Tyson Fury. Bez maski. Autobiografia - ebook
Tyson Fury. Bez maski. Autobiografia - ebook
Szczera, zaskakująca i szokująca historia jednego z najlepszych pięściarzy świata!
Przyszedł na świat, ważąc ledwie 450 gramów. Lekarze dawali mu jeden procent szans na przeżycie. 14 lat później mierzył już niemal dwa metry, a rywale uciekali, gdy tylko zobaczyli go na ważeniu. Kiedy zdobył tytuł mistrza świata wydawało się, że osiągnął swój wymarzony cel. Nie miał pojęcia, że dopiero teraz zmierzy się z najtrudniejszym przeciwnikiem.
Depresja, a wraz z nią kolejne omeny: alkohol, narkotyki i myśli samobójcze. Był „Królem Cyganów”, który sensacyjnie położył kres erze braci Kliczko, a w kilka miesięcy stał się 180-kilogramowym wrakiem człowieka. Był o krok od skończenia ze sobą, ale również z tej walki wyszedł zwycięsko.
W tej szokującej autobiografii Tyson Fury opowiada, jak tego dokonał. Ale nie tylko. Zdradza, co działo się w szatni przed i po walce z Wilderem, kto próbował go przekręcić podczas turnieju w Polsce i jak to możliwe, że pojedynek z Kliczką rozegrał się tak naprawdę w saunie. Najlepszy bokser naszych czasów zrzuca swoją maskę. Sprawdź, co się pod nią kryje!
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8129-761-5 |
Rozmiar pliku: | 19 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prędkościomierz pokazał 250 kilometrów na godzinę. No dobra, to już. Zaraz wszystko się skończy, zaraz przestanie boleć.
Był wspaniały letni dzień, bardzo słoneczny. Właśnie odebrałem nowiutkie czerwone ferrari cabrio, byłem mistrzem świata wagi ciężkiej, miałem piękną żonę i rodzinę. Moje życie chyba nie mogło się ułożyć lepiej, ale w mojej duszy panował mrok – nieprzenikniona ciemność.
Zaledwie kilka miesięcy wcześniej stałem w ringu, a świat właśnie uznawał mnie za najlepszego pięściarza wagi ciężkiej na świecie. Dołączyłem do grona takich legend jak Jack Dempsey, Muhammad Ali, Mike Tyson czy Lennox Lewis. Teraz jechałem autostradą w samochodzie, o jakim inni mogą tylko marzyć, ale zmagałem się z koszmarną depresją kliniczną. Miałem wszystko, czego można chcieć, a jednocześnie nie rozumiałem, po co mam dalej żyć. Moja egzystencja nie miała sensu.
Gdy zjechałem z autostrady i zwolniłem, poczułem, że to najwyższy czas, żeby skończyć z całym tym cierpieniem. Dawaj, Tyson, weź to w końcu zrób, będziesz miał z głowy. Byłem zdecydowany, nic nie miało dla mnie znaczenia ani wartości. Nic się nie liczyło, ja sam się nie liczyłem. Spojrzałem przed siebie i dostrzegłem most. To był mój cel, koniec mojej podróży. Silnik ferrari z rykiem ponownie obudził się do życia. To miał być ostatni dźwięk, jaki usłyszę. Za kilka sekund w mojej głowie miał zapanować spokój, a wszystkie przekrzykujące się w niej głosy – wreszcie zamilknąć. Wcisnąłem gaz do dechy. Zaraz będzie koniec.
Wtedy jednak, dosłownie na kilka sekund przed uderzeniem, w mojej głowie coś krzyknęło: „Nie! Stój! Pomyśl o dzieciach!”. Przemknąłem przez most, a potem dałem po hamulcach.
***
Byłem bardzo bliski skończenia ze sobą. Dzisiaj wspominam tamten dzień z poczuciem wielkiej ulgi i z niedowierzaniem, jak to możliwe, że człowiek może się doprowadzić do aż takiego stanu. Depresja dosłownie wysysała ze mnie życie, a dzisiaj dziękuję Bogu, że mi go nie odebrała. Gdybym nie wierzył, tamtego dnia popełniłbym samobójstwo. Moje dzieci nie miałyby ojca, który prowadziłby je przez życie, a moja niesamowita żona, Paris, zostałaby pozbawiona męża, który – choć w sposób bardzo ułomny − kocha ją z całego serca.
