- W empik go
Układ - ebook
Układ - ebook
On - przystojny, inteligentny, ambitny dyrektor dużej firmy. Jego szanse na awans komplikuje wewnętrzny status firmy mówiący o tym, że członkowie zarządu powinni wieść ustabilizowane życie rodzinne. Jego kochanką i żoną jest praca, a do prawdziwego małżeństwa jest mu blisko jak z ziemi na księżyc.
Ona - pracownica małej firmy ubezpieczeniowej, która rozstała się z niewiernym narzeczonym. Na domiar złego wszyscy trzej pracują w tej samej firmie, a ich rozstanie było wiadomością roku.
Poznają się na zaręczynach u wspólnych znajomych. Tomek zaprasza Anię na kolację i proponuję pewien układ. Ona będzie udawała jego narzeczoną na pikniku rodzinnym urządzonym przez firmę, a on jej narzeczonego na corocznej imprezie firmowej. Wraz z zawarciem umowy rozpoczyna się emocjonująca gra między mężczyzną, a kobietą gdzie zamiast rozumu zaczynają rządzić uczucia, których żadne z nich nie chce. On nie potrafi oprzeć się jej, a nią rządzi fascynacja uroczym dyrektorem.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67348-12-6 |
Rozmiar pliku: | 243 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
wściekłym ruchem zdjął z siebie marynarkę, a następnie rzucił ją na poręcz fotela. Niestety nie trafił i ma-rynarka spadła na podłogę. Machnął
ręką, nie ruszył się z miejsca, żeby ją podnieść. Miał wrażenie, że za chwilę się udusi. Rozluźnił krawat i rozpiął
górny guzik białej koszuli.
Kawy! potrzebował kawy! dużo, dużo kofeiny, żeby się trochę uspokoić.
5
Chociaż zbyt duża dawka kofeiny może jeszcze bardziej pobudzić niż uspokoić.
Usiadł w fotelu, odchylił się do tyłu i wyciągnął przed siebie długie nogi.
albo też papierosa w tej chwili by zapalił dla uspokojenia. wprawdzie rzucił ten nałóg siedem lat temu, ale jeden by chyba nie zaszkodził. za-ciągnąłby się głęboko w płuca dy-mem i pewnie by go to uspokoiło.
zdusił jednak w sobie chęć zapalenia papierosa i nerwowo bębnił palcami w blat biurka.
– Cholera jasna – zaklął wściekle.
To nie cotygodniowe raportowa-nie tak go wyprowadziło z równo-wagi. do tego akurat przywykł i nie 6
robiło to na nim już żadnego wraże-nia. wściekał się z zupełnie innego powodu. Miałby spore szanse na awans.
Mógłby zasiadać w zarządzie firmy, ale aby móc to zrobić, musiałby speł-niać szereg warunków postawionych przez firmę, a raczej przez członków zarządu. Całkiem spory szereg warunków, szczerze mówiąc. Nie wiedział, dlaczego tych wymogów i całej masy wytycznych trzymano się tak kurczowo, jakby od tego zależało co najmniej czyjeś życie. a jakiekolwiek odstępstwo lub chociażby małe uchy-bienie od przyjętej normy bądź reguły było bardzo źle widziane i potencjalny kandydat tracił wszelkie szanse, które były mu pozornie dane.
7
Miał swoje przypuszczenia, dlaczego tak jest, ale zachował je dla siebie.
Jednego z warunków określonych w jakimś wewnętrznym statucie, o którym – tak nawiasem mówiąc –
nigdy nie słyszał, niestety nie spełniał.
a to całkowicie dyskwalifikowało go i odbierało wiarygodność w oczach członków zarządu, szczególnie jed-nego z nich. Mianowicie chodziło o to, że nie był żonaty. Co więcej, on nawet nie miał narzeczonej!
Kiedy przypomniał sobie, z jaką wyniosłą miną i niezwykłą pewnością siebie poinformował go o tym małym, ale dość istotnym warunku ten kretyn Grodzki, aż się w nim zagotowało. Trochę jednak utarł mu 8
nosa, kiedy oświadczył, że od zeszłego roku jest w stałym związku i nigdy nie prowadził hulaszczego trybu życia. Jego mina dobitnie świadczyła o tym, jak bardzo jest zbity z tropu.
