- W empik go
U schyłku czasów - ebook
U schyłku czasów - ebook
Na końcu każdej ścieżki może kryć się mrok
Tajemnice otaczają ludzi ze wszystkich stron. Kiedy przypadkiem trafi się na ich trop i podąży ich śladem, nie ma odwrotu… Pochłaniają człowieka w całości.
Już wkrótce przekona się o tym rodzina imigrantów, wynajmująca malowniczy domek na odludnej plaży, nieświadoma ciążącej nad nim klątwy. I zakochany mężczyzna, owładnięty namiętnością graniczącą z obsesją.
Doświadczy tego każdy z bohaterów „U schyłku czasów” – zbioru dziesięciu opowiadań, które łączy stopniowo gęstniejąca atmosfera niezwykłości. Autorka kreśli w nich dramatyczne losy swoich postaci, jednocześnie zadając uniwersalne pytania o naturę dobra i zła, sens ludzkiej egzystencji oraz wiarę w świat pozamaterialny.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-194-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marzydło
Kiedy nie widzi się już przed sobą ścieżki – bo wokoło szybko zapada zmrok, który się nigdy nie podniesie – jedyna myśl to lot bez rozpostartych skrzydeł! Ostatni rzut oka na okno naprzeciwko… Czy powita N. jakieś zdziwione spojrzenie, które zamieni się w strach, kiedy lot się rozpocznie i nie będzie już odwrotu? Od tego spojrzenia się zaczęło i na nim się skończy! Przepaść bez dna i dwie wąskie źrenice. Oczy anioła? Czy drapieżnika?
Słońce świeci tak samo jak wtedy, kiedy po raz pierwszy otwarło się okno w niezamieszkanym od miesięcy lokalu w kamienicy naprzeciw. Dwa okna, to naprzeciwko i okno pokoju N., dzieli od siebie tylko kilka metrów… Kilka metrów powietrznego mostu rozpostartego nad otchłanią, która niecierpliwie woła! Dobrze ją słychać z weneckiego balkonu, bo tylko parę metalowych prętów oddziela wielopiętrową przepaść od pokoju.
Bo to najwyższe piętro – w letnie dni, takie jak dziś, zalane słońcem, gorące, świetliste! Cienie snują się po ścianie, kiedy lekki powiew wiatru przesuwa zasłonę. Miejskie ptaki na balustradzie spuściły łebki i śpią w cieniu zmęczone gorącem…
I kiedy cały świat pławi się w upale, okno naprzeciwko niespodziewanie się otwiera i pojawia się w nim młody mężczyzna. N., zaskoczony, podnosi głowę i ciekawie spogląda na nowego sąsiada. Ich oczy się spotykają… Lekkie skinienie głowy i filuterny uśmiech. Sąsiad ma jasne oczy, których spojrzenie dziwnie wiąże! Tego spojrzenia nie da się zapomnieć. N. czuje dziwną fascynację, ale też niepokój, który wypełza z otchłani niepamięci…
Nad dachem naprzeciwko przelatuje spłoszony ptak. Łopot skrzydeł na chwilę odwraca uwagę. Wtedy okno sąsiada szybko się zamyka, ktoś zaciąga firankę… Tylko ją teraz widać – szary płat tiulu, za nim jest półmrok i pustka! W dole znowu szumi ulica.
N. nie wie, co o tym myśleć! Dlaczego nowy sąsiad tak szybko zniknął?! Te jasne oczy – trudno je zapomnieć! N. nie może przez jakiś czas myśleć o niczym innym… Czy kiedyś spotkał tę osobę? Nie może sobie przypomnieć, a łopot zasłony na wietrze, który nagle się wzmógł, przeszkadza mu się skupić. Wciąż czuje niepokój. Zaczeka, może okno jeszcze się otworzy?
