- promocja
Umiłowana - ebook
Umiłowana - ebook
Najsłynniejsze dzieło noblistki Toni Morrison w nowym tłumaczeniu Kai Gucio. Nagrodzona Pulitzerem powieść arcydzieło, która zmieniła amerykańską literaturę.
Osiemnaście lat temu Sethe udało się uciec i od tego czasu nie jest już niewolnicą. Mieszka w Ohio wraz z córką Denver oraz teściową. Nie czuje się jednak wolna. Wciąż dręczą ją wspomnienia z poprzedniego życia, a jej dom nawiedza duch utraconego dziecka. To bezimienna córka Sethe, na której grobie wyryto tylko jedno słowo: Umiłowana.
Toni Morrison w mistrzowski sposób utrwaliła w literaturze niewyobrażalne doświadczenie niewolnictwa, które odebrało życie milionom istnień. A jednocześnie z czułością oraz nadzieją pokazuje, że zrozumienie i wybaczenie to jedyne sposoby, aby historia się nie powtórzyła.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367891592 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W 1983 roku straciłam pracę – albo ją rzuciłam. Jedno, drugie albo jedno i drugie. Tak czy inaczej, wcześniej przez jakiś czas pracowałam na pół etatu, przychodziłam do wydawnictwa raz w tygodniu i zajmowałam się korespondencją, telefonami i spotkaniami; rękopisy redagowałam w domu. Moja rezygnacja była słusznym krokiem z dwóch powodów. Po pierwsze, napisałam cztery powieści i wszyscy zdawali sobie sprawę, że moje główne zajęcie to właśnie pisarstwo. Pytanie o priorytety – jak można jednocześnie redagować i pisać – jawiło mi się jako kuriozalne i zarazem przewidywalne; brzmiało jak inne w tym stylu: „Jak można jednocześnie nauczać i tworzyć?”. „Jak malarka, rzeźbiarka czy aktorka może jednocześnie wykonywać swoją pracę i przewodzić innym?” Jednak wiele osób w takim połączeniu redakcji i pisarstwa widziała sprzeczność.
Drugi powód był mniej wieloznaczny. Książki, nad którymi pracowałam, nie zarabiały kroci, i to nawet w czasach, gdy „krocie” oznaczało coś innego niż teraz. Lista zredagowanych przeze mnie publikacji w moich oczach prezentowała się imponująco: pisarze i pisarki o niezwykłym talencie (Toni Cade Bambara, June Jordan, Gayle Jones, Lucille Clifton, Henry Dumas, Leon Forrest); naukowcy i naukowczynie z oryginalnymi pomysłami i doświadczeniem w prowadzeniu własnych badań (_Fanshen_ Williama Hintona, _They Came Before Columbus_ Ivana Van Sertimy, _Sexist Justice_ Karen DeCrow, _The West and the Rest of Us_ Chinweizu); postaci z życia publicznego, które chętnie prostowały rozmaite kwestie (Angela Davis, Muhammad Ali, Huey Newton). A kiedy uznawałam, że jakaś książka jest potrzebna, znajdowałam osobę, która potrafiła ją napisać. Mogę się mylić, ale nawet pod koniec lat siedemdziesiątych pozyskiwanie pisarskich pewniaków, którzy dobrze się sprzedawali, stało ponad redakcją rękopisów czy wspieraniem karier początkujących lub starzejących się twórców i twórczyń. Krótko mówiąc, przekonałam samą siebie, że nadszedł czas, by zacząć wieść życie dorosłej pisarki: utrzymywać się wyłącznie z tantiem i pisania. Nie mam pojęcia, z jakiego komiksu pochodzi ten pomysł, ale wzięłam go sobie do serca.
Kilka dni po odejściu z pracy siedziałam przed domem na pomoście nad rzeką Hudson i zamiast spokoju, na który liczyłam, ogarnęło mnie napięcie. W myślach przeanalizowałam listę potencjalnych problemów i nie znalazłam nic nowego ani szczególnie palącego. Nie mogłam pojąć, skąd wziął się ten niespodziewany lęk w tak doskonały dzień, gdy patrzyłam na tak spokojną rzekę. Nie miałam żadnych planów i nie usłyszałabym telefonu, gdyby zadzwonił. Słyszałam natomiast swoje serce, które dudniło mi w piersi niczym kopyta narowistego ogiera. Wróciłam do domu, by przyjrzeć się tej obawie, nieledwie panice. Wiedziałam, czym jest strach, ale to było coś innego. Wtedy uderzyła mnie świadomość: byłam szczęśliwa, wolna jak nigdy dotąd. Było to przedziwne uczucie. Nie ekstaza, nie satysfakcja, nie przesyt przyjemności czy osiągnięć. To była czystsza rozkosz, szelmowskie, podszyte pewnością oczekiwanie. I wtedy zjawiła się Umiłowana.
Teraz sądzę, że to właśnie ów szok wywołany wyzwoleniem spowodował, że zaczęłam zastanawiać się nad tym, co „wolność” może oznaczać dla kobiet. W latach osiemdziesiątych debata wciąż wrzała: równe płace, równe traktowanie, dostęp do zawodów, szkół... i możliwość wyboru bez napiętnowania. Wyjść za mąż albo nie. Mieć dzieci albo nie.
Te przemyślenia nieuchronnie przywiodły mnie do odmiennej historii czarnych kobiet w tym kraju – historii, w której małżeństwo było odradzane, niemożliwe lub nielegalne; w której rodzenie dzieci było wymogiem, ale to, by je „mieć”, by za nie odpowiadać – innymi słowy, być dla nich rodzicem – nie wchodziło w rachubę na równi z wolnością. Roszczenia rodzicielskie w okolicznościach właściwych logice instytucjonalnego zniewolenia stanowiły przestępstwo.