Ten, kto tego nie doświadczył, tak naprawdę nie rozumie, czym jest depresja. W takich chwilach jak tamta, a było ich znacznie więcej, miałem poczucie, że absolutnie nic się nie liczy. Po co zatem żyć? Gdy tylko wysiadłem z samochodu, zacząłem się zastanawiać nad konsekwencjami mojej niedoszłej próby i wiem, że już nigdy więcej nie chcę się nawet zbliżać do tamtego stanu. Jednocześnie mam pełną świadomość, że bardzo łatwo jest powoli, stopniowo wrócić do właśnie takich schematów myślenia. Jestem przekonany, że jakaś część moich czytelników doświadczyła podobnego stanu. Chciałbym zatem wszystkich zapewnić, że z tego można wyjść – można poprosić o pomoc i ją otrzymać. Gdyby nie było to możliwe, ja nie wróciłbym do ringu, nie rywalizowałbym ponownie w najbardziej wymagającym fizycznie sporcie na świecie. Biorąc pod uwagę co lepsze moje wybryki, mógłbym spokojnie skończyć w pokoju bez klamek, a mimo to walczę.
1 grudnia 2018, Staples Center, Los Angeles
„Już po tobie, już po tobie. Zaraz dam ci prawdziwą lekcję boksu, ty wielki menelu”. Gdy sędzia zawołał nas do siebie przed rozpoczęciem walki, nabijałem się z Deontaya Wildera, mistrza świata federacji WBC w wadze ciężkiej. Robiłem to zresztą przez całą pierwszą rundę. Tak naprawdę jednak zaraz po początkowym gongu przekonałem się na własnej skórze, dlaczego on sam nazywa siebie Bomb Squad. Gdy trafił mnie prostym, pomyślałem: „Wow!”. Zablokowałem ten cios, ale poczułem go w całym ramieniu.
Przed walką mój trener Ben Davison obawiał się pewnych charakterystycznych ciosów zadawanych przez Wildera w tylną część głowy, które mogły stanowić duże zagrożenie dla mózgu. Zgłosił się z tymi wątpliwościami do sędziego Jacka Reissa, by ten zwracał szczególną uwagę na tego typu uderzenia polującego na mnie Wildera. W dziewiątej rundzie obawy Bena się ziściły. Przeciwnik trafił mnie za uchem i poleciałem na deski. Może poczułem się nieco zbyt pewny siebie, a poza tym przed walką postanowiłem zgubić sporo masy i to chyba odebrało mi trochę dynamiki w pracy nóg. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że po takim ciosie w mózgu dochodzi do krótkiego spięcia. Gdy zostaniesz uderzony za uchem albo w skroń, nie jesteś w stanie nic zrobić – zupełnie tracisz kontrolę nad swoim ciałem i padasz. Nieważne, w każdym razie poleciałem na deski. Do końca rundy zostały jeszcze dwie minuty i Wilder wierzył, że zdąży ze mną skończyć.
Błąd! Nic mi nie było. Stanąłem na nogi i wróciłem do tego, co robiłem wcześniej, czyli do obijania głowy Wildera. Gdy na mnie ruszył, usiłując trafić mnie prawymi, doprowadziłem do zwarcia, żeby mieć chwilę na uspokojenie myśli, a potem ruszyłem do kontrataku. Wkrótce trafiałem go kolejnymi prostymi, po których głowa odskakiwała mu w tył. Tę broń opanowałem do perfekcji jeszcze za młodu, na samym początku kariery amatorskiej. Wilder nie miał na mnie pomysłu. Jest mistrzem WBC, dysponuje przerażająco mocnym ciosem, ale nie może mnie trafić. Nie umie zapanować nade mną tak, jak zapanował nad swoimi 39 wcześniejszymi rywalami, a przecież ich wszystkich znokautował. Dokończyłem tę rundę w niezłym stylu, kilkukrotnie obijając mu twarz. Jak bardzo musiało go to frustrować? Przywykł przecież do tego, że obierał przeciwnika na cel, a potem metodycznie go wykańczał.
Gdy pokazywałem zaskoczonemu Wilderowi, że ze mną tak łatwo mu nie pójdzie, nie miałem pojęcia, że wściekły Ben wdał się w ostrą kłótnię z sędziami i oficjelami, którzy nie pozwolili mu wstać, gdy chciał sprawdzić, czy nic mi nie jest. W LA obowiązuje przepis, zgodnie z którym ekipa pięściarza ma obowiązek siedzieć w jego narożniku, ale gdy walka toczy się o tytuł mistrza świata, nie tak łatwo jest usiedzieć na tyłku. Ben chciał się za wszelką cenę dowiedzieć, w jakiej jestem formie. Do końca rundy została jeszcze minuta, a ja mimo obaw mojego trenera boksowałem niczym w transie. Wyprowadzałem jeden prosty za drugim i teraz to Wilder wyglądał na tego zmęczonego – nie był w stanie opierać się moim atakom, przed którymi prowokowałem go, chowając ręce za plecami i pokazując mu język.
Na początku dziesiątej rundy czułem się świetnie i od razu trafiłem go w podbródek szybką podwójną kombinacją. W poprzedniej rundzie włożył w odpieranie moich ataków tyle energii, że był po prostu zmęczony. Teraz to ja nadawałem ton, a on postanowił poczekać i przyczaić się, żeby wyprowadzić jeden potężny, decydujący prawy. Dzięki temu ja mogłem spokojnie go obijać i stopniowo zmiękczać. Nie miałem najmniejszego zamiaru wpadać w zastawioną przez niego pułapkę. Mniej więcej na minutę przed końcem rundy trafiłem go prawym prosto w twarz, a potem mądrze wyszedłem poza jego zasięg. Po trybunach przetoczyło się westchnienie, a później wykazałem się umiejętnościami defensywnymi, robiąc uniki przed pięcioma ciosami Wildera. Przez całe trzy minuty mój rywal ani razu dobrze mnie nie trafił, a gdy rozległ się gong, byliśmy akurat w klinczu. Na koniec rzuciłem pod jego adresem jeszcze kilka obelg i znów pokazałem mu język.
Wrócił do narożnika, a ja poszedłem do swojego, z nową energią w nogach. Krzyknąłem w kierunku trybun: „Jestem Królem Cyganów i to ja będę zwycięzcą!”. W ten sposób sam siebie utwierdzałem w przekonaniu, że piszę historię i to zgodnie ze scenariuszem, w którego realizację wierzyło niewielu. Siedzący przy ringu John Rawling, komentator BT Sport, mówił właśnie, że był to „popis, od którego włos jeży się na głowie”. Od Bena usłyszałem, że jeszcze w żadnej walce nie dałem z siebie tyle co dzisiaj, ale teraz muszę zapanować nad sobą i przeważyć w dwóch ostatnich rundach. „Tylko nie ryzykuj głupio”. Najpierw musiałem się jednak postarać, żeby w ogóle pojawiła się jakaś okazja do zaryzykowania. I dokładnie to zrobiłem, a może nawet trochę więcej. Z końcem 11. rundy uniosłem w górę pięść, by zakomunikować zgromadzonym fanom i całemu światu, że już niedługo będą świadkami największego comebacku w historii boksu.
Dziewięćdziesiąt sekund później marzenia te prysły niczym bańka mydlana. Wilder odpalił potężny prawy, a zaraz potem, gdy ja leciałem już na deski, pozwolił sobie jeszcze na darmowy lewy sierpowy. Upadłem z wielkim hukiem na ziemię. Wilder i wszyscy fani na trybunach z pewnością byli przekonani, że to mój koniec. Miliony kibiców przed telewizorami myślały pewnie to samo…Wprowadzenie Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem
Nazywam się Tyson Luke Fury i − jak wszyscy inni ludzie na świecie – jestem istotą omylną. Mam problemy ze zdrowiem psychicznym, cierpię na zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne. Tak się również składa, że jestem najlepszym obecnie pięściarzem wagi ciężkiej na świecie.
Moje dotychczasowe życie absolutnie nie było nudne. O przetrwanie walczyłem już od pierwszego dnia, bo urodziłem się trzy miesiące przed terminem. Odkąd tylko pamiętam, miałem poczucie, że posiadam naturalny talent i smykałkę do sportu, w szczególności pięściarstwa. Zaczęło się od pojedynków w kuchni z moim bratem Shane’em. Owijaliśmy pięści ręcznikami i obijaliśmy się tak długo, aż padaliśmy ze zmęczenia. Moje osiągnięcia w ringu wszyscy znają, niewielu wie natomiast, że jako nastolatek dużo grałem w golfa. W wieku 21 lat osiągnąłem handicap na poziomie osiem. Od czasu do czasu idę dla frajdy na pole treningowe i jedną ręką posyłam piłkę na odległość ponad 200 metrów. Zawsze dość dobrze odnajdywałem się w każdej dyscyplinie sportu, do jakiej się wziąłem, czy to w strzelaniu do rzutków, koszykówce, wioślarstwie, czy czymkolwiek innym. Dominować w moim życiu miał jednak boks. To on był moim darem, to właśnie ta droga została mi wytyczona. Czasem mam poczucie, że urodziłem się z prawem przynależności do grona elitarnych pięściarzy. Mam to zapisane w DNA. W poprzednich pokoleniach rodu Furych nie brakowało mężczyzn, którzy z powodzeniem walczyli na nagie pięści. Obecnie jesteśmy bokserami zawodowymi: był nim mój ojciec John, który oprócz pojedynków zawodowych walczył też trochę na nagie pięści, jest nim również mój przyrodni brat Tommy, który zapowiada się na świetnego zawodnika, ale najpierw musi zakończyć udział w programie telewizyjnym Love Island.
To ring miał okazać się tą areną sportową, na której dowiodę mojej wielkości i oddam cześć rodzinnej tradycji. Pięściarstwo doprowadziło też do mojego upadku, a następnie pomogło mi się podnieść z samego dna.
***
Gdy zaczynałem pisać tę książkę, ważyłem 180 kilogramów, bardzo dużo piłem, nienawidziłem boksu i walczyłem z głęboką depresją. Powrót do ringu w ogóle mnie nie interesował. Na tym etapie mojego życia dostrzegałem w nim tylko ból i cierpienie. Pasy mistrzowskie oraz prestiż związany z tytułem mistrza świata wagi ciężkiej – moje marzenia o nim spełniłem w 2015 roku – pozostawiły tylko zimną pustkę w moim wnętrzu. To wszystko nie miało dla mnie żadnej wartości.
Dwa lata później przez prestiżowy amerykański magazyn pięściarski „The Ring” zostałem uznany za najlepszego boksera wagi ciężkiej. Nigdy jeszcze nie byłem tak sprawny jak obecnie ani tak szczęśliwy, a życie ma dla mnie głęboki sens. Mimo to nie pozwalam sobie nawet na chwilę zapomnieć, że podstawowe czynniki, z których wynikały moje problemy ze zdrowiem psychicznym, będą mi towarzyszyć już zawsze.
Przez całe życie zmagałem się z napadami lęków, a w okresie od listopada 2015 do października 2017 roku pogrążyłem się w głębokiej rozpaczy, z której na szczęście udało mi się podnieść. Po moim powrocie do ringu w 2018 roku, po zaledwie dwóch walkach miałem od razu zmierzyć się z Deontayem Wilderem, mistrzem świata federacji WBC w wadze ciężkiej. Mój występ w tej walce wstrząsnął całym światem z wyjątkiem dwóch sędziów punktowych, z których jeden orzekł remis, a drugi przyznał zwycięstwo Wilderowi.
Niektórzy sądzą pewnie, że znają mnie z niegdysiejszych uwag wygłoszonych w mediach społecznościowych, inni pewnie koncentrują się wyłącznie na mojej karierze sportowej, dlatego mam nadzieję, że w tej książce pokażę, kim jestem naprawdę – jak wygląda moja prawdziwa osobowość, z czym musiałem mierzyć się przez całe życie i z czym zmagam się nadal.
W Biblii jest mowa o niejakim Hiobie, który był najbogatszym człowiekiem na świecie, a potem wszystko stracił. Bardzo cierpiał. Odwrócili się od niego nawet najbliżsi przyjaciele, naciskali na niego, żeby wyparł się Boga. On wytrwał jednak w swojej wierze i Bóg ostatecznie obdarzył go jeszcze większym bogactwem. Pod wieloma względami właśnie tak wyglądało moje życie. W wieku 27 lat stałem w ringu w Niemczech i byłem królem pięściarskiego świata. Właśnie pokonałem Władimira Kliczkę, mistrza panującego przez dziesięć lat, który w pojedynku ze mną był uznawany za zdecydowanego faworyta. Ja stanąłem jednak na wysokości zadania i zwyciężyłem. Na największej ze wszystkich scen oddałem cześć mojemu Panu i Zbawcy, Jezusowi Chrystusowi, czym natychmiast podzieliłem opinię publiczną. Po powrocie do domu zderzyłem się z falą medialnej krytyki, zresztą już wtedy zaczynałem osuwać się w depresję. Tamten moment chwały szybko stracił całe znaczenie i już wkrótce byłem w takim stanie, że chciałem umrzeć. Od tego momentu zacznę moją opowieść w pierwszym rozdziale, ponieważ tamten okres pozwala pokazać moją ogromną determinację w dążeniu do tego, by zostać najlepszym pięściarzem wagi ciężkiej na świecie, nawet jeśli jednocześnie muszę zmagać się z problemami ze zdrowiem psychicznym.
