- promocja
Ucieczka od bezradności - ebook
Ucieczka od bezradności - ebook
CZEGO OBAWIA SIĘ WSPÓŁCZESNA KULTURA? JAKIE TEMATY WYPIERA? I JAK MOŻEMY PORADZIĆ SOBIE W ŚWIECIE, W KTÓRYM NIE MA MIEJSCA NA BEZRADNOŚĆ?
Tomasz Stawiszyński nie boi się ani trudnych tematów, ani myślenia przewrotnego, idącego w poprzek utartych schematów. Z zacięciem badacza odrzucającego łatwe i oczywiste rozwiązania bierze na warsztat wszystko to, co w kulturze wyparte, czego się boimy, o czym wolimy zapomnieć, a co – paradoksalnie – jest nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji.
Śmierć, żałoba, smutek, bo o nich między innymi mowa, to tematy, od których społeczeństwo późnego kapitalizmu odwraca wzrok. Stara się je ukryć, zdeprecjonować, sprowadzić do patologii wymagającej farmakologicznej albo terapeutycznej interwencji. W zamian oferuje nam iluzję wspólnoty zbudowanej w bańce social mediów, opartej na ideologiach wzmagających plemienną lojalność albo nowych mitach, które niebezpiecznie zaczynają przypominać teorie spiskowe.
Dlaczego wciąż uciekamy przed bezradnością? Przed tym, że przemijamy, starzejemy się i nieustannie tracimy to, co pragniemy zachować? Czy kiedykolwiek uda nam się zatrzymać i czy może pomóc w tym modny ostatnio transhumanizm? Nowa monograficzna książka Tomasza Stawiszyńskiego – filozofa, eseisty, dziennikarza – w błyskotliwy sposób próbuje zmierzyć się z tymi pytaniami i umieszcza je w kontekście zbudowanym zarówno przez ważne teksty współczesnej humanistyki, jak i kulturę popularną.
OBOWIĄZKOWA LEKTURA DLA WSZYSTKICH,
KTÓRYM NIE WYSTARCZAJĄ PROSTE ODPOWIEDZI NA TRUDNE PYTANIA
Tomasz Stawiszyński potrafi mówić filozofią tak, że w zwyczajny i zrozumiały sposób dotyka tego, co dla nas dziś najistotniejsze, a przed czym wytrwale uciekamy. Autor błyskotliwie rozpoznaje ucieczkowe strategie współczesnego człowieka i pokazuje, że naszą bezradność może ukoić tylko akceptacja rozpaczy, na którą nie ma, nie może ani nie powinno być lekarstwa.
Agnieszka Holland
Stawiszyński przypomina, że w życiu najbardziej realne są te straty, których nie da się cofnąć ani przepracować. Aby nie utracić prawdziwego życia, musimy stawać po stronie utraty. Aby prawdziwiej żyć, musimy stać się antykapitalistyczni.
Przemysław Czapliński
To książka, z którą będziecie się spierać, tak jak ja sama wciąż to robię. Będzie zadawała nowe pytania tam, gdzie mogło się wydawać, że mamy odpowiedzi. Będzie podważała to, co znane i wygodne. I właśnie dlatego warto ją przeczytać.
Olga Drenda
Ten pięknie napisany esej zachwyca i zachęca do bezkompromisowego myślenia. Dawno nie czytałam książki tak przybliżającej mnie do świata i życia. Jestem pewna, że będę do niej wracać wielokrotnie.
Mira Marcinów
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8407-4 |
Rozmiar pliku: | 771 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Agnieszka Holland
Neoliberalna ideologia mówi nam dziś, że nie ma takiej straty, której nie dałoby się w ostateczności przerobić na zysk. Ale w naszym życiu, jak przekonuje autor _Ucieczki od bezradności_, najbardziej realna jest ta strata, której nie da się cofnąć. Zderzenie tych dwóch postaw – „przerób stratę na zysk” oraz „przeżyj stratę jako nieodwracalną” – określa aktualny moment zbiorowej egzystencji. Według Stawiszyńskiego, aby nie utracić prawdziwego życia, musimy stawać po stronie utraty. Aby prawdziwiej żyć, musimy stać się antykapitalistyczni.
