- promocja
- W empik go
Umowy śmieciowe - ebook
Umowy śmieciowe - ebook
Życiowa historia kobiety stawiającej dumnie czoła wyzwaniom życia młodego człowieka w dużym mieście.
Hanna Wróbel przyjeżdża do Warszawy do swojej pierwszej, wymarzonej pracy. I wszystko wskazywało na rozpoczęcie nowego rozdziału, gdyby nie telefon od niedoszłego pracodawcy. Siedziba wstrzymuje budżety, więc filie zamrażają rekrutacje. Pracy nie ma.
"Umowy Śmieciowe" to wciągająca oraz głęboka emocjonalnie opowieść dla każdego, kto kiedykolwiek czuł się zagubiony lub przytłoczony szybką i płytką współczesnością. Doświadcz podróży człowieka, który uczy się akceptować siebie, korzystać ze swoich mocnych stron i definiować swoją rolę w życiu tak, by była zgodna z jej wartościami.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7893-7 |
Rozmiar pliku: | 479 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Początek sierpnia
Hanna od samego świtu czuła, że czeka ją wyjątkowy dzień. Wspominając go po jakimś czasie, stwierdziła jednak, że gdy człowieka mają spotkać „takie” wyjątkowości, to już chyba wolałby nudę.
Usiadła na piętach naprzeciwko brzydkiej ściany noszącej ślady zerwanej tapety. Ułożyła przy niej wszystkie puszki z farbami. Od najciemniejszej, granatowej, po trzy śnieżnobiałe. Poprzesuwała je kilkukrotnie, by na pewno stały w równym rzędzie.
Po chwili wysypała na parkiet zawartość drugiej torby. Tym razem były to przybory malarskie. Folie ochronne, papierowe taśmy, kuwety, wałki, gąbki, pędzle różnej szerokości i długości, butelki wody demineralizowanej, rozpuszczalnik oraz kilka przedwczorajszych gazet, wyproszonych od pani w osiedlowym kiosku. Wszystko ułożyła na planie niewidzialnej siatki.
Dziewczyna zachowała równe odległości pomiędzy przedmiotami i zadbała, by folia malarska, teraz złożona w trójkąt, dobrze komponowała się z trzema, uszeregowanymi według długości, pędzlami.
„Podobno będzie lepiej” – głosił zajmujący pół strony nagłówek gazety położonej na stosie papierów.
Jedna gąbka nie pasowała do całości, więc Hanna odrzuciła ją za siebie, daleko od doskonałego schematu. Wstała, przysunęła drabinę bliżej swojego dzieła i wspięła się na najwyższy stopień. Położyła się na nim na brzuchu i trzymając w wyciągniętych rękach telefon komórkowy, zrobiła zdjęcie gotowej kompozycji. Farby i przybory prezentowały się teraz wyjątkowo estetycznie, niczym z katalogu sklepu. Trochę tak, jak pewnie wyglądały obozy dawnych armii szykujących się do wielkich bitew, z namiotami, wozami z zaopatrzeniem i okopanymi placami na apele.
Wszystko było na swoim miejscu i czekało tylko na sygnał do pracy. Misja „pokój do wynajęcia nie do poznania” miała ruszyć już za moment.
Fotografia szybko została skadrowana do kwadratu, obłożona obowiązkowymi filtrami i wgrana na konto na Instagramie.
„Już prawie. #NowyDom #TerazWarszawa #gridphoto” – głosił jej status.
„Hej, Hanieczka, nie daj się tam!” – po chwili pojawił się pierwszy komentarz. Młodsza siostra, dopiero kończąca gimnazjum. Chyba jedyna osoba na świecie szczerze ciesząca się z zawodowych wyborów Hanny.
„Lublin tęskni #weźczasemwpadnij” – odezwał się dawny kolega Hani. Siedzieli razem na matmie w lubelskim Staszicu.
Hanna przeczytała jeszcze dwa komentarze i sprawdziła liczbę serduszek. Było ich 19, więc mniej więcej tyle co zwykle, może tylko odrobinę mniej niż przy zdjęciach z rodzinnego domu.
Już miała wyłączyć aplikację, gdy telefon zawibrował jej w dłoni. Na ekranie błysnęły cyfry nieznanego numeru. Dziewczyna odwróciła się i siadła na schodku drabiny, podsuwając kolana pod brodę. Lewą ręką trzymała się stelaża, więc odebrała połączenie, przesuwając nosem po ekranie.
– Tak? – spytała.
– Dzień dobry, z tej strony Roundtable Solutions, informuję, że dla pani wygody rozmowa jest nagrywana w celu poprawienia jakości świadczenia usług, mam nadzieję, że nie przeszkadzam, czy zastałam panią Hannę Wróbel, która miała zacząć u nas pracę od poniedziałku? – zatrajkotał na jednym wdechu kobiecy głos.
