Ukrywałam Anne Frank. Wszystkie tajemnice Elisabeth - ebook
Ukrywałam Anne Frank. Wszystkie tajemnice Elisabeth - ebook
NIEZNANA HISTORIA WIELKIEJ ODWAGI I NIEWYBACZALNEJ ZDRADY
Stała się powiernicą Anne Frank – dziewczynki, z którą połączyła ją wyjątkowa przyjaźń. Codziennie ryzykowała życiem, by ją chronić. I nigdy nie otrząsnęła się z tego, co ją spotkało.
Elisabeth Voskuijl – Bep – była jedną z osób, które ukrywały rodzinę Franków. Śledztwo Joopa van Wijka-Voskuijla, syna Bep, oraz Jeroena De Bruyna to nie tylko poszukiwanie prawdy o życiu wyjątkowej kobiety. To także historia wielkiej odwagi oraz wielkiej zdrady, które przeplatały się w rodzinie Voskuijlów. To prawda o tym, jak wyglądało ukrywanie Anne Frank. To wreszcie poszukiwanie rozwiązania jednej z największych tajemnic XX wieku. Kto zdradził rodzinę Franków? Czy nadszedł czas, by świat poznał prawdę? I czy to możliwe, że odpowiedź cały czas była blisko rodziny Voskuijlów?
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9022-8 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LIST Z BELGII
Ten projekt nie rozpoczął się od śledztwa prowadzącego do najciemniejszych zakamarków Tajnej Kryjówki. Zapoczątkował go list, który dostałem od piętnastoletniego chłopca z Antwerpii – niejakiego Jeroena De Bruyna. Jeroena, podobnie jak miliony innych dzieci, poruszył dziennik Anne Frank, który matka po raz pierwszy przeczytała mu, gdy miał zaledwie sześć lat.
Chłopiec był niewątpliwie ciekawskim i nadzwyczaj dojrzałym dzieckiem. Gdy tylko do jego świadomości dotarło, że na świecie kiedyś toczyła się wojna, zapytał mamę o szczegóły. Usłyszał od niej opowieści, których ona sama słuchała w dzieciństwie i młodości – o sąsiadach zmuszonych do noszenia symbolu żółtej gwiazdy i rakietach V-2 wybuchających na ulicach Antwerpii. Następnym pytaniem Jeroena było to, które dzieci zawsze zadają i o którym dorośli często zapominają: dlaczego?
Matka nie umiała mu na nie odpowiedzieć, sięgnęła więc po jeden z najsłynniejszych dokumentów tamtych czasów – _Het Achterhuis_ (Oficyna), znany po angielsku jako _The Diary of a Young Girl_1. Znajdą się pewnie osoby, które pomyślą, że Jeroen był zbyt młody na tak trudną lekturę, ale moim zdaniem mamy skłonność do niedoceniania tego, ile dzieci są w stanie zrozumieć czy wyrazić – z całą mocą pokazuje to właśnie dziennik Anne. Zresztą matka Jeroena przeczytała mu nie całą książkę, ale jedynie urywki, i przezornie pominęła najbardziej przygnębiające fragmenty.
Jeroen był zafascynowany. Całymi godzinami wpatrywał się w czarno-białe zdjęcia otwieranego regału i maleńkiej, ciasnej przestrzeni Tajnej Kryjówki. Nie potrafił pojąć, dlaczego całe rodziny – nawet małe dzieci – musiały się ukrywać jak myszy, by uniknąć śmierci. Zadawał mamie coraz więcej pytań, a ona podsuwała mu kolejne książki dla dzieci napisane na ten temat. Kiedy podrósł, sam zaczął wypożyczać z biblioteki publikacje o Holokauście. Rodzice uważali jego kiełkujące zainteresowanie za nieco dziwne. Jako liberalni Europejczycy o otwartych umysłach woleli jednak tłumaczyć dziecku trudną światową rzeczywistość niż ją przed nim ukrywać.
Z czasem dziecięce książeczki i bajki animowane zostały zastąpione przez grube publikacje historyczne i ziarniste filmy dokumentalne. Opowieści i zdjęcia stawały się bardziej jednoznaczne, bardziej drastyczne. Zanim Jeroen skończył dwanaście lat, zdążył zobaczyć każdy dostępny film o Holokauście – największe wrażenie zrobił na nim ponaddziewięciogodzinny dokument _Shoah_ Claude’a Lanzmanna2 – i przeczytać wszystkie książki o Anne Frank, jakie tylko udało mu się znaleźć. Im więcej się dowiadywał, tym mniej rozumiał. Jak to możliwe, że to działo się na tych samych spokojnych pełnych drzew ulicach, którymi co dzień chodził? Jak to się stało, że jego babka – ta sama kobieta, która przysyłała mu teraz śmieszne wiadomości – mogła oglądać to wszystko na własne oczy? Obławy na sąsiadów. Swastyki na ulicach. Miasto w ogniu.
Babka Jeroena też miała na imię Anne. Urodziła się w tym samym roku co Anne Frank – 1929 – i podczas drugiej wojny światowej mieszkała przez jakiś czas ze swoimi dziadkami niecały kilometr od rodzinnego mieszkania Franków w amsterdamskiej dzielnicy Zuid. Na początku okupacji zakochała się w żydowskim chłopcu o imieniu Louis. Jemu samemu udało się wymknąć z rąk nazistów i ukryć na holenderskiej wsi, większość jego rodziny została jednak zamordowana w obozie zagłady w Sobiborze, na wschodzie okupowanej Polski. W ciągu około pięciu miesięcy, od marca do lipca 1943 roku, zginęły w nim trzydzieści cztery tysiące holenderskich Żydów3. Przytłaczająca liczba. Czy to właśnie babka – urodzona w tym samym roku, mieszkająca w tym samym miejscu, nosząca to samo imię – rozpaliła u Jeroena obsesję na punkcie Anne Frank? Bo w to właśnie przerodziło się jego zainteresowanie: w obsesję, potrzebę dowiedzenia się wszystkiego, co zaszło w Tajnej Kryjówce.