Przemysław Czapliński
To książka, z którą będziecie się spierać, tak jak ja sama wciąż to robię. Będzie zadawała nowe pytania tam, gdzie mogło się wydawać, że mamy odpowiedzi. Będzie podważała to, co znane i wygodne. Nie zaoferuje antidotum na stracone złudzenia. A przecież prędzej czy później każdy i każda z nas skonfrontuje się ze złożonością i niejednoznacznością świata, które zgniotą nasze iluzje w kulkę i wyrzucą do śmieci. I właśnie dlatego warto tę książkę przeczytać.
Olga DrendaDziękuję wszystkim, bez których tej książki by nie było.
Bognie Rosińskiej z wydawnictwa Znak Literanova – za niezłomną wiarę, wyrozumiałość dla wszystkich opóźnień i perturbacji (a było ich trochę) oraz nieustające wsparcie.
Mojej żonie Cvecie Dimitrovej – za to, że jest ze mną i przy mnie niezależnie od wszystkiego. I za niekończące się dyskusje – nieraz, przyznajmy, dość gorące – na tematy, o których tu piszę.
Pawłowi Boguszewskiemu, Darkowi Misiunie i Piotrowi Piotrowskiemu – za przyjaźń i mnóstwo przegadanych godzin.
Dominice Kardaś, redaktorce tej książki – za wnikliwą lekturę i mnóstwo cennych uwag, zwłaszcza krytycznych.
Enrique Bunbury’emu – za to, że od prawie trzydziestu lat jego muzyka mi towarzyszy i prowadzi mnie także przez te momenty, o których mowa w ostatnich akapitach niniejszej książki.
Bertiemu – za nieskrępowaną radość istnienia i międzygatunkową przyjaźń.Od wielu lat jednym z największych intelektualnych odkryć pozostaje dla mnie zdanie, które kiedyś – już nie pamiętam, gdzie dokładnie – przeczytałem u Carla Gustava Junga. Brzmiało ono mniej więcej tak: za każdym idzie jego cień, a im mniej jest on zespolony ze świadomością, tym jest ciemniejszy i większy.
To zdanie, w sposób lapidarny i obrazowy wyrażające podstawowe rozpoznanie psychoanalizy, mówi w gruncie rzeczy coś oczywistego: nasze „ja” to nie wszystko, jest jeszcze cały wielki obszar nieświadomości, która działa na nas tym mocniej, im mniej zdajemy sobie sprawę z jej istnienia. A jednak właśnie o tej pozornej oczywistości wciąż zdajemy się zapominać – co skądinąd doskonale potwierdza trafność tej intuicji.
Istotnym czynnikiem wzmacniającym tę naszą skłonność do zapominania bywa kultura – system symboli, znaczeń i instytucji, które kształtują sposób postrzegania siebie i świata, sposób przeżywania, myślenia i odczuwania. Kultura bowiem sprzyja albo nie sprzyja pewnego rodzaju doświadczeniom, promuje albo tłumi określone przekonania, wartości czy przeżycia. Stwarza przestrzeń, w której można mierzyć się z rozmaitymi aspektami życia i umierania, albo tę przestrzeń odbiera. Moim zdaniem współczesna kultura zachodnia ma na sumieniu wiele przemilczeń, wyparć i negacji. W tej książce przyglądam się nieodłącznym składowym ludzkiej egzystencji, od których systematycznie kultura ta odwraca wzrok. O których woli nie wiedzieć albo które – w momencie, kiedy ich istnienia nie da się już ukryć (bo przecież niczego, co jest nieodłączną składową ludzkiej egzystencji, nie da się na dłuższą metę ukryć) – stara się za wszelką cenę zdeprecjonować. Albo zamienić w patologię wymagającą takiej czy innej – farmakologicznej albo terapeutycznej – interwencji.
Klasycznym przykładem współczesnego wypartego jest oczywiście śmierć. O tym, że stała się ona we współczesnej kulturze tym, czym był seks w epoce wiktoriańskiej – wielkim tabu – pisał już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku amerykański antropolog Geoffrey Gorer, częsty gość na kartach tej książki. Współcześnie jednak – traktuje o tym pierwszy rozdział, ta książka bowiem, parafrazując Hitchcocka, zaczyna się od śmierci, a potem napięcie już tylko rośnie – negacja śmierci przebiega wedle schematu zupełnie innego niż pół wieku temu. Niegdyś po prostu o niej milczano i skrywano ją za szpitalnymi parawanami. Dzisiaj – w pozornym geście ponownego zaproszenia na salony – usiłuje się z niej zrobić kolejną fantastyczną szansę na osobisty rozwój, wzmocnienie i „ubogacenie” życia tu i teraz.
Ponieważ współczesny człowiek nie umiera, a jeśli już umiera, jest to dlań doświadczenie ekscytujące i rozwojowe, nie zaś przerażające i nieodwracalne – kultura nie przewiduje także zbyt wiele miejsca na doświadczenie żałoby. No, chyba że – jak stanowi opublikowana w 2013 roku piąta edycja klasyfikacji DSM¹, przygotowana przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne – trwa ono nie dłużej niż… dwa tygodnie. Po upływie dwóch tygodni żałobę (czy raczej towarzyszące temu procesowi dyskomfort i trudności) można już bowiem uznać za jednostkę chorobową. O żałobie właśnie traktuje rozdział drugi.
Brak miejsca na przeżywanie żałoby wiąże się ze zjawiskiem o szerszym zasięgu, a mianowicie z deprecjonowaniem i patologizowaniem smutku. To uczucie – jak staram się pokazać w rozdziale trzecim – jest dla współczesnego kapitalizmu bez mała tym, czym acedia (specyficzna mieszanina smutku i nudy) była dla teologów katolickich w pierwszych wiekach chrześcijaństwa: grzechem ciężkim. Acedia neguje bowiem wspaniałość świata stworzonego przez bóstwo, podobnie jak smutek neguje dziś wspaniałość późnego kapitalizmu. Pod znakiem zapytania stawia sensowność wszelkich naszych zaangażowań i inwestycji. Czyni nas bezproduktywnymi. A to w świecie zdominowanym przez rynek jest bodaj największą możliwą zbrodnią.
Nad tym rynkiem unosi się widmo. Widmo kowala własnego losu. Słyszymy zewsząd, że wszystko jest w naszych rękach i wyłącznie od nas zależy. Zarówno sukces, jak i porażka, a ostatnio także los planety. Trudno się dziwić, że doświadczamy przeciążenia skrajnym indywidualizmem. I poszukujemy jakichś alternatywnych narracji, opowieści, które uwolniłyby nas od tego nieznośnego ciężaru. Jedną z takich opowieści – a zarazem jednym z powracających triumfalnie po latach mitów – jest astrologia. Starożytna sztuka czytania z gwiazd, która jednostkowe życie i kosmos widzi jako integralną, przenikającą się, dynamiczną całość. Czwarty rozdział jest właśnie próbą opisania przyczyn, dla których coraz liczniejsze rzesze ludzi szukają dziś ukojenia w astrologii – a więc w micie.
We współczesnym świecie czujemy się samotni i niezrozumiani. Tracimy poczucie kontroli nad własnym życiem, nie rozumiemy ani siebie, ani świata dookoła. Media społecznościowe parcelują rzeczywistość na drobne kawałki, czy raczej drobne bańki, żerując w ten sposób na naszej potrzebie wspólnoty i bliskości. I podsuwają kolejne narracje, za których sprawą chaos staje się kosmosem, a przypadek i bezwład zostają wprzęgnięte w doskonale naoliwioną logiczną maszynę pojęciową. Rozdział piąty opowiada o rosnącej popularności teorii spiskowych, nowych wielkich narracji, przepastnych światopoglądów, dzięki którym na nowo czujemy się częścią większej całości.
Uzyskiwane takimi metodami poczucie wspólnoty ma jednak – jak wskazuję w rozdziale szóstym – wysoką cenę. Jest kruche, trzyma się na glinianych nogach, łatwo je rozproszyć. Istnieje ryzyko, że się ulotni, kiedy tylko dopuścimy do siebie jakąś inną perspektywę, inny punkt widzenia, inne argumenty. Stąd właśnie z taką intensywnością kultywujemy dziś przekonanie, że tylko my – oraz ci, którzy myślą to samo i tak samo – jesteśmy dobrzy i uczciwi, a wszyscy, którzy nie podzielają naszych przekonań, są źli i zdeprawowani. My jesteśmy urodzonymi aniołami, a tamci to urodzeni mordercy. Tymczasem skłonność do przemocy – pisał o tym między innymi francuski antropolog René Girard – jest powszechna, a strony konfliktu z czasem nieuchronnie się do siebie upodabniają. O tym właśnie nie chcemy wiedzieć – że jesteśmy do naszych wrogów podobni.
W tym wszystkim – w niezgodzie na śmierć, żałobę i smutek, w pragnieniu wspólnoty, ślepocie na własną przemoc i potrzebie mitu, który nada naszemu doświadczeniu jakiś sens – odzywa się jednak coś jeszcze bardziej pierwotnego. Fundamentalnego. A mianowicie – lęk przed bezradnością. Ucieczka przed bezradnością. Przed tym, że przemijamy, starzejemy się, umieramy, że nie potrafimy uratować tych, których kochamy, że nieustannie tracimy to, co pragnęlibyśmy na zawsze zachować. O bezradności wobec bezradności, a także o różnych fantazjach jej przezwyciężenia – między innymi modnym dziś transhumanizmie – opowiada rozdział siódmy. I ostatni.
A tak naprawdę opowiada o niej cała książka.
1 Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders – klasyfikacja zaburzeń psychicznych i zaburzeń osobowości przygotowywana przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne i będąca punktem odniesienia dla psychiatrów na całym świecie.Jeśli w ogóle cokolwiek idealnie spełnia definicję viralu – informacji, która w piorunującym tempie (a często także z zupełnie niewiadomych powodów) rozprzestrzenia się w internecie – jest to z pewnością ten niewielki, ale niesłychanie wprost nośny wpis.
Skąd się wziął? Jak to często bywa w podobnych sytuacjach, właściwie z przypadku. Jego autorka, Bronnie Ware, australijska pielęgniarka, która przez wiele lat pracowała w hospicjach, postanowiła któregoś dnia ująć w skondensowanej formie sumę wszystkich mądrości, jakie przekazywali jej umierający. Obcując z setkami terminalnie chorych, dostrzegła w pewnej chwili, że ich myśli, fantazje i emocje układają się w kilka zasadniczych wzorców czy raczej krążą wokół zaskakująco podobnych wątków i tematów. A może jeszcze inaczej: wyrażają smutek i żal z tych samych powodów i za pomocą niemal identycznych słów oraz związków składniowych. W 2009 roku Ware zasiadła do komputera, spisała je wszystkie po kolei, a następnie umieściła na blogu, który – bez jakichś specjalnych sukcesów – prowadziła już od dłuższego czasu. Nie spodziewała się oczywiście – bo któż by się spodziewał – że odzew będzie aż tak potężny. Tymczasem dobra nowina momentalnie rozniosła się po najodleglejszych zakątkach wirtualnej rzeczywistości. Pojawiły się setki tysięcy udostępnień, komentarzy, emotikonów i rekomendacji. Entuzjastyczne omówienia i dyskusje ciągnące się kilometrami komentarzy. W jednej chwili z postaci zupełnie anonimowej Bronnie Ware zamieniła się w internetową, a potem także telewizyjną celebrytkę. Zewsząd zaczęły się pojawiać oferty wystąpień, warsztatów i pogadanek. Wywiady i teksty, w których dzieliła się swoją życiową filozofią, cieszyły się ogromnym wprost powodzeniem.
Trzy lata później Ware opublikowała książkę _Czego najbardziej żałują umierający_, która momentalnie stała się bestsellerem i została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków, w tym także na polski¹. Stanowi ona rozwinięcie głównych tez legendarnego wpisu, ale – poza licznymi anegdotami i scenkami rodzajowymi – nie wnosi doń nic nowego. Głównych żalów jest w książce pięć, tych samych, co we wpisie. Czego więc najczęściej żałują umierający? I czego z najwyższym prawdopodobieństwem prędzej czy później żałować będziecie także wy, Czytelniku i Czytelniczko, nad którymi, podobnie jak nad piszącym te słowa, wisi przecież perspektywa nieodwołalnego końca?
Po pierwsze więc, żałować będziemy, że nie mieliśmy odwagi żyć tak, jak chcieliśmy, a nie tak, jak tego od nas oczekiwali inni. Po drugie – że za dużo pracowaliśmy. Po trzecie – że baliśmy się okazywać uczucia. Po czwarte – że traciliśmy, czasami bezpowrotnie, kontakty z przyjaciółmi. I po piąte, że sami sobie nie pozwoliliśmy być szczęśliwi. Oto właśnie pięć grzechów głównych, za które czeka nas sroga kara – zgon w poczuciu niespełnienia, żalu i frustracji. Pięć zaniechań, które nasze życie uczynią nieautentycznym i ubogim, jego koniec natomiast – ze wszech miar godnym ubolewania.
Czy jednak jesteśmy bezwarunkowo skazani na ten mizerny los? Czy nie ma ratunku? Czy śmierć, która nieuchronnie nas spotka, ze stuprocentową pewnością przyjdzie w towarzystwie dojmującej świadomości życia przeżytego źle i niewystarczająco? Otóż nie, skąd, nic podobnego. Dobra nowina jest wszak taka, że – przynajmniej dopóki żyjemy – możemy dokonać odpowiednich reparacji i zabezpieczeń. Odkąd bowiem poznaliśmy już tę naukę, tę prawdę, tę radosną ewangelię w pięciu odsłonach, w zasięgu naszych rąk znalazł się komplet narzędzi niezbędnych do tego, żeby nasze życie stało się szczęśliwe, śmierć natomiast przemieniła się w jego nieledwie ekstatyczne zwieńczenie.
Jak tego dokonać? Nic prostszego.
W największym skrócie: wystarczy żyć tak, jak chcemy, a nie tak, jak tego od nas oczekują inni; nie pracować za dużo, tylko w sam raz; zawsze okazywać uczucia; podtrzymywać kontakty z przyjaciółmi, no i oczywiście, _last but not least_, pozwolić sobie na bycie szczęśliwym bądź szczęśliwą. Wszystko jest w twoich rękach – uśmiecha się z okładki Bronnie Ware.
Jeśli jednak masz jakiekolwiek wątpliwości albo prześladuje cię uporczywy niepokój, ponieważ z różnych powodów nie będziesz umiał osiągnąć postulowanej biegłości w sztuce szczęśliwego życia i umierania – zaleca ci się skorzystać z bogatej oferty, jaką autorka _Czego najbardziej żałują umierający_ przygotowała specjalnie dla ciebie. Abstrahując od lektury samej książki – co jest sprawą naturalną i oczywistą – możesz się wybrać na prelekcję albo wziąć udział w specjalnych warsztatach, na których uzupełnisz arsenał swoich technik egzystencjalnych wszelkimi brakującymi elementami.
„Chcesz żałować czy się cieszyć?”. To pytanie wita każdego, kto odwiedza stronę internetową Bronnie Ware. Odpowiedź jest oczywista. „Wskakuj” więc, na co czekasz? Ostatecznie rękojmią skuteczności proponowanych przez autorkę programów jest – jak przekonuje nas zdanie następne – „ponad milion odmienionych żyć”. Żyć, które z pełną odpowiedzialnością można określić hasłem pojawiającym się niemal we wszystkich poradnikowo-coachingowo-warsztatowych przedsięwzięciach charyzmatycznej Kanadyjki: „żyć wolnych od żalu!”².
***
Inna niezwykle popularna książka, a mianowicie _The Five Invitations_ (Pięć zaproszeń) Franka Ostaseskiego³, również wylicza dokładnie pięć fundamentalnych prawd, których – jak głosi podtytuł – „śmierć może nauczyć nas o życiu pełnią życia”.
Ostaseski to nauczyciel buddyzmu z wieloletnim stażem i postać pod wieloma względami niezwykła. Założyciel – jeszcze w latach siedemdziesiątych – pierwszego w Stanach Zjednoczonych buddyjskiego hospicjum Zen Hospice Project⁴, działającego w ramach największej na Zachodnim Wybrzeżu amerykańskiej organizacji zen. Wolontariusz, który – jak sam podkreśla – towarzyszył w umieraniu co najmniej paru tysiącom ludzi. Zarówno instruktorom i instruktorkom medytacji zaawansowanym w praktykach duchowych, jak i ubogim, bezdomnym czy uzależnionym, którzy nie przemedytowali w życiu nawet minuty. Biznesmenom, aktorkom i potentatom finansowym oraz szarym obywatelkom i obywatelom, którzy wiedli życia najzwyklejsze pod słońcem.
Działalność Ostaseskiego nie polegała i nie polega wcale na przekazywaniu ciężko chorym czy umierającym jakichś specjalnych instrukcji, nakłanianiu ich do zaawansowanych praktyk medytacyjnych albo przeprowadzaniu skomplikowanych rytuałów rodem z _Tybetańskiej księgi umarłych_. Nic z tych rzeczy. Autor _The Five Invitations_ po prostu ze swoimi podopiecznymi rozmawia, zapewnia im elementarne poczucie bezpieczeństwa, daje – często pierwszą od wielu lat – okazję do opowiedzenia swojej historii w całości i bez obawy przed krytyką. W ten sposób nawiązuje z nimi więź w sytuacji bodaj najtrudniejszej ze wszystkich, jakie w ogóle mogą nas spotkać. W sytuacji, w której pojawia się dojmująca świadomość, że oto nadeszła wreszcie chwila, której się zawsze obawialiśmy; że już naprawdę stoimy na progu nieznanego; że właśnie teraz, już teraz, a nie „za jakiś czas”, nasze życie nieodwołalnie i definitywnie dobiega kresu. W takich momentach Ostaseski i jego współpracownicy dbają o zaspokojenie najprostszych, ale zarazem najbardziej fundamentalnych potrzeb: bliskości, towarzystwa, czasami pocieszenia. To wszystko.
Tę niewątpliwie szlachetną, potrzebną i ważną działalność należy jednak odróżnić od przekazu, który propaguje książka _The Five Invitations_. Traktuje ona, jak podkreśla Ostaseski, nie tyle o śmierci i umieraniu, ile przede wszystkim o życiu. Dokładniej rzecz biorąc – o domniemanym „życiu pełnym”, tym Świętym Graalu rozlicznych duchowych i rozwojowych praktyk. Życiu, które – choć nieodwołalnie kończy się śmiercią – cechuje się zarazem niespotykanymi powszechnie jakościami, w szczególności zaś tytułową „pełnią”, o której wprawdzie nic konkretnego nie sposób powiedzieć, ale którą przedstawia się tam nieustannie jako obiekt wyjątkowej troski.
Niezależnie jednak od braku definicji tego stanu – mającego być wszak naszym horyzontem i celem – bardzo precyzyjnie i skrupulatnie opisane są symptomy jego braku. W kolejnych opowieściach, które poznajemy na kartach _The Five Invitations_ – podobnie jak w życiorysach bohaterów zaludniających książkę _Czego najbardziej żałują umierający_ – przewijają się wątki głębokich frustracji, latami tłumionych pretensji i agresji, niespełnionych marzeń o sukcesach zawodowych i miłosnych, splątanych relacji rodzinnych i przyjacielskich, a także chorób, które atakują w najmniej spodziewanym momencie. Ostatecznie i paradoksalnie dopiero śmierć – czy raczej świadomość nieubłaganie zbliżającej się śmierci – potrafi skierować te życiorysy na właściwe tory. I nawet jeśli przestawienie zwrotnicy przychodzi o wiele za późno, bo pędzący pociąg albo już się wykoleił, albo pojechał w niedogodnym i nieodwracalnym kierunku, to przynosi efekt swoistego _katharsis_. A przynajmniej sprawia, że ludzie dotąd nieszczęśliwi, splątani i zablokowani umierają w poczuciu spokoju czy ulgi.
Tym jednak, którzy wciąż są zdrowi i relatywnie młodzi, Ostaseski daje pięć głównych przykazań życia szczęśliwego i spełnionego, które z dużym prawdopodobieństwem skończy się śmiercią w poczuciu intensywnego szczęścia i spełnienia, nie zaś frustracji i przegranej. Przykazania te, czyli tytułowe zaproszenia, układają się w swoistą receptę, której zastosowanie – przekonuje autor – jest możliwe i dostępne dosłownie dla każdego, w każdej chwili, od zaraz.
Czego zatem śmierć i skończoność uczą nas o życiu? W jaki sposób skorzystać z tej mądrości i porzucić egzystencję opartą na blokadach, frustracjach, niemożnościach, niespełnieniach i cierpieniu? To proste. Po pierwsze, nie należy czekać, aż coś się stanie, tylko samemu aktywnie spełniać swoje pragnienia i robić to, czego się chce; po drugie, „przyjmować każde doświadczenie i niczego nie unikać”; po trzecie, w każdym momencie życia „być całym sobą, całym swoim ja”; po czwarte, „pośrodku codziennego zamętu odnajdywać zawsze przestrzeń spokoju”; po piąte zaś – „kultywować umysł początkującego”, co znaczy mniej więcej: zachowywać nieustanną „ciekawość, zachwyt oraz gotowość do zaskoczeń”⁵.
W takiej umysłowej i życiowej architekturze śmierć nas z całą pewnością ani nie weźmie znienacka, ani nie przerazi. Jeśli bowiem zaczniemy każde doświadczenie witać z radością, zamiast się od niego infantylnie odwracać, jeśli posiądziemy umiejętność całkowitego zanurzania się we wszystkim, co nam się przydarza, a na dodatek odnajdziemy w tym zawsze przestrzeń spokoju, w której będziemy mogli wytrwale ćwiczyć się w ciekawości i zachwycie – jeśli tak właśnie wyglądać będzie nasza psychologiczna kondycja, śmierć przywitamy z radością, otwartością i ufnością. A ponieważ, zgodnie z pierwszym przykazaniem, niczego nie będziemy odkładać na później i z niczym nie będziemy czekać do jakiegoś mitycznego jutra, w momencie definitywnego końca niczego nie pożałujemy, bo też i literalnie nie będzie czego żałować.
Jak jednak osiągnąć to wszystko? Jak wprząc te doniosłe prawdy w mozolną i często nieefektowną – a w każdym razie odległą od potocznych wyobrażeń „pełni” i satysfakcji – codzienność? Dla tych, którym lektura _The Five Invitations_ nie wystarcza, organizacja prowadzona przez Ostaseskiego – Metta Institute⁶ – oferuje kilkudniowe warsztaty, gdzie cała zawarta w książce wiedza przekazywana jest w sposób bezpośredni i wysoce skondensowany.
***
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że zarówno Bronnie Ware, jak i Frank Ostaseski przełamują wielkie kulturowe tabu ostatniego stulecia. Oboje podkreślają w swoich wystąpieniach i publikacjach, że śmierć jest niezbywalną częścią życia, że otwarta rozmowa o niej jest nam dzisiaj niezbędna i że z braku tej rozmowy cierpimy jeszcze bardziej niż z powodu lęku przed tym, co i tak przecież nieuniknione.
Na pierwszy rzut oka zatem Ware i Ostaseski zadają kłam słynnej tezie, którą w latach pięćdziesiątych postawił wspomniany już amerykański antropolog Geoffrey Gorer. W eseju _Pornografia śmierci_ (1955), a dekadę później w książce _Death, Grief and Mourning in Contemporary Britain_ twierdził on, że w dzisiejszej kulturze śmierć zajmuje dokładnie tę samą pozycję, jaką w epoce wiktoriańskiej zajmował seks. Stała się wielką nieobecną, wielkim wypartym, wielkim tabu.
Teza ta niewątpliwie wciąż zachowuje aktualność. Bo rzeczywiście o śmierci prawie już dzisiaj nie rozmawiamy. Nie konfrontujemy się z nią. Unikamy jej za wszelką cenę. Udajemy, że nie spotka ani nas, ani naszych bliskich. Relegujemy ją nie tylko ze swojego indywidualnego życia, ale także z przestrzeni publicznej – co oczywiście się ze sobą sprzęga, bo im mniej wyobrażeń i dyskusji o niej do nas dociera, tym mniej sami uświadamiamy sobie jej wszechobecność. Przesiedlamy ją na kozetki starannie ukryte za szpitalnymi parawanami, zostawiamy lekarzom, medykalizujemy. Jej nadejście traktujemy jak efekt zaniedbań, bolesne _memento_ o konieczności regularnych badań i odpowiedniego reżimu treningowego, nie zaś konsekwencję niezbywalnej dyspozycji do nieistnienia wpisanej w nasze indywidualne i gatunkowe DNA. Postrzegamy ją tym samym jako błąd wymagający korekcji, współczesne wcielenie boskiej kary. Z tą jedynie różnicą, że aktualnie w zestawie najcięższych grzechów zamiast pychy czy chciwości znajdują się takie występki, jak palenie papierosów, niedostatek aktywności fizycznej, nieodpowiednia dieta albo złe emocje połączone z nie dość pozytywnym nastawieniem do rzeczywistości.
W ten właśnie sposób śmierć wkomponowuje się w układ moralistyczno-racjonalistycznych uzasadnień, gdzie funkcjonuje jako możliwe do uniknięcia ogniwo jakiegoś łańcucha przyczyn i skutków, a nie ostateczny horyzont wszelkich ludzkich działań i starań. Nieuchronny, absurdalny, zawsze niemożliwy do przewidzenia w stu procentach charakter śmierci ulega tutaj specyficznej reinterpretacji czy raczej mistyfikacji. W książce _Natural Causes_: _An Epidemic of Wellness, the Certainty of Dying, and Killing Ourselves to Live Longer_ (Z przyczyn naturalnych. Epidemia wellness, nieuchronność śmierci oraz wykańczanie się, żeby żyć dłużej) zwróciła na to uwagę Barbara Ehrenreich, świetna amerykańska eseistka i biolożka molekularna. Ehrenreich po osiągnięciu siedemdziesiątego piątego roku życia zrezygnowała ze znacznej części badań okresowych rekomendowanych przez współczesną medycynę. „Jestem już wystarczająco stara, żeby umrzeć”⁷ – zadeklarowała, wskazując przy tym, że całkiem spora część procedur medycznych, których celem jest przedłużanie biologicznej egzystencji, generuje zdecydowanie więcej szkód niż korzyści. A poza tym nosi wyraźne znamiona zachowań o charakterze rytualnym – od ich faktycznej wartości diagnostycznej bądź medycznej znacznie istotniejszy jest bowiem komponent psychologiczny: stan świadomości indukowany u kogoś, kto się tym wszystkim działaniom poddaje.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 B. Ware, _Czego najbardziej żałują umierający_, przeł. M. Słysz, Warszawa 2016.
2 Zob. https://bronnieware.com (czerwiec 2021).
3 F. Ostaseski, _The Five Invitations. Discovering What Death Can Teach Us about Living Fully_, New York 2017.
4 Zob. www.zenhospice.org (czerwiec 2021).
5 Tamże, s. 233.
6 Zob. www.mettainstitute.org (czerwiec 2021).
7 https://www.youtube.com/watch?v=hxL5ebvfDws&t=5s (czerwiec 2021).