- W empik go
Uczeń seryjnego mordercy. Historia nastolatka, który został prawą ręką bestii z Houston - ebook
Uczeń seryjnego mordercy. Historia nastolatka, który został prawą ręką bestii z Houston - ebook
Zwabić dzieciaka, stworzyć mordercę.
Był nastolatkiem, kiedy zamordował siedem osób. Przez dwa lata pomagał „bestii z Houston” w zbrodniach i ukrywaniu zwłok co najmniej 28 chłopców. Niektórzy z nich byli jego kolegami.
W 1971 roku czternastoletni Elmer Wayne Henley Jr poznaje Deana Corlla, w historii seryjnych morderców znanego jako Candy Man. Jego emocjonalna więź ze starszym od siebie seryjnym mordercą do dziś fascynuje psychologów kryminalnych.
Czy da się z dziecka zrobić mordercę? Do jakich przerażających czynów zdolny jest młody człowiek i jaką cenę musi za nie płacić? Co tak naprawdę skrywa umysł nastolatka, który pomaga mordować, ukrywać ciała i tkwi w zgubnej relacji z sadystą?
To prawdziwa, brutalna historia ucznia seryjnego mordercy z Houston i próba wniknięcia w naturę człowieka z obsesją i nienasyconą żądzą dominacji.
Katherine Ramsland i Tracy Ullman odsłaniają mechanizmy manipulacji stosowane przez Candy Mana i skrupulatnie rysują psychologię drapieżcy i jego nieletnich pomocników.
I próbują odpowiedzieć na pytanie: Elmer Wayne Henley Jr jest katem czy ofiarą?
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8330-616-2 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W książce tej przedstawiamy historię zbrodni Candy Mana, do których doszło na początku lat 70. w Houston w stanie Teksas. Dean Corll, dorosły mężczyzna, zrekrutował dwóch nastoletnich wspólników, Davida Brooksa i Elmera Wayne’a Henleya Jr., aby pomogli mu zwabić ponad dwudziestu innych chłopców, których Corll gwałcił, torturował i mordował. W końcu Henley zabił Corlla i sam oddał się w ręce policji. Składając zeznania, wspomniał o strachu, jaki żywił wobec organizacji z Dallas, której członkiem miał być Corll, zajmującej się handlem ludźmi i ich wykorzystywaniem seksualnym. Po swoim aresztowaniu o organizacji tej mówił także Brooks. Policja z Houston pobieżnie prześledziła powiązania mężczyzny z rzekomą grupą przestępczą, po czym ostatecznie zarzuciła ten trop. Ta grupa istniała jednak naprawdę. Dowody zmieniają sens tej historii.
Dokumentalistka i reporterka śledcza Tracy Ullman spędziła ponad dziesięć lat, badając aktywność tej organizacji. Skontaktowała się z Henleyem, jedynym wspólnikiem, który był skłonny mówić. Zgodził się opowiedzieć, co wie. Ja, Katherine Ramsland, dołączyłam do nich dwojga, by przyjrzeć się doświadczeniom Henleya w roli wspólnika Corlla. Jestem autorką tej książki, pisałam ją we współpracy z Ullman, która nakreśliła szerszy obraz historii Corlla, Brooksa i Henleya. Nigdy wcześniej nie przedstawiono tej szokującej opowieści w pełni. Henley nie prosił o nasze śledztwo, ale zgodził się pomóc nam lepiej zrozumieć sposoby, w jakie drapieżcy seksualni wykorzystują słabości swoich ofiar.
Kontaktowałam się z seryjnymi mordercami i prowadziłam badania nad tym zagadnieniem przez ponad dwadzieścia pięć lat. Jeden z nich działał w mieście, w którym dorastałam. Pewnego dnia z miejsca, gdzie zwykle łapałam stopa, zabrał na motocykl pewną dziewczynę. Byłam jeszcze dzieckiem. Z całą pewnością przyjęłabym możliwość takiej przejażdżki. Mężczyzną tym był John Norman Collins, aresztowany, skazany w Michigan w sprawie „Morderców Co-Ed” i podejrzewany o dopuszczenie się jeszcze kilku innych morderstw. Po latach, gdy zaczęłam pisać scenariusze do programu Court TV’s Crime Library, korespondowałam z Collinsem. Później kontaktowałam się także z innymi seryjnymi mordercami. W końcu stałam się specjalistką. Jestem autorką książek i wykładowczynią akademicką, a moje zainteresowania skupiają się na rozwoju psychologicznym morderców.
W książce The Mind of a Murderer przebadałam tuzin spraw z ubiegłego wieku, przy których pracowali eksperci od zdrowia psychicznego starający się dowiedzieć czegoś o życiu i zbrodniach morderców masowych, działających w afekcie i seryjnych. Ich praca zaowocowała szczegółowym materiałem służącym mi za model mojej własnej pracy w latach 2010–2021 z Dennisem Raderem, seryjnym mordercą z Wichita w stanie Kansas, znanym także jako BTK. Podejmując się tamtego projektu, wykorzystałam format, który mam w zwyczaju nazywać autobiografią kierowaną. Pytania ułożyłam tak, aby wyciągnąć od Radera odpowiedzi na temat tego, jak wyglądała jego ścieżka ku przemocy, i żeby jak najlepiej przysłużyły się one psychologii, kryminalistyce i stróżom prawa.
Projekt ten pozwolił mi lepiej zrozumieć, jak ktoś taki jak Rader doświadcza otaczającego go świata. Omawialiśmy koncepcje psychologiczne takie jak „segmentacja” czy przekonanie, że drapieżcy mogą uchodzić za zwykłych obywateli, a jednocześnie dopuszczać się poważnych zbrodni dzięki dzieleniu swojego życia na mniejsze fragmenty. W odniesieniu do różnych „segmentów życia” Rader nazywał tę umiejętność „kostką”. Miał na myśli to, że w zależności od okoliczności mógł dowolnie żonglować różnymi rolami. Dzięki temu potrafił odgrywać dobrego ojca i męża, gorliwego przewodniczącego rady parafialnej czy wolontariusza pracującego ze skautami, jednocześnie zaś nękać, porywać i mordować swoje ofiary. Przez cały czas do dyspozycji miał każdą ze swoich osobowości, niczym ścianki kostki do gry, i błyskawicznie mógł się pomiędzy nimi przełączać. Na swoim przykładzie wyjaśnił mi, że „kostka” to narzędzie znacznie bardziej poręczne od koncepcji odseparowanych ról, gdy chcemy zrozumieć, w jaki sposób seryjny morderca prowadził dwa tak odrębne od siebie życia.
Koncepcja „kostki” pomogła mi także spojrzeć z innej strony na doświadczenia Wayne’a Henleya. Co prawda jako nastolatek miał on drobne konflikty z prawem, ale gdyby nie poznał Corlla, być może nigdy nie dopuściłby się zbrodni z użyciem przemocy. Chociaż pomagał Corllowi w morderstwach, to kiedy tylko mógł, wchodził w rolę zwykłego dzieciaka, która przynosiła mu nieco ulgi od popełnianych czynów, jak również dawała siłę do przeciwstawienia się Corllowi. Jest on jedynym znanym mi wspólnikiem drapieżcy seksualnego, który zabił przestępcę.
Nie umniejszamy odpowiedzialności karnej Henleya (on sam też tego nie robi). Zamiast tego eksplorujemy wraz z nim proces psychologiczny, który ukształtował go jako wspólnika zbrodni, tak by naukę na przyszłość wyciągnąć mogli z tego psychologowie, kryminolodzy, rodzice i potencjalne ofiary. Książka ta poświęcona jest drapieżcy, który w swoją zbrodniczą działalność wciągnął dwójkę dzieciaków. Obaj byli podatni na zachęty finansowe. David Brooks zmarł w 2020 roku, nigdy nie opowiedziawszy w pełni swojej historii. Henley nadal jednak żyje, co daje nam możliwość przestudiowania zachowania drapieżcy z perspektywy ofiary.
Do opisywanych tu wydarzeń doszło pięćdziesiąt lat temu. Od tamtego czasu nasz stan wiedzy o całej sprawie powiększył się o kolejne informacje. W ostatnich latach byliśmy świadkami tego, jak nowe interpretacje – odpowiadające na dręczące nas do tej pory pytania lub lepiej odnoszące się do faktów – zmieniały, a niekiedy całkowicie wywracały nasze rozumienie innych, pozornie zamkniętych już spraw z minionych dekad. Nie możemy na przykład kurczowo trzymać się wyników identyfikacji ofiar przeprowadzonych w 1973 roku, skoro przeczą im wyniki analizy DNA z 2012 roku (tak jak w tym przypadku). Tylko otwartość na nowe dane sprawiła, że niesłusznie skazani, niewinni ludzie mogli wyjść na wolność. Dzięki temu zdołano też odsłonić zatarte niegdyś ślady i rozwiązać z pozoru nierozwiązywalne śledztwa. Starsze sprawy, takie jak ta, dają nam inne spojrzenie na współczesne problemy.
Wiele z technik wykorzystywanych przez Corlla pozostaje w użyciu do dziś, nadal bowiem są skuteczne. Wyniki badań Ullman na temat działania wspomnianej wyżej organizacji w latach 70. XX wieku, które potwierdziły realność gróźb Corlla, wykazały, jak szeroko wówczas rozpowszechniony w kraju był to problem. „Zaginione” dowody na temat wpływowych ludzi, przerywane śledztwa, usuwane powiązania. Mimo to do dziś zachowało się wystarczająco wiele śladów, aby odtworzyć większość z tej historii.
Henley ma nadzieję przynajmniej częściowo odkupić swoje winy. Udzielane przez niego wielogodzinne wywiady prezentujemy w tej książce w formie bezpośrednich cytatów i wypowiedzi wszystkowiedzącego narratora, przedstawiającego własne uczucia i spojrzenie na wydarzenia, których był świadkiem. Pomocne były tu także jego zeznania złożone na policji w sierpniu 1973 roku oraz zeznania jego matki i kilku przyjaciół z dzieciństwa. Ponadto wykorzystałyśmy raporty policyjne i protokoły sądowe, raporty z sekcji zwłok, artykuły prasowe i programy telewizyjne z interesującego nas okresu. Niekiedy opierałyśmy się na informacjach zawartych w materiałach wydanych dawniej w formie książkowej, ale dwa główne źródła do tej sprawy opublikowane zostały jeszcze przed procesem współsprawców i w obu pojawiają się błędy rzeczowe. Nawet pamiętnik prokuratora okręgowego, w którym omawia on oba procesy, jest niespójny z raportami policyjnymi i innymi materiałami. Książka ta rozbudowuje całą historię, zagłębia się w dynamikę działań współsprawcy i – na potrzeby nowego pokolenia – udziela najważniejszych lekcji na temat drapieżców seksualnych.Rozdział 1
ZABÓJSTWO CANDY MANA
Szczupły nastolatek o kręconych włosach, skuty kajdankami i ubrany w zielono-niebieski więzienny dres, nawiguje kierowcę nieoznakowanego radiowozu, każąc mu skręcić na wyboistą drogę. Za policyjnym wozem jedzie niewielka karawana innych pojazdów, w których siedzą detektywi. Kierują się ku ustawionym w kształt litery L szopom z blachy falistej przy Silver Bell Street 4500 w Houston w stanie Teksas. To magazyny na łodzie. Zatrzymują się przed szopą o numerze 11. Z pierwszego samochodu wysiadają mężczyźni w mundurach. Jeden z nich pomaga wysiąść chłopakowi, z którym przyjechali. Ten wygląda na zdezorientowanego, ledwo trzyma się na nogach.
Detektywi potrzebują tego chłopaka. Właśnie ujawnił, że Dean Corll, miejscowy elektryk, którego śmiertelnie postrzelił tego ranka, mordował chłopców i grzebał ich w tym budynku. Początkowo detektywi nie chcieli mu wierzyć. To jeszcze dzieciak, wyglądał, jakby nawąchał się za dużo farby. Ale wspomniał nazwiska Davida Hilligiesta, Marty’ego Jonesa i Charlesa Cobble’a. Wszyscy trzej zaginęli i trwały ich poszukiwania. Dwóch z nich zniknęło tego samego dnia, zaledwie kilka tygodni wcześniej. Mimo potwornego żaru, który lał się z nieba tamtego sierpniowego dnia 1973 roku, detektywi postanowili sprawdzić niepokojące doniesienia.
Część policjantów była z Houston, inni z pobliskiej Pasadeny, gdzie zginął Corll. Oba zespoły ustaliły, że powinny ze sobą współpracować. Około 17:30 podeszli do stalowych drzwi magazynu. Zatrzymała ich kłódka. Znaleźli mieszkającą w pobliżu właścicielkę terenu, Mayme Meynier, i wyjaśnili jej, dlaczego muszą dostać się do środka. Zasmuciła ją wiadomość, że jeden z jej najemców nie żyje. Stwierdziła, że Dean Corll był przemiłym człowiekiem i od listopada 1970 roku, to znaczy, odkąd wynajmował budynek, zawsze płacił czynsz na czas. Nie miała zapasowego klucza do zamka Corlla, zgodziła się więc, aby policjanci weszli do środka siłą. Jeden z nich wyłamał kłódkę za pomocą łyżki do opon. Gdy otworzyli drzwi do pozbawionej okien, wysokiej szopy o wymiarach 3,65 na 10,36 metra, podmuch gorąca sprawił, że aż się cofnęli.
Wewnątrz zobaczyli prawdziwe wysypisko gratów. Weszli do środka, żeby przyjrzeć się zawartości. Pośrodku leżały dwa nachodzące na siebie zatęchłe dywany, przykrywające gołą ziemię. Jeden z nich, niebieski, rozciągał się od ściany do ściany i miał ponad trzy i pół metra. Z tyłu, pod prawą ścianą, detektywi zobaczyli okryty plandeką samochód, dwa kanistry z gazem, mały czerwony rower, pustą szafkę i plastikową torbę pełną butów i ubrań. Naliczyli w sumie osiem metalowych pojemników o pojemności siedemdziesięciu pięciu litrów każdy. Na jednym z nich leżały dwa czteroipółkilogramowe worki wapna. Pod lewą ścianą ze szczeliny w wybrzuszonej ziemi wydobywała się słaba woń. Dwie łopaty z krótkim trzonkiem i złamane grabie pokryte białym proszkiem potęgowały złowieszcze wrażenie, że pod warstwą wapna coś zakopano.
Chłopak, który ich tu przyprowadził, podszedł do drzwi. Był blady. Nie wszedł do środka, zamiast tego cofnął się, usiadł na trawie i schował twarz w dłoniach. Tamtego dnia jego życie zmieniło się na zawsze. Siedemnastoletni Elmer Wayne Henley Jr. właśnie zastrzelił Deana Corlla. Zeznał, że zrobił to, by uratować siebie i dwoje przyjaciół, których Corll chciał poddać torturom. Następnie powiedział detektywom o szopie na łodzie, gdzie zakopanych miało być czterech, a być może i więcej dzieciaków.
Dave Mullican, detektyw z Pasadeny, nie rozstawał się z Henleyem od czasu porannej strzelaniny. Teraz przyglądał się samotnemu nastolatkowi. Ten dzieciak wiedział więcej, niż mówił, o wiele więcej. Bez żadnych problemów doprowadził ich do szopy, chociaż twierdził, że był tam tylko raz. Pokazał im, gdzie mieszka właścicielka terenu. Co jeszcze wiedział? Co jeszcze zrobił? Te pytania mogły jednak zaczekać. Najpierw musieli sprawdzić, czy Dean Corll naprawdę był mordercą, tak jak twierdził chłopak.
Rzut oka pod plandekę ujawnił rozebranego prawdopodobnie na części chevroletta camaro – typowy sposób, żeby trochę zarobić na skradzionym samochodzie. Będą musieli sprawdzić status pojazdu i później go stąd zabrać. Tak samo jak dziecięcy rower. Policyjny fotograf Bill Hare zrobił zdjęcia wszystkim przedmiotom w magazynie, po czym ustąpił miejsca technikom. Zebrali oni próbki ziemi i wapna oraz odciski palców z kilku różnych miejsc. Wszystkie rzeczy zostały spakowane i oznaczone jako potencjalne materiały dowodowe.
Około 18:30 przyszła wiadomość, że samochód był kradziony, a rower należał do trzynastoletniego Jamesa Dreymali, który zaginął niecały tydzień wcześniej. Jeszcze jeden zaginiony chłopak, ale żaden z tych, których wymienił Henley. Razem z pozostałymi trzema dawało to cztery potencjalne groby, być może pięć, gdyż w 1971 roku razem z Davidem Hilligiestem zaginął również Gregory Malley Winkle. Wydawało się to niemożliwe. Czy ktokolwiek kiedykolwiek słyszał o facecie, który zdołałby porwać i zabić kilku chłopaków tak, żeby nikt niczego nie zauważył?
Detektywi, nadal pełni wątpliwości, kazali dwóm więźniom, których ze sobą zabrali, rozkopać wybrzuszenie w ziemi obok złamanych grabi, skąd wydobywał się smród. Powietrze nieco się przeczyściło, ale na zewnątrz nadal było piekielnie gorąco. Koszule przyklejały się do przepoconych ciał. Więźniowie zaczęli kopać.
Dwadzieścia centymetrów pod powierzchnią natrafili na warstwę białego wapna. Po kilku dodatkowych ruchach łopatą ujrzeli warstwę grubego przezroczystego plastiku. Rozkopując piaszczystą glebę, poczuli odór, jeszcze zanim zobaczyli napuchnięte nagie ciało chłopca o blond włosach, owinięte w plastikowy worek, położone na prawym boku. Na podstawie rozmiarów stwierdzili, że miał dwanaście–trzynaście lat. Może Dreymala? Stopy chłopca były sklejone taśmą. Nerwowi więźniowie wyciągnęli worek i wynieśli na zewnątrz, mijając Henleya.
Uwalani ziemią kopiący odkryli koło skraju dołu zniszczony zielony plastikowy worek ze szkieletem. Ofiarę wsadzono do środka w pozycji „na czworakach”. Najwyraźniej Henley miał rację: to miejsce było prywatnym cmentarzem. Detektywi wezwali posiłki. Zanosiło się na to, że nie ruszą się stąd zbyt szybko. Więźniowie zaczęli narzekać. Nie podobała im się ta robota. Jeden z nich zwymiotował na zewnątrz. Ale nie mieli wyjścia, musieli kopać dalej. Szopa była duża, terenu do przekopania sporo. Policjanci poprosili o dowiezienie lamp i mocnych wiatraków. Chevroletta wyciągnęli na zewnątrz.
Po wyjęciu drugich zwłok więźniowie zlokalizowali miejsce pod brudnym niebieskim dywanem, które nosiło ślady przekopywania. Spod warstwy wapna wydobyli długą na około metr osiemdziesiąt i szeroką na trzydzieści centymetrów sklejkę. Wyglądała tak, jakby położono ją, aby wskazywała to miejsce. Wyciągnęli ją i zaczęli kopać głębiej, aż znaleźli zwłoki dwóch częściowo rozłożonych już ofiar, owiniętych w plastikowy worek i związanych liną. Obie ofiary spoczywały na lewym boku, głowa każdej z nich przylegała do stóp drugiej. Wiele wskazywało na to, że zostały zabite i zakopane tu w tym samym czasie.
Mogli to być Marty Jones i Charles Cobble. Śledztwo w sprawie ich zaginięcia policja anulowała zaledwie dwa tygodnie wcześniej, uznając, że po prostu uciekli z domów. Nie podjęto żadnych prób odnalezienia chłopców. W oficjalnym uzasadnieniu stwierdzono, że w ostatnim czasie tak wielu nastolatków uciekało z Houston, że nie było żadnego powodu do marnowania zasobów na ich poszukiwania. Jones i Cobble byli kumplami. Zniknęli tego samego dnia. Ergo: uciekli razem. Byli też jednak dwoma z kilku chłopaków z okolic Houston Heights, po których od 1971 roku ślad zaginął. Sześciu z nich chodziło do tego samego gimnazjum. Już to powinno wzbudzić w śledczych poważne wątpliwości, szczególnie gdy w odpowiedzi na brak reakcji policji rodzice zaginionych wszczęli awanturę. Nikt nie wierzył w ucieczkę. Każdy policjant znajdujący się tamtej nocy w nagrzanej, śmierdzącej szopie prawdopodobnie się domyślał, że przyjdzie im drogo zapłacić za to niedopatrzenie.
Mieli teraz cztery ciała – tyle, o ilu wspomniał Henley. Mogliby przerwać akcję, ale wiedzieli, że ofiar może być więcej. Mogli też się natknąć na zakopany jakiś inny dowód lub przedmiot, który pomógłby im zidentyfikować dzieciaki. Musieli szukać dalej.
W kolejnym dole, wykopanym w miejscu, gdzie stał camaro, znaleźli czaszkę i parę kości. Pod nimi – kolejne owinięte w plastikowy worek zwłoki, tym razem rozłożone tak bardzo, że nie byli w stanie nawet określić, w którą stronę ułożono ramiona i nogi. To dawało już sześć ciał. Jeśli wierzyć autorowi reportaży kryminalnych Jackowi Olsenowi, gdy właścicielka terenu przyszła zobaczyć, jak przebiega praca, i powiedziała policjantom, że Corll pytał niedawno o możliwość wynajęcia jeszcze jednej szopy, bo „kończyło mu się miejsce”, niektórych funkcjonariuszy zemdliło.
Ciała przewieziono ambulansami do kostnicy hrabstwa Harris. Palący papierosa Mullican przyglądał się Henleyowi. Ten dzieciak rzeczywiście powstrzymał mordercę, tak jak mówił. Gdyby tego nie zrobił, on i jego znajomi mogliby też tu trafić, a Corll mordowałby dalej przez Bóg jeden raczy wiedzieć jak długo.
Na miejscu zjawiło się paru reporterów. Niektórzy spostrzegli długowłosego, obsypanego trądzikiem chłopaka, tkwiącego pośrodku tego koszmaru. Wyglądał na nie więcej niż czternaście lat, był niski i szczupły. Nikt nie podejrzewałby, że ten dzieciak może sprawiać jakiekolwiek problemy. Henley na zmianę płakał i zapewniał pilnującego go policjanta, że wszystko z nim w porządku. Skarżył się na ból głowy. Chciał zadzwonić do matki. Od wielu godzin prosił o możliwość rozmowy z nią.
Zaprawiony w bojach reporter Jack Cato z KPRC-TV dostrzegł w tym okazję dla siebie. Zaproponował Henleyowi, że ten może skorzystać z telefonu w jego samochodzie. Chłopak przyjął propozycję. Był to pakt z diabłem. Cato bez zgody nastolatka nagrał go, jak opiera się o czerwonego mustanga i przekazuje wieści swojej matce Mary Henley. Jej przerażona reakcja na rewelacje syna została wyemitowana w telewizji.
– Mama? – zapytał trzęsącym się głosem Henley.
– Tak, tu mama, skarbie.
Chwila ciszy.
– Zabiłem Deana.
Henley podnosi dłoń do twarzy.
– Wayne? – Matka jest zszokowana. – Och, Wayne, nie, nie zrobiłeś tego!
– Tak… Tak, zrobiłem to.
– O Boże! Gdzie jesteś? – zapytała i rozpłakała się.
Odpowiedział, że w „magazynie” Corlla. Gdy spytała, czy może przyjechać na miejsce, w pierwszej chwili powiedział, że tak, ale detektywi kazali mu zaprzeczyć. Wiedzieli, że był nieletni i któreś z jego rodziców powinno tu być, ale nie chcieli, aby go uciszała. Kto wie, może nawet przyjechałaby z adwokatem. Henley zapewnił ją, że wszystko jest w porządku.
– Jestem z policjantami.
Powiedział jej, że spotkają się później.
Sam z siebie wymamrotał, że znał niektórych z tych chłopaków i przedstawił ich Corllowi.
– To wszystko moja wina.
Cato poprosił o zgodę na wywiad przed kamerą, ale Henley nie chciał być nagrywany. Dziennikarz zdołał nagrać parę słów wypowiedzianych przez niego napiętym głosem, a kamerzysta filmował wiatraki oczyszczające powietrze ze smrodu rozkładających się zwłok w szopie. Reporter z Kanału 11 zdołał namówić Henleya na rozmowę twarzą w twarz do wieczornego wydania wiadomości. Chłopak przyznał, że znał Corlla od dłuższego czasu, jakieś dwa lata. Lubili popijać razem piwo. Powiedział, że Corll mówił mu o organizacji zamieszanej w tę zbrodnię, rzekomo płaciła mu ona za to tysiące dolarów. Ale chłopak zdawał się mieć wątpliwości, ponieważ sposób życia Corlla nie odpowiadał jego deklarowanemu udziałowi w tej grupie.
Wiadomości o zdarzeniu były transmitowane przez telewizje z całego miasta. Henley w żaden sposób nie uprzedził matki, co może zobaczyć na ekranie – ona oraz jej sąsiedzi. Niektórzy z nich to rodzice chłopaków, których ciała wyciągnięto z wynajmowanej przez Corlla szopy. Rodzice, z którymi Mary Henley musiała konfrontować się już wcześniej, zaraz po zaginięciu ich synów.
– Nie mogłam w to uwierzyć – mówiła później Mary. – To nie mógł być mój mały Wayne. On nie robił takich rzeczy. Kochał wszystkich.
Wspomina, że w wieku pięciu lat przeszedł kościelną nawą i oznajmił, że chciałby zostać pastorem. Jeszcze do niedawna w kieszeni koszuli nosił Biblię. To dobre dziecko. Mary miała świadomość, że ostatnio był nieszczęśliwy. Mówił rzeczy tak dziwne, że umówiła go na spotkanie z psychiatrą. Pamiętała, że zaledwie dwa tygodnie wcześniej Corll wspomniał jej, że planuje wyjechać z jej synem gdzieś daleko, gdzie Mary nie będzie miała do niego dostępu. Wściekła ostrzegła Corlla, że jeśli spróbuje, to naśle na niego policję.
– Musiał zrobić coś potwornego – stwierdziła Mary – skoro Wayne go zabił.
Cała sprawa miała okazać się znacznie bardziej szokująca niż samo zastrzelenie Deana Corlla.
Gdy z chaty na łodzie wynoszono kolejne ciała w plastikowych workach, Henley zdawał się zaskoczony. Wiedział o czterech ofiarach i podejrzewał istnienie jednej lub dwóch dodatkowych, ale najwyraźniej Corll skrywał tajemnice mroczniejsze, niż Henley mógł sobie wyobrazić. A wiedział przecież o ciałach zakopanych też w innych miejscach. Początkowo zamierzał powiedzieć policji tylko o tych w szopie, ale z kilku jego komentarzy przebijała chęć ujawnienia całej prawdy.
– Czuję się winny, tak jakbym to ja sam ich zabił – żalił się jednemu z policjantów. – To ja doprowadziłem do ich śmierci. To ja doprowadziłem ich do Deana.
Funkcjonariusz powiedział Henleyowi, że powinien czuć się szczęściarzem. Mógł skończyć w tej szopie jako kolejna ofiara. Henley schował twarz w dłoniach. Wiedział, że nie zasługuje na pocieszenie. Powinien zabić Corlla o wiele wcześniej albo zgłosić to na policję. Układał nawet w głowie kilka planów, ale nic, czego próbował, nie przyniosło efektu. Wstydził się swojej słabości. W kilku kluczowych momentach mógł zrobić, co należało, ale za każdym razem podporządkowywał się Corllowi i wykonywał jego polecenia.
Około dwudziestej drugiej Mullican odesłał Henleya z powrotem do aresztu w Pasadenie, mieście, gdzie zastrzelił Deana Corlla. Sądził, że nie będą już potrzebować jego pomocy. Wkrótce miał się przekonać, że to dopiero początek koszmaru.
W dole numer 4, w prawym tylnym rogu szopy, policjanci znaleźli dwa kolejne ciała pochowane blisko siebie. Wszystko wskazywało na to, że niektóre dzieciaki były chowane jedne nad drugimi. Pod siódmą odnalezioną parą zwłok kopacze odkryli zamszową kurtkę z długimi frędzlami, zawiązaną linę i kawałek niebieskiej froty. Ósmy zamordowany chłopak został pochowany w pozycji siedzącej, związany czymś, co wyglądało na linkę od spadochronu. Wszystko to wydawało się absolutnie odrealnione. Przecież ludzie nie zabijają dzieciaków ot tak, po prostu i nie zakopują ich w szopie na łodzie. Kim był ten cały Dean Corll?
Po północy zmordowani detektywi ogłosili przerwę. Nie skończyli pracy, ale wszyscy musieli odpocząć. Smród i upał przytłaczały. Podejrzewano, że niektórzy więźniowie przeżyli traumę. Nikt nie przypuszczał, że potrwa to aż tak długo. Rutynowe przeszukanie w następstwie mało wiarygodnego zeznania zamieniło się w skomplikowaną sprawę z wieloma ofiarami śmiertelnymi. Jak do tej pory doły wykopali tylko pod dwiema ścianami i pośrodku szopy. Mieli jeszcze sporo terenu do sprawdzenia. Stan niektórych ciał sugerował, że znajdowały się tam od dawna.
Tłum reporterów przekrzykiwał się wzajemnie przed kamerami, relacjonując dla swoich stacji telewizyjnych informacje o przerażających odkryciach. Rodzice zaginionych chłopców dzwonili do siebie, chwytając się każdego słowa. Jack Olsen stwierdził, że byli wściekli po tym, jak wcześniej policja z Houston uznała ich zaginionych synów za uciekinierów. Mary Henley wspominała po czasie reporterom, że siedziała jak skamieniała w domu, który dzieliła ze swoją matką Christeen Weed i trzema młodszymi synami. Wiedziała, że Elmer Wayne od półtora roku utrzymywał bliski kontakt z Corllem. Próbował powiedzieć jej, że ma kłopoty. Nie chciała go słuchać. Teraz mogła mieć jedynie nadzieję, że wszystko to, czego dowiadywała się z telewizji, jakoś się wyjaśni. Musiało się wyjaśnić. Desperacko pragnęła zobaczyć najstarszego syna, chciała, aby powiedział jej, o co w tym wszystkim chodziło, ale nie mogła tak po prostu wybiec z domu i się z nim zobaczyć. Wątpiła, czy dostanie pozwolenie na spotkanie o tak późnej porze. Była to dla niej bezsenna, pełna bólu noc.
Zamknięty w celi Henley także miał ciężką noc. W halucynacjach widział wchodzącą do celi kobietę z psem. Później zdawało mu się, że jakaś czarnoskóra kobieta robi mu zdjęcia. Na widok intruzów wpadł w panikę. Ciężko było mu się rozgrzać. Zdezorientowany, trząsł się, nie mogąc się uspokoić.
Kolejny dzień był równie upalny jak poprzedni. Ekshumowano następne ciała. Niektóre miały na sobie fragmenty ubrań: stroje do pływania, buty i paski. Koroner wraz ze swoim zespołem przystąpił do przypisywania ofiarom imion. Zidentyfikowano dwóch zaginionych braci, potwierdzając tym samym ich los. Detektyw policji z Houston Karl Siebeneicher z przerażeniem patrzył na zwłoki Marty’ego Jonesa, swojego zamordowanego kuzyna. Identyfikacja pozostałych okazała się jednak trudniejsza. Ekipy filmowe kręciły makabryczne sceny wyciągania zawiniętych w plastikowe worki, rozłożonych ciał i przenoszenia ich do stojących nieopodal pojazdów. Kilka ofiar nosiło ślady kastracji. W jednym z dołów szkielety dwóch chłopców przemieszały się do tego stopnia, że trudno było określić, do którego dziecka należy dany fragment ciała.
W czasie kilku kolejnych dni „masowe morderstwa z Houston” stały się najgłośniejszą sprawą zbiorowego mordu w dotychczasowej historii Stanów Zjednoczonych.
Drapieżca
Dla przedstawicieli prawa najbardziej palącą kwestią było to, w jaki sposób tak wiele dzieciaków mieszkających w tej samej okolicy mogło zaginąć w ciągu zaledwie kilku lat bez zakrojonego na szeroką skalę śledztwa. Co więcej, jak ten na pozór miły Dean Corll (przez dzieciaki, które go uwielbiały, nazywany „Candy Manem” – „facetem od cukierków”) mógł dopuścić się czynów opisywanych przez Henleya? I w jaki sposób zupełnie zwyczajny nastolatek, taki jak Wayne Henley, został wciągnięty w całą sprawę? Historia zaczęła nabierać kształtu w miarę tego, jak policja i prokuratorzy starali się ustalić oficjalną wersję wydarzeń. Sprawdzili kilka śladów i zignorowali te, których nie zdołali zbadać z powodu zbyt ogólnych informacji lub braku odpowiednich zasobów.
W końcu przedstawili prostą, ale niekompletną opowieść o drapieżcy seksualnym i mordercy działającym na ograniczonym terenie. Wersja ta w formie niezmienionej obowiązywała przez blisko pięćdziesiąt lat. Po 2010 roku jednak dwie niezależne grupy ekspertów szukające potencjalnego powiązania między Deanem Corllem a seryjnym mordercą z Chicago Johnem Wayne’em Gacym postanowiły ruszyć śladem odkrytym przez niejakiego Randy’ego White’a. Gacy został aresztowany w 1978 roku, pięć lat po śmierci Corlla, za zamordowanie ponad trzydziestu chłopców i młodych mężczyzn. White „badał” Gacy’ego w czasie jego pobytu w więzieniu, tworząc dossier na temat ofiar i wspólników mordercy. W pisanych przez niego raportach raz po raz pojawiała się postać Johna Davida Normana. Śledztwo ujawniło dokumenty stwierdzające molestowanie przez Normana nastoletnich chłopców już w latach 50. Skazano go nawet na wyrok w więzieniu stanowym na wyspie McNeil dla nierokujących poprawy przestępców seksualnych. Norman nigdy jednak nie spędził zbyt wiele czasu za kratami. W okresie, kiedy Dean Corll dopuszczał się swoich mordów, Norman prowadził w Teksasie kilka „biznesów” skupionych na seksualnej eksploatacji nieletnich. Wydaje się, że w 1973 roku na szali leżało coś więcej niż zidentyfikowanie i powstrzymanie działającego lokalnie seryjnego mordercy. Tak naprawdę od dnia, kiedy morderstwa Corlla ujrzały światło dzienne, istniały poszlaki wskazujące na to, że ta historia dotyczy całego kraju. Henley wyjawił przecież, że Corll mówił mu o organizacji, która zajmowała się handlem chłopcami. Niestety, w miarę tego, jak chłopak przyznawał się do współudziału w zbrodni, malała jego wiarygodność w oczach policji.
Nie mamy odpowiedniego określenia na ofiary takie jak Henley, przez drapieżców seksualnych obsadzane w roli pomocników. Nie są takimi samymi ofiarami jak ci, których pomagali krzywdzić, nie są jednak również takimi samymi przestępcami jak drapieżcy, którzy ich zwerbowali. Zajmują szarą strefę. Wybierani są często ze względu na młody wiek, podatność na wpływy, słabość, ubóstwo lub uległość, co sprawia, że łatwo nimi manipulować. Ponieważ społeczeństwo z reguły postrzega ich jako winnych w równym stopniu co główni sprawcy, szczególnie gdy dopuszczają się wyjątkowo odrażających czynów, badacze nigdy nie studiowali dokładnie ich unikalnych doświadczeń. Analiza tego, jak ktoś, kto w przeszłości nawet nie pomyślał o zabiciu drugiego człowieka, nagle w pewnych warunkach dopuszcza się tego typu czynów, może pomóc ochronić przyszłych potencjalnych sprawców przed przestępstwem. Corll miał dwóch znanych nam uczniów – obaj byli niedojrzałymi nastolatkami. Na jego rozkaz nauczyli się porywać, pilnować, mordować i zakopywać ciała innych chłopców.
Podchody drapieżcy
Koncept ucznia przywodzi na myśl XVIII-wiecznych młodych chłopaków terminujących u rzemieślników, aby rozwinąć swoje umiejętności. W zamian za edukację uczniowie wykonywali najbardziej uciążliwe prace. Obie strony czerpały z takiego układu korzyści, ale dla ucznia potrafił być on uciążliwy, a niekiedy nawet uwłaczający. Uczniowie byli z reguły nastolatkami w wieku około piętnastu lat lub młodszymi, łatwiej ich bowiem uczyć niż starszych. Układ taki trwał niekiedy całe lata i prowadził ostatecznie do swego rodzaju partnerstwa. W czasie szkolenia uczeń mógł niekiedy mieszkać z mistrzem, robiąc za pomocnika od wszystkiego. Niekiedy układy takie nadzorowane były przez większe organizacje, na przykład gildie rzemieślnicze.
Zbyt późno stało się jasne, że rzeczywiście istniała podziemna sieć sekspowiązań, której główni operatorzy pracowali niedaleko Deana Corlla. Mężczyźni ci mieszkali i działali na szeroką skalę w Houston i Dallas, a wspólników mieli w Kalifornii. Stworzona przez nich siatka obejmowała kilkadziesiąt tysięcy drapieżców seksualnych i równie wielu wykorzystanych chłopców. Mało prawdopodobne, by Corll nie był świadom jej istnienia, gdyż pedofile mają tendencję do dzielenia się między sobą swoimi zasobami, żeby na wszelki wypadek mieć kompromitujące innych członków materiały.
Corll skupiał się na morderstwach. Opracował metodę wyszukiwania młodych ofiar, uwodzenia ich, zabijania i grzebania. Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z tego, że zaangażowanie innych nastolatków do zwabiania chłopców zmniejszy ryzyko, że ktoś zobaczy go z później zamordowanym. Niektóre ofiary z Houston regularnie grywały w bilard, a Corll przy stole bilardowym namawiał je do pójścia do jego domu, żeby trochę się zabawić. Jeden chłopiec pracował w jego sklepie z cukierkami.
Drapieżcy często przyjmują, tak jak Corll, postawę „mentorską”. Szybko nawiązują bliską relację i używają określeń budzących w ofierze poczucie, że troszczą się o nią. Swoimi wspólnikami manipulują za pomocą pieniędzy, prezentów, pochwał i obietnic podobnych do tych, którymi obdarzają swoje ofiary. Tworzą dom z dala od domu i stają się dorosłymi, którzy „rozumieją”. Nim zaczął spędzać z nimi czas, Corll najpierw oferował nastolatkom cukierki, a później prochy i piwo. Zawsze był gotów im pomóc. Wszystko to, w połączeniu ze wspaniałymi manierami, sprawiło, że z łatwością owinął sobie wokół palca dwóch chłopaków (a prawdopodobnie nawet więcej). Gdy wreszcie dopuścili się zbrodni, zaangażowali się w całą sprawę psychologicznie, moralnie i prawnie. Niedojrzali jeszcze, byli podatni na wpływy. Nie mieli odpowiednich umiejętności, żeby oprzeć się silnemu, dominującemu mężczyźnie, takiemu jak Corll. (Nie potrafiłoby zrobić tego nawet wielu dorosłych).
W ciągu pierwszych kilku dni sprawa drastycznie wyewoluowała, zmuszając detektywów do zweryfikowania ich początkowych przekonań co do Deana Corlla i chłopaka, który go zabił. W tym samym czasie Henley powoli się przełamywał, aby opowiedzieć całą prawdę. Chciał zrzucić z siebie ten ciężar bez względu na wszystko. A miał do opowiedzenia więcej. O wiele, wiele więcej.
Sprawa w toku
Wykopy na terenie szopy na łodzie wznowiono 9 sierpnia o godzinie 8:30. Tego samego ranka detektyw Mullican wyprowadził Henleya z celi, by zadać mu kilka dodatkowych pytań. Henley cierpiał z powodu odstawienia alkoholu i skarżył się, że w jego celi było bardzo zimno. Źle spał. Nadal nie widział się z matką, ale ta zdołała otrzymać od swojego pastora kontakt do adwokata, który mógłby reprezentować jej syna. Detektywi zdawali sobie sprawę z tego, że z perspektywy obowiązującego w Teksasie prawa siedemnastoletni Henley był formalnie nieletni, mógł już jednak odpowiadać za podejmowane przez siebie decyzje. Kilkukrotnie pytano go, czy potrzebuje adwokata, nigdy jednak wprost o żadnego nie poprosił. Teoretycznie detektywi mogli kontynuować postępowanie. Mullican poinformował Mary Henley, że jej syn może zachować milczenie, ale i tak zamierzają kontynuować przesłuchanie. Chcieli wykorzystać okazję, że w tej chwili był skłonny mówić. Uzyskanie odpowiedzi na pytania stawało się coraz bardziej palące. Zespół detektywów zdołał zidentyfikować ponad czterdzieści przypadków zgłoszonych zaginięć chłopców z Houston, którzy wykazywali podobieństwo z zamordowanymi dziećmi.
W czasie kolejnego przesłuchania Henley zaczął nieco kluczyć ze swoimi odpowiedziami, ale mimo pewnych nadziei na zdystansowanie się i uniknięcie konsekwencji swoich czynów w głębi ducha wiedział, że to mu się nie uda. Po odkopaniu kolejnych ciał (czterech tylko do południa tamtego dnia) przyznał, że były jeszcze inne, położone dalej od miejsca pochówków ofiar. Twierdził, że bez jego pomocy policja nigdy nie zdoła ich odnaleźć. Nie wiedział, jaki los go czeka, ale chciał się oczyścić. Mullican zachęcał go, aby zrzucił ciężar z serca. Po czasie Henley opowiadał, że chciał po prostu, by rodziny ofiar dowiedziały się, gdzie spoczywają ich synowie. Nie był świadomy tego, że sprawa wywoła sensację, a Houston zostanie okrzyknięte przez prasę mianem „światowej stolicy morderstw”.
Henley złożył nowe, zmienione zeznanie, które zaczął od opowiedzenia, jak poznał Deana Corlla. Twierdził, że sam poprosił swojego przyjaciela Davida Brooksa, aby ten zaaranżował jego spotkanie z Corllem, miał bowiem nadzieję, że w ten sposób zarobi trochę kasy, którą Brooks zawsze zdawał się przy sobie mieć. „David zawsze kręcił się po okolicy samochodem Deana i w ogóle. (…) wydawało mi się to super”. Rodzina Henleya żyła w biedzie, z trudem radząc sobie z płaceniem rachunków. „David Brooks powiedział, że mógłby mi nagrać robotę, przy której sobie trochę dorobię (…)”. W końcu Corll wspomniał o seksprocederze. „Dean powiedział mi, że należał do organizacji w Dallas, która kupuje i sprzedaje chłopców, zarządza dziwkami i tym podobne. Dean powiedział, że zapłaci mi dwieście dolarów za każdego chłopaka, którego mu przyprowadzę, a być może nawet więcej, jeśli będzie naprawdę ładny. Przez jakiś rok w ogóle nie próbowałem szukać mu kogokolwiek, ale w końcu stwierdziłem, że mając pieniądze, mógłbym kupić rodzinie jakieś lepsze rzeczy, poszedłem więc do mieszkania Deana i powiedziałem mu, że znajdę jakiegoś chłopaka”.
Wyjechali na miasto samochodem Corlla i zobaczyli młodego autostopowicza. Henley go nie znał. „Miałem długie włosy i w ogóle”, kontynuował. Dzięki temu zdołał przekonać chłopaka, aby pojechał do mieszkania Corlla i zapalił z nimi marihuanę. Opisał, jak unieruchomili chłopaka, pokazując mu sztuczkę z kajdankami. „Myślałem, że chce go sprzedać organizacji, do której należał (…)”. Corll zapłacił mu dwieście dolarów. „Dzień później, czy coś koło tego, odkryłem, że Dean zabił chłopaka”. Henley nie zdawał sobie sprawy z tego, że Corll od początku planował morderstwo. Teraz jednak Corll
powiedział Henleyowi, że stał się jego wspólnikiem i jeśli powie o tym komukolwiek, pójdzie do więzienia, więc ten pomógł „skombinować Deanowi ośmiu albo dziesięciu innych chłopaków”. Wspomniał Davida Hilligiesta, swojego znajomego, którego zabił Corll, oraz Malleya Winkle’a, którego zabili Corll i Brooks. Później wymienił jedną ze swoich ofiar: „Charles Cobble, którego zastrzeliłem i którego zakopaliśmy w szopie na łodzie (…). Potem jeszcze Marty Jones, ja i Dean udusiliśmy go i zakopaliśmy w szopie na łodzie”. Henley nie tylko zatem wiedział, że w szopie numer 11 znajdowały się ciała – pomagał także je tam grzebać. Potwierdziły się podejrzenia Mullicana co do współudziału Henleya.
Lista ciągnęła się dalej, pojawiały się nowe imiona: Billy, Frank, Mark, Johnny – niektórzy uduszeni, inni zastrzeleni. Jedni zostali pochowani nad jeziorem Sam Rayburn, gdzie ojciec Corlla miał wakacyjny domek, inni na plaży High Island. Henley nie potrafił wskazać dokładnych dat, „bo było ich zbyt wiele”. Niektórych imion nie znał, potrafił podać jednak ogólne szacunki. „Dean powiedział mi, że łącznie było ich 24, ale nie przy wszystkich byłem obecny”. Twierdził, że wraz z Davidem Brooksem rozmawiali o zamordowaniu Deana, by położyć kres jego aktywności. „Kilka razy byłem nawet o krok od zabicia go, ale do wczoraj nie mogłem się na to zdobyć, bo Dean powtarzał mi, że jeśli coś mu zrobię, to jego organizacja mnie dorwie”.
Zeznanie przyniosło mu ulgę. W pewnym momencie wykrzyknął: „Nie obchodzi mnie, kto o tym wie. Muszę zrzucić ten ciężar z serca!”. Gdy wreszcie dostał kwadrans na spotkanie z matką, powiedział jej, że ma cieszyć się wraz z nim, bo wreszcie jest wolny. Nie rozumiała, o co mu chodzi. Widziała, że jest chory, że cierpi z powodu odstawienia alkoholu, ale zdawał się przy tym niespełna rozumu. Powiedziała detektywom, że jej syn potrzebuje opieki. Przekazała im także, że załatwiła mu adwokata, który przyjedzie do niego po południu. Jeden z funkcjonariuszy powiedział jej, że jeszcze przed przyjazdem adwokata Wayne sam może zdecydować o tym, ile chce im powiedzieć. Dopiero w miarę tego, jak wypływały nowe informacje, Mary uświadomiła sobie, w co wplątał się jej syn. W wiadomościach pokazywano makabryczne obrazy na wpół owiniętych w worki ciał, podawano informacje o szczątkach, po których pozostały tylko zęby i kości, oraz o ciałach grzebanych jedne nad drugimi.
Do końca dnia kopacze wydobyli z szopy na łodzie siedemnaście ciał. Dół, który wykopali w podłodze, miał metr osiemdziesiąt głębokości. W tym momencie natrafili najwyraźniej na grubą warstwę gleby, w którą nie mogli się już wbić. Wykopaną ziemię zabrano do zbadania pod kątem potencjalnych, nieodkrytych jeszcze przedmiotów.
Wieczorne programy przerwane zostały przez serwisy informacyjne opisujące odkrycie ciał. Rodziny zaginionych chłopców z tamtej okolicy śledziły je z najwyższą uwagą. Niektóre z nich wiedziały już wcześniej. Tak było w przypadku rodzin Rubena, Franka czy Billy’ego. Niektóre dzwoniły na policję. Teraz członkowie rodzin zaginionych domagali się od policjantów więcej niż wyrażane początkowo przez nich sugestie, że chłopcy po prostu uciekli. W czasie, gdy Corll wynajmował szopę, ćwierć setki dzieciaków z okolicy podobno „uciekła z domów”. Niedorzeczność.
Trzeba było znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. W 1973 roku nie znano żadnej innej podobnej sprawy. FBI nie uruchomiło jeszcze programu profilowania przestępców, a żadne służby porządkowe w USA nie znały takiego określenia jak „seryjny morderca”. Powszechnie uważano, że zboczeńcy seksualni funkcjonują na marginesie społeczeństwa – a nie że żyją i pracują jak porządni obywatele. Całe miasto aż buzowało od nieujawnionych jeszcze tajemnic.
Mimo to w niedalekim Dallas grupa osób dopuszczających się przestępstw seksualnych, z którymi podobno łączyły Corlla powiązania finansowe, bez żadnych problemów rozszerzała sieć kontaktów na nowe miasta w całym kraju. Zeznania Henleya na ich temat zaginęły w gąszczu pilniej potrzebnych szczegółów dotyczących miejscowego mordercy. Chociaż tak zwany Syndykat z Dallas trafił do policyjnej kartoteki jako potencjalny ślad, to najwyraźniej śledczy nie zadali sobie trudu, żeby go uwzględnić.
By odkryć najgorszą możliwą dewiację, nikt nie potrzebował jechać do Dallas. Kryła się ona w tym jednym samotnym drapieżcy, Deanie Corllu, który podstępem skłonił nieletnich chłopaków, żeby wabili dla niego ofiary. Aby zrozumieć, jak mu się to udało, należy nakreślić obraz otoczenia, w jakim funkcjonowali bohaterowie tego dramatu. Zaczniemy od przyjacielskiego sadysty seksualnego Corlla i jego pierwszego pomocnika Davida Brooksa.