Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ucieczka na szczyt. Rutkiewicz, Wielicki, Kurtyka, Kukuczka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ucieczka na szczyt. Rutkiewicz, Wielicki, Kurtyka, Kukuczka - ebook

Śmiało można powiedzieć, że „Ucieczka na szczyt” Bernadette McDonald, która na rynku anglojęzycznym ukazała się w 2011 r., to tytuł wybitny. Publikacja została uznana za najlepszą książkę podczas kanadyjskiego Banff Mountain Festival, otrzymała także prestiżową brytyjską nagrodę Boardman Tasker Prize. Licencję sprzedano do wielu krajów, a Instytut Adama Mickiewicza zakupił edycję angielską do promocji Polski za granicą. Kanadyjska pisarka opowiada o złotym okresie polskiego himalaizmu, trwającym od lat 70. do 90. XX w., i pokazuje wielki wkład Polaków w historię światowej wspinaczki wysokogórskiej. Pisząc „Ucieczkę na szczyt”, autorka rozmawiała m.in. z: Krzysztofem Wielickim, Wojciechem Kurtyką, Januszem Majerem, Arturem Hajzerem, Kingą Baranowską, Michałem Błaszkiewiczem, Carlosem Carsolią i Grzegorzem Chwołą. Zapoznała się też z wieloma publikacjami dotyczącymi polskich wspinaczy. Efektem jej pracy jest bogato ilustrowana fotografiami z wypraw historia polskich zdobywców Himalajów. Uzupełniają ją wspomnienia o tych, którzy nie wrócili z najwyższych gór świata: Jerzym Kukuczce, Wandzie Rutkiewicz, Andrzeju Heinrichu, Gienku Chrobaku i Tadeuszu Piotrowskim. Niewątpliwie „Ucieczka na szczyt” to książka, którą powinien poznać każdy miłośnik gór i wspinaczki.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-832-680-385-7
Rozmiar pliku: 19 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Powtarzam ciągle, mają dar Polacy.

Nawet nadmierny. W czym im się nie darzy,

mają dar w rękach...

Günter Grass, „Pan Kichot”

(tłum. Zdzisław Jaskuła)

Tym, co uderzyło mnie od pierwszego wejrzenia, gdy stała przy barze z piwem w dłoni, było bijące od niej ciepło. Otaczało ją grono fanów, którzy słuchali jej opowieści, najpewniej o wspinaniu. Ruchem silnych, zniszczonych przez pogodę dłoni podkreślała czasem swoje słowa. Ale prawdziwa historia była wymalowana na jej twarzy.

Jej głęboko osadzone oczy o barwie mocnej kawy otaczała siateczka zmarszczek, które spowodowały śmiech oraz wysokogórskie wiatry. Wysokie czoło wieńczyła krnąbrna czupryna kasztanowych włosów. Szeroki uśmiech łagodził zarys mocnej polskiej szczęki.

Zbliżyłam się do baru, a ona rzuciła na mnie okiem.

– Cześć, zapraszam, masz ochotę na piwo? Jestem Wanda. Oczywiście wiedziałam, jak ma na imię. Spotkanie z nią było przecież jednym z powodów, dla których przejechałam pół świata na ten górski festiwal na Riwierze Francuskiej. Antibes to piękne miejsce, ale nie w grudniu.

Zamiast iść na wieczorne prezentacje filmowe, zostałyśmy przy barze we foyer, rozmawiając, śmiejąc się i dzieląc wspomnieniami o znajomych.

Opowiadała o Jerzym Kukuczce, wybitnym polskim alpiniście, który zginął dwa lata wcześniej na południowej ścianie Lhotse. Ten łagodny heros był jednym z najbliższych przyjaciół Wandy. Spotkałam go jakiś czas temu w Katmandu, gdy wrócił z zimowego wejścia na Kanczendzongę, i ponownie w północnych Włoszech, gdzie spędziliśmy miłe trzy godziny podczas obiadu. Rozmawialiśmy też o innych: o Kurtyce, Diembergerze, Curranie... Dziesiątki historii, dużo śmiechu, hektolitry piwa.

Stojąc blisko Wandy, zobaczyłam, jaka jest drobna. Trudno było sobie wyobrazić, jak sobie radzi z wnoszeniem ciężkiego plecaka na szczyt. Była szczupła, wręcz delikatnej budowy, z wyjątkiem szczęki, no i oczywiście rąk – muskularnych i szorstkich.

Byłam zaskoczona jej ubiorem. Od polskiej gwiazdy oczekiwałam wyrazistego stylu – retro, traperskiego czy eleganckiego. Ona tymczasem miała na sobie dość przeciętne, źle dobrane ubrania z bawełny i polaru. Wróciła jednak właśnie z wyprawy na Dhaulagiri i być może nie miała czasu się ogarnąć, a co dopiero znaleźć ubiór stosowny do okoliczności.

Tego wieczoru musiałam zrealizować swój plan, który polegał na przekonaniu jej do wygłoszenia mowy otwierającej kolejny Banff Mountain Film Festival. Na tym między innymi polegała moja praca jako dyrektora tej imprezy. Zgodziła się z radością.

Rzuciłyśmy okiem na czuwającą w pobliżu Marion Feik, jej nadopiekuńczą menedżerkę. Porozmawiałyśmy w trójkę i uzgodniłyśmy, że Wanda pojedzie do Kanady w listopadzie 1992 roku.

Kilka godzin później, gdy publiczność opuściła kino, nadal stałyśmy przy barze, a po wypiciu kolejnych drinków przeniosłyśmy się do opustoszałego już lobby, gdzie zapadłyśmy w wytarte skórzane fotele.

– Bernadette, chcę ci opowiedzieć o swoim planie – powiedziała Wanda. – Nazwałam go Karawaną do marzeń.

– Brzmi interesująco.

– Chcę być pierwszą kobietą, która wejdzie na wszystkie czternaście ośmiotysięczników. Wiesz, że już zdobyłam osiem? Chcę zdobyć resztę.

– No cóż, jeśli ktokolwiek może to zrobić, to właśnie ty.

– Zrobię to w osiemnaście miesięcy.

– Co takiego? Mówisz poważnie? To niemożliwe.

– Możliwe. Bo widzisz, szybko przemieszczając się między kolejnymi górami, nie będę tracić aklimatyzacji.

Odstawiłam szklankę i się nachyliłam.

– Wando, mówiąc serio, nie masz szans. To niebezpieczny plan. Rozmawiałaś o tym z innymi wspinaczami? Co oni sądzą?

Zaoponowałam ostro, bo choć sama nigdy nie stanęłam na szczycie ośmiotysięcznika, wiedziałam, że jej plan jest nierealny. Nikt nigdy nie zrobił czegoś podobnego. Wspinacze kolekcjonowali po jednym szczycie rocznie i tylko dwaj – Reinhold Messner i Jerzy Kukuczka – zgromadzili wszystkie czternaście.

Spytałam ją, skąd ten pośpiech i jak chce sobie poradzić ze zmęczeniem.

Marion rzuciła w moją stronę spojrzenie pełne zrozumienia. Słyszała te same wątpliwości już wcześniej, i to wiele razy. Widać było, że się ze mną zgadza.

Ale Marion nie miała wpływu na ten plan. To był pomysł Wandy, a Wanda się śpieszyła.