Jeroen wydrukował setki artykułów, prowadził albumy z wycinkami, spędził wakacje w Amsterdamie, gdzie odwiedzał muzeum Dom Anne Frank. Kupił krytyczne wydanie dziennika i ślęczał nad przypisami. Jego nauczyciele uznali jego „badania” i pęczniejący zbiór dokumentów dotyczących każdego aspektu sprawy za nieistotne hobby ucznia, który ma za dużo wolnego czasu – byli przekonani, że nic z tego nie wyniknie. Ale Jeroen nawet jako nastolatek był przedsiębiorczy i potrafił czytać między wierszami. W tej sprawie interesowało go nie tylko to, co wiadome, lecz także to, co niewiadome i błędnie rozumiane. Zaczął się koncentrować na ludziach strzegących Tajnej Kryjówki, na tych, którzy ryzykowali życie, by zapewnić Anne i jej rodzinie bezpieczeństwo przez siedemset sześćdziesiąt jeden dni – do czasu, gdy krótko przed wyzwoleniem wszyscy zostali w tajemniczy sposób zdradzeni.
W trakcie swoich dociekań Jeroen zdał sobie sprawę, że o trojgu pomocników – jak nazywa się ich w Holandii – zostało powiedziane prawie wszystko. Udzielili oni obszernych wywiadów, spisali własne wspomnienia albo stali się bohaterami książek i filmów dokumentalnych4. A jednak była jeszcze jedna pomocniczka – tak się składa, najmłodsza – o której nie wiedziano prawie nic. Skąpą ilość informacji na temat tej osoby tłumaczono zazwyczaj jej wrodzoną nieśmiałością i skromnością, a także niewielką rolą, jaką odegrała w dramacie Tajnej Kryjówki5. Jeroen jednak na podstawie dowodów doszedł do wniosku, że to wszystko nieprawda.
Zaczął podejrzewać, że w rzeczywistości ta najmłodsza pomocniczka mogła być dla Anne najważniejsza. Była jej najlepszą przyjaciółką i najbardziej zaufaną powierniczką. W obliczu ogromnego niebezpieczeństwa postąpiła po bohatersku. A mimo to, z powodu, którego Jeroen nie mógł zrozumieć, przez całe swoje powojenne życie kryła się z tym, co zrobiła.
Tą osobą była moja matka – Bep Voskuijl.
Od chwili, gdy 4 sierpnia 1944 roku do Tajnej Kryjówki wkroczyło gestapo, aż do swojej śmierci 6 maja 1983 roku mama z uporem unikała tematu Anne Frank. Nie przyjmowała publicznego uznania, jakim ją darzono w związku z zaangażowaniem w sprawę, i wzbraniała się przed rozmowami o roli, którą odegrała, nawet z najbliższą rodziną, mimo że w głębi duszy opłakiwała stratę młodej przyjaciółki i by uczcić jej pamięć, nadała swojej jedynej córce jej imię. Skrytość mamy nie miała jednak nic wspólnego z prostolinijnością, jak uważano wcześniej. Powodem takiego zachowania było raczej to, że Bep została na całe życie naznaczona traumatycznym doświadczeniem i unikała zainteresowania, bo miała tajemnice, które chciała zachować tylko dla siebie, które zamierzała zabrać ze sobą do grobu.
Jeroen wiedział, że znalazł ciekawy temat. Był tylko jeden problem: miał zaledwie czternaście lat. Rozumiał, że bez udziału żyjących członków rodziny Bep, ludzi, którzy ją znali i mieli dostęp do pozostałych po niej dokumentów, nie zajdzie daleko z biografią. Obawiał się jednak – całkiem słusznie – że zlekceważymy go z powodu jego młodego wieku i braku doświadczenia.
W 2008 roku Jeroen skończył piętnaście lat, czyli tyle, ile miała Anne, gdy zmarła na tyfus w obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen. Krótko po swoich urodzinach postanowił w końcu skontaktować się z moją rodziną. Nie mógł znaleźć sposobu, by dotrzeć bezpośrednio do nas, dlatego napisał do Miep Gies – ostatniej żyjącej pomocniczki związanej z Tajną Kryjówką. Paul, jej syn, spełnił jego prośbę i przesłał wiadomość dwojgu mojego rodzeństwa. Oni jednak nie byli zainteresowani rozmową o naszej matce, zresztą nie mieli do powiedzenia nic, czym chcieliby się dzielić ze światem. W swoim liście Jeroen nie zdradził swojego wieku ani pochodzenia, ale po pierwszej nieudanej próbie postanowił napisać do nas dłuższy list – taki prosto z serca.
Na pięciu stronach opisał swoje intencje, przedstawił dokumenty, które udało mu się znaleźć, i fakty, które poskładał w całość, po czym zapytał, czy zgodzimy się na rozmowę. Wciąż nie potrafił się zmusić do wyjawienia swojego prawdziwego wieku, dlatego dodał sobie kilka miesięcy i oznajmił, że ma szesnaście lat. Następnie wysłał list do Domu Anne Frank w Amsterdamie, skąd przesłano go do mnie.
„Jestem szesnastolatkiem z Antwerpii” – tak zaczynał się list Jeroena. „Od dłuższego czasu interesuję się historią Anne Frank”. Jeroen opisał swoją fascynację Tajną Kryjówką w oficynie, to, jak jego uwaga stopniowo przesuwała się z Anne na pomocników, aż wreszcie skupiła się na mojej matce. Był zdumiony, jak „niewiele wiadomo” na jej temat. Pisał, że „zgromadził akta” i dzięki nim starał się „poskładać wszystkie elementy układanki”. Każdy fakt, który udawało mu się odkryć na zakurzonej taśmie filmowej albo w archiwalnej prasie, wprawiał go w „euforię”. Czuł, że Anne widziała siebie właśnie w mojej matce, w młodej strażniczce z drugiej strony regału, która stała się jej bliską przyjaciółką, która też zakochała się w czasie wojny, która kłóciła się z rodzicami i rodzeństwem, która przez całą okupację żyła w strachu przed złapaniem. Bep wciąż jawiła mu się raczej mgliście, ale „kawałeczek po kawałeczku” – jak pisał – poznawał ją „coraz lepiej”.
Z powodu młodego wieku Jeroena byłem nastawiony sceptycznie, ale ujęło mnie jego szczere pragnienie zrozumienia mojej matki. W pewnym sensie przez całe życie marzyłem o tym samym. Zanim dostałem jego list, nikt mnie nigdy nie spytał o rolę, jaką Bep odegrała w życiu Anne Frank. Świat zewnętrzny nie znał jej przeszłości, a w rodzinie mieliśmy niepisaną zasadę, zgodnie z którą nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co się działo podczas wojny.
Z biegiem lat matka zaczęła jednak mówić mi o rzeczach, o których nie wspominała nikomu innemu – nawet mojemu ojcu czy rodzeństwu. Przez jakiś czas byłem więc dla niej poniekąd tym, kim ona była dla Anne: powiernikiem i opiekunem. Niestety koleje życia skomplikowały naszą relację. Choć bardzo się do niej zbliżyłem, nigdy nie zdołałem zrozumieć, dlaczego właściwie tamto doświadczenie tak bardzo ją dręczyło i nie dawało o sobie zapomnieć.
Odpisałem Jeroenowi, że powinniśmy się spotkać, że chętnie odwiedzę go w Antwerpii, by się dowiedzieć, co udało mu się odkryć, i omówić jego projekt. Wyjechałem ze swoją żoną Ingrid z naszego domu na wschodzie Holandii. Jeroen od razu wydał mi się szczery, uroczy i niebywale skupiony na celu. Zarzucił stół w kuchni swoich rodziców książkami gęsto poprzetykanymi samoprzylepnymi żółtymi karteczkami i miał przygotowany dokładny scenariusz naszej rozmowy. Krótko przedtem znalazł unikatowe nagranie wywiadu, którego Bep udzieliła pod koniec lat siedemdziesiątych podczas wizyty w Kanadzie6. Odtworzył je dla mnie i pierwszy raz od przeszło trzech dziesięcioleci usłyszałem głos mojej matki.
Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że moje spotkanie z Jeroenem jest niemal zrządzeniem losu. Przez lata nosiłem w sobie tajemnice mojej matki i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę: czekałem na sposobność, by się nimi podzielić, by zrozumieć ich sens albo – jak to ujął Jeroen – poskładać elementy układanki w całość. Tamtego dnia nie wiedzieliśmy, że cały proces zajmie nam przeszło dekadę. Nadal nie jestem pewien, dlaczego powierzyłem temu nastolatkowi tajemnice mojej rodziny ani dlaczego opowiedziałem mu o rzeczach, które dawno już zostały pogrzebane. Być może rozbroiła mnie jego młodość.
Tak czy inaczej zadeklarowałem, że pomogę mu, jak tylko będę umiał. Wątpiłem, by inni członkowie mojej rodziny chcieli pójść w moje ślady, ale gdy kontaktowałem się z każdym z nich po kolei, nikt nie sprzeciwił się mojemu udziałowi w projekcie. Oczywiście nie byli wtedy w stanie przewidzieć nieprzyjemnych skutków, wniosków, do których doprowadzą nas zgromadzone dowody, i tropów zdrady, które zostaną odkryte. Na przekór iluzji, w której dorastaliśmy, Voskuijlowie nie różnili się zbytnio od innych amsterdamskich rodzin czasu wojny, w których członkowie ruchu oporu i kolaboranci często żyli pod jednym dachem.
Początkowo nie zamierzałem być współautorem książki Jeroena, planowałem jedynie zostać jego przewodnikiem – chciałem podzielić się z nim tym, co wiedziałem, otworzyć przed nim tyle drzwi, ile byłem w stanie. Ale w miarę jak historia zmieniała kierunek, rozrastała się i zbliżała do sedna, jedno stawało się jasne: Jeroen nie zdoła napisać jej sam. Pomimo różnicy wieku i pochodzenia zdecydowaliśmy w końcu, że zostaniemy wspólnikami w tym projekcie, a dla przejrzystości – by lepiej oddać moje osobiste doświadczenie dorastania w cieniu Tajnej Kryjówki w oficynie – to ja będę narratorem tej opowieści. Ale jest to dzieło równie moje, co Jeroena. Patrzyłem, jak z nastolatka rozwiniętego ponad swój wiek wyrasta on na utalentowanego dziennikarza i teraz, gdy wspominam naszą współpracę, czuję niemal ojcowską dumę. I tu docieramy do istoty tego, o czym tak naprawdę jest ta książka: choć rozmawiamy w niej o wojnie i Holokauście, o kolaboracji i zdradzie, nie sposób opisać ją inaczej niż jako opowieść rodzinną. A jak dobrze wiedziała moja matka, istnieją dwa rodzaje rodzinnych więzi: jedne wynikają z urodzenia, drugie – z okoliczności.