Hanna otworzyła usta, by odpowiedzieć, i natychmiast je zamknęła.
Wzięła długi wdech przez usta.
Spojrzała przez okno na korony drzew, zdające się drżeć od gorącego powietrza.
Wydech nosem.
– Tak. Co to znaczy: „miała zacząć”? – spytała wreszcie.
– Ojej – wymsknęło się pani z działu kadr.
– Ojej?
– Przepraszam najmocniej.
– Za co?
– No bo liczyłam, że uda mi się jakoś łagodniej przekazać.
Wdech.
Zza okna dobiegało głośne ćwierkanie ptaków. Były młode i głodne.
Wydech.
– Co łagodniej przekazać?
– Pani Hanna Wróbel?
– Niezmiennie.
– Z największą przykrością informuję, że w związku z restrukturyzacją firmy związaną z wychodzeniem z pandemicznych obostrzeń zarząd zdecydował się zmienić strategię otwierania nowych filii. W efekcie wstrzymane zostają także nowe zatrudnienia.
– Przecież przez wyjście Wielkiej Brytanii z Unii mieliście przenieść biura tutaj.
– Owszem, przy czym wielomiesięczny furlough oraz udane eksperymenty związane z pracą zdalną delegowaną aż do emerging markets sprawiły, jak już wspomniałam, że zarząd zdecydował się zmienić strategię otwierania nowych filii, czego absolutnie nie dało się przewidzieć. – Pani z działu kadr ewidentnie lubiła długie zdania.
Wdech.
Z oddali dobiegały stłumione dźwięki młota pneumatycznego. Remont przy skrzyżowaniu niepokojąco się przedłużał.
I wydech.
– Nie mam tej pracy – powiedziała głucho Hanna. Bardziej do siebie niż do telefonu.
– To nie tak, że pani jej nie ma, tylko na czas bliżej nieokreślony zostało przełożone spotkanie z panią, na którym miałby się odbyć ostatni element procesu rekrutacyjnego, czyli między innymi podpisanie umowy.
– Czyli jej nie mam – podsumowała Hanna. Lawinowe tempo rozmówczyni zaczynało ją nużyć.
– I tak, i nie, pani Wróbel, proszę nie przekręcać moich słów. – Głos pani z działu kadr robił się coraz wyższy. – Prawnie rzecz ujmując, nie nastąpiło zerwanie kontaktu z panią, bo to byłoby złamanie postanowień naszego listu intencyjnego, co jest zachowaniem trudnym z prawnego punktu widzenia, a przede wszystkim nieetycznym. Firma Roundtable Solutions szczyci się wysokim poziomem traktowania zarówno aktualnych pracowników, jak i potencjalnych nowych, dlatego dzwonimy.
Wdech.
Powietrze w pomieszczeniu pachniało rozpuszczalnikiem.
I wydech.
– Proszę pani – zaczęła Hanna. – Gdyby to było absolutnie nieszkodliwe przesunięcie terminu, nie użyłaby pani słów „łagodniejsze przekazanie wiadomości”. Pani dobrze wie, że dzwoni pani z informacją, która mi zupełnie rujnuje plany. Przecież przyjechałam do Warszawy specjalnie dla was.
– Proszę mnie nie łapać za słówka – rzuciła pani z działu kadr, teraz już wyraźnie obrażona. – Nie można tak upraszczać, mówimy o złożonych procesach, poza tym to nie była moja decyzja, tylko osób z zarządu, i tak między nami, to sam dział rekrutacji wcale nie miał w tym proce…
– Czy to wszystko? – Hanna wcięła się w środek słowotoku.
– Wydaje mi się, że wystarcza…
– Dziękuję.
Hanna rozłączyła się. Nie lubiła przerywać ludziom. Nie lubiła nie móc się dogadać. W tej chwili nie lubiła też drabiny wżynającej jej się w tyłek. Ani Warszawy, do której być może przeprowadziła się po nic. Czuła się niczym łódź zerwana z cumy, wchodząca właśnie w groźny i bezcelowy dryf.
Nie lubiła tych rzeczy.
Ale jeśli miała czegoś szczerze nienawidzić, nienawidziła ciężkiej, lepkiej bezradności, która brzydko skrzywiła jej twarz i wypełniła gardło gorzkim przedsmakiem płaczu.
Płacz jednak nie nadszedł.
Dziewczyna zeszła z drabiny. Zamrugała kilka razy.
Spojrzała na zablokowany ekran telefonu. Pojawiały się na nim kolejne komunikaty o ludziach lubiących jej najnowsze zdjęcie.
Popatrzyła na ułożone idealnie przybory malarskie. „Podobno będzie lepiej” – nadal mówił do niej nagłówek gazety.
Hanna podniosła brwi, by lepiej znieść ironię, w którą sama się wepchnęła.