– Zbliżam się do pięćdziesiątki – powiedziała, odgarniając włosy z twarzy. – Zwalniam, nie aklimatyzuję się tak szybko jak dawniej, więc muszę zadziałać strategicznie i zgrupować szczyty. Wiem, że mogę to zrobić. Potrzebuję tylko szczęścia do pogody.

Przestałam protestować. Nie było sensu się z nią kłócić.

Umówiłyśmy się na kontakt w najbliższych miesiącach, między jej kolejnymi ekspedycjami. Miała mnie informować o swoich postępach, tak bym mogła w odpowiedniej chwili uruchomić maszynerię promocyjną jej kanadyjskiego występu.

Wanda wysłała mi list lotniczy z Katmandu wiosną 1992 roku, tuż przed rozpoczęciem wyprawy na Kanczendzongę. To miał być jej dziewiąty ośmiotysięcznik.

Była pewna siebie, zdeterminowana i podekscytowana.

Życzyłam jej szczęścia.

Nigdy nie wróciła z tej wyprawy.

^(*) _(*) ^(*)

Dwa lata później byłam w Katowicach, przemysłowym sercu Polski, gdzie pomagałam w organizacji festiwalu filmowego. Impreza ta odniosła ogromny sukces i zgromadziła setki widzów, którzy między projekcjami spotykali starych znajomych.

Atmosfera na widowni była elektryzująca pomimo ponurej polskiej zimy. Liczebność wspinaczkowej społeczności w tym zimnym przemysłowym regionie mnie zaskoczyła. Przybyli wyglądali na twardych, zahartowanych, skupionych ludzi. Byłam pod wrażeniem.

Pod koniec festiwalu dostałam zaproszenie od grupki wspinaczy z miejscowego klubu wysokogórskiego. Zapuszczony budynek pokryty był sadzą i pyłem, lecz w środku okazał się przytulny i pełen światła. Pito sporo wódki, a atmosfera była naładowana energią jak podczas koncertu rockowego.

Było tam wielu wielkich polskich himalaistów: Zawada, Wielicki, Hajzer, Lwow, Majer, Pawłowski i nie tylko. Znałam ich historie i patrząc im w oczy, byłam przekonana, że są wyjątkowi, a nawet wizjonerscy. Nieustraszenie wytyczali nowe drogi. Wydawali się też odporni na cierpienie, a wytrzymałość to podstawa sukcesu podczas bezlitosnych zimowych wejść na najwyższe szczyty Ziemi.

W klubie dało się też jednak wyczuć smutek. We wspomnieniach wciąż powracano do tych wspinaczy, którzy zginęli w ukochanych górach. Jednym z nich był Jerzy Kukuczka, drugim Wanda. Wyraziłam swój podziw do nich i powiedziałam, że miałam szczęście ich poznać, choć była to krótka znajomość. Usłyszałam wówczas wiele smutnych historii, głównie na temat Wandy.

– Oczarowała cię – powiedział do mnie jeden ze wspinaczy. – Miała też jednak inną twarz. Była twarda, wyrachowana, nieustępliwa, uparta jak osioł.

Zaprotestowałam. To jasne, że musiała być nieustępliwa, by przeżyć.

– Tak, to prawda – przytaknął mi inny wspinacz, gładząc swoje imponujące wąsy. – Ale była zbyt twarda, czasem przesadzała, nieustannie chciała się ścigać. Trudny zawodnik.

– Kochaliśmy ją, ale ona wydawała się tego nie zauważać. Myślała, że jest sama.

– Odpychała nas, ale my ją wielbiliśmy.

– Czy Kukuczka też był taki trudny? – spytałam.

– Nie, nie. On nie miał czasu na walkę. Był zbyt zajęty wspinaniem. Choć był taki moment, gdy wdał się w wyścig, no wiesz, ten z Reinholdem Messnerem. Każdy z nich chciał być tym pierwszym, który zdobędzie Koronę Himalajów. Na szczęście Kukuczka, gdy tego dokonał, wrócił do prawdziwej wspinaczki na wielkich ścianach.

– I to go zabiło – odparłam.

– To prawda. Ale on był prawdziwym wspinaczem, najlepszym w Polsce.

Opowiadali mi o tamtych dziwnych, szalonych latach komunizmu, gdy partyjne władze wspierały wspinaczy, szczególnie tych najlepszych.

Opowiadali z dumą o swej przedsiębiorczości, którą wykształcili, by zaspokoić himalajski nałóg.

Wspinaczka wiązała się wówczas z ryzykiem nie tylko w górach, ale też podczas prac, takich jak wysokościowe mycie czy malowanie budynków albo wdrapywanie się na śliskie, źle zabezpieczone kominy fabryczne, tak typowe dla panoramy Katowic. Praca ta była niebezpieczna nie tylko ze względu na ryzyko upadku, ale też z powodu wdychania trujących wyziewów.

W opowieściach przemycali aluzje o tym, jak lukratywny był wówczas przemyt. Ale czasy się zmieniły i teraz czuli się jak kamień, który odskoczył z sunącej na Polskę lawiny wolnego rynku.

Była trzecia nad ranem, gdy opuściłam klub.

Szliśmy przez wilgotne, nieoświetlone ulice, ale mimo przenikliwego chłodu tamtej nocy do dziś pamiętam ciepłą atmosferę spotkania. Po powrocie do Kanady często wspominałam wieczór w Katowicach – historie o wielkich wspinaczkowych sukcesach, planach na przyszłość i kolejnych ginących polskich przyjaciołach.

Intrygowały mnie sprzeczne opinie o Wandzie i innych wielkich wspinaczach. Niektórzy z tych śmiałków wydali mi się bardziej skomplikowani, niż to sobie wcześniej wyobrażałam. Szczególnie Wanda. Trudno było pogodzić jej wewnętrzne ciepło, którego sama zaznałam, z niejednoznacznym portretem, który wyłaniał się z opowieści.

Z czasem nie mogłam się pozbyć wrażenia, że byłam na stypie, nostalgicznym, słodko-gorzkim święcie mającym upamiętnić koniec czegoś wyjątkowego – złotej ery polskiego himalaizmu.

Rozmyślałam nad smutną i ponurą najnowszą historią Polski – sześćdziesięcioleciem pełnym okrutnej przemocy, ucisków i ogromnych wstrząsów, zakończonym cudownym odrodzeniem. Stałam wobec trudnej do rozwikłania zagadki, jaką była zdolność zgranej, przenikającej się wspinaczkowej społeczności do koegzystowania z opresyjnym państwem, które wydało najlepszych himalaistów na świecie. Czy ten ciężki czas był kuźnią ich ambicji, czy tylko hartował i szkolił ich w stoickim podejściu do życia?

A teraz Polska raz jeszcze przeszła ogromną przemianę – wygląda na to, że w dobrym kierunku. Zastanawiałam się, jak polscy wspinacze na to zareagują. Wszak lepsze życie mogło ułatwić im drogę w góry – albo przeciwnie, tylko ich rozpraszać.

