- promocja
Ukraińcy - ebook
Ukraińcy - ebook
Kolejna część bestsellerowego cyklu „Opowieści niepoprawne politycznie”. Po Żydach, Sowietach, Niemcach i Aliantach przyszedł czas na Ukraińców.
Ludobójstwo na Wołyniu, akcja „Wisła”, krwawa wojna o Lwów. Pogromy polskich dworów na Rusi, Pakt Piłsudski - Petlura, Wielki Głód i Dywizja SS-Galizien. Fatalne błędy II RP i terroryzm OUN. UPA kontra AK.
Piotr Zychowicz w swojej nowej książce opisuje najbardziej kontrowersyjne wydarzenia z tragicznej historii relacji polsko-ukraińskich. Bez upiększania i brązu. Bez hurra-patriotycznej cenzury i politycznej poprawności.
Zychowicz pisze o tragicznym XX wieku - gdy Polaków i Ukraińców poróżnił krwawy konflikt o ziemię - ale cofa się również do czasów powstania Chmielnickiego. Czy fiasko ugody z Kozakami i budowy Rzeczypospolitej Trojga Narodów było największą zaprzepaszczoną szansą w dziejach Polski?
Agresja rosyjska z 2022 roku spowodowała, że Polacy i Ukraińcy nigdy nie byli ze sobą tak blisko. To dobry moment, aby wyjąć historyczne trupy z szafy i w uczciwy sposób rozliczyć się z historią. Prawdziwe pojednanie musi być oparte na prawdzie.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-949-0 |
Rozmiar pliku: | 8,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O Ukraińcach pisze się w Polsce tak samo jak o Żydach. Czyli – od ściany do ściany. Albo obsadza się ich w roli rezunów z czarnym podniebieniem, którzy w każdej chwili gotowi są rzucić się na Lacha z siekierą lub widłami, albo też w roli umęczonych ofiar polskiego kolonializmu, feudalizmu i szowinizmu.
Zwolennicy pierwszego podejścia uwypuklają ludobójstwo popełnione przez ukraińskich nacjonalistów na polskiej ludności cywilnej Wołynia i Galicji Wschodniej, niechętnie wspominają zaś o licznych sytuacjach, gdy Polacy i Ukraińcy ramię w ramię walczyli przeciwko Moskalom. Nie mówiąc już o tych, gdy to Ukraińcy byli ofiarami.
Nasi ukrainofile uważają z kolei, że przypominanie o Wołyniu to niepotrzebne „jątrzenie” i „rozdrapywanie ran”. Pamięć o polskich ofiarach ludobójstwa należy ich zdaniem złożyć na ołtarzu porozumienia Polski z Ukrainą. Zarazem ci sami ludzie zachęcają jednak, aby Polacy bili się w piersi za represyjną politykę II Rzeczypospolitej i zbrodnie wojenne popełniane na ukraińskich cywilach przez polskie podziemie.
Według pierwszych winę za wszystkie polsko-ukraińskie konflikty i wojny ponoszą Ukraińcy. Według drugich – Polacy.
Która z tych diametralnie różnych narracji jest prawdziwa? Oczywiście żadna. Historia nie jest bowiem czarno-biała. Jest szara. I piekielnie skomplikowana. Jak mówi jeden z bohaterów tej książki: Nie ma złych i dobrych narodów. Są tylko źli i dobrzy ludzie. Potwierdzenie tych słów znajdziesz, drogi czytelniku, na każdej stronie _Ukraińców_.
Niestety w pierwszej połowie XX wieku dwa sąsiadujące ze sobą narody – Polacy i Ukraińcy – zwarły się w niezwykle zaciętym bratobójczym konflikcie. Była to krwawa odsłona wielkiego dziejowego dramatu, który zmienił oblicze Europy Środkowo-Wschodniej i wytyczył nowe granice w naszej części świata. Mowa o narodzinach nowoczesnych narodów.
Gdy w latach 1917–1918 upadły wielonarodowe konserwatywne imperia Romanowów, Hohenzollernów i Habsburgów, wybiła godzina nacjonalistów. Młode nacje Europy na gruzach starego świata przystąpiły do budowy państw narodowych. Ponieważ ludzie różnych języków i wyznań mieszkali obok siebie na tych samych terytoriach, natychmiast wybuchły niezwykle zaciekłe, mordercze konflikty.
Jednym z nich był konflikt między Polakami a Ukraińcami. Jego przedmiotem była ziemia. Wołyń, Galicja Wschodnia, Bieszczady i wschodnia Lubelszczyzna. Zmagania o te terytoria trwały blisko trzy dekady – od 1918 do 1945 roku. Obfitowały w wojny, represje i obopólne mordy, których apogeum było ludobójstwo na Wołyniu.
Jak każda wojna domowa spór polsko-ukraiński był wyjątkowo okrutny. Człowiek stawał przeciw człowiekowi, sąsiad przeciw sąsiadowi, brat przeciwko bratu. Było to błędne koło kolejnych zbrodni, odwetów i odwetów za odwety. W pewnym momencie już nikt z uczestników nie potrafił sobie przypomnieć, od czego właściwie to wszystko się zaczęło…
Ostateczny kres polsko-ukraińskim zapasom położył „ten trzeci”. Józef Stalin. W 1945 roku wytyczył nową granicę i – totalitarną metodą deportacji – odseparował od siebie Polaków i Ukraińców. Konflikt umarł śmiercią naturalną. Spór terytorialny wygasł. Pozostały jednak zgliszcza spalonych wiosek na Wołyniu i nad Sanem. I nienawiść w sercach obu narodów.
W ten sposób wypełniło się ponure proroctwo, które w 1882 roku wygłosił ukraiński poeta Pantełejmon Kulisz:
Na zbyt wąskim kawałku ziemi dla wszystkich, pomiędzy dwoma morzami, mieści się siedlisko Ukraińców oraz ich niezmiennych wrogów od tysiąca lat – Polaków, Lachów. A nienawiść, karmiona stuleciami rozczarowań, doprowadziła ich razem do poniewierającego szaleństwa.
Oni są jak dwa lwy… Utrapione przez to, co przeszło i przechodzi, zdesperowane tym, co z pewnością nadejdzie, dwa lwy – Ukraińcy i Polacy – rozszarpują jeden drugiemu piersi aż do miejsc, gdzie biją ich serca.
Ich oczy, jakkolwiek nabiegłe krwią oraz jadowitością, zdolne są, mimo wszystko, zauważyć radość, jaką ich wzajemne zemsty czynią wspólnym ich wrogom.
Jednak wstrętnemu temu pojedynkowi poświęcą oni ostatek swych sił i resztki swoich zasobów. Są oni niczym gladiatorzy w rzymskim Koloseum, gdy tak stoją twarzą w twarz pośród narodów.
Obaj gotowi są unicestwić drugiego, ale z tego żaden z ich spadkobierców dumnym nie będzie…
Trudno się z tym nie zgodzić. Na konflikcie polsko-ukraińskim zawsze korzystali Rosjanie. Tak było już w XVII wieku, gdy Carstwo Moskiewskie wmieszało się w wojnę domową między Koroną a Kozakami, co było jedną z głównych przyczyn załamania się potęgi ówczesnej Rzeczypospolitej, a w konsekwencji – jej upadku.
Powtórzyło się to w dwudziestoleciu międzywojennym i podczas II wojny światowej. Na jej zakończenie po Polakach i Ukraińcach – toczących swój zaciekły spór o terytoria – przejechał wielki sowiecki walec, oba narody równo wgniatając w ziemię.
Całe szczęście historia relacji polsko-ukraińskich nie jest tylko historią obopólnych krzywd. To także opowieść o wielowiekowym sąsiedztwie na Rusi. O wzajemnym przenikaniu się kultur. A wreszcie – o wspólnej walce przeciwko wspólnemu wrogowi.
Świetnym tego przykładem jest zawarta w 1658 roku ugoda hadziacka, która powołała do życia Rzeczpospolitą Trojga Narodów. Była to jedna z największych zaprzepaszczonych szans w historii Polski. Albo rok 1920. Pakt Piłsudski–Petlura i ukraińskie oddziały walczące dzielnie ramię w ramię z Polakami przeciwko czerwonym kozakom Budionnego.