Joop van Wijk-Voskuijl
Heemstede, Holandia
marzec 2023
1 Pierwsze brytyjskie wydanie dziennika ukazało się w maju 1952 roku nakładem wydawnictwa Vallentine Mitchell w liczbie pięciu tysięcy egzemplarzy. W Stanach Zjednoczonych w czerwcu 1952 roku wydał go – także w pięciotysięcznym nakładzie – Doubleday. Szybko jednak konieczny okazał się dodruk piętnastu tysięcy egzemplarzy, ponieważ pierwsza partia, która trafiła na półki, wyprzedała się w ciągu kilku godzin.
2 Film Shoah Claude’a Lanzmanna, dystrybuowany przez New Yorker Films, miał premierę w kwietniu 1985 roku w Paryżu. Był nominowany do wielu nagród i doceniany na festiwalach filmowych na całym świecie.
3 Według Julesa Schelvisa (1921–2016), holenderskiego historyka ocalałego z Sobiboru, w okresie od maja 1942 roku do grudnia 1943 roku, kiedy to po udanym buncie więźniów naziści zlikwidowali obóz, zostało tam deportowanych przeszło 170 000 Żydów. Z Holandii trafiło ich tam 34 313, z czego wojnę przeżyło tylko 18. Zob. Jules Schelvis, Obóz zagłady w Sobiborze, tłum. Krzysztof Stachowski, Lublin: Państwowe Muzeum na Majdanku, 2021, s. 299, 300.
4 Niewiele wiadomo o przeżyciach Jo Kleimana z okresu Tajnej Kryjówki, w latach pięćdziesiątych często oprowadzał on jednak po oficynie dziennikarzy i turystów, a w 1957 roku był mocno zaangażowany w tworzenie Fundacji Anne Frank, której celem było zachowanie oficyny (i która z czasem, w 1960 roku, otworzyła Dom Anne Frank). Kleiman zmarł 28 stycznia 1959 roku w Amsterdamie.
5 Ten zniekształcony obraz budowały w szczególności liczne adaptacje filmowe i sceniczne historii Anne Frank, w których Bep albo odgrywała marginalną rolę, albo zwyczajnie się nie pojawiała.
6 Wywiad przeprowadzony przez kanadyjskiego kompozytora Oskara Morawetza (1917–2007) 9 października 1978 roku zostanie szerzej omówiony w rozdziale 15.Rozdział 1
Regał się otwiera
Przeciętnie w ciągu jednego roku około miliona osób podąża schludnymi brzegami amsterdamskiego kanału Prinsengracht, by dotrzeć do niepozornego budynku magazynowego pod numerem 263. Wszedłszy do środka, pokonują strome schody, wkraczają na ciasne półpiętro i stają przed odrapanym drewnianym regałem, będącym zarazem bramą do ukrytego świata.
Regał, umocowany na zawiasach, otwiera się i odsłania przejście. Zwiedzający wkraczają do gęstego labiryntu pomieszczeń, w którym próbują sobie wyobrazić życie Anne Frank – jej niesłabnący strach, strzępy dziennego światła, kasztanowiec za oknem, chłopca na górze, tłumiony śmiech, nudę, kłótnie, niegasnącą nadzieję. I postanowienie, żeby to wszystko opisać, by utrwalić ten głos, jednocześnie naiwny i dojrzały, a często też przezabawny. Głos, który przemawia do nas po dziś dzień.
Prawie co roku odbywam własną pielgrzymkę do Domu Anne Frank. Staję się jednym ze zwiedzających Tajną Kryjówkę. Gdy idę, myślę rzecz jasna o Anne, o jej rodzinie i o czterech innych osobach, które się tam ukrywały, a także o dwudziestu ośmiu tysiącach Żydów ukrywających się w tym samym czasie w innych miejscach w całej Holandii1. Ale moje myśli biegną też do Johana Voskuijla, mojego dziadka ze strony matki – człowieka, który w największej tajemnicy zbudował regał na zawiasach i zamontował go latem 1942 roku. Zastanawiam się, co też mogło skłonić całkowicie zwyczajnego Holendra do tak niezwykle ryzykownego czynu? Co pchnęło go do tego, by z narażeniem życia ukrywać Żydów, podczas gdy tak wielu jego rodaków donosiło na nich do gestapo?
Ja stojący przed regałem, który skrywał Tajną Kryjówkę. Regał został wykonany w sierpniu 1942 roku przez mojego dziadka Johana. Rok 2014. Fot. Archiwum prywatne rodziny van Wijk-Voskuijl
Dane liczbowe wciąż są tak samo trudne do przyjęcia. Podczas Holokaustu zostało wymordowanych siedemdziesiąt pięć procent holenderskich Żydów, co daje Holandii najwyższy wskaźnik śmiertelności spośród wszystkich krajów Europy Zachodniej znajdujących się pod nazistowską okupacją. Tylko pięć tysięcy spośród stu siedmiu tysięcy holenderskich Żydów zdołało przeżyć obozy, do których ich zesłano2. Jednym z tych nielicznych „szczęśliwców” był Otto Frank, ojciec Anne. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu – pamiętam, jak górował nade mną, gdy byłem chłopcem – ale po opuszczeniu Auschwitz ważył niecałe sześćdziesiąt kilogramów.
