ciami i bę­dziemy ją roz­piesz­czać.

– Ją? Nie mó­wi­łam, że to dziew­czynka. Jest jesz­cze tro­chę za wcze­śnie, by okre­ślić płeć.

– Nie wiem, dla­czego tak po­wie­dzia­łam. Po pro­stu czuję, że to bę­dzie dziew­czynka.

– Dzięki, la­ski. Wa­sze wspar­cie jest nie­oce­nione. Ale skończmy już ten te­mat, bo nie chcę znowu ry­czeć. Już wy­star­czy, że cały czas chce mi się rzy­gać. Pro­po­nuję sku­pić się na na­szym kel­ne­rze. Wi­dzia­ły­ście jego ty­łek?

– Już się ba­łam, że umknęło to two­jej uwa­dze – śmieje się Mela.

– Pro­szę cię. Je­stem w ciąży, ale jesz­cze nie ośle­płam.

Je­dyne, o czym ma­rzę po prze­kro­cze­niu progu miesz­ka­nia, to moje wy­godne łóżko. Chęt­nie wzię­ła­bym ką­piel, ale oba­wiam się, że z po­wodu zmę­cze­nia mo­gła­bym za­snąć w wan­nie. Szybki prysz­nic i go­rąca her­bata będą mu­siały mi wy­star­czyć.

Już dawno tak bar­dzo nie cie­szy­łam się na nad­cho­dzący wolny week­end. Ostat­nimi czasy nie od­róż­nia­łam już na­wet dni ty­go­dnia. Do­piero co za­koń­czy­łam trasę kon­cer­tową pro­mu­jącą mój drugi al­bum, a już pełną parą ru­szyła pro­mo­cja trze­ciego. Z ko­lei każdą wolną chwilę po­świę­cam przy­go­to­wa­niom do ślubu. Sta­now­czo przy­dałby mi się od­po­czy­nek.

Kładę się do łóżka i nim zga­szę świa­tło, z za­chwy­tem roz­glą­dam się po sy­pialni. Uwiel­biam to miesz­ka­nie. Jest no­wo­cze­sne, a jed­no­cze­śnie bar­dzo przy­tulne. Bę­dzie mi go bra­ko­wało, gdy po ślu­bie prze­pro­wa­dzimy się z Ja­me­sem do War­szawy.

Po tym, jak Ame­lia wy­pro­wa­dziła się na stu­dia do Kra­kowa, nie chcia­łam dłu­żej miesz­kać w na­szym sta­rym miesz­ka­niu. Wy­wo­ły­wało to zbyt wiele ne­ga­tyw­nych wspo­mnień. Prze­pro­wadzka tu­taj oka­zała się no­wym po­cząt­kiem. Jed­nak bez względu na to, jak bar­dzo się sta­ra­łam, nie mo­głam uciec od prze­szło­ści. Nie po­tra­fi­łam za­po­mnieć atra­men­to­wych oczu, które co noc od­wie­dzały mnie w snach.

Od wielu mie­sięcy śni mi się ten sam kosz­mar, w któ­rym Bo­rys po­wraca zza grobu. Zja­wia się nie­spo­dzie­wa­nie i wrę­cza mi za­ła­do­waną broń. Chwilę póź­niej staje przede mną dwóch męż­czyzn. Mogę ura­to­wać tylko jed­nego z nich – Ja­mesa lub Da­miana. Drugi zgi­nie i mu­szę o tym za­de­cy­do­wać, po­cią­ga­jąc za spust. Je­śli tego nie zro­bię, Bo­rys za­bije ich obu. Wy­bór wy­daje się oczy­wi­sty. Uno­szę broń i ce­luję w Da­miana. Jego spoj­rze­nie prze­wierca mnie na wy­lot, jak kula, która za chwilę prze­strzeli jego serce. Kładę pa­lec na spu­ście i…

Bu­dzę się z krzy­kiem. Włosy przy­kle­iły mi się do twa­rzy, a pierś szybko fa­luje. Dla­czego cią­gle drę­czą mnie te kosz­mary? I dla­czego wbrew wszel­kiej lo­gice wciąż tę­sk­nię za Da­mia­nem?ROZ­DZIAŁ 4

I’ve been sta­ring at the ce­iling

Try­ing to fi­gure out

How we end up here time and time again

Swal­lo­wed up in do­ubt

Bro­ther, I quit dre­aming

Aro­und the time that you did

And tra­ded ho­pes of le­aving

For the role where I’m best su­ited

Luca Fo­gale – Every Co­lour

Damian

Od wielu go­dzin spo­glą­dam na spę­kany su­fit wię­zien­nej celi. Pró­buję le­żeć nie­ru­chomo, gdyż każdy mój ruch po­wo­duje skrzy­pie­nie ma­te­raca. Sen nie przy­cho­dzi od kilku nocy i co­raz bar­dziej do­skwiera mi jego brak. Nie spo­dzie­wa­łem się, że in­for­ma­cja o za­rę­czy­nach Ta­mary tak bar­dzo mną wstrzą­śnie. Są­dzi­łem, że prze­bo­la­łem tę stratę, ale uśpione uczu­cia dały o so­bie znać, i to ze znacz­nie więk­szą siłą niż kie­dyś.