Książka _Ukraińcy_ niczego nie pomija i niczego nie przemilcza. Ukazuje obie strony medalu. Przedstawia historię realną, a nie „politykę historyczną”. A więc historię bez upiększeń i brązownictwa. Sprawi to zapewne, że nie spodoba się ani ukrainofobom, ani ukrainofilom.
Zawiera opisy ludobójstwa UPA na niewinnej polskiej ludności cywilnej. Ale również opisy polskich zbrodni odwetowych. Nie zgadzam się bowiem z modnym w Polsce poglądem, że dobry patriota powinien zakłamywać własną historię. Obowiązkiem historyka jest zachowanie obiektywizmu i bezstronności. A empatia należy się wszystkim niewinnym ofiarom niezależnie od ich narodowości.
_Ukraińcy_ to szósty tom cyklu „Opowieści niepoprawne politycznie”. Część artykułów publikowałem w rozmaitych pismach, ale przytłaczająca większość to materiały napisane specjalnie do tej książki.
Tu ważna uwaga – ludobójstwu na Wołyniu poświęciłem osobną pracę, wydany w 2019 roku _Wołyń zdradzony_. Odsyłam do niego wszystkich czytelników, którzy po przeczytaniu _Ukraińców_ będą chcieli dowiedzieć się więcej o tej tragedii.
To samo dotyczy zbrodni powojennego podziemia na ukraińskiej ludności cywilnej. Masakry w Wierzchowinach, Pawłokomie i Piskorowicach przedstawiłem w książce _Skazy na pancerzach_ z 2018 roku. Siłą rzeczy – żeby się nie powtarzać – w nowej książce już nie wracam do tego tematu.
Gdy piszę te słowa, Ukraina toczy heroiczną walkę z rosyjskim agresorem. Zdecydowana większość Polaków trzyma kciuki za Ukraińców. Rząd w Warszawie dostarcza im czołgi T-72, rakiety _Piorun_ i karabinki _Grot_. Z kolei zwykli obywatele pomagają ukraińskim uchodźcom i zbierają pieniądze na pomoc humanitarną dla sąsiedniego narodu.
Stosunki polityczne między obydwoma państwami są perfekcyjne – łączy nas wspólnota interesów i zagrożeń. To samo dotyczy społeczeństw. Ukraina nigdy nie była tak popularna w Polsce jak obecnie. I odwrotnie – Polska nigdy nie była tak popularna na Ukrainie. Wygląda na to, że jednym ze skutków polityki Władimira Putina będzie pojednanie między naszymi narodami.
Polacy i Ukraińcy coraz lepiej się poznają. W naszym kraju mieszka i pracuje około 4 milionów Ukraińców. Oznacza to, że co dziesiąty mieszkaniec Polski jest tej narodowości. Czyli Ukraińców w III Rzeczypospolitej jest niewiele mniej niż przed wojną. Znowu żyjemy razem. Ale tym razem bez sporów terytorialnych i konfliktów.
Jedyną rzeczą, która obecnie dzieli Polaków i Ukraińców, jest historia. Ale tak być wcale nie musi. Nadszedł najlepszy moment, żeby podjąć spokojną, merytoryczną dyskusję nad wspólną tragiczną przeszłością. Bez nienawiści, resentymentów i emocji, ale również bez przemilczania wydarzeń niewygodnych dla obu stron. Bez odpuszczania ważnych rzeczy, takich jak prawo do ekshumacji i godnego pochówku ofiar Wołynia.
Chodzi o to, aby wyciągnąć z historii wnioski i nie powtórzyć błędów przeszłości. Początek XXI wieku okazał się dla Polaków i Ukraińców czasem nadziei na przełamanie fatum przeszłości. Okazało się, że dwa lwy, o których pisał Pantełejmon Kulisz, wcale nie są skazane na wyniszczający konflikt. Stanęliśmy przed szansą, którą szkoda byłoby zaprzepaścić.
_Piotr Zychowicz_
_Warszawa 2022_1
Skąd się wzięli Ukraińcy?
_Rozmowa z prof._ JAROSŁAWEM SYRNYKIEM, _historykiem z Uniwersytetu Wrocławskiego, badaczem dziejów mniejszości narodowych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej_
Kiedy Rusini stali się Ukraińcami?
No cóż, część Rusinów do dzisiaj nie stała się Ukraińcami. (_śmiech_)
A to nie jest to samo?
Według oficjalnej ukraińskiej wykładni to jest to samo. W drugiej połowie XIX wieku – gdy rodziły się nowoczesne narody – słowo „Rusin” zostało po prostu zastąpione słowem „Ukrainiec”. A „Ruś” stała się „Ukrainą”. Zgodnie z tą wykładnią była to ta sama wspólnota etniczna.
Po co to zrobiono?
Na przełomie XVII i XVIII wieku termin „Ruś” został zawłaszczony przez Moskwę. W efekcie słowa „Ruś” i „Rusin” fonetycznie bardzo przypominają słowa „Rosja” i „Rosjanin”. W uszach obcokrajowca to brzmi właściwie tak samo. Dlatego działacze ukraińskiego odrodzenia narodowego – którzy chcieli wyemancypować się spod wpływów rosyjskich – zdecydowali się przyjąć nazwę „Ukraina”. Przejściowo używano formy „Ukraina-Ruś”. Nie wszyscy jednak zaakceptowali nowe określenie.
Komu się to nie podobało?
W dużym skrócie: naprzeciwko siebie stanęły dwa obozy: starorusini i młodorusini. Pierwsi odrzucili zmiany. Uważali, że Rosja jest spadkobierczynią średniowiecznej Rusi Kijowskiej. A co za tym idzie, Rosja i Ruś stanowią jedność. Drudzy chcieli budować własne państwo narodowe. Uważali, że tylko Ukraina jest spadkobierczynią Rusi Kijowskiej. Rywalizację o duszę narodu ostatecznie wygrali ci ostatni. Ruś zamieniła się w Ukrainę.
To zwycięstwo to chyba sprawa dość świeża. Jeszcze w 2010 roku wybory na Ukrainie wygrał Wiktor Janukowycz, a państwo było podzielone na dwie części: pomarańczowych i czerwonych. Zwolenników utrzymania związku z Rosją i nacjonalistów.
Rzeczywiście ten konflikt – choć w nieco innym kostiumie – trwał niemal do dnia dzisiejszego. Obecna wojna na Ukrainie, którą z zapartym tchem obserwuje cały świat, ma aspekt geopolityczny, ale również kulturowo-historyczny. Jest nim właśnie wspomniana walka o spuściznę po średniowiecznej Rusi Kijowskiej. O to, kto jest współczesnym dziedzicem księcia Włodzimierza Wielkiego: Rosja czy Ukraina? Oba ośrodki polityczne – moskiewski i kijowski – próbują legitymizować swoją władzę, odwołując się do tego samego korzenia.
Kto ma rację?
Pomimo wielowiekowej hegemonii moskiewskiej ten spór od kilkuset lat był nierozstrzygnięty i co pewien czas przyjmował krwawy obrót. Za racjami ukraińskimi stoi geografia. Kijów jest przecież stolicą współczesnej Ukrainy, a nie Rosji. Należałoby jednak dodać, że drugą stolicą średniowiecznej Rusi był Nowogród.
Cały ten spór wydaje mi się nieco surrealistyczny. Na tej zasadzie współcześni Macedończycy mogą się uważać za spadkobierców Aleksandra Wielkiego.
Otóż to. Ukraińcy lubią powtarzać, że kiedy Ruś Kijowska znajdowała się u szczytu potęgi, pod Moskwą hasały niedźwiedzie. Ale to nie jest takie proste. Nie można przekładać realiów XXI wieku na średniowiecze. W tamtych czasach nie było jeszcze narodów rosyjskiego i ukraińskiego. Ruś Kijowska była państwem feudalnym, związanym z dynastią, a nie z jakąś określoną nacją. Mowa o dynastii Rurykowiczów, która przybyła ze Skandynawii. To był zupełnie inny świat.