To było ewidentne kłamstwo, bo żad-na narzeczona nie czekała na niego z utęsknieniem w domu, ale mina Grodzkiego była zdecydowanie war-ta tego drobnego oszustwa.
Grodzki. Na wspomnienie tego nazwiska w Tomku kipiała niczym niepohamowana wściekłość. Uczucie to dzisiejszego dnia osiągnęło apoge-um i nic już nie było takie samo jak jeszcze dwie godziny wcześniej. Konrad Grodzki liczył sobie sześćdzie-siąt parę lat i już dawno powinien 9
był przejść na zasłużoną emeryturę, cieszyć się życiem oraz słodkim nie-róbstwem. Jednak bronił się przed nią tak skutecznie, że nadal bardzo aktywnie uczestniczył w życiu firmy i nie pozwalał zepchnąć się na dalszy plan, doprowadzając tym wszystkich do szału, poczynając od szeregowych pracowników, przez dyrektora, a na prezesie kończąc.
poza oczywistym faktem posiadania żony – od czterdziestu lat jednej i tej samej – oraz dwójki, równie niesympatycznych i wyniosłych jak on sam, synów miał bardzo dener-wujący i drażniący zwyczaj uważać, że to on ma zawsze rację, a wszyscy inni są w błędzie. ponadto jego 10
konserwatywne poglądy budziły nie-ustanną irytację Tomka i sprawiały, że od pewnego czasu nie miał najmniejszej ochoty na składanie coty-godniowych raportów. a spotkania, na których oczywiście był obecny Grodzki, stały się dla niego prawdzi-wą torturą. Jeszcze nie zdarzyła się sytuacja, żeby zabrakło Grodzkiego na spotkaniu. Nawet chory potrafił
przyjść. podejrzewał, że półumierają-cy też pojawiłby się na zebraniu.
praca przestawała sprawiać Tom-kowi satysfakcję i radość jak jeszcze parę miesięcy temu. Brało się to z tego, że Grodzki bardzo ostro krytykował
wszystkie pomysły, jakie wysuwał, i sprzeciwiał się im. Niezwykle go to 11
irytowało i odbierało chęć do pracy, do dalszego działania.
Jaki Grodzki miał w tym cel? Robił
to dla samej idei, dla samego sprzeci-wu? Czy był też inny powód takiego zachowania?
Nie wiedział i nawet nie próbował
się tego dowiedzieć.
Był dyrektorem naczelnym tej firmy i chciał, żeby się rozwijała oraz przynosiła jeszcze większe dochody i zyski.
Na całe szczęście jednak na zebra-niach zarządu Grodzki zwykle zostawał przegłosowany i nie pozostawało mu nic innego, jak niechętnie wyrazić zgodę, czysto formalnie tylko, na pro-ponowane zmiany. a zmiany były 12
konieczne dla rozwoju firmy. w kon-sekwencji tego jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe, nienawidził ambit-nego i pełnego werwy dyrektora na-czelnego. wykorzystywał dosłownie każdą okazję do skrytykowania go.
z całą pewnością więc nie zachwy-cała go perspektywa pojawienia się wroga numer jeden na swoim włas-nym terytorium należącym do niego od prawie dwudziestu lat.
Niechęć zresztą była obopólna. Tomek absolutnie nie zgadzał się z me-todami pracy Grodzkiego. Uważał je za przestarzałe oraz nieidące z du-chem czasu i techniki. a sam Grodzki, jego skromnym zdaniem, zatrzymał się w latach dziewięćdziesiątych 13
i nawet nie starał się zrozumieć me-chanizmów i trybików, które napę-dzają dzisiejszy świat. pisanie maili i załatwianie spraw wirtualnie nie mieściło mu się w głowie. Najchętniej napisałby list i wysłał gołębiem pocz-towym. dzisiejsza technika była mu obca i nawet nie starał się tego zmie-nić. Mógł przecież pójść na kurs ob-sługi komputera, ale był zbyt uparty na takie rozwiązanie. Lepiej krytyko-wać innych za twórcze myślenie.