Podeszła do drzwi, zsunęła ze stóp stare, góralskie kapcie i już w samych skarpetkach zrobiła długi krok na czysty parkiet mieszkania. Kapcie zostały na brudnych tekturach wyłożonych na podłodze na czas remontu.
Zdjęła też upaćkany dzięki-bogu-zapomniała-czym t-shirt. Ułożyła go równo koło zdjętego obuwia.
Rozpuściła złapane gumką długie, kasztanowe włosy i związała je z powrotem, tym razem ciaśniej.
Przeszła się po zaskakująco zagraconym mieszkaniu. Jak na tak skromny wystrój i niewiele mebli jej współlokatorka, właścicielka lokalu, naprawdę przechodziła samą siebie w generowaniu chaosu. Drzwi do jej pokoju były otwarte na oścież, jak zwykle.
Wnętrze wyglądało, jakby ktoś tam wcześniej wytrząsnął całą zawartość szafy i wrzucił w środek tego bałaganu odbezpieczony granat. Czyli też jak zwykle.
Z leżących w przedpokoju waliz Hanka wyszarpała pognieciony, biały t-shirt. Powąchała jego rękaw. Pachniał świeżo, wiosennym płynem do płukania. Nadawał się. W zasadzie mogła wychodzić.
Wsunęła na stopy permanentnie zasznurowane adidasy, zgarnęła z taboretu w kuchni swój laptop razem z ładowarką. Poklepała wolną ręką po kieszeniach na udach, sprawdzając, czy ma komórkę i klucze.
Miała wszystko.
Wyszła więc z mieszkania i po kilku przebiegniętych podwórkach weszła do narożnej kawiarni przy wielkim skrzyżowaniu.
Ze zdenerwowania zupełnie nie zarejestrowała drogi pomiędzy.
W środku było chłodno i głośno. Klimatyzatory pracowały z pełną mocą, konkurując z dwiema ruchliwymi ulicami po drugiej stronie panoramicznych okien. Za długim barem z ciemnego drewna stała dziewczyna, której imienia Hanna jeszcze nie zdążyła zapamiętać. Pomachała więc do niej.
– Cześć. Jest Kot? – spytała.
Baristka przestała polerować ekspres i zarzuciła szmatkę na ramię. Miała misternie upięte kruczoczarne włosy i bardzo wąską twarz.
– Cześć, Hania. Nie, nie ma. Załatwia coś.
– Akurat jak muszę z nią pogadać.
– Zawsze musisz z nią pogadać, gdy tu wpadasz.
– Mogłaby się nauczyć, że jak idę, to ma tu być.
– Napiszę jej notatkę służbową.
– I poinformuj przełożoną.
Uśmiechnęły się do siebie.
– Słuchaj – powiedziała ze skrzywioną miną Hanna – bardzo cię przepraszam, ale chyba umknęło mi twoje imię. Przypomnisz mi, proszę?
– Nie.
– Aha.
Baristka cmoknęła z dezaprobatą.
– Nie chciało się słuchać, to teraz zapracujesz na tę cenną informację.
– A więc dobrze, Bezimienna Koleżanko. Nie dam się zaszantażować. Zamiast tego kawkę ładnie poproszę.
– Jakąś szczególną?
– Czarną.
– Widzę, że panna szaleje, droga panno Hanno. – Baristka dygnęła dystyngowanie. – No weź, zamów coś fajniejszego, a nie tylko tę czarną i czarną.
– Dobrze. W takim razie poproszę kawę taką, jak moja przyszłość, aspiracje zawodowe oraz chęci do życia. A także perspektywy matrymonialne.
– Czyli malinową z bitą śmietaną?
– Nie. Nadal czarną.
Popatrzyły na siebie w milczeniu
– Śmieszek dziś z ciebie – mruknęła baristka.
– Odwołali mi pracę.
– Żartujesz.
– Nie, właśnie dostałam telefon.
– To bardzo słabo.
– Nie ukrywam.
– Dobra, to już cię nie zagaduję. Mogłaś od razu powiedzieć, że nie masz nastroju, a nie, o, stoisz tu i wyciskasz z siebie marne żarty.
Hanna spojrzała na nią spode łba.
– Okej, przepraszam – poprawiła się baristka i mrugnęła porozumiewawczo. – Doskonałe żarty. Przyniosę ci kawę do stolika.
– Dzięki.
Uprzywilejowana zniżkami pracowniczymi swojej współlokatorki Hanna zostawiła banknot dziesięciozłotowy na ladzie i poszła do stolika w rogu. To było jej ulubione miejsce, centralnie pod dużym klimatyzatorem. Jego łopatki ustawiono pod kątem, więc zapewniał przyjemną kurtynę chłodu, która spadała dopiero na ludzi siedzących kilka stolików dalej. W efekcie Hannie na razie udawało się nie złapać wakacyjnego zapalenia płuc.