N. wracał na balkon jeszcze przez kilka godzin. Ale na próżno – tego dnia nic już się nie wydarzyło!
Mijają zwykłe dni, mierzone zbieganiem i wbieganiem na schody. Cztery piętra w dół, cztery piętra w górę… Kroki na schodach cichną, słychać trzaśnięcie drzwi. Codzienność trwa – szereg uciążliwych rytuałów, od których nie ma ucieczki! W mieszkaniu naprzeciwko ktoś czasami pomieszkuje, nocami światło przeciska się przez szczelinę w zasuniętej kotarze. Ale okno nigdy się nie otwiera, chyba że późną nocą, kiedy wszyscy śpią. Jest jasne, że nowy sąsiad nie chce być widziany!
***
Dopiero pewnego jesiennego ranka, gdy wiatr niecierpliwie zrzuca liście z pobliskich drzew, a N. stoi na balkonie i wygląda na ulicę, okno po drugiej stronie się otwiera i pojawia się w nim ten długo oczekiwany Ktoś… Tak, to właśnie nowy sąsiad, ostatnio widziany przed tygodniami! Patrzy w dół, a potem podnosi głowę. Teraz widać, że jest bardzo piękny! Rozzłocone jesiennym słońcem loki dotykają ramion. Na twarzy błąka się znowu ledwie dostrzegalny uśmiech, ni to nieśmiały, ni zalotny. Oczy ma bardzo jasne, a w nich przepaściste, ciemne źrenice, wąskie jak u drapieżnika! W tych oczach można się całkowicie zatracić!
N. nieruchomieje, a czas niepostrzeżenie mija. Nie wiadomo, czy to minuty, czy to już godziny upłynęły od chwili, gdy zobaczył sąsiada. Kiedy w końcu zbiera siły i przymyka na chwilę oczy, głowa z naprzeciwka nagle się cofa, a okno zamyka się z trzaskiem! Robi się dziwnie pusto, świat szarzeje… Głosy przechodniów wciskają się przemocą w narosłą ciszę, a wiatr poświstuje melancholijnie pomiędzy domami.
Dlaczego on ZNOWU zniknął? To pytanie prześladuje N. przez najbliższe dni, kiedy w oknie naprzeciwko nikt się nie pojawia. N. nie może oderwać myśli od tajemniczego nieznajomego! Czuje pociąg, ale też jakby lęk… Kto tam mieszka? W kamienicy po drugiej stronie nie zna nikogo, z kim można by było na ten temat porozmawiać, a lista lokatorów niewiele zdradza.
W monotonnej codzienności taka zagadka to rzadkość, jest o czym myśleć i o czym marzyć! N. ubiera się teraz staranniej, długo układa przerzedzone włosy i staje w oknie każdego poranka – tak na wszelki wypadek! To duże poświęcenie, bo jesienne ranki są coraz zimniejsze i nierzadko szron bieli szyby. Dni biegną, szare i podobne do siebie. N. ciągle czeka – a niecierpliwość rośnie! Wkrótce nie pamięta już, ile dni minęło od ostatniego „widzenia”. Jednak pewnego zimnego dnia, gdy liście tańczą na wietrze, nagie konary drzew grożą niebu, a rześkie powietrze wciska się w głąb mieszkania przez otwarte drzwi balkonu, naprzeciwko znowu objawia się piękny nieznajomy. Ten sam zagadkowy uśmiech i te same oczy – wielkie, jasne, przepaściste… jakby wpatrzone w zdobycz. N. i sąsiad przyglądają się sobie, a czas stoi w miejscu. Ale kiedy N. zamyka na chwilę oczy, sąsiad znika. Zostają rozczarowanie i wielka tęsknota!
Od tego czasu N. nie może już spokojnie istnieć! Próbuje dostać się do domu po drugiej stronie ulicy. Często dzwoni natarczywie na najwyższe piętro, ale nikt nigdy nie podnosi domowego telefonu, nikt nie otwiera drzwi… Zagadnięci sąsiedzi patrzą dziwnie, gdy ciągle ich nagabuje o lokatora z najwyższego piętra.
– To tam ktoś mieszka? – pytają ze zdziwieniem.