Trzeba dodać, że nie tylko jeden Tomek tak uważał. pozostali, znacz-nie młodsi, członkowie zarządu szeptali po kątach o konserwatyzmie Grodzkiego, ale nikt nie odważył się głośno o tym dyskutować. po części 14
dlatego, że Grodzki nie znosił najmniejszej nawet krytyki pod swoim adresem i niewątpliwie w zarządzie powstałby rozłam. Nic dobrego by z tego nie wyniknęło, a najbardziej ucierpiałaby oczywiście firma.
sytuacja patowa.
Niestety trzeba było ze spokojem znosić obecność Konrada Grodzkiego.
oczywiście doskonale wiedział, że Grodzki pozbyłby się go jak najszyb-ciej, gdyby tylko miał taką możliwość.
Tak. sytuacja zdecydowanie patowa.
Jeden i drugi był nie do ruszenia.
Musieli się wzajemnie tolerować. No chyba że sam się zwolni i odejdzie, ale postanowił, że tak łatwo się nie podda.
15
Co za niedorzeczne warunki! Kto w dzisiejszych czasach wymyśla coś podobnego?!
Nawet przez myśl mu nie prze-szło, że brak żony kiedykolwiek przekreśli jego zawodowy awans.
poświęcił tej firmie dziesięć lat swojego życia i właśnie teraz, kiedy droga na sam szczyt wreszcie stała przed nim otworem, został boleśnie sprowadzony na ziemię i przestał
bujać w obłokach.
wściekłość aż go rozsadzała!
dzisiejsze popołudnie okazało się końcem jego marzeń. Nie mógł
wprost uwierzyć, że z powodu jakiegoś głupiego warunku cała jego przy-szłość może lec w gruzach.
16
Czy posiadanie żony ma być wy-znacznikiem jego statusu zawodo-wego?
przestał bębnić palcami w blat biurka i podparł głowę na rękach.
Czy przez fakt posiadania żony ma stać się innym człowiekiem?
starał się zrozumieć, dlaczego członkowie zarządu tak koniecznie muszą mieć żony, ale naprawdę nie mógł tego pojąć. Jego mózg odma-wiał całkowicie współpracy w tej kwestii. To była jawna dyskrymi-nacja. Czy jako singiel był gorszym człowiekiem? Czy musiał mieć żonę i dzieci, żeby być wzorem cnót?
Co za…? w jego rozmyślania wdarło się głośne pukanie do drzwi.
17
– wejść – powiedział odrobinę za głośno.
Usiadł prosto w fotelu i położył
ręce na biurku.
w drzwiach ukazała się rudowło-sa kobieta po czterdziestce w grana-towym kostiumie z nieodłącznym uśmiechem na ustach.
– Chciałam tylko przypomnieć, że za godzinę powinien pan być w zie-lonej antresoli na spotkaniu z panem Michałowskim.
– odwołaj to – polecił zdecydowa-nym tonem.
– słucham?
– odwołaj spotkanie – powtórzył.
zawahała się przez chwilę.
– Coś nie tak?
18
– panie dyrektorze – zaczęła, sta-rannie dobierając słowa. – Nie chcia-łabym pana pouczać, ale być może powinien pan jednak tam pojechać.
Michałowski przyjechał specjalnie z poznania na spotkanie z panem.
– wiem – westchnął ciężko. – powiedz, że jestem obłożnie chory, wy-jechałem niespodziewanie dzisiaj rano albo umarłem. powiedz cokol-wiek, ale odwołaj to.
– dobrze, panie dyrektorze.
– albo – powiedział po zastano-wieniu – przełóż spotkanie na jutro i zarezerwuj mu pokój w najlepszym hotelu, oczywiście na nasz koszt.
– dobrze, panie dyrektorze – poki-wała z aprobatą głową na taki pomysł.
19
– dzisiaj dla nikogo mnie nie ma
– dodał, gdy drzwi za sekretarką się zamykały.
Usiadł wygodniej za biurkiem. za-głębił się w fotelu, a palcami przecze-sał gęste włosy.
Miała rację. powinien pojechać na to spotkanie. Rzecz w tym, że nie miał dzisiaj nastroju na żadne bizne-sowe spotkania. zdawał sobie spra-wę z tego, że stawia i siebie, i firmę w bardzo niekorzystnym świetle.
w skutek takiego postępowania zwiększa się możliwość utraty ważnego klienta, ale mówi się trudno. Był
zbyt wściekły, by skoncentrować się na prowadzeniu spójnej i logicznej rozmowy. wybrał więc – jak mu się 20
zdawało – mniejsze zło. a poza tym nadal trawił to, co usłyszał dzisiejszego popołudnia.
Nie mieściło mu się w głowie, by jakakolwiek firma ustalała tak idio-tyczne warunki. No tak, firma z tra-dycjami. oK. To był jeszcze w stanie zrozumieć, ale statut? To może i było dobre dwadzieścia kilka lat temu, ale nie teraz, w erze wirtualnej rzeczywi-stości.
Czy wizerunek firmy ma się po-prawić od tego, że ma żonę i dzieci?
ważne chyba było to, jakim jest człowiekiem i czy postępuje w sposób uczciwy.
dla uspokojenia wziął kilka głębokich oddechów.
21
pomogło!
wściekłość i irytacja powoli ustępo-wały, a jego mózg na powrót był ot-warty na rozsądne i logiczne myślenie.
Hmm… Najbardziej optymalnym wyjściem z tej wręcz absurdalnej sy-tuacji byłoby oczywiście ożenienie się, ale tu pojawiał się pewien prob-lem, i to dość znaczący.
on po prostu nie czuł potrzeby posiadania żony. Był panem samego siebie. Nie musiał iść na żadne ustępstwa ani kompromisy, bez których nie obędzie się żaden związek.
oczywiście miewał przyjaciółki, ale jak dotąd pozostawał w błogim stanie kawalerskim. i było mu z tym choler-nie dobrze.
22
obecnie jednak był samotny.
praca pochłaniała większość jego czasu, pozostawiając go bardzo niewiele innym sprawom. doba miała dla niego stanowczo za mało godzin. po powrocie do domu naj-częściej późnym popołudniem jadł
szybka kolację w domu bądź też zamawiał jedzenie przez telefon na dowóz.
Często sobie żartował, że jego ko-chanką jest praca, ale taki stan rzeczy w gruncie rzeczy mu odpowiadał.
Nie musiał się martwić, że za chwilę usłyszy godzinną litanię pod wszystko mówiącym tytułem: „za mało czasu spędzamy razem”. i „Czy tobie jeszcze w ogóle na mnie zależy?”.
23
Chciał oglądać mecz – oglądał
mecz, a nie jakiś durny serial, który ma niewiele wspólnego z prawdzi-wym życiem. Chciał słuchać głośno muzyki – słuchał i nie musiał nikogo pytać o zdanie ani o zgodę. Kiedy potrzebował towarzystwa, dzwonił do jednej ze swoich licznych przyjaciółek i zapraszał do eleganckiej restauracji na kolację. potem szybki lub powolny seks u niej lub u niego i każde rozcho-dziło się w swoją stronę. Układ był
jasny i prosty. Nikt nie miał złudnych nadziei, nikt nikomu niczego nie obie-cywał i nikt nikogo nie wykorzystywał. oboje miło spędzali czas.
oczywiście wiedział, że kiedyś się ożeni i będzie miał dzieci, ale to raczej 24
odległa o całe lata świetlne przy-szłość, która była jeszcze dla niego mglista i abstrakcyjna. Na razie miał
trzydzieści cztery lata i postanowił
skoncentrować się na karierze zawo-dowej. Tyle że ta kariera zawodowa teraz bezpośrednio związana była z małżeństwem.
zerknął przelotnie na zegarek. do-chodziła trzecia po południu. Niechętnie spojrzał na plik dokumentów na biurku oraz na komputer. Był zbyt zdenerwowany, by skupić się dziś na pracy, a siedzenie bezczynnie w biurze mijało się z celem. postanowił pojechać do domu. w końcu jest dyrektorem i ma nienormowany czas pracy.
w razie czego będzie pod telefonem.
