Uciekinierzy - ebook
Uciekinierzy - ebook
Jak w 1937 roku w Niemczech bezpiecznie ukryć czwórkę żydowskich dzieci?
Niemcy 1937 rok. Strach i donosicielstwo opanowały ulice miast. Ludzie znikają bez śladu. Prześladowania Żydów stały się codziennością. Kiedy SS aresztowało jej męża, Ruth Friedman bez niczyjej pomocy musi sobie jakoś poradzić z czwórką dzieci. Tylko ona może je ochronić przed nazistami. Ale dokąd ma się udać? Gdzie jej dzieci będą bezpieczne? Ruth musi pokonać wszechobecne obojętność, nienawiść i okrucieństwo, kiedy razem z dziećmi stara się uciec przed machiną hitlerowską, szykującą się do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej.
Wyjątkowo poruszająca powieść.
Diney Costeloe - brytyjska pisarka, która swój debiut zaliczyła w wieku lat pięciu, gdy ojciec - wydawca z Londynu - oprawił w prawdziwe okładki jej pierwszą, pisaną ręcznie powieść. Przez lata pisała głównie do szuflady, na co dzień poświęcając się pracy nauczycielskiej i wychowaniu trojga dzieci. Przełom nastąpił, gdy dostała się do finału konkursu literackiego organizowanego przez BBC, a prawdziwa sława przyszła, gdy wydała swoje pierwsze powieści osadzone w realiach II wojny światowej. Do dziś sprzedało się ich ponad dwa miliony egzemplarzy, a pisarka ma rzesze oddanych fanów na całym świecie.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-938-9 |
Rozmiar pliku: | 544 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsze rozporządzenie wykonawcze do Ustawy o obywatelstwie Rzeszy z 15 września 1935 roku
§4
1. Żyd nie może być obywatelem Rzeszy. Nie przysługuje mu prawo głosu w sprawach politycznych; nie może obejmować urzędów publicznych.
2. Żydowscy urzędnicy państwowi przechodzą w stan spoczynku z dniem 31 grudnia 1935 roku. Jeśli walczyli w czasie wojny światowej na froncie po stronie Rzeszy Niemieckiej lub jej sojuszników, będą otrzymywać do czasu osiągnięcia wieku emerytalnego pełne ostatnio pobierane uposażenie, nie awansują jednak w hierarchii urzędniczej. Po osiągnięciu wieku emerytalnego ich emerytura zostanie obliczona na podstawie ostatnich poborów.
3. Sprawy wspólnot wyznaniowych pozostają bez zmian.
4. Stosunek pracy nauczycieli w żydowskich szkołach publicznych pozostaje bez zmian do czasu nowego uregulowania statusu szkolnictwa żydowskiego.
§5
1. Żydem jest ten, kto ma przynajmniej troje rasowo pełnożydowskich dziadków.
2. Za Żyda uważa się również żydowskiego mieszańca mającego obywatelstwo, pochodzącego od dwojga pełnożydowskich dziadków i który
a) w momencie ogłoszenia Ustawy należał do żydowskiej wspólnoty wyznaniowej lub potem został do niej przyjęty.
b) w momencie ogłoszenia Ustawy był żonaty/zamężny z Żydem lub potem wstąpił w związek małżeński z takowym/takową.
c) pochodzi ze związku małżeńskiego z Żydem w rozumieniu ust. 1, zawartego po wejściu w życie Ustawy o ochronie krwi niemieckiej i niemieckiej czci z 15 września 1935 roku.
d) pochodzi z pozamałżeńskiego związku z Żydem w rozumieniu ust. 1 i urodził się poza małżeństwem po 31 lipca 1936 roku.
§6
1. Jeśli w Ustawach Rzeszy lub w Rozporządzeniach NSDAP i jej jednostek postawione są wymagania dotyczące czystości krwi, przekraczające §5, pozostają one bez zmian.
§7
Wódz i kanclerz Rzeszy może zwolnić ze stosowania się do przepisów Rozporządzeń wykonawczych.
Ustawa o ochronie krwi niemieckiej i niemieckiej czci z 15 września 1935 roku
Przeniknięty przekonaniem o tym, że czystość krwi niemieckiej jest warunkiem dalszego trwania Narodu Niemieckiego, i natchniony niezłomną wolą zabezpieczenia Narodowi Niemieckiemu przyszłości, Parlament Rzeszy Niemieckiej uchwalił jednogłośnie poniższą ustawę, którą niniejszym podaje się do wiadomości:
§1
1. Zabronione jest zawieranie małżeństw między Żydami a obywatelami krwi niemieckiej lub pokrewnej. Małżeństwa zawarte mimo to są nieważne, nawet jeśli w celu obejścia niniejszej Ustawy zostały zawarte za granicą.
2. Wniosek o zniesienie powództwa z przyczyn nieważności może wnieść tylko prokurator.
§2
Zabronione są stosunki pozamałżeńskie między Żydami a obywatelami krwi niemieckiej lub pokrewnej.
§3
Żydzi nie mogą zatrudniać w swoim gospodarstwie domowym obywatelek krwi niemieckiej lub pokrewnej poniżej 45. roku życia.
§4
1. Żydom zabrania się wywieszania flag Rzeszy i flagi narodowej oraz pokazywania barw Rzeszy.
2. Wolno im natomiast pokazywać barwy żydowskie. Korzystanie z tego uprawnienia jest pod ochroną państwa.
§5
1. Kto działa wbrew zakazom z §1, podlega karze ciężkiego więzienia.
2. Mężczyzna, który działa wbrew zakazowi z §2, podlega karze więzienia lub ciężkiego więzienia.
3. Kto działa wbrew postanowieniom §3 lub §4, podlega karze więzienia do roku i grzywnie bądź jednej z tych kar.
§6
Minister Spraw Wewnętrznych Rzeszy w porozumieniu z zastępcą Wodza i Ministrem Sprawiedliwości Rzeszy wyda wymagane do wykonania i uzupełnienia Ustawy przepisy prawne i administracyjne.
§7
Ustawa wchodzi w życie z dniem jej ogłoszenia z wyłączeniem §3, który wchodzi w życie 1 stycznia 1936 roku.
Norymberga, dnia 15 września 1935 roku, na Zjeździe Wolności.