Nikt go nie zna! A mieszkanie wydaje się rzeczywiście niezamieszkane, nocami bardzo tam ciemno i pusto…
***
Nadciąga zima, najpierw łagodna i ciepła. Potem mróz ścina ziemię. Nic się nie zmienia – N. czeka i cierpi! Mijają tygodnie, miesiące i wreszcie powraca życie! Słońce, ptaki i pierwsze dotknięcia zielonego pędzla wiosny na drzewach. Okno u sąsiada wreszcie się otwiera i N. znowu widzi tego, za którym tak tęsknił. Tym razem szybko chwyta za ołówek i pisze na kartce dużymi literami: „Czy mogę Cię kiedyś spotkać?”.
Nie wie, dlaczego to pisze, przecież można wypowiedzieć takie słowa! Ale boi się spłoszyć rzadkiego ptaka, który na widok kartki tylko uśmiecha się lekko i ledwo dostrzegalnie kręci głową. Wtedy N. wpada w rozpacz! Nie może się powstrzymać i woła głośno:
– Dlaczego!?
Przechodnie w dole zatrzymują się zdziwieni tym okrzykiem i gapią się w górę. Zawstydzony N. cofa się w głąb pokoju, a kiedy znów podnosi głowę, w oknie naprzeciw nie ma nikogo, tylko psotny wiatr szarpie gęstą tiulową firanką, która lekko tańczy nad przepaścią…
Zakochany zbiega wtedy w dół, niesiony nadzieją. Pędzi przez ulicę i dzwoni na najwyższe piętro! Ale nikt nie odpowiada, nikt nie otwiera drzwi. Gdy wciska wszystkie dzwonki i zaczyna szarpać bramę, otwiera się naraz wiele okien. Zewsząd padają gniewne słowa, groźby, obelgi! Pomimo to okno pod dachem pozostaje zamknięte. Zawiedziony N. wycofuje się w końcu. Powłócząc nogami, dochodzi mozolnie na swoje wysokie piętro. Tam pada na łóżko i zaczyna rozpaczliwie łkać. W końcu wyczerpany zapada w sen.
Nagle słyszy pukanie do drzwi wejściowych! Szybko wstaje i otwiera. W drzwiach stoi niespodziewany, tak wytęskniony gość! Uśmiecha się i wyciąga ręce… N. doskakuje do tych rąk, chwyta za nie, a potem mocno obejmuje nieznajomego. Złote pukle pachną słońcem, zielem, miodowymi kwiatami. N. wtula w nie twarz i szepce cicho:
– Tak długo czekałem! Nie odchodź!
W odpowiedzi gość tylko cicho się śmieje… Wtedy N. budzi się nagle i wszystko znika! Leży w butach na rozrzuconej pościeli na swoim brudnym łóżku. Obok nie ma nikogo! Pokój tonie w półmroku, bo oto nadciąga już wiosenny zmierzch. Okno na poddaszu naprzeciwko jest zamknięte, zasłona szczelnie zaciągnięta! Nie ma radości, nie ma nadziei!
***
Smutno opisywać, jak wiele razy N. próbował spotkać człowieka z naprzeciwka! Po tym wieczorze cały swój czas poświęcił uporczywym próbom nawiązania kontaktu z nieuchwytnym nieznajomym. Dzwonił domowym telefonem o różnych porach, wrzucał liściki do skrzynki. Czasami udawało mu się nawet wtargnąć na schody i pobiec do mieszkania na górze, by potem walić w zawsze zamknięte drzwi i wykrzykiwać bezładne zaklęcia! Kilka razy musiała interweniować policja…
N. zapuścił się, zdziczał. Jak drapieżnik zaczajał się przy swoim oknie, wypatrując, co się dzieje w mieszkaniu po drugiej stronie. Ale sąsiad bywał tam rzadko, tylko czasami nocą przeciskał się przez zaciągnięte zasłony nikły błysk światła, by zaraz potem zniknąć. A w głowie N. dojrzewały niedobre myśli! Czasami nawet długi ostry nóż pojawiał się w zaciśniętej dłoni, by potem bezwładnie wypaść na podłogę! Pokój napełniał wtedy cichy, bezradny szloch…
Albo kiedy indziej N. stawał jak zamurowany na balkonie i hipnotycznie wpierał oczy w zamknięte okno, mrucząc przy tym jakieś zaklęcia. Napięty trwał w ciągłym przeczuciu, że zaraz zobaczy sąsiada! Dopiero zimno poranka wyrywało go z tego niedobrego transu.