W drewnianej podstawie siedziska ulokowano kilka gniazdek, więc dziewczyna podpięła laptopa i rozstawiła go przed sobą. Poczekała, aż system się załaduje i wpisała hasło. Gdy wyświetlił się pulpit, otworzyła przeglądarkę.
„Brak połączenia z internetem” – przeczytała.
Hanna kliknęła w ikonkę sieci bezprzewodowej w rogu ekranu i zauważyła, że faktycznie lista dostępnych sieci była pusta.
– Hej, coś się stało z Wi-Fi? – rzuciła pytanie w stronę baru, podnosząc rękę.
Niestety klimatyzatory, muzyka i ulica skutecznie ją zagłuszyły. Baristka znowu pucowała ekspres, stojąc tyłem do sali, więc machanie nie pomogło.
Hanna przewróciła oczami i zaczęła podnosić się z siedzenia. Krzyczenie nie wchodziło w grę przy jej dzisiejszym nastroju.
– Nie wstawaj. Internet nie działa – odezwał się z wyraźnym, choć miękkim akcentem mężczyzna siedzący kilka stolików dalej.
Dziewczynie przyszło do głowy, że chyba jest Francuzem. Był postawny, po czterdziestce. Miał napomadowane włosy, zaczesane w duży lok nad prawą brwią, wysokie kości policzkowe, drogie ubrania, drogi zegarek i drogi komputer. Wyglądał na kogoś ważnego. Wrażenia dopełniały dłonie osoby, która nigdy nie wykonywała fizycznej pracy.
– Aha – odpowiedziała, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
Od początku pandemii rzadko z kimkolwiek rozmawiała, a od przeprowadzki do Warszawy to już w ogóle. To znaczy – poza Kotem, oczywiście, ale skoro Hanna albo u niej mieszkała, albo przesiadywała w jej miejscu pracy, było to całkiem zrozumiałe.
Trochę zdziczała.
– Zgłosiłem to drugiej kelnerce. Kwadrans temu. Powiedziała, że jest jakiś remont i internet czasem znika. Poszła się dopytać, kiedy wróci. C’est curieux.
Jak na zawołanie, gdzieś za oknami kawiarni, znowu odezwał się młot pneumatyczny. Hanna siadła głębiej w fotelu, zamknęła laptopa, wsunęła twarz w dłonie i zgarbiła się od nagłego uderzenia zmęczenia. Zmalała tak, jakby uszło z niej całe powietrze. Nie zauważyła, że w międzyczasie podeszła do niej czarnowłosa baristka i postawiła na stoliku kubek.
– Widzę, że się poznaliście! – dobiegł ją kobiecy głos.
Francuz i Hanna spojrzeli ku drzwiom kawiarni. Stała w nich Kot. Była niska i pomimo zbliżającej się trzydziestki wyglądała na piętnaście lat. Tym razem oczy przysłaniała jej jasnoniebieska grzywka. W zeszłym tygodniu była różowa z białymi pasemkami.
Drobne kształty dziewczyny skrywał zawiązany krzywo czarny fartuch z nazwą kawiarni. Skinęła głową do drugiej baristki i dosiadła się do stolika Hanny.
– Czy internet będzie? – spytał Francuz.
– Nie. – Kot przewróciła oczami. – Gadałam z panami typkami, nawet na moment ich namówiłam, by przestali fedrować tym złomem, ale nic więcej nie zdziałałam. Węzeł mediowy będzie rozkopany jeszcze dwa dni. Musimy więc siedzieć tu bez internetu, jak w latach dziewięćdziesiątych.
– Ale ja miałem internet w latach dziewięćdziesiątych – powiedział z uśmiechem Francuz.
– Louis. Nie denerwuj mnie. – Kot pacnęła go ręką w ramię. Spojrzała na koleżankę. – Hanna, poznaj Louisa. Od roku przesiaduje w naszej kawiarni, bo bardzo nie chce mu się pracować, i często narzeka, że ma jakąś trudną analizę. Jest w porządku. Minęliście się, bo ty ile jesteś już w mieście, dziesięć dni? No. To jego z kolei gdzieś ostatnio wywiało.
– Nie gdzieś, tylko do domu, do Paryża. Odwiedziłem centralę. I mamę!
– Pewnie żeby się spowiadać, czemu masz tak słabe wyniki. Albo najeść się bagietek.
– Camille, nie mów tak. Moje wyniki są przynajmniej tak dobre jak twoje jedzenie.
– Czaruś. Louis, poznaj Hannę. Mieszkamy razem. Będzie pracować jako analityk w jakiejś korporacji i pewnie skończy tak jak ty.
Louis skinął głową.
– Jak ja, to znaczy bogata, ze szczęśliwą rodziną i w fajnym kraju? Hanna – Louis nie wymówił litery „h” – ewidentnie potrafi się ustawić. Dzień dobry.
– Miło mi. – Hanna uśmiechnęła się i odwróciła do Kota. – Możemy przez moment pogadać? To pilne.
– To ja was, drogie panie, zostawię. Na dzisiaj, oczywiście, bo jutro też tu wrócę. – Louis wstał, odsunął palcem pustą filiżankę w stronę baru i wziął pod pachę komputer.
Skłonił się nieznacznie i leniwym krokiem wyszedł z kawiarni. Nie minął nawet progu, a już przyłożył do ucha telefon komórkowy.
– Dziwny typek, ale go lubię – powiedziała Kot, patrząc jak odchodzi.
– Kot.
– Biorąc pod uwagę to, jak on się ciągle opieprza, to chyba w jego firmie też go po prostu lubią. Inaczej na pewno dawno by go wywalili.
– Kot.
– A że jego szefowa to straszny potwór, to sam Louis tym bardziej wydaje się milszy. Może on załatwia za nią sprawy z ludźmi? Bo jej nikt nie potrafi zdzierżyć i dlatego go trzymają? W ogóle to to cholerstwo, ta jego przełożona, ona tu była raz. Gadasz z nią pięć minut, a ta ma taką energię, że nagle zaczynasz się wstydzić, że w ogóle śmiałaś do niej zagadać, no co za gówno warta...
– Kot!
Kot spojrzała na Hannę. Siadła prosto.
– No co?
– Nie mam pracy.
Kot zamrugała i cofnęła głowę tak głęboko, że pod normalnie ostrym podbródkiem wyrosły jej trzy dodatkowe.
– Jak to nie masz pracy?
– Nie ma etatu, nie podpiszą ze mną umowy. Nie mam pracy. Jestem tu po nic.
Hanna znowu poczuła ucisk w gardle i zapiekły ją oczy. Zacisnęła usta.
– No to kijowo – powiedziała Kot i skrzyżowała ręce.
– Za chwilę minie rok, odkąd skończyłam studia. W międzyczasie straciłam dwa lata młodości przez tę pandemię. Przecież u ciebie też nie będę wiecznie mieszkać. Muszę znaleźć nową pracę albo wracać. – Hannie udało się dokończyć myśl bez załamania głosu. W nagrodę wzięła głęboki oddech.
– Mieszkaniem się nie przejmuj. Możesz u mnie spokojnie siedzieć do listopada, bo potem sama nie wiem, czy nie wyjeżdżam. Ale do końca października masz spokój.
Kot odpowiedziała kiedyś na internetową ofertę Hanny, a ta napisała jej pracę magisterską w zasadzie za darmo, za samą obietnicę udostępnienia pokoju w swoim mieszkaniu, gdy zajdzie taka potrzeba.
W toku codziennego wymieniania e-maili dziewczyny poznały się i polubiły. Po kilku miesiącach Hanna faktycznie zadzwoniła do drzwi internetowej koleżanki. Kot wyśmiała spakowany przez nią śpiwór i przeniosła jej plecak na łóżko w wolnym pokoju, i już tak zostało.
– Trzy miesiące? Jeśli nie jestem w stanie poradzić sobie w nowym mieście w trzy miesiące, no to nie poradzę sobie nigdy.
Kot skrzywiła się.
– Ciekawe, co ja mam powiedzieć, jeśli nadal nie wiem, co chcę robić z życiem, a żyję głównie dzięki mieszkaniu, które dostałam w spadku.
– Wiesz, że nie o to mi chodziło.
– Wiem.
Ale Kot nie wyglądała, jakby wiedziała. Hanna westchnęła. Sama chciała jeszcze trochę ponarzekać, ale wtedy współlokatorka na pewno skradłaby temat pod siebie. Zebrała się więc w sobie i wyprostowała plecy.
– Może pochodzę na kolejne rozmowy kwalifikacyjne?
– Możesz. – Kot odchyliła się do tyłu i schowała ręce w kieszeniach fartucha. Zmiana tematu rozmowy była jej nie po drodze.
– Ale od rozmowy do rozpoczęcia pracy mija czasem wiele miesięcy. – Hanna postukała palcem w kubek.
– To może szukaj pracy w tle, a w wolnym czasie spróbuj dorobić inaczej?
– Nie dam rady pracować na pełną zmianę i chodzić na rozmowy. Te ich assignmenty czasem są ustalane z jednodniowym wyprzedzeniem na jedenastą trzydzieści. Albo czternastą piętnaście.
– To nie idź na pełną zmianę.
– To skąd wezmę pieniądze?
– A jak zarabiałaś do tej pory?
– Czyli co? Za dnia chodzę na rozmowy kwalifikacyjne i wszędzie wysyłam CV, a nocami piszę ludziom magisterki?
– Zadajemy sobie bardzo dużo pytań.
– Ty zaczęłaś. – Hanna wzruszyła ramionami.
– Cicho. Tak, za dnia szukaj pracy, a nocami pracuj. – Kot pstryknęła palcami. – Jak bezrobotny Batman.
