- W empik go
Ultimus - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
28 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Ultimus - ebook
Opowieść o młodym szlachcicu, który wkracza na drogę moralnego upadku. Losy młodego człowieka zostają porównane do losów opisanego w pierwszej części noweli żurawia – siła i wolność obydwu nieodwracalnie przeminęła.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-280-5577-9 |
Rozmiar pliku: | 274 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ULTIMUS.
I.
Za ostatnią, z miejska otynkowaną, kamieniczką w Łuknikach stało nizkie domostwo drewniane, zczerniałym gontem kryte, które miało tę osobliwość, że z trzech stron otaczał je sad śliwkowy, gęsto puszczony i zdziczały nieco, a z czwartéj stawał przed niém na jednéj nodze stary, zdawna już okulawiony żóraw, który, wtuliwszy między barki głowę, długiemi godzinami patrzał w niebo jedyném okiem, jakie mu zostawiła swawola chłopców miejskich. Cała postawa nieszczęsnego ptaka była nad wyraz śmieszna. Chudy, nastrzępiony, z podwiniętą nogą, którą od czasu do czasu na bok wyciągał dla rozprostowania, szyję miał siną, miejscami z pierza odartą, przez łeb krwawo zaschłą szramę od polana, które ciśnięto za nim w gorącéj jakiéjś przeprawie, ogon wyszarpany, ślady deszczów i pyłu miejskiego na sobie noszący, dziób zeschły, grzbiet zgarbiony... ruina ptaka, i tyle. Jedyną pamiątka czasów dawnéj świetności były wielkie, poderwane nieco skrzydła, które w chwilach zadumy zwieszał ku ziemi, jak zwiesza ramiona człowiek zniechęcony i śmiertelnie smutny. A kiedy je tak opuścił i koszlawo stanął, podjąwszy w niebo skaleczałą głowę, można się było i śmiać i wzruszonym czuć na widok tego rozbitka, strąconego z jakichś powietrznych, farysowych dróg...
Zórawia znano w miasteczku pod imieniem Franek. Imię to zostało mu w spuściźnie po pierwszym właścicielu, hulaszczym włóczędze, który w podmiejskiéj, mieszczącéj się w domostwie owém traktyerni pół życia przesiedział, był zalotnikiem pięknéj Zuźki Sas, a i przemytnikiem także. Na jaki koniec przyszło straceńcowi temu — nie wiedział nikt. Przepadł kędyś bez wieści, bez echa, jak przepada kamień w wodę rzucony, i zostawił ptaka-sierotę z smętném dziedzictwem imienia swojego. Jeden tylko Abrajtys, kanonier stary, co z pod Jeny pusty rękaw u mundura przyniósł, Ultimusem nazywał żórawia. Bywało, stanie nad ptakiem, zapatrzonym w wieczorną zorzę, głową trzęsie i mruczy pod siwym, najeżonym wąsem: „Hej! hej! A gdzie to bracia twoi, nieboraku? Odlecieli, odlecieli!... zostałeś sam, sieroto stary!... Ostatni... Ultimus!”
A tu mu wiatr wiewa pustym rękawem, po siwych włosach chodzi i świszczy: ultimus... ultimus... Chłopaki od Jana Grzmota, szewca z Szydłowieckiéj ulicy, w głowę zachodziły, co ten wyraz miał znaczyć. Aż im organista wytłumaczył wreszcie, jako to jest słowo nieczystą moc mające, którém się farmazony zwołują pod Szatryą, w pierwszy piątek po miesięcznym nowiu. Z téj organistowskiéj erudycyi wypadło to, że i do biednego ptaka przylgnęło coś niecoś z zabobonnego strachu, jaki w mieszkańcach Łuknik wzbudza Szatrya, dość podejrzanéj sławy zażywająca na Żmudzi góra, niby nasza Łysa. Ale téż od téj pory, rzec można, żóraw miał życie spokojniejsze nieco i nie tak często brał w łeb kamieniem albo garścią piasku, kiedy się, chyłkiem drepcząc, na miasteczko ważył. W domu za to, zwłaszcza zimą, po dawnemu pędził żywot, pełen abnegacyi i dotkliwych upokorzeń.
Bywało, całemi godzinami w sionce pod drabiną stoi skulony, kryjąc się poza wysłużone miotły i upatrując przyjaznéj pory, aby się dostać do kuchni, posilić obierzynami kartofli i z cebrzyka napić. Najprzyjaźniejszą porą bywała ta, kiedy Zuźka Sas, czarnooka władczyni kuchennego państwa, wyszczerzała do przechodniów białe swoje zęby. Jeśli to był dzień targowy, a przechodnie gęściéj szli, żóraw zdołał nawet niekiedy pochwycić kawał mięsa ze stolnicy i, przytaiwszy się, wysunąć niepostrzeżenie. Głód, nędza i niewola kalectwa, która go trzymała przy ziemi,wyrobiły w nim pewien stopień przebiegłości ludzkiéj prawie i znikczemniły nieszczęsnego ptaka. Zimą tedy był żóraw obrazem kompletnego upadku i głębokiéj demoralizacyi, a skrzydła jego, częścią z piór ogołocone przez domowego kundysa, częścią obryzgane kipiątkiem przez piękną Zuźkę Sas, zdawały się zapominać w smętném opuszczeniu swojém, że ponad parą, unoszącą się z żelaznych saganów podmiejskiéj traktyerni, istnieją swobodne, szerokie przestrzenie, kędy można brać lot górny, wyżéj — i wyżéj — do słońca.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
I.
Za ostatnią, z miejska otynkowaną, kamieniczką w Łuknikach stało nizkie domostwo drewniane, zczerniałym gontem kryte, które miało tę osobliwość, że z trzech stron otaczał je sad śliwkowy, gęsto puszczony i zdziczały nieco, a z czwartéj stawał przed niém na jednéj nodze stary, zdawna już okulawiony żóraw, który, wtuliwszy między barki głowę, długiemi godzinami patrzał w niebo jedyném okiem, jakie mu zostawiła swawola chłopców miejskich. Cała postawa nieszczęsnego ptaka była nad wyraz śmieszna. Chudy, nastrzępiony, z podwiniętą nogą, którą od czasu do czasu na bok wyciągał dla rozprostowania, szyję miał siną, miejscami z pierza odartą, przez łeb krwawo zaschłą szramę od polana, które ciśnięto za nim w gorącéj jakiéjś przeprawie, ogon wyszarpany, ślady deszczów i pyłu miejskiego na sobie noszący, dziób zeschły, grzbiet zgarbiony... ruina ptaka, i tyle. Jedyną pamiątka czasów dawnéj świetności były wielkie, poderwane nieco skrzydła, które w chwilach zadumy zwieszał ku ziemi, jak zwiesza ramiona człowiek zniechęcony i śmiertelnie smutny. A kiedy je tak opuścił i koszlawo stanął, podjąwszy w niebo skaleczałą głowę, można się było i śmiać i wzruszonym czuć na widok tego rozbitka, strąconego z jakichś powietrznych, farysowych dróg...
Zórawia znano w miasteczku pod imieniem Franek. Imię to zostało mu w spuściźnie po pierwszym właścicielu, hulaszczym włóczędze, który w podmiejskiéj, mieszczącéj się w domostwie owém traktyerni pół życia przesiedział, był zalotnikiem pięknéj Zuźki Sas, a i przemytnikiem także. Na jaki koniec przyszło straceńcowi temu — nie wiedział nikt. Przepadł kędyś bez wieści, bez echa, jak przepada kamień w wodę rzucony, i zostawił ptaka-sierotę z smętném dziedzictwem imienia swojego. Jeden tylko Abrajtys, kanonier stary, co z pod Jeny pusty rękaw u mundura przyniósł, Ultimusem nazywał żórawia. Bywało, stanie nad ptakiem, zapatrzonym w wieczorną zorzę, głową trzęsie i mruczy pod siwym, najeżonym wąsem: „Hej! hej! A gdzie to bracia twoi, nieboraku? Odlecieli, odlecieli!... zostałeś sam, sieroto stary!... Ostatni... Ultimus!”
A tu mu wiatr wiewa pustym rękawem, po siwych włosach chodzi i świszczy: ultimus... ultimus... Chłopaki od Jana Grzmota, szewca z Szydłowieckiéj ulicy, w głowę zachodziły, co ten wyraz miał znaczyć. Aż im organista wytłumaczył wreszcie, jako to jest słowo nieczystą moc mające, którém się farmazony zwołują pod Szatryą, w pierwszy piątek po miesięcznym nowiu. Z téj organistowskiéj erudycyi wypadło to, że i do biednego ptaka przylgnęło coś niecoś z zabobonnego strachu, jaki w mieszkańcach Łuknik wzbudza Szatrya, dość podejrzanéj sławy zażywająca na Żmudzi góra, niby nasza Łysa. Ale téż od téj pory, rzec można, żóraw miał życie spokojniejsze nieco i nie tak często brał w łeb kamieniem albo garścią piasku, kiedy się, chyłkiem drepcząc, na miasteczko ważył. W domu za to, zwłaszcza zimą, po dawnemu pędził żywot, pełen abnegacyi i dotkliwych upokorzeń.
Bywało, całemi godzinami w sionce pod drabiną stoi skulony, kryjąc się poza wysłużone miotły i upatrując przyjaznéj pory, aby się dostać do kuchni, posilić obierzynami kartofli i z cebrzyka napić. Najprzyjaźniejszą porą bywała ta, kiedy Zuźka Sas, czarnooka władczyni kuchennego państwa, wyszczerzała do przechodniów białe swoje zęby. Jeśli to był dzień targowy, a przechodnie gęściéj szli, żóraw zdołał nawet niekiedy pochwycić kawał mięsa ze stolnicy i, przytaiwszy się, wysunąć niepostrzeżenie. Głód, nędza i niewola kalectwa, która go trzymała przy ziemi,wyrobiły w nim pewien stopień przebiegłości ludzkiéj prawie i znikczemniły nieszczęsnego ptaka. Zimą tedy był żóraw obrazem kompletnego upadku i głębokiéj demoralizacyi, a skrzydła jego, częścią z piór ogołocone przez domowego kundysa, częścią obryzgane kipiątkiem przez piękną Zuźkę Sas, zdawały się zapominać w smętném opuszczeniu swojém, że ponad parą, unoszącą się z żelaznych saganów podmiejskiéj traktyerni, istnieją swobodne, szerokie przestrzenie, kędy można brać lot górny, wyżéj — i wyżéj — do słońca.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
więcej..