Koncepcja wydawała się pasjonująca, ale jej realizacja nieco mnie przytłaczała. Wykreowanie postaci, które potrafiłyby wykazać się intelektem i zaciekłością, jakie taka logika mogłaby wywołać, wykraczało poza granice mojej wyobraźni, dopóki nie przypomniałam sobie o pewnej książce, którą redagowałam w czasach, gdy miałam stałą pracę – _The Black Book_. Zamieszczony w niej wycinek z gazety opisywał pokrótce historię Margaret Garner, młodej matki, która po ucieczce z niewoli została aresztowana po tym, jak zabiła jedno ze swoich dzieci (i próbowała zabić pozostałe), bo nie chciała dopuścić do ich powrotu na plantację właściciela. Jej głośna sprawa stała się przyczynkiem do walki z ustawą o zbiegłych niewolnikach, nakazującą zwrot uciekinierów ich właścicielom. Opanowanie i brak skruchy Margaret zwróciły uwagę zarówno środowisk abolicjonistycznych, jak i prasy. Bez wątpienia nie brakowało jej determinacji, a także, jeśli sądzić po jej wypowiedziach, intelektu, zawziętości i woli podjęcia wszelkiego ryzyka w imię tego, co dla niej oznaczało konieczność wolności.
Prawdziwa Margaret Garner to fascynująca postać, ale z punktu widzenia powieściopisarki ograniczała możliwości działania. Zbyt mało tam przestrzeni dla mojej wyobraźni. Dlatego zamierzałam stworzyć jej myśli, wydobyć z nich podtekst, który byłby historycznie prawdziwy, ale nie do końca oparty na faktach, a wszystko po to, by powiązać jej losy ze współczesną problematyką wolności, odpowiedzialności i „miejsca” kobiet.
Bohaterka miała reprezentować pozbawioną skruchy akceptację hańby i grozy, przyjąć konsekwencje wyboru dzieciobójstwa i upomnieć się o własną wolność. Teren, po którym miałam się poruszać, niewolnictwo, był trudny i pełen bezdroży. Zaproszenie czytających (i samej siebie) do tego odrażającego krajobrazu (ukrytego, choć nie do końca; umyślnie pogrzebanego, choć nie zapomnianego) oznaczało rozbicie namiotu na cmentarzysku zasiedlonym przez bardzo głośne duchy.
Kołysałam się na ustawionej na ganku huśtawce i patrzyłam na stosy ogromnych kamieni spiętrzonych tak, by od czasu do czasu przyjmowały na siebie ciosy rzeki. Nad kamieniami biegnie przez trawnik ścieżka, ale przerywa ją altana z twardego drewna, usytuowana pod skupiskiem drzew i w głębokim cieniu.
Wyszła z wody, wspięła się na kamienie i oparła o altanę. Ładny kapelusz.
Była tam zatem od samego początku i oprócz mnie wszyscy (bohaterki i bohaterowie) o tym wiedzieli – to zdanie przerodziło się później w: „Wiedziały o tym kobiety w tym domu”. Postacią kluczową dla tej historii musiała być ona, zamordowana, a nie morderczyni – ta, która straciła wszystko i nie miała na to żadnego wpływu. Nie mogła dłużej stać na zewnątrz, musiała wejść do domu. Do prawdziwego domu, nie do chaty. Takiego z adresem, gdzie mieszkają samodzielnie dawne niewolnice. W tym domu nie będzie holu, nie będzie „wprowadzenia” do niego ani do powieści. Zależało mi na tym, by porwać czytelnika, wrzucić bezlitośnie w obce środowisko i uczynić z tego pierwszy krok do wspólnego doświadczenia z postaciami z tej książki – tak jak je porywano z jednego miejsca w inne, z dowolnego miejsca w dowolne inne, bez szans na przygotowanie czy obronę.
Ważne było, by nadać temu domowi nazwę, ale nie taką, jaką nosił Nasz Dom czy inne plantacje. Nie będzie tu żadnych przymiotników, które mogłyby kojarzyć się z przytulnością, rozmachem czy pretensjami do natychmiastowej, arystokratycznej przeszłości. Ten dom miała identyfikować wyłącznie liczba, a jednocześnie oddzielać go od ulicy czy miasta – zaznaczać jego odmienność od domów innych czarnych w sąsiedztwie; przydawać mu nuty wyższości, dumy, jaką byli niewolnicy czerpali z posiadania własnego adresu. Jednak ten dom dosłownie miałby osobowość – którą określamy mianem „nawiedzenia”, gdy ujawnia się ze szczególną siłą.
W dążeniu do tego, by nadać niewolniczemu doświadczeniu osobisty charakter, liczyłam na to, że uda mi się przekonująco oddać poczucie bycia zarówno pod kontrolą, jak i poza nią; że ład i spokój codziennego życia brutalnie zakłóci chaos zmarłych w potrzebie; że herkulesowy wysiłek, by zapomnieć, spotka się z zagrożeniem ze strony pamięci desperacko pragnącej pozostać przy życiu. By zniewolenie stało się osobistym doświadczeniem, język musi zejść z drogi. Pielęgnuję ten moment na pomoście, zwodniczą rzekę, nagłą świadomość możliwości, głośny tętent serca, samotność, zagrożenie. I dziewczynę w ładnym kapeluszu. A potem – skupienie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------