Jeszcze zanim dotarł z powrotem do Amsterdamu, Otto dowiedział się, że jego żona nie żyje. „Jedyna nadzieja w dzieciach” – pisał w 1945 roku do swojej matki, która mieszkała w Szwajcarii. „Nie dopuszczam do siebie innej myśli niż ta, że żyją i że znowu będziemy razem”3. W oczekiwaniu na wieści o Anne i swojej starszej córce Margot odwiedził mojego dziadka, obłożnie już wtedy chorego. Johan cierpiał na raka żołądka i zostało mu zaledwie kilka miesięcy życia.
Często wracam myślami do tamtej chwili: do spotkania dwóch ojców na skraju otchłani. Myślę o bezradności, którą musieli czuć, i ciekawi mnie, w jaki sposób – i czy w ogóle – byli w stanie dodać sobie nawzajem otuchy. Czy podali sobie dłonie? Czy się uścisnęli? Jakie słowa między nimi padły? Czy rozmawiali o tym, kto mógł ich zdradzić? Czy Otto powiedział Johanowi, że martwi się o Bep i że zamierza postąpić tak, jak ostatecznie postąpił, to jest zaopiekować się moją matką po śmierci Johana, stać się dla niej kimś w rodzaju przybranego ojca?
Kiedy wchodzę do oficyny, wszystkie te pytania przygniatają mnie jak lawina. Zadawałem je sobie – i tylko sobie – przez całe życie, ale teraz, w wieku siedemdziesięciu trzech lat, chcę poznać odpowiedzi, chcę zbliżyć się do prawdy tak bardzo, jak to tylko możliwe, nawet jeśli okaże się ona… niewygodna. Jestem wreszcie gotów zrozumieć historię Anne Frank równolegle z historią mojej rodziny, jestem gotów przyjrzeć się kryjówce w oficynie z obu stron regału. Moim celem jest rozwikłanie zagadki, która nas połączyła. Zagadki, która zaważyła na życiu mojej mamy i wyrwała w naszej rodzinie dziurę – do dziś niezałataną.
Duch ze sklepu ze słodyczami
Moja matka przyszła na świat jako niespodzianka – albo, jak to się mówi, była dzieckiem z wpadki.
Gdy w 1918 roku moja babka Christina Sodenkamp jako dziewiętnastolatka zaszła w ciążę, pomyślała, że jest za młoda na dziecko. Spotykała się ze swoim kawalerem, dwudziestosześcioletnim Johanem Voskuijlem, od zaledwie kilku miesięcy. Nigdy nie poruszali tematu małżeństwa. Nie byli w sobie zakochani, łączył ich burzliwy związek, który dopiero z czasem okrzepł. Ale co było robić? W tamtych czasach w porządnym towarzystwie nie miało się wyboru. Dlatego Johan i Christina w lutym 1919 roku złożyli w swoim rodzinnym Amsterdamie przysięgę małżeńską i zostali mężem i żoną. Po kilku miesiącach, 5 lipca, urodziła się moja matka – Elisabeth Voskuijl.
Była pulchnym bobasem o pucołowatej buzi i ślicznych pomarszczonych wargach. Zdrobniale mówiono na nią Bep albo Elli. Z czasem Bep zwyciężyło i przylgnęło do niej na resztę życia. Kiedy więc Anne – wyobrażająca sobie, że w przyszłości jej dziennik zostanie opublikowany – nadała mojej matce pseudonim „Elli”, to poniekąd aktywowała jej alter ego, które trwało w uśpieniu od początku życia Bep.
Wczesne dzieciństwo mamy wydawało się dość idylliczne w porównaniu do tego, co miało nastąpić potem. Johan, jej ojciec, nie miał formalnego wykształcenia – był samoukiem mającym smykałkę do liczb, w dodatku nadzwyczaj pracowitym. Z podręczników i kursów korespondencyjnych nauczył się zasad księgowości i około 1920 roku znalazł dzięki temu stałe zatrudnienie, które pozwoliło mu zapewnić powiększającej się rodzinie całkiem wygodne życie. Druga córka, Annie, urodziła się w 1920 roku, a po niej przyszły na świat jeszcze trzy dziewczynki: Willy (1922), Nelly (1923) i Corrie (1924).
Pomimo tak wielu żołądków do napełnienia rodzina w 1926 roku, gdy Bep miała siedem lat, była na tyle zabezpieczona finansowo, że mogła opuścić ponure osiedle robotnicze i przeprowadzić się do przestronnego mieszkania na drugim piętrze narożnej kamienicy przy Fraunhoferstraat w Watergraafsmeer – zielonej dzielnicy mieszkalnej we wschodniej części Amsterdamu.
Przez kilka lat moja matka miała książkowe holenderskie dzieciństwo: ładne ubrania do szkoły, zdrowe jedzenie na stole, niedzielne msze w kościele i letnie wakacje z przyjaciółmi na plaży. W życiu rodziny Voskuijlów zawsze brakowało jednak ciepła. Johan był surowym ojcem. Jako członek Holenderskiego Kościoła Reformowanego wymagał od dzieci, by milczały podczas posiłków, bo jedzenie było postrzegane jako dar Boga. Dobroć mojego dziadka przejawiała się nie w słowach, lecz w czynach. Miał on talent do pracy z drewnem, do tego był cierpliwy i uwielbiał budować swoim dzieciom na urodziny misterne drewniane samoloty i inne zabawki.
– Co oczy papy zobaczyły, to jego dłonie zrobiły4 – wyznała moja ciotka Willy.
Mama dobrze radziła sobie w szkole, szczególnie z matematyką i holenderskim. Odziedziczyła po Johanie pamięć fotograficzną i smykałkę do cyferek, które to zdolności przydały się jej znacznie później. Pilnie się uczyła, wypełniała swoje cotygodniowe obowiązki i uwielbiała bawić się na dworze z dziećmi z sąsiedztwa.
Wśród tych dzieci był chłopiec o imieniu Jacob. Miał mniej więcej tyle lat co Bep i mieszkał dwa piętra pod Voskuijlami, w mieszkaniu na zapleczu apteki i sklepu ze słodyczami Nabarro, które to lokale znajdowały się na parterze budynku. Wiele lat po wojnie przechodziłem z matką obok jej dawnego domu przy Fraunhoferstraat. Powiedziała mi, że w witrynie sklepu – w którym wtedy handlowano farbami – kiedyś stało mnóstwo tac ze słodyczami, a ona bawiła się wśród nich w chowanego. Nadal pamiętam, jak zaszkliły się jej oczy, kiedy mi o tym opowiadała.
Po tym, jak w 1940 roku naziści napadli na Holandię, amsterdamska policja na polecenie okupantów sporządziła listę wszystkich działających w mieście przedsiębiorstw, które należały do Żydów. Nie zapomniano wówczas i o sklepie Nabarro. Najpierw nie-Żydom nakazano jego bojkot. Potem sklep został zamknięty. W 1942 roku Jacob, jego młodsza siostra Selma i oboje rodzice zostali zapakowani do pociągu jadącego do obozu przejściowego Westerbork, a stamtąd trafili do Auschwitz, gdzie wszyscy czworo zostali zamordowani. Jacob i jego najbliżsi nie byli jedyną ściętą gałęzią rodowego drzewa. Jego dziadek i dwie ciotki zostali zagazowani w Sobiborze; trzech wujów i jeszcze jedna ciotka zginęli w Auschwitz. Trzynaścioro kuzynów także straciło życie w obozach5.
Nie jestem pewien, czy moja matka wiedziała dokładnie, co się stało z rodziną Jacoba, ani czy myślała o nich, gdy opowiadała mi o zabawach wśród tac ze słodkościami. Wspominam jednak o tym, bo już na wstępie chcę zaznaczyć, że jeśli z holenderskiego Holokaustu znacie tylko historię Anne Frank, to możecie mieć błędne pojęcie o tym, co naprawdę się działo.
Jedna z osób ocalałych z Holokaustu tłumaczyła wiele lat po wojnie, że Holandia tak naprawdę wykorzystała dziennik Anne Frank jako część świetnej „kampanii PR-owej”, bo wywołał u ludzi błędne przekonanie, że „wszyscy tutejsi Żydzi się ukrywali, a wszyscy Holendrzy działali w ruchu oporu”6, czyli robili mniej więcej to, co moja matka: nadstawiali karku, by ocalić swoich żydowskich znajomych przed nazistowskimi prześladowcami, którzy byli prawdziwymi „złoczyńcami”. Tymczasem prawda – tak długo ukrywana za naszymi „czystymi fasadami i kwiatami w doniczkach”7, jak to ujął holenderski historyk Geert Mak – jest znacznie mniej przyjemna.
Niemcy zarządzali Holokaustem w Holandii, ale to Holendrzy byli jego wykonawcami i chodzili przy tym – by posłużyć się słowami Adolfa Eichmanna – „jak w zegarku”8. Historycy ujawnili skalę naszej kolaboracji, w której uczestniczyło, według jednego z wyliczeń, pół miliona obywateli. Z kolei niemieckich oficerów w żadnym momencie okupacji nie przebywało w Amsterdamie więcej niż sześćdziesięciu (choć duża liczba poborowych czyniła niemiecką obecność zauważalną). Co oznacza, że – ogólnie rzecz biorąc – to Holendrzy zatrzymywali Żydów, to holenderscy biurokraci sporządzali mapy i listy umożliwiające ich zlokalizowanie, to holenderscy urzędnicy przejmowali ich majątek i wbijali literę „J” do ich dokumentów tożsamości. Nocami, gdy organizowane były obławy, Miejski Urząd Transportu w Amsterdamie podstawiał specjalne tramwaje przewożące Żydów z miejsc zbiórek na dworzec centralny, a holenderskie koleje organizowały nocne pociągi do Westerbork i granicy z Niemcami. Jeśli nawet jakiś urzędnik czy maszynista odmówił wykonania polecenia, to nigdzie nie zostało to oficjalnie odnotowane.
Jeżeli nie liczyć kilku bohaterskich wyjątków, przedstawiciele holenderskich służb porządkowych skwapliwie zaakceptowali swoje nowe obowiązki łowców Żydów. „Gdy idzie o kwestię żydowską – powiedział w 1942 roku Johann Rauter, urodzony w Austrii szef amsterdamskiego SS, do swojego przełożonego Heinricha Himmlera – policja holenderska spisuje się znakomicie, pracuje w dzień i w nocy i łapie setki Żydów”9. Jak stwierdził po wojnie inny oficer SS, Willy Lages, którego nazwisko okaże się istotne dla naszej opowieści: „nie bylibyśmy w stanie aresztować nawet dziesięciu procent Żydów” bez pomocy miejscowych policjantów10.
Ciężkie czasy
I tak powracam do pytania, które Jeroen zadawał jako mały chłopiec – do pytania „dlaczego”. W pełni satysfakcjonująca odpowiedź być może nie istnieje, ale by spróbować ją znaleźć i przynajmniej częściowo zrozumieć, co przydarzyło się Frankom, rodzinie Jacoba i mojej własnej, musimy cofnąć się w czasie do okresu przedwojennego: do lat trzydziestych dwudziestego wieku, kiedy to normalne życie zaczynało się rozsypywać.
Anne Frank urodziła się 12 czerwca 1929 roku. Cztery miesiące później nastąpił krach na giełdzie w Nowym Jorku i cały świat pogrążył się w kryzysie gospodarczym. Na początku lat trzydziestych prawie co piąty mieszkaniec Amsterdamu był bezrobotny. Obcinano świadczenia społeczne, co prowadziło do zamieszek, strajków i rzucania cegłami. Rodzinie Bep bynajmniej się nie upiekło: Johan stracił stałe zatrudnienie. Bep, mająca bezrobotnego ojca, w wieku zaledwie dwunastu lat musiała porzucić szkołę, by pomóc w opiece nad rodzeństwem. W 1928 roku urodził się jej jedyny brat – Joop – którego imię noszę. W lipcu 1932 roku na świat przyszły ostatnie z sióstr, bliźniaczki Diny i Gerda.
Bep jako nastolatka przez większość czasu zajmowała się dziećmi, a w wolnych chwilach pracowała jako pokojówka, kelnerka w kawiarni, sprzedawczyni w piekarni – chwytała się wszystkiego, by dołożyć do rodzinnego budżetu choć kilka guldenów. Gdy dorastałem, słuchałem opowieści o smutnej biedzie tamtych lat, odczuwanej tym dotkliwiej, że w pamięci wciąż widniał obraz „dawnych czasów”. Rodzina musiała opuścić uroczy apartament nad sklepem ze słodyczami i przenieść się do czteroizbowego mieszkania przy Lumeijstraat, na ponurym robotniczym osiedlu w dzielnicy West. Byłoby ono za ciasne nawet dla pięcioosobowej rodziny – dla dziesięciu osób wydawało się niedorzecznością.
Co tydzień Johan sadzał bliźniaczki na rowerze, jedną przed sobą, a drugą za sobą, i odbywał wstydliwą przejażdżkę do ośrodka pomocy dla ubogich. Tam dostawał skrzynkę z chlebem, masłem, cukrem i granulkami owocowymi (po holendersku: _vruchtenhagel_), z którymi często robiono kanapki, żeby nie jeść suchego chleba. W miarę jak kryzys się pogłębiał, rządowa pomoc coraz bardziej się kurczyła. Rosła inflacja. Voskuijlowie starali się jeszcze bardziej zacisnąć pasa. Nie wydawali pieniędzy na nowe ubrania, ręczniki czy obrusy. W domu nigdy nie było dość mydła, a do mycia służyła tylko jedna szorstka gąbka. Bliźniaczki spały razem w pojedynczym łóżku. Gdy było bardzo zimno, jako dodatkowy koc służyła im marynarka ojca. Żeby zaoszczędzić na elektryczności, wieczorami w mieszkaniu zapalano świece.
Każdy zdobyty grosz rodzina wydawała na jedzenie. Christina oszczędzała w kuchni, jak mogła, i przygotowywała skromne dania, takie jak duszone ziemniaki okraszone drobinkami kiełbasy. Johan dostawał z tego połowę, a resztą jego żona dzieliła się z dziećmi. Córki wspominały później, że nawet w najmroczniejszych czasach posiłki przygotowywane przez Christinę były zawsze smaczne, choć wszystkiego brakowało. Z biegiem lat trzydziestych zdawało im się, że mają coraz mniej. A Johan nie był w stanie ofiarować nadziei. Zaciskał tylko zęby i mówił dzieciom: „Trzeba żyć dalej”.
Nie tylko w Holandii ludzie cierpieli skrajną biedę. W Niemczech wczesnych lat trzydziestych Otto Frank był świadkiem rozpadu wszystkiego, co kiedyś oznaczało dom. Jego rodzina posiadała niewielki bank i korzeniami głęboko tkwiła w wyższych sferach żydowskiej społeczności Frankfurtu. Otto – liberalny, zsekularyzowany Żyd – w wieku dorastania nie odebrał edukacji religijnej i czuł się w pierwszej kolejności obywatelem Niemiec. Był dumny, że podczas pierwszej wojny światowej służył jako oficer w niemieckiej piechocie, i wierzył, że zasługuje na miejsce w tym kraju, a jego rodzinę czeka w nim przyszłość.
Z natury nie był człowiekiem hołdującym więziom plemiennym. Zamiast wychowywać swoje dwie córki we frankfurckiej enklawie zamieszkanej przez uprzywilejowanych Żydów, wraz z żoną Edith postanowił przeprowadzić się do Marbachweg – dzielnicy o nieco wiejskim charakterze, zamieszkanej prawie wyłącznie przez niemiecką klasę średnią, gdzie Żydów było niewielu. Początkowo żyło im się tam szczęśliwie, we wczesnych latach trzydziestych fortuna rodziny gwałtownie się jednak skurczyła. Po krachu na giełdzie bank rodziny Franków stracił dziewięćdziesiąt procent swoich przychodów. Warunki ekonomiczne pogarszały się w całych Niemczech – podnoszono podatki, rosło bezrobocie, następowały cięcia w świadczeniach społecznych. Wszystko to budziło w ludziach złość, a Adolf Hitler ją wykorzystał. Rok przed krachem na giełdzie narodowi socjaliści cieszyli się w Niemczech zaledwie trzyprocentowym poparciem, które już latem 1932 roku poszybowało do trzydziestu siedmiu procent11.
Otto niezmiennie pozostawał kulturalny i nie lubił narzekać, nawet gdy życie w Niemczech stało się trudne. Był ostatnim człowiekiem, który wyraziłby swoją dezaprobatę wobec antysemityzmu czy się na niego poskarżył. Utrzymywał, że na początku lat trzydziestych jego rodzina nie była dyskryminowana przez sąsiadów w Marbachweg. Właściciel domu wynajmowanego przez Franków był jednak członkiem partii narodowosocjalistycznej i ich przyjaciele wspominali później, że rodzina czuła się tam zagrożona, a dziewczynki bały się, gdy żołnierze oddziałów szturmowych maszerowali ulicami i śpiewali nazistowskie pieśni. Frankowie uciekli z osiedla we wczesnych latach trzydziestych i ostatecznie wprowadzili się do matki Ottona, mieszkającej w centrum Frankfurtu. Problemy się jednak nie skończyły.
