- W empik go
U nas, w Auschwitzu - ebook
U nas, w Auschwitzu - ebook
Gdy śmierć staje się codziennością, jej masowość i intensywność może być powodem do dumy. Tak jak dla jednego z bohaterów opowiadania, który pogardza innymi obozami zagłady. Tadeusz Borowski kolejny raz z brutalną szczerością opisuje świat zza płotu kolczastego, gdzie dla ludzi doprowadzonych na skraj wyczerpania fizycznego jakiekolwiek zasady moralne uległy zawieszeniu, a system wartości wywrócił się i przetasował.
Opowiadanie przyjęło formę listów, które bohater Tadek (któremu autor użyczył wiele szczegółów własnej biografii) pisze do uwięzionej w Birkenau narzeczonej. Zgodnie z wolą autora utwór został dołączony w kolejnym wydaniu do cyklu "Pożegnanie z Marią".
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-283-0068-8 |
Rozmiar pliku: | 270 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
...a więc jestem już na kursach sanitarnych. Wybrano nas kilkunastu z całego Birkenau i będą uczyć prawie na doktorów. Mamy wiedzieć, ile kości ma człowiek, jak krąży krew, co to jest otrzewna, jak się zwalcza gronkowce, a jak paciorkowce, jak się sterylnie przeprowadza operację ślepej kiszki i po co jest odma.
Mamy posłannictwo bardzo wzniosłe: będziemy leczyć kolegów, których „zły los” gnębi chorobą, apatią lub zniechęceniem do życia. Mamy – właśnie my, kilkunastu ludzi na dwadzieścia tysięcy mężczyzn w Birkenau, zmniejszyć śmiertelność w obozie i podnieść ducha więźniów. Tak mówił na wyjezdnym _lagerarzt,_ spytał się jeszcze każdego z nas o wiek i zawód, a gdy odpowiedziałem mu:
– Student.
Podniósł ze zdziwieniem brwi:
– Cóż pan studiował?
– Historię literatury – odrzekłem skromnie.
Kiwnął ze zniechęceniem głową, wsiadł do samochodu i odjechał. Później szliśmy bardzo piękną drogą do Oświęcimia, widzieliśmy kupę krajobrazu, potem ktoś nas przydzielał gdzieś, na jakiś szpitalny blok jako gości – flegerów, ale nie bardzo się tym interesowałem, bo poszedłem ze Staszkiem (wiesz, tym, co mi dał brązowe spodnie) na obóz, ja – szukać kogoś, kto by Ci ten list zaniósł, a Staszek pod kuchnię i magazyn, żeby zorganizować na kolację białego chleba, kostkę margaryny i choć z jedną kiełbasę, bo jest nas pięciu.
Oczywiście nikogo nie znalazłem, bo jestem milionowiec, a tu same stare numery*_ i na mnie patrzą bardzo z góry. Ale Staszek obiecał przez swoje koneksje list przesłać, tylko żeby nie był długi, „bo to musi być nudne tak do dziewczyny co dzień pisać”.
Więc jak się nauczę, ile kości ma człowiek i co to jest otrzewna, to może poradzę coś na Twoją piodermię i na gorączkę sąsiadki z Twego łóżka. Obawiam się tylko, że nawet wiedząc, jak się leczy _ulcus duodeni,_ nie potrafię Ci ukraść głupiej maści Wilkinsona na świerzb, bo aktualnie nie ma jej w całym Birkenau. U nas polewało się chorych herbatą z mięty, odmawiając przy tym pewne nader skuteczne zaklęcia, niestety, nie do powtórzenia.
A co do ograniczenia śmierci: chorował na moim bloku prominent*-,miał się źle, gorączkował, mówił coraz częściej o śmierci. Pewnego razu zawołał mnie do siebie. Usiadłem na brzeżku łóżka.
– Byłem przecie znany na lagrze, nie? – zapytał niespokojnie, patrząc mi w oczy.
– Któż by ciebie nie znał... i nie zapamiętał – odpowiedziałem niewinnie.
– Patrzaj – rzekł, wskazując ręką na zaczerwienione ogniem szyby.
Paliło się tam, za lasem.
– Wiesz, chciałbym, żeby mnie położyli osobno. Żeby nie razem. Nie na kupie. Rozumiesz?
– Nie miej strachu – rzekłem mu serdecznie. – Już ja ci nawet prześcieradło dam. A z trupiarzami też pogadam.
Uścisnął mi rękę w milczeniu. Ale na nic się nie zdało. Wyzdrowiał i z lagru przysłał mi kostkę margaryny. Smaruję nią buty, bo to taka z ryb. Tak przyczyniłem się do zmniejszenia śmiertelności w obozie. Ale chyba dosyć o tym, bo to zbyt obozowe.
Od prawie miesiąca nie mam listu z domu...II
Rozkoszne dnie: bez apelów, bez obowiązków. Cały obóz stoi na apelu, a my w oknie, wpółwychyleni widzowie z innego świata. Uśmiechają się do nas ludzie, my uśmiechamy się do ludzi, mówią do nas: „Koledzy z Birkenau”, trochę ze współczuciem, że nasz los taki marny, a trochę ze wstydem, że ich taki dobry: Pejzaż z okna niewinny, kremo nie widać. Ludzie są w Oświęcimiu zakochani, z dumą mówią: „u nas, w Auschwitzu...”.
Ostatecznie mają się czym chwalić. Wyobraź sobie, czym jest Oświęcim. Weź Pawiak, tę okropną budę, dodaj Serbię, pomnóż przez dwadzieścia osiem i ustaw wszystko tak blisko koło siebie, aby między Pawiakami było tylko trochę miejsca, wszystko otocz podwójnym drutem naokoło, a z trzech stron betonowym murem, błoto wybrukuj, wyhoduj anemiczne drzewka–a między tym wszystkim posadź kiłkanaście tysięcy ludzi, którzy byli po kilka lat w obozie, cierpieli fantastycznie, przetrwali najgorszy czas, a teraz mają uprasowane na zabójczy kant spodnie i chodząc, kołyszą się w biodrach – zrób to wszystko, a zrozumiesz, dlaczego mają oni w wielkiej pogardzie i politowaniu nas, ludzi z Birkenau, gdzie są tylko drewniane, końskie baraki, nie ma chodników, a zamiast łaźni z gorącą wodą–cztery krematoria.
Z flegerni, która ma bardzo białe, takie trochę niemiejskie ściany, betonową więzienną podłogę i dużo, dużo trzypiętrowych prycz, widać doskonale drogę wolnościową, po której czasem przejdzie człowiek, czasem przejedzie samochód, czasem drabiniasty wóz, a czasem – rowerzysta, pewnie robotnik wracający z pracy. Dalej, ale bardzo daleko (nie masz pojęcia, ile przestrzeni zmieści się w takim małym oknie, chciałbym mieszkać po wojnie, jak przeżyję, w wysokim domu z oknami na pole), są jakieś domy, a potem siny las. Ziemia jest czarna i musi być wilgotna. Jak w sonecie Staffa, pamiętasz _Wiosenny spacer?_
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.