– Nie wiem, czy chcę być jak Batman. A już tym bardziej bezrobotny. Chociaż może nie jest to głupie, bo i tak piszę ludziom jeszcze ze trzy prace teraz. Dzięki nim mam za co żyć, nawet biorąc pod uwagę twój doskonały czynsz.
– Przecież ty nie płacisz czynszu.
– Wiem.
– Widzę, że humor ci się poprawia.
– Możliwe.
Siedziały przez chwilę w milczeniu. W kawiarni było pusto. W wakacje brakowało licealistów z okolicznych szkół. Studenci też się nie pojawiali. Przerwa obiadowa w okolicznych biurowcach miała zacząć się dopiero za dwie godziny. Nawet polerująca ekspres baristka odpuściła i oglądała teraz serial na telefonie.
– Mam pomysł – ogłosiła nagle Kot. Wyglądała na podnieconą. Stukała szybko palcami o stół.
– Dawaj.
– Louis.
– Louis – powtórzyła Hanna cicho.
– Ten, co tu był.
– Wiem przecież, przedrzeźniam cię.
– To przestań.
– Co z nim?
– On, i nie tylko on, jest wielu takich jak on. Jaką ty miałaś mieć fuchę w tym korpo?
– Analityk rynkowy.
– A po ludzku?
Hanna prychnęła.
– Patrzę na cyferki w nieskończonych tabelkach i sprawdzam, co tam się dzieje. Co zarabia, co traci, jakie są przepływy. I inne takie.
Kot poprawiła się na krześle. Teraz promieniała w pełni. Odgarnęła grzywkę z czoła.
– Mówią ci coś takie rzeczy jak „sprawozdanie finansowe” albo „struktura kosztów”? – spytała.
– No pewnie.
– Codziennie siedzi tutaj przynajmniej jeden biznesmen, który ma problem ze swoimi liczbami, i żali mi się, że nie chce mu się ich ogarniać. I czasem używa takich słów. Czasem nawet mi te tabele pokaże. Straszna nuda. Ale ty to lubisz.
– Lubię.
– A zatem pomysł brzmi: przesiaduj tutaj codziennie, popijaj tanią kawę i czekaj. – Kot dobitnie przedstawiła swój plan i rozsiadła się na krześle.
Hanna przekrzywiła głowę.
– Na co niby? Nie mam czasu na czekanie.
Kot podniosła obie ręce do góry.
– A masz coś innego do roboty? Wracaj na chatę i remontuj to, co chciałaś remontować. Po odmalowaniu pokoju zaczniesz siedzieć tu z laptopem, szukać pracy, pisać magisterki innym ludziom. A ja będę słuchać.
– I?
– I jak usłyszę, że któryś krawacik ma problem ze swoimi liczbami, w toku rozmowy, subtelnie i z wielką gracją, powiem mu, że proszę pana, tam siedzi taka jedna laska, która takie tabelki to rozwiązuje sobie z nudów, jak jej się rano jajka gotują.
– Ale wcale tak nie jest.
– Od dzisiaj jest.
Hanna siadła na dłoniach. Spojrzała na naklejki na laptopie. Bardzo chciała mieć „prawdziwą” pracę, taką zdobytą dzięki docenionemu przez rekrutera doświadczeniu i przeczytanemu listowi motywacyjnemu. Wysługiwanie się znajomościami i poprawianie leniwym biznesmenom ich tabel w ogóle nie brzmiało jak coś, z czego mogłaby być dumna.
– Nie podoba mi się ten pomysł – powiedziała.
– A wolisz być bezrobotna?
Hanna milczała przez minutę.
– Okej. Z tym argumentem nie mogę się kłócić. Twoim zdaniem to wypali?
– Nie wiem. Ale na pewno przebija dramatyzowanie.
– I kto to mówi. – Hanna uśmiechnęła się mimowolnie.
– Ja to mówię – prychnęła Kot.
– Czyli co, twoim zdaniem taka fucha na czarno może z czasem ewoluować w umowę o pracę?
Drzwi kawiarni stuknęły cicho. Kot wstała i bez odpowiedzi, bez słowa, bez jakiejkolwiek reakcji wróciła za bar. Hanna westchnęła. Kamila chyba nie była świadoma, jak pseudonim „Kot” niepokojąco do niej pasował.
Na pobliską stację musiało przyjechać metro, bo do lokalu weszły w krótkim odstępie czasu cztery osoby. Zapatrzona w siebie para, starsza pani w białych, koronkowych rękawiczkach oraz młody chłopak, wyglądający na stażystę lub młodego menedżera. Tego ostatniego Hanna niedawno zaczęła rozpoznawać, wpadał prawie codziennie. Uśmiechnęła się do niego. On odwzajemnił uśmiech i odwrócił się plecami.
