- W empik go
Ubodzy krewni. Część 1, Kuzynka Bietka - ebook
Ubodzy krewni. Część 1, Kuzynka Bietka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 660 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie rzymskiemu książęciu, nie potomkowi sławnego domu Cajetanich, który dostarczał chrześcijaństwu papieżów, ale uczonemu komentatorowi Dantego przypisuję ten mały urywek długiej powieści.
Tobie, Panie, zawdzięczam, żem ujrzał to cudowne wiązanie myśli, na którem największy z poetów włoskich oparł swój poemat – jedyny który w nowożytnej poezyi stanąć może obok Homera. Dopóki nie usłyszałem cię, Panie, Boska Komedya wydawała mi się olbrzymią zagadką, której słowa nikt dotąd nie odgadł a komentatorowie mniej niż ktobądź inny. Kto tak rozumie Dantego, jest równie jak on wielkim – ale tobie, Panie wszystko co wielkie jest dobrze znanem.
Francuski uczony zrobiłby sobie reputacyą, zyskał katedrę i niejeden order wydając drukiem tę improwizacyę, którą zachwycałeś nas Pan jednego z owych wieczorów, będących wypoczynkiem po trudach zwiedzania Rzymu. Nie wiesz Pan może, że większa część naszych profesorów żyje w Niemczech, Anglii, na Wschodzie lub Północy, jak owad na drzewie i na wzór owadu staje się składową częścią swego żywiciela, od niego zapożyczając wartości. Otóż Włochy nie były dotąd wyzyskane z wysokości katedry. Nikt nie policzy mi za zasługę mojej dyskrecyi literackiej… Obdzierając Pana, mógłbym był stać się mężem uczonym jak trzy razy Schlegel, a przecież pozostaje prostym doktorem medycyny społecznej, weterynarzem leczącym choroby nieuleczalne. Zostanę nim choćby dlatego jedynie, aby złożyć dowód wdzięczności mojemu cicerone i przyłączyć znamienite nazwisko Pańskie do takich jak Porcia, San-Severino, Pareto, di Negro, Belgiojoso, które w "Komedyi Ludzkiej" przedstawiać będą to nierozerwane a bliskie przymierze Francyi z Włochami, które już Bandello – ów biskup, autor swobodnych bardzo powiastek – stwierdził w XVI wieku w tenże sam sposób, w przepysznym zbiorze nowellek, z których Szekspir czerpał treść do niektórych swoich sztuk, czasami nawet całe role i to dosłownie.
Dwa szkice, które Panu przypisuję, wykazują niezmienną dwulicowość jednego i tego samego faktu. Homo duplex, powiedział wielki Buffon; dla czegóż-by nie dodać: Res duplex? Wszystko jest dwulicowe, nawet cnota. To też Moliere pokazuje zawsze obie strony każdego zagadnienia ludzkiego; a idąc jego śladem Diderot napisał pewnego dnia swoje: Ceci n'est pas un conte, które jest może jego arcydziełem a w którem obok kochanka bez zarzutu, zabitego przez swoję kochankę, przedstawia nam szczytną postać panny Lachaux padającej ofiarą Gardann'a. I moje zatem dwie nowelle stają jedna obok drugiej, jak dwoje bliźniąt różnej płci. Jest to zachcianka literacka, której można raz przecie dogodzić, szczególniej w dziele, w którem głównie chodzi o przedstawienie wszystkich form, w jakie się myśl oblekać może. Większość sporów powstaje stąd, że są między ludźmi uczeni i nieumiejący, z których każdy zdolny jest widzieć jednę tylko stronę idei i faktów, a każdy ma przekonanie, że strona, którą widział, jest jedynie dobrą, jedynie prawdziwą. To też Pismo Święte odzywa się tem proroczem słowem: "I oddał Bóg świat na spory". Ten jeden ustęp Ksiąg Świętych powinienby skłonić Stolicę Apostolską do oddania Panu władzy nad obiema izbami, choćby przez posłuszeństwo dla tej sentencyi, do której służy za komentarz uchwała Ludwika XVIII w r. 1814 wydana.
Niech rozum Pana, niech poezya, która jest w tobie, opiekują się temi dwoma epizodami "Ubogich krewnych"
Powolnego sługi pańskiego
Honoryusza de Balzac.
sierpień – październik 1846.ROZDZIAŁ I.
Gdzie się też to gnieździ namiętność?
W połowie miesiąca lipca r. 1838, jeden z powozów świeżo puszczonych w obieg po placach Paryża i zwanych milordami, przejeżdżał ulicą Universite wioząc otyłego średniego wzrostu mężczyznę, w mundurze kapitana gwardyi narodowej.
Wśród samych Paryżan oskarżanych o dowcip, jest wielu, którym się zdaje, że bez porównania im piękniej w mundurze niż w cywilnem ubraniu. Ciż sami, przypuszczając u kobiet zupełne zepsucie smaku, wyobrażają sobie, że przybor żołnierski i widok bermycy przychylnie dla nich usposobi serca płci pięknej.
