Uderzenie - ebook
Uderzenie - ebook
„Przeczytałem "Uderzenie" za jednym podejściem, skończyłem w środku nocy i od razu chcę następny tom!” – George R. R. Martin
Gdy ktoś znajdzie się po niewłaściwej stronie rozpętanego nierozważnie konfliktu, zazwyczaj płaci za to wysoką cenę. W przypadku Adena Jansena oznacza to konieczność przyjęcia nowej tożsamości i ukrywania przeszłości. Przeszłość ma jednak to do siebie, że lubi o sobie przypomnieć. Oczywiście, w najmniej odpowiednim momencie.
Okupowana Gretia, rozdarta pomiędzy reformatorami a lojalistami, ponownie staje się areną krwawych rozgrywek. Świetnie zorganizowani buntownicy są gotowi do wywołania powstania na niespotykaną dotąd skalę. Nadchodzi nieuniknione starcie, z którego tylko nieliczni ujdą z życiem, a nikt nie wyjdzie bez ran.
Wielka polityka, spiski, zaciekła walka z bronią w ręku – ta wojna będzie się toczyć na wielu frontach. A każdy z nich spłynie krwią.
Nieuchronnie nadchodzi moment, w którym Aden musi zadać sobie pytanie kim jest, komu może ufać i o co powinien teraz walczyć.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7964-654-8 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moja miłość do Ciebie dorównuje Twojej niechęci do uścisków.
Gdy nadejdzie pokój, będziemy mogli znów ujrzeć
nowo otwartymi oczyma swoje prawdziwe postacie
i zachwycać się. Czuć więcej miłości, uprzejmości i ciepła,
trzymać się mocno za ręce i śmiać z dawnych cierpień,
gdy nadejdzie pokój. Na razie jednak czeka nas burza,
mrok, grzmot i deszcz.
– Charles Hamilton Sorley*
------------------------------------------------------------------------
* Charles Hamilton Sorley, „To Germany”, tłum. Piotr Kucharski.Aden nigdy dotąd nie mknął przez przestrzeń równie szybko, jak teraz na pokładzie „Zefira”. Szybciej niż większość ludzi mknęła kiedykolwiek, poprawił się w myślach, obserwując diagram holograficzny na przedniej grodzi. Pędzili wzdłuż przerywanej linii najkrótszym przy bieżącym układzie planet szlakiem z Rhodii na Pallas, mały górski glob obiegający tutejszą gwiazdę po najszerszej orbicie. Wskaźnik przyspieszenia obok symbolu „Zefira” wskazywał nieprawdopodobną wartość piętnastu g. Większość jednostek cywilnych osiągała maksymalnie siedem lub osiem, a nawet okręty bojowe rzadko wyciągały więcej niż dziesięć. Po przekroczeniu pewnej akceleracji generatory grawmagnetyczne zaczynały wymagać nieskończonej ilości energii, do tego dochodziły też nieubłagane prawa fizyki, narzucające brutalne ograniczenie prędkości.
– Za osiem minut włączam przeciwciąg – oznajmiła pilotka Maya ze stanowiska na pokładzie dowodzenia. Była w swoim żywiole, z dłońmi na przyrządach sterowniczych, wygodnie rozparta na leżance grawitacyjnej.
W czasie trzymiesięcznej bytności Adena na „Zefirze” nigdy wcześniej nie przeciążali generatora pola grawmagnetycznego w takim stopniu jak teraz, by dało się odczuć moc nieskompensowanego przyspieszenia.
„Zefir” był zbliżony rozmiarem do „Tancerki w Chmurach”, statku, który kwartał wcześniej pozwolił Adenowi opuścić Rhodię, by niedługo później skończyć tragicznie, ale na tym podobieństwa się kończyły. „Tancerka” była stara i sfatygowana, nosiła ślady licznych lat podróży międzyplanetarnych. „Zefir” natomiast wyglądał zdecydowanie bardziej elegancko. Wszystko na pokładzie działało zgodnie z założeniami projektowymi, nic nie było zdezelowane ani zepsute. Aden nigdy nie widział nowocześniejszej jednostki, choć musiał przyznać, że swoje badania opierał na niereprezentatywnie małej próbce, składającej się przede wszystkim z porządnie zużytych okrętów Marynarki Gretii. Dostał kajutę równie niewielką jak na „Tancerce”, ale znacznie od niej wygodniejszą, wyposażoną w przemyślane schowki na rzeczy i wysuwany zestaw toaleta-umywalka. Pomieszczenie mogło przyprawić o klaustrofobię w porównaniu z celą oficerską w rhodyjskiej arkologii więziennej, ale Aden przywykł do takich rozmiarów. W pewnym sensie kajuta sprawiała nawet wrażenie przytulniejszej niż dawna cela, która zawsze wydawała się pusta i bezosobowa, ponieważ nigdy nie miał w niej wystarczająco rzeczy, żeby ją wypełnić i nadać jej indywidualny charakter.
– Jaki jest status naszych powolnych przyjaciół? – spytała kapitan Decker.
Tuż obok Adena pierwszy oficer Henry Siboniso użył konsoli zawieszonej przed swoją leżanką grawitacyjną, by zwiększyć skalę wyświetlacza holograficznego, aż objął znaczną część przestrzeni między „Zefirem” a Pallas. Podświetlił ikonkę oznaczoną OSH „Lady Mina” i cmoknął.
– Nawet nie dotarli jeszcze do punktu odwrócenia ciągu – oznajmił Henry. – Lecą po kursie ze stabilnym dziesięć koma dwa. Jeśli nie depną o jedną czy dwie dziesiąte, przegonimy ich o niemal godzinę.
– Sami chcieli się zakładać. – Decker zachichotała cicho. – Tyle że niewiele nam zostanie z tej wygranej, gdy zatankujemy do pełna na Pallas.
– Moglibyśmy zluzować o jedno czy dwa g – zaproponowała Maya. – Oszczędzić trochę paliwa. I tak byśmy ich przegonili. Ważne, kto pierwszy minie wewnętrzny znacznik, nie kto pierwszy zadokuje.
– Niech załoga głosuje – uznała Decker. – W końcu chodzi o pieniądze wszystkich. Wypowiedzcie się. Kto chce zaoszczędzić kilka tysięcy na fakturce za paliwko? Kiepsko zyskamy na zakładzie, jeśli spalimy całą stawkę w napędzie.
– Ja nie. Mogłabym nawet dołożyć kilka stów, gdyby było trzeba – rzekła Maya, nie spuszczając wzroku z ekranu kontrolnego przed sobą. Wyglądała, jakby zbyt dobrze się bawiła, żeby choćby rozważyć złożoną przez samą siebie propozycję.
– Skoro zamierzamy się popisywać, to na całego – powiedział Henry.
– Nie przepadam za długim siedzeniem w tym cholernym wysokim g, ale chyba jeszcze trochę mogę to znieść – odezwał się Tristan Dorn ze swojej kozetki za Adenem. Był pokładowym sanitariuszem robiącym też za kucharza, najstarszym członkiem załogi, wysokim i chudym Oceańczykiem po pięćdziesiątce, o pobrużdżonej twarzy i krótkich siwych włosach.
Adena uspokajał fakt, że niemal wszyscy członkowie załogi „Zefira” byli w jego wieku lub starsi, do tego znacznie bardziej doświadczeni. Tylko pilotka Maya i inżynierka Tess nie miały jeszcze czterdziestki. Po raz pierwszy od swoich początków w Czarnej Gwardii okazał się najmłodszym stażem i najmniej obytym członkiem ekipy, czuł jednak dziwną wolność wywołaną tym, że wykonywał rozkazy, zamiast je wydawać, że sam się uczył, zamiast odpowiadać za rozwój innych osób.
Jako nowego lingwistę wynajęto go na potrzeby sytuacji, kiedy załoga potrzebowała osoby posługującej się płynnie rhodyjskim lub gretyjskim. Uniwersalna sztuczna inteligencja przydawała się do tłumaczeń w przypadku codziennych kontaktów między ludźmi z różnych kultur, ale nawet przy kwantowych układach obliczeniowych nie potrafiła wyłapywać wszystkich niuansów, dialektów lub intonacji równie dobrze jak wielojęzyczny człowiek. Zresztą „Zefir” często poruszał się w kręgach, których członkowie nie chcieli być łatwo rozumiani przez osoby z zewnątrz.
– A ty, Aden? – spytała kapitan Decker. – Wolisz zostawić otwarty gaz czy zachować trochę więcej pieniędzy w rejestrze, gdy będziemy dokować?
– Też mam głos?
– No pewnie. Wszyscy członkowie załogi mają równy głos, nawet jeśli ja i Henry mamy podwójny udział w zyskach. Im więcej paliwa spalimy, tym niższe wynagrodzenie dostaniemy na Pallas. Możemy nie zarobić żadnej porządnej kwoty, gdy „Lady Mina” się wypłaci.
– Jakie są korzyści z utrzymania gazu, jeśli tak czy siak wygramy? – zapytał Aden.
– To kwestia reklamy – odparła Decker. Wskazała wyświetlacz sytuacyjny widoczny ponad nimi. – Wszystkie jednostki z okolicy mają nas teraz na diagramie. Zaś telemetria z naszego transpondera jest dostępna publicznie.
– Każdy, kto dysponuje komtabem, może wejść do Mnemosyne i zobaczyć, że ten statek potrafi przez długi czas wyciągać piętnaście g – dodał Henry. – Dzięki temu ludzie będą pamiętać, gdzie szukać, jeśli trzeba będzie wynająć szybkiego kuriera.
– Zatem zostawmy wciśnięty pedał – uznał Aden. – Ten zakład to i tak były dodatkowe pieniądze, racja? Równie dobrze możemy je zainwestować w reklamę.
Przelotny uśmiech Decker przekazał Adenowi, że spodobała jej się jego decyzja. Robił, co w jego mocy, by zaprezentować się jako ugodowy, i zwykle postępował w sposób, który uważał za zgodny z konsensusem większości. Na szczęście z pozostałymi łatwo było dojść do porozumienia. Aden cieszył się, że nie musi już rozsądzać kłótni ani męczyć się z dynamiką społeczną całej kompanii żołnierzy, którzy w momencie zakończenia wojny w większości byli po dwudziestce i nie zaznali w dorosłym życiu niczego oprócz hierarchicznej dyscypliny.
– Tess? – Kapitan zapytała ostatnią osobę na pokładzie manewrowym, która jeszcze nie wyraziła swojego zdania.
– Lećmy dalej. I mamy jeszcze trochę soczku w zapasie, gdybyś chciała otworzyć wygar nawet nieco bardziej – powiedziała Tess ze swojej leżanki. Przeglądała odczyty danych na konsoli kontrolnej, a w jej głosie nie dało się usłyszeć nawet odrobiny napięcia wywołanego zwiększonym przyspieszeniem.
– I tak pędzimy wystarczająco szybko, by się dobrze zaprezentować. Nie ma sensu zachrzaniać na pełnej i odsłaniać wszystkich kart – odparła Decker. – Zostaw rezerwę na wszelki wypadek. No dobra, sześć głosów za, zero przeciw. Maya, trzymaj kurs.
– Zrozumiałam. Sześć minut do odwrócenia ciągu – odrzekła pilotka. – „Lady Mina” nadal idzie ciągiem dochodzącym, wciąż wlecze się z dziesięć koma dwa g.
– No to mogą się pożegnać ze stawką – powiedział Henry z satysfakcją w głosie. Z wyjątkiem jego i Mai załoga składała się z Oceańczyków, więc to ich językiem posługiwano się zwykle na pokładzie. Henry mówił po oceańsku z silnym palladzkim akcentem, który brzmiał dziwnie melodyjnie w uszach Adena, nienawykłego do takiej intonacji. Pierwszy oficer miał dźwięczny głos, a jego niska barwa w połączeniu z palladzkim zwyczajem zmiękczania spółgłosek sprawiały, że wydawał się niemal smutny.
– Chyba daliśmy im uczciwe fory. No i zaakceptowali warunki. Nic nie poradzę na to, że nikt nie jest od nas szybszy – stwierdziła Decker.
Aden spodziewał się, że przejście do przeciwciągu będzie nieprzyjemne, ale Maya obsługiwała statek tak płynnie, jakby przewozili w ładowni tysiąc skrzynek świeżych jajek. Leżanki grawitacyjne znajdowały się na przegubach zamontowanych w podłodze. Komputer sterował nimi w taki sposób, by minimalizować wpływ siły przyspieszenia, gdy Maya obracała kadłub, żeby rozpocząć ciąg zwalniający. Aden nie potrafił stwierdzić, czy była to kwestia manualnej zręczności, z jaką posługiwała się przepustnicą, czy po prostu zaawansowanego oprogramowania pilotującego, ale ciąg wygasł i wrócił tak łagodnie, że jego leżanka nie miała w sumie zbyt wiele do roboty. Nastąpiła krótka chwila nieważkości, kiedy żołądek poszedł mu lekko w górę, ale zaraz potem wskaźnik akceleracji znów zaczął się podnosić i Aden poczuł ciężar niekorygowanej grawitacji lądujący mu znów na piersi.
– Obrót wykonany. Szacowany czas przybycia do wewnętrznego znacznika wynosi jedną godzinę piętnaście minut i trzydzieści siedem sekund – obwieściła Maya na cały pokład manewrowy.
– Gdybyś chciał przewieźć cokolwiek choć odrobinę szybciej z Rhodii na Pallas, musiałbyś przywiązać to do rakiety – rzekła Tess obok Adena.
Wszyscy członkowie załogi mieli na sobie kombinezony, ale Tess jako jedyna zsuwała swój do połowy ciała i obwiązywała się rękawami w pasie. Sprawiała wrażenie, jakby jej wewnętrzny termostat był nastawiony pięć stopni wyżej niż u reszty. Przez większość czasu okrywała górną część ciała jedynie czarną koszulką kompresyjną bez rękawów, odsłaniającą tatuaże na umięśnionych ramionach, piękne wizerunki wilków i lisów wykonane tuszem o zmieniających się barwach. Aden nie widywał zbyt wielu wytatuowanych osób, ponieważ w gretyjskiej armii nie zezwalano na tego typu ozdabianie ciała, i z zaskoczeniem odkrył, że uznał tatuaże za atrakcyjne, przynajmniej w przypadku Tess. Wydawały się jakoś pasować do jej osobowości.
– A co, jeśli matryca grawmagnetyczna przestanie działać, kiedy będziemy pędzić z takim przyspieszeniem? – spytał Aden i od razu tego pożałował, gdy uświadomił sobie, że wcale nie chce usłyszeć odpowiedzi. Mimo to Tess jej udzieliła.
– Zmarłbyś w wyniku wylewu krwi do mózgu w ciągu około dziesięciu sekund – oznajmiła tonem, w którym niemal rozbrzmiewała wesołość. – Ja w ciągu piętnastu. Maya pewnie wytrzymałaby dwadzieścia. Piętnaście g wyłączyłoby nam wszystkim światło, zanim Maya zdążyłaby stłumić ciąg. Ale nie martw się. Te matryce są naprawdę niezawodne.
– Nie daj jej się nastraszyć. Obwód zabezpieczający działa na ścieżkach palladowych. Odciąłby napęd w jakieś dziesięć nanosekund – wtrąciła Maya z góry. – Wszyscy mielibyśmy tylko cholernie wielkiego kaca. I może z kilku nosów pociekłaby krew.
– Dobrze wiedzieć – odparł Aden. – Czy coś takiego już się wydarzyło?
– Jeszcze nie. Ale rzadko kiedy wchodzimy powyżej piętnastu. Gdy wszystko funkcjonuje blisko granicy możliwości, zwiększa się prawdopodobieństwo błędu systemu. – Tess oparła z powrotem głowę o zagłówek leżanki i zamknęła oczy.
– Za szesnaście minut dotrzemy do zewnętrznego znacznika – oznajmiła Maya. – Ale nie ma to jak nasza smuga wylotowa. W podczerwieni pewnie widzą nas nawet na Acheronie.
– Aden, odezwij się do Centrali Pallas i zapukaj do drzwi – poleciła kapitan Decker.
– Tak jest, ma’am.
Aden wyświetlił ekran łączności na swojej konsoli, ciesząc się, że ma jakieś zajęcie. Jego dotychczasowe doświadczenia łącznościowe ograniczały się do procedur wojskowych podczas szkolenia przygotowawczego i zanim dołączył do załogi „Zefira”, przez pół dekady nawet nie dotykał konsoli, ale nowoczesne interfejsy komunikacyjne były równie łatwe do rozgryzienia jak komtaby. Henry szkolił go na stanowisku łącznościowym przez dwa tygodnie, zanim uznał z satysfakcją, że Aden od podszewki opanował posługiwanie się sprzętem. Teraz wybrał kanał podejścia do Stacji Pallas i wysłał sekwencję inicjującą, po czym przełączył się na protokół głosowy.
– Centrala Pallas, OSH-2022 za szesnaście minut osiągnie zewnętrzny znacznik. Proszę o wektor podejścia do doku w Pallas Jeden.
– OSH-2022, podążaj bezpośrednio przez środkowy znacznik ścieżką Delta.
– Potwierdzam, podążam bezpośrednio przez środkowy znacznik ścieżką Delta – wyrecytował w odpowiedzi Aden.
Wymiana odzywek głosowych stanowiła w zasadzie formalną uprzejmość, ponieważ łącze danych pomiędzy statkiem a stacją kontrolną pokazało te same informacje na konsoli nawigacyjnej, zanim wymiana komunikatów werbalnych w ogóle się zakończyła, ale zakorzenionych rytuałów niełatwo było się pozbyć nawet w epoce natychmiastowej transmisji danych.
– Jesteśmy w kolejce do Pallas Jeden – poinformował Aden.
– Dziękuję. A teraz wywołaj „Lady Minę”, żebyśmy mogli się trochę ponapawać sukcesem.
– Tak jest, ma’am. Kanał prywatny czy ogólny?
– Użyj wąskiego pasma, tylko do naszego użytku. Nikt inny nie musi wiedzieć o naszym zakładzie.
– Zrozumiałem.
Aden otworzył połączenie z drugim statkiem. Zamiast nadawać rozmowę na kanale ogólnym albo przesyłać ją w formie danych przez Mnemosyne, komputer łącznościowy „Zefira” skierował emiter laserowy ku kadłubowi „Lady Miny”, żeby mogli porozumieć się bezpośrednio i na osobności. Wprawdzie istniały sposoby pozwalające podsłuchiwać ciasne pasmo, lecz było to znacznie trudniejsze niż przechwycenie strumienia danych w Mnemosyne lub przepuszczenie szyfrowanej transmisji radiowej przez algorytm deszyfrujący. Komputer potrzebował kilku sekund, by ustawić emiter i namierzyć nim „Lady Minę”, która wciąż przyspieszała ku punktowi odwrócenia ciągu gdzieś na szlaku przed „Zefirem”.
– „Lady Mina”, tu „Zefir”. Nasza kapitan chce się z wami połączyć.
– Mów, „Zefir”.
– Idziemy właśnie ciągiem zwalniającym – oznajmiła Decker. – W tym momencie można już chyba bezpiecznie stwierdzić, że zadokujemy przed wami.
– Nie zrozum tego źle, ale wciąż nie tracę nadziei. Jeśli wasze pole siłowe się zesra, przy takiej prędkości przestrzelicie i ominiecie podejście o pół dnia.
– To raczej nie nastąpi – odparła Decker.
– Może to mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Przekażemy forsę, gdy zobaczymy, jak na Syne wyskoczy wasz status dokowania. I na bogów, wiedziałem, że jesteście szybcy, ale nie że aż tak.
– Taa, nasza łajba potrafi się nieźle sprężyć – przyznała Decker. – Wkrótce widzimy się u Handlarza Khana. I pamiętajcie, by przelać kasę, gdy zarzucimy cumy. „Zefir” bez odbioru.
– Handlarz Khan – powiedział Tristan głosem, w którym wydawały się po równi rozbrzmiewać cześć i groza. – Kiedy ostatnio tam byłem? Z sześć miesięcy temu?
Popatrzył na Adena i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– A ty nigdy nie byłeś u Khana.
– Nigdy nie byłem na Pallas – potwierdził Aden.
– Dają tam nieźle wściekłe żarcie. Najostrzejsze po tej stronie Acherona. Gdy ostatnim razem wziąłem pikantne tarkari z koźliną, paliło mnie jeszcze dwa dni później, że tak powiem.
– Gdy zamawiasz, każą ci wybrać stopień ostrości – dodała Tess. – W skali od jeden do dziesięciu. Bierz powyżej pięciu tylko wtedy, gdy jesteś przyzwyczajony do acherońskiego albo palladzkiego żarcia. A dziesiątkę wybieraj wyłącznie, gdy nie przeszkadzają ci chemiczne oparzenia w przełyku.
– Jeśli przez kolejne półtorej godziny nic nie odpadnie od tego statku, nawet nieco zarobimy na zakładzie – rzekła z góry Decker.
Na pokładzie dowodzenia stały tylko dwie leżanki, dla pilota i kapitana, więc gdy jednostka pozostawała w trybie manewrowym, Decker i Maya zawsze znajdowały się trzy metry ponad resztą. Aden wciąż nie przyzwyczaił się w pełni do różnicy kierunków pomiędzy budynkiem umieszczonym na płaskiej powierzchni i statkiem kosmicznym pozostającym pod wpływem przyspieszenia. Kiedy znajdowali się w ruchu, górna część jednostki stawała się przodem, ale po wyłączeniu napędu i wirnika grawmagnetycznego pojęcia przodu, tyłu, góry lub dołu traciły znaczenie. Aden przywykł do życia w płaszczyźnie poziomej, lecz na jednostkach kosmicznych wszystko było zorganizowane w układzie pionowym, małe pokłady umieszczano nad sobą niczym piętra w wysokim i wąskim wieżowcu.
– A jak nam idzie w kwestii zarządzania termicznego? – spytała kapitan.
– Odprowadzanie ciepła w porządku – odrzekła Tess, zerknąwszy na ekran. – Nie osiągnęliśmy jeszcze osiemdziesięciu procent pasywnych limitów termicznych. Dysponujemy polem do manewru.
– Dobrze wiedzieć. Do wszystkich, przygotujcie się do sprawnego dokowania. Chcę, żeby bez żadnych przeszkód szybko znalazło się przede mną coś mocnego i zimnego. Upewnijmy się, że wszystko jest na medal, by zarządca doku się do niczego nie przychrzanił.
Kolejną godzinę załoga spędziła na sprawdzaniu systemowych list kontrolnych i przekomarzaniu się. Aden wykonał wymagane procedury, gdy mijali zewnętrzny, a następnie środkowy znacznik. Wskazówki dotyczące końcowej ścieżki podejścia otrzymali, gdy przelecieli przez wewnętrzny znacznik. Przekazał je na stanowisko Mai i jednocześnie powtórzył na głos.
– Zezwolenie na końcową ścieżkę i twarde dokowanie na Alfa Pięć-Trzy – odczytał do wieży kontrolnej Pallas Jeden.
– Kieruję się na Alfa Pięć-Trzy – potwierdziła Maya. – Szacowany czas przybycia: jedenaście minut.
„Zefir” wyłączył przeciwciąg w chwili, gdy mijali wewnętrzny znacznik. Wytracili całą szybkość, jaką przez ostatnie godziny zyskali kosztem wielkiej ilości paliwa, i teraz statek sunął pędem resztkowym, zaledwie kilka metrów na sekundę poniżej limitu prędkości obowiązującego w strefie wewnętrznej. Za pomocą silników manewrowych Maya na powrót obróciła ich dziobem do przodu, po czym oddała sterowanie komputerowi.
– Dwie godziny, dwadzieścia dziewięć minut i trzydzieści osiem sekund od boi RP Trzy do wewnętrznego znacznika – oznajmiła.
Henry i Decker gwizdnęli cicho. Tess jedynie zachichotała z satysfakcją.
– To prawie pół godziny mniej niż poprzedni rekord – powiedziała Decker z góry. – Chyba trochę minie, zanim ktokolwiek nas przebije.
Aden przełączył wyświetlacz przed sobą, by ukazywał widok z zewnątrz. Ze zdjęć i przekazów z Mnemosyne wiedział, jak wyglądała Pallas, ale zupełnie czym innym było obserwować planetę z odległości zaledwie kilku tysięcy kilometrów, nawet jeśli tylko przez kolejny obiektyw. Pallas była mała, po Hadesie najmniejsza ze wszystkich globów systemu Gaja, jednak z przestrzeni wyglądała na najbardziej onieśmielającą. Może były to tylko podpowiedzi podświadomości, posiadanej przez Adena wiedzy, że Gretyjczycy ponieśli największe szkody właśnie tutaj, na górskich zboczach i w tunelach, ale planeta wydawała się nieprzyjazna i surowa.
– Nigdy tu nie byłeś, co? – odezwał się Tristan, widząc, na co Aden patrzy.
– Nigdy – przyznał Aden. – A ty schodziłeś na powierzchnię?
– Tak, kilka razy. Miałem trochę wolnego i chciałem się przekonać, jak tam jest. I spróbować czegoś innego niż to, co serwują turystom na stacjach.
Tristan wskazał ogrom planety wypełniającej większość pola widzenia kamery. Na półkuli rozciągającej się pod Pallas Jeden panował dzień i nawet z orbity Aden dostrzegał góry. Światło słoneczne odbijało się od oblodzonych szczytów i wód wąskich mórz rozlanych między łańcuchami górskimi. Wyższych gór i głębszych mórz niż gdziekolwiek w systemie.
– Wszystkie miasta leżą na biegunie – rzekł Tristan. – Na tarasach umieszczonych w połowie zboczy. Tylko tam jest wystarczająco ciepło. Stacje znajdują się bezpośrednio nad nimi, na uwięzi. Wspinacz transportowy potrzebuje pięciu dni, żeby wdrapać się z dołu na orbitę. Gdybyśmy podchodzili pod mniejszym kątem, widziałbyś kabel. Z acherońskiego grafenu.
– Pięć dni – powtórzył Aden. – Chyba rzeczywiście bardzo chciałeś zobaczyć, jak tam jest.
– Robią, co w ich mocy, żeby podróż była tego warta. W pasażerskich wspinaczach są świetne restauracje. I powiem ci, widoki są zabójcze. Podobnie jak trunki, na bogów. Gdy obserwujesz zachodzące słońce z baru położonego tysiąc kilometrów nad szczytami, sącząc stuletnią rhodyjską whisky, aż masz ochotę uwierzyć w siły wyższe. Gdyby tylko tamtejsza grawitacja nie była taka paskudna, zdecydowałbym się spędzić tam emeryturę.
– Tristan był już wszędzie. – Tess przeciągnęła się na leżance i ziewnęła. – Ocenia planety na podstawie jedzenia i drinków. Myślę, że pewnego dnia zrobi przewodnik turystyczny.
– Nikt nie chciałby patrzeć, jak upijam się na pięciu różnych planetach.
– Sześciu – poprawił Aden.
– Nie zmusiłbyś mnie, żebym napił się z Gretyjczykami, nawet gdybyś dał mi tysiąc agów i wolny tydzień w najlepszym domu rozkoszy na Acheronie – odparł Tristan.
Aden poczuł, że się rumieni, ale z ulgą stwierdził, że wszyscy są przypięci do kozetek i w większości spoglądają na ekrany wyświetlane na przedniej grodzi, a nie siedzą wokół stołu w mesie, gdzie dostrzegliby jego reakcję. Nikt z załogi nie wypytywał o jego fikcyjną historię, a jedyna osoba, która wiedziała – kapitan Decker – zachowała te informacje dla siebie, pozwalając mu samodzielnie zdecydować, kiedy się ujawnić. Aden nie miał pojęcia, kiedy to nastąpi, ale na pewno jeszcze nie teraz. Przez minione trzy miesiące zbratał się z załogą i miał wrażenie, że zaczęli uważać go za kogoś więcej niż tylko tymczasowe uzupełnienie. Gdyby jednak zdradził kolegom, pochodzącym głównie z Oceany, że jego doświadczenia i rodowód są tylko częściowo zgodne z prawdą, że był Gretyjczykiem z oceańskiej matki, a nie na odwrót, zapewne kazaliby mu wysiąść na następnej stacji kosmicznej. Niedbale rzucona przez Tristana nieprzyjazna uwaga na temat mieszkańców Gretii tylko potwierdziła odczucia Adena. A gdyby odkryli, że był również czarnogwardzistą, zapewne istniało niemałe ryzyko, że Henry po prostu zaprowadziłby go do śluzy i z miejsca wyrzucił w przestrzeń.
Teraz każdego dnia dziękował w duchu matce za to, że nalegała, by uczył się nie tylko gretyjskiego, ale i oceańskiego, i że co roku spędzała z nim całe miesiące na swojej ojczystej planecie, choć ojciec nie lubił tych długich wizyt u rodziny. Gdy Aden studiował lingwistykę w gretyjskiej akademii wojskowej, chodził na zajęcia z wieloma osobami, które bezbłędnie opanowały oceański, ale nie brzmiały jak miejscowi, ponieważ nie miały tamtejszego akcentu. Ich intonacji nie dawało się przyporządkować do żadnego konkretnego miejsca. On natomiast brzmiał, jakby pochodził z oceańskiego miasta Chryzeida, ponieważ tam urodziła się jego matka, rozmawiająca z nim niemal wyłącznie po oceańsku, gdy ojca nie było w pobliżu. Umiejętność przełączania umysłu pomiędzy językami była dla Adena równie automatyczna jak oddychanie.
Matka zostawiła rodzinę, gdy jego siostra Solveig była jeszcze małą dziewczynką, zbyt małą, by sama mogła kształtować w sobie podobne ścieżki neuronalne bez stałej obecności partnera do rozmowy i wzoru do naśladowania. Wielokrotnie komunikował się z Solveig w Mnemosyne, odkąd odzyskał z nią kontakt po zwolnieniu z więzienia, i kilkakrotnie przeszedł na oceański, by przekonać się, na ile wpływy ich matki się utrzymały. Solveig mówiła płynnie, lecz z powodu sposobu, w jaki została wychowana, w jej oceańskim dało się wyraźnie słyszeć gretyjski akcent.
W ostatnich miesiącach zaczął myśleć o sobie jako o Oceańczyku. Uznał, że i tak jest to w zasadzie prawda, że jego obywatelstwo stanowiło dzieło przypadku, rzutu monetą, która równie dobrze mogła wylądować na drugiej stronie. Może był Adenem Ragnarem, a może cały czas Adenem Jansenem. Kimkolwiek był teraz, na pewno już nie majorem gretyjskiej Czarnej Gwardii Adenem Robertsonem, i gdyby mógł wymazać siedemnaście lat, jakie przeżył pod tym nazwiskiem, zrobiłby to bez zastanowienia.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.PODZIĘKOWANIA
Lista osób, które pomogły mi w pisaniu książki, jest zawsze długa, ponieważ pisarstwo jest po części pracą zespołową. Nawet jeśli to ja przerzucam piłkę przez linię końcową, nie stałoby się to bez wielu innych ludzi, którzy usuwali przeszkody, ułatwiali podania lub oferowali mi metaforyczne napoje energetyczne w tych małych buteleczkach o fosforyzujących barwach.
(Zapewne widzicie już, że niezbyt dobrze mi idzie ze słownictwem sportowym, ale odpuśćcie mi ten jeden raz.)
Jak zawsze przede wszystkim dziękuję mojej żonie, Robin, która strzeże mnie przed ingerencjami życia codziennego i bez której ta powieść – oraz wszystkie moje poprzednie – powstałaby wyłącznie w charakterze mglistych pomysłów gdzieś w zakątku mojej głowy.
Od strony zawodowej chciałbym podziękować ekipie z 47North, zwłaszcza Adrienne i Jasonowi, którzy z ogromną cierpliwością podchodzą do mojej definicji słowa „termin”, a także Andrei Hurst, która pilnuje, żeby ostateczny produkt zawsze był znacznie lepszy niż pierwszy szkic.
Od strony osobistej jestem wdzięczny moim bliskim znajomym i betaczytelnikom, którzy zapewniają mi wsparcie i motywację: moi przyjaciele z Doge, czyli Paul, Tracie, Monica, Tam, Laurie i Stacy, oraz mój kumpel z Viable Paradise i pisarski partner Kris Herndon.
Dziękuję George’owi R. R. Martinowi, który powiedział parę wyjątkowo miłych słów o poprzednim tomie tego cyklu, „Wstrząsach wtórnych”, i który okazał się na tyle uprzejmy, by przesłać te wyjątkowo miłe słowa w formie pisemnej mojemu wydawcy, żeby można je było wykorzystać w blurbach.
I wreszcie, jak zawsze, dziękuję wszystkim Wam, moim czytelnikom, za to, że kupujecie moje książki i polecacie je innym, oraz za to, że podążyliście za mną do tego nowego wszechświata z nową obsadą postaci. Bardzo jestem Wam wdzięczny i mam nadzieję, że zostaniecie przy mnie, by dowiedzieć się, co nastąpi dalej.Marko Kloos jest autorem dwóch serii w realiach militarnego science fiction: „Frontlines” i „Wojny palladowe”, oraz członkiem pisarskiej grupy George’a R. R. Martina tworzącej we wspólnym uniwersum „Dzikie karty”. Urodził się i wychował w niemieckim mieście Münster. Bywał żołnierzem, księgarzem, dokerem i administratorem sieci w korporacji, zanim uznał, że tak naprawdę chciałby robić w życiu coś twórczego – dla rozrywki i dla zysku. Pisze przede wszystkim science fiction i fantasy, ponieważ pasjami uwielbia te gatunki, odkąd zaczął wydawać kieszonkowe głównie na niemieckie pulpowe serie SF. Lubi księgarnie, miłych ludzi, październik w Nowej Anglii, wieczne pióra i zegarki na rękę. Marko rezyduje w Mroźnym Zamku w amerykańskim stanie New Hampshire wraz z żoną, dwójką dzieci i wędrowną sforą żarłocznych jamników. Jego oficjalna strona to www.markokloos.com.