Hanna siedziała jak zaklęta. Trawiła jeszcze propozycję Kota. Czasem tak miała, że jej umysł wskakiwał w tryb podwyższonej analizy informacji, więc ciało zostawało bez opieki. Nie chciało jej się wtedy jeść, nie odczuwała chłodu. Siedziała i wodziła oczami bez celu po całej kawiarni. Jej mózg pracował tak intensywnie, że gdyby wydawał dźwięki, zagłuszyłby nawet huczący nad nią klimatyzator. Dziewczynę z transu wyrwało dopiero to, że chłopak się do niej dosiadł.
– Hanna? – spytał. Nie miał w ręku kubka.
– Tak – odpowiedziała. Nie lubiła rozmawiać z obcymi. Nie miała pojęcia, jak go potraktować. Przeszło jej tylko przez myśl, by zachowywać się uprzejmie.
– Kamila mi powiedziała, że czasem pomagasz w ogarnianiu trudnych baz danych. Robisz to tutaj na miejscu?
Hanna chciała zamordować koleżankę wzrokiem.
Kot pomachała do niej wesoło.
– Tak, czasem mi się zdarza – wykrztusiła.
– Jakie masz doświadczenie?
– Skończona ekonomia, staż w banku w dziale analizy ryzyka, prywatne spinanie danych dla kilku małych firm znajomych, obliczone kilka prac magisterskich.
– Ile bierzesz?
– To zależy od bazy danych – powiedziała i przełknęła nerwowo ślinę. Modliła się, by tego nie usłyszał.
– Słuchaj, jutro z czymś wpadnę. – Chłopak wycelował w nią palcem. – Ale musisz klikać na moim komputerze, bo nie mogę naruszyć bezpieczeństwa pliku. Czy tak może być?
– Eee. Tak. Spróbuję się dostosować.
Chłopak cały się rozpromienił. Miał krótko ścięte, brązowe włosy, pogodne oczy, trzydniowy zarost i odrobinę za małą marynarkę.
– Tak przy okazji, jestem Adam.
– Hanna.
– Wiem.
– Faktycznie.
Podali sobie ręce nad stolikiem.
– Podasz mi swój numer telefonu?
Dziewczynę zamurowało.
– To znaczy?
– Żebyśmy się mogli jutro złapać. Chyba, że wolisz się złapać na Facebooku?
– A. Aha. Jasne, oczywiście. Może być telefon. Mam WhatsAppa.
Podyktowała mu cyfry. Chłopak wysłuchał ich i kiwnął głową.
– Mam pamięć do liczb i niechęć do analizy, głupie nie? – zaśmiał się.
– Każdy ma jakieś mocne strony – wybrnęła koślawo Hanna.
Adam wstał od stolika.
– To co, do jutra?
– Jeśli nie będę akurat zajęta. – Hanna nie bardzo wiedziała, czemu odpowiedziała w taki sposób. – Do usłyszenia – dodała i też wstała. Zdjęła ze stolika laptopa i ładowarkę.
Adam uśmiechnął się jeszcze raz, wrócił po swoją kawę na wynos i opuścił kawiarnię. Hanna odczekała chwilę, stojąc bez ruchu. Teraz z kolei nie bardzo wiedziała, czemu w ogóle stoi. Żachnęła się w myślach i podeszła do koleżanki.
– Chcesz mi to wyjaśnić?
– No co? Pomagam ci.
– Ale tak bez uprzedzenia?
– Miałam zadzwonić do twojej sekretarki? – Kot rozłożyła szeroko ręce. – Wyluzuj. Adam to swój ziomek. Straszna ciamajda, ale kto wie, może ma w biurze kogoś fajnego, komu o tobie powie. Ciągle tu wpada ze znajomymi, często na coś narzekają. Może tylko dadzą ci zarobić, a może się od nich dowiesz, że przypadkiem jest jakieś otwarcie w firmie?
– Otwarcie?
– No wiesz, rekrutacja. Niedawno czytałam, że osiem na dziesięć miejsc pracy jest zajmowane przez tak zwany nieformalny rynek pracy, czyli dzięki znajomym lub poleceniom.
– Wiem, sama podesłałam ci ten artykuł.
– Więc czemu się dziwisz?
– Bo ja nie mam w Warszawie takich znajomych.
– A Adam? – Kot mrugnęła porozumiewawczo.
Hanna westchnęła teatralnie.
– Nie rozmawiam z tobą – ogłosiła i poszła do domu.
Odmalowała cały pokój za jednym zamachem, pracowała aż do zmierzchu.
Dopiero gdy niebo zapaliło się gorącą czerwienią sierpniowego wieczoru, do mieszkania weszła styrana Kot. Po porannej zmianie w kawiarni odbębniła jeszcze dorabianie jako kelnerka w okolicznym barze i teraz – bez słowa – rzuciła się spać w ubraniu, tak jak stała.
Hanna popatrzyła na zamknięte drzwi do sypialni koleżanki, potem na zamknięte drzwi jej własnego, wietrzącego się po malowaniu pokoju. Spośród dostępnych pomieszczeń zostały jej tylko kuchnia i łazienka. Dziewczynie powoli kończyły się rzeczy, które mogła robić, i miejsca, w których mogła być, byle tylko nie myśleć o sobie.
Normalnie spaliłaby trochę czasu długą kąpielą, ale dzisiaj nie miała na nią ochoty. Łudziła się, że może szybko zaśnie i kolejny dzień przyniesie jakiekolwiek rozwiązania.
Po wejściu do wanny stuknęła głową w nisko zawieszoną słuchawkę prysznica. Była wysoka. Jakimś cudem, pomimo ciągłego siedzenia przed komputerem, jej sylwetka trzymała względny pion. Co prawda od paru lat nie miała czasu regularnie trenować, więc nie wyglądała już tak smukle jak na początku studiów, ale nadal nie mogła sobie za wiele zarzucić. Co najwyżej wkurzały ją trochę uda.
Zgarbiła się lekko i odkręciła kurek.
Tak jak chłodna woda spływała jej po karku, tak razem z nią spływały z jej serca wszystkie wydarzenia z dnia. Nie chciała się jeszcze na żadnym skupiać, więc po prostu pozwalała im się pojawiać i znikać. Nieświadomie, cicho. Swobodnie.
Po dłuższej chwili położyła się na materacu wciśniętym pomiędzy piekarnik a kuchenny stół. Słuchała bzyczenia owadów za oknem. Ignorowała odległe, miarowe chrapanie koleżanki i patrzyła się w podrapany, biały sufit pełen tłustych plam.
Czas mijał, a sen nie nadchodził.
Poprawiła kilka razy zrolowany ręcznik pod głową. Kot nie miała drugiej poduszki.
W ręku dziewczyny co jakiś czas wibrował telefon. Kolejne komentarze i serduszka pojawiały się pod zdjęciem sprzed kilkunastu godzin.
Trochę się tym zdjęciem wkopałam.
Jak ja teraz powiem ludziom, że jednak nie mam tej pracy? Będą ze mnie żartować. Że nie dałam rady. Że Warszawka mnie skopała. Że pora wracać. Właśnie odmalowałam swój pokój. Mam swój pokój. Mam tu koleżankę. Mam za co żyć przynajmniej do listopada. Nie chcę poddać się przed listopadem. Byłoby głupie, wrócić przed listopadem.
Telefon zawibrował znowu.
Tylko czy znowu nie będzie tak, jak z udzielaniem korepetycji w domu? Że pieniądze nawet nie takie złe, ale ogrom zajętych godzin? I zero prestiżu. Zero kariery. Studia po nic.
Telefon zawibrował jeszcze trzy razy. Odblokowała go, lekko zdziwiona. Nie była aż tak popularna, żeby dostać tyle polubień naraz.
Czekały na nią cztery nieodebrane SMS-y.
„Dobra, dopiero jestem przy prywatnym telefonie. Co powiesz na randkę jutro, przy kawce w Porto o 8:30? Poznasz mnie po komputerze”.
„Okej, żartuję, tak naprawdę bez Twojej pomocy mnie zwolnią, błagam, bądź”.
„Aha, bo nie podpisałem się, to ja, Adam, poznaliśmy się dzisiaj”.
„Jakby coś, to jest mój prywatny numer, możesz go sobie zapisać”.
Gdy Hanna kończyła czytać, telefon zawibrował po raz piąty. Na dole konwersacji pojawiły się kolejne zdania.
„Obiecuję, że piszę ostatni raz – przepraszam w ogóle, że tak późno – wpadnę jutro. Jeśli dobrze zrobisz temat, możemy mieć tego więcej. Może być?”.
Szósta wiadomość nie nadeszła przez kilka minut. Hanna wstukała więc odpowiedź.
„Randka umówiona. Też mnie poznasz po komputerze, bo mam fajniejszy od twojego”.
Odczekała chwilę. Przeczytała swoją wiadomość, warknęła głucho i ją skasowała. Napisała nową.
„No pewnie, widzimy się :)”.
Wahała się długo, a kciuk wisiał tuż nad klawiszem „wyślij”.
Hanno Wróbel, czy aby na pewno interesuje cię praca i szacunek na rynku pracy, czy też może jednak zdążyłaś już sobie wyobrazić związek z pierwszym facetem, którego tu poznałaś?
Zrobiła kwaśną minę i tę odpowiedź też skasowała. Ostatecznie zdecydowała się tylko na dwie litery.
„OK”.
Adam odpisał po sekundzie.
„Ale super!”.
Hanna zablokowała komórkę i wsunęła ją pod materac.
Położyła się na brzuchu i patrzyła długo na obite skórą drzwi wejściowe do mieszkania na końcu korytarza. A potem znowu sięgnęła po telefon i pierwszy raz od dziesięciu dni nastawiła budzik.