Twarz tego kapitana, należącego do drugiej legii, oddychała niezmiernem z siebie samego zadowoleniem, które rozpromieniało lica jego dostatecznie pyzate i cerę mocno zaczerwienioną. Po tej aureoli, którą majątek nabyty kupczeniem kładzie na czoło ex-kupców, odgadnąć było można jednego z elektów Paryża, co najmniej dawnego adjunkta w swoim okręgu. To też niech nikt nie myśli, że na piersi zuchowato wydętej a la prussietme, brakło wstążeczki legii honorowej. Dumnie usadowiony w rogu milorda dekorowany mąż ten błądził wzrokiem po przechodniach, których nieraz spotyka w Paryżu to, że słodki uśmiech przeznaczony dla nieobecnych oczu, im się niespodzianie dostaje.
Milord zatrzymał się w tej części ulicy, która się zawiera pomiędzy ulicami Bellechasse i Bourgogne, przed bramą wielkiej kamienicy świeżo zbudowanej na dziedzińcu jednego ze starych wielkopańskich pałaców. Uszanowano pałac, który w pierwotnych rozmiarach swoich stał w głębi dziedzińca o połowę dziś zmniejszonego.
Po sposobie, w jaki kapitan przyjął wysiadając pomoc stangreta poznać było można człowieka dobiegającego pięćdziesiątki. Są ruchy, których nieukrywana ociężałość równa się niedyskrecyą metryce. Kapitan naciągnął na prawą rękę żółtą rękawiczkę i o nic nie pytając odźwiernego, skierował się ku wchodowemu gankowi pałacu z miną, która zdawała się mówić: "Mam ją!" Odźwierni paryscy mają wprawny wzrok i nie zatrzymują ludzi dekorowanych, odzianych w ciemno błękitny mundur, ociężałych w chodzie; znają się oni na bogatych.
Cały parter pałacu zajmował pan baron Hulot d'Ervy, naczelny komisarz za rzeczypospolitej i jeneralny intendent armii, a teraz dyrektor jednego z najważniejszych oddziałów w ministeryum wojny, radca stanu, oficer legii honorowej etc… etc.
Ow baron Hulot sam się był nazwał d'Ervy, od miejsca swego urodzenia, aby się odróżnić od swego brata, sławnego generała Hulot, pułkownika grenadyerów gwardyi cesarskiej, którego po kampanii w 1809 roku cesarz mianował był hrabią Forzheim. Hrabia, starszy z dwóch braci, poczuwając się do obowiązku opieki nad młodszym, z ojcowską prawdziwie przezornością umieścił go był w administracyi wojennej, gdzie dzięki zasługom obu, baron zasłużył na łaski Napoleona i otrzymał je. Od r. 807 baron był generalnym intendentem wojsk w Hiszpanii.
Zadzwoniwszy, kapitan mieszczanin z wielkim trudem przywrócił właściwe miejsce ubraniu, które ulegając ciśnieniu gruszkowatego brzucha poszło było do góry zarówno z przodu jak i z tyłu. Wpuszczony, jak skoro go dostrzegł lokaj w liberyi, mąż ten imponujący i pewny siebie udał się za służącym, który otwierając drzwi salonu oznajmił:
– Pan Crevel!
Usłyszawszy to nazwisko przedziwnie zastosowane do postawy tego, który je nosił, wysokiego wzrostu blondynka, wybornie zachowana, drgnęła jakby za dotknięciem iskry elektrycznej i powstała z miejsca.
– Hortensyo, idź aniołku do ogrodu z kuzynką Bietką – żywo odezwała się do córki, która tuż obok niej siedziała nad haftem.
Wdzięcznie skłoniwszy się kapitanowi, panna Hortensya Hulot wyszła przez drzwi balkonowe, uprowadzając z sobą chudą starą pannę, która choć o pięć lat młodsza od baronowej, wyglądała jednak na starszą.
– Chodzi tu o twoje zamężcie – rzekła do ucha kuzynce Hortensyi kuzynka Bietka, wcale, jak się zdawało, nie obrażona sposobem, w jaki baronowa ją odprawiała, zdając się liczyć ją prawie za nic.
Ubranie kuzynki mogło wytłómaczyć ten zupełny brak względów.
Stara ta panna miała na sobie suknię merynosową, koloru zwanego raisin de Corinthe, której krój i szamerowanie pamiętały Restauracyę, kołnierzyk haftowany wart co najwięcej trzy franki, kapelusz z szytej słomy z puklami z niebieskiego atłasu obszytemi słomą po brzegach, taki jaki widzieć można na głowach przekupek. Na widok trzewików z kozłowej skóry, których krój zdradzał szewca ostatniego rzędu, ktoś obcy nie byłby pewien, czy ma powitać w kuzynce Bietce krewną domu, zupełnie bowiem wyglądała na szwaczkę. Mimo to, stara panna wychodząc skłoniła się przecież przyjaźnie panu Crevel, na co ten odpowiedział znakiem porozumienia.
– Przyjdziesz pani jutro, nieprawdaż, panno Fischer? – zapytał.
– Nie będzie gości? – spytała kuzynka Bietka.
– Dzieci moje i pani, nikt więcej – odparł gość.
– Dobrze, możecie rachować na mnie.
– Stawiam się na rozkazy pani – rzekł kapitan milicyi miejskiej kłaniając się ponownie baronowej.
I rzucił na panią Hulot spojrzenie, jak Tartuffe rzuca je na Elmirę, kiedy grający tę rolę aktor prowincyonalny w Poitiers czy Coutances uważa za potrzebne ją zaakcentować.
– Jeśli pan zechcesz przejść za mną tam – rzekła pani Hulot wskazując przyległy pokój, który w rozkładzie mieszkania przeznaczony był na salon do gry – będziemy mogli pomówić o interesach swobodniej niż w tym salonie.
Pokój ten denkiem tylko przepierzeniem oddzielony był od buduaru, którego okno wychodziło na ogród. Pani Hulot zostawiła p. Crevel samego na chwilę, bo uznała za potrzebne zaniknąć okno i drzwi buduaru, aby nikt nie mógł przyjść na podsłuchy. Była nawet do tego stopnia ostrożną, że zamknęła parapetowe drzwi wielkiego salonu, co czyniąc, uśmiechnęła się do córki i kuzynki, które ujrzała siedzące w starym kiosku w głębi ogrodu. Wracając zostawiła otwarte drzwi od mniejszego saloniku, aby mogła w razie gdyby ktoś wchodził do salonu, posłyszeć otwieranie drzwi. Chodząc tam i napowrót, baronowa, na ktorą nikt nie dawał baczenia, pozwalała twarzy wypowiadać głąb swojej myśli, i ktoby ją w tej chwili zobaczył, przeraziłby się jej wzburzeniem. Ale gdy wracała już do drzwi łączących oba salony, twarz jej pokryła się znowu tą nieprzeniknioną zasłoną milczenia, którą najszczersze nawet kobiety zdają się mieć na zawołanie.
Podczas tych przygotowań co najmniej – dziwnych, gwardzista narodowy przyglądał się umeblowaniu salonu, w którym się znajdował. Na widok jedwabnych, firanek, dawniej pąsowych, dziś przez działanie słońca na fioletowo wyblakłych i przez długie użycie poprzecieranych na fałdach, na widok kobierca, z którego znikły kolory, mebli, z których starło się złocenie i których jedwabne pokrycie plamami upstrzone darło się pasami, wyraz wzgardy, zadowolenia i nadziei z kolei wybijał się naiwnie na to pospolite zbogaconego handlarza oblicze. Przypatrywał się sobie w zwierciedle, po nad starym zegarem w stylu cesarstwa, czyniąc przegląd całej swojej osoby, kiedy szelest jedwabnej sukni oznajmił mu baronową. W tejże chwili stanął w pozycyi.
Rzuciwszy się na kanapkę, która z pewnością mogła być bardzo piękna koło roku 1809, baronowa wskazując p. Crevel fotel – o poręczach zakończonych sfinksowemi głowami, z których farba opadła, ukazując miejscami nagie drzewo – dała mu znak, by usiadł.
– Ostrożności, które pani przedsiębierzesz, byłyby rozkoszną wróżbą dla…
– Kochanka – odparła przerywając narodowemu gwardziście.
– Wyraz to zbyt słaby – rzekł kładąc prawą rękę na sercu i zawracając oczyma w sposób, który zawsze rozśmiesza kobietę, jeżeli chłodno na taki ich wyraz spogląda – kochanek! kochanek! powiedz pani: oczarowany!ROZDZIAŁ II.
Ohydne zwierzenia.
– Słuchaj pan, panie Crevel – podjęła baronowa zbyt poważna, aby módz się śmiać – masz pan lat pięćdziesiąt; to jest o dziesięć lat mniej niż pan Hulot, wiesz o tem; ale w moim wieku szaleństwa kobiety muszą być usprawiedliwione pięknością, młodością, sławą, zasługą, czemś wreszcie niezwykle świetnem, co nas tak olśniewa, ze zapominamy o wszystkiem… nawet o wieku naszym. Jeżeli pan masz pięćdziesiąt tysięcy liwrów rocznego dochodu, to wiek pana przeciwważy majątek; nic więc pan nie masz z tego wszystkiego, czego wymagają kobiety.
– A miłość? – rzekł gwardzista narodowy powstając i zbliżając się ku niej – miłość, która…
– Nie, panie, to upór! – rzekła baronowa przerywając, aby prędzej zakończyć tę śmieszną scenę.
– Tak! upór i miłość – odparł – ale i coś więcej jeszcze… Prawa moje…
– Prawa? – wykrzyknęła pani Hulot, wzniosła w tej chwili pogardą i wyzywającem oburzeniem. Ale – dodała – z tego tonu zaczynając, nie skończylibyśmy nigdy i nie na to prosiłam pana, byś przyszedł, aby z panem rozmawiać o tem, co cię stąd wygnało mimo spokrewnienia naszych dwóch rodzin…
– Myślałem, że po to właśnie…
– Jeszcze! – przerwała. – Nie widzisz-że pan ze swobody i pewności, z jaką mówię o kochanku, miłości, o wszystkiem, co jest dla kobiety najdrażliwsze, że jestem zupełnie pewną swojej cnoty? Niczego się nie boję, nawet tego, by moje zamknięcie się z panem dało powód do jakich posądzeń. Czy tak postępuje kobieta słaba? Wiesz pan dobrze, po co cię tu wezwałam.
– Nie, pani – odpowiedział Crevel przybierając wyraz chłodu. Przygryzł wargi i znowu stanął w pozycyi.
– Jeżeli nie, postaram się być zwięzłą, aby skrócić wspólne nasze udręczenie – rzekła baronowa Hulot spoglądając na pana Crevel.
Crevel złożył ironiczny ukłon, w którym człowiek fachowy poznałby gracyę dawnego komiwojażera.
– Nasz syn poślubił pańską córkę…
– A gdyby to się dało odrobić… – wtrącił Crevel.
– Małżeństwo to nie doszłoby do skutku – żywo odparła baronowa – domyślam się tego. Jednak, nie masz pan prawa się skarżyć. Nasz syn jest nietylko jednym z pierwszych adwokatów paryskich, ale jeszcze od roku jest deputowanym, a pierwszy jego występ w izbie jest dość świetnym, abyśmy mieli prawo przypuszczać, że niedługo zostanie ministrem. Dwa razy już syn mój był wyznaczony na sprawozdawcę bardzo ważnych praw i gdyby tylko chciał, mógłby zaraz zostać prokuratorem sądu najwyższego. Jeżeli więc pan chcesz mi dać do zrozumienia, że masz pan zięcia bez majątku…
– Zięcia, którego zmuszony jestem podtrzymywać – rzekł Crevel – to rzecz dużo jeszcze gorsza. Z pięciukroć stutysięcy franków danych mojej córce w posagu, dwakroć już poszło, Bóg wie na co! na zapłacenie długów syna pani, na świetne umeblowanie domu, który kosztuje pięćkroć sto tysięcy franków a przynosi zaledwie piętnaście (bo syn pani zajmuje większą jego część) i na którym syn pani ma jeszcze długu dwakroć sześćdziesiąt tysięcy franków. Dochód zaledwie wystarcza na pokrycie należnych pro – centów. W tym roku daję mojej córce ze dwadzieścia tysięcy franków, aby mogła związać koniec z końcem. A zięć mój, który zarabiał podobno w trybunale trzydzieści tysięcy franków, zaniedba teraz trybunał dla Izby.
– To, panie Crevel, jest zupełnie inna materya i oddala nas od przedmiotu. Otóż, aby raz skończyć, jeżeli syn mój zostawszy ministrem, wyrobi panu order legii honorowej i nominacyą na radcę prefektury w Paryżu, to przyznaj pan, że będzie to wcale nie mało… szczególniej jak dla pana, który niedawno sprzedawałeś perfumy…
– A ! jest już i to na placu… A! ja jestem episyer, sklepikarz, dawny handlarz pasty migdałowej, wody portugalskiej, olejku do włosów, i uważa się to za wielki dla mnie zaszczyt, że jedyna moja córka poślubiwszy syna pana barona Hulot d'Ervy, zostanie baronową… Bardzo to pięknie… bardzo… w stylu regencyi, Ludwika XV-go, oeil-de-boeuf! Kocham Celesytnę, jak tylko można kochać jedynaczkę, kocham ją tak, że aby tylko nie dać jej rodzeństwa, zgodziłem się na wszystko, co stan wdowca ma przykrego w Paryżu (i to w sile wieku, proszę pani!); ale wiedz pani, że mimo tej szalonej miłości dla córki, nie naruszę mego majątku dla pani syna, którego wydatki mnie, dawnemu przemysłowcowi, nie wydają się dostatecznie jasne…
– Widzisz pan teraz przecie ministrem handlu pana Popinot, dawnego właściciela składu materyałów aptecznych przy ulicy des Lombards.
– To mój przyjaciel – odparł dawny przemysłowiec, bo ja, Celestyn Crevel, dawniej pierwszy subjekt starego Cezara Birotteau, kupiłem sklep wyżej wspomnianego Birotteau, teścia pana Popinot, który to Popinot był po prostu sklepowym w tym zakładzie. On mi to sam przypomina, bo trzeba mu oddać tę sprawiedliwość, że nie traktuje zgóry ludzi mających pewne stanowisko i sześćdziesiąt tysięcy franków dochodu.
– A widzisz pan! zasady, które pan wyśmiewasz, nie przeszkadzają nam przyznać, że w epoce, w której żyjemy, ceni się ludzi według osobistej ich wartości. Pan sam to zrobiłeś dając swoję córkę memu synowi…
– Pani nie wiesz, jak się to małżeństwo zrobiło! – zawołał Crevel. – Ach! przeklęte życie kawalerskie! gdyby nie moje postępowanie, Celestyna byłaby dzisiaj vice-hrabiną Popinot.
– Raz jeszcze proszę, nie spierajmy się o fakta niecofnione – energicznie odezwała się baronowa – mówmy raczej o niepojętem zachowaniu się pana, które daje mi powód do skargi. Córka moja Hortensya mogła wyjść za mąż, małżeństwo jej w zupełności zależało od pana; wierzyłam w szlachetne uczucia pańskie, sądziłam, że pan oddasz sprawiedliwość kobiecie, w której sercu wyryty jedynie obraz męża, że pan uznasz tę konieczność, która jej nakazuje odrzucać hołdy mogące ją skompromitować i że dla honoru rodziny, z którą pan jesteś spokrewniony, pośpieszysz pan z ułatwieniem zamęścia Hortensyi z panem radcą Lebas. Tak mniemałam, a przecie małżeństwo to głównie przez pana nie doszło do skutku!
– Pani – odparł ex-kupiec – postąpiłem jak uczciwy człowiek. Zwrócona się do mnie z zapytaniem, czy dwakroć stotysięczny posag przyznany pannie Hortensyi zostanie wypłacony. Odpowiedziałem dosłownie: "Nie ręczyłbym za to. Mój zięć, którego państwo Hulot wyposażyli takąż samą summą, miał długi i zdaje mi się, że gdyby p. Hulot d'Ervy umarł jutro, żona jego nie miałaby kawałka chleba. " Tak powiedziałem, piękna pani!
– Czy byłbyś pan powiedział to samo – spytała pani Hulot patrząc prosto w oczy p. Crevel – gdybym była zapomniała dla pana o moich obowiązkach?
– Nie miałbym był prawa tak mówić, kochana Adelino – zawołał dziwny ten kochanek przerywając baronowej – bo wtedy posag twojej córki znalazłby się w moim pugilaresie.
I do słów łącząc dowody, gruby Crevel ukląkł na jedno kolano i widząc, że jego słowa pogrążyły panią Hulot w nieme oburzenie, które on wziął za wahanie się, złożył pocałunek na jej ręce.
– Kupować szczęście mojej córki za cenę… Och!… Wstań pan, proszę, bo zadzwonię..
Ex-kupiec wstał z wielką trudnością. Ta ostatnia okoliczność wprawiła go w taką wściekłość, że znowu stanął w pozycyi. Wszyscy prawie mężczyzni mają ulubioną jakąś pozę, która w ich przekonaniu uwydatnia wdzięki, jakiemi ich obdarzyła natura. U pana Crevel, poza ta polegała na napoleońskiem skrzyżowaniu ramion, na trzymaniu głowy en trois quarts i na rzucaniu spojrzenia w dal, jak mu to kazał czynić malarz, który portret jego malował.
– Dotrzymywać wiary – rzekł z dobrze odegraną wściekłością – dotrzymywać wiary rozpustni…
– Mężowi, który na to zasługuje – odezwała się pani Hulot, przerywając, aby nie dać Crevelowi wymówić wyrazu, którego słyszeć nie chciała.
– Słuchaj pani! wezwałaś mnie tu pani listownie, chcesz pani wiedzieć przyczyny mego postępowania, a doprowadzasz mnie pani do ostateczności swemi majestatycznemi tonami, swojem lekceważeniem, swoją… wzgardą. Cóż to? masz mnie pani za murzyna? Powtarzam… a wierz pani temu! ja mam prawo… ubiegać się o względy pani… bo… Ale nie, kocham panią dosyć i na to… by milczeć…
– Możesz pan mówić, za kilka dni skończę lat czterdzieści osiem, nie posuwani skromności do przesady, mogę wszystko usłyszeć…
– A czy dasz mi pani słowo uczciwej kobiety, bo na moje nieszczęście, jesteś pani uczciwą, że mnie pani nigdy nie zdradzisz, nigdy nie powiesz, że to ja wydałem ci tę tajemnicę?
– Jeżeli pod tym warunkiem mam się dowiedzieć prawdy, przysięgam, że przed nikim, nawet przed mężem, nie wymienię osoby, od której się dowiedziałam tego, co mi pan zamierzasz powiedzieć…
– Bardzo wierzę, bo chodzi tu tylko o panią i o niego. Pani Hulot zbladła.
– A! jeżeli pani dotąd kochasz męża, cierpieć będziesz okrutnie! Chcesz pani może, abym milczał?
– Mów pan; panu chodzi o usprawiedliwienie się przede mną, dlaczego mi pan czyniłeś te dziwne wyznania uczuć, dlaczego pan upierasz się dręczyć nieszczęśliwą kobietę, która w tych już latach jak moje, pragnie tylko wydać córkę za mąż, a potem… umrzeć w pokoju!
– Widzisz więc pani, że jesteś nieszczęśliwą!
– Kto? ja?
– Tak! ty, piękna i szlachetna istoto! – wykrzyknął Crevel – ty, która już do zbytku cierpiałaś…
– Zamilknij pan i wychodź natychmiast! albo mów do mnie przyzwoicie…
– Czy pani wiesz, jakeśmy się poznali pan Hulot i ja? U naszych kochanek, droga pani.
– O! panie Crevel…
– U naszych kochanek, pani – powtórzył Crevel tonem melodramatycznym i na chwilę zmieniając pozycyę zrobił ruch prawą ręką.
– No! i cóż dalej, drogi panie? – spokojnie spytała baronowa ku wielkiemu zdumieniu Crevela.
Uwodziciele niedaleko widzący nigdy zrozumieć nie mogą dusz prawdziwie wielkich.