25
podniósł z podłogi przy biurku czarną skórzaną teczkę, spakował
do niej dokumenty i z trzaskiem zamknął. Być może jak się trochę uspokoi i ochłonie, to będzie w stanie skoncentrować się na papierach.
wstał, pochylił się i podniósł marynarkę z podłogi, przewiesił ją sobie przez ramię i wyszedł z biura, trza-skając drzwiami tak mocno, że sekre-tarka podskoczyła w swoim fotelu lekko przestraszona.
– Jadę do domu – poinformował.
– Gdyby było naprawdę coś bardzo, bardzo ważnego, proszę dzwonić.
wyszedł, nie czekając na reak-cję sekretarki. Minął obojętnie win-dy i zbiegł po schodach na parter, 26
a następnie skręcił w prawo do tyl-nego wyjścia. w momencie kiedy nacisnął klamkę i otworzył drzwi, uderzyła w niego tak potężna fala gorącego powietrza, że musiał kilka razy zamrugać powiekami. Na niczym nieosłoniętym parkingu było jak w nagrzanym do granic możliwo-ści piekarniku.
spojrzał w niebo. pełne słońce i ani jednej, choćby najmniejszej chmurki oraz zero wiatru. Temperatura dzisiejszego dnia na pewno przekroczy-ła trzydzieści stopni Celsjusza. Mógłby się założyć, że gdyby teraz rozbił
jajko na masce samochodu, usmaży-łoby się w mig. Lipiec w tym roku był bardzo upalny, na palcach jednej 27
ręki mógłby policzyć deszczowe dni.
Lubił ciepło, był ciepłolubny, ale dziś nawet jak dla niego było stanowczo za gorąco.
przeszedł szybko przez parking i wsiadł do czarnego mercedesa i odniósł wrażenie, że jest w saunie. od-czekał chwilę, przyzwyczajając się do temperatury w aucie, i ruszył z pi-skiem opon.
Jęknął przeciągle, wpatrując się w niekończący się sznur samocho-dów wlokących się w ślimaczym tempie. zupełnie zapomniał, że to go-dzina szczytu i ulice wrocławia będą całkowicie zakorkowane. Kompletnie wyleciało mu to z głowy. zazwyczaj z pracy wychodził około godziny 28
siedemnastej, zdarzało się też często, że i o osiemnastej. wtedy ruch ulicz-ny był niewielki, a dojazd do domu na obrzeża miasta zajmował mu nie-całe dwadzieścia minut. dziś – jeśli dotrze po czterdziestu minutach, będzie dobrze. Czy nic dzisiaj nie pój-dzie po jego myśli?
– Jedź, baranie! – zatrąbił na kie-rowcę przed sobą. – Bardziej zielone już nie będzie.
Gdyby nadal mieszkał w centrum miasta, dawno byłby w mieszkaniu i raczył się zimnym piwkiem na tarasie.
ale nie mieszkał już w centrum. Rok temu kupił dom na obrzeżach miasta i przeprowadził się. osiedle było spokojne i ciche, dopiero co powstałe.
29
Mieszkał w sąsiedztwie lekarzy, praw-ników oraz sędziów, którzy podobnie jak on mieli dość zgiełku i hałasu, dlatego poszukiwali ciszy i spokoju.
szczerze mówiąc, centrum miasta zaczęło go męczyć i nużyć. Było za głośne, szczególnie w weekendy. No i miał też dość uciążliwych i ciekaw-skich sąsiadów chcących za wszelką cenę się z nim zaprzyjaźnić. zaprag-nął mieć własny dom, tylko dla siebie, gdzie mógłby mieć tyle prywat-ności, ile tylko dusza zapragnie.
– wreszcie – odetchnął z wyraźną ulgą, kiedy udało mu się wyjechać z miasta.
Był cały spocony i czuł, że koszu-la klei mu się do pleców. prysznic 30
będzie zbawieniem, kiedy w końcu dotrze do domu. À propos domu, do-wiedział się o nim całkowicie przy-padkowo. Jego niezastąpiona sekre-tarka w niezobowiązującej rozmowie napomknęła, że jej znajomy chce szybko sprzedać dom wraz z całym umeblowaniem. wziął od niej namia-ry zadzwonił, zobaczył… i kupił.
dom był w sam raz jak na jego wy-magania. Na piętrze trzy sypialnie i duża łazienka, na dole kuchnia, dru-ga łazienka – trochę mniejsza niż ta na górze, salon i puste pomieszczenie przylegające do niego. Nie wiedział, co się w nim znajdowało i nie pytał.
Urządził w nim gabinet. a na tyłach domu na całej długości znajdował się 31
taras z wiklinowymi meblami ogro-dowymi.
dodatkową zaletą było to, że dom wybudowano w głębi działki między pasem zieleni z tyłu domu a ogrodem z krzewami, skalniakami i kolorowy-mi rabatami od frontu. Żadne odgło-sy ulicy nie docierały do jego uszu.
Cisza i spokój. Teraz to był jego azyl, centrum dowodzenia.
otarł strużkę potu z czoła, skręcił
w prawo i wjechał w alejkę osied-lową. zaparkował auto w garażu i wszedł frontowymi drzwiami do domu. w korytarzu zrzucił buty, marynarkę przewiesił przez poręcz schodów i powoli wspiął się po nich do sypialni. wybrał sobie środkową 32
sypialnię z widokiem na tyły domu.
zdjął krawat i rozpiął koszulę. wkro-czył do przestronnej łazienki i roze-brał się do końca. wszedł pod prysznic i zmył z siebie trudy dzisiejszego dnia. z kuflem zimnego piwa, które przezornie wczoraj wieczorem wsta-wił do lodówki, usiadł na tarasie w wiklinowym fotelu. podłożył sobie pod plecy poduszkę i wyciągnął
przed siebie długie nogi.
pociągnął długi łyk piwa. przygnę-biony zastanawiał się nad następnym posunięciem.
Coś musi wymyślić. i to szybko. Czas uciekał. wielkimi krokami zbliżał się ten cholerny piknik ro-dzinny organizowany przez zarząd.
33
powinien pojawić się na nim wraz z narzeczoną, którą tyle czasu ukry-wał przed światem.
Jego upór nie pozwoli oddać walki walkowerem. z pewnością poszuki-wanie narzeczonej nie okaże się zno-wu takie trudne. w towarzystwie, w jakim się obracał, nie brakowało pięknych kobiet. a do tego wszystkie tak samo znudzone codziennością życia, że oddałyby wiele za jakąś szaloną przygodę. a on mógł im taką za-pewnić. Może nie szaloną, ale przygodę na pewno.
ania miała dzisiaj zły dzień. Nawet bardzo zły.
34
Nic dziś nie szło po jej myśli, poczynając od telefonicznej kłótni z matką od samego rana, przez mandat za złe parkowanie (zatrzymała się dosłownie tylko na małą chwilę przed sklepem spożywczym), a kończąc na proble-mie z komputerem. przez to praca szła jej jak po grudzie albo jak krew z nosa.
Na dodatek od dwóch godzin odczu-wała silny ból głowy. zaaplikowała sobie już dwie tabletki przeciwbólowe jakieś pół godziny temu, ale jak na razie nie pomogły ani trochę.
pomieszczenie, które służyło za biuro jej i trzem innym osobom, wzbudzało w niej dziś tak silne uczucie klaustrofobii, że miała ochotę uciec. Brakowało jej tlenu i świeżego 35
powietrza. Biuro nie miało klimaty-zacji, co uznawała za totalną porażkę.
Nie dość, że było to małe pomieszczenie, gdzie miejsca starczało jedynie na cztery biurka i szafę z dokumentami, to jeszcze nie było w nim żadnego okna, które teraz można by otworzyć na całą szerokość i odetchnąć świeżym powietrzem. Było jej tak duszno, iż miała wrażenie, że za chwilę zemdleje, a biała szpitalna farba, którą pomalo-wano ściany, aż kłuła ją po oczach.
pomasowała skronie. Bardzo chciała, żeby ten dzień wreszcie dobiegł końca. Niestety jej modlitwy nie zostały wysłuchane. Czas wlókł się niemiło-siernie powoli. Jeszcze nawet nie było godziny dwunastej, a ona już miała tak 36
serdecznie dość, że najchętniej rzuciłaby wszystko w diabły i poszła do domu.
Ból głowy, zamiast zelżeć, wzmógł
się jeszcze bardziej.
podniosła z podłogi przy biurku torebkę, położyła ją sobie na kolanach i szperała w poszukiwaniu tabletek.
weźmie jeszcze dwie. Może w końcu pomogą i przestanie jej tak dudnić w głowie, jakby przechodziło tamtę-dy stado słoni. wyłuskała dwie, po-łknęła i popiła wystygłą już herbatą, którą zrobiła godzinę temu, i posta-wiła ją na biurku.
Może powinna coś zjeść? Może to z głodu ten ból?
poza jedną kanapką zjedzoną o siódmej rano nic jeszcze nie miała 37
w ustach. Na następną kanapkę raczej nie miała ochoty. sięgnęła do dol-nej szuflady biurka. Miała tam swój specjalny odstresowywacz w postaci czekolady z orzechami albo batoni-ków. Czekoladę już zjadła i została tylko princessa. właśnie miała zabrać się do jedzenia, kiedy drzwi energicz-nie się otworzyły. Jej biurko stało na wprost drzwi, spojrzała więc przed siebie i zamarła. w progu stał nie kto inny jak jej eks. Jacek.
Jak dotąd udawało jej się skutecznie go unikać, co wcale nie było takie łatwe w tak małej firmie ubezpie-czeniowej. Jacek pracował na innym piętrze i pewnie ten fakt przesądził
o tym, że od rozstania w październiku 38
zeszłego roku nie widzieli się w pracy ani razu. dziś jednak prześladował
ją peCH! Gdyby za godzinę stanęła przed nią angielska królowa, wcale by się nie zdziwiła.
Bynajmniej nie spodziewała się, że z własnej nieprzymuszonej woli Jacek przyjdzie porozmawiać.
a może chce wrócić? – przemknęło jej przez myśl.
powolnym, nieśpiesznym krokiem wszedł i stanął przed jej biurkiem.
spojrzała na niego.
oho. widać Jadwiga, jego nowa miłość, przerobiła go już na swoją modłę. dawniej nosił workowa-te spodnie wypchane na kolanach, nijakie swetry i adidasy. Teraz zaś 39
dopasowane niebieskie dżinsy, czar-ny pasek, elegancką niebieską koszulę oraz garniturowe buty z czer-wonymi sznurowadłami. i do tego nażelowane włosy. proszę, proszę, jaka zmiana! Najwyraźniej ich rozstanie wyszło mu tylko na dobre.
w napięciu oczekiwała tego, co za-raz powie. Nie tylko ona. sześć par oczu czujnie śledziło bieg wydarzeń.
pozornie każda z koleżanek była za-jęta pracą, a tak naprawdę kątem oka obserwowały każdy ruch i każdy gest, byle tylko niczego nie stracić z rozgry-wającego się właśnie przed ich oczami przedstawienia. ich rozstanie było to-warzyską sensacją i wszyscy uważnie przyglądali się całej trójce.
40
Może jej modlitwy wreszcie zo-staną wysłuchane, a to będzie naj-szczęśliwszy dzień jej życia?
– posłuchaj aniu, chciałem ci tylko powiedzieć, że na sierpniowy bankiet przyjdę z Jadwigą – powiedział bez ceregieli, prosto z mostu.
zamrugała gwałtownie powiekami.
Najszczęśliwszy dzień jej życia to na pewno nie jest i nie będzie. Cóż, nadzie-ja umiera ostatnia. i właśnie umarła.
Czuła się tak, jakby wylał na nią kubeł lodowatej wody.
Boże. dlaczego nie wzięła dzisiaj urlopu na żądanie? ominęłaby ją ta upokarzająca wizyta.
– Twoje prywatne życie mnie nie interesuje – oświadczyła z godnością.
41
– Możesz sobie przyprowadzić nawet cztery Jadwigi, jeśli taka twoja wola, a mnie nic do tego.
– Cieszę się, że w taki sposób do tego podchodzisz, i mam nadzieję, że nie urządzisz żadnej sceny, tak jak ostatnim razem. – Bawił się sprzączką przy pasku.
a tak. styczniowe kręgle. Nie chciała nawet na nie iść, ale zmusiła się. Nieobecność byłaby źle widziana.
w dobrym tonie było zjawiać się na imprezach firmowych.
– ostatnim razem nie byłam cał-kiem sobą.
– więc nie pij – poradził. – Nie bę-dziesz wygadywać głupot i robić scen.
To prawda. Upiła się. zrobiła po-tworną scenę zazdrości i mało co nie 42
pobiła Jadwigi. Czego później bardzo żałowała. Nie dość, że zrobiła z siebie totalną idiotkę, to jeszcze stała się pośmiewiskiem w biurze.
Nikt jej tego nie powiedział prosto w oczy, ale ona wiedziała swoje.
Teraz natomiast przestała nad sobą panować. wstała z mało wy-godnego fotela, okrążyła biurko i stanęła twarzą w twarz z Jackiem, a następnie uderzyła go z całej siły w policzek. Uświadomiwszy sobie, co właśnie zrobiła, wybiegła na jas-no oświetlony korytarz, schodami w dół prosto do łazienki. łzy same spływały jej po policzkach.
Jak on śmiał? – myślała wściekła.
Co on sobie w ogóle wyobraża?! po 43
co ta informacja, z kim przyjdzie na ten cholerny bankiet?
wzięła kilka głębokich oddechów w nadziei, że to ją nieco uspokoi. ale nawet tysiąc takich oddechów nie byłoby w stanie jej uspokoić.
Ukucnęła w rogu łazienki i zakryła rękami mokrą od łez twarz.
To, co teraz powiedział, ostatecznie przekreśliło go w jej oczach. Jedy-ne uczucie, jakie teraz do niego żywi-ła, to wściekłość. Czy on zawsze był
taki arogancki i zbyt pewny siebie?
Czy to ona była tak ślepa i tego nie widziała wcześniej?
No tak. Miłość bywa ślepa. ale miłości już nie ma. zostawił ją po ośmiu latach związku. oddała mu osiem 44
najlepszych lat swojego życia. i co z tego miała? została z niczym! zdradził ją, a dzisiaj upokorzył.
zachowywał się tak, jakby to ona była temu wszystkiemu winna. a to przecież on ją zdradził w czasie trwa-nia związku. zgoda, ona też nie była bez winy, ale nie zdradziła go. oboje byli winni rozpadowi tego związku.
Czy kochała? Na początku tak, i to nawet bardzo, ale teraz? Hmm… Być może było to bardziej przyzwycza-jenie, przywiązanie niż miłość, a być może związek zabiła rutyna, czego żadne z nich nie zauważyło. a nowa znajomość to zawsze szybsze bicie ser-ca, przyspieszony puls i podniecające oczekiwanie na to, co nastąpi dalej.
45
dziś ostatecznie i bardzo skutecznie wyleczyła się z tej miłości.
Na bankiet postanowiła przyjść.
przyprowadzi jakiegoś przystoj-niaka i pokaże tym wszystkim plot-karom, że Jacek nie jest jedynym face-tem w tym mieście.
Koniec stawiania siebie w roli ofia-ry. związek umarł śmiercią natural-ną, ale to wcale nie oznacza, że ona też umarła. amen.
46