Ruś Kijowska przestała istnieć w XIII wieku, gdy spustoszył ją krwawy najazd Tatarów i Mongołów.
Tak. Państwo ruskie po tym ciosie już nigdy się nie podniosło. Ruś Halicką – czyli późniejszą Galicję – w XIV wieku Kazimierz Wielki włączył do Królestwa Polskiego. Reszta Rusi znalazła się pod władzą Wielkiego Księstwa Litewskiego. A w roku 1569 – po podpisaniu Unii Lubelskiej – stała się częścią Korony Rzeczypospolitej.
Wtedy rozpoczął się proces, który ukraińscy nacjonaliści nazywają „zdradą elit”.
Bojarstwo ruskie rzeczywiście się spolonizowało. Ale to był długi proces. To nie było tak, że z dnia na dzień cała szlachta na Rusi zaczęła mówić po polsku, porzuciła prawosławie i przeszła na katolicyzm. No i przede wszystkim nie nazwałbym tego „zdradą”. Szlachta ruska została po prostu zaabsorbowana przez naród polityczny Rzeczypospolitej. To wciąż były czasy feudalne – ludzie dzielili się na grupy społeczne, a nie na narody. Nie można implikować zdrady ludziom żyjącym w XVII wieku, stosując wobec nich kryteria XX wieku.
Efekt był jednak taki, że kiedy w XIX wieku zaczął się kształtować naród ukraiński, okazało się, że 93 procent jego potencjalnych członków to chłopi. Szlachta mówiła po polsku.
Dlatego ukraińskie odrodzenie narodowe było ruchem chłopskim. Ale to samo dotyczyło innych podobnych „przebudzeń” XIX wieku: litewskiego, białoruskiego, łotewskiego czy fińskiego. Elity na tych terytoriach mówiły w innych językach niż – stanowiące przytłaczającą większość mieszkańców – chłopstwo.
Sytuacja Ukraińców była jednak specyficzna: ziemie, do których pretendowali, były podzielone granicą.
To akurat była spuścizna zaborów Rzeczypospolitej. Galicja Wschodnia znalazła się pod władzą Austrii. Reszta terenów zamieszkanych przez Rusinów – pod władzą Imperium Rosyjskiego. Pokrywało się to z podziałem religijnym. Rusini z Galicji byli grekokatolikami, a Rusini mieszkający w państwie carów byli prawosławni.
Jak zabory wpłynęły na stosunki społeczne na Rusi?
Nie zmieniło się nic. Rosja i Austria były państwami feudalnymi, które utrzymały istniejące relacje. Zmienili się monarchowie, ale stosunki na linii dwór–wieś pozostały takie same. Mówiąca po polsku szlachta utrzymała dominującą pozycję. Na straży feudalnego porządku stał zaś aparat policyjny państw zaborczych. Dopiero w połowie XIX wieku doszło do zniesienia pańszczyzny. Ale to nie miało nic wspólnego z zaborami – po prostu świat się zmieniał.
W XIX wieku zaczął się załamywać nie tylko stary ład społeczny. Zaczęły się rodzić narody.
Taki był duch epoki. Przykład szedł z Zachodu. Ludzie czytali literaturę romantyczną. Obserwowali przebudzenia narodowe Włochów i Niemców, które doprowadziły do budowy niepodległych Włoch i zjednoczyły Niemcy. Przesiąkali ideami rewolucji francuskiej, która królestwo Ludwika XVI przeistoczyła w państwo Francuzów. Pod wpływem tych prądów działacze polityczni w Europie Wschodniej zaczęli wymyślać narody na nowo.
Czyli to nacjonaliści tworzyli narody? A nie odwrotnie?
Oczywiście. To szło z góry w dół, a nie z dołu do góry. Grupy intelektualistów wymyślały narody, odwołując się do rozmaitych tradycji historycznych. Nowoczesny naród polski też powstał w wieku XIX. Współcześni Polacy z piastowskim księstwem Mieszka I mają tyle samo wspólnego co współcześni Ukraińcy z Rusią Kijowską. To, co narodziło się w wieku XIX, było czymś zupełnie nowym.
Na czym polegała różnica?
Na tym, że nowoczesne narody objęły wszystkie warstwy społeczne. Bo do tej pory chłopi nie byli narodem. Narodem była tylko i wyłącznie szlachta. Wcześniej można było mówić o narodach politycznych, a teraz na arenę dziejów weszły narody rozumiane jako wspólnoty etniczne.
Okazało się jednak, że chłopi na Ukrainie mówią innym językiem niż szlachta.
Jeszcze w 1863 roku nie stanowiło to problemu. Powstańcy styczniowi mieli na sztandarach tarczę podzieloną na trzy części. Były na niej Orzeł, Pogoń i symbolizujący Ruś archanioł Michał. Odwoływali się do tradycji ugody hadziackiej, idei Rzeczypospolitej Trojga Narodów. Zgodnie z mentalnością tamtych ludzi wymarzone państwo miało zostać odbudowane jako twór wielonarodowy. W drugiej połowie XIX wieku ta koncepcja została jednak odrzucona. Zgodnie z nową ideą państwo miało się odrodzić jako twór narodowy. Jako Polska.
Ukraińscy działacze narodowi wysunęli konkurencyjny projekt.
I w ten sposób rozpoczęła się rywalizacja między Polakami a Ukraińcami: o terytorium i o zamieszkującą je populację. Masy chłopskie były wówczas obojętne narodowo i obie strony chciały je przeciągnąć na swoją stronę. Była to swoista wojna o dusze. Rywalizacja w dużej mierze toczyła się na gruncie wyznaniowym. W Galicji Wschodniej rozpoczęła się walka między Kościołem katolickim a Kościołem greckokatolickim o to, w jakim obrządku będą chrzczone dzieci.
To nie było oczywiste?
Nie. Bo zawierano mnóstwo małżeństw mieszanych. Wyznawcy obu obrządków – w epoce sprzed istnienia narodów – żyli razem. Obie społeczności się zazębiały. „Problem” ten rozwiązała Concordia – porozumienie zwierzchników Kościoła i Cerkwi, które zakładało, że córki będą chrzczone w obrządku matki, a synowie w obrządku ojca. Skutki tego „handlu duszami” były opłakane.
Dlaczego?
Bo obrządki zaczęły być utożsamiane z narodowościami. Grekokatolickość przeistoczyła się w ukraińskość, a rzymskokatolickość w polskość. I nagle granice narodowego frontu zaczęły przebiegać w poprzek domów i rodzin. Okazywało się, że brat jest Polakiem, a siostra Ukrainką. Albo odwrotnie. Gdy konflikt się zaostrzył i nacjonaliści zaczęli do siebie strzelać, dochodziło nawet do zabójstw w rodzinach.
Ale czy to była tylko kwestia religii? Co z językiem?
Ci ludzie mówili tym samym językiem. W książce _Trójkąt bieszczadzki_ opisałem to na przykładzie powiatu leskiego. Wszyscy tamtejsi chłopi posługiwali się lokalnym językiem ruskim – dziś powiedzielibyśmy: ukraińskim. Różnił ich tylko obrządek, w którym się modlili. Język, sposób życia, obyczaje – były identyczne. Dopiero nacjonalistyczna agitacja z przełomu XIX i XX wieku zaczęła dzielić ich na Polaków i Ukraińców. I tak oto sąsiedzi nagle okazywali się członkami dwóch grup poróżnionych zaciekłym konfliktem. Nacjonalizmy dzieliły ludzi na „swoich” i „obcych”. Dotychczasowy świat zgodnego współżycia został wywrócony do góry nogami.
Czyli katolicy nagle zaczynali mówić po polsku?
To dotyczyło obu stron. Elity tworzyły kanoniczne wersje języków. Zarówno polskiego, jak i ukraińskiego. Ludzi zmuszano do mówienia inaczej, niż mówili przez stulecia. Tu ogromną rolę odgrywały ukraińskie i polskie szkoły czy instytucje oświatowe, których głównym zadaniem wcale nie było przekazywanie wiedzy. Głównym zadaniem szkół było formatowanie młodych ludzi w członków narodów.
Potem tę funkcję zaczęły chyba również pełnić telewizja i radio. Widać to na przykładzie współczesnej Polski. Przecież Kaszubi, Górale, Ślązacy czy mieszkańcy Suwalszczyzny jeszcze kilkadziesiąt lat temu mówili zupełnie inaczej. Dopiero z telewizji zaczęli się uczyć literackiej polszczyzny. Wróćmy jednak do XIX wieku…
W ostatnich dekadach istnienia imperium Habsburgów Galicja Wschodnia stała się areną zaciekłego sporu między polskimi i ukraińskimi elitami. Między przedstawicielami konkurencyjnych projektów politycznych. Ukraińcy mieli przewagę liczebną, ale władza polityczna znajdowała się w rękach Polaków. Mowa o nadanej w drugiej połowie XIX wieku autonomii galicyjskiej.
Na czym to polegało?
To był układ między polską arystokracją a tronem. Polacy zadeklarowali lojalność wobec Franciszka Józefa, a cesarz w zamian pozwolił im rządzić krajem. Polacy wykorzystywali to do budowania swojego stanu posiadania. Byli uprzywilejowani gospodarczo, kulturowo i politycznie. Dlatego do Lwowa przyjeżdżali działacze niepodległościowi z zaboru rosyjskiego i pruskiego. Tylko tu mogli swobodnie działać. W ten sposób Galicja stała się kolebką, inkubatorem przyszłej II Rzeczypospolitej.
Jak na to reagowali Ukraińcy?
Oczywiście byli sfrustrowani. To też tłumaczy, dlaczego ukraiński nacjonalizm był tak radykalny społecznie. Hasła wyzwolenia narodowego mieszały się z hasłami rewolucji. Zmiany sytuacji na wsi, gdzie w rękach nielicznej polskiej szlachty znajdowała się większość ziemi. Warto wspomnieć, że Ukraińcy w Austrii cieszyli się znacznie większą swobodą niż ich rodacy w Rosji. Dlatego Galicja stała się również centrum ukraińskiego ruchu niepodległościowego. Terytorium to było więc niezwykle ważne dla obu społeczności.
Dwa młode nacjonalizmy ścierały się na Ukrainie. Ale dopóki istniały Austro-Węgry oraz imperium Habsburgów, aparaty policyjne obu tych państw dbały o to, żeby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Nadszedł jednak rok 1918.
Stolik został wywrócony.
Co się stało?
Stało się to, co zawsze się dzieje w przyrodzie. Coś się skończyło i jednocześnie zaczęło coś nowego.
Skończyła się epoka starych, wielonarodowych monarchii. A co się zaczęło?
Epoka młodych państw narodowych. Projekt polski i projekt ukraiński znalazły się na kursie kolizyjnym, bo pretendowały do tego samego terytorium i do tej samej populacji. Czas ten można określić krótko: albo–albo. Konflikt był nie do uniknięcia.
W latach 1917–1918 powstały dwa ukraińskie państwa.
Na terenach wchodzących wcześniej w skład Imperium Rosyjskiego – Ukraińska Republika Ludowa (URL). Na terenach należących uprzednio do imperium Habsburgów – Zachodnioukraińska Republika Ludowa (ZURL).
W listopadzie 1918 roku wybuchła zacięta wojna między Polską a ZURL. Jej stawką były Lwów i Galicja Wschodnia. Z kolei z URL Polska w 1920 roku sprzymierzyła się przeciwko bolszewikom.
Jak to wszystko się skończyło?
Po okresie śmiertelnych zmagań: wojny, rewolucji, ruiny gospodarczej – ogień przygasł. Polacy pokonali wojska ZURL i wyrzucili je za rzekę Zbrucz. W 1921 roku Polska podpisała z bolszewikami traktat ryski, w którym podzielono ziemie zamieszkane przez Ukraińców. Galicja Wschodnia i Wołyń znalazły się w granicach Polski. A wraz z nimi ponad 4 miliony mieszkających tam Ukraińców.
Pierwsza bitwa dobiegła końca.
Jedni wrócili do domów jako triumfujący zwycięzcy, a drudzy jako upokorzeni przegrani. Pierwszym stawiano pomniki i śpiewano na ich cześć pieśni. Drudzy czuli się upokorzeni, przeżuwali gorycz porażki. Okazało się, że poświęcili swoje życie idei, która się nie ziściła. Oczywiście nie pogodzili się z takim obrotem spraw. Marzyli o odwecie i ponownym wywróceniu stolika. W tym duchu wychowywali kolejne pokolenia.
Czyli to był dopiero początek walki Polaków i Ukraińców?
Dla wszystkich było jasne, że kolejna konfrontacja jest tylko kwestią czasu. Jak wiadomo – doszło do niej po dwudziestu latach. Z jeszcze większym impetem, z jeszcze większym okrucieństwem i jeszcze większą nienawiścią.
Dlaczego II Rzeczpospolita prowadziła wobec Ukraińców taką fatalną politykę?
Bądźmy sprawiedliwi – woli porozumienia zabrakło z obu stron. Elity polskie nie chciały się posunąć i zrobić trochę miejsca dla elit ukraińskich. Umożliwić im zgodne współistnienie w jednym państwie. Wbrew deklaracjom i hasłom nie było wówczas pomysłu na budowanie Polski obywatelskiej, był pomysł na budowanie Polski narodowej.
Elity ukraińskie też nie były jednak gotowe na życie w jednej Rzeczypospolitej z elitami polskimi. Skoro już raz proklamowały we Lwowie swoje państwo, stworzyły sprawną armię i wzniosły niebiesko-żółty sztandar – to pozostały wierne tej idei. Nie chciały skapitulować, chciały kontynuować walkę o niepodległość.
Wszyscy ci ludzie byli dziećmi swojej epoki. Polacy chcieli mieć swoje państwo narodowe i Ukraińcy chcieli mieć swoje państwo narodowe. Nikt nie chciał iść na kompromisy. Jak wiadomo, w czasie II wojny światowej przyniosło to straszliwe konsekwencje.
Narodowodemokratyczna narracja przedstawia rok 1918 jako postępowy przełom w dziejach ludzkości. Z areny dziejów zeszły staroświeckie, stetryczałe monarchie i zastąpiły je demokratyczne państwa narodowe. Ale ja myślę, że to nie był progres, lecz regres. Nacjonalizmy cofnęły ludzkość do czasów wojen plemiennych, gdy ludzie wyrzynali się, bo należeli do różnych szczepów.
Całe szczęście nie wszyscy temu ulegali. Nie wszyscy dali się porwać nacjonalizmom. Weźmy przykład tak zwanych Sprawiedliwych Ukraińców, czyli włościan z Wołynia, którzy w 1943 roku ukrywali swoich polskich sąsiadów. Ratowali ich przed śmiercią. Więzi sąsiedzkie w takich wypadkach okazywały się mocniejsze niż nacjonalistyczna ideologia. Z kolei na drugim biegunie były tragedie, o których już mówiliśmy. Czyli sytuacje, w których mąż mordował żonę, bo była Polką, albo wyrzekał się dzieci. Nie po to cię wychowywałem, abyś został – tu w zależności od wersji – Polakiem/Ukraińcem! W takich wypadkach nacjonalizm okazywał się silniejszy niż więzi rodzinne. Niż miłość.
_Prof._ JAROSŁAW SYRNYK _jest historykiem z Uniwersytetu Wrocławskiego. Bada dzieje mniejszości narodowych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej oraz działalność komunistycznych organów bezpieczeństwa. Napisał m.in._ Przemoc i chaos. Powiat sanocki i okolice w latach 1944–1947, Trójkąt bieszczadzki. Tysiąc dni i tysiąc nocy anarchii w powiecie leskim 1944–1947 _oraz_ Nadzór specjalny. Analiza historyczno-antropologiczna działań organów bezpieczeństwa w kwestii tzw. nacjonalizmu ukraińskiego na Podkarpaciu w latach 1947–1989.
Źródło: „Historia Do Rzeczy” 10/2022