Podróż ze szczytu boksu amatorskiego do tytułu mistrzowskiego w wadze ciężkiej nie była wyłącznie trudna i mroczna. Każdy, kto mnie zna, doskonale wie, że lubię się pośmiać dokładnie tak samo jak wszyscy. Udało mi się zostawić najtrudniejsze dni za sobą, wróciłem na pięściarski szczyt i mogę zarabiać teraz więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Co równie ważne, kocham spełniać się w roli taty, męża i brata.
Nauczyłem się patrzeć na pięściarstwo i w ogóle na życie z nowej perspektywy. Uwielbiam bawić się z rodziną i przyjaciółmi, lubię spędzać czas z moimi fanami, lubię nawet wkurzać niektórych moich rywali, takich jak Anthony Joshua, Deontay Wilder, czyli facet z rękami i nogami jak spaghetti, albo nawet Władimir Kliczko, któremu nie spodobało się, gdy postanowiłem go sparodiować, mówiąc niczym filmowy Borat. Dla Joshuy też miałem niespodziankę. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem: „Co tam, AJ? Co u ciebie, złociutki?”. Zaraz potem poinformowałem, że go znokautuję, i chwilę się poprzekomarzaliśmy. Mam w kontaktach numery do wielu znanych osób, więc gdy walnę kilka piw, mogę się trochę zabawić.
Na kartach tej książki staram się rozświetlić mrok. Zaczynam od pewnego dnia w 2010 roku, który – choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałem – odmienił bieg mojego życia, w ringu i poza nim, na dobre i na złe. Potem będę pisał o moim pochodzeniu i dorastaniu, o niesamowitej sile moich najbliższych, którzy stali przy mnie zarówno w okresie moich triumfów, jak i w najgorszych chwilach. Przedstawię drogę, którą pokonałem jako Gypsy King: od amatora do zawodowego mistrza świata wagi ciężkiej, od wzlotu, przez upadek, po ponowny wzlot. Chcę pokazać w tej książce, jaki jestem naprawdę. Przede wszystkim jednak – i dla mnie jest to cel najważniejszy – chcę zainspirować wszystkich innych, którzy przechodzą trudne chwile. Skoro ja mogłem poprosić o pomoc – ja, mierzący 206 centymetrów mistrz świata wagi ciężkiej – to ty też możesz. Skoro ja mogę zrzucić ponad 60 kilogramów, to ty też możesz. Szczęścia nie daje to, co mamy. Wszystkim nam powtarza się, że powinniśmy znaleźć lepszą pracę, kupić większy dom i szybszy samochód, a od razu poczujemy się lepiej – życie stanie się piękne. To jedno wielkie kłamstwo. Można to wszystko mieć i nadal czuć się beznadziejnie.
Z pułapki, jaką jest depresja, można się jednak wydostać. Moim zdaniem świadomość tego faktu może stać się promykiem nadziei dla innych ludzi, którzy w milczeniu zmagają się z chorobami psychicznymi. Uważam, że zbyt wiele kobiet i mężczyzn jest pozbawionych głosu, nie ma zdolności wyrażenia swojego cierpienia albo nie umie opisać słowami, przez co musi przechodzić dzień w dzień, by utrzymać się przy życiu. Okazja do tego, by opowiedzieć komuś o swoich mrocznych demonach, może być dla tych osób zbawienna.
Jako mały chłopak byłem raczej cichy i nieśmiały, pod tym względem nie różniłem się od większości dzieciaków zaczynających swoją przygodę ze sportem. Gdy debiutowałem jako amator, dopadała mnie trema. Tak bardzo chciałem odnieść sukces, że bałem się porażki. Gdy rozpocząłem karierę zawodową, wychodziłem z założenia, że muszę drzeć się na całe gardło, żeby ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę. Byłem przekonany, że nie wystarczy, gdy będę po prostu sobą. Przed kamerami odgrywałem więc rolę faceta aroganckiego i butnego. Nosiłem tę maskę konsekwentnie, aż w końcu zacząłem się z tą personą identyfikować, bo też właśnie tego oczekiwali ode mnie inni. Podejrzewam, że takie sytuacje zdarzają się wszędzie. Z uwagi na presję społeczną ludzie czują, że powinni stać się kimś, kim tak naprawdę nie są. To jeden z ważniejszych czynników w rozwoju chorób psychicznych. Zrozumiałem, że choćby nie wiem co, ja muszę być sobą.
Muszę odkryć, kto kryje się pod maską.