Bez­sen­ność przy­po­mi­nała mi o po­cząt­kach mo­jego po­bytu w wię­zie­niu. Wtedy rów­nież to­wa­rzy­szyła mi przez wiele nocy. Ko­tłu­jące się w gło­wie py­ta­nia, które po­zo­sta­wały bez od­po­wie­dzi, nie da­wały mi chwili wy­tchnie­nia.

Do dziś pa­mię­tam dźwięk trzesz­czą­cej bramy wię­zien­nej. Na samo wspo­mnie­nie mo­mentu, kiedy ją prze­kra­cza­łem, prze­cho­dzi mnie nie­przy­jemny dreszcz. Po obo­wiąz­ko­wej łaźni do­sta­łem pa­kiet star­towy skła­da­jący się z my­dła, ma­szynki do go­le­nia, szczo­teczki, pa­sty do zę­bów i pa­pieru to­a­le­to­wego. Cały mój do­by­tek. Przy­naj­mniej po­zwo­lono mi za­cho­wać wła­sne ubra­nia. Spo­tka­nia z psy­cho­lo­giem nie pa­mię­tam zbyt do­brze, przy­po­mi­nało bar­dziej prze­słu­cha­nie, pod­czas któ­rego roz­mówca pró­bo­wał mnie roz­pra­co­wać w ciągu dzie­się­ciu mi­nut. Zu­peł­nie jakby na pod­sta­wie kilku py­tań był w sta­nie oce­nić to, kim je­stem. Brak uza­leż­nień, brak wcze­śniej­szych pro­ble­mów z pra­wem i brak epi­zo­dów au­to­agre­sji. To wszystko zdaje się nie mieć zna­cze­nia w ob­li­czu tego, jak bar­dzo po­byt w wię­zie­niu może zmie­nić czło­wieka.

Pierw­szej nocy wcale nie zmru­ży­łem oka. Zresztą póź­niej na­wet tro­chę nie było le­piej. Mia­łem zbyt dużo czasu na roz­my­śla­nie i ana­li­zo­wa­nie tego, co zro­bi­łem albo co po­wi­nie­nem był zro­bić. To­wa­rzy­szyło mi wiele trud­nych do na­zwa­nia emo­cji. Do­mi­no­wało po­czu­cie nie­spra­wie­dli­wo­ści, które z ko­lei wy­wo­ły­wało złość i fru­stra­cję, z każ­dym dniem co­raz sil­niej­sze.

Ży­cie w wię­zie­niu po­trafi na­uczyć po­kory i cier­pli­wo­ści. Po­czątki tu­taj były cięż­kie, ale z cza­sem na­uczy­łem się funk­cjo­no­wać w tym świe­cie i do pew­nych rze­czy zwy­czaj­nie przy­wy­kłem. Wie­dzia­łem, że strach uwa­żany jest za naj­więk­szą sła­bość i nie można go oka­zy­wać. Szybko zro­zu­mia­łem, że na­leży ro­bić to, co mi każą. Bunt nie był do­brze od­bie­rany przez ni­kogo. Tylko oka­zu­jąc sza­cu­nek funk­cjo­na­riu­szom i współ­więź­niom, można było za­skar­bić so­bie ich przy­chyl­ność. Ci dru­dzy nie są do­bie­rani przy­pad­kowo. Uło­że­nie so­bie z nimi do­brych re­la­cji jest nie­zwy­kle ważne. Trzeba umieć kal­ku­lo­wać i oce­nić, na kogo le­piej uwa­żać. Każdy pa­trzy je­dy­nie na sie­bie i na to, jak ko­goś wy­ko­rzy­stać.

Po paru ty­go­dniach po­pa­dłem w ru­tynę, ale tę­sk­nota za ro­dziną stała się trudna do znie­sie­nia. Mia­łem prawo do jed­nej pię­cio­mi­nu­to­wej roz­mowy te­le­fo­nicz­nej dzien­nie, ale rzadko z niej ko­rzy­sta­łem. Roz­mowy z bli­skimi je­dy­nie po­tę­go­wały ne­ga­tywne uczu­cia. Przy­tła­czała mnie świa­do­mość, jak wiele stra­ci­łem. Wol­ność, do­bre imię i mi­łość były na szczy­cie tej li­sty.

Re­gu­lar­nie mia­łem spo­tka­nia z psy­cho­lo­giem, ale nie mo­głem oprzeć się wra­że­niu, że bar­dziej mi szko­dziły, niż po­ma­gały. Przez pierw­sze mie­siące po­bytu w wię­zie­niu my­śla­łem głów­nie o śmierci. Nie wi­dzia­łem sensu w dal­szym ży­ciu, drę­czyły mnie wy­rzuty su­mie­nia, tkwi­łem w cał­ko­wi­tym odrę­twie­niu. Czu­łem się tak, jak­bym już ni­gdy nie miał być szczę­śliwy. W pew­nym mo­men­cie tak bar­dzo mnie to wszystko przy­tło­czyło, że je­dyne, o czym mo­głem my­śleć, to żeby ten kosz­mar w końcu się skoń­czył.

– Nie wie­rzę, że to już. – Głos Szy­mona wy­rywa mnie z odrę­twie­nia, w któ­rym tkwię od nie­prze­spa­nej nocy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: