- W empik go
Uczyć (się) z pasją. Jak sprawić, by uczenie (się) było fascynującą podróżą - ebook
Uczyć (się) z pasją. Jak sprawić, by uczenie (się) było fascynującą podróżą - ebook
Czy chcielibyście być uczniami we własnych klasach? Czy Was samych wciągnąłby sposób, w jaki przekazujecie wiedzę? A może tak samo z utęsknieniem czekacie na koniec lekcji jak Wasi słuchacze znudzeni tematem?
Jak udaje nam się wzbudzić u dzieci tak wielką niechęć do szkoły?
Pernille Ripp zauważyła, że ciągłe sterowanie uczniami i narzucanie im metod pracy hamuje ich rozwój i pozbawia radości płynącej z uczenia się. Uznała wtedy, że powinna wziąć odpowiedzialność za dzieci, które przyszły do szkoły pełne entuzjazmu (a przynajmniej bez objawów niechęci do niej), a wyszły z podciętymi skrzydłami. Postanowiła odejść od tego, czego nauczyła się na studiach, zaufać swojej intuicji i poszukać własnej drogi do dobrej edukacji. Podając przykłady zmian wprowadzonych przez siebie, zachęca wszystkich do wdrażania własnych sposobów na przywrócenie szkół uczniom i tworzenia klas, które wypełnią się pasją do nauki.
„Uczyć (się) z pasją to książka o tym, jak jej autorka przestała być nauczycielką realizującą program, a stała się nauczycielką wspierającą rozwój swoich uczniów”. dr Marzena Żylińska zajmuje się metodyką i neurodydaktyką; jest współzałożycielką ruchu Budząca się Szkoła
Spis treści
Spis treści
Podziękowania
Przedmowa
Przedmowa do wydania polskiego
Wstęp
Nauczmy się łamać zasady
Rozdział pierwszy
Chwila, chwila, panie Wong
Rozdział drugi
Czy chciałbyś być uczniem w swojej klasie?
Rozdział trzeci
Dostałeś tę pracę. Co dalej?
Rozdział czwarty
Nieważne, jak nasza klasa wygląda, ważne, jak się w niej czujemy
Rozdział piąty
Pierwszy dzień w szkole: kto tu rządzi?
Rozdział szósty
Jak zwróciłam uczniom ich klasę
Rozdział siódmy
Wyrzućmy kije i marchewki
Rozdział ósmy
Zawsze są jakieś wymagania i standardy
Rozdział dziewiąty
Zadania domowe – uciążliwa rutyna i mnóstwo makulatury
Rozdział dziesiąty
Jak oceny zabijają ciekawość świata
Rozdział jedenasty
To my jesteśmy zmianą
Załączniki
Ankieta dla ucznia – początek roku szkolnego
Ankieta dla rodziców – początek roku szkolnego
Arkusz semestralnej samooceny ucznia
Ankieta dla ucznia – koniec roku szkolnego
Ankieta dla rodziców – koniec roku szkolnego
Karta półrocznego spotkania z rodzicami dla nauczycieli szkoły podstawowej
Karta półrocznego spotkania z rodzicami dla nauczycieli szkoły ponadpodstawowej
Podsumowanie roku szkolnego – karta spotkania z rodzicami dla nauczycieli
Moja karta spotkania – kwestionariusz dla ucznia
Przygotowanie do spotkania – kwestionariusz dla ucznia
Spotkanie z podsumowaniem roku szkolnego kwestionariusz dla ucznia
Ankieta dla rodziców – po spotkaniu z omówieniem postępów w nauce
Typowe problemy z zachowaniem i jak sobie z nimi radzić
Czy chciałbym być uczniem w mojej klasie?
Wskazówki do refleksji dla nauczyciela
Literatura pomocnicza
Źródła internetowe
Kategoria: | Socjologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65897-15-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie urodziłam się buntownikiem. W moim rodzinnym mieście Bjerringbro w Danii (liczba mieszkańców: 7390) byłam zwykłą dziewczyną, trochę chłopczycą, ale nie w typie „buntownika bez powodu”. Na pewno nie byłam też szarą myszką, ot typowe, przeciętne dziecko, „zdolne, ale leniwe”, których pełno w każdej klasie.
Przestrzegałam zasad, bo tak należało, każde dziecko uczy się tego od maleńkości. Oczywiście zdarzały się drobne wybryki: powrót do domu nieco później, niż to było umówione, „zapominanie na śmierć” o zadaniach domowych, ale poza tym moje dzieciństwo było zupełnie przeciętne. Dorosłe życie również, do czasu, aż zostałam nauczycielką w amerykańskiej szkole podstawowej.