W 1933 roku Hitler został kanclerzem Niemiec. Prawie natychmiast pojawiły się zapowiedzi tego, co miało nadejść. Tamtej wiosny w Dachau powstał pierwszy obóz koncentracyjny. Rząd zachęcał do ogólnonarodowego bojkotu żydowskich przedsiębiorstw. Studenci w Berlinie spalili tysiące książek żydowskich autorów. Otto dostrzegał, że antyżydowska polityka Hitlera zaczyna stopniowo dotyczyć także jego rodziny. Margot, starsza córka mężczyzny, została w szkole oddzielona od aryjskich uczniów – musiała siedzieć w kącie sali razem z innymi Żydami. Anne, młodsza z dziewczynek, miała właśnie pójść do przedszkola. Jakie dzieciństwo mogło ją czekać w nazistowskich Niemczech?
Otto zdecydował w końcu, że pora zacząć wszystko od nowa. Nowe życie w nowym mieście. Za wyborem Amsterdamu stał ważny powód. W latach dwudziestych Otto spędził tam jakiś czas – pracował dla rodzinnego banku. Znał holenderski na tyle dobrze, by móc się porozumieć, i nadal miał tam kontakty biznesowe. Czy było to bezpieczne miejsce? Cóż, wprawdzie Holandia graniczyła z Niemcami, ale Europejczykom w tamtym czasie wydawała się tak samo neutralna politycznie i niezainteresowana pakowaniem się w kłopoty jak Szwajcaria. Holendrzy nie walczyli w pierwszej wojnie światowej i jak daleko sięgali pamięcią, udawało im się trzymać na uboczu wszelkich konfliktów toczących się na kontynencie. Nade wszystko zaś Żydzi zawsze byli w Amsterdamie widocznie obecni i akceptowani i żyli tam we względnym spokoju.
Teoretycznie Otto miał do wyboru kilka opcji. Miał rodzinę i kontakty we Francji, w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych, ale żeby wyemigrować do któregoś z tych krajów, potrzebował pozwolenia na pobyt. A żeby je uzyskać, musiał mieć źródło dochodu. W Amsterdamie, jak się zdawało, właśnie je znalazł. Erich Elias, jego szwagier, współpracował z frankfurcką fabryką produkującą pektynę – dodatek do żywności stosowany do zagęszczania galaretek i dżemów, sprzedawany konsumentom pod firmową nazwą Opekta. Elias otworzył właśnie filię Opekty w Szwajcarii i pomyślał, że Otto mógłby powtórzyć jego sukces w Holandii. Oznaczałoby to dla Ottona konieczność nauczenia tamtejszych pań domu, które od pokoleń po swojemu gotowały dżemy, jak przygotowywać je w nowy, lepszy sposób. Pewnie, że prowadzenie takiej firmy nie było łatwe, ale przynajmniej byłby na swoim. I – co równie ważne – mógłby dzięki temu wydostać swoją rodzinę z Niemiec.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 Jaap Cohen, How Unique Was the Secret Annex? People in Hiding in the Occupied Netherlands, Anne Frank House, b.d., https://www.annefrank.org/en/anne-frank/go-in-depth/how-unique-was-secret-annex-people-hiding-occupied-netherlands/, dostęp: 25.09.2023. Instytut Badań nad Wojną, Holokaustem i Ludobójstwem (NIOD) na podstawie badań z 1989 roku przedstawia nieco inne liczby: „Szacuje się, że podczas okupacji przez dłuższy lub krótszy czas ukrywało się przeszło 350 000 ludzi. W kryjówkach zamieszkało około 25 000 Żydów, z czego około jednej trzeciej zostało później złapanych”. Zob. Hans Blom, Crisis, bezetting en herstel: Tien studies over Nederland 1930–1950, Rotterdam/The Hague: Nijgh & Van Ditmar, 1989.
2 Jacob Presser, Ashes in the Wind: The Destruction of Dutch Jewry, London: Souvenir Press, 1968, s. 232.
3 Otto Frank w liście do Alice Frank, 25.05.1945, cyt. za: Daniel S. Levy, How Anne Frank’s Diary Survived, „Time”, 14.06.2017.
4 Willy Voskuijl w pisemnym świadectwie, 12.08.2002.
5 Karty meldunkowe Hijmana Nabarra (1896–1943), Elisabeth Uijenkruijer (1895–1942), Jacoba Nabarra (1921–1943) i Selmy Nabarro (1927–1942), w: AMA, Hijman Nabarro, Joods Monument, https://www.joodsmonument.nl/nl/page/202389/hijman-nabarro, dostęp: 25.09.2023; Jacob Nabarro, Oorlogsgravenstichting, https://oorlogsgravenstichting.nl/personen/108305/jacob-nabarro, dostęp: 25.09.2023.
6 Geert Mak, Amsterdam: A Brief Life of the City, London: Vintage Books, 2010, s. 97.
7 Ibidem, s. 98.
8 Uri Dan, Eichmann’s Prison Diary: Holocaust Was a Horror, „New York Post”, 1.03.2000.
9 Geert Mak, Amsterdam…, op. cit., s. 102.
10 Ibidem, s. 102.
11 Harold J. Goldberg, Daily Life in Nazi-Occupied Europe, Santa Barbara: Greenwood, 2019, s. 5, 6.