– Ja – przemówił znowu Crevel tonem człowieka zabierającego się do opowiadania długiej historyi – będąc wdowcem od lat 5-ciu, a nie chcąc żenić się powtórnie w interesie córki, którą ubóstwiam, nie chcąc też nikogo trzymać w domu, chociaż miałem podówczas stosunki z bardzo ładną sklepową, umeblowałem jednak mieszkanie dla piętnastoletniej robotniczki, cudownie pięknej, W której, przyznaję, zakochałem się do szaleństwa. To też, prosiłem rodzonej mojej ciotki (siostry mojej własnej matki!), którą sprowadziłem z naszych stron, aby mieszkała razem z tą śliczną istotą i czuwała nad nią… Chciałem bowiem, aby pozostała, o ile można, uczciwą w tej pozycyi… jakby tu powiedzieć?…. chocnoso… nie, bezprawnej! Mała, której zdolności muzykalne były zdumiewające, dostała nauczycieli; kształcono ją starannie (trzeba ją było czemś zająć!). Zresztą, chciałem być zarazem jej ojcem, jej dobroczyńcą i – nie cofam się przed wyznaniem – jej kochankiem; przy jednym ogniu upiec dwie pieczenie: zyskać zasługę dobrego uczynku i przyjaciółeczkę. Przez lat 5 byłem szczęśliwy. Mała ma jeden z tych głosów, które zapewniają powodzenie na deskach teatralnych, i nie mogę… określić jej właściwiej, jak mówiąc, że jestto Duprez w spódnicy. Rozwijanie jej głosu kosztowało mnie dwa tysiące franków rocznie! Dla niej-to do szaleństwa rozmiłowałem się w muzyce; abonowałem na operę włoską dwie loże, jednę dla córki, drugą dla niej. Bywałem wtedy co dzień na operze: jednego dnia z Celestyną, drugiego z Józefą…
– Jakto, ta sławna śpiewaczka?
– Tak, pani – z dumą odparł Crevel – ta sławna śpiewaczka mnie wszystko zawdzięcza… Wreszcie w roku 1834, kiedy już mała doszła lat 20-tu, kiedy mniemałem, żem ją na nowo do siebie przywiązał, i stawszy się słabym dla niej, chciałem ją rozerwać od czasu do czasu, pozwoliłem jej zaznajomić się z ładniutką aktoreczką, Jenny Cadine, której losy miały pewne z losami Józefy podobieństwo. Ta aktorka także wszystko zawdzięczała opiekunowi, który ją sobie za szkłem wychowywał. Tym opiekunem był baron Hulot.
– Wiem o tem, panie Crevel – rzekła baronowa głosem spokojnym i bynajmniej niezmienionym.
– A! to tak! – zawołał Crevel coraz więcej zdumiony. – Kiedy tak, to dobrze, ale czy pani wiesz, że ten potwór, mąż pani, był już opiekunem Jenny, gdy miała zaledwie lat trzynaście?
– I cóż dalej? – pytała baronowa.
– Ponieważ zaś Jenny Cadine – ciągnął dalej ex-kupiec – zarówno jak i Józefa, miała lat 20, gdy się poznały, pokazuje się, że już od roku 1826 baron grał względem niej rolę Ludwika XV względem panny de Romans, a pani miałaś wtedy o lat dwanaście mniej.
– Miałam powody, dla których zostawiałam mężowi zupełną swobodę.
– To kłamstwo wystarczy zapewne do zmazania wszystkich grzechów, które pani popełniłaś, i otworzy pani bramy raju – odparł Crevel z miną pełną domyślności, która wywołała rumieniec na twarz baronowej. – Mów to komu innemu, wzniosła i ubóstwiana niewiasto, ale nie Crevelowi, który, wiedz pani o tem, za częsta ucztował we dwie pary z tym urwisem, mężem pani, aby mógi nie wiedzieć, coś pani warta! Czasami między jednym kieliszkiem a drugim, wyszczególniając perfekcye pani, czynił sam sobie wyrzuty. O! znam ja panią dobrze! Pani jesteś aniołem. Największy rozpustnik zawahałby się w wyborze między panią a dwudziestoletnią dziewczyną; ja się nie waham.
– Panie Crevel!
– Już milczę; ale dowiedz się pani, święta i zacna kobieto, że mężowie, podchmieliwszy sobie, opowiadają niejedno o żonach kochankom, które śmieją się z tego do rozpuku.Łzy obrażonej skromności, które spłynęły po pięknych rzęsach pani Hulot, przecięły nagle mowę gwardziście narodowemu, który już nawet zapomniał o przybraniu ulubionej pozy.