Moja droga ku edukacji również nie była wyjątkowa. Zawód nauczyciela nie był Wielkim Marzeniem Mojego Dzieciństwa. Poczułam, że mnie to pociąga, kiedy skończyłam dwadzieścia lat. Uświadomiłam sobie, że chcę docierać do dzieci, zmieniać je, inspirować, ale przede wszystkim chcę ich słuchać. Jednak gdy już miałam w ręku nauczycielski dyplom i swój pierwszy etat, poszłam ścieżką wyznaczaną przez tradycyjne reguły tego zawodu. Nauczyciel jest po to, żeby oceniać, nagradzać, wyciągać konsekwencje, gdy uczniowie nie odrabiają zadań domowych. Nauczyciel gada i gada, mając nadzieję, że w ten sposób skłoni uczniów do słuchania. Byłam takim właśnie typowym nauczycielem.
Gdzieś w środku czułam, że coś jest ze mną nie tak, jednak do głowy mi nie przyszło, by coś zmienić. W końcu nie po to zostaje się nauczycielem, by się buntować, prawda? Poza tym jak tu podważać system, jeśli byłam święcie przekonana, że działa świetnie. Wpoiły mi to uczelniane autorytety, pomogli im starsi koledzy po fachu, utwierdziły w przekonaniu poważne naukowe podręczniki… System się sprawdza, więc dlaczego mam go zmieniać?
Robiłam zatem to, co uważałam za słuszne: krzyczałam na dzieci, groziłam im palcem, kazałam siedzieć spokojnie i słuchać, a przede wszystkim wystawiałam oceny, traktując je nie jako potwierdzenie wiedzy i osiągnięć, ale jako narzędzie do wymuszania posłuszeństwa.
Aż pewnego razu dostałam klasę złożoną z niezwykle silnych osobowości, w której aż kipiało od emocji i która wymagała potężnej dozy miłości i cierpliwości jednocześ nie. Rok szkolny zaczęłam jak zwykle: wyjaśniłam, czego będę od nich wymagać, żeby na koniec dostali szóstkę, jak się muszą zachowywać, żebym pozwoliła na szkolną dyskotekę, w jaki sposób mogą trafić na Tablicę Pochwał. Czyli jak być wzorowym uczniem. A tak naprawdę jedyne, co zrobiłam, to przedstawiłam reguły i kary za ich złamanie. Och, doprawdy świetna inspiracja dla mojej amerykańskiej młodzieży, prawda?
Pod koniec roku szkolnego miałam dość. Ale nie w stylu „Uf… nareszcie wakacje”, tylko „Nienawidzę szkoły, odchodzę!”. Żal mi było porzucać moich podopiecznych, ale gorsze było poczucie, że ich zawiodłam. Że nie zmieniłam na lepsze ani jednego ucznia. Że żadnego z nich w niczym nie zainspirowałam. Zamiast tego karmiłam ich tą samą niesmaczną papką: karami, ocenami i zadaniami domowymi. Rządziłam nimi żelazną ręką: to ja tu jestem najważniejsza, ja mam wiedzę, więc macie mnie słuchać!
Może trzeba łamać zasady?
Podczas wakacji poczułam, że jestem rozczarowana sobą, tym, kim się stałam i jak daleko odeszłam od moich marzeń. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. A skoro nie mogłam zmienić uczniów, musiałam zmienić sposób, w jaki z nimi pracuję. Musiałam złamać zasady.
Niezależnie od tego, czy jesteśmy młodymi nauczycielami, czy mamy wieloletni staż pracy, łamanie zasad w publicznej szkole budzi lęk i niepewność. Przez lata studiów, a potem praktyki nauczycielskiej przesiąkamy tradycyjnym modelem edukacji, kiedy więc przychodzą nam do głowy nowe pomysły lub choćby próbujemy zaufać własnej intuicji, często myślimy: „To się nie uda”, zanim jeszcze podejmiemy działanie. Znajdujemy się pod ciągłą presją – władz, żebyśmy się dostosowali do systemu, egzaminów i testów – żeby ich wyniki były wysokie, środowiska nauczycielskiego – żeby nikt się nie wychylał. W takiej sytuacji czasami trudno nawet pomyśleć, że moglibyśmy coś zmienić. Czasami poddajemy się, zanim jeszcze podejmiemy jakąkolwiek próbę, sądząc, że przeszkody i opór środowiska będą nie do pokonania.
Tamtego lata byłam bliska decyzji o odejściu ze szkoły. Chyba dlatego znalazłam w sobie odwagę, by złamać kilka zasad. Odkryłam, że nawet najmniejsza zmiana może przynieść ogromny efekt. Kiedy zaczynamy ufać sobie i uczniom, kiedy pozwalamy, by mieli wpływ na proces nauki, możemy stać się wspaniałymi nauczycielami znakomitych uczniów, nawet jeśli ograniczają nas zasady, testomania i obowiązująca podstawa programowa.
Możemy zmieniać edukację od wewnątrz. Możemy zmienić to, jak dzieci czują się w szkole. Trzeba tylko zrobić pierwszy krok. Może tego dokonać zarówno doświadczony nauczyciel z wieloletnim stażem, jak i ktoś zupełnie zielony. W niniejszej książce chcę opowiedzieć, jak ja się zmieniłam – i jak moi uczniowie zmienili się wraz ze mną. Ja zrobiłam wiele od razu – wprowadziłam mniejsze i większe zmiany, by zwrócić klasę moim uczniom. Ale można je też wprowadzać krok po kroku.
Niezależnie od tego, czy dopiero zaczynacie, czy jesteście już na dobrej drodze, mam nadzieję, że ta książka pomoże w waszych działaniach na rzecz klasy pełnej pasji do nauki. A przynajmniej pokaże, że nie jesteście odosobnieni, że jest wielu takich pedagogów, którzy wierzą w lepsze metody nauczania i lepszą edukację.
Zacznę od opisania moich potknięć, które zdarzały mi się na początku pracy. Wynikały one z tego, czego nauczono mnie na studiach, oraz z tego, że nie ufałam sobie. Potem opiszę, co zrobiłam, by przewartościować swoje podejście do nauczania, oraz jak moja nowa postawa zmieniła wszystko inne na lepsze. Dzielę się tym, ponieważ wierzę i mam nadzieję, że moja historia zainspiruje was do zmiany sposobu postępowania i będzie wsparciem na waszej drodze.
Jak skonstruowana jest ta książka
Każdy rozdział został napisany według tej samej zasady: najpierw opisuję swoje dawne poglądy i postępowanie, następnie skupiam się na tym, co robię i myślę obecnie, aż w końcu sugeruję, co można zrobić, by przejść do nauczania skoncentrowanego na uczniach.
Rozdział pierwszy
Chwila, chwila, panie Wong
Kiedyś… Słuchaj tych, którzy wiedzą lepiej
Teraz… Myślisz, że doświadczenie jest ważne?
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że studia dały mi wystarczającą wiedzę, bym została świetnym nauczycielem. Teraz wiem, że jedyna naprawdę wartościowa cecha, którą wyniosłam z uczelni, to odwaga niezbędna do rozpoczęcia pracy w szkole. Studia nie są w stanie przygotować nas na to, z czym będziemy musieli się zmierzyć, gdy przestąpimy jej próg.
Rozdział drugi
Czy chciałbyś być uczniem w swojej klasie?
Kiedyś… Słońce – to ja. Wy – zaledwie satelity. Witajcie w moim Wszechświecie
Teraz… Drodzy uczniowie – to o was tu chodzi
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że doskonale znam potrzeby moich uczniów. Byle słuchali w skupieniu, a nauczę ich wszystkiego, czego trzeba. Teraz wiem, że lekcje powinny być na tyle atrakcyjne, by dzieci same chciały poświęcić na naukę swój czas i wysiłek. Nie zmusimy dzieci do nauki. Traktujmy je jak partnerów w podróży przez edukację.
Rozdział trzeci
Dostałeś tę pracę. Co dalej?
Kiedyś… A może by tak spróbować zmienić świat?
Teraz… Moi uczniowie i ja zmieniamy świat!
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że nowy nauczyciel będzie przeklęty na wieki, jeśli nie wcieli w życie rad Harry’ego Wonga przynajmniej przez pierwszych sześć tygodni roku szkolnego. Teraz wiem, że uczniowie zwykle doskonale wiedzą, jak radzić sobie w szkole, musimy jedynie zaufać ich inteligencji, gdy razem zmieniamy klasę we wspólnotę.
Rozdział czwarty
Nieważne, jak nasza klasa wygląda, ważne, jak się w niej czujemy
Kiedyś… A pozwoliłam ci tego dotknąć?!
Teraz… To nasza klasa, nasz wspólny świat
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że sala lekcyjna ma być dostosowana do moich potrzeb. Uczniowie są w niej tylko gośćmi, których łaskawie wpuszczam do mojego wszechświata. Teraz wiem, że klasa jest po to, by zaspokajać potrzeby dzieci. Należy do nich tak samo jak do mnie.
Rozdział piąty
Pierwszy dzień w szkole: kto tu rządzi?
Kiedyś… Zero uśmiechu aż do grudnia
Teraz… Jaki pierwszy tydzień, taki cały rok
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz Rady na pierwszy tydzień szkoły
Kiedyś byłam przekonana, że jeśli nie wymuszę posłuszeństwa w czasie pierwszego tygodnia, będę musiała walczyć o nie przez resztę roku szkolnego. Teraz wiem, że pierwszy tydzień jest kluczowy: jasne sformułowanie moich oczekiwań, uważne słuchanie dzieci i okazywanie im zainteresowania stworzą lepszą atmosferę niż najlepszy kontrakt klasowy.
Rozdział szósty
Jak zwróciłam uczniom ich klasę
Kiedyś… Nauczyciel ma zawsze rację
Teraz… Zabiliście mi ćwieka! Sprawdźmy to razem!
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że jestem jedynym źródłem wiedzy, z którego łaskawie pozwalam czerpać uczniom. Teraz wiem, że gdy uczniowie swoimi pytaniami zbijają mnie z tropu – to cudownie. Wiem, że nie jestem omnibusem i że pytania powinny stanowić podstawę poznawania świata.
Rozdział siódmy
Wyrzućmy kije i marchewki
Kiedyś… Nauczyciel prawodawca
Teraz… Porozmawiajmy o tym
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że tylko kary i nagrody zapewnią mi pełną kontrolę nad klasą. Teraz wiem, że tu nie chodzi o kontrolę, ale o budowanie wspólnoty, czego nie osiągniemy za pomocą nagród i kar.
Rozdział ósmy
Zawsze są jakieś wymagania i standardy
Kiedyś… Przeczytam wam to, słuchajcie uważnie
Teraz… Najważniejszy jest uczeń
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że najlepszym sposobem przekazania wiedzy są wykłady i dyktowanie – przecież to ja jestem źródłem wiedzy. Teraz wiem, że uczniowie powinni brać czynny udział w lekcji poprzez samodzielne zagłębianie się w wiedzę.
Rozdział dziewiąty
Zadania domowe – uciążliwa rutyna i mnóstwo makulatury
Kiedyś… Zadania domowe – dawka śmiertelna
Teraz… Badaj, twórz, nie bój się marzeń i popełniaj błędy
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że zadania domowe uczą zarządzania czasem, odpowiedzialności oraz znakomicie odzwierciedlają stan wiedzy ucznia. Teraz wiem, że często rodzice odrabiają lekcje za dzieci, że ślęcząc nad lekcjami, dziecko nie nadrobi zaległości ze szkoły i tak naprawdę nie mam prawa zabierać uczniom ich prywatnego czasu. Jeśli nauczymy się efektywnie realizować program, będziemy mogli jeszcze w szkole nauczyć dzieci zarządzania czasem i odpowiedzialności oraz przećwiczyć wszystkie umiejętności.
Rozdział dziesiąty
Jak oceny zabijają ciekawość świata
Kiedyś… Królowa rozdaje jedynki
Teraz… Lekcje bez ocen – to jest to
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że oceny są obiektywnym wyznacznikiem postępów w nauce. Teraz wiem, że w najlepszym wypadku są subiektywne i mylące, a w najgorszym – szkodliwe dla nauki.
Rozdział jedenasty
To my jesteśmy zmianą
Moja najcenniejsza chwila
Kiedyś… Robiłam to, czego ode mnie oczekiwano
Teraz… Uczę tak, żeby zaspokoić potrzeby dzieci. Wy też tak możecie
Co dalej… Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Kiedyś byłam przekonana, że jest tylko jeden słuszny model szkoły. Teraz wiem, że szkoła potrzebuje zmiany i że ta zmiana powinna się rozpocząć od wewnątrz. Jej ważną częścią musi być słuchanie głosu uczniów; dzieci nie są dla szkoły, to szkoła ma być dla nich, ma być miejscem, w którym chcą, a nie muszą się uczyć.
Skoro czytasz tę książkę, to znaczy, że dostrzegasz potrzebę zmian. Ale czy rzeczywiście coś zmienisz i co konkretnie – to zależy wyłącznie od ciebie.
Jedno wiem na pewno: gdybym nie zmieniła sposobu pracy z dziećmi, nadal byłabym całkiem niezłym nauczycielem. Nie – wspaniałym, inspirującym, pokazującym, na czym polega bycie pedagogiem, jakim marzyłam zostać. Zaledwie całkiem niezłym. Czy tego właśnie chcemy?Rozdział pierwszy Chwila, chwila, panie Wong¹
Chciałbym, żeby nauczyciele wiedzieli, że myślimy inaczej niż oni – Justin R.
Moja matka uwielbia opowiadać o tym, że nigdy nie chciałam zostać nauczycielką, o czym nie omieszkałam jej głośno informować w czasie rodzinnych kłótni, które wybuchały, gdy byłam jeszcze nastolatką. Ona znała mnie jednak znacznie lepiej niż ja sama, dlatego nie była ani trochę zdziwiona, gdy mając lat dwadzieścia i ciut, posmakowawszy różnych, jak się później okazało, mało atrakcyjnych zajęć, oświadczyłam, że kariera nauczyciela to jest to! W wieku dwudziestu dwóch lat powróciłam na uczelnię, którą zdążyłam już raz opuścić, i w trybie wieczorowym rozpoczęłam realizację mojego wielkiego marzenia o pracy w szkole. Jako całkiem dorosła studentka podeszłam do zajęć niezwykle poważnie, gotowa wchłonąć wiedzę, dzięki której będę mogła uczyć.
Miałam szczerą chęć zostania wyśmienitym nauczycielem, dlatego uczyłam się pilnie, wierząc szczerze, że tylko w ten sposób mogę osiągnąć cel. Pierwsze lekcje z dziećmi w ramach praktyk studenckich uświadomiły mi, że wciąż nie jestem gotowa, ale naiwnie wierzyłam, że gotowość spłynie na mnie wraz z moim pierwszym prawdziwym etatem w szkole. Bo czyż nie temu właśnie służą studia?
W końcu zdobyłam dyplom, podpisałam umowę o pracę w mojej pierwszej szkole i cierpliwie oczekiwałam na rozpoczęcie roku szkolnego, wraz z którym – byłam przekonana – pojawi się też pewność siebie. Jednak dni mijały, a pewności nie przybywało ani za grosz. Zamiast tego uświadomiłam sobie, że o zawodzie nauczyciela wiem tyle co nic.
Kiedyś…
Słuchaj tych, którzy wiedzą lepiej
Szkoda, że nauczyciele nie dostrzegają, jak bardzo się staramy – Dillon R.
W moich desperackich poszukiwaniach jakiejś rady, źródeł informacji oraz inspiracji natrafiłam na małżeństwo Harry’ego i Rosemary Wongów. A w zasadzie to państwo Wong trafili do mnie – ich książkę The First Days of School. How to Be an Effective Teacher wciskano każdemu początkującemu nauczycielowi w okręgu, w którym pracowałam. W niej – mówiono – znajdziecie odpowiedzi na wszystkie wasze wątpliwości. Oto wybawienie! Pozaginane rogi stron i pomarszczony grzbiet okładki – to dowody mojej wiary w tę biblię dla świeżo upieczonych belfrów. Moje umiłowanie tej książki przejawiało się nie tylko we wcielaniu w życie rad, które uprzednio pieczołowicie zakreślałam markerem. Nie wahałam się wręczać jej moim równie niedoświadczonym kolegom po fachu jako krynicy nauczycielskiej mądrości.
Uzbrojona w pewność siebie, którą zyskałam dzięki książce państwa Wong, rozpoczęłam pracę dokładnie według zasad zawartych w ich podręczniku. Ich filozofia nauczania idealnie zgadzała się z tym, czego nauczyłam się na studiach: zasady, reguły, oczekiwania. Powiedz, pokaż, przećwicz. I od początku! Spędziłam długie godziny na sporządzaniu plakatu: co zrobić, gdy chcesz naostrzyć ołówek, skorzystać z toalety lub zadać jakieś pytanie. Zalaminowałam go i powiesiłam w widocznym miejscu. Byłam gotowa na pierwszy dzień w szkole. Gotowa dyskutować, wychowywać, powtarzać. Państwo Wong, ocaliwszy moje poczucie własnej wartości, delikatnie wepchnęli mnie na ścieżkę wiodącą ku nauczycielskiej chwale.
Pierwszy tydzień upłynął mi na próbach budowania relacji w grupie. Co prawda tylko ja byłam w tej klasie obca, uznałam jednak, że dzięki ćwiczeniom i grom dzieci poznają siebie nawzajem jeszcze lepiej. A więc proszę bardzo: gramy w bingo, w „znajdź przyjaciela”, w „papier toaletowy”². Pierwszy tydzień szkoły wypełniały nam takie właśnie aktywności, a ja czułam się trochę jak mistrz ceremonii w kiepskim cyrku.
Byłam ich Panią Nauczycielką. Centrum uwagi. Krynicą wiedzy. Nie mogłam się doczekać, by zacząć wtłaczać im tę wiedzę do głów. Weźmy naukę właściwego poruszania się po szkolnym korytarzu. Dzieci radziły sobie znakomicie, wystarczyłoby drobne napomnienie raz czy drugi, ale nie! Państwo Wong radzą, by powtarzać ćwiczenie nawet po najdrobniejszym uchybieniu, ćwiczyliśmy więc chodzenie całymi godzinami. Pod koniec roku moja klasa ma być mistrzem w chodzeniu po korytarzu, wzorem dla pozostałych klas.
I oczywiście ustanowiliśmy klasowe przykazania. To znaczy niezupełnie my. To ja je ustanowiłam, jeszcze zanim rozpoczęliśmy dyskusję. A potem pozwoliłam uwierzyć dzieciom, że to ich własne pomysły, delikatnie zmodyfikowane sugestiami dobrej wróżki – Pani Nauczycielki. Bardzo dziękuję, panie Harry Wong! Dzięki pana podpowiedziom miałam grupę idealnie przygotowaną do pracy.
Zasady ustanowione, teraz czas na realizację planu nauczania. Bezrefleksyjnie wcielałam w życie ten, który odziedziczyłam z zeszłego roku. Lekcja za lekcją: czytałam wytyczne, realizowałam zadania i nie odpuszczałam ani na jotę. Żartując z uczniami i grając dobrą panią, wymachiwałam wzniesionym palcem i karałam za najdrobniejsze przewinienia. Nie popuszczałam wodzy ani na milimetr, jak kazał Harry Wong.
Do dziś mnie zadziwia, jakim cudem te dzieci się nie zbuntowały. Nie zakwestionowały żadnego, nawet najbardziej idiotycznego polecenia, nie zapytały dlaczego. To byli czwartoklasiści, już przycięci do odpowiedniej sztancy i najwyraźniej całkiem z tego zadowoleni. Już wiedzieli, czego się od nich wymaga i jak zapracować na piątkę. Wiedzieli, że zakwestionowanie racji nieomylnego nauczyciela to droga donikąd. Do dziś się zastanawiam, co tak naprawdę sobie myśleli. Oto przychodzi nowa pani, która uczy ich dokładnie tak samo jak jej poprzednicy. Jak w starych, czarnobiałych filmach dla dzieci. Czy którykolwiek z uczniów zastanawiał się, dlaczego szkoła wciąż wygląda tak samo?
Państwo Wong mieli też kilka dobrych pomysłów
Utrzymujmy kontakt wzrokowy. Dzięki temu wzbudzimy zaufanie uczniów i zdobędziemy ich szacunek. Patrząc dziecku w oczy, pokazujemy mu, że jest ono dla nas ważne. Dodatkowo, jeśli to możliwe, skupmy się na jednej rzeczy. Wielozadaniowość się nie sprawdza.
Bądźmy dobrze przygotowani. Wongowie mają rację, porównując uczenie do prowadzenia restauracji. Gdy uczniowie wkraczają do klasy, bądźmy perfekcyjnie przygotowani, a jednocześnie gotowi na pewną dozę improwizacji. Zawsze zostawiajmy trochę miejsca na uczniowską pomysłowość.
Pamiętajmy o mowie ciała. Sfilmujmy się w czasie lekcji. Często nie mamy pojęcia o sile pozawerbalnego przekazu. Dlatego ustawmy w klasie kamerę, poprośmy któregoś ucznia o jej obsługę. A potem uważnie przeanalizujmy, co wyrażają nasze gesty.
Zaplanujmy zadania. Moi uczniowie biorą się do pracy od razu po dzwonku, bo wiedzą, że muszą efektywnie wykorzystać czas lekcji, by skończyć swoje zadania. Lepiej uczyć się w szkole niż w domu.
Teraz…
Myślisz, że doświadczenie jest ważne?
Chciałbym, żeby nauczyciele byli bardziej cierpliwi – Ben S.
Kiedyś byłam przekonana, że studia zapewnią mi wiedzę wystarczającą, by stać się wspaniałym nauczycielem. Teraz wiem, że jedyne, co dzięki nim zyskałam, to odwagę niezbędną, by przekroczyć próg szkoły. Studia nie przygotują nas do tego, na czym naprawdę polega ten zawód. Państwo Wong być może mieli szczere intencje, jednak bezrefleksyjne stosowanie czyichś rozwiązań to ścieżka wiodąca prosto do utraty własnej indywidualności. Co nie znaczy, rzecz jasna, że nie można stosować rad zawartych czy to w podręczniku Wongów, czy w mojej książce, czy też w jakiejkolwiek innej publikacji. Tak samo można podpatrywać pomysły kolegów po fachu, zarówno tych, z którymi pracujemy, jak i tych z całego świata. Można czytać blogi, w których opisują swoje doświadczenia, i szukać inspiracji u innych, ale pod jednym warunkiem – nie kopiujmy pomysłów bezrefleksyjnie! Jeśli czujemy, że jakiś pomysł nam nie pasuje, zaufajmy swojej intuicji. Jeśli nasi uczniowie pokazują, że coś jest nie tak, wsłuchajmy się w ich słowa.
Można szukać inspiracji u innych, ale pod jednym warunkiem – nie kopiujmy pomysłów bezrefleksyjnie! Jeśli czujemy, że jakiś pomysł nam nie pasuje, zaufajmy swojej intuicji. Jeśli nasi uczniowie pokazują, że coś jest nie tak, wsłuchajmy się w ich słowa.
W czasie pierwszego roku mojej pracy szybko przekonałam się, jak niewiele wiem o nauczaniu, jak mało wiedzy praktycznej wyniosłam ze studiów: nie wiedziałam, jak zdobyć zaufanie uczniów, jak przyciągnąć ich uwagę, jak ich szczerze zaciekawić. Zamiast tego nauczyłam się metod kontrolowania, zarządzania i planowania, które miały zmusić uczniów, by słuchali nauczyciela. Nie miałam pojęcia, jak poradzić sobie z dzieckiem, które noc w noc przesypia zaledwie pięć godzin, bo zostaje samo w domu i jest zbyt przerażone, by zasnąć. Jak potraktować dziecko, które nieustannie podbiera innym kanapki dla własnego głodnego rodzeństwa. Jak opanować małego rozrabiakę, którego na każdej lekcji rozpiera energia. A właśnie na takie dzieci natrafiłam i przekonałam się na własnej skórze, jak wiele uwagi wymagają. Bo po prostu takie są dzieci.
Nie nauczono mnie, jak zatroszczyć się o dzieci, bo przecież każdy to potrafi. Nie miałam pojęcia, jak dotrzeć do sedna tematu lekcji, by przekazać im to, co najważniejsze. Nie nauczono mnie elastyczności, dzięki której można w zarodku zdusić klasową awanturę lub rozpalić ciekawie zapowiadającą się dyskusję. Nie nauczyłam się, jak kochać dzieci pomimo ich niepokornego charakteru.
Nie nauczyłam się, że muszę być gotowa na nieustanny rozwój, a jednocześnie zachować pokorę, bo w procesie nauczania to nie nauczyciel jest najważniejszy, ale uczeń. Nie wiedziałam, że każdą rzecz można wytłumaczyć na co najmniej pięć sposobów, a w zasadzie na dwadzieścia osiem, bo właśnie tylu uczniów liczyła moja klasa. Nie zdawałam sobie sprawy, że nawet najprostszy pomysł, najzwyklejsza lekcja, najbardziej błaha decyzja mogą nagle rozwinąć się w coś niezwykle znaczącego.
Nie nauczyłam się, jak stać się nie tylko wspaniałym, lecz choćby niezłym nauczycielem. Potrafiłam oszczędzać papier, efektywnie działać oraz planować, planować i jeszcze raz planować. Świetnie wyszukiwałam źródła informacji, nie wahałam się pytać, gdy czegoś nie wiedziałam. Ale kogo najlepiej zapytać? Tego już mnie nie nauczono – że doradcy należy szukać w zależności od problemu. Dzięki poznanym teoriom orientowałam się, jak zaplanować zajęcia dla dzieci ze specjalnymi potrzebami, dla dzieci nadpobudliwych lub dla trudnej klasy, ale była to wiedza czysto teoretyczna. Lista rzeczy, których nie wiedziałam, była o wiele dłuższa, a każdy początkujący nauczyciel mógłby stworzyć własną. Bo nauczania nie można nauczyć się w teorii, poprzez lektury i dyskusje. Nauczanie można poznać wyłącznie poprzez praktykę.
Wspaniałym nauczycielem nie można się stać dzięki studiom, poprzez rozwiązywanie testów czy obserwację innych nauczycieli. Można nim zostać, wyłącznie wyciągając wnioski z własnych codziennych doświadczeń. Niestety studia tego nie uczą. Jak poddawać rzetelnej refleksji swoje działania – jak uczyć się na własnych nieuniknionych błędach? Mnie tego nie nauczono i mogę się założyć, że innych również. Czy można to zmienić? To zależy wyłącznie od nas: jeżeli będziemy o tym głośno mówić, być może uczelnie nas usłyszą. Jeżeli przekażemy naszą wiedzę początkującym nauczycielom, przygotujemy ich na niespodzianki, o których nie mają pojęcia. Nauczymy ich najważniejszego: żeby zapytali swoich uczniów, jak chcą być nauczani.
Wspaniałym nauczycielem nie można się stać dzięki studiom, poprzez rozwiązywanie testów czy obserwację innych nauczycieli. Można nim zostać, wyłącznie wyciągając wnioski z własnych codziennych doświadczeń. Jakże pięknie byłoby, gdyby studia uczyły zdrowego rozsądku i trzeźwej analizy nieuchronnych błędów.
Co dalej…
Jak rozpocząć zmianę, począwszy od teraz
Chciałabym, żeby nauczyciele pamiętali, że każdy z nas jest inny – Carolyn G.
Nieważne, czy jesteśmy świeżo upieczonymi nauczycielami łaknącymi dobrych rad, jak ja kiedyś, czy może weteranami zawodu chcącymi jedynie poprawić to i owo. Jest wiele rzeczy, które można zrobić, żeby uczyć lepiej. Najtrudniejszy jest pierwszy krok: przyznanie się przed sobą, że czas na zmianę, oraz decyzja, co należy zmienić.
Gdy zaczęłam analizować moją pracę z uczniami i prowadzenie klasy jako wychowawca, zalała mnie fala wstydu, zażenowania oraz zdziwienia, jakim cudem moi uczniowie się nie zbuntowali. Wyglądało na to, że coś jednak zrobiłam dobrze, bo jakieś postępy w nauce były, ale na pewno nie takie, jakich bym sobie życzyła i jakich oczekiwałam, gdy wyruszałam na „misję zbawienia świata”. Dzieci zapamiętywały fakty, które im przekazywałam, ale nie pomagałam im się rozwijać ani budować wiary w siebie.
Gdy już dojrzałam do postanowienia, że muszę coś zmienić, trzeba było zdecydować, na czym się skoncentrować. Z perspektywy czasu wyraźnie widzę elementy, na których powinnam była się skupić i które powinnam była wcielić w życie w czasie pierwszych lat mojej zawodowej kariery. Oto one:
- Nie przejmujmy się wystrojem klasy!
Czas wolny jest przede wszystkim po to, żeby odpocząć. Poza tym można go poświęcić na dokształcanie czy analizę własnych poczynań, ale tylko pod warunkiem, że dzięki temu zyskamy energię na kolejny dzień. Czas wolny jest na przyjemności, a nie na niekończące się rozważania, czy dobrze rozwiesiliśmy plakaty, gazetki ścienne i dekoracje. Dzieci i tak ledwo zauważą naszą skrupulatność, ich rodzice również. Przecież edukacja to nie są zawody na najlepszą szkolną gazetkę! Pamiętajmy, że nie wystrój klasy się liczy, ale to, jak się w niej czujemy (o czym więcej w rozdziale 4.).
- Pytajmy, ile się da.
Bez względu na to, czy jesteśmy nauczycielami bez doświadczenia, czy starymi wygami – jeśli chcemy coś zmienić, nie możemy być nieśmiali. Zadawajmy pytania, gdy tylko się da, wszystkim, którzy mogą coś wiedzieć, również naszym uczniom (w rozdziale 6. piszę o tym, jak zmienić klasę w radę ekspertów). Warto dostrzec w kolegach po fachu ludzi mądrych i miłych, którym nasze pytania nie będą sprawiać kłopotu i którzy wcale nie uważają, że sami powinniśmy wszystko wiedzieć. Pytajmy, jakie pomysły się u nich sprawdziły, i pożyczajmy je bez wahania. Pamiętajmy tylko, by dostosować cudze rozwiązania do naszych potrzeb. Nie wahajmy się po wielokroć pytać o to samo. Nawet doświadczeni nauczyciele nie wiedzą wszystkiego.
- Zaufajmy swojej intuicji.
Łaskotanie w brzuchu? Być może to nie nerwy, ale nasza intuicja próbuje nam coś podpowiedzieć. Gdy zaczynamy myśleć, że można coś poprawić – do dzieła! Uczmy tak, jak wszyscy dookoła, ale wsłuchajmy się we własną intuicję i powoli, krok po kroku wypracujmy własny styl. Własny, a nie nieudolną kopię innych.
- Nie bójmy się porażki.
Jednym z najboleśniejszych momentów mojej kariery było uświadomienie sobie, że nie jestem ideałem nauczyciela, nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania i jest mnóstwo rzeczy, których muszę się nauczyć. Wciąż trudno mi się z tym pogodzić. Wydaje się, że im dłużej uczymy, tym większe gromadzimy doświadczenie. A jednak każda nowa klasa to zupełnie nowy zestaw wyzwań. Być może mamy mnóstwo różnych narzędzi przydatnych w nauczaniu, ale każdy nowy dzień udowadnia, że gotowy komplet rozwiązań na wszystkie okazje po prostu nie istnieje.
- Bądźmy żywym dowodem, że mylić się jest rzeczą ludzką.
Dzieci uwielbiają, kiedy nauczyciel popełnia błędy, bo dzięki temu widzą, że też jesteśmy zwykłymi ludźmi i że my także wciąż się uczymy. Natomiast dla naszych kolegów po fachu przyznanie się do porażki to dowód, że nie zadzieramy nosa i postępujemy zgodnie z zasadą: co nas nie zabije, to nas wzmocni. Żeby stać się świetnym nauczycielem, trzeba nieustannie próbować i nie ukrywać momentów słabości.
- Nie zadręczajmy się.
Mimo najszczerszych chęci nie wszystko zawsze pójdzie zgodnie z planem. Wszystkim nam zdarzają się lepsze i gorsze dni, każdy nauczyciel zna to z własnego doświadczenia. Ważne, żeby porażce towarzyszyła spokojna analiza. Nie zrzucajmy winy na zły dzień, nie lamentujmy, że oto nadciąga kres naszej nauczycielskiej kariery. Dobrych dni jest więcej niż złych, ale te złe doskwierają bardziej. A gdy nadejdą (a to nieuniknione), po prostu wrzućmy na luz. Wielu ludzi spróbuje podstawić nam nogę, nie dajmy im powodów do radości.
Uśmiechajmy się, kochajmy innych, tryskajmy radością, dzielmy się, myślmy, analizujmy, kwestionujmy. Bądźmy mili dla innych. Bądźmy odważni. Bądźmy sobą. W końcu wszystko zawsze dobrze się układa. Otoczmy się ludźmi podobnymi sobie, którzy będą nas wspierać, którzy życzliwie sprawdzą nasze pomysły i podzielą się opinią, którzy w zamian poproszą o to samo. Pielęgnujmy takie przyjaźnie. Dzięki nim czarne myśli znikną, a zamiast nich pojawią się nowe, wspaniałe pomysły. To nie rywalizacja, lecz współpraca daje nam siłę.