To pytanie nurtowało mnie długo po spotkaniu w Katowicach. Ostatecznie postanowiłam zgłębić historię Polski, która stała się potęgą w światowym himalaizmie, i pogrzebać w sprzecznościach charakteru największych gwiazd złotej ery. Kim była naprawdę Wanda? Czy odpowiedź na to pytanie mogła pozwolić mi dotrzeć do serc i umysłów tej niesamowitej grupy ludzi, którzy, choć zostali ukształtowani przez własny kraj, nie dali się zamknąć w jego granicach?

Oto historia ich niezwykłej podróży przez wspinaczkę do wolności.CZĘŚĆ PIERWSZA

Od kul do raków

Niech twoje ścieżki będą wąskie, kręte, odosobnione,

niebezpieczne i prowadzą do najpiękniejszego widoku.

Niech twoje góry wznoszą się w chmury i ponad nie.

Edward Abbey, „Benedicto”

(tłum. Stanisław Gieżyński)

Szlak był wyboisty. Kamienie chwiały się pod stopami, a podstępne łaty lodu kryły się pod warstewką piasku. Ziemia drżała od ryku toczącej głęboko poniżej swe mroczne wody rzeki Braldu.

Wychudła kobieta o zapadniętych policzkach szła, utykając, a jej ciemne oczy przesłaniała mgiełka bólu. Zatrzymała się i oparła o kruchą skalną ścianę. Sięgnęła do kieszeni po dwie pigułki przeciwbólowe i wsunęła je między spieczone wargi.

Był rok 1982. Wanda Rutkiewicz, wtedy już najsłynniejsza himalaistka na świecie, specjalizowała się we wspinaczkach w zespołach kobiecych. To lato miało należeć do niej. Prowadziła grupę dwunastu kobiet. Wszystkie należały do czołówki taterniczek, wiele z nich było jej wspinaczkowymi partnerkami. Zamierzały wejść na K2 (8611 m), drugi najwyższy szczyt świata. Był tylko jeden problem – Wanda poruszała się o kulach. Rok wcześniej roztrzaskała sobie kość udową w górach Kaukazu. Leczenie szło powoli i nie obyło się bez komplikacji.

Większość ludzi zrezygnowałaby z pomysłu wkuśtykania pod K2 o kulach, ale nie ona. Jak przystało na polską alpinistkę, była niewyobrażalnie zdeterminowana i nieustępliwa. Drugi szczyt świata był jej marzeniem i chciała zobaczyć go choćby z bazy.

Z grymasem bólu na twarzy szła stupięćdziesięciokilometrowym szlakiem, starając się nadążać za innymi. Jej kule chwiały się na ruchomych skałach i gdy balansowała na cienkim jak ołówek szlaku. Godzina za godziną, dzień za dniem. Mieszkańcy wiosek stawali osłupiali, gdy mijała ich ta niezwykle piękna kobieta.

Wanda parła przez dolinę Braldu. Lokalni tragarze, którzy znali ją z wcześniejszych ekspedycji, byli pod takim wrażeniem jej męstwa, że pisali na skałach: „Long live Wanda. Viva Wanda”.

Po kilku dniach doszła do lodowca Baltoro, gdzie szlak stał się trudniejszy. Kamyki i głazy ustąpiły miejsca wielkim piargom.

Gdy kule się rozpadały, wyciągała z bagaży nowe. Na dłoniach miała strzępy skóry z porozrywanych pęcherzy, a pachy były starte do krwi.

Miała jeszcze kilka godzin drogi do bazy, gdy poczuła się skrajnie wyczerpana. Nieświadoma wspaniałości otaczających ją granitowych ścian osunęła się na kamień. Zaczęła masować nogę i cichutko popłakiwać. W tym stanie znaleźli ją idący za ekspedycją polscy wspinacze Jerzy Kukuczka i Wojtek Kurtyka.

Niezniszczalny i potężnie zbudowany Kukuczka nie mógł się powstrzymać – zgarnął ją i zaczął nieść, natomiast Wojtek, szczupły i żylasty, wziął kule. Zmieniając się, przenieśli Wandę do bazy.

Jurek nie miał wysokiego mniemania o kobietach wspinaczach, ale podziwiał Wandę. Wydawało mu się, że postrzegała wspinaczkę jako współzawodnictwo i dlatego wolała wspinać się z kobietami, bowiem to z nimi chciała się porównywać. On, tak jak większość jego kolegów, po prostu chciał się wspinać.

Ale to Wanda miała dobre koneksje i załatwiła zezwolenia na K2, tylko z nią Wojtek i Kukuczka mogli się zabrać. Nie byli jednak zbyt zadowoleni z tego powodu.

Ponieważ Wojtek znał ją lepiej, to on wynegocjował miejsce w jej wyprawie. Obiecał, że nie będą szli tą samą drogą na szczyt co ona. Wiedział, że dla Wandy ważne jest, by jej wyprawa była stuprocentowo kobieca. Bała się, że ich udział będzie postrzegany jako wsparcie. W wersji dla władz pakistańskich obaj mężczyźni towarzyszyli kobiecej wyprawie jako ochrona w państwie muzułmańskim i fotoreporterzy. Takie było życzenie Wandy, które Wojtek akceptował.

W przeciwieństwie do jego bardziej wygadanych wspinających się kolegów ostrożnie ważył słowa. Jako dobry obserwator zwracał uwagę nie tylko na fakty, ale też na niuanse i uczucia.

Trzydziestokilkuletni Wojtek wywodził się z obytego, inteligenckiego środowiska, porozumiewał się w wielu językach i znany był jako wspinacz-filozof. Pochodził ze Skrzynki, małej wioski w zachodniej Polsce. Przed wojną leżała ona na terenie Niemiec. Na wsi, w otoczeniu natury spędził młode lata. Przeprowadzka do zrujnowanego wojną Wrocławia w wieku dziesięciu lat sprawiła, że popadł w dziecięcą depresję.

Studiowanie elektroniki nie polepszyło jego stanu ducha. Wszystko się zmieniło, kiedy zetknął się ze wspinaczką skałkową. Naturalne talenty sprawiły, że zdobył pseudonim „Zwierz”. Wspinaczka stała się dla niego rodzajem nałogu, nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo się od niej uzależnił.

W przeciwieństwie do żylastego, dynamicznego niczym sprężyna Wojtka o rok młodszy Jurek Kukuczka był silny, krępy i małomówny. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, co najwyżej ciepłym i przyjaznym spojrzeniem. Urodzony w 1948 roku Jurek skończył technikum, a kilka lat później AWF w Katowicach. Pracował w branży górniczej, mocno obecnej w rejonie Katowic.

Jego życiem była jednak wspinaczka. W chwili gdy dotknął skał w wieku siedemnastu lat, poczuł przypływ energii, która popchnęła go w kierunku najwyższych szczytów świata. A tam był nie do zatrzymania.

Jurek, Wojtek i Wanda, legendy wspinaczki. Razem w Pakistanie z tym samym celem – wejść na szczyt uważany za najtrudniejszy z czternastu ośmiotysięczników.

Upór i motywacja sprawiły, że ta trójka znalazła się w gronie najbardziej podziwianych wspinaczy na świecie. Ich pozycja w żadnej mierze nie była dziełem przypadku. Zaczynali skromnie, lecz, jak często bywa w takich sytuacjach, ukształtowało ich dorastanie w brutalnej rzeczywistości kraju zniszczonego przez wojnę i niemiecką okupację oraz późniejszą dominację ZSRR.