– Prowadzę dalej rzecz swoję – rzekł jednak po chwili. – Baron i ja zbliżyliśmy się przez nasze łotrzyce. Jak wszyscy podobni mu ludzie, baron bardzo jest przyjemny i niezmiernie łatwy w pożyciu. Jakże on mi się podobał, ten ladaco! Jakie miewał pomysły! Ale dajmy pokój tym wspomnieniom… Byliśmy z sobą jak dwaj bracia… Ten urwis, godzien żyć za czasów Regencyi, próbował wprawdzie popsuć mnie; wykładał mi teoryą współwłasności kobiet, chciał we mnie wlać pojęcia wielkopańskie; ale ja tak kochałem swoję małą, że byłbym w stanie ożenić się z nią, gdybym się był nie lękał, że będę miał dzieci… Takich dwóch tatusiów, dwóch przyjaciół, jak… jak my byliśmy niemi, jakże nie miało wpaść na myśl pożenienia swoich dzieci?…. W trzy miesiące po ślubie swego syna z moją Celestyną, Hulot (sam nie wiem, jak mogę wymówić nazwisko tego niegodziwca, bo on nas oboje oszukał, pani moja!), niegodziwiec, zdmuchnął mi moją Józefę. Łotr ten wiedział, że młody radca stanu i artysta (to niemała rzecz!) zajęli jego miejsce w sercu Jenny Cadine, której powodzenie było coraz rozgłośniejsze, i zabrał mi moję śliczną kochankę, cacko, nie kobietę. Widziałaś ją, pani, pewno w operze włoskiej, gdzie ją wprowadził Hulot wpływem swoim. Pani mąż nie jest tak rozsądnym, jak ja, który jestem systematyczny jak zegarek (już go potrosze nadgryzła Jenny Cadine, która kosztowała go blisko 30, 000 franków na rok!) Otóż wiedz, pani, że się ostatecznie rujnuje dla Józefy! Józefa jest żydówką; zowie się Mirah (anagram, złożony z wyrazu Hiram); jest to żydowskie miano, nadane jej dlatego, aby łatwo było poznać ją po niem; jest ona bowiem dzieckiem podrzuconem w Niemczech, a poszukiwania, czynione przeze mnie, dowodzą, że jest naturalną córką bankiera żydowskiego. Teatr, a szczególniej nauki, dawane jej przez Jenny Cadine, panią Schontz, Malagę, Ka – rabinę, tyczące się postępowania ze staremi, rozwinęły w tej małej, którą trzymałem na stopie uczciwej i niezbyt kosztownej, instynkta pierwotnych Hebrajczyków, żądzę złota i klejnotów, cześć złotego cielca! Sławna śpiewaczka, chciwa łupów, chce być bogatą, bardzo bogatą! To też nie roztrwania ona nic z tego, co się trwoni dla niej. Wypróbowała siły swoje na panu Hulot, którego oskubała do czysta, ależ oskubała! co się zowie: zgoliła! Biedak, współzawodnicząc o nią z jednym z Kellerów i z margrabią d'Esgrignon, którzy obaj szaleją za Józefą, będzie ją sobie miał wydartą przez tego księcia, tak niezmiernie bogatego, tego opiekuna sztuk pięknych:.. Jakże on się zowie?…. Ten… taki mały jak karzeł… aha! książę d'Hérouville! Ten wielki pan ma pretensyą do niepodzielnego posiadania Józefy; cały świat pół-świata mówi już o tem; baron tylko nie wie; bo w tym trzynastym okręgu, leżącym poza obrębem prawa, rzeczy się mają tak samo, jak w dwunastu prawowitych; kochanek, tak samo jak mąż, ostatni dowiaduje się o wszystkiem. Teraz więc rozumiesz pani, jakie są prawa moje? Mąż twój, piękna pani, pozbawił mnie mego szczęścia, jedynej pociechy, jaką miałem, odkąd zostałem wdowcem. Tak, gdybym nie był na moje nieszczęście spotkał tego starego umizgalskiego, posiadałbym dotąd Józefę. Ja, widzi pani, nie byłbym pozwolił występować jej na deskach teatralnych; byłaby pozostała nieznaną, uczciwą i… moją. O! gdybyś ją pani była widziała przed ośmiu laty! Szczupła a sprężysta, ze złotawą cerą Andaluzki, jak to mówią, z włosami czarnemi i połyskującemi jak atłas, z okiem ocienionem długą ciemną rzęsą, a ciskającem błyskawice, z książęcą dystynkcyą w każdym ruchu, skromna, jak ubóstwo, pełna wdzięku jak uczciwość, milutka jak dzika sarenka. Z winy pana Hulot, te powaby, ta czystość – wszystko jest dzisiaj żelazem na wilki, pułapką na talary. Ta mała jest dziś królową Nieczystych, jak je teraz zowią, a w dodatku blaguje, ona, która tego nie umiała, nie znała nawet tego wyrazu!
Mówiąc to, ex-kupiec ocierał oczy, z których łez kilka spłynęło. Szczera ta boleść zrobiła wrażenie na pani Hulot, która obudziła się z zadumy, w jaką wpadła.
– I cóż, pani? czy człowiek, mający lat pięćdziesiąt dwa, może znaleźć powtórnie skarb taki? W tym wieku miłość kosztuje trzydzieści tysięcy franków rocznie. Cyfrę tę wiem od męża pani, a ja nadto kocham Celestynkę, abym ją miał rujnować. Gdym panią ujrzał po raz pierwszy na wieczorze, który pani dla nas wydawałaś, nie mogło mi się to pomieścić w głowie, aby ten łotr Hulot utrzymywał taką Jenny Cadine… Wyglądałaś pani jak istna cesarzowa. Pani nie masz jeszcze lat trzydziestu – ciągnął dalej; – wydajesz mi się pani młodą; jesteś piękną. Słowo honoru, tegoż;
dnia uczniem się dotkniętym w samo serce i mówiłem sobie: "Gdybym nie miał swojej Józefy, ta kobieta, którą stary Hulot zaniedbuje, pasowałaby mi jak rękawiczka! A! przepraszam! to wyrażenie pozostało mi z dawnych czasów. Handel perfumami przypomina mi się od czasu do czasu i przeszkadza mi ubiegać się o godność deputowanego. Między takiemi staremi nicponiami, jakiemi my obaj jesteśmy, kochanki przyjaciół powinny być święcie nietykalne. To też gdy mnie baron podszedł tak nikczemnie, przysiągłem sobie, że mu wezmę żonę. To prosta sprawiedliwość. Baron nie miałby nic do powiedzenia i mielibyśmy zapewnioną bezkarność. Pani kazałaś mi iść precz jak psu parszywemu, zaledwie odezwałem się do pani o stanie mego serca. Podwoiłaś pani tem moję miłość, mój upór, jeżeli pani chcesz, i musisz pani być moją!
– Jakże się to stanie?
– Nie wiem, ale stać się to musi. "Widzisz pani, taki dureń ex-kupiec, który jednę tylko myśl ma w głowie, jest silniejszy niż człowiek rozumny, który ma ich tysiące. Zbałamuciłaś mnie pani i jesteś moją zemstą! co znaczy, że kocham panią po dwakroć. Mówię z panią otwarcie, jak człowiek, który powziął już postanowienie. Tak samo jak pani mi mówisz: "Nie oddam się panu", tak samo ja chłodno mówię pani: Tak, w danej chwili, będziesz pani moją… O! gdybyś pani miała nawet lat pięćdziesiąt, musisz być moją kochanką. Stać się to musi, bo zależy to przedewszystkiem od męża pani…
Pani Hulot rzuciła na tego rachunkowego mieszczucha spojrzenie tak obłąkane przerażeniem, że sądził, iż dostała pomieszania zmysłów, i zamilkł.
– Samaś pani tego chciała; okryłaś mnie wzgardą, wyzwałaś mnie; powiedziałem więc wszystko! – rzekł, czując potrzebę usprawiedliwienia okrucieństwa ostatnich słów swoich.
– Ach! córko! córko moja! – jęknęła baronowa zamierającym głosem.
– Nic mnie już nie rozczula! – odciął Crevel. – Wtedy, kiedy mi zabrano Józefę, byłem jak tygrysica, której zabiorą małe… Byłem w takiem usposobieniu, w jakiem panią widzę w tej chwili.. Corka pani! to dla mnie środek zmiękczenia pani… Tak! ja zerwałem zamęście córki pani, i beze mnie nie wydasz jej pani za mąż. Jakkolwiek panna Hortensya jest piękną, trzeba jej jednak posagu…
– Tak! niestety! – rzekła baronowa, ocierając oczy.
– No, to spróbuj pani poprosić barona o dziesięć tysięcy franków – rzekł Crevel znowu, stając w pozycyi.
Poczekał chwilę, jak aktor, zaznaczający "chwilę milczenia".
– Gdyby je miał, dałby tej, która zastąpi Józefę – rzekł sztucznie podniesionym głosem. – Czy można się zatrzymać na tej drodze, na ktorą on wszedł? Zanadto wielki z niego kobieciarz. (Jak to rzekł słusznie nasz monarcha, we wszystkiem zachować trzeba miarę). Prócz tego jego miłość własna działa tu także. To piękność prawdziwie męska I Dla swojej przyjemności doprowadzi was wszystkich do nędzy. Jesteście już zresztą na drodze do niej. Patrz pani! oto, odkąd noga moja nie postała u państwa, nie mogliście się zdobyć na odnowienie mebli w waszym salonie. Ze wszystkich dziur tego obicia wygląda słowo: niedostatek! Jakiż jest zięć, któryby nie uciekł, przerażony temi źle ukrytemi dowodami najstraszniejsze) z nędz: nędzy ludzi wyższej sfery? Byłem kupcem; znam się natem. Rzut oka przemysłowca paryskiego nie ma równego sobie tam, gdzie trzeba odróżnić bogactwo istotne od pozornego… Jesteście bez grosza – dodał przyciszonym głosem; – widać to po wszystkiem, nawet po ubraniu waszego lokaja. Chcesz pani, abym ci wyjawił straszne tajemnice, które są przed tobą ukryte?
– Panie Crevel – rzekła pani Hulot, której chustka mokrą była od łez – dosyć już I dosyć I
– Otóż zięć mój daje swemu ojcu pieniądze, i to właśnie chciałem pani powiedzieć na początku naszej rozmowy. Ale ja czuwam nad mieniem mojej córki… Bądź pani spokojną.
– O! wydać córkę za mąż i umrzeć! – wołała nieszczęsna kobieta, tracąc głowę.
– Podam więc pani sposób na to – rzekł Crevel.
Pani Hulot spojrzała na niego z nadzieją, która tak szybko zmieniła wyraz jej twarzy, że to jedno powinno było rozczulić Crevela i skłonić go do zaniechania śmiesznego projektu.