Ludzie unikali teraz N., bali się go spotkać na schodach. Wtulali się w ścianę, kiedy przechodził obok. Niektórzy nawet wyprowadzili się z tego domu! Ale on wciąż tam trwał, pomimo nieubłaganie topniejących środków na życie, bo przecież dawno przestał pracować. W jego głowie dojrzał już plan, którego uczepił się jak tratwy ratunkowej. Kiedy myślał o nim, uśmiechał się radośnie do siebie… Ciągle czekał, a niecierpliwość rosła!
Aż wreszcie pewnego dnia, który nie był ani słoneczny, ani wietrzny, ani nie wyróżniał się w żaden inny sposób, za oknem naprzeciwko pojawił się zarys ludzkiej sylwetki. I okno zaczęło się powoli otwierać! Tyle dni, tyle nocy N. czekał na tę chwilę! Poczuł w sobie siłę tygrysa i sprężyście wskoczył na balustradę weneckiego balkonu. Rękami wsparł się o górną framugę okna i balansując nad otchłanią, która się przed nim rozwarła, mierzył oczami odległość. Byle tylko zdążyć, zanim ten z drugiej strony pojmie, co się dzieje! Zamknął oczy i skoczył przed siebie, mocno odbijając się od balustrady i wyciągając jak najdalej ręce, aby uchwycić dolną listwę drugiego okna. W locie jego ciało wyprężyło się, rozpinając napowietrzny most pomiędzy dwoma światami, którym dotąd nie dane było się spotkać! Ale ręce nie uchwyciły listwy, była za daleko! Wpiły się tylko w brzeg parapetu… Palce zacisnęły się kurczowo na tej krawędzi. Jednak nie na długo, bo kiedy N. spojrzał w górę i zobaczył nad sobą przerażoną twarz, wtedy chwyt rozluźnił się nagle, otwarte dłonie ześlizgnęły po śliskim metalu, a otchłań pochłonęła zuchwałego skoczka po krótkim locie bez rozpostartych skrzydeł!
Przerażony dozorca z domu naprzeciwko stał na dole obok roztrzaskanego Ikara, tłumacząc policji, co się stało… Wokoło tłoczyli się ciekawi sensacji gapie. Kałuża zastygającej krwi unosiła ciche, nieruchome ciało. Dozorca ocierał pot z czoła i mówił łamiącym się głosem:
– No tak, właśnie miałem sprzątać ten pokój… Dla lokatora… Oczywiście, że nowego! Nikt tam przecież od dawna nie mieszkał!
– …
– Tak, tego tu znałem, było z nim sporo kłopotu… To przecież wariat! Włamywał się ciągle do naszej klatki i latał na najwyższe piętro… Byliście już kilka razy po niego, no nie? Co, nie pamiętacie!?
– …
– Dlaczego skoczył? Nie wiem, ja nic nie zrobiłem! Zacząłem otwierać okno, żeby przewietrzyć stęchliznę. I wtedy skoczył w moją stronę! Przeraziłem się, że runie od razu w dół, ale udało mu się jakoś uczepić parapetu…
– …
– Wychyliłem się z okna, chciałem jakosik pomóc! Wtedy podniósł głowę i na mnie popatrzył! A potem zaraz puścił parapet i poleciał w dół jak kamień! Widziałem, jak uderzył o bruk… krew bryzła chyba na metr! Bo tu jest naprawdę wysoko, widzicie?
– …
– Nie, nic do mnie nie powiedział, tylko tak dziwnie popatrzył! No, miał taki błędny wzrok… Przecież to był wariat! Nie, nic więcej nie wiem! Mogę już iść do swojej roboty!?
W końcu dozorca odszedł, po dłuższej chwili rozeszli się też gapie. Został tylko jeden policjant zabezpieczający ślady. W uliczce zrobiło się jakoś bardzo pusto. Nad dachami, domami, cichym parkiem i leżącym ciałem zapadał chłodny wiosenny zmierzch. Wtedy pośród ciszy tego spokojnego wieczoru rozległ się nagle czyjś śmiech… A potem wszystko ucichło.