Dorastanie w tych trudnych realiach wzmocniło charaktery Wandy, Jurka i Wojtka. Historia zahartowała ich ciała i umysły. Nie byli jedynie wspinaczami – byli polskimi wspinaczami.

^(*) _(*) ^(*)

Losy Polski zostały przypieczętowane cztery lata przed narodzinami Wandy. W roku 1939, tuż przed wybuchem II wojny światowej, naziści podpisali z Sowietami umowę o nieagresji znaną jako pakt Ribbentrop – Mołotow. Układ stanowił, że III Rzesza i ZSRR nie będą się wzajemnie atakować, a wszelkie „problemy” rozwiążą na drodze pokojowej. Pakt miał według Niemców zminimalizować ryzyko prowadzenia przez nich wojny na dwóch frontach. Sytuacji tej chcieli uniknąć za wszelką cenę, mając w pamięci doświadczenia poprzedniej wojny.

Nieagresja wspomniana w nazwie paktu zakrawała na kpinę, gdyż do układu został dołączony tajny protokół zatwierdzający rozbiór Polski i podział tej części Europy między Niemcy i Związek Radziecki. W przypadku ataku z zachodu pakt gwarantował Sowietom strefę buforową. Jego podpisanie sprowadziło na świat lata rozlewu krwi i okropieństw.

Niecałe dwa tygodnie po podpisaniu tajnego protokołu Hitler – wprowadzając w życie podstępny plan – ujawnił swoją obłudną strategię. 31 sierpnia 1939 roku niemieccy żołnierze zaatakowali niemieckojęzyczną rozgłośnię radiową zlokalizowaną w Gliwicach na Górnym Śląsku. Napad upozorowano – co najmniej jeden z podżegaczy nie był żołnierzem, tylko niemieckim kryminalistą, któremu w zamian za udział w akcji obiecano ułaskawienie.

Wypełniwszy misję, został on zamordowany przez prawdziwych żołnierzy SS, którzy zdjęli z niego zakrwawiony niemiecki mundur i przebrali go w uniform Wojska Polskiego. Ciało porzucili tak, aby niemiecka policja mogła je łatwo odnaleźć. Świat obiegła szokująca wiadomość: Polacy przeprowadzili niesprowokowany atak na III Rzeszę.

Odpowiedź wojsk niemieckich była z góry zaplanowana – nastąpił atak samolotów i wojsk lądowych. Po niecałym tygodniu Polska nie była już w stanie bronić swoich granic. Pod koniec drugiego tygodnia wojny Warszawa była okrążona, a przewaga liczebna agresora stała się druzgocąca: sto pięćdziesiąt polskich czołgów rzucono do walki przeciwko dwu tysiącom sześciuset pojazdów wroga, a czterysta polskich samolotów przeciwko dwu tysiącom niemieckich. Polacy jednak nie wpadli w panikę. Wiedzieli, że muszą wytrzymać jedynie kilka tygodni, nim wojska alianckie, które zdążyły już wypowiedzieć wojnę III Rzeszy, rozpoczną ofensywę.

Jednak do żadnej ofensywy niej nie doszło.

Co więcej, 17 września 1939 roku, ku całkowitemu zaskoczeniu Polski i świata, ale zgodnie z ustaleniami tajnego paktu Ribbentrop-Mołotow, Sowieci przekroczyli wschodnią granicę kraju. Polski rząd opuścił Warszawę, zostawiając obronę miasta mieszkańcom. Bronili się przez następne dziesięć dni, było już jednak jasne, że Niemcy i Sowieci działają w zmowie. Nie było już gdzie się schronić. Wojsko Polskie straciło ponad sześćdziesiąt tysięcy żołnierzy, a sto czterdzieści tysięcy zostało rannych. Alianci nie nadeszli. Nie chcieli rozzłościć Sowietów walką w obronie Polski.

III Rzesza i ZSRR przystąpiły do podziału łupów. Sowieci okupowali północno-wschodnią część Polski, Rzesza zaś zajęła zachód kraju, natychmiast wprowadzając tam stan wojenny. Niemcy oznaczyli te tereny jako „obszar pracy”, przewidując jedynie dwie kary za domniemane przewinienia – obóz koncentracyjny lub śmierć.

Obie strony wydawały się nienawidzić Polaków niemal równie silnie, jak nienawidziły Żydów. Jeden z dowódców nazistowskich Heinrich Himmler przemierzał kraj, starając się sklasyfikować, posegregować i ujarzmić ludność. Wieś po wsi zmuszał mieszkańców do rejestracji u nazistowskich władz. Te z kolei wydawały dowody tożsamości, pozwolenia na pracę, a nawet kartki żywnościowe określające zalecane spożycie kalorii na podstawie przynależności rasowej. Obywatel „pierwszej kategorii” – mający pochodzenie niemieckie – otrzymywał przydział w wysokości czterech tysięcy kalorii dziennie. Polskiemu robotnikowi przysługiwało dziewięćset kalorii, a Żydom – zazwyczaj nic.

Oddziały niemieckie wysiedlały Polaków z domów, aby zwolnić miejsce dla nazistowskich oficjeli. Ojciec Wandy Zbigniew Błaszkiewicz mieszkał wówczas w Radomiu, w środkowej części kraju. Pracował jako inżynier w fabryce broni, kiedy pod groźbą osadzenia w więzieniu został zmuszony do ucieczki. Miał jedynie kilka godzin na spakowanie niewielkiego majątku i opuszczenie domu. Chcąc wyjechać możliwie najdalej, przeprowadził się do Płungian w północno-wschodniej Polsce (dzisiaj Litwa). Tam ożenił się z wykształconą miejscową dziewczyną Marią Pietkun. Jej pasją było odczytywanie hieroglifów.

Spięcia między nimi zdarzały się niemal od początku. Zbigniew, obsesyjnie oszczędny i lękający się przyszłości, wyznał w swoim dzienniku, że nie do końca poważa niezależną żonę. Wanda, drugie z czworga ich dzieci, urodziła się 4 lutego 1943 roku w skonfliktowanej rodzinie, w podzielonym państwie.

^(*) _(*) ^(*)

Polaków zastraszali nie tylko Niemcy. Na północnym wschodzie, gdzie mieszkała rodzina Wandy, Sowieci wywozili miejscową ludność do gułagów, w których wykorzystywano ją jako niewolniczą siłę roboczą. W latach 1940–1941 na wschód wyjechały tysiące wagonów pełnych bezpodstawnie skazanych polskich „przestępców”. Przewożono ich tysiące kilometrów w zatłoczonych, zaplombowanych i pozbawionych okien wagonach przeznaczonych dla bydła. Głodowali, tracili zmysły, zamarzali. Zdarzały się nawet akty kanibalizmu. Ci, którzy zmarli w trakcie podróży, byli wyrzucani przez otwory w dachu wagonu. Wywieziono w sumie półtora miliona Polaków. Blisko połowa z nich nie wróciła.

Polacy pamiętali o krzywdach doznanych w ponurych latach okupacji.

W podzielonym między nazistów i Sowietów kraju Polacy byli stopniowo degradowani do roli narodu niewolników. Odcięci od pomocy z zewnątrz nie mogli się bronić. Po 22 czerwca 1941 roku, kiedy Niemcy zaatakowali Związek Radziecki, losy wojny zmieniły bieg. Z niezrozumiałych powodów Sowieci o pomoc poprosili właśnie Polaków. Choć myśl o współpracy była oburzająca, jej nawiązanie uratowało naród polski od całkowitej zagłady. Nie zapobiegło to jednak ogromnym zniszczeniom, gdyż to właśnie na polskiej ziemi stoczono kilka głównych bitew II wojny światowej.

Pomimo wzmożonego zaangażowania w wojnę z ZSRR Niemcy opracowali rozwiązanie sprawy polskiej. Szacowali, że około dwudziestu milionów obywateli powinno zostać przesiedlonych na zachodnią Syberię. Do ponownej germanizacji – ze względu na niemieckie korzenie – nadawało się natomiast około czterech milionów Polaków. Pozostałą część społeczeństwa skazano na eksterminację. Oddziały niemieckie konfiskowały, bez żadnego odszkodowania, prywatną ziemię, fabryki i domy. Polskie tereny stanowiły wymarzoną lokalizację dla obozów o różnym przeznaczeniu – dla domniemanych kryminalistów, deportowanych, wrogów politycznych i rasowych. Umieszczono tam obozy pracy i obozy zagłady. Nazwy miast takich jak Lublin, Chełmno, Treblinka, Sobibór, Bełżec i Oświęcim zawsze już będą się kojarzyć z ludobójstwem. Jednak plan zagłady nie ograniczał się jedynie do tworzenia obozów. W latach 1940–1943 skrupulatnie i metodycznie likwidowano warszawskie getto wraz z jego żydowskimi mieszkańcami.

Podczas sześciu wojennych lat życie straciło ponad sześć milionów Polaków (więcej niż piętnaście procent populacji). Jedynie dziesięć procent zgonów nastąpiło w bezpośrednim wyniku działań wojennych. Pozostałą część stanowili polscy cywile straceni w egzekucjach oraz zmarli w obozach i na ulicach z głodu i chorób. Liczby te są trudne do pojęcia – tak samo jak warunki, w których ludzie walczyli o przetrwanie.

Ci, którzy przeżyli, nadal pozbawieni wsparcia bili się o niepodległość Polski. Powstanie Warszawskie, które zorganizowano w 1944 roku, by odzyskać stolicę, od początku skazane było na klęskę.

Sześćdziesiąt trzy dni zajęło nazistom zburzenie Warszawy, zniszczenie jej historycznego dziedzictwa, szpitali, domów i mostów. Masowe rozstrzeliwania były na porządku dziennym. Zginęło ponad sto pięćdziesiąt tysięcy warszawiaków, a pozostałe pół miliona wywieziono do obozów. Po wyludnieniu miasta oddziały niemieckich saperów wkroczyły do stolicy, paląc i burząc wszystko, co jeszcze nie zostało zrujnowane. Szczególnie przykładano się do niszczenia zabytków, kościołów i archiwów. Wojska niemieckie wzięły sobie do serca słowa Hitlera, że Warszawa powinna „zniknąć z powierzchni ziemi”.

Kilka miesięcy później, na początku 1945 roku, do polskiej stolicy wkroczyli Rosjanie. Szybko wyparli Niemców i zainstalowali w mieście nowe, komunistyczne władze. Kiedy 9 maja 1945 roku zawierano „pokój”, cały kraj znajdował się już pod władzą Sowietów. Polska wyzwoliła się spod niemieckiej okupacji, ale wolność była jedynie pozorna.

Sowieci zawarli wiele umów pozwalających im przesuwać granice. Płungiany, w których na świat przyszła Wanda, zostały wówczas wcielone do Litwy i przemianowane na Plunge. Obywatele polscy, którym udało się ocaleć, byli jak ogłuszeni po sześciu latach rzezi. Nie pamiętali już, jak to jest przechadzać się ulicami i nie bać się, że zostanie się zastrzelonym. Struktura społeczeństwa uległa całkowitej przemianie – zniknęła inteligencja, zniknęli Żydzi. Każdy dzień zacierał ocalałym obraz Polski, którą kiedyś znali i w której żyli.

Pod koniec wojny tereny, na których mieszkała rodzina Wandy, wpadły w ręce sowieckie. W roku 1946 większość majątku rodziny skonfiskowano i stało się jasne, że trzeba uciekać. Rodzice Wandy postanowili zamieszkać u rodziców Zbigniewa w Łańcucie na południowym wschodzie kraju niedaleko granicy z Ukrainą. Raz jeszcze Błaszkiewiczowie spakowali swój niewielki majątek – kilka mebli i trochę ubrań – i wyruszyli w podróż. Nie byli jedynymi uciekinierami. Rozorane drogi wypełniały czołgi, motocykle, załadowane kanistrami benzyny ciężarówki oraz karawany ludzi. Wszyscy zostawili za sobą cierpienie, wyruszając na poszukiwanie nadziei i nowego życia.

W Łańcucie Zbigniew usilnie starał się znaleźć sensowną pracę. Po narodzinach dwojga kolejnych dzieci sześcioosobowa rodzina opuściła rodowe gniazdo i zaczęła szukać nowego domu. Trafili do oddalonego o kilkaset kilometrów na zachód Wrocławia. Spustoszenia wojenne były tam wciąż widoczne – na ulicach leżał gruz, a ściany wielu budynków nosiły ślady artyleryjskiego ognia. Wiatr strącał luźne dachówki, dziurawe szyby łatano tekturą. Niektóre budynki były niemal całkowicie zniszczone. Na tle nieba rysowały się czarne, wypalone kształty. Gruzy jak okiem sięgnąć.

Błaszkiewiczowie zamieszkali w dwupiętrowym częściowo zniszczonym domu. Rury były popękane, szyby wybite, ściany zawilgły, a dach przeciekał. Według miejscowych władz dom był za duży dla sześcioosobowej rodziny, groziło im więc dokwaterowanie. Inteligentny i ekscentryczny Zbigniew nie chciał się na to zgodzić. Nie tylko niczego w domu nie naprawił, ale dokonał też nowych zniszczeń, by odstraszyć potencjalnych lokatorów.

Chaos, w którym pogrążone było mieszkanie Wandy, znajdował odbicie w nieustannej walce o władzę w domu. Zbigniewa cechowały niecierpliwość i zupełny brak zainteresowania rzeczami praktycznymi. Wolał raczej opracowywać wynalazki, uprawiać nietypowe odmiany warzyw w przydomowym ogródku i hodować kozy na parterze domu. Skąpił Marii pieniędzy. Kiedy całkowicie stracił zaufanie do umiejętności żony w zarządzaniu wydatkami, obowiązek planowania rodzinnego budżetu powierzył czteroletniej wówczas Wandzie.

Trudno było zdobyć jedzenie, a przed sklepami stały niekończące się kolejki. Towary luksusowe, takie jak kawa czy czekolada, współczujący krewni z zagranicy przysyłali jedynie na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Maria nie radziła sobie z rosnącym stresem, polegała całkowicie na najstarszej córce Wandzie, która sprzątała, obierała warzywa, stała w sklepowych kolejkach i opiekowała się rodzeństwem.

Sprytna Wanda szybko doszła do wniosku, że rozdzielanie zadań między młodszego brata i siostrę jest najlepszym sposobem wypełniania powierzonych jej obowiązków. Potem podobnie postępowała podczas wspinaczki.

– Rządziła bardzo sprawnie – mówił o Wandzie jej brat Michał Błaszkiewicz, wspominając dzieciństwo.

– Raczej bardzo surowo – poprawiła go siostra Nina Fies.

Nawet jako dziecko Wanda nie miała wiele czasu na dziewczęce zabawy. Kiedyś w zrujnowanej części domu znalazła niewiele ustępującą jej wielkością szmacianą lalkę. Zabawce brakowało głowy. Rodzice znaleźli gdzieś głowę lalki z plastiku. Chociaż główka okazała się za mała i szmaciana kukiełka wyglądała z nią absurdalnie, a nawet nieco makabrycznie, to mała dziewczynka, jaka jeszcze tliła się w Wandzie, była bardzo szczęśliwa.

Opieka nad młodszym bratem Michałem nie była dla niej kłopotem, inaczej było jednak z siostrą. Różnica wieku między dziewczynkami była na tyle niewielka, że Nina cały swój czas chciała spędzać z Wandą, czego ta z kolei szczerze nie znosiła.

– Miałam wrażenie, że tracę wolność – twierdziła Wanda. Lata później trudno jej było odnaleźć jakieś miłe wspomnienia z tamtego czasu. – Nie pamiętam chwil, w których łączyłaby nas miłość i akceptacja... Przypominam sobie jedynie przykrości.^()

Nina tylko uśmiecha się smutno na wspomnienie starszej siostry, którą podziwiała.

Po drugiej stronie ulicy był duży park, wspaniałe miejsce dziecięcych zabaw. Jednak dzieci jeszcze bardziej lubiły włóczyć się po pobliskich ruinach, kruszyć butami wybite szyby i budować domki z kamieni i cegieł. Bawiły się w chowanego i szukały zasypanych w gruzach niewybuchów.

Pewnego wiosennego popołudnia w 1948 roku Wanda z przyjaciółmi i starszym bratem znalazła granat. Wrzucili go do ogniska. Wanda była jedyną dziewczynką w tej grupie – chłopcy postanowili odsunąć ją od tej ekscytującej, zakazanej zabawy i odesłali ją do domu. Zła i zalana łzami opowiedziała matce, co zaszło. Ta wybiegła, by ratować dzieci, ale było już za późno. Miejsce tragedii zasnuwała gruba warstwa pyłu. Zginęli wszyscy, także brat Wandy. Psychiczna rana i świadomość kapryśnej natury śmierci nigdy już Wandy nie opuściły.

– Żyję tylko dlatego, że siedmioletni chłopcy nie lubią się bawić z pięcioletnimi dziewczynkami.^()

^(*) _(*) ^(*)

Dzieciństwo Wandy było typowe jak na tamte czasy. Życia w Polsce na pewno nie można było nazwać wygodnym. Pierwszy powojenny rząd, Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN), chociaż składał się z obywateli polskich, został powołany przez Stalina, którego polecenia skrupulatnie wypełniał. Sowieci stworzyli system inwigilacji do walki ze szpiegami i sabotażystami. „Uwolnili” też posiadaczy ziemskich od ich własnych majątków, parcelując wszystkie prywatne tereny o powierzchni powyżej pięćdziesięciu hektarów na mniejsze działki. Te z kolei rozdzielili między chłopów. Jednak nawet chłopów nie pozostawiono w spokoju – zmuszano ich do oddawania części plonów państwu. A wszystko to w ramach reformy rolnej.

Po wojnie przez trzy lata prowadzono program masowych przesiedleń. Miliony ludzi wyruszyły w drogę. Niektórzy z nich ocaleli z obozów, inni byli powracającymi polskimi uchodźcami. Władza chciała zaludnić ziemie odzyskane na północy i zachodzie.

Szczególnie trudny okazał się rok 1947. Plony były marne, wprowadzono wiele rozporządzeń, które miały opanować rosnące zaniepokojenie społeczne. Usztywniono centralne planowanie. Statystyki gospodarcze objęto tajemnicą państwową, zawieszono wolną debatę publiczną. Do 1948 roku Sowieci skutecznie zaszczepili swój system polityczny nie tylko w Polsce, ale też we wszystkich kontrolowanych przez siebie krajach Europy Wschodniej. Zamknęli granice, zaostrzyli politykę bezpieczeństwa do poziomu z czasów wojny i ponownie wprowadzili pobór do wojska. Opróżnili skarbiec publiczny, wydając wszystkie pieniądze na cele wojskowe. Utworzyli nawet tajne policje na wzór tej działającej w Związku Radzieckim.

Wanda skupiała się na nauce i starała się ignorować otaczające ją szaleństwo. Szybko skończyła szkołę i zdecydowała się studiować na kierunku elektronicznym. Dziedzina ta wydawała się jej przydatna i jednocześnie interesująca. W wieku szesnastu lat została przyjęta na Politechnikę Wrocławską. Kiedy nie miała zajęć, jeździła na motocyklu. Mieszkała z rodziną i dorabiała, udzielając korepetycji z matematyki i fizyki. Chociaż młodzi mężczyźni chętnie odwiedzali Wandę w domu, bardziej niż rówieśnicy interesowali ją profesorowie.

Gdy miała ledwie osiemnaście lat, odkryła całkiem nowy świat, nietknięty okropnościami wojny. Pewnego sobotniego poranka starszy kolega ze studiów Bogdan Jankowski pokazał jej wspinaczkę na skałkach. Pojechali w Góry Sokole pod Jelenią Górę.

– Zaczekaj tutaj – powiedział Bogdan i wskazał Wandzie pieniek u podstawy jednej ze wspinaczkowych dróg. Kiedy był w połowie ściany, usłyszał głośne dyszenie dochodzące z komina tuż obok drogi, po której się wspinał. Spojrzał w dół i dostrzegł Wandę gramolącą się do góry bez asekuracji. Była przestraszona. Bogdan wszedł na szczyt skałki i zawiązał węzeł na linie, której koniec rzucił koleżance.

– Wanda, łap! – krzyknął.

Dziewczyna odrzuciła linę i wgramoliła się sama na czubek skałki.

Wanda wydawała się stworzona do wspinaczki: była lekka, silna i instynktownie wiedziała, jak złapać równowagę w skale. Fotografia, na której zamaszystym krokiem przemierza łąkę u stóp skałek ubrana w uprząż, przedstawia pewną siebie młodą kobietę o błyszczących oczach, żartobliwie prężącą muskuły, z szerokim uśmiechem na twarzy. Podekscytowana pisała w swoim dzienniku, że „pokochała wysiłek fizyczny, świeże powietrze, poczucie wspólnoty i dreszczyk emocji”.

Wróciła tam w następny weekend. Za dnia mierzyła się z coraz trudniejszymi drogami, a noce spędzała w jaskiniach, ogrzewając się płomieniami ogniska i towarzystwem przyjaciół o podobnych zainteresowaniach. Wspinaczka pochłonęła Wandę od pierwszej chwili.

– Wiedziałam, że odciśnie jakieś piętno na moim dalszym życiu – mówiła. ^()

Wielu początkującym wspinaczka wydaje się pierwszym prawdziwym doświadczeniem wolności. Dla introwertycznej Wandy musiało to być szczególnie intensywne przeżycie. Odnalazła środowisko, w którym jej siła i ambicja mogły rozkwitnąć. W kraju zdruzgotanym przez wojnę odkryła krajobraz niezniszczony dotąd przez człowieka.

^(*) _(*) ^(*)

Szczególnie zrujnowane były Katowice i ich okolice. Dorastał tam Jurek Kukuczka. Region ten uległ po wojnie daleko idącym przeobrażeniom. Fundamentem gospodarczego Planu Sześcioletniego przyjętego w 1950 roku był rozwój przemysłu ciężkiego. Katowice zostały jednym z jego głównych centrów. Sowieci zbudowali nawet linię kolejową łączącą miasto bezpośrednio z radziecką granicą. Mieli nią przewozić stal z Huty Katowice. To z tych okolic pochodzi duża społeczność wspinaczy ekstremalnych, którzy na Śląsku znaleźli źródło utrzymania.

Pomimo wdrażania planów ekonomicznych Polacy wciąż byli rozczarowani nowym systemem gospodarczym. Ich pensje nie rosły bez względu na to, jak dużo – lub jak mało – pracowali. Bezsilni wobec systemu wypracowali rodzaj biernego oporu, który niemal doprowadził kraj do gospodarczego zastoju. Drobne przekręty i bumelka przełożyły się na słabą wydajność, niskie standardy i kiepską efektywność. Ludzie oszczędzali siły na „fuchy” i stanie w niekończących się kolejkach po chleb. Ich niechęć do władz pogłębiały niedawne cierpienia: wojna z Niemcami, wojna z ZSRR, fakt, że Polska była polem bitwy między tym krajami, sowieckie panowanie, okupacja. Polacy żywili niewielki szacunek dla niechcianej władzy. Koncentrowali się na własnym przetrwaniu.

A jednak w tej dusznej atmosferze Wanda dostrzegała otwierający się przed nią nowy świat – świat natury, skał, przyjaźni i poczucia wolności, daleki od szarych, brudnych ulic. Szybko zaczęła wyjeżdżać dalej niż na pobliskie skałki. Zasmakowała w wapieniach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, w piaskowcach nieopodal granicy z NRD, a wreszcie w Tatrach Wysokich na granicy z ówczesną Czechosłowacją. Góry stały się dla Wandy oazą spokoju. Miała podobne podejście do wspinaczki jak do nauki – liczyła się systematyczność i wytrwałość.

– Wspinaczka działała na nią jak narkotyk, natychmiast weszła jej w krew i całkowicie ją pochłonęła. Wanda nigdy się nawet nad tym nie zastanawiała – mówiła później jej siostra.

Uroda Wandy rosła wprost proporcjonalnie do pewności siebie. Promienny uśmiech olśniewał większość jej wspinaczkowych partnerów.

^(*) _(*) ^(*)

Pierwszy wyjazd w Alpy w 1964 roku zbiegł się z ukończeniem przez Wandę studiów. Miała dwadzieścia jeden lat. Z powodu poważnej infekcji wspinała się wówczas bardzo niewiele. Poznała jednak życzliwego lekarza z Innsbrucka, doktora Helmuta Scharfettera, który nie tylko ją wyleczył, ale także podniósł na duchu, załatwiając jej udział w kursie ratownictwa górskiego. Później wspinał się z nią w Alpach Zillertalskich. Nawet w obszarpanych ubraniach wydała się doktorowi inteligentną, niesamowicie atrakcyjną kobietą. Scharfetter miał odegrać w życiu Wandy istotną rolę.

Wkrótce po jej powrocie do Wrocławia zadzwonił telefon: jakiś esbek zapraszał Wandę na kawę w najlepszej kawiarni w mieście. Alpinistka stawiła się na spotkanie o umówionej porze. Powitało ją dwóch smutnych panów w cywilu, którzy pokazali swoje legitymacje i poprosili, by usiadła. Zamówili gęstą, mocną kawę i spore kawałki szarlotki.

Wyższy uśmiechnął się delikatnie i skomplementował Wandę:

– Jest pani bardzo sławną w Polsce alpinistką.

– Tak, dużo się wspinam. Może jestem znana tu i ówdzie, ale na pewno nie sławna – odpowiedziała ostrożnie.

Drugi esbek, niski i blady, wtrącił między wielkimi kęsami ciasta:

– Wspinaczka jest trudna i niebezpieczna. – Przełknął ślinę. – Musi pani być bardzo silna. I wiele podróżować.

– Tak, podróżuję, aby się wspinać. Muszę to robić, jeśli chcę być prawdziwą alpinistką.

Mężczyźni pochylili się nieco w stronę Wandy, przyglądając się jej badawczo.

– Ostatnio wspinała się pani w Austrii. Jak było? Czy poznała pani jakichś interesujących ludzi?

Odchyliła się w swoim krześle, zyskując nieco przestrzeni.

– Tak, oczywiście. Zawsze poznaję interesujących ludzi. Wspinaczy.

– Jest pani bardzo uprzywilejowaną kobietą. Wyjeżdża pani z Polski i poznaje obcokrajowców. Czy chciałaby pani, aby tak pozostało?

Wanda nareszcie zrozumiała, do czego zmierzają. Chcieli, by zaczęła współpracować z bezpieką. Kiedy agenci składali jej propozycję, Wanda coraz bardziej kipiała ze złości. W końcu uderzyła pięścią w stół i krzyknęła:

– Czego ode mnie chcecie?! Szpiegowania dla Polski? To niemoralne i godne pogardy! Jak w ogóle śmiecie mi to proponować?

Radziecki aparat inwigilacji opierał się na „ochotnikach” – werbowanych tak jak Wanda i wspinacze z jej pokolenia obywateli często wyjeżdżających za granicę.

Ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach nadstawili ucha i patrzyli na Wandę, jak krzyczy i gestykuluje z pociemniałymi od gniewu oczami. Tajniacy próbowali ją uspokoić, zapewniali, że to niezobowiązująca pogawędka, nic poważnego. Wyższy strzelił palcami, aby przywołać kelnera. Zapłacił rachunek i przy pomocy drugiego mężczyzny wyprowadził Wandę z kawiarni. Wtedy ich zachowanie uległo zmianie. Ostrzegli, że jeżeli wspomni komukolwiek o rozmowie, może zapomnieć o kolejnych wyjazdach w Alpy czy opuszczaniu Polski w ogóle.

W odróżnieniu od wielu innych osób Wandy nie próbowano ponownie zwerbować. Liczni wspinacze po latach wyjawili jednak, że służby oczekiwały od nich sprawozdań po powrocie z każdej wyprawy. Taka współpraca pomagała w staraniach o paszport przed kolejną ekspedycją.

Służby interesowały się wspinaczami z wielu powodów. Uważały bowiem, że ludzie podróżujący i mieszkający przez dłuższy czas za granicą mogli ulegać „zepsuciu ideologią Zachodu”. Co gorsza, mogli przywlec je ze sobą do Polski. Wymagali zatem uważnej inwigilacji. Bywali też przydatnymi obserwatorami zachodniego świata gromadzącymi ważne informacje o polityce, gospodarce, stylu życia. Co najważniejsze, wspinaczy łatwo dawało się przekupić, oferując im swobodę podróżowania albo grożąc konsekwencjami ewentualnej odmowy – zakazem opuszczania kraju.

Stanowili zatem łatwy cel. Prezesi większości klubów regularnie spotykali się z funkcjonariuszami służb bezpieczeństwa, a w każdym z zespołów działali informatorzy. Niektórzy mówili o tej sytuacji otwarcie. Części z nich pozwalano po spotkaniach z agentami wyjeżdżać z kraju, innym nie. Mało prawdopodobne, aby do któregokolwiek ze znanych taterników albo wspinaczy obieżyświatów nie sięgnęły długie macki służb specjalnych.

^(*) _(*) ^(*)

Podczas swojej czwartej wyprawy w Alpy, w 1967 roku, Wanda po raz pierwszy wspinała się na poważnie. Jej partnerką była Halina Krüger-Syrokomska – wulkan energii zamknięty w ciele małej kobiety, która lubiła rubaszne dowcipy, paliła fajkę i znakomicie się wspinała. Obie alpinistki wybrał i sponsorował Klub Górski. Była to dla nich wyjątkowa okazja. Rok później pojechały do Norwegii. Jako pierwszy w historii zespół żeński miały wspiąć się wschodnim filarem ściany Trollryggen – wysoką na ponad tysiąc metrów, jedną z najdłuższych w Europie skalnych dróg. Stanowiły mocny zespół: Halina była mózgiem, a Wanda – motorem.

Odniosły sukces i wróciły do domu jako minicelebrytki popularniejsze nawet niż ich koledzy dokonujący w Alpach imponujących wejść.

Chociaż ich historia stanowiła przyjemny wyjątek od codzienności polskiego życia, to jednak tymczasowa sława w niewielkim stopniu wpłynęła na poprawę ich losu.

W latach 1961–1968 poziom egzystencji większości społeczeństwa był niewiele wyższy niż w czasie wojny. Jedynie urzędnicy partyjni i dyrektorzy kombinatów pławili się w zbytkach i luksusach. Ich samochody, prywatne wille i zagraniczne podróże doprowadzały do szału walczących o przeżycie za śmiesznie niskie pensje obywateli. Średnie miesięczne wynagrodzenie wynosiło wówczas trzy i pół tysiąca złotych (około trzydziestu pięciu dolarów amerykańskich). Nawet jeżeli Polak miał pozwolenie na wyjazd zagraniczny, to rodzima waluta okazywała się bezużyteczna za granicą. Obywatele PRL byli zatem niewolnikami własnego państwa.

Po wojnie zbudowano, głównie na terenach miejskich, ponad trzy miliony mieszkań w byle jakich blokach z cementu i gipsu w stylu radzieckim, widywanych we wszystkich państwach bloku wschodniego. Wykonano je niedbale i nie wszystkie wyposażono w takie luksusy, jak ubikacja czy centralne ogrzewanie. W niczym nie przypominały wystawnych domów partyjnej elity.

W grudniu 1970 roku rząd podniósł ceny żywności o dwadzieścia procent. Przeliczył się jednak w ocenie własnej siły i wpływów. Kiedy ludzie zaczęli protestować, na ulice wyprowadzono wojsko. Obywatele wściekali się już nie tylko z powodu podwyżki cen – byli rozsierdzeni całym reżimem, w tym także obezwładniającą cenzurą. Partia bowiem nie tylko kontrolowała informacje, ale też sama je tworzyła. Nikt nie dawał się oszukać ogromnym wiecom gromadzącym tysiące wiwatujących „zwolenników” rządu. Partyjna propaganda uwłaczała zwłaszcza wykształconym Polakom.

Długie kolejki, zanieczyszczone powietrze, ciągły niedostatek żywności, niszczejące domy, dręcząca biurokracja i żałosne warunki życia doprowadzały ludzi na skraj załamania. Wielu zaczęło topić swe smutki w alkoholu. Szerzyła się depresja. Ulice wypełniał szary tłum. Królowała apatia.

^(*) _(*) ^(*)

Rodzina Wandy ledwo wiązała koniec z końcem. Nieustannie brakowało im pieniędzy, gdyż próby opatentowania własnych wynalazków przez ojca spełzały na niczym. Stracił on zaufanie do ludzi, na każdym kroku spodziewał się zdrady. Wycofał się do wyimaginowanego świata utraconych szans. Zaczął się uczyć hiszpańskiego i miał nadzieję, że wyjedzie do słonecznej Ameryki Południowej. Wreszcie, głęboko rozczarowany, wyprowadził się z domu. Nina, siostra Wandy, przywołuje te smutne chwile:

– Ojciec bardzo różnił się od matki. Ona nie mogła pozbierać się po tym, jak w czasie wojny wszystko straciła... I teraz nagle mąż zostawił ją w rozsypującym się domu bez środków do życia. Wanda wzięła na siebie rolę męża, ojca, przyjaciela, córki. Była najsilniejsza w całej rodzinie.

Rozstanie nie było łatwe. Rodzice walczyli o majątek. Wanda wkroczyła na scenę jako nowa, nieoficjalna głowa rodziny i za pożyczone pieniądze wykupiła budynek. Dzięki temu matka i dzieci mogły pozostać razem. W życiu Wandy pojawiło się jednak dodatkowe obciążenie – była rozdarta między zobowiązaniami finansowymi a wspinaczką.

I chociaż radziła sobie z problemami finansowymi dość dobrze, to nie pozostały one bez wpływu jej decyzję o zamążpójściu, którą podjęła wiosną 1970 roku. Dobrze wybrała. Wojciech Rutkiewicz był wysokim i przystojnym matematykiem, synem wiceministra zdrowia. Poznali się podczas wspinaczki, którą on również uprawiał. Wprowadzili się na piętro rodzinnego domu Wandy, a później przenieśli do Warszawy, gdzie Wojtek pracował.

Trzy miesiące po ślubie Wanda skorzystała z okazji i wzięła udział w polsko-radzieckiej ekspedycji do Pamiru. Wyprawą mającą państwową aprobatę dowodził znany kierownik Andrzej Zawada. Jej celem był mierzący 7134 metrów Szczyt Lenina, najwyższa z gór, na które Wanda miała dotychczas okazję się wspinać. Dla niej ta wyprawa była prawie jak miesiąc miodowy, tylko że bez Wojciecha.Przypisy

Barbara Rusowicz, Wszystko o Wandzie Rutkiewicz, 1992.

Gertrude Reinisch, Wanda Rutkiewicz: A Caravan of Dreams, 2000.

Ewa Matuszewska, Uciec jak najwyżej: niedokończone życie Wandy Rutkiewicz (Escaping to the Highest: The Unfinished Life of Wanda Rutkiewicz), 1999.

„Bularz” 91, Klub Wysokogórski Gliwice.

Ibid.

Reinisch, 2000.

Wanda Rutkiewicz, Na jednej linie, 1986.

Do dziś nie znaleziono ciała żadnego z nich (przyp. tłum.).

Anna Milewska, Życie z Zawadą, 2009.

Reinisch, 2000.

Ewa Matuszewska, Lider: górskim szlakiem Andrzeja Zawady, 2003.

Jerzy Porębski, Polskie Himalaje: Panie w górach, Artica, 2008.

Reinisch, 2000.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: