Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Uczeń nekromanty. Opowiadania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uczeń nekromanty. Opowiadania - ebook

„Uczeń nekromanty: Opowiadania”, to zbiór trzech opowiadań: Potwór, Król oraz Dług, osadzonych w uniwersum Ucznia nekromanty, autorstwa E. Raj. W upadłym świecie Syllonu rozgrywają się mroczne historie; ludzka arogancja może mierzyć się tylko z arogancją bogów — a ci, których dotknęła ciemność, nie mogą uwolnić się od jej piętna. Komu spośród bohaterów uda się pokonać swoje demony? A może w tym świecie… to po prostu nie jest możliwe?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-633-2
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Informacja dla czytelników

Opowiadania przeznaczone są WYŁĄCZNIE dla osób, które przeczytały już tom pierwszy „Ucznia nekromanty” — „Plaga”. Dla pozostałych osób będą całkowicie niezrozumiałe. Zawierają informacje zdradzające ważne szczegóły fabuły, stopniowo ujawniane i rozwijane w tomie pierwszym!

Kolejność czytania:

1) Uczeń nekromanty, tom pierwszy: „Plaga”,

2) „Potwór”,

3) „Król”,

4) „Mavec”,

5) „Dług”(18+),

6) Uczeń nekromanty, tom drugi: „Fascynacja”.

Król

„Ten, kto raz dotknął ciemności, na zawsze jest przez nią dotknięty”.

Przysłowie mnichów

14 lat przed Rewolucją Światłości.

Próbował usiąść, ale nie dał rady. Drżał na całym ciele. Popatrzył na swoje zaciśnięte ręce, pokryte smugami krwi. Zaklął pod nosem. Nogi nie chciały współpracować, w boku rwało, krew wyciekała z ust. Nie tak wyobrażał sobie śmierć, nie tak to miało wyglądać.

Zimno, tak okropnie zimno!

Gdyby tylko miał koc, gdyby tylko miał płaszcz…

Przewrócił się na wznak i patrzył chwilę na niebo. Było szaroróżowe, przejrzyste, atłasowe. Wstawał świt.

Świt? To ile już tak leżał? Zamrugał powiekami, uświadamiając sobie, że nie zauważył nawet upływu kilku ostatnich godzin, gdy dryfował bez ustanku między nieprzytomnością a rozpaczliwymi próbami ocalenia swojego gasnącego życia. Zatamowanie krwi powiodło się do pewnego stopnia, ale coś w nim było nieodwracalnie zepsute. Miał wrażenie, że jakiś dziwny wałek pojawia się dookoła talii. Wylew wewnętrzny? Krew dostała się do otrzewnej? Nie czuł już nawet bólu. Dziwne. Tylko to przeraźliwe zimno.

Obserwował długie, cienkie pasma chmur, wznoszące się nad ostrymi szczytami Hezrynu.

Po co tu, do cholery, w ogóle przybył? Co chciał komu udowodnić?

Pieprzona wojna, pieprzony Hezryn!

Przed oczyma stanął mu obraz twarzy młodszego brata. Wesołej, zawsze uśmiechniętej. Nigdy jej nie zobaczy. Obraz twarzy matki. Siostry. Wszystko pokrywało się z wolna mgłą, jak strome, górskie turnie, tam w górze, wysoko ponad nim.

Rozejrzał się z wysiłkiem, obracając głową w lewo, później w prawo. Leżący obok żołnierz wpatrywał się wyblakłymi oczyma w lekkie, coraz bardziej rozjaśnione, brzoskwiniowe niebo. Krew zastygła mu w kąciku ust.

Popatrzył w drugą stronę. Kolejny żołnierz. Temu brakowało połowy twarzy. Ulubiona broń krasnoludów, topór — dokonała dzieła zniszczenia. Przez moment, jak zahipnotyzowany, przypatrywał się odsłoniętej kości szczękowej, przerąbanej na pół. Język, także przepołowiony, zwisał nieco na bok, jak bezwładny kawałek mięsa.

Dalej leżeli inni. Adiutant, kapitan, sierżant. Zginęli przez jego głupotę. Nadal poczuwał się do odpowiedzialności, mimo że umysł stopniowo odmawiał mu posłuszeństwa.

Tak, to był jego pomysł. Wojna przecież się skończyła, przynajmniej na papierze. Negocjacje pokojowe zostały sfinalizowane podpisaniem umowy o zawieszeniu broni. Hezryn stracił kilkanaście przygranicznych kopalni, Syllon zdobył pas szerokości kilkunastu kilometrów, urywając go z ziem rdzennie należących do górali.

A wtedy on wpadł na pomysł, że zrobią sobie mały obchód. Wycieczkę krajoznawczą. Przecież znowu panował pokój! Ubrał się w zwykły mundur, zdjął królewskie insygnia. Chciał być jednym z nich. Pojechali drogą wiodącą z Vutton na zachód, wzdłuż pasma górskiego zwanego Południowym Grzbietem. Zamierzał złożyć wizytę w swoich nowych, zdobycznych kopalniach. Droga była uczęszczana tylko przez karawany wiozące urobek, nie spodziewali się zatem kłopotów. Chciał mieć o czym opowiadać, gdy już wróci do stolicy. Chciał… Ale to już było nieważne. Za moment przywita się z bogami, za moment będzie po wszystkim.

Dwadzieścia jeden lat.

A tak pięknie się zapowiadało! Zaledwie rok wcześniej przejął tron po swoim ojcu. Rozpaczliwie pragnął się wsławić, zasłużyć na miano wielkiego króla, większego niż jego gnuśny rodzic. Odziedziczył po nim rozgrzebaną, jątrzącą się jak rana wojenkę, wieloletnią, nerwową, niepotrzebną. Konflikt graniczny, odwieczny spór. Udało mu się ją z sukcesem zakończyć i dziś płacił za to cenę.

Zasadzka.

Wyskoczyli na nich zza głazów, zza gęstych zarośli kosodrzewiny, zza skarlałych górskich drzew. Ich oddział liczył około trzydziestu osób. Górali była setka. Nie mieli szans. Walczył jak lew, swoim potężnym wzrostem górując nad podwładnymi, ale nawet on nie dał rady. Partyzanci atakowali niczym berserkowie. Najpierw strzała z łuku. Weszła gładko w jego lewe ramię. Nawet tego nie poczuł, bił się dalej z rozwianym włosem, pianą na ustach, błyskiem w oku. Położył ich trzech, ale czwarty zaskoczył go od tyłu. Zasadzka to zasadzka, nikt nie przestrzega reguł czystej walki. Poczuł topór w łopatce. Odebrało mu dech. Obrócił się, a wtedy kolejny z nich dzidą podciął mu ścięgno w prawej nodze. Osunął się na kolana, a dwóch pozostałych dokończyło dzieła. Jeden wbił mu miecz w bok, drugi — w okolice szyi na lewo od obojczyka.

Upadł, charcząc, a oni odeszli, przekonani, że już jest po nim. Prawie mieli rację.

Ocknął się jakiś czas potem, wstrząsany dreszczami zimna, osłabiony, obolały. Rozpaczliwym wysiłkiem zatamował najgorsze krwawienie, uświadamiając sobie, że jako jedyny przeżył. Cały oddział został wymordowany. Górale nie zorientowali się, kogo udało im się dopaść, nie wiedzieli, że był królem: Naramirem II, władcą Syllonu, z którym ich ojczyzna przegrała spór przygraniczny. Sądzili, że był jednym z sierżantów, wyróżniającym się — wysokim, postawnym wojownikiem, ale nikim więcej. Byli też wszyscy hezryńskimi krasnoludami, a zatem telepatia nie mogła im pomóc w odkryciu tożsamości króla.

Zimno, okropnie zimno.

Podniósł jedną rękę, białą jak śniegi na szczytach, skostniałą, zdrętwiałą.

Patrzył na jej zarys na tle rozświetlającego się nieba. Przez chwilę śledził ruch palców.

To cud, że przetrzymał noc, ale...jego szczęście powoli się kończyło. Nikt po niego nie przyjedzie, nikt nie będzie go szukał. Pojechali boczną drogą, skrótem, który polecił mu sierżant. Żadna misja ratunkowa nie wpadnie na pomysł, by go zbadać, bo nie był powszechnie znany. Pomyślą, że przepadli bez śladu, zapadli się pod ziemię. A gdy wreszcie wezwą magów poszukiwaczy, będzie dla niego o wiele za późno.

Wciąż powoli poruszał palcami.

— Przepraszam, byłem głupcem… — szepnął.

— No, na to wygląda.

Drgnął tak silnie, jakby coś go fizycznie uderzyło.

Otwarł usta, niczym ryba wyrzucona na brzeg i próbował złapać głębszy oddech. Bezskutecznie. Usłyszał coś? Czy to było przywidzenie, czy to już przedśmiertne majaki?

Nie miał sił ruszyć drętwiejącym karkiem, tylko bezradnie, pogrążony w częściowym paraliżu, patrzył na brzoskwiniowe, obojętne niebo. Tylko ono nad nim wisiało, jak zjełczały owocowy mus.

Niespodziewanie jakaś głowa wsunęła się w jego pole widzenia, zakrywając je w połowie. Prawie był jej wdzięczny za uwolnienie go od tej zgniłej, różowożółtej poświaty. Kto by chciał umierać pod takim niebem?

— Co my tu mamy, umierający Syllończyk? — Obcy głos mówił z delikatnym hezryńskim akcentem i to sprawiło, że Naramir poczuł całkowity odpływ sił. Miał wrażenie, że ktoś usunął mu spod pleców część gruntu, tracił stabilność, niebo znowu nad nim rosło, rosło, coraz szersze, bardziej żarłoczne, coraz bardziej odrażające.

Milczał, bo nie widział sensu w odpowiadaniu na retoryczne pytania.

— Umm. Znam twoją twarz. Znam ją, widziałem ją… — Głos napełnił się wahaniem, niepewnością. Naramir nadal nie miał nic do powiedzenia. — Znam ją aż nazbyt dobrze, z nieudanych negocjacji z Numirem V sprzed czterech lat. Znam ją, tak… jak zły szeląg! — mruczał obcy.

Po takim niezbyt przyjacielskim wstępie, król wciąż nie miał nic do dodania.

Obca twarz pochyliła się nad nim i szepnęła:

— Och, twój umysł jest cudownie sylloński. Otwarty i bezbronny. Czytam cię jak księgę, obracam kolejne karty. Jak to możliwe, że nasi dzielni wojacy ominęli taki klejnot?

No tak, Hezryńczyk. Telepata.

Te ich pieprzone talenty do czytania umysłów. Zapomniał o tym. Nie mógł nawet umrzeć w spokoju i godności, musiał napotkać jakiegoś świra, węszącego w ludzkich mózgach.

Z pewnym wysiłkiem skierował wzrok na tę twarz, choć wszystko się w nim opierało. W jakiś sposób czuł, że spoglądając na nią, nada jej znaczenie, jakiego nie będzie mógł później cofnąć, wymazać — nada jej niechcianą, nachalną realność. A po co mu to było? W godzinie jego śmierci?

A jednak coś w tej twarzy przykuło jego uwagę.

Cztery lata temu w Vutton, w świątyni Pana Światłości odbyły się negocjacje pokojowe zakończone fiaskiem. Żadna ze stron nie ustąpiła. Był tam jako siedemnastolatek razem ze swoim ojcem, Numirem V, występując w charakterze obserwatora. Uczył się niuansów dyplomacji, uczył się negocjować, poznawał tajniki królewskiego powołania. Zapamiętał z nich dobrze tylko jedną osobę.

Królową Hezrynu.

Dwudziestodziewięcioletnia Uselianna Ulia va Hez była personą zwracającą uwagę. Lodowata uroda górskiej bogini, perfekcja rysów twarzy i dumne, godne obejście — tak ją zapamiętał. Wydawała mu się doskonałością. Nie mógł sobie wyobrazić piękniejszej kobiety, bo łączyła w sobie cechy, jakich poszukiwał — urodę z wysoką pozycją, a to w oczach młodego następcy tronu czyniło z niej idealną kandydatkę na królową. Poza tym — co warto podkreślić — dopiero co owdowiała, tak w każdym razie oficjalnie mówiono. Ale szpiedzy króla Numira V donieśli mu o skandalu, który dotyczył jej kuzyna — a zarazem męża — Uvanna. Skandalu spowodowanego szokującą niedyskrecją królewskiego małżonka, która sprawiła że Uselianna w szale wściekłości wygnała go z dworu i pozbawiła praw do zasiadania u jej boku na tronie Hezrynu.

Zadziwiające było to, że te wszystkie fakty pojawiły się teraz w głowie umierającego króla w taki sposób, jakby przewracał kartki w kronice towarzyskiej, w kolumnie poświęconej plotkom.

Twarz, która się nad nim pochylała, była bardzo podobna do twarzy Uselianny i to wydało mu się tak niezwykłe. Te same lodowatoniebieskie oczy o szczególnym srebrzystym odcieniu, platynowe włosy, regularne, posągowe rysy twarzy.

Dynastia królów Hezu krzyżowała się między sobą od pokoleń i nawet kuzyni dalszego stopnia byli do siebie podobni. Robili tak, ponieważ zależało im na zachowaniu wyjątkowych cech, jakimi dysponowali — potężnej telepatii i niezwykle silnej magii umysłu.

Ten człowiek był zbyt podobny do członków ich dynastii, by mógł być po prostu przypadkowym Hezryńczykiem. Naramir wysilił się celem skupienia na słowach, jakie wygłosił dziwny przybysz.

— Widzę że jesteś na tropie, śledzę twoje myśli. Czyżbyś był fanem jej lodowatej urody? Cóż, muszę cię rozczarować, jej serce jest podobne do kawałka lodu, nie znalazł się taki, któremu udałoby się go skruszyć… A na pewno nie mnie.

— Uvann? — wyszeptał Naramir. Sam nie wiedział do końca, co mówi, a jednak w jakimś przedśmiertnym przebłysku intuicji, to imię nasunęło mu się na usta.

Hezryńczyk zaśmiał się donośnie.

Jego białe włosy były ciasno splecione w warkocz i opadały na ramię, ale koło skroni i za uszami miał je niemal całkiem wygolone, co nadawało mu zadziorny i buntowniczy wyraz.

Był z całą pewnością niezwykle przystojnym mężczyzną, otoczonym charyzmatyczną aurą, ale w godzinie śmierci dla Naramira nie miało to najmniejszego znaczenia. I tak obraz przed oczyma zacierał mu się i mglił coraz bardziej.

— Skoro umierasz, to potwierdzenie tego i tak niczego nie zmieni — powiedział Hezryńczyk, odrzucając swój długi warkocz na plecy. — Tak, owszem, jestem niesławnym małżonkiem naszej wielkiej władczyni, Uselianny. Byłym królem. Tym samym, który ją zdradził. Tym, który został uznany za martwego, a faktycznie skazany… czy tam zesłany, na głupią i upokarzającą pracę w przygranicznej straży. Tak, to ja! Do usług. — Wykonał dłonią powiewający gest, który miał chyba sugerować szykowny ukłon, ale wypadł tak jakby próbował się odpędzać od męczącego insekta.

— Pomóż mi… — niespodziewanie szepnął Naramir.

Co? Te słowa faktycznie wyszły z jego ust? Czy rzeczywiście poprosił śmiertelnego wroga swojego kraju o pomoc?! Chyba jednak gasnąca świadomość zaczęła mu ostatecznie szwankować, inaczej nie mógł sobie tego wytłumaczyć.

Uvann pochylił się nad nim z drwiącym uśmieszkiem.

— Co tam bełkoczesz? Czy się przesłyszałem? Chcesz, bym pomógł człowiekowi, który jest największym zagrożeniem dla mojego ukochanego… królestwa?

Coś w jego tonie, sposób, w jaki zaintonował słowo „ukochanego”, sprawiło, że Naramir przekręcił lekko głowę, by nieco lepiej widzieć piękną twarz byłego króla Hezrynu.

Lodowatoniebieskie oczy błyszczały w rozbawieniu.

Ten człowiek miał charakter, to się wyczuwało.

— Wykopała cię na zbity pysk, a przecież o mały włos tron należałby do ciebie… — wychrypiał Naramir. — Wystarczyło, by twój ojciec urodził się rok wcześniej niż jego starszy brat. Rok wcześniej! I to ty miałbyś pierwszeństwo, a nie ona… Jesteś wszak potomkiem dynastii. Po mieczu!

Uvann westchnął z udawaną rozpaczą. Widać było, że dobrze się bawi, słuchając umierającego Syllończyka. Nigdy nie był nadmiernie zaangażowany w sprawy polityczne.

Rozgrywająca się przed jego oczyma agonalna scena także go nie wzruszała. Miał w życiu wszystko, widział wszystko. Każdy kolejny akt, każda kolejna odsłona… Jedna za drugą. Nie przynosiły mu już wyzwań. Żeglował w oceanie nudy i rozczarowania.

Prychnął lekko.

— Tak, to było niefortunne, przyznaję. Ta zimna suka upokorzyła mnie publicznie, powinieneś widzieć jaką scenę zrobiła, gdy się dowiedziała o moim niewinnym romansie… Fakt, że z jej własną siostrą, ale czy to ma jakieś większe znaczenie? Królowie romansują od wieków z pannami dworu i nikogo to nie obchodzi.

Naramir nie był w nastroju na idiotyczne rozmowy o braku moralności, szczególnie w wydaniu królów. Był w nastroju na umieranie. Ból znowu się pojawił, przebił jak jasna, kłująca igła przez podstawę jego czaszki, wędrując w górę, w stronę skroni, aż w końcu zalał mu cały umysł, topiąc go w jękliwej skardze. Stęknął, odwracając wzrok od Uvanna. Wiedział, że to koniec, że nie zostało mu już dużo. Czuł jakiś dziwny rodzaj spokoju, który upewniał go, że nikt nie może już zatrzymać nadchodzącej śmierci.

— Może… może nie była jednak taka całkiem zimna… — szepnął, spoglądając ponownie w blednące niebo, które traciło z wolna swój brzoskwiniowy, poranny blask. Zmieniało się w lodowy błękit. Prawie jak oczy Uvanna i Uselianny. Obserwował tę ewolucję niemal z przyjemnością. Niemal z rozkoszą.

Ostatnie chwile jego ziemskiego życia, coś… coś jeszcze chciał uchwycić, coś jeszcze zostało niedokończonego. Ale nie mógł z tym nic zrobić. Musiał zaakceptować swój los.

Uvann przypatrywał mu się w zamyśleniu.

Patrzył długo, przeciągle, patrzył i patrzył na rozluźniające się rysy umierającego króla Syllonu. Oblicze wydawało mu się odlane z wosku, który bardzo wolno się topił. Rozpływał się, witając z nicością. I ta cisza, która pojawiła się w jego oczach, niepokojąca cisza… Złowróżbna cisza.

— Mogę ci pomóc… w zamian za jedną obietnicę. Jedną prostą obietnicę. — Pochylił się nisko, tak nisko, że jego usta prawie dotknęły skroni Naramira. — Zrobisz jedną rzecz, o jaką cię proszę. Dowolną. Jedną jedyną. Twoje życie w zamian za jedno spełnione życzenie.

Naramir miał takie uczucie, jakby znajdował się w głębokiej, niebieskiej studni, której brzegi zamykały się nad nim szybko, coraz szybciej. Ale wtedy zobaczył drabinkę. Małą, chybotliwą drabinkę, tak blisko — na wyciągnięcie ręki. Tylko czy zdąży? Tylko czy mu się uda?

— Tak. Zgadzam się. Spełnię jedno twoje życzenie.

Te słowa zabrzmiały tak daleko od niego, jakby ktoś stojący kilkadziesiąt metrów dalej wołał, krzyczał coś, może tylko szeptał. Nie wiedział, czy nawet brzmiały dostatecznie głośno, aby Uvann mógł je usłyszeć. A potem poczuł, że świat oddala się od niego, stając małą kulką nisko pod stopami. Leciał daleko, daleko od swojego zmaltretowanego, bezwładnego ciała, wreszcie wolny od bólu, od rozpaczy i tego przeraźliwego żalu za wszystkie głupoty, jakich się w życiu dopuścił, jakie zapoczątkował, w jakich brnął…

Uvann spojrzał mu w twarz.

— Straciłeś przytomność czy już po tobie? — mruknął, próbując wychwycić ślad oddechu, ale w wietrznej, górskiej pogodzie nie było to łatwe.

Wstał, prostując się.

Spojrzał na swojego konia i po raz pierwszy poczuł współczucie.

— Będziesz miał spory kawałek mięsa do dźwigania, biedaku. Do Vutton jest dobre siedem kilometrów. Napracujesz się.

A potem poszedł poszukać munduru żołnierza hezryńskiego, który nie byłby za bardzo poplamiony krwią. Nie było to łatwe zadanie.

*

Gdy zbliżyli się do świątyni Pana Światłości w Vutton, słońce wzeszło już ponad horyzont, zrobiło się przyjemnie, niemal ciepło. Bezwładne ciało króla leżało przewieszone przez siodło, koń szedł powoli i z trudem. Olbrzymi mężczyzna ważył blisko sto trzydzieści kilogramów, a i sam Uvann nie był przecież ułomkiem.

Hezryńczyk czuł jakiś rodzaj zmęczenia psychicznego, ponieważ całą drogę musiał mobilizować zwierzę do wzmożonego wysiłku, wpływając bezpośrednio na jego umysł. Dźwiganie ponad dwustu kilogramów przez tak trudną leśną trasę nie należało do łatwych zadań. Gdy wjechali na główny trakt, łączący Vutton z położonym dalej na południe miasteczkiem Sayanes, były król poczuł ulgę. W oddali majaczył już jasny punkt zbudowanej na przedmieściu świątyni. Droga była prawie pusta, zauważył tylko pojedynczą sylwetkę mężczyzny, który wędrował od Vutton w kierunku Sayanes. Nie widział w tym oczywiście nic dziwnego, bo droga była regularnie uczęszczana przez miejscowych oraz kupców, który przewozili swoje towary bez użycia portali komunikacyjnych.

Po upływie paru minut niemal zrównał się z obcym i wtedy dostrzegł, że jest to mnich z zakonu Trzech Księżyców, odziany w szary skromny habit, bardzo już wysłużony. Człowiek ten szedł powoli, z niedużym tobołkiem na plecach. Był mężczyzną w średnim wieku, o pogodnej twarzy, ze skroniami łagodnie posrebrzonymi siwizną. Miał nieokreślone rysy twarzy, a cała jego sylwetka była zadziwiająco niepozorna.

Uvann zapatrzył się w niego, sam nie wiedząc dlaczego.

Mnich również na niego patrzył, ale jego łagodne oczy nie miały w sobie nic prowokującego ani nawet ciekawskiego. Zupełnie jakby samym wzrokiem uznawał tylko realność istnienia Uvanna, ale nic poza tym — nic ponad czystą faktyczność jego bytu.

Uvann ukłonił się lekko, a zakonnik odpowiedział uprzejmym ukłonem.

Gdy się prawie mijali, Hezryńczyk, sam nie wiedząc czemu, odezwał się:

— Dokąd zmierzasz, mnichu? — Już wypowiadając te słowa, poczuł, jak zabrzmiały, wyczuł nutę pychy i wyższości w swoim własnym głosie, a może nawet jakąś zaczepność, której mnich zdawał się nie słyszeć.

— Do Syllonu, dobry człowieku, do tamtejszego zakonu Trzech Księżyców.

— Ach, tak, słyszałem o was. Ten heretycki zakon, który nie wierzy w bogów.

I znowu złapał się na tym, jak brzmiał jego ton. Prześmiewczo? Pogardliwie?

Był zdumiony tym, że coś, co dawniej mu umykało w jego relacjach z innymi, teraz widział niemal jak na dłoni. Wystarczyła sama obecność tego człowieka, aby poczuł… aby zyskał pewną samoświadomość energii, jaką kierował wobec innych i intencji za nią stojącej.

Miał takie wrażenie, jakby stał obok i widział tę scenę rozgrywającą się między dwojgiem ludzi, wymianę słów, które były tylko grą, wojną o energię, o postawienie na swoim. Wojną rozgrywającą się na tle czegoś większego. Bardziej trwałego.

— Nie chodzi o wiarę w ich istnienie, synu. Chodzi o wiarę w ich znaczenie dla ciebie. O wiarę w ich wpływ.

Znowu chciał coś odpowiedzieć, jakąś uszczypliwość, może jakiś docinek. Ale tym razem wybrał inaczej, co zdumiało go bardziej nawet niż napotkanie w górach umierającego władcy Syllonu.

— Długa droga przed tobą — odpowiedział krótko. Poczuł w sobie jakiś natychmiastowy, dziwny spokój. Pierwszy raz w swoim życiu nie odczuwał potrzeby, by coś komuś udowodnić. Umniejszyć kogoś albo pochlebić komuś. Był jakby lżejszy, inny. To tak też można żyć? Bez tych wszystkich przepychanek?

Mnich uśmiechnął się tylko łagodnie.

— Jak przed każdym, synu. Jak przed każdym.

— Tu niedaleko jest publiczny portal, w mieście Vutton — powiedział, chcąc być uprzejmym.

— To niczego nie zmieni. Droga i tak nigdy się nie kończy.

Uvann umilkł, spoglądając w bok. Czuł się przez chwilę jak małe dziecko. Nie bardzo wiedział, co mógłby odpowiedzieć na tak enigmatyczne stwierdzenia, które oczywiście mogły mieć jakieś głębsze znaczenie, a może nawet mnich skierował je specjalnie do niego, ale na ten moment było za wcześnie na wyciąganie metafizycznych wniosków. Autorefleksja wcześniej nie była jego mocną stroną.

I wtedy to powiedział, choć sam nie miał pojęcia, skąd przyszło mu to do głowy:

— Przyjmujecie do zakonu Hezryńczyków?

Zakonnik milczał. Spoglądał tylko na niego z tym samym delikatnym uśmiechem.

Były król chwilę mierzył się z nim wzrokiem, a potem skapitulował. Żachnął się i machnął ręką.

— Przyjmujecie, no pewnie, głupie pytanie! Bardziej chciałem wiedzieć, chciałem spytać… — Zawahał się. — Czy przyjmujecie ludzi, którzy z życiem duchowym nie mają nic wspólnego, tylko, nazwijmy to, rozwinęli ścieżkę kariery w świecie materii. Do oporu. No i… są trochę w martwym punkcie.

— Ty już znasz odpowiedź także na to pytanie.

Uvann zacisnął lekko usta i kiwnął głową.

— Dotarłem w życiu na szczyt tego, co można sobie wymarzyć, a potem to straciłem. Nie szanowałem niczego. I nawet nie rozpaczałem po tej stracie. Podświadomie wiedziałem, że nie takiego życia pragnę. Ono okazało się złudą i pustką. Mam teraz dużo mniej celów niż kiedyś. Jeżdżę po lesie i patroluję drogi. I mam czas, by myśleć. Czasem więc myślę sobie, że powinienem poszukać kogoś, kto ma zupełnie inne ścieżki, inne cele, nie takie materialne jak ja. Może mógłby mi powiedzieć, co w mojej sytuacji…

Zawahał się i przerwał. Miał wrażenie, że bełkocze, język mu się plącze, a sens słów ucieka. Nie wiedział, co dokładnie chce powiedzieć, i nie miał pojęcia, jak miałby wytłumaczyć tego typu subtelne odczucia czy mgliste imponderabilia — obcemu zakonnikowi.

Za dużo słów.

Za dużo myśli.

Za mało świadomości.

Mnich tylko spoglądał na niego ze spokojem i wyrozumiałością.

— Pięknej drogi życzę — odpowiedział nagle były król, znów zaciskając usta, a potem spiął konia, mobilizując go do podjęcia wysiłku.

Zakonnik odpowiedział skinieniem i chwilę spoglądał na Hezryńczyka zmagającego się z oporem zwierzęcia. Gdy w końcu Uvannowi udało się zmusić wierzchowca do ruchu, mnich powiedział coś, co ledwo już dotarło do uszu byłego władcy Hezrynu.

— Nie będzie miał na ciebie wpływu, dopóki mu na to nie pozwolisz…

Były król nie wiedział, o czym mówi mnich, dlatego nie obrócił się już, tylko popędził konia. Po kilku minutach, spędzonych w konfuzji i lekkim oszołomieniu, całkiem zapomniał o tym spotkaniu.

Wiedział, że czas mu się kurczył, a ciało króla ciążyło zwierzęciu coraz bardziej.

Już wkrótce jego wzrok przyciągnął majestatyczny budynek, widoczny w odległości kilkuset metrów. Świątynia wyglądała z daleka bardzo imponująco, miała lśniąco biały kolor, jaśniejący jak fragment lodowca, przeniesiony na obrzeża granicznego miasta, niczym coś obcego — biały kieł wbity w zieloną tkankę okolicznych pól, łąk i sadów.

Była jedną z największych świątyń w królestwie Syllonu, a z pewnością największą na północy kraju. Odróżniało ją od innych to, że wyznawano w niej specyficzny Aspekt Pana Światłości — Karzącą Rękę Sprawiedliwości, która dosięga brudnych i grzesznych; młot, który miażdży bezbożnych.

Uvann nie był nigdy przesadnie religijnym człowiekiem, ale doskonale wiedział, że kapłani mieli do swojej dyspozycji środki, których brakowało innym specjalizacjom zajmującym się uzdrawianiem. Dlatego był skłonny zaryzykować wizytę w tym przyczółku, bo nawet w Hezrynie stał się stosunkowo sławny.

Wygładził swój zdobyczny mundur, który miał pomóc mu zachować prawdziwą tożsamość w ukryciu i podjechał do bramy wjazdowej na teren świątyni, pilnowany przez dwójkę znudzonych wartowników.

— Odsuńcie się, wiozę umierającego króla Syllonu! — zawołał donośnym głosem, dbając o to, by nie ujawnić swojego hezryńskiego akcentu.

Wartownicy popatrzyli na niego ironicznie.

— Jasne, a my jesteśmy damami dworu! Spadaj stąd!

Uvann jednak nie zamierzał dać się tak łatwo odpędzić. Nie po to był wybitnej klasy telepatą i magiem umysłu jak większość członków jego rodu. Zmrużył oczy i sięgnął do otwartych umysłów mężczyzn. Chwilę potem ich oczy otwarły się szerzej, spojrzeli na siebie i skinęli głowami.

— No dobrze, jedź dalej — rzucił wyższy z nich.

To poszło łatwo.

Oczywiście Uvann nie specjalizował się w kontroli umysłów i wpływaniu na ludzi. Ten dar posiadała jego była żona, królowa Hezrynu, z którego to powodu zwano ją czasem Wiedźmą. Sama myśl, że ktoś może zmusić innego człowieka do zrobienia rzeczy niewiarygodnych, jakich nigdy wcześniej by nie zaakceptował, przerażała wielu spośród jej poddanych — nawet tych najwierniejszych. Uvann miał jednak na tyle wysoki poziom aktywnej telepatii, że był w stanie przekazać innym stosunkowo silne sugestie. Szansa powodzenia istniała, lecz tylko jeśli osoba im poddana nie była całkiem negatywnie nastawiona do sugerowanego tematu.

Mistrzostwa Wiedźmy nie mógł osiągnąć, choć miał magię umysłu na dziewiątym poziomie. Ona miała talent pozaskalowy, a on nigdy się w tym kierunku nie rozwijał. To, co miał już rozwinięte, musiało mu teraz wystarczyć.

Uvann minął mężczyzn z obojętną miną i wjechał na rozległy plac znajdujący się tuż przed głównym budynkiem świątyni. Odbywały się na nim zazwyczaj masowe nabożeństwa i obchody świąt. O tak wczesnej porze nie było jeszcze wiernych, ale kilka kapłanek krzątało się w okolicy, zamiatając plac i pieląc kwiaty w klombach.

Na widok jeźdźca na koniu, w mundurze obryzganym krwią, wiozącego drugiego człowieka przed sobą, wszystkie kobiety przerwały pracę, wbijając w niego przerażony wzrok.

— Pomóżcie! Wiozę króla! — zawołał celowo urywanym głosem.

Odpowiedziały mu zdumione spojrzenia i ciche szepty, ale nadal bez żadnego działania.

— Pośpieszcie się, wezwijcie arcykapłankę! Jeśli nie pomożecie królowi Syllonu, zakon zostanie ukarany za zdradę stanu! — zawołał, zauważając, że jego przybycie wzbudza coraz większą uwagę. Kolejne osoby podchodziły, otaczając go szerokim kręgiem.

— Nie groź nam, przybyszu! Nasz dom jest domem bożym, a nie szpitalem! — zawołała jakaś młoda, piękna kapłanka, która właśnie wyszła z budynku, i stanęła na szczycie marmurowych schodów.

Uvenn skierował na nią wzrok.

Zaskoczyła go jej uroda, rzadka wśród wyświęconych kapłanek.

Nieczęsto oglądało się taką nieskazitelną perfekcję rysów. W kwestii urody mogłaby o palmę pierwszeństwa rywalizować nawet z królową Hezrynu! Miała złoto-miodowe włosy, pięknie owijające się dookoła głowy w formie gładko splecionego warkocza, co tworzyło wrażenie korony. Miękkie, malinowe usta nadawały jej twarzy nutę słodyczy, ale wielkie oczy w kolorze jasnego turkusu pałały gniewem.

— Pomóż mu! — powiedział, zniżając ton. — To Naramir II, król Syllonu. Zostaliśmy napadnięci pod wieczór na bocznej drodze prowadzącej do kopalni w Północnym Grzbiecie. Z trudem tu dojechałem, koń nie daje już rady!

Zapadła nagła cisza. Ludzie dookoła zamarli, a ich oczy skierowały się w stronę kobiety.

Piękna kapłanka powoli zeszła po schodach i zbliżyła się do jeźdźca.

Wbiła wzrok w bezwładne ciało króla. Nieśpiesznie przekręciła głowę Naramira po to tylko, by zobaczyć jego otwarte, martwe oczy, wpatrujące się już w wieczność…

Coś chciała powiedzieć, zrobić jakiś grymas, ale pewien szczegół przykuł jej uwagę. Pierścienie na ręku władcy nie pozostawiały wątpliwości, kim jest ich posiadacz. Zawahała się i oblizała lekko usta. Powoli podniosła oczy na Uvanna. Chwilę się sobie przyglądali.

Uvann uśmiechnął się lekko, bardzo subtelnie, niemal samymi oczyma. A jednak był w tym spojrzeniu jakiś rodzaj porozumienia, jakiś rodzaj sygnału. Zarumieniła się. Wiedziała, co chciał jej zasugerować.

— Dobrze, wnieśmy go do lewego pastoforium świątyni — zakomenderowała.

Uvann nie potrafił rozpoznawać pozycji, jakie w zakonie miały poszczególne kapłanki, zauważył tylko, że piękna blondynka ma jasną szarfę w pasie, co ją w jakiś sposób odróżniało od reszty.

Do konia podeszło dwóch wartowników, po których posłała kapłanka, i z wielkim trudem zabrali się za przenoszenie ciała króla. Uvann musiał zejść i także im pomóc, ponieważ sami nie daliby rady. Naramir był olbrzymim mężczyzną, mającym blisko dwa metry dwadzieścia centymetrów, mimo młodego wieku już dobrze umięśnionym i rosłym. Sam Uvann, choć miał około metra dziewięćdziesięciu, był znacznie smuklejszy. Chwilę trwało, nim przetransportowali władcę Syllonu do budynku, składając go na stole, który znajdował się w rogu pastoforium. W pomieszczeniu nie było więcej mebli poza dwoma zamkniętymi szafkami oraz wąską ławeczką.

Wartownicy oddalili się pośpiesznie, jakby brzydził ich dotyk martwego. Skutkiem tego Uvann został przez moment sam z Naramirem. Kapłanka o miodowych włosach także gdzieś zniknęła.

Były król Hezrynu przypatrywał się zwłokom bez specjalnych emocji. Sięgnął wgłąb siebie, poszukując odpowiedzi na pytanie, dlaczego tu w ogóle przybył. Miłosierdzie? Interes własny? Hmmm. Nie, chwila! Już znał odpowiedź.

Przybył tu, ponieważ… się nudził.

Tak, śmiertelnie nudził się, pracując jako zwiadowca, szukając ryzyka i emocji — wybierał samodzielne przydziały i podróżował w regiony, w których szansa spotkania przygranicznych oddziałów syllońskich była bardzo wysoka. Można powiedzieć, że lubił igrać ze śmiercią.

Śmierć…

Miał teraz przed oczyma jej beznamiętny obraz.

Długie, smoliście czarne włosy władcy zwieszały się ze stołu, w grubym, poklejonym krwią warkoczu, splecionym na wojskową modłę. Szare oczy wpatrywały się w powałę tępym, martwym spojrzeniem. Życie opuściło Naramira ostatecznie w trakcie ich podróży, tak przynajmniej oceniał to Uvann. W jego odczuciu władca był martwy od około godziny, bo jego ciało wciąż jeszcze zachowało śladowe ciepło.

Przez dobrą minutę Uvann zastanawiał się, jak sam wyglądałby na miejscu Naramira. Tak niewiele od tego brakowało… Jedno więcej aroganckie słowo z jego ust, a Uselianna zabiłaby go bez wahania. Na szczęście dla siebie i swojej małej córki — zdecydował się milczeć.

Niespodziewanie przypomniał mu się ten moment w życiu, gdy ważyły się jego losy. Podczas zamkniętego posiedzenia sądowego siedział tylko sztywny jak manekin, wpatrując się w nią i jej siostrę, klęczącą przed władczynią, błagającą rzewnie o wybaczenie. Wolał, gdy błagała go o jeszcze, kiedy się kochali. Taaaak. Ale cóż, rozumiał przecież, że kobieta rozpaczliwie chciała zachować swoje życie, a przy okazji — pozycję na dworze.

A jej nudny mąż? Ten gnuśny arystokrata siedział tylko z pochyloną głową i nie odzywał się ani słowem. Był ich kuzynem w czwartym pokoleniu. Siedział zaledwie na wyciągnięcie ręki od Uvanna. Mimo tej upokarzającej bliskości kochanka swojej żony — nawet się nie wściekał. W sumie Uvann mu się nie dziwił. Mężczyzna pochodził z bocznej linii dynastii. Nie miał nic do gadania, poślubił siostrę królowej, bo tak mu rozkazano. Przyjął ją zatem z powrotem, bo tego od niego oczekiwano. Milczał, bo tak mu powiedziano. Pusta wydmuszka, marionetka.

Nie żył, podobnie jak Uselianna. Żadne z nich nie żyło prawdziwym życiem. Czyli oczywiście takim, jakie prowadził sam Uvann. Życiem emocji, ryzyka, ekscytacji, pełni!

Tak sobie przynajmniej wówczas wyobrażał. Tak się łudził. Tylko w taki sposób, mógł poczuć się lepszy. A potem i tak każdego z nich los kopnął w dupę. Westchnął.

Jego rozmyślania przerwał cichy zgrzyt i odgłosy szurania.

Wypędzony władca Hezrynu zobaczył przed sobą dość niezwykłą scenę.

Do postforium weszły trzy osoby.

Piękna, młoda kapłanka szła, podpierając ręką zgiętą w pół staruszkę o śnieżnobiałych włosach. Ocenił ją na blisko dziewięćdziesiąt lat, drżącą dłonią wspierała się na lasce i przesuwała stopy krok za krokiem. Stopy? Odniósł wrażenie, że jedna jej stopa była protezą, ale nie mógł mieć takiej pewności. Za nimi szła starsza, ubrana na szaro kobieta o ponurej, pociągłej twarzy i ciemnych, skośnych oczach.

Młoda piękność spojrzała na niego czujnie, ale się nie odezwała. Cofnął się pod ścianę, tak by im nie zawadzać i tylko obserwował, co się dzieje.

Staruszka została podprowadzona do stołu, aby mogła z bliska przyglądnąć się ciału Naramira.

— Vanelis, przysuń ławkę! — zaskrzeczała niespodziewanie mocnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem, stukając laską w ziemię. Gdy ławka została dosunięta, usiadła na niej tak, aby znaleźć się jak najbliżej głowy Naramira. Wbiła w niego przeciągłe spojrzenie. Kościstymi palcami dotknęła lekko chłodnego czoła zmarłego, dość bezceremonialnie obmacując jego głowę, być może badając w ten sposób stan mężczyzny.

— Tak, to on. Naramir II — zawyrokowała, kiwając lekko siwą głową.

— Słyszałam już plotkę, że szukali ich całą noc, ale nie znaleźli żadnego śladu po całym oddziale. Co za cud, że się odnalazł… — dodała młoda kapłanka, która najwyraźniej nosiła imię Vanelis. Strucha coś tylko fuknęła i dotknęła szyi króla.

— Nie jest długo martwy, prawda? — rzuciła w przestrzeń, ale Uvann wiedział, że kieruje to pytanie w jego stronę. Pomimo starczego wieku doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co się dokoła niej dzieje. Były król domyślił się, że była to sama arcykapłanka Vaclava, która pełniła swoją funkcję już ponad pół wieku, tak że nawet do Hezrynu dotarły o niej wieści.

— Według mojej oceny zmarł jakąś godzinę temu, gdy jechaliśmy jeszcze przez las. Wcześniej jeszcze okazjonalnie pojękiwał, charczał, jak zwykle ludzie przed śmiercią, a potem całkiem ucichł.

— Zostaw nas. — Nieznoszącym sprzeciwu tonem poleciła starucha, a Uvann spełnił jej polecenie bez szemrania. Wyszedł przed zewnętrzne drzwi, za którymi znajdowały się stopnie prowadzące na boczny dziedziniec. Usiadł na nich, zamknął oczy i skupił się. Jako znakomity telepata mógł śledzić to, co dzieje się w postforium. Wystarczyło, że podłączył się pod umysł kobiety o skośnych oczach, a zrobił to w samą porę. Ciekawa rozmowa właśnie się zaczynała.

— Pojawia się dla nas ogromna szansa… Szansa, o jakiej mówią przepowiednie — powiedziała z nabożeństwem w głosie Vaclava.

— „Martwa korona na północy zgaśnie, a potem wstanie jeszcze jaśniejsza, niosąc słowo Pana na wszystkie ludy tej ziemi…” — zacytowała jakieś pisma kapłanka Vanelis.

— Właśnie tak! — Skrzekliwy głos arcykapłanki brzmiał nieprzyjemnie nawet w uszach pozostałych kapłanek, ale oczywiście żadna z nich nie ośmieliłaby się o tym wspomnieć.

— Wezwijmy go. Tylko on może tego dokonać… — szepnęła blondwłosa piękność.

Zapadła cisza. Była tak znacząca, że Uvann od razu domyślił się, że nie chodzi o byle uzdrowiciela ani nawet nekromantę. W umyśle kobiety zobaczył to, co miała na myśli. Zacisnął mocniej powieki.

Niemożliwe.

Niemożliwe… A jednak!

Przerażający obraz wżarł się w jego umysł, jak znamię wypalone rozgrzanym prętem, nie dając się już wymazać, nie dając się zniszczyć.

— Tak… Tylko on. Tylko on może zobowiązać króla do tej misji. — Arcykapłanka pochyliła głowę.

Młoda kapłanka bez wahania pochyliła się i zwolniła hamulec, który blokował koła znajdujące się pod nogami stołu. Z pomocą skośnookiej towarzyszki zaczęła go pchać, kierując się w stronę wyjścia z postforium do głównego budynku świątyni.

Ciekawość Uvanna rosła wykładniczo. Poczuł na kręgosłupie dreszcz ekscytacji. Podniósł głowę, rozglądając się.

Dwie kapłanki sprzątające boczny dziedziniec przyglądały mu się w zdumieniu.

Zignorował je, pochylając głowę, udając, że wpatruje się w swoje buty. Skoncentrował się na podsłuchiwaniu kobiet we wnętrzu świątyni, choć w miarę jak się oddalały od postforium, stawało się to coraz trudniejsze. Nie wiedział, co jest tego przyczyną: czy odległość (w co wątpił, bo z jego talentem potrafił podsłuchiwać ludzi w odległości ponad dwustu metrów), czy może materiał, z jakiego zbudowano ściany świątyni?

Kobiety zaczęły schodzić pod ziemię, ostrożnie staczając stół po rampie, przeznaczonej być może dla starszych kapłanek, które wożono na wózkach inwalidzkich. W zakonie sióstr Światłości posługa nie kończyła się nigdy, nawet dla najstarszych członkiń zgromadzenia.

Sygnał słabł coraz bardziej, myśli skośnookiej kapłanki stały się dla niego niemal nierozróżnialne od szumiącego tła, które każdy telepata do pewnego stopnia bezustannie rejestruje na peryferiach swojego zmysłu.

Zaklął.

Wstał i ponownie wszedł do postforium. Nie mógł stracić kontaktu z tym, co się tam działo! Z zaciśniętymi w napięciu szczękami wszedł do głównego budynku świątyni.

Z pewną ulgą odnotował, że poranne nabożeństwa jeszcze się nie zaczęły. Nieduża grupa wiernych znajdowała się w bocznej nawie, przed stosunkowo niewielkim kryształowym posągiem, przedstawiającym Pana Światłości z mieczem w jednej dłoni i wagą w drugiej.

Idąc najciszej jak potrafił, minął rząd pustych ławek, kierując się tą samą drogą, jaką widział w umyśle skośnookiej kapłanki.

Weszły do drzwi znajdujących się na lewo od ołtarza. Niestety zaraz obok nich kręciła się jakaś starsza kapłanka, porządkująca kwiaty w wazonach ustawionych niedaleko ołtarza.

Skupił się, sugerując jej, że kwiaty po jego drugiej stronie są w gorszym stanie i po kilku sekundach staruszka oddaliła się, aby poświęcić im uwagę.

Korzystając z momentu jej nieuwagi, pchnął drzwi i zamknął je za sobą, szybko i cicho. Za drzwiami znajdował się krótki, dość szeroki korytarz, który kończył się schodami oraz niewielką rampą prowadzącą do podziemia.Drzewo genealogiczne znajdziesz na www.uczennekromanty.pl/do-pobrania

Więcej o nietypowym talencie Maveca znajdziesz w minipowieści „Mavec”, do pobrania na www.uczennekromanty.pl/do−pobrania

Tego, kim jest mężczyzna, przed którym Lian próbowała “uchronić” Laulinę, dowiecie się z “Fascynacji”.

Doktora Vuduuna spotkacie w “Mavecu”, do pobrania na http://uczennekromanty.pl/do−pobrania

Drzewo genealogiczne: www.uczennekromanty.pl/do−pobrania

Kreacja i transformacja magiczna

O układzie Maveca z nekromantami znajdziesz w “Mavecu”, www.uczennekromanty.pl/do−pobrania

Fantoma spotkacie w „Mavecu”. Z wielu względów — jakich nie mogę ujawnić bez spoilerowania, zachęcam do poczytania jego historii. „Maveca” możesz pobrać: www.uczennekromanty.pl/do-pobrania.

Młodziutką Lian poznajemy w opowiadaniu “Król”, do pobrania za darmo na www.uczennekromanty.pl/do−pobrania

Drzewo genealogiczne: www.uczennekromanty.pl/do-pobrania

O tym więcej dowiecie się w drugim tomie serii Ucznia nekromanty, “Fascynacja”.

Taka sytuacja ma miejsce w “Mavecu” — do pobrania www.uczennekromanty.pl/do−pobrania

Scena opisana w rozdziale prequelowym “Mavec”.

O konfrontacji z zołją poczytacie w “Mavecu” — do pobrania na www.uczennekromanty.pl/do−pobrania

Na pytanie czy licz ma wysuwane zęby, odpowiedź znajdziecie w “Fascynacji” :)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: