- W empik go
Ukarani - ebook
Ukarani - ebook
Dziewczyna w żałobie.
Chłopak, który doprowadził do śmierci jej siostry.
Zemsta i uczucia, zmieniające najtwardsze plany.
Pochodząca z małego miasteczka Klaudia Kasprzyk wjeżdża do jednej z najlepszych uczelni w kraju. Ukończenie prestiżowego uniwersytetu jest tylko pretekstem, Klaudia ma o wiele ważniejszy cel przed oczami. Emil Kaliszewski odebrał dziewczynie najważniejszą osobę w życiu – jej siostrę. Doprowadził do śmierci Leny i teraz musi za to zapłacić.
Plan jest prosty: rozkochać w sobie Kaliszewskiego i podstępem zmusić go, by przyznał się do swoich win. Zawziętość Klaudii trwa tak długo, jak utrzymuje swoje serce w ryzach, ale nie jest to najłatwiejsze zadanie. Pieczołowicie przygotowany plan zaczyna się walić, gdy uczucia zaczynają dochodzić do głosu.
Pasjonujący początek dylogii Ukarani przenosi czytelnika w świat zemsty, niechcianych emocji oraz prawdy, którą trzeba odkryć, żeby spać spokojnie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67339-58-2 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
STYCZEŃ
Wycie syren zbudziło studentów Wydziału Politologii i Studiów Międzynarodowych jednej z najlepszych uczelni w kraju. Ogłuszający dźwięk alarmu rozszedł się po akademiku. Ciemną zimową noc rozświetliły policyjne reflektory, których światła wpadły przez okna do pokoi. Wyrwani ze snu ludzie podnosili się z łóżek i podbiegali do parapetów.
Chwilę później oniemiali przyglądali się radiowozom oraz karetce pogotowia ratunkowego, zaparkowanym niechlujnie na dziedzińcu uczelni. Kilka metrów dalej dwaj umundurowani policjanci zaciekle rozmawiali przyciszonymi głosami. Stojący obok nich ratownik medyczny nerwowo palił papierosa, opierając się plecami o maskę ambulansu.
W pokojach akademika zawrzało i nikt nie myślał, by wrócić do łóżka i w spokoju przespać tę noc. Wielu studentów postanowiło zejść na dół i wyjść przed budynek, by z bliska przyjrzeć się widowisku. Byli podekscytowani – choć nikt jeszcze nie wiedział, co się dzieje, każdy pragnął znaleźć się w centrum tej sensacji. Okryci kurtkami i płaszczami, lecz wciąż w kapciach, stłoczyli się w jednej grupce przy ogrodzeniu na pokrytym śniegiem trawniku. Pozwolono im obserwować. Nie zbliżać się, nie pytać, nie komentować. Zdarzenia, do których doszło tej nocy, zapamiętali jako pełne chaosu, nierealistyczne. Byli oszołomieni, zdezorientowani niczym spłoszone stado.
Dochodziła trzecia nad ranem. Temperatura spadła poniżej zera. Wiał lodowaty wiatr. Mróz dotkliwie szczypał w twarz.
Bardzo szybko zaczęli pojawiać się wezwani na miejsce wykładowcy, którzy próbowali przeganiać studentów niczym natrętne muchy, ale bezskutecznie. Kilka osób nagrywało widowisko swoimi telefonami.
– Proszę się odsunąć! – krzyknął mocno zdenerwowany funkcjonariusz policji, który właśnie pojawił się w drzwiach. Po chwili z budynku wybiegli dwaj ratownicy medyczni, dźwigając na noszach nieprzytomnego młodego mężczyznę. Pełną napięcia ciszę brutalnie przerwał krzyk. Chłopak przez chwilę wił się i skomlał – pomiędzy przeraźliwymi, krótkimi wrzaskami, po czym znowu zemdlał.
Grupa studentów rozstąpiła się jak Morze Czerwone, robiąc przejście ratownikom. Trzeci z nich, wcześniej palący papierosa, spojrzał przerażony na rannego. Po chwili podbiegł do karetki i wykrzyczał wprost do aparatu radiowego:
– Przygotujcie salę! Dzieciak nam się wykrwawia!
Nastąpiło ogólne wstrzymanie oddechu. Studenci wytężali wzrok i wyciągali szyje, aby dostrzec jak najwięcej.
– To Emil! – pisnęła jedna z dziewcząt i zakryła dłonią usta. Inna krzyknęła. Ktoś zatoczył się do tyłu w ataku paniki. Rozniósł się przyprawiający o ból uszu gwar, gdy każdy próbował przekrzyczeć każdego.
Ratownicy nie zwracali uwagi na chaos, jaki wywołali swoim pojawieniem się, i sprawnie przedostali się do ambulansu. W końcu drzwi karetki zatrzasnęły się z hukiem, mężczyźni wskoczyli do środka, a samochód odjechał na sygnale. Jeszcze przez chwilę dało się słyszeć rozdzierający krzyk Emila.
– Oby zdążyli. – Jedna z dziewcząt załkała i przeżegnała się szybko.
Na śniegu zalegającym przy chodniku dostrzeżono krew, co jeszcze spotęgowało grozę sytuacji. Zdruzgotani studenci stali w bezruchu, z zimna szczękając zębami.
– Co się stało?! – krzyknął w stronę policjantów kolega Emila z zajęć. Wszyscy zamarli w nerwowym oczekiwaniu.
Odpowiedź nie nadeszła. Surowi funkcjonariusze zdawali się w ogóle nie zwracać uwagi na zgromadzenie, które utrudniało im pracę.
Po chwili gwar ucichł. Tym razem nie trzeba było komendy – ludzie rozstąpili się, robiąc przejście dwóm policjantom i dziewczynie. Szła przed nimi, a ręce miała skute kajdankami.
– Kto to jest?
Odpowiedź padła po chwili.
– Arleta, chodzi ze mną na zajęcia.
Arleta szła z wysoko uniesioną głową, ale wzrok miała nieobecny, szklisty. Na jej twarzy błądził nieśmiały uśmiech. Ktoś niezgrabnie okrył jej ramiona płaszczem, ale ten zsunął się i spadł na ziemię. Choć policjant szybko narzucił go z powrotem na dziewczynę, wszyscy zdążyli zobaczyć jej ubabrany we krwi T-shirt.
Nikt niczego nie rozumiał. Żaden z policjantów nie chciał łaskawie powiedzieć, co jest grane. Przerażeni ludzie mogli się tylko domyślać. Czyżby Arleta chciała zabić Emila?
– Dziwka! – krzyknęła w jej stronę któraś z dziewczyn. Koleżanka przytrzymywała ją w pasie i powstrzymywała przez zrobieniem głupstwa.
Policjanci wepchnęli Arletę do policyjnego radiowozu. Nie stawiała oporu. Wciąż się lekko uśmiechała, a tuż przed odjazdem pomachała do tłumu jak królowa na audiencji. Radiowozy ruszyły w ciszy. Na dziedzińcu zrobiło się prawie ciemno, świeciła tylko jedna samotna latarnia przy drzwiach.
Jeden ze studentów podbiegł do stojącego najbliżej niego wykładowcy.
– Proszę nam powiedzieć, co się stało! – zażądał. Tłum nagle ucichł, a dwadzieścia par oczu spoczęło na nauczycielu.
– Wracajcie do łóżek!
– Proszę powiedzieć!
Mężczyzna westchnął.
– Arleta Mróz zaatakowała Emila Kaliszewskiego. Jeden z waszych kolegów usłyszał krzyk Emila i wezwał pomoc.
Studenci poczuli do wykładowcy wdzięczność, choć była to bardzo zdawkowa informacja.
– Wiadomo, czemu to zrobiła? Czym go zaatakowała? Skąd tyle krwi?
– Nie wiem i nie wiem, wracajcie do łóżek i pomódlcie się za Emila. Miejmy nadzieję, że jutro wszystko się wyjaśni.
Wykładowca przeszedł przed drzwi akademika i zniknął w środku. Studenci, szepcząc między sobą i snując rozmaite teorie, powoli rozeszli się do swoich pokoi.
Kilka dziewcząt stało jednak na dziedzińcu jeszcze przez pewien czas, trzymając się za lodowate dłonie jak przestraszone dzieci. Były zrozpaczone, jakby utraciły kogoś bardzo bliskiego. Było tak zimno, że łzy, które płynęły im z oczu, zamarzały na policzkach.
MAJ
Krajobraz za szybą znużył i przygnębił Klaudię. Pociąg mknął przed siebie wytyczoną trasą i nie miał bezpośrednio wpływu na widok za oknem. Żółte pola rzepaku, pasące się na nich krowy i mniej lub bardziej zadbane gospodarstwa rolne nie robiły na niej wrażenia. Współpasażerom również nie poświęciła większej uwagi. Siedzący naprzeciwko młody mężczyzna przyglądał jej się zza gazety, ale Klaudia nie zaszczyciła go spojrzeniem. Żeby zabić czas i pozbyć się z głowy dołujących myśli, jeszcze raz otworzyła trzymany na kolanach zeszyt. Delikatnie wyjęła z niego złożoną na cztery kartkę i otworzyła ją, rozprostowując papier dłonią zaciśniętą w pięść. Znała treść na pamięć, słowo po słowie, jednak lubiła się w nią wpatrywać i obserwować pismo Leny. Była to zapisana drobnym maczkiem, niechlujnie wyrwana kartka z pamiętnika. Jej treść była druzgocąca. Nie dalej jak dwa tygodnie wcześniej przyszła z rzeczami Leny, odesłanymi przez uczelnię.
Matka Klaudii ani myślała, by przejrzeć pudła postawione niezgrabnie w przedpokoju. Bała się, że kiedy tylko je otworzy, jej depresja pogłębi się do niewyobrażalnych rozmiarów. Klaudia ulokowała kartony w dawnym pokoju Leny i postanowiła zajrzeć do nich za kilka tygodni, nie chcąc rozdrapywać świeżych ran. Nie wytrzymała. Jeszcze tego samego wieczoru przecięła taśmę, którą owinięte było pierwsze, największe pudło, i klęcząc na podłodze, zajrzała do środka.
Były tam książki i ubrania. Te, które zapomniały z matką zabrać, kiedy pojawiły się na uczelni w grudniu, kilka dni po jej samobójstwie. Klaudia wyła, wyciągając ostrożnie przedmioty z pudełka. Wtuliła się w sweter, który wciąż pachniał jak Lena, przejrzała zeszyty, zapisane drobnym i ukośnym pismem. Na dnie kartonu znalazła ramkę ze zdjęciem całej ich trójki – matki i dwóch sióstr, zrobionym ubiegłego roku nad morzem zaraz po tym, jak Lena zdała maturę.
Mimowolna skarga wydostała się z jej ust, żal wypełnił serce. Wciąż nie miała pojęcia, dlaczego Lena to zrobiła. Władze uczelni zapewniły mamę, że Lena nie miała problemów w nauce, trzymała się trochę na uboczu, ale nie sprawiała kłopotów. Śledztwo umorzono. Studentka skoczyła sobie z mostu. Ot tak. Nikogo nie zastanowiło, dlaczego to zrobiła. Klaudia nie mogła się pogodzić z faktem, że sprawę jej siostry zamieciono pod dywan. Jakby ktoś taki jak Lena Wojciechowska nigdy nie istniał, a życie toczyło się dalej.
Kiedy zaczęła pakować rzeczy na powrót do kartonu, z jednej z książek wypadł papier. Otworzyła złożoną na cztery kartkę, a następnie zamrugała szybko. Przez chwilę sądziła, że ktoś zrobił sobie z niej żart, ale zaraz wstrzymała oddech. Miała przed sobą fragment z pamiętnika Leny. Data na górze strony wskazywała początek grudnia. W popłochu przejrzała kartony jeszcze raz, ale pamiętnika nie znalazła. Była tylko ta kartka.
Nie wiedziała, że Lena wciąż prowadzi pamiętnik. Pisała go w podstawówce, ale Klaudii zawsze wydawało się, że to dziecinada. Aż do tej chwili. Teraz była wdzięczna losowi za niespodziewany prezent, który właśnie otrzymała.
Chwilę walczyła z zamiarem pobiegnięcia do matki i pokazania jej znaleziska, ale ostatecznie odrzuciła ten pomysł. Ewa Wojciechowska była w tej chwili tak rozchwiana emocjonalnie, że jej reakcja mogłaby być daleka od oczekiwanej.
Klaudia oparła się plecami o łóżko, zaczerpnęła głęboko tchu i przeczytała wpis. A kiedy skończyła, zrobiła to ponownie. A potem jeszcze raz. Do końca dnia czynność tę powtórzyła jeszcze kilkakrotnie. Był środek nocy, gdy wstała z materaca i ponownie przeczytała kartkę. Potem do rana nie zmrużyła oka.
***
Złożyła notatkę i schowała do zeszytu, wzdychając ciężko. Potem wzięła w dłonie oficjalne urzędowe pismo z pieczątką Zakładu Karnego w Czersku. Ten dokument był teraz dla niej wyjątkowo ważny – wraz z listem Leny stanowił pewnego rodzaju skarb. Trzymała je kurczowo, ponieważ dawały jej nadzieję, że prawda wreszcie wyjdzie na jaw, a winowajcę dosięgnie sprawiedliwość.
Pociąg zatrzymał się na stacji w Czersku. Klaudia włożyła zeszyt do torebki, którą zarzuciła na ramię, a po chwili opuściła przedział i wysiadła z pociągu na zalany słońcem dworzec kolejowy.
Nie znała Czerska, była tu po raz pierwszy w życiu. Przed przyjazdem sprawdziła, gdzie znajduje się zakład karny i zdecydowała, że najwygodniej będzie wezwać taksówkę. Nie powiedziała matce, dokąd się wybiera. Zresztą nie była pewna, czy ta zauważy jej nieobecność. Od czasu śmierci Leny była na przymusowym urlopie, podczas którego nie rozstawała się z psychotropami i tanim winem. Noc i dzień zlewały jej się w jedno, gdy całymi godzinami nie wychodziła z łóżka.
Kiedy szła na postój taksówek, jakiś mężczyzna zagwizdał za nią przeciągle. Inni taksowali ją wzrokiem, z ukrycia lub otwarcie. Przywykła do zaczepek i przedmiotowego traktowania przez facetów, w tym chłopców, z którymi się spotykała. Zawsze była zdobyczą, trofeum, którym należałoby się pochwalić, by inni zazdrościli. Tylko Maciek okazał się inny.
Wsiadła do taksówki i poprosiła, by zawieźć ją do zakładu karnego. Taksówkarz, chuderlawy, przedwcześnie łysiejący młokos, dłuższą chwilę spoglądał na nią w lusterku wstecznym, nim ruszył. Nie wiedziała, czy mu się spodobała, czy po prostu zastanawiał się, co ją niesie do takiego miejsca.
Ruszyli. Podróż w zdezelowanym aucie z niesprawną klimatyzacją dość szybko zmęczyła Klaudię. W dodatku zaczęła czuć się nieswojo, obserwowana przez kierowcę. Chwilę przyglądała się blokowiskom, które właśnie mijali, a potem wyciągnęła kartkę z pamiętnika Leny i przeczytała wpis ponownie:
_3 GRUDNIA 2016_
_DROGI PAMIĘTNIKU!_
_JESZCZE NIGDY ŻADEN WPIS NIE SPRAWIŁ MI TAKIEJ TRUDNOŚCI, CHOĆ ZNASZ OD DAWNA MOJE MYŚLI, UCZUCIA I LĘKI._
_DZIŚ COŚ SIĘ ZMIENIŁO. ZROZUMIAŁAM, KIM DLA NIEGO JESTEM. DZIŚ SIĘ DOWIEDZIAŁAM. O WIELE ZA PÓŹNO. NAIWNIE WIERZYŁAM, ŻE CZUJE DO MNIE TO SAMO CO JA DO NIEGO, I Z UFNOŚCIĄ CHŁONĘŁAM KAŻDE JEGO SŁOWO I OBIETNICĘ. NIGDY NIE BYŁO OFICJALNYCH DEKLARACJI Z JEGO STRONY, ZABIEGAŁ O MNIE, ALE WTEDY, GDY NIKOGO NIE BYŁO W POBLIŻU, A PUBLICZNIE UDAWAŁ, ŻE MNIE NIE ZNA, A WRĘCZ NAŚMIEWAŁ SIĘ ZE MNIE. JA, ZAKOCHANA W NIM IDIOTKA, STARAŁAM SIĘ TEGO NIE DOSTRZEGAĆ. ARLETA OSTRZEGAŁA MNIE PRZED NIM, MÓWIŁA, ŻE CHCE MNIE TYLKO WYKORZYSTAĆ, A POTEM PORZUCI JAK PSA, TAK TO OKREŚLIŁA._
_ODDAŁAM MU CAŁĄ SIEBIE, ALE TO NIE WYSTARCZYŁO._
_TO UDAWANIE, ŻE NIC NAS NIE ŁĄCZY, WYKAŃCZA MNIE. ZAPYTAŁAM GO WPROST: CZEMU SIĘ MNIE WSTYDZISZ, CZEMU UDAJESZ, ŻE NIC DLA SIEBIE NIE ZNACZYMY?_
_CZEKALI NA NIEGO KUMPLE, WIĘC CICHO SYKNĄŁ PRZEZ ZĘBY: „KONIEC Z NAMI. NIE MOGĘ BYĆ Z DZIEWCZYNĄ TAKĄ JAK TY. ZA DALEKO CI DO MNIE”._
_A POTEM ODSZEDŁ. ARLETA MIAŁA RACJĘ, PORZUCIŁ JAK PSA._
_W PIERWSZYM ODRUCHU CHCIAŁAM POWIEDZIEĆ WSZYSTKIM, CO NAS ŁĄCZYŁO, BY NAROBIĆ MU WSTYDU I UPOKORZENIA, JAKIE MNIE SPOTKAŁO. ALE POWSTRZYMAŁAM SIĘ._
_NIE WIEM, CO ZROBIĘ. NIE CHCĘ ŻYĆ._
– Dwadzieścia dwa złote – powiedział taksówkarz, czym wyrwał Klaudię z zadumy. Schowała list i podała mężczyźnie pieniądze. Zaskoczona zobaczyła na liczniku kwotę dwudziestu ośmiu złotych. Kiedy wysiadała, facet wciąż ślinił się na jej widok. Powiedziałaby mu parę niewybrednych słów, ale była teraz zbyt zdenerwowana, by wdawać się w pyskówkę.
Klaudia była wyjątkowo atrakcyjną dziewczyną. Długie nogi, wąska talia, piękna twarz i wspaniałe kasztanowe włosy. Wszystko to sprawiało, że na jej widok faceci zamieniali się w świnie.
Trzasnęła głośno drzwiami rzęcha i ruszyła przed siebie chodnikiem. Wysokie obcasy stukały głośno, gdy szła, a wiatr lekko podwiewał jej wiosenną sukienkę.
Stanęła przed budynkiem i nacisnęła przycisk dzwonka, a kiedy usłyszała po drugiej stronie domofonu głos, przedstawiła się i wyjaśniła cel wizyty. Mechaniczna brama otworzyła się i Klaudia wkroczyła na więzienny dziedziniec.
Takie miejsca widywała tylko w filmach. Choć było to więzienie wyłącznie dla kobiet, w dodatku o złagodzonym rygorze, to od razu rzucały się w oczy cztery strażnicze budki usytuowane ponad budynkiem, jak również drut kolczasty na szczycie płotu okalającego teren. Dziewczyna się wzdrygnęła.
Weszła do środka. Trafiła do chłodnego, ciemnego holu, na końcu którego dostrzegła więziennego strażnika, spoglądającego teraz na salę widzeń z monitorów na swoim biurku.
Nie zaszczycił Klaudii spojrzeniem. Ostentacyjnie żując gumę, sprawdził jej nazwisko na liście.
– Widzenie trwa sześćdziesiąt minut – wyjaśnił. – Na sali jest funkcjonariusz, który monitoruje rozmowę. Ja widzę wszystko przez kamery, więc żadnych sztuczek.
Powstrzymała się, by nie powiedzieć mu kilku niemiłych słów i złożyła podpis przy swoim nazwisku. Po chwili natknęła się na kontrolę bezpieczeństwa – musiała wskazać wszystkie metalowe przedmioty, jakie posiadała, a potem przejść przez bramkę magnetyczną. Dopiero wtedy drzwi sali widzeń stanęły przed nią otworem.
Pomieszczenie wielkością przypominało jej stołówkę w dawnej szkole. Na środku, podobnie zresztą jak w stołówce, stało kilka kwadratowych stołów, przy każdym z nich po cztery metalowe krzesła, przytwierdzone na stałe do podłogi. Ściany były ciemne i ponure, posadzka już dawno się wytarła. Śmierdziało tutaj jakimś silnym środkiem czyszczącym. Klaudia miała wrażenie, jakby znalazła się w szpitalu psychiatrycznym, nie w więzieniu.
Strażnik stojący pod ścianą bacznie ją obserwował, kiedy wybrała jeden ze stołów i usiadła na krześle. Na sali nie było innych odwiedzających.
Była zdenerwowana. Drżące dłonie oparła o blat i w napięciu oczekiwała na Arletę Mróz. Długo walczyła, by się tutaj znaleźć, napisała trzy listy. Okazało się, że widzenie z osobą niebędącą członkiem rodziny wymaga zgody dyrektora więzienia. A ten kilkakrotnie odrzucił prośbę Klaudii, nie znajdując powodu, dla którego miałby na to przystać, Arleta wszak powiedziała, że nie zna żadnej Klaudii Kasprzyk. Aż wreszcie, kilka dni temu, przyszedł list z odpowiedzią pozytywną. Dziewczyna przypuszczała, że dyrektor zakładu miał już serdecznie dość jej samej i jej podań, więc zgodził się dla świętego spokoju.
Nie miała pojęcia, jak na jej widok zareaguje Arleta Mróz, w końcu się nie znały. Widziały się tylko raz, ale było to dawno temu i Klaudia nie sądziła, by ta ją zapamiętała.
Drzwi po prawej stronie otworzyły się i do środka wkroczyła kobieta – Klaudia od razu ją rozpoznała – jej zdjęcia przez kilka tygodni nie schodziły z okładek brukowców. Prowadzona była przez podstarzałą strażniczkę. Wlepiła wzrok w Klaudię, a następnie zmrużyła oczy. Skojarzyła ją?
Dziewczyna poruszyła się na krześle. Nagle zaschło jej w gardle i zaczęła żałować, że nie ma ze sobą butelki wody.
Arleta wyglądała całkiem zwyczajnie – jeżeli nie liczyć twarzy usypanej wągrami, czarnych odrostów na blond włosach i szarej cery. Nie miała też na sobie więziennych ubrań, jak spodziewała się Klaudia, lecz zwykły sportowy dres. Nie była również skuta kajdankami i Klaudii nagle przez myśl przeszło, co by się stało, gdyby więźniarka spróbowała ją zaatakować.
Była zaledwie rok starsza od niej, ale wyglądała znacznie starzej.
– Jesteś siostrą Leny – stwierdziła Arleta, nie zapytała.
– Tak. Skąd wiesz?
– Pamiętam cię. Przyjechałaś z matką w październiku.
– Sądziłam, że mnie nie skojarzysz. Nie chciałaś zgodzić się na wizytę.
– Nie wiedziałam, że to ty, macie inne nazwisko.
Dopiero teraz Klaudia zrozumiała swój błąd. Gdyby podawała się za Klaudię Wojciechowską, a nie Kasprzyk, Arleta już dawno umożliwiłaby widzenie. Chciała uderzyć się w twarz za własną głupotę.
Dwadzieścia lat temu, gdy Lena miała niecały rok, zmarł jej ojciec, Ernest Wojciechowski, pracownik budowlany. W niedługim czasie matka ponownie wyszła za mąż, za Zbigniewa Kasprzyka. Miesiąc po ślubie była już w ciąży, a dziewięć miesięcy później pojawiła się Klaudia. Ewa Wojciechowska została przy nazwisku po pierwszym mężu. Zbigniew Kasprzyk, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, nie był dobrym człowiekiem, a nawet miłym, jak się okazało po ślubie. Zamienił życie Ewy i jej córek w piekło. Pił, uprawiał hazard, bił żonę i dziewczynki, przepuszczał majątek, a w konsekwencji stracił pracę brygadzisty i narobił kolosalnych długów. Wreszcie się ulotnił – Klaudia miała wtedy osiem lat, a Lena dziewięć. Ich matka odetchnęła z ulgą, ale sporo czasu zajęło jej wyjście na prostą. W końcu nauczyły się żyć na nowo, w spokoju.
– Co tutaj robisz? – spytała bez ogródek Arleta. Strażnik uważnie obserwował ją ze swojego miejsca. Według Klaudii nie wyglądała na niedoszłą zabójczynię, raczej na kogoś, komu nie zależało na opinii innych ani na tym, co się z nią stanie.
– Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała cicho. Bała się, że powie coś, co zaszkodzi jej lub dziewczynie, od której chciała dowiedzieć się pewnych rzeczy. Choć strażnik wyglądał na znużonego, z pewnością mógł usłyszeć przebieg tej rozmowy.
– No raczej nie będziemy tańczyć poloneza. – Arleta zaśmiała się z własnego dowcipu. Miała widoczne ubytki w uzębieniu.
– Słuchaj, chciałabym ci coś pokazać.
Arleta skinęła głową. Napięła się, wyprostowała plecy i chwyciła rękami brzeg stołu tak mocno, że aż zbielały jej palce. Drżącymi z przejęcia dłońmi Klaudia wyciągnęła ze swojej torebki kartkę z pamiętnika, rozłożyła ją, a potem przesunęła w stronę dawnej koleżanki Leny. Strażnik zaraz upomniał, że nie może niczego dawać osadzonej, więc po prostu przeczytała Arlecie wpis. Kiedy skończyła, poczuła, że dygocze.
– Nic nowego. Wiedziałam o tym.
– Słucham?
– Lena czasem czytała mi treść swojego pamiętnika. Bardzo to wszystko przeżywała. A potem był ten cholerny wieczorek, który przesądził o wszystkim. Po tym, co wtedy się stało, Lena załamała się totalnie. Żałuję, że nie udało mi się jej uratować. Ale dopadłam go. Kiedy dowiedziałam się, co ten sukinsyn jej zrobił, nie zastanawiałam się ani chwili.
Klaudia oniemiała. Potrzebowała paru sekund, by zrozumieć, o czym Arleta mówi.
– Co się stało na wieczorku? – spytała z trudem.
Wiedziała o tym wieczorku. Lena przysłała im list pod koniec listopada. Pisała, że nie przyjedzie na Boże Narodzenie. Po raz pierwszy miały spędzić te święta osobno. Tłumaczyła się nauką. Na początku grudnia, jak napisała, na uczelni miał się odbyć wieczorek zimowy dla studentów. Po treści listu Klaudia wywnioskowała, że siostra bardzo się cieszyła na tę imprezę.
Zrobiło jej się słabo. Przyjechała tutaj, bo miała nadzieję, że ta więźniarka udzieli odpowiedzi na pytania, które nie dawały jej spokoju. Nie miała pojęcia, że będzie to takie trudne.
– Udajesz głupią czy po prostu głupia jesteś? A niby przez kogo tu siedzę? – Arleta przewróciła oczami.
Fala rozmaitych uczuć zalała Klaudię. Wreszcie to zrozumiała.
– Emil Kaliszewski? To był ten chłopak? Sekretna miłość Leny?
Arleta posłała jej spojrzenie pełne politowania.
– Sekretna miłość? Dziewczyno! Ona była w nim zakochana na zabój! Oddała mu dziewictwo! A on powiedział, że się nią brzydzi. Bydlę!
Arleta splunęła na podłogę, a strażnik od razu ją upomniał.
– Chcesz powiedzieć, że to… co mu zrobiłaś, to przez Lenę? Zrobiłaś to dlatego, że złamał jej serce?
– Jezu. – Arleta przewróciła oczami. Klaudia odniosła wrażenie, że traktuje ją jak idiotkę, która o niczym nie wie. Ale czy w rzeczywistości tak nie było? – Przecież on ją zgwałcił, do cholery!
Na te słowa zamarła. Zamrugała szybko, ale mimo to kąciki jej oczu wypełniły się łzami. Głos ugrzązł w gardle. Arleta bez cienia emocji czekała, aż Klaudia odzyska zdolność mówienia. – Co zrobił? – syknęła przez zaciśnięte zęby i mocno ścisnęła kant stołu.
– Zgwałcił ją – powiedziała oschle kobieta. – Gdybyś miała możliwość przeczytania całego pamiętnika, dowiedziałabyś się.
– Gdzie jest ten pamiętnik?
Arleta wzruszyła ramionami.
– Sama chciałabym to wiedzieć. Zapewniłby mi wolność. Lena opisała w nim gwałt.
– Emil Kaliszewski zgwałcił Lenę na zimowym balu? – Te słowa z trudem przeszły Klaudii przez gardło, paliły przełyk. Chciała wyć.
Przyszła tutaj dziś w konkretnym celu: dowiedzieć się, czemu Lena zrobiła to, co zrobiła. Sądziła, że Arleta zdążyła na tyle poznać Lenę, by wiedzieć coś więcej. Nie miała pojęcia, że złamane serce przerodzi się w gwałt.
– Lena była moją przyjaciółką – wyjaśniła Mróz. – Znałyśmy się krótko, ale się zżyłyśmy. No wiesz, takie dwie outsiderki. Ja dziwaczka z własnym zdaniem, ona szara myszka z małego miasteczka. Takie jak my nie są raczej popularne. Zakumplowałyśmy się. – Ponownie wzruszyła ramionami.
– Z treści tego wpisu wynika, że Lena mówiła ci o zauroczeniu tym chłopakiem… Kaliszewskim.
– Radziłam jej, żeby odpuściła. Ale ona była głupia i ślepa, a ja dwoiłam się i troiłam, żeby pokazać jej, jakim jest łajdakiem. Kiedy nikogo nie było w pobliżu, zaczepiał ją, osaczał, filtrował, mamił. W świetle dziennym naśmiewał się z niej, a potem tłumaczył, że to taka gra. Musiało dojść do tragedii, żeby przejrzała na oczy.
Po policzku Arlety spłynęła samotna łza, a Klaudia nie mogła w to wszystko uwierzyć. Przyjechała do więzienia z zamiarem spotkania się z okrutną niedoszłą morderczynią, odrzuconą przez społeczeństwo, a tymczasem zaczynała dostrzegać, że Arleta Mróz to także ofiara. Emil Kaliszewski zrujnował również jej życie, bez względu na jej czyny.
– Powiedziała ci o gwałcie?
– Domyśliłam się.
– Czemu nie poszłaś na policję?!
Może Lena by wciąż żyła, chciała dodać, ale nie odważyła się. Nie miała prawa naskakiwać na Mróz.
– Błagała mnie, bym tego nie robiła. Mówiła, że sobie poradzi. Ale z dnia na dzień widziałam, jak ją to gnębi. W dodatku Emil zaczął ją poniżać, teraz to już otwarcie się z niej naigrawał. Ona płakała w poduszkę noc w noc, nie chodziła na zajęcia i prawie nie jadła, a on, szkolny król i bożyszcze, przechadzał się po korytarzach, pusząc się i bzykając wszystko, co się rusza. Lena nie dała rady, chociaż obiecała. Żałuję, że nie udało mi się jej uratować.
_Mnie również_ – pomyślała smutno Klaudia. Nie mogła sobie darować, że na przełomie listopada i grudnia, zajęta własnymi sprawami, nie miała czasu na głupią telefoniczną rozmowę z siostrą.
– To dlatego go zaatakowałaś? – Zniżyła głos do szeptu i nachyliła się nad stołem. – Chciałaś go zabić? Za Lenę? Dlaczego nie powiedziałaś o tym podczas procesu?
Mróz wzruszyła ramionami. Wbiła w Klaudię tępe spojrzenie.
– A kto by mi uwierzył? Nie było pamiętnika. Nieistotne, dlaczego to zrobiłam, ważne, że zrobiłam. Ten gnój zasługiwał na to. A w sądzie nie pisnęłam słowa o Lenie, bo na swój sposób chciałam ocalić jej dobre imię, rozumiesz?
– Chyba tak.
Nastała chwila ciszy. Klaudia próbowała przyswoić sobie te informacje. Arleta, choć była niedoszłą morderczynią, okazała się jej sprzymierzeńcem, nie wrogiem. Zaatakowała Kaliszewskiego, bo ten wcześniej zgwałcił Lenę. W zamian dostała piętnaście lat odsiadki, bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. Kiedy wyjdzie na wolność, będzie miała trzydzieści pięć lat, wystarczająco mało, aby rozpocząć nowe życie.
Arleta przyglądała się w skupieniu pięknej siostrze Leny. Były zupełnie inne.
– To nie ty włożyłaś tę kartkę?
Więźniarka pokręciła głową. Klaudia wiedziała, jak cenny w tej chwili był ten pamiętnik. Znajdowała się w nim informacja o gwałcie, a to z pewnością doprowadziłoby do ujęcia Kaliszewskiego i może złagodziłoby wyrok Mróz. Pomyślała, że pewnie nigdy nie odnajdzie tego dziennika. Podejrzewała, że mógł wpaść w ręce Emila, a jeżeli tak się stało, z pewnością już go nie ma. Zastanowiło ją jednak, kto mógł ukryć w książce tę wyrwaną stronę.
– Dostałaś, co chciałaś. Wiesz, czego potrzebujesz. Co z tym zrobisz, twoja sprawa. Idź na policję, jeżeli uważasz, że coś wskórasz. Ale to mało prawdopodobne, stary Emila to szycha. – Arleta skinęła na strażnika, co oznaczało, że rozmowa dobiegła końca i chciała podnieść się z krzesła.
– Zaczekaj! – Klaudia dotknęła jej dłoni, chcąc ją zatrzymać. Strażnik natychmiast ją upomniał, więc cofnęła rękę jak oparzona. Czuła, że grunt usuwa jej się spod nóg. Ta wizyta nie mogła się tak skończyć. Nie mogła wrócić do domu z pustymi rękami. Ale właściwie czego oczekiwała? Że Arleta pomoże jej się uporać z rozdzierającym ją od środka żalem?
Osadzona spojrzała na nią znużona, ale i zaintrygowana.
– Posłuchaj, wiem, że policja nic tutaj nie pomoże. Naczytałam się o tej rodzinie, Kaliszewski senior jest wszędzie i taki człowiek z pewnością ma wiele dojść. To walka Dawida z Goliatem. Ale zrozum mnie, nie mogę tego tak zostawić… Lena woła do mnie zza grobu, żebym ją pomściła… Emil chodzi sobie po tym świecie, a powinien być w więzieniu. Powiedz… Może napiszę list do jego ojca? Żeby chociaż on wiedział.
Arleta parsknęła.
– Ty tak na serio? Naiwna jesteś. Wracaj do domu i żyj swoim życiem. Na pocieszenie powiem, że nieźle go poharatałam. Jakimś cudem drań wyślizgnął się śmierci. Nie mam pojęcia, jak to zrobił. Ja mam obecnie całkiem przyziemne marzenia, jednym z nich jest zobaczyć jego idealnie wyrzeźbioną klatkę z tymi wszytkami bliznami. Sześćdziesiąt dwa szwy, słyszałaś? Żałuję, że nie pocięłam mu tej pięknej buźki.
Arleta dumnie wypięła pierś. Klaudia natomiast nie odnajdywała w tym żadnego powodu do dumy. Jej nastrój z każdą chwilą się pogarszał.
– Taa… – bąknęła. – Dzięki za rozmowę, nie będę cię więcej niepokoić. Dostałam, co chciałam.
Więźniarka westchnęła. Zrobiło jej się żal tej dziewczyny, siostry Leny.
– Mówiłaś coś o zemście… – zaczęła.
– Co?
– Powiedziałaś, że Lena woła zza grobu, abyś ją pomściła.
– Po prostu czuję, że muszę coś zrobić, bo inaczej nie da mi to spokoju i nigdy nie wybaczę sobie, że nie starałam się zbyt mocno.
– A więc ją pomścij. Ja chciałam to zrobić, ale nie udało mi się.
– Nie zabiję Emila.
– Nie mówię o zabójstwie. Zemsta ma wiele twarzy. Wybierz taką, która ci podpasuje.
Klaudia poczuła się bardzo zmęczona. Chciała już wrócić do domu, obudzić pijaną matkę, by nakarmić ją i pomóc w kąpieli, zadzwonić do Maćka, by choć chwilę pogadać i usłyszeć jego kojący głos, a potem zasnąć jak kamień i nie myśleć już o Lenie, Emilu ani Arlecie.
– Nie mam pojęcia, gdzie on mieszka. Pewnie po tym, co się stało, gdzieś za granicą. Nie mam ani siły, ani funduszy, by ścigać go po świecie.
– To ty nie wiesz?
– O czym?
– Emil wraca.
– Dokąd?
– Dziewczyno, ogarnij się! Rozumiem, że przeżywasz żałobę, ale czas zacząć myśleć! Emil wraca na uczelnię! – Arleta pstryknęła palcami przed jej nosem.
– Wraca?
– Gdzieś ty się uchowała? Trąbią o tym w telewizji, piszą w gazetach. Ja jestem zamknięta tutaj, a wiem. Emil Kaliszewski w październiku wraca na studia. Nazywają go bohaterem, nie ofiarą. Wyobrażasz sobie? Phi, bohater. Kanalia, nie bohater!
– Będzie powtarzał rok?
– Na to wygląda. Jego stary wypowiadał się, że to najlepsza uczelnia w Polsce i szkoda by było, gdyby Emil zaprzepaścił szansę jej ukończenia. Jednocześnie zrobił świetną reklamę tej pieprzonej budzie.
Klaudia siedziała w ciszy, ze wzrokiem wlepionym w Arletę. Nerwowo splatała palce i stukała obcasem.
– Sądzisz, że…?
– Ja nic nie sądzę – przerwała jej kobieta. – Zrobisz, co uważasz. Powiedziałam ci wszystko, co wiem. Liczę jednak, że znajdziesz sposób, by sprawiedliwości stało się zadość. Żegnaj, Klaudio.
Arleta i strażniczka się oddaliły. Ona jeszcze przez chwilę nie ruszała się z krzesła, dumając. Powoli dotarło do niej, co powinna zrobić, a wtedy strażnik wyprosił ją z sali. Jej wizyta dobiegła końca. Nim osadzona zniknęła za drzwiami, Klaudia zdążyła wykrzyczeć jej swój numer telefonu, choć nie była do końca pewna, czemu to zrobiła.
Wracając do domu, najpierw taksówką, a potem pociągiem, układała sobie w głowie przebiegły plan, który miał stać się jej zemstą.