Wódz i Kanclerz Rzeszy – Adolf Hitler
Minister Spraw Wewnętrznych Rzeszy – Frick
Minister Sprawiedliwości Rzeszy – dr GürtnerROZDZIAŁ PIERWSZY
Laurę obudził brzęk tłuczonego szkła i dobiegający z ulicy zgiełk. Słyszała wrzaski, walenie pałkami, przejmujące krzyki i znów brzęk wybijanych szyb. Usiadła na łóżku. Oczy miała wielkie ze strachu. Słuchała tego jazgotu, uderzeń w drzwi i okna. Tumult narastał. Ludzie coś skandowali; nie mogła zrozumieć co, ale gardłowy ryk był pełen nienawiści i przejmował grozą.
Przez szparę w zasłonach wpadała słaba poświata latarni. Laura widziała też jednak jakieś inne światło, migotliwe, chyboczące się i trzepotliwe, tworzące widmowe cienie na suficie. Co tam się dzieje? Co to wszystko znaczy?
Wysunęła się z pościeli i podeszła do okna. Ostrożnie uniosła skraj zasłony i wyjrzała. Patrzyła na ulicę zafascynowana i przerażona. Jezdnią przetaczał się tłum, w świetle ulicznych latarni i płonących pochodni widać było wykrzywione twarze. Jedni wymachiwali w powietrzu drewnianymi lagami, inni ściskali w dłoniach kamienie, cegły i żelazne pręty. Na czele kroczyli umundurowani mężczyźni z wzniesionymi wysoko pistoletami – podburzali tłum. Wybito szyby w oknach piekarni naprzeciwko, drzwi wisiały na złamanym zawiasie. Laura zobaczyła, jak ktoś rzuca cegłą w okna mieszkania nad piekarnią. Rozległy się wiwaty, kiedy szyba pękła, a jej odłamki wpadły do środka.
– Żydzi precz! Żydzi precz! Żydzi precz! – usłyszała teraz wyraźne skandowanie; głosy stały się donośniejsze, silniejsze, co rusz ktoś dołączał do ciżby.
– Lauro, co się dzieje? – rozległ się z drugiego łóżka zaspany głosik Inge, jej siedmioletniej siostrzyczki.
– Nie wiem – powiedziała, cofając się od okna, ale wciąż nie mogła oderwać wzroku od tego, co się działo na dole. – Jacyś ludzie na ulicy rzucają kamieniami i wznoszą okrzyki.
Teraz rozległ się też inny dźwięk, trzask płomieni, i Laura uświadomiła sobie z przerażeniem, że migotliwe światło wpadające do pokoju to ogień. Zobaczyła dym, a w oknach synagogi w głębi ulicy pojawiły się czerwone i złote języki płomieni. Na oczach skamieniałej ze zgrozy dziewczyny otworzyły się drzwi i rabin Rosner wybiegł, krzycząc, by wezwano straż pożarną. Kierował się prosto w stronę tłumu, który zakołysał się na widok jego trwogi. Maszerujący, wymachując pałkami i ciskając kamieniami, zapędzili go z powrotem do płonącego budynku.
– Nie podoba mi się to! – odezwała się płaczliwie Inge. – Gdzie mama?
W tej samej chwili drzwi do pokoju się otworzyły i Ruth Friedman, matka dziewczynek, wbiegła do środka. Twarz miała pobladłą ze strachu.
– Lauro, odejdź od okna! – zawołała i dobiegłszy do córki, wciągnęła ją w głąb pokoju. – Chodźcie stąd. Szybciutko. – Wzięła Inge na ręce i przycisnęła mocno do piersi, a Laurę popychała przed sobą, pospiesznie kierując się do sypialni na tyłach domu. Był tam jej mąż, Kurt, z bliźniakami – trzyletnimi Peterem i Hansem; chłopcy płakali, obudzeni tak nagle w środku nocy, a ojciec próbował ich uciszyć. Ruth przekręciła klucz w zamku i położywszy Inge na łóżku, podeszła do synów.
– Tato, synagoga się pali. – Laura pociągnęła ojca za rękaw. – A rabbi Rosner jest w środku.
– Nie martw się, skarbie. – Ojciec otoczył ją ramieniem. – Na pewno jest bezpieczny.
– Nie, tatusiu – upierała się Laura, oczy miała wielkie ze strachu. – Kiedy wybiegł na ulicę, ludzie zapędzili go z powrotem do środka. Bili go!
Nim ojciec zdążył jej odpowiedzieć, rozległo się walenie do drzwi frontowych ich domu, a po chwili trzask pękających desek i brzęk szkła, kiedy okna sklepu na dole stały się celem dla rzucających kamieniami. Ruth z całych sił przygarnęła bliźniaków, a Kurt przytulił krzyczącą ze strachu Inge, drugim ramieniem mocno obejmując Laurę.
– Ciii! Ciii! – uciszał dzieci. – Wszystko będzie dobrze. Tatuś i mamusia są z wami. Wszystko będzie dobrze.
Ale się mylił. Po chwili usłyszeli odgłosy ciężkich kroków na schodach, a potem wrzask.
– Wyłazić, żydki! Wyłazić, brudne żydki! Wyłazić ze swoich nor!
Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, rozległ się trzask i otworzyły się drzwi, kopnięte nogą w wojskowym bucie z długą cholewą. Wysoki mężczyzna w mundurze SA, w czapce z trupią czaszką na jasnych włosach, stał z bronią w ręku na progu, górując nad przycupniętą na łóżku rodziną. Za nim na podeście schodów kręciło się jeszcze dwóch; kopniakami wyłamywali drzwi do pozostałych sypialni.
– Mamy tu żydków! – krzyknęli do tłumu w dole.
– Ty, Żydzie, jesteś aresztowany. – Jeden z mężczyzn zbliżył się do Kurta, który popchnął córki za siebie, starając się je osłonić.
– Dlaczego? Za co? – spytała Ruth głosem łamiącym się ze strachu. – Nie zrobił nic złego.
– Jest Żydem, dlatego trafi do aresztu.
– Ale… – zaczęła protestować Ruth.
– Zamknij się! – wrzasnął mężczyzna. – Bo aresztuję was wszystkich!
– Nie denerwuj się, Ruth – powiedział Kurt, starając się zapanować nad swoim głosem. – Pójdę z panami. Jestem pewien, że to jakieś nieporozumienie i ani się obejrzysz, jak wrócę.
Na moment ich spojrzenia się spotkały: jej było bezradne i zalęknione, Kurt próbował zachować spokój, ale najwyraźniej też się bał. Ruth zaczęła dygotać.
– Opiekuj się dziećmi, ja szybko wrócę. A gdyby nie… – Głos mu zadrżał ledwo zauważalnie. – Jedź do Herberta.
– Won! – Bojówkarz złapał go za ramię, obrócił i brutalnie wypchnął za drzwi. – Won! Won! – Dwaj mężczyźni na podeście schodów chwycili go za ręce, jeden z całych sił uderzył go w brzuch, aż Kurt zgiął się wpół, jęcząc z bólu, i takiego skulonego zwlekli go po schodach.
Bojówkarz spojrzał przez pokój na dygoczącą kobietę otoczoną czwórką dzieci.
– Wy zostańcie tutaj. Tak będzie dla was najlepiej – powiedział zimno, po czym odwrócił się na pięcie i ciężko stąpając, zbiegł po schodach.
Przez chwilę w sypialni panowała cisza, a potem Inge znów zaczęła zawodzić.
– Gdzie poszedł tatuś? Chcę do tatusia!
Ruth zdusiła krzyk, który ścisnął jej krtań, i starała się uspokoić przerażone dzieci.
– Nie płaczcie – powiedziała, bujając Petera na kolanie, a drugą ręką obejmując Inge. – Nie płacz, Peter, bądź dzielnym chłopczykiem. Zobacz, Hansi nie płacze. Lauro, przytul Hansiego, jest bardzo dzielny. Wszyscy musicie być dzielni. Tatuś tego po was oczekuje. Wszyscy musimy być dzielni!
Przygarnęła czwórkę dzieci i kołysała, by dodać im otuchy. Kiedy tak siedzieli skuleni na łóżku, słuchali brzęku rozbijanych szyb i trzasku łamanych mebli, gdy motłoch na dole plądrował sklep, krzycząc ze złośliwą satysfakcją. Po jakimś czasie rozległo się trzaśnięcie drzwiami i rechocząca ciżba ruszyła dalej ulicą. Cisza, jaką zostawili za sobą napastnicy, nie wiedzieć czemu była bardziej przerażająca niż zwierzęce ryki. Co tam się dzieje na dole? Czy tłum wyniósł się gdzie indziej? Czy można bezpiecznie opuścić sypialnię? Ruth przeszła cichutko przez pokój i otworzywszy drzwi, wyjrzała na korytarz. W mieszkaniu nie było nikogo, z dołu nie dobiegały żadne odgłosy.
„Zostańcie tutaj. Tak będzie dla was najlepiej” – powiedział bojówkarz, ale ona nie mogła tu zostać. Musi zejść na dół, zobaczyć, co się stało.
– Zostańcie tutaj – zwróciła się do dzieci i bezszelestnie przeszła do pokoju dziewczynek, by wyjrzeć na ulicę. Uniosła skraj zasłony, jak wcześniej zrobiła to Laura, i spojrzała w dół. Ulica była niemal pusta, tłum przeniósł się na sąsiednią. Nadal słyszała zwierzęcy ryk, ale jakby z oddali; skandowanie znów stało się niewyraźne. Zerknęła na synagogę. W oknach wciąż widać było płomienie, lecz dostrzegła również cienie ludzi biegających w środku i próbujących zdusić ogień, nim na dobre się rozszaleje i strawi budynek do fundamentów. Dym wydobywający się na ulicę przez okna z powybijanymi szybami był gorzki i gryzący.
Podeszła do drzwi swojej sypialni.
– Zostań tutaj, Lauro – powiedziała. – Przypilnuj wszystkich. Zaraz wrócę. – Przygotowując się na to, co może ujrzeć na dole, zeszła cicho po schodach. Bała się, że bojówkarze zaczaili się i na nią czekają, ale gdy zajrzała zza węgła do sklepu, nikogo tam nie zobaczyła. Miała przed sobą wielkie pobojowisko. Przez długą chwilę stała przerażona tym, co widzi.
W ciągu kilku minut, które tłum poświęcił na sklep spożywczy Friedmanów, zniszczono wszystko, co wpadło napastnikom w ręce. Włamano się do kasy, która teraz leżała do góry dnem na ladzie, a pieniądze, choć nie było ich wiele, zniknęły. Potłuczone słoiki i butelki zaścielały podłogę, ich zawartość była wymieszana z odłamkami szyby wystawowej. Worki z mąką, zbyt ciężkie, by je wynieść, rozpruto i przewrócono, herbata i ryż, kawa, marmolada i olej pokrywały podłogę lepką mazią. Skierowała się do lodowni i otworzyła drzwi. Półki, na których wcześniej znajdowały się sery, masło, jajka i mleko, teraz były puste. Pojemniki z jajkami zrzucono na podłogę, bańkę z mlekiem przewrócono do góry dnem. Dwa duże sery, owinięte w lniane ściereczki, zniknęły. Przez jakiś czas wpatrywała się w ten bałagan, czując mdłości. Nagle poczuła swąd dymu.
W pierwszej chwili pomyślała, że przywiał go wiatr z płonącej synagogi, ale potem uświadomiła sobie, że jego źródło jest tutaj, w sklepie. Rozejrzała się gorączkowo wokół siebie i zobaczyła, że dym wydostaje się szparą pod drzwiami do magazynu, gdzie trzymali produkty trwałe. Wbiegła do kuchni, złapała wiadro stojące pod zlewem i szybko napełniła wodą. Ostrożnie uchyliła drzwi do magazynu, zamierzając chlusnąć wodą, by zdusić ogień, lecz pod wpływem przeciągu płomienie buchnęły wprost na nią. Kubeł wody nie dał żadnego efektu i w tamtej chwili Ruth uświadomiła sobie, że już za późno na ratowanie sklepu i domu. Ogień, podsycany olejem, którym obficie polano półki i podłogę, był nie do opanowania. Polewanie go wodą tylko pogorszyłoby sytuację.
Przerażona krzyknęła i próbowała zatrzasnąć drzwi magazynu, lecz temperatura w środku była już tak wysoka, że płomienie zdążyły ogarnąć także i drzwi. Jedyną myślą było teraz: ratować dzieci przed pożarem. Wbiegając po schodach, słyszała tuż za sobą trzask palących się mebli. U szczytu schodów były drzwi oddzielające mieszkanie od sklepu na dole. Zamknęła je za sobą, mając nadzieję, że w ten sposób powstrzyma ogień, ale dym przeciskał się szparą przy podłodze.
– Pospieszcie się – zawołała, wbiegając do sypialni, gdzie czekały na nią dzieci. – Pospieszcie się! Wybuchł pożar, musimy uciekać. Lauro, ty weź na ręce Hansa, ja wezmę Petera. Inge, skarbie, przestań płakać i trzymaj się mojej spódnicy.
Laura się schyliła, wzięła brata na ręce i mocno przytuliła.
– Hansi, złap mnie za szyję – powiedziała, mając nadzieję, że dzięki temu będzie jej lżej. Chłopczyk posłusznie wyciągnął rączki i dziewczynka poczuła, jak braciszek ją obejmuje, włoski na czubku jego głowy połaskotały ją w brodę. Skierowała się do drzwi, idąc za matką, która posadziła sobie Petera na biodrze, a drugą ręką mocno trzymała za rączkę Inge. Ruth przeszła korytarzem do drzwi u szczytu schodów. Dym zgęstniał, czarne kłęby wciskały się przez szparę, wywołując kaszel. Zanim jeszcze otworzyła drzwi, wiedziała, że już za późno. Ogień opanował schody i z trzaskiem pożerał wiekowe, suche jak wiór drewniane stopnie.
– Cofnijcie się! – zawołała, zatrzaskując drzwi, i popchnęła dzieci w głąb korytarza. Przez chwilę stała w sypialni, którą dzieliła z Kurtem od prawie piętnastu lat, w pokoju, gdzie poczęły się i przyszły na świat wszystkie ich dzieci, a który teraz prawdopodobnie stanie się ich grobem. Posadziła Petera na łóżku i pobiegła do pokoju od ulicy, by znów wyjrzeć przez okno. Kilka osób odważyło się wyjść z domów i ze zgrozą przyglądało się zniszczeniom pozostawionym przez motłoch, który wciąż wyładowywał wściekłość na domach i sklepach kolejnych Żydów. Leah Meyer stała przed piekarnią męża, próbując ocenić szkody, których dokonano tak niespodziewanie i tak szybko. Więcej cieni pojawiło się obok synagogi – nadal unosiła się z niej gęsta chmura ciemnego dymu, chociaż wydawało się, że dzięki połączonym wysiłkom sąsiadów udało się zdusić płomienie; w oknach nie było już widać migoczącego światła.
Nikt nie zauważył, że sklep spożywczy Friedmanów też się pali. Ruth otworzyła okno i zaczęła wzywać pomocy. Początkowo zdawało się, że nikt nie słyszy jej rozpaczliwego wołania, ale w końcu Leah Meyer uniosła wzrok i widząc sąsiadkę w oknie, pozdrowiła ją uniesieniem ręki.
– Ratunku! – wołała Ruth. – Na pomoc! Jesteśmy uwięzieni. Palą się schody. Ratunku! Błagam, pomóżcie nam!
Frau Meyer zaczęła się odwracać, ale Ruth zawołała, zwracając się do niej po imieniu.
– Leah! Leah! Sprowadź pomoc, bo inaczej moje dzieci spłoną żywcem!
W końcu zdało się, że te słowa dotarły do starszej pani, bo pobiegła do synagogi i weszła do środka. Po chwili wysypali się z niej ludzie. Jakaś kobieta podeszła do drzwi sklepu, ale cofnęła się, bo płomienie już całkiem opanowały parter.
– Skaczcie! – krzyknęła. – Musicie skakać! Nie damy rady wejść do środka, żeby was ratować.
– Nie mogę! – zawołała Ruth, ogarnięta paniką. – Dzieci nie wyskoczą z takiej wysokości.
– Weź prześcieradło i spuść je po nim – krzyknęła kobieta. – Szybko, przywiąż je do prześcieradła i spuść. Złapiemy je.
Ruth skinęła głową, wróciła pędem do sypialni i pospiesznie wypchnęła dzieci do pokoju dziewczynek.
– Pilnujcie bliźniaków – poleciła córkom i ściągnęła prześcieradło z łóżka Laury. Próbowała przedrzeć je na połowę, ale tkanina okazała się zbyt dobra, szwy zbyt mocne. Krzyknęła z bezsilnej złości, pobiegła do swojej sypialni i złapała zestaw do manikiuru z toaletki. Nożyczki do paznokci były małe, lecz udało jej się nadciąć prześcieradło, żeby je przedrzeć.
Dym dostał się już na korytarz i Ruth, krztusząc się, zatrzasnęła drzwi do sypialni. Skupiła się na robieniu z dwóch połówek przedartego prześcieradła prowizorycznej liny. Przysunęła łóżko do okna, przywiązała jeden koniec do metalowej ramy, a drugi spuściła na zewnątrz. Związane połówki okazały się za krótkie. Kończyły się przynajmniej dwa metry nad ziemią. Ruth złapała kołdrę z łóżka i wyrzuciła przez okno. Ludzie w dole złapali ją i naprężyli, by zrobić prowizoryczne lądowisko.
– Ty pierwsza, Lauro – powiedziała Ruth. – Pamiętaj, chwyć się prześcieradła nogami i rękami, żebyś nie zsunęła się za szybko. – Uścisnęła córkę. – No, kochanie, bądź dzielna, jesteś mi potrzebna na dole, żeby złapać bliźniaków.
Dym wdzierał się szparą pod drzwiami i pozostałe dzieci zaczęły kaszleć. Wytężały wzrok, kiedy kłęby dymu wszystko im zasłoniły. Laura usiadła na parapecie i utkwiwszy przerażony wzrok w matce, zsunęła się na dół. Szorstkie płótno obcierało jej dłonie, krzyczała więc z bólu i ze strachu, a kiedy lina się skończyła, spadła na sam środek kołdry jak bezwładny tłumok. Ruth natychmiast wciągnęła linę i mocno obwiązała nią Petera w pasie, a potem, chociaż krzyczał i przywarł do niej przerażony, przesunęła go za krawędź parapetu i spuściła ku wyciągniętym w dole rękom.
Płomienie trzaskały za drzwiami sypialni, w pokoju zrobiło się gorąco. Ruth gorączkowo zawiązała linę w pasie Hansowi, przesunęła go za krawędź parapetu i spuściła na ziemię, gdzie był bezpieczny. Wszystkiemu towarzyszyły krzyki Inge, leżącej na podłodze i ze strachu i złości bębniącej piętami. Kiedy Ruth znów wciągnęła linę, drzwi w końcu ustąpiły i ogień wtargnął do pokoju, płomienie ogarnęły meble. Obejrzała się za siebie, podniosła wydzierającą się Inge z podłogi i zaciągnęła do okna. Nie było czasu, żeby przywiązać ją do liny z prześcieradeł, więc ostrzegłszy zebranych na ulicy, wyrzuciła dziewczynkę przez okno na rozciągniętą w dole kołdrę. Kiedy troskliwe ręce zabrały dziecko z kołdry, Ruth poczuła żar za plecami, ubranie na niej się tliło. Krzyknęła i sama wyskoczyła.
Laura przyglądała się ze zgrozą, jak matka spada z okna sypialni, wymachując rękami, próbując się chwycić płóciennej liny, by spowolnić spadanie. Rabin Rosner wyciągnął ręce, usiłując ją złapać. Razem przewrócili się na chodnik, ich ręce i nogi były splecione jakby w miłosnym uścisku, starcowi odebrało dech, kiedy Ruth ciężko upadła na jego pierś.
Zapominając o bolących dłoniach, Laura z krzykiem podbiegła do leżącej na ziemi matki.
– Mutti! Nic ci nie jest? Mutti!
Ciało leżało bez ruchu i Laura pomyślała, że to koniec, ale potem usłyszała słaby jęk i zobaczyła, że nogi matki drżą. Ruth przez chwilę nie mogła nic powiedzieć, odebrało jej dech. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła ból w całym ciele, nadal piekły ją plecy od żaru, miała wrażenie, że ktoś wbija jej w nogę w kostce rozpaloną do czerwoności igłę. Rabin Rosner jęknął i próbowała się odsunąć, żeby mógł wstać. Frau Rosner podbiegła i odepchnąwszy Laurę, uklęknęła obok męża. Bliźniacy, którymi zaopiekowała się Frau Meyer, zaczęli popłakiwać, a Inge wydzierała się na całe gardło. Wściekły ryk tłumu znów narastał w ciemnościach; motłoch zawrócił, by kontynuować pochód wzdłuż równoległej ulicy.
Rozległ się udręczony krzyk:
– Wracają! Wracają!
Nieliczni ludzie zebrani na ulicy rozpłynęli się w ciemnościach, czmychnęli do domów dających iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa, nasłuchując monstrualnego tłumu szukającego kolejnych ofiar.
– Musimy stąd iść – popędzała męża Frau Rosner. – Chodź, Samuelu! Musisz wstać. – Złapała Ruth za ramię, żeby ją odepchnąć, by rabin stanął na nogi. – Wracają! – krzyknęła, przerażona z powodu wrzasków. – Nie możemy zostać na ulicy! Samuelu!
Ruth udało się wstać, Laura i Inge podbiegły do niej.
– Mutti! – Laura ścisnęła jej rękę. – Nic ci nie jest?
Tym razem matce udało się odpowiedzieć.
– Nic mi nie jest, moje córeczki. Jestem tylko trochę obolała. I chyba skręciłam nogę w kostce.
– Wracają! – krzyknęła Leah Meyer, głos jej się załamał ze strachu. – Nie możemy zostać na ulicy. – Ujęła mocno bliźniaków za rączki i skierowała się w stronę mieszkania nad piekarnią.
– Trzeba wezwać straż pożarną – zawołała Ruth, kiedy uniosła wzrok i zobaczyła, jak płomienie obejmują zasłony w oknie sypialni i zaczynają lizać drewniany okap.
– Straż nie przyjedzie! – warknęła Frau Rosner, popychając przed sobą męża, który wciąż oddychał chrapliwie. Ale się myliła. Kilka minut później na ulicy pojawił się wóz strażacki, strumienie wody z potężnych węży skierowano w to, co zostało z domu Friedmanów. Ruth nie musiała wzywać strażaków, przyjechali wezwani przez sąsiada, którego dom stykał się z jej domem; przez sąsiada, który nie był Żydem, więc nie zasługiwał na to, by jego dom spłonął.
Państwo Meyerowie zabrali do siebie rodzinę Friedmanów. Ich piekarnię zniszczono i wymazano farbą, ale jedyne szkody w mieszkaniu na górze zrobiła cegła ciśnięta w okno na piętrze. Frau Meyer, która nie miała dzieci, z nadzwyczajną troską przemyła dłonie Laury, obtarte przez linę, i obandażowała czystymi kawałkami płótna. Dla młodszych dzieci zagrzała mleko, a potem zabrała bliźniaków do malutkiej gościnnej sypialni, opatuliła od stóp do głów kołdrą i nuciła im cicho, aż usnęli.
Ruth siedziała w fotelu z bolącą nogą na stołeczku. Stopa tak spuchła, że kiedy zdjęła but, ledwo widziała palce. Leah przyłożyła jej zimny kompres.
– Jutro poprosimy doktora Kohna, żeby obejrzał ci nogę – powiedziała.
– Rano z pewnością będzie wyglądała lepiej – zapewniła Ruth. Twarz miała bladą i skurczoną z bólu, który jej dokuczał przy najmniejszym poruszeniu stopą. – Nie potrzebuję lekarza.
– Zobaczymy rano – odparła Leah. – Może to złamanie.
Laura, której już tak bardzo nie bolały otarte dłonie, z niepokojem spoglądała na matkę. Inge w końcu przestała płakać i siedziała zwinięta w kłębek obok Ruth, jasne włosy zasłaniały jej buzię, kiedy wtulała głowę w ramię matki. Ta krzywiła się z bólu za każdym razem, gdy córka poruszała się, by wygodniej się usadowić, więc Laura odezwała się ostro:
– Inge! Siedź spokojnie, sprawiasz mamie ból.
Mała puściła jej słowa mimo uszu i mocniej przytuliła się do matki, która odparła:
– Wszystko w porządku, moje kochanie. Nic mi nie jest. – Uśmiechnęła się słabo do starszej córki i spytała: – Jak twoje dłonie?
Laura spojrzała na zabandażowane ręce.
– Pani Meyer powiedziała, że poprosi doktora Kohna, by je obejrzał, kiedy przyjdzie do ciebie.
W końcu Inge zapadła w niespokojny sen, wtulona w ramię matki. Leo Meyer delikatnie wziął ją na ręce i położył na dużym małżeńskim łóżku w swoim pokoju.
– Trochę sobie pośpi, biedactwo – stwierdził. I dodał, kiedy Laura podeszła do matki, żeby usiąść obok niej: – Ostrożnie, Lauro. Twoja mama jest mocno potłuczona. To cud, że nie zginęła.
– To cud, że wszyscy nie zginęliśmy – odezwała się Frau Meyer, a Laura pomyślała, że Inge zawsze wolno siedzieć koło mamy.
– No, Lauro, pora, żebyś też poszła spać – oświadczyła starsza pani. – Połóż się obok Inge, dobrze?
– Nie chcę spać – upierała się dziewczynka, głos jej drżał, była bliska łez. – Jak mogłabym usnąć? Gdzie jest tatuś?
A jednak usnęła. Kiedy Frau Meyer położyła ją obok śpiącej Inge, Laura wtuliła twarz w poduszkę i zaczęła płakać, aż w końcu zmorzył ją sen; obudziła się kilka godzin później, bo musiała iść do łazienki. Inge już nie leżała obok niej w łóżku, a na prześcieradle widać było mokrą plamę. Też powinna była skorzystać z toalety, lecz nie zdążyła. Laura zmarszczyła nos, czując kwaśny zapach mokrej pościeli. Zrobiła się czerwona ze wstydu, że siostrze przytrafiło się coś takiego w obcym domu.
Mokra pościel była jednak tamtego ranka najmniejszym powodem do zmartwień. Leo Meyer wyszedł, żeby się dowiedzieć, co się dzieje. Próbował się wypytać, co z Kurtem Friedmanem, ale nikt niczego nie wiedział. Zniszczono domy wielu ich przyjaciół; poza Kurtem zabrano też innych mężczyzn. Dowiedziawszy się, co ostatniej nocy spotkało tak wiele żydowskich rodzin, Leo nie mógł uwierzyć, że sam uniknął aresztowania.
Ruth udało się przekonać Leah, że nie trzeba wzywać doktora Kohna, by obejrzał jej nogę. Nie miała pieniędzy i nie chciała czuć się jeszcze bardziej zobowiązana wobec Meyerów. Starsza pani zmieniła jej kompres i kiedy obie się przekonały, że opuchlizna nieco zeszła, nie wspominała więcej o lekarzu.
– Według mnie powinnaś trzymać nogę w górze – powiedziała.
– Na pewno ma pani rację – zgodziła się z nią Ruth – ale przecież nie mogę siedzieć bezczynnie. Muszę iść do sklepu i zobaczyć, co da się uratować, zanim inni to wyniosą. – Bardzo ostrożnie spuściła nogę na podłogę.
Sąsiadka ją rozumiała. Odszukała starą laskę i pomogła Ruth wstać.
– Popilnuję młodszych dzieci – zaproponowała. – Weź ze sobą Laurę i idźcie.
Wspierając się na ramieniu córki i na lasce, Ruth wyszła z piekarni. Przystanęła na chodniku i spojrzała na Gerbergasse, ulicę, przy której mieszkała, odkąd wyszła za mąż. Wąska i kręta, zamieszkana w większości przez Żydów, z synagogą na końcu, była całym jej światem. Zazwyczaj drzwi sklepów stały otworem, dzieci biegały od domu do domu, sąsiadki plotkowały na chodnikach, ulica pulsowała życiem, teraz jednak nie kręciła się po niej ani jedna żywa dusza, Gerbergasse była pusta. Ostatniej nocy kilka budynków uległo drobnym uszkodzeniom, ale kiedy Ruth zwróciła wzrok na swój sklep, zalała ją fala rozpaczy. Opierając się ciężko na Laurze i na lasce, pokuśtykała na drugą stronę, żeby przyjrzeć się z bliska, co zostało z jej domu. W miejscu okna wystawowego ziała osmalona dymem dziura, nadpalone drzwi frontowe wisiały na jednym zawiasie. Pchnęła je i zaskrzypiały złowieszczo, a gdy ich ciężar okazał się zbyt wielki, wpadły do środka i wtedy obie zobaczyły, co pozostało z rodzinnego sklepu. Otóż nic a nic. Wszystko uległo całkowitemu zniszczeniu. Gryzący dym wciąż wisiał w powietrzu. Z rozpaczą spoglądały na poczerniałe ściany. Na podłodze leżało zaledwie kilka puszek. Nie było lady ani półek, nie było schodów prowadzących do mieszkania na górze.
Ruth z trudem powstrzymywała łzy, które napłynęły jej do oczu. Wszystko, co mieli, zniknęło, a ona będzie musiała stawić temu czoło zupełnie sama. Zabrali Kurta i teraz czeka ją znalezienie dla siebie i dzieci jakiegoś kąta do zamieszkania. Jak dadzą sobie radę? Z czego będą żyli? Mogli zostać u Meyerów najwyżej dzień, dwa, bo ich gospodarze mieli własne zmartwienia. Ruth poczuła, jak ogarnia ją panika, czarny strach wypełnił jej głowę i groziło, że zawładnie nią całą. Stracili wszystko, co mieli, a ona nawet nie mogła samodzielnie stanąć na nogach.
– Mamusiu! – Cichy głosik Laury sprawił, że się ocknęła. Zorientowała się, że zbyt mocno ściskała ramię córki i sprawiała jej ból. Zmusiła się do złagodzenia uścisku i powiedziała:
– Przepraszam, moje kochanie. Chodźmy, nic tu po nas.
– Czy nie powinnyśmy zabrać kasetki z podwórka? – spytała Laura.
Przez chwilę matka spoglądała na nią nic nierozumiejącym wzrokiem, więc powtórzyła:
– No wiesz, tej skrzyneczki, którą tata zakopał.
Kasetka z dokumentami. Przez chwilę Ruth wyglądała na ogłuszoną. Zupełnie o niej zapomniała. Kurt, straciwszy wiarę w to, że bank zamierza uczciwie traktować żydowskich klientów, umieścił wszystkie ważne dokumenty w mocnym metalowym pudełku i ukrył pod płytą chodnikową tuż za drzwiami wychodzącymi na podwórko za domem. Jak mogła o tym zapomnieć?
– Zuch-dziewczyna! Chodźmy! – Mając nowy cel, pokuśtykała przez wypalony sklep, a potem zeszła po kilku stopniach prowadzących na malutkie podwórko na tyłach domu. Pamiętała, gdzie Kurt ukrył pudełko, ale płyta zdawała się równie mocno wkopana w ziemię jak sąsiednie.
– Potrzebujemy czegoś, by ją podważyć – powiedziała, rozglądając się dokoła.
– Sprawdzę w komórce – zaproponowała Laura i skierowała się do przylegającej do murowanego ogrodzenia przybudówki. W środku znalazła szuflę na węgiel i wróciła na podwórko. – To powinno się nadać. – Wsunęła krawędź szufli pod płytę i z całych sił wsparła się na trzonku. Płyta lekko się poruszyła, ale dziewczynka była za słaba, by ją unieść. Przez kilka chwil na próżno ponawiała próby.
– Nie dam rady, mamusiu – powiedziała z rozpaczą. – Jest za ciężka! Czy mam pobiec po Herr Meyera?
– Nie – odpowiedziała ostro matka. – Nie, to nasza prywatna sprawa. Masz, przytrzymaj laskę i pozwól, że ja spróbuję. – Podała ją córce i balansując niezgrabnie na jednej nodze, próbowała podważyć płytę. – Chodź, Lauro, spróbujemy we dwie.
Raz za razem napierały na szuflę i w końcu poczuły, że ciężar stopniowo ustępuje.
– Uda nam się! – wysapała zdyszana Ruth. – Na szczęście tata nie zabetonował jej z powrotem. Spróbujmy jeszcze raz!
Tym razem udało im się wsunąć szuflę pod spód.
– Teraz potrzebujemy czegoś, żeby ją zaklinować – powiedziała Ruth, a potem krzyknęła cicho, bo stanęła na skręconej nodze i z bólu ciężko usiadła na ziemi.
– Mutti! Nic ci nie jest? – zawołała Laura.
Ukłucie bólu odebrało Ruth dech, udało jej się jednak odpowiedzieć:
– Nic mi nie jest, Lauro. Poszukaj czegoś do podłożenia pod płytę, żebyśmy mogły wydobyć kasetkę.
Córka znów poszła do komórki i po chwili wróciła, niosąc cegłę.
– Jest ich tam więcej – powiedziała. – Powinny się nadać.
W końcu im się udało. Ciężka płyta chodnikowa spoczywała na cegłach i Laura mogła pod nią sięgnąć, by wyciągnąć kasetkę, którą ukrył tam ojciec.
– Dobra robota – pochwaliła matka. – Umieśćmy płytę z powrotem w ziemi i chodźmy stąd.
Położenie jej na miejscu nie było łatwe, lecz Ruth zależało na tym, by zostawić jak najmniej śladów świadczących o tym, że pod spodem jest skrytka. Kto wie, kiedy znów okaże się potrzebna? Gdy płyta znów leżała płasko na ziemi, poleciła Laurze, by przysypała ją wokół ziemią i wypełniła szczeliny tak, by przynajmniej na pierwszy rzut oka nikt niczego nie zauważył. Laura odniosła szuflę i cegły z powrotem do komórki. Może one też się przydadzą któregoś dnia. Pomogła wstać Ruth, podała jej laskę i wzięła kasetkę.
– Lepiej, żeby nikt jej nie zobaczył – powiedziała matka. – Pójdę do drzwi frontowych i jeśli nikogo nie będzie na ulicy, zaniesiesz ją szybko do Meyerów.
– A co z tobą? – spytała z niepokojem Laura.
– Poruszam się wystarczająco szybko – odparła Ruth. – Ty zanieś kasetkę w bezpieczne miejsce, ja dam sobie radę. Postaraj się, żeby nikt nie zobaczył, co tam masz. Na razie schowaj ją pod łóżkiem.
– Nawet Frau Meyer?
– Nawet ona – odpowiedziała matka. – Jak zobaczy, to trudno, ale lepiej, żeby nie widziała. No, chodźmy. – Chciała jak najszybciej umieścić ich cenną kasetkę w bezpiecznym miejscu. Nie pamiętała, co było w środku, lecz poza ubraniami, które mieli na sobie, to było wszystko, co im pozostało, wolała więc nie ryzykować. – Zaczekaj, zobaczę, czy nie ma nikogo na ulicy.
Wychyliła się przez wyłamane drzwi frontowe i spojrzała na ulicę. Kilka osób wciąż kręciło się koło synagogi, lecz nikt nie kierował się w ich stronę.
– Biegnij! Szybko! – Odsunęła się, żeby córka mogła się wyślizgnąć i przebiec przez jezdnię do stosunkowo bezpiecznego domu Meyerów. Kiedy zobaczyła, że Laura jest w środku, sama zaczęła kuśtykać, by pokonać szerokość jezdni i do niej dołączyć. Gdy z trudem szła po nierównym bruku, zza rogu wyłoniło się dwóch wyrostków w mundurach Hitlerjugend z wiadrem z czerwoną farbą.
– Tu jest jeden – zawołał pierwszy z nich. – Daj mi pędzel! – Wyrwał koledze duży pędzel, zanurzył w wiadrze i wypisał czerwoną farbą dwa słowa na tym, co pozostało z okna wystawowego sklepu Friedmanów. Jüden Raus! Żydzi precz!
Nie mogąc się powstrzymać, Ruth odwróciła się, a smarkacz wybuchnął śmiechem i zaczął skandować:
– Żydzi precz! Żydzi precz!
Kompan dołączył do niego, a potem dostrzegłszy kobietę stojącą niepewnie na środku ulicy, wskazał ją palcem.
– Biedna stara Żydówka! – zawołał drwiąco. – Biedna stara Żydówka! Coś jej się stało w nogę.
Zanim dotarło do niej, co chłopak zamierza zrobić, podszedł do niej od tyłu i kopnął ją z całych sił. Kolana się pod nią ugięły i z krzykiem upadła na ziemię.
– Żydówka! Żydówka! Brudna Żydówka! – krzyczeli obaj, skacząc wokół niej. Ten, który wciąż trzymał pędzel w ręku, przejechał nim Ruth po twarzy, czerwona farba dostała się jej do oczu. Kiedy uniosła rękę, żeby ją zetrzeć, drugi chłystek brutalnie kopnął ją w żebra. Zwinęła się w kłębek, płacząc, a on kopnął ją w głowę. Potem pomaszerowali w dół ulicy, skandując „Żydzi precz! Heil Hitler!” i zamalowując farbą kolejne wystawy sklepowe.
Ruth, wsparłszy się na łokciach i na kolanach, zaczęła się czołgać, by przebyć kilka ostatnich metrów dzielących ją od drzwi piekarni Meyerów. One też zostały potraktowane czerwoną farbą, lecz młodzieńcom zbyt zależało na tym, by zamalować jak najwięcej drzwi do żydowskich sklepów, by znów włamywać się do środka. Kiedy dotarła do piekarni, na ulicę wybiegła Laura.
– Mutti! Mutti! Nic ci nie jest? Och, Mutti! – Łkała, próbując pomóc wstać matce. Leah Meyer pojawiła się za nią, razem wprowadziły ją do sklepu i posadziły na krześle. – Frau Meyer nie pozwoliła mi wyjść.
– I miała rację – powiedziała chrapliwie Ruth, bo po otrzymanych kopniakach wciąż brakowało jej tchu. – Mogłoby się to źle skończyć.
Tym razem Leah uparła się, żeby wezwać doktora Kohna.
– Zapłacimy mu – oświadczyła, domyślając się przyczyny rozterki Ruth. – Oddasz nam, kiedy nadejdą lepsze czasy.
Mocno poturbowana, mogła tylko zaakceptować ich wspaniałomyślność. Miała nadzieję, że w metalowej kasetce jest trochę pieniędzy.
Doktor Kohn przyszedł, kiedy zapadał zmrok, i z wdzięcznością napił się kawy, którą poczęstowała go Leah. Zbadawszy Ruth, oświadczył, że według niego nie odniosła poważnych obrażeń, ma jednak liczne stłuczenia. Posmarował jej siniaki maścią, ale chociaż starał się być delikatny, to krzywiła się przy każdym dotknięciu.
– Ma pani szczęście – powiedział. – Takie kopniaki mogłyby spowodować pęknięcie nerki. Proszę spróbować odpocząć. – Pokręcił głową z uśmiechem, kiedy Meyerowie chcieli mu zapłacić. – Nie po tym, co się stało ostatniej nocy.
– Co ty teraz zrobisz, Ruth? – spytała Leah, kiedy w pokoju została tylko ona z mężem i pani Friedman. – Dokąd pójdziesz?
– Naturalnie możesz zostać tutaj tak długo, jak będziesz chciała – odezwał się Leo, lecz Ruth dostrzegła spojrzenia, jakie wymienili między sobą małżonkowie, i wiedziała, że chociaż czuli się w obowiązku, by złożyć jej tę propozycję, to ona nie może z niej skorzystać. Po pierwsze nie było miejsca, by pomieścić ich wszystkich. Meyerowie już odstąpili im swoje łóżko, a Ruth siedziała teraz na jedynym meblu, na którym można się było położyć.
Była blada z wyczerpania i strachu, oczy miała wielkie i ciemne w białej jak płótno twarzy. Czuła pulsowanie w kostce, wszystko ją bolało, miała wrażenie, że mózg zamienił jej się w watę.
Co teraz zrobią? – pomyślała znużona. Nie mogą tutaj zostać i nie mogą wrócić do domu, bo nie mają domu.
– To bardzo miłe z waszej strony – powiedziała – ale zabiorę dzieci do brata Kurta. Wiem, że nas przyjmie i… i… – Głos jej się załamał. – I tam Kurt będzie nas szukał.
– Pomyślimy o tym rano – powiedziała ze współczuciem Leah. – Teraz powinnaś porządnie odpocząć. Mam aspirynę. Łyknij dwie tabletki i spróbuj zasnąć.
Z wdzięcznością połknęła aspirynę, lecz uparła się, że będzie spać z dziewczynkami, by Meyerowie mogli się przespać tej nocy na kanapie.
– Z łatwością pomieścimy się w waszym dużym łóżku – zapewniła. – Wy też potrzebujecie snu.
Kiedy w końcu położyła się obok dziewczynek, pomyślała o pudełku z dokumentami, które razem z Laurą wydobyły tego popołudnia. Stało pod łóżkiem, ale nie mogła sprawdzić, co zawiera, bo było zamknięte na kłódkę, a ona nie miała klucza. Kurt ukrył go gdzieś, lecz to gdzieś było w ruinach sklepu, a ona nie miała pojęcia, gdzie szukać. Kurtowi nigdy nie przyszło do głowy, że go zabraknie, kiedy kasetka okaże się potrzebna.
Nie ma innego wyjścia, doszła do wniosku. Jutro muszę pożyczyć od Leo jakieś narzędzie i wyłamać zamek. A potem pojedziemy do Herberta.
Podjąwszy tę decyzję, próbowała zasnąć, myśli jednak zanadto kłębiły jej się w głowie. W kółko widziała przed oczami skandujący tłum, bojówkarzy, włamanie do sklepu, pożar, w kółko słyszała budzące zgrozę dzikie wrzaski. Czy te głosy naprawdę wydobywały się z ludzkich gardeł? Cierpienia fizyczne były dla niej niczym w porównaniu z udręką psychiczną. Jej jedynym celem stało się zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom, po aresztowaniu Kurta tylko ona mogła o to zadbać.
Leo oświadczył, że antyżydowskie wystąpienia miały charakter lokalny.
– W Kirnheimie ograniczyły się tylko do naszej części miasta – powiedział – ale zostały starannie zorganizowane: bojówkarze SA podburzali tłum, zachęcali do udziału członków Hitlerjugend. Do podobnych drobnych ekscesów doszło na terenie całego kraju.
– Nie uważam tego za drobne ekscesy – odparła jego żona.
Według Ruth też nie były to żadne drobne ekscesy. Odnosiła wrażenie, że całe Niemcy postradały zmysły; że prześladowanie Żydów stało się ogólnonarodową rozrywką. Zwrócenie się o pomoc do Herberta wydawało się jedynym rozsądnym wyjściem. On i Kurt nie utrzymywali ze sobą bliskich stosunków. Kurt był szczęśliwy, że może przejąć rodzinny interes, brat natomiast postanowił zrobić karierę i pracował jako urzędnik w dużej kancelarii adwokackiej w Monachium. Ruth nie znała go dobrze, lecz Herbert z pewnością zaopiekuje się rodziną brata, która znalazła się w potrzebie. Trzeba tylko zwrócić się do niego o pomoc.
W końcu równe oddechy córeczek ukołysały ją do snu. Spała mocno, póki światło jutrzenki nie zajrzało przez zasłony. Obudziła się, żeby zmierzyć się z brutalną rzeczywistością – tym, co ich wszystkich spotkało.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI