Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Umowy śmieciowe - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Umowy śmieciowe - ebook

Życiowa historia kobiety stawiającej dumnie czoła wyzwaniom życia młodego człowieka w dużym mieście.

Hanna Wróbel przyjeżdża do Warszawy do swojej pierwszej, wymarzonej pracy. I wszystko wskazywało na rozpoczęcie nowego rozdziału, gdyby nie telefon od niedoszłego pracodawcy. Siedziba wstrzymuje budżety, więc filie zamrażają rekrutacje. Pracy nie ma.

"Umowy Śmieciowe" to wciągająca oraz głęboka emocjonalnie opowieść dla każdego, kto kiedykolwiek czuł się zagubiony lub przytłoczony szybką i płytką współczesnością. Doświadcz podróży człowieka, który uczy się akceptować siebie, korzystać ze swoich mocnych stron i definiować swoją rolę w życiu tak, by była zgodna z jej wartościami.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7893-7
Rozmiar pliku: 479 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ODCINEK PIERWSZY

Po­czą­tek sierp­nia

Hanna od sa­mego świtu czuła, że czeka ją wy­jąt­kowy dzień. Wspo­mi­na­jąc go po ja­kimś cza­sie, stwier­dziła jed­nak, że gdy czło­wieka mają spo­tkać „ta­kie” wy­jąt­ko­wo­ści, to już chyba wo­lałby nudę.

Usia­dła na pię­tach na­prze­ciwko brzyd­kiej ściany no­szą­cej ślady ze­rwa­nej ta­pety. Uło­żyła przy niej wszyst­kie puszki z far­bami. Od naj­ciem­niej­szej, gra­na­to­wej, po trzy śnież­no­białe. Po­prze­su­wała je kil­ku­krot­nie, by na pewno stały w rów­nym rzę­dzie.

Po chwili wy­sy­pała na par­kiet za­war­tość dru­giej torby. Tym ra­zem były to przy­bory ma­lar­skie. Fo­lie ochronne, pa­pie­rowe ta­śmy, ku­wety, wałki, gąbki, pędzle róż­nej sze­ro­ko­ści i dłu­go­ści, bu­telki wody de­mi­ne­ra­li­zo­wa­nej, roz­pusz­czal­nik oraz kilka przed­wczo­raj­szych ga­zet, wy­pro­szo­nych od pani w osie­dlo­wym kio­sku. Wszystko uło­żyła na pla­nie nie­wi­dzial­nej siatki.

Dziew­czyna za­cho­wała równe od­le­gło­ści po­mię­dzy przed­mio­tami i za­dbała, by fo­lia ma­lar­ska, te­raz zło­żona w trój­kąt, do­brze kom­po­no­wała się z trzema, usze­re­go­wa­nymi we­dług dłu­go­ści, ­pędz­lami.

„Po­dobno bę­dzie le­piej” – gło­sił zaj­mu­jący pół strony na­głó­wek ga­zety po­ło­żo­nej na sto­sie pa­pie­rów.

Jedna gąbka nie pa­so­wała do ca­ło­ści, więc Hanna od­rzu­ciła ją za sie­bie, da­leko od do­sko­na­łego sche­matu. Wstała, przy­su­nęła dra­binę bli­żej swo­jego dzieła i wspięła się na naj­wyż­szy sto­pień. Po­ło­żyła się na nim na brzu­chu i trzy­ma­jąc w wy­cią­gnię­tych rę­kach te­le­fon ko­mór­kowy, zro­biła zdję­cie go­to­wej kom­po­zy­cji. Farby i przy­bory pre­zen­to­wały się te­raz wy­jąt­kowo es­te­tycz­nie, ni­czym z ka­ta­logu sklepu. Tro­chę tak, jak pew­nie wy­glą­dały obozy daw­nych ar­mii szy­ku­ją­cych się do wiel­kich bi­tew, z na­mio­tami, wo­zami z za­opa­trze­niem i oko­pa­nymi pla­cami na apele.

Wszystko było na swoim miej­scu i cze­kało tylko na sy­gnał do pracy. Mi­sja „po­kój do wy­na­ję­cia nie do po­zna­nia” miała ru­szyć już za mo­ment.

Fo­to­gra­fia szybko zo­stała ska­dro­wana do kwa­dratu, ob­ło­żona obo­wiąz­ko­wymi fil­trami i wgrana na konto na In­sta­gra­mie.

„Już pra­wie. #No­wy­Dom #Te­ra­zWar­szawa #grid­photo” – ­gło­sił jej sta­tus.

„Hej, Ha­nieczka, nie daj się tam!” – po chwili po­ja­wił się pierw­szy ko­men­tarz. Młod­sza sio­stra, do­piero koń­cząca gim­na­zjum. Chyba je­dyna osoba na świe­cie szcze­rze cie­sząca się z za­wo­do­wych wy­bo­rów Hanny.

„Lu­blin tę­skni #weź­cza­semw­pad­nij” – ode­zwał się dawny ko­lega Hani. Sie­dzieli ra­zem na mat­mie w lu­bel­skim Sta­szicu.

Hanna prze­czy­tała jesz­cze dwa ko­men­ta­rze i spraw­dziła liczbę ser­du­szek. Było ich 19, więc mniej wię­cej tyle co zwy­kle, może tylko odro­binę mniej niż przy zdję­ciach z ro­dzin­nego domu.

Już miała wy­łą­czyć apli­ka­cję, gdy te­le­fon za­wi­bro­wał jej w dłoni. Na ekra­nie bły­snęły cy­fry nie­zna­nego nu­meru. Dziew­czyna od­wró­ciła się i sia­dła na schodku dra­biny, pod­su­wa­jąc ko­lana pod brodę. Lewą ręką trzy­mała się ste­laża, więc ode­brała po­łą­cze­nie, prze­su­wa­jąc no­sem po ekra­nie.

– Tak? – spy­tała.

– Dzień do­bry, z tej strony Ro­und­ta­ble So­lu­tions, in­for­muję, że dla pani wy­gody roz­mowa jest na­gry­wana w celu po­pra­wie­nia ja­ko­ści świad­cze­nia usług, mam na­dzieję, że nie prze­szka­dzam, czy za­sta­łam pa­nią Hannę Wró­bel, która miała za­cząć u nas pracę od po­nie­działku? – za­traj­ko­tał na jed­nym wde­chu ko­biecy głos.

Hanna otwo­rzyła usta, by od­po­wie­dzieć, i na­tych­miast je za­mknęła.

Wzięła długi wdech przez usta.

Spoj­rzała przez okno na ko­rony drzew, zda­jące się drżeć od go­rą­cego po­wie­trza.

Wy­dech no­sem.

– Tak. Co to zna­czy: „miała za­cząć”? – spy­tała wresz­cie.

– Ojej – wy­msknęło się pani z działu kadr.

– Ojej?

– Prze­pra­szam naj­moc­niej.

– Za co?

– No bo li­czy­łam, że uda mi się ja­koś ła­god­niej prze­ka­zać.

Wdech.

Zza okna do­bie­gało gło­śne ćwier­ka­nie pta­ków. Były młode i głodne.

Wy­dech.

– Co ła­god­niej prze­ka­zać?

– Pani Hanna Wró­bel?

– Nie­zmien­nie.

– Z naj­więk­szą przy­kro­ścią in­for­muję, że w związku z re­struk­tu­ry­za­cją firmy zwią­zaną z wy­cho­dze­niem z pan­de­micz­nych ob­ostrzeń za­rząd zde­cy­do­wał się zmie­nić stra­te­gię otwie­ra­nia no­wych fi­lii. W efek­cie wstrzy­mane zo­stają także nowe za­trud­nie­nia.

– Prze­cież przez wyj­ście Wiel­kiej Bry­ta­nii z Unii mie­li­ście prze­nieść biura tu­taj.

– Ow­szem, przy czym wie­lo­mie­sięczny fur­lo­ugh oraz udane eks­pe­ry­menty zwią­zane z pracą zdalną de­le­go­waną aż do emer­ging mar­kets spra­wiły, jak już wspo­mnia­łam, że za­rząd zde­cy­do­wał się zmie­nić stra­te­gię otwie­ra­nia no­wych fi­lii, czego ab­so­lut­nie nie dało się prze­wi­dzieć. – Pani z działu kadr ewi­dent­nie lu­biła dłu­gie zda­nia.

Wdech.

Z od­dali do­bie­gały stłu­mione dźwięki młota pneu­ma­tycz­nego. Re­mont przy skrzy­żo­wa­niu nie­po­ko­jąco się prze­dłu­żał.

I wy­dech.

– Nie mam tej pracy – po­wie­działa głu­cho Hanna. Bar­dziej do sie­bie niż do te­le­fonu.

– To nie tak, że pani jej nie ma, tylko na czas bli­żej nie­okre­ślony zo­stało prze­ło­żone spo­tka­nie z pa­nią, na któ­rym miałby się od­być ostatni ele­ment pro­cesu re­kru­ta­cyj­nego, czyli mię­dzy in­nymi pod­pi­sa­nie umowy.

– Czyli jej nie mam – pod­su­mo­wała Hanna. La­wi­nowe tempo roz­mów­czyni za­czy­nało ją nu­żyć.

– I tak, i nie, pani Wró­bel, pro­szę nie prze­krę­cać mo­ich słów. – Głos pani z działu kadr ro­bił się co­raz wyż­szy. – Praw­nie rzecz uj­mu­jąc, nie na­stą­piło ze­rwa­nie kon­taktu z pa­nią, bo to by­łoby zła­ma­nie po­sta­no­wień na­szego li­stu in­ten­cyj­nego, co jest za­cho­wa­niem trud­nym z praw­nego punktu wi­dze­nia, a przede wszyst­kim nie­etycz­nym. Firma Ro­und­ta­ble So­lu­tions szczyci się wy­so­kim po­zio­mem trak­to­wa­nia za­równo ak­tu­al­nych pra­cow­ni­ków, jak i po­ten­cjal­nych no­wych, dla­tego dzwo­nimy.

Wdech.

Po­wie­trze w po­miesz­cze­niu pach­niało roz­pusz­czal­ni­kiem.

I wy­dech.

– Pro­szę pani – za­częła Hanna. – Gdyby to było ab­so­lut­nie nie­szko­dliwe prze­su­nię­cie ter­minu, nie uży­łaby pani słów „ła­god­niej­sze prze­ka­za­nie wia­do­mo­ści”. Pani do­brze wie, że dzwoni pani z in­for­ma­cją, która mi zu­peł­nie ruj­nuje plany. Prze­cież przy­je­cha­łam do War­szawy spe­cjal­nie dla was.

– Pro­szę mnie nie ła­pać za słówka – rzu­ciła pani z działu kadr, te­raz już wy­raź­nie ob­ra­żona. – Nie można tak uprasz­czać, mó­wimy o zło­żo­nych pro­ce­sach, poza tym to nie była moja de­cy­zja, tylko osób z za­rządu, i tak mię­dzy nami, to sam dział re­kru­ta­cji wcale nie miał w tym proce…

– Czy to wszystko? – Hanna wcięła się w śro­dek sło­wo­toku.

– Wy­daje mi się, że wy­star­cza…

– Dzię­kuję.

Hanna roz­łą­czyła się. Nie lu­biła prze­ry­wać lu­dziom. Nie lu­biła nie móc się do­ga­dać. W tej chwili nie lu­biła też dra­biny wży­na­ją­cej jej się w ty­łek. Ani War­szawy, do któ­rej być może prze­pro­wa­dziła się po nic. Czuła się ni­czym łódź ze­rwana z cumy, wcho­dząca wła­śnie w groźny i bez­ce­lowy dryf.

Nie lu­biła tych rze­czy.

Ale je­śli miała cze­goś szcze­rze nie­na­wi­dzić, nie­na­wi­dziła cięż­kiej, lep­kiej bez­rad­no­ści, która brzydko skrzy­wiła jej twarz i wy­peł­niła gar­dło gorz­kim przed­sma­kiem pła­czu.

Płacz jed­nak nie nad­szedł.

Dziew­czyna ze­szła z dra­biny. Za­mru­gała kilka razy.

Spoj­rzała na za­blo­ko­wany ekran te­le­fonu. Po­ja­wiały się na nim ko­lejne ko­mu­ni­katy o lu­dziach lu­bią­cych jej naj­now­sze zdję­cie.

Po­pa­trzyła na uło­żone ide­al­nie przy­bory ma­lar­skie. „Po­dobno bę­dzie le­piej” – na­dal mó­wił do niej na­głó­wek ga­zety.

Hanna pod­nio­sła brwi, by le­piej znieść iro­nię, w którą sama się we­pchnęła.

Po­de­szła do drzwi, zsu­nęła ze stóp stare, gó­ral­skie kap­cie i już w sa­mych skar­pet­kach zro­biła długi krok na czy­sty par­kiet miesz­ka­nia. Kap­cie zo­stały na brud­nych tek­tu­rach wy­ło­żo­nych na pod­ło­dze na czas re­montu.

Zdjęła też upać­kany dzięki-bogu-za­po­mniała-czym t-shirt. Uło­żyła go równo koło zdję­tego obu­wia.

Roz­pu­ściła zła­pane gumką dłu­gie, kasz­ta­nowe włosy i zwią­zała je z po­wro­tem, tym ra­zem cia­śniej.

Prze­szła się po za­ska­ku­jąco za­gra­co­nym miesz­ka­niu. Jak na tak skromny wy­strój i nie­wiele me­bli jej współ­lo­ka­torka, wła­ści­cielka lo­kalu, na­prawdę prze­cho­dziła samą sie­bie w ge­ne­ro­wa­niu cha­osu. Drzwi do jej po­koju były otwarte na oścież, jak zwy­kle.

Wnę­trze wy­glą­dało, jakby ktoś tam wcze­śniej wy­trzą­snął całą za­war­tość szafy i wrzu­cił w śro­dek tego ba­ła­ganu od­bez­pie­czony gra­nat. Czyli też jak zwy­kle.

Z le­żą­cych w przed­po­koju wa­liz Hanka wy­szar­pała po­gnie­ciony, biały t-shirt. Po­wą­chała jego rę­kaw. Pach­niał świeżo, wio­sen­nym pły­nem do płu­ka­nia. Nada­wał się. W za­sa­dzie mo­gła wy­cho­dzić.

Wsu­nęła na stopy per­ma­nent­nie za­sznu­ro­wane adi­dasy, zgar­nęła z ta­bo­retu w kuchni swój lap­top ra­zem z ła­do­warką. Po­kle­pała wolną ręką po kie­sze­niach na udach, spraw­dza­jąc, czy ma ko­mórkę i klu­cze.

Miała wszystko.

Wy­szła więc z miesz­ka­nia i po kilku prze­bie­gnię­tych po­dwór­kach we­szła do na­roż­nej ka­wiarni przy wiel­kim skrzy­żo­wa­niu.

Ze zde­ner­wo­wa­nia zu­peł­nie nie za­re­je­stro­wała drogi po­mię­dzy.

W środku było chłodno i gło­śno. Kli­ma­ty­za­tory pra­co­wały z pełną mocą, kon­ku­ru­jąc z dwiema ru­chli­wymi uli­cami po dru­giej stro­nie pa­no­ra­micz­nych okien. Za dłu­gim ba­rem z ciem­nego drewna stała dziew­czyna, któ­rej imie­nia Hanna jesz­cze nie zdą­żyła za­pa­mię­tać. Po­ma­chała więc do niej.

– Cześć. Jest Kot? – spy­tała.

Ba­ristka prze­stała po­le­ro­wać eks­pres i za­rzu­ciła szmatkę na ra­mię. Miała mi­ster­nie upięte kru­czo­czarne włosy i bar­dzo wą­ską twarz.

– Cześć, Ha­nia. Nie, nie ma. Za­ła­twia coś.

– Aku­rat jak mu­szę z nią po­ga­dać.

– Za­wsze mu­sisz z nią po­ga­dać, gdy tu wpa­dasz.

– Mo­głaby się na­uczyć, że jak idę, to ma tu być.

– Na­pi­szę jej no­tatkę służ­bową.

– I po­in­for­muj prze­ło­żoną.

Uśmiech­nęły się do sie­bie.

– Słu­chaj – po­wie­działa ze skrzy­wioną miną Hanna – bar­dzo cię prze­pra­szam, ale chyba umknęło mi twoje imię. Przy­po­mnisz mi, pro­szę?

– Nie.

– Aha.

Ba­ristka cmok­nęła z dez­apro­batą.

– Nie chciało się słu­chać, to te­raz za­pra­cu­jesz na tę cenną in­for­ma­cję.

– A więc do­brze, Bez­i­mienna Ko­le­żanko. Nie dam się za­szan­ta­żo­wać. Za­miast tego kawkę ład­nie po­pro­szę.

– Ja­kąś szcze­gólną?

– Czarną.

– Wi­dzę, że panna sza­leje, droga panno Hanno. – Ba­ristka dy­gnęła dys­tyn­go­wa­nie. – No weź, za­mów coś faj­niej­szego, a nie ­tylko tę czarną i czarną.

– Do­brze. W ta­kim ra­zie po­pro­szę kawę taką, jak moja przy­szłość, aspi­ra­cje za­wo­dowe oraz chęci do ży­cia. A także ­per­spek­tywy ma­try­mo­nialne.

– Czyli ma­li­nową z bitą śmie­taną?

– Nie. Na­dal czarną.

Po­pa­trzyły na sie­bie w mil­cze­niu

– Śmie­szek dziś z cie­bie – mruk­nęła ba­ristka.

– Od­wo­łali mi pracę.

– Żar­tu­jesz.

– Nie, wła­śnie do­sta­łam te­le­fon.

– To bar­dzo słabo.

– Nie ukry­wam.

– Do­bra, to już cię nie za­ga­duję. Mo­głaś od razu po­wie­dzieć, że nie masz na­stroju, a nie, o, sto­isz tu i wy­ci­skasz z sie­bie marne żarty.

Hanna spoj­rzała na nią spode łba.

– Okej, prze­pra­szam – po­pra­wiła się ba­ristka i mru­gnęła po­ro­zu­mie­waw­czo. – Do­sko­nałe żarty. Przy­niosę ci kawę do sto­lika.

– Dzięki.

Uprzy­wi­le­jo­wana zniż­kami pra­cow­ni­czymi swo­jej współ­lo­ka­torki Hanna zo­sta­wiła bank­not dzie­się­cio­zło­towy na la­dzie i po­szła do sto­lika w rogu. To było jej ulu­bione miej­sce, cen­tral­nie pod du­żym kli­ma­ty­za­to­rem. Jego ło­patki usta­wiono pod ką­tem, więc za­pew­niał przy­jemną kur­tynę chłodu, która spa­dała do­piero na lu­dzi sie­dzą­cych kilka sto­li­ków da­lej. W efek­cie Han­nie na ra­zie uda­wało się nie zła­pać wa­ka­cyj­nego za­pa­le­nia płuc.

W drew­nia­nej pod­sta­wie sie­dzi­ska ulo­ko­wano kilka gniaz­dek, więc dziew­czyna pod­pięła lap­topa i roz­sta­wiła go przed sobą. Po­cze­kała, aż sys­tem się za­ła­duje i wpi­sała ha­sło. Gdy wy­świe­tlił się pul­pit, otwo­rzyła prze­glą­darkę.

„Brak po­łą­cze­nia z in­ter­ne­tem” – prze­czy­tała.

Hanna klik­nęła w ikonkę sieci bez­prze­wo­do­wej w rogu ekranu i za­uwa­żyła, że fak­tycz­nie li­sta do­stęp­nych sieci była pu­sta.

– Hej, coś się stało z Wi-Fi? – rzu­ciła py­ta­nie w stronę baru, pod­no­sząc rękę.

Nie­stety kli­ma­ty­za­tory, mu­zyka i ulica sku­tecz­nie ją za­głu­szyły. Ba­ristka znowu pu­co­wała eks­pres, sto­jąc ty­łem do sali, więc ma­cha­nie nie po­mo­gło.

Hanna prze­wró­ciła oczami i za­częła pod­no­sić się z sie­dze­nia. Krzy­cze­nie nie wcho­dziło w grę przy jej dzi­siej­szym na­stroju.

– Nie wsta­waj. In­ter­net nie działa – ode­zwał się z wy­raź­nym, choć mięk­kim ak­cen­tem męż­czy­zna sie­dzący kilka sto­li­ków da­lej.

Dziew­czy­nie przy­szło do głowy, że chyba jest Fran­cu­zem. Był po­stawny, po czter­dzie­stce. Miał na­po­ma­do­wane włosy, za­cze­sane w duży lok nad prawą brwią, wy­so­kie ko­ści po­licz­kowe, dro­gie ubra­nia, drogi ze­ga­rek i drogi kom­pu­ter. Wy­glą­dał na ko­goś waż­nego. Wra­że­nia do­peł­niały dło­nie osoby, która ni­gdy nie wy­ko­ny­wała fi­zycz­nej pracy.

– Aha – od­po­wie­działa, nie wie­dząc, co od­po­wie­dzieć.

Od po­czątku pan­de­mii rzadko z kim­kol­wiek roz­ma­wiała, a od prze­pro­wadzki do War­szawy to już w ogóle. To zna­czy – poza Ko­tem, oczy­wi­ście, ale skoro Hanna albo u niej miesz­kała, albo prze­sia­dy­wała w jej miej­scu pracy, było to cał­kiem zro­zu­miałe.

Tro­chę zdzi­czała.

– Zgło­si­łem to dru­giej kel­nerce. Kwa­drans temu. Po­wie­działa, że jest ja­kiś re­mont i in­ter­net cza­sem znika. Po­szła się do­py­tać, kiedy wróci. C’est cu­rieux.

Jak na za­wo­ła­nie, gdzieś za oknami ka­wiarni, znowu ode­zwał się młot pneu­ma­tyczny. Hanna sia­dła głę­biej w fo­telu, za­mknęła lap­topa, wsu­nęła twarz w dło­nie i zgar­biła się od na­głego ude­rze­nia zmę­cze­nia. Zma­lała tak, jakby uszło z niej całe po­wie­trze. Nie za­uwa­żyła, że w mię­dzy­cza­sie po­de­szła do niej czar­no­włosa ba­ristka i po­sta­wiła na sto­liku ku­bek.

– Wi­dzę, że się po­zna­li­ście! – do­biegł ją ko­biecy głos.

Fran­cuz i Hanna spoj­rzeli ku drzwiom ka­wiarni. Stała w nich Kot. Była ni­ska i po­mimo zbli­ża­ją­cej się trzy­dziestki wy­glą­dała na pięt­na­ście lat. Tym ra­zem oczy przy­sła­niała jej ja­sno­nie­bie­ska grzywka. W ze­szłym ty­go­dniu była ró­żowa z bia­łymi pa­sem­kami.

Drobne kształty dziew­czyny skry­wał za­wią­zany krzywo czarny far­tuch z na­zwą ka­wiarni. Ski­nęła głową do dru­giej ba­ristki i do­sia­dła się do sto­lika Hanny.

– Czy in­ter­net bę­dzie? – spy­tał Fran­cuz.

– Nie. – Kot prze­wró­ciła oczami. – Ga­da­łam z pa­nami typ­kami, na­wet na mo­ment ich na­mó­wi­łam, by prze­stali fe­dro­wać tym zło­mem, ale nic wię­cej nie zdzia­ła­łam. Wę­zeł me­diowy bę­dzie roz­ko­pany jesz­cze dwa dni. Mu­simy więc sie­dzieć tu bez in­ter­netu, jak w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych.

– Ale ja mia­łem in­ter­net w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych – po­wie­dział z uśmie­chem Fran­cuz.

– Lo­uis. Nie de­ner­wuj mnie. – Kot pac­nęła go ręką w ra­mię. Spoj­rzała na ko­le­żankę. – Hanna, po­znaj Lo­uisa. Od roku prze­sia­duje w na­szej ka­wiarni, bo bar­dzo nie chce mu się pra­co­wać, i czę­sto na­rzeka, że ma ja­kąś trudną ana­lizę. Jest w po­rządku. Mi­nę­li­ście się, bo ty ile je­steś już w mie­ście, dzie­sięć dni? No. To jego z ko­lei gdzieś ostat­nio wy­wiało.

– Nie gdzieś, tylko do domu, do Pa­ryża. Od­wie­dzi­łem ­cen­tralę. I mamę!

– Pew­nie żeby się spo­wia­dać, czemu masz tak słabe wy­niki. Albo na­jeść się ba­gie­tek.

– Ca­mille, nie mów tak. Moje wy­niki są przy­naj­mniej tak do­bre jak twoje je­dze­nie.

– Cza­ruś. Lo­uis, po­znaj Hannę. Miesz­kamy ra­zem. Bę­dzie pra­co­wać jako ana­li­tyk w ja­kiejś kor­po­ra­cji i pew­nie skoń­czy tak jak ty.

Lo­uis ski­nął głową.

– Jak ja, to zna­czy bo­gata, ze szczę­śliwą ro­dziną i w faj­nym kraju? Hanna – Lo­uis nie wy­mó­wił li­tery „h” – ewi­dent­nie po­trafi się usta­wić. Dzień do­bry.

– Miło mi. – Hanna uśmiech­nęła się i od­wró­ciła do Kota. – Mo­żemy przez mo­ment po­ga­dać? To pilne.

– To ja was, dro­gie pa­nie, zo­sta­wię. Na dzi­siaj, oczy­wi­ście, bo ju­tro też tu wrócę. – Lo­uis wstał, od­su­nął pal­cem pu­stą fi­li­żankę w stronę baru i wziął pod pa­chę kom­pu­ter.

Skło­nił się nie­znacz­nie i le­ni­wym kro­kiem wy­szedł z ka­wiarni. Nie mi­nął na­wet progu, a już przy­ło­żył do ucha te­le­fon ko­mór­kowy.

– Dziwny ty­pek, ale go lu­bię – po­wie­działa Kot, pa­trząc jak od­cho­dzi.

– Kot.

– Bio­rąc pod uwagę to, jak on się cią­gle opie­prza, to chyba w jego fir­mie też go po pro­stu lu­bią. Ina­czej na pewno dawno by go wy­wa­lili.

– Kot.

– A że jego sze­fowa to straszny po­twór, to sam Lo­uis tym bar­dziej wy­daje się mil­szy. Może on za­ła­twia za nią sprawy z ludźmi? Bo jej nikt nie po­trafi zdzier­żyć i dla­tego go trzy­mają? W ogóle to to cho­ler­stwo, ta jego prze­ło­żona, ona tu była raz. Ga­dasz z nią pięć mi­nut, a ta ma taką ener­gię, że na­gle za­czy­nasz się wsty­dzić, że w ogóle śmia­łaś do niej za­ga­dać, no co za gówno warta...

– Kot!

Kot spoj­rzała na Hannę. Sia­dła pro­sto.

– No co?

– Nie mam pracy.

Kot za­mru­gała i cof­nęła głowę tak głę­boko, że pod nor­mal­nie ostrym pod­bród­kiem wy­ro­sły jej trzy do­dat­kowe.

– Jak to nie masz pracy?

– Nie ma etatu, nie pod­pi­szą ze mną umowy. Nie mam pracy. Je­stem tu po nic.

Hanna znowu po­czuła ucisk w gar­dle i za­pie­kły ją oczy. Za­ci­snęła usta.

– No to ki­jowo – po­wie­działa Kot i skrzy­żo­wała ręce.

– Za chwilę mi­nie rok, od­kąd skoń­czy­łam stu­dia. W mię­dzy­cza­sie stra­ci­łam dwa lata mło­do­ści przez tę pan­de­mię. Prze­cież u cie­bie też nie będę wiecz­nie miesz­kać. Mu­szę zna­leźć nową pracę albo wra­cać. – Han­nie udało się do­koń­czyć myśl bez za­ła­ma­nia głosu. W na­grodę wzięła głę­boki od­dech.

– Miesz­ka­niem się nie przej­muj. Mo­żesz u mnie spo­koj­nie sie­dzieć do li­sto­pada, bo po­tem sama nie wiem, czy nie wy­jeż­dżam. Ale do końca paź­dzier­nika masz spo­kój.

Kot od­po­wie­działa kie­dyś na in­ter­ne­tową ofertę Hanny, a ta na­pi­sała jej pracę ma­gi­ster­ską w za­sa­dzie za darmo, za samą obiet­nicę udo­stęp­nie­nia po­koju w swoim miesz­ka­niu, gdy zaj­dzie taka po­trzeba.

W toku co­dzien­nego wy­mie­nia­nia e-ma­ili dziew­czyny po­znały się i po­lu­biły. Po kilku mie­sią­cach Hanna fak­tycz­nie za­dzwo­niła do drzwi in­ter­ne­to­wej ko­le­żanki. Kot wy­śmiała spa­ko­wany przez nią śpi­wór i prze­nio­sła jej ple­cak na łóżko w wol­nym po­koju, i już tak zo­stało.

– Trzy mie­siące? Je­śli nie je­stem w sta­nie po­ra­dzić so­bie w no­wym mie­ście w trzy mie­siące, no to nie po­ra­dzę so­bie ni­gdy.

Kot skrzy­wiła się.

– Cie­kawe, co ja mam po­wie­dzieć, je­śli na­dal nie wiem, co chcę ro­bić z ży­ciem, a żyję głów­nie dzięki miesz­ka­niu, które do­sta­łam w spadku.

– Wiesz, że nie o to mi cho­dziło.

– Wiem.

Ale Kot nie wy­glą­dała, jakby wie­działa. Hanna wes­tchnęła. Sama chciała jesz­cze tro­chę po­na­rze­kać, ale wtedy współ­lo­ka­torka na pewno skra­dłaby te­mat pod sie­bie. Ze­brała się więc w so­bie i wy­pro­sto­wała plecy.

– Może po­cho­dzę na ko­lejne roz­mowy kwa­li­fi­ka­cyjne?

– Mo­żesz. – Kot od­chy­liła się do tyłu i scho­wała ręce w kie­sze­niach far­tu­cha. Zmiana te­matu roz­mowy była jej nie po dro­dze.

– Ale od roz­mowy do roz­po­czę­cia pracy mija cza­sem wiele mie­sięcy. – Hanna po­stu­kała pal­cem w ku­bek.

– To może szu­kaj pracy w tle, a w wol­nym cza­sie spró­buj do­ro­bić ina­czej?

– Nie dam rady pra­co­wać na pełną zmianę i cho­dzić na roz­mowy. Te ich as­si­gn­menty cza­sem są usta­lane z jed­no­dnio­wym wy­prze­dze­niem na je­de­na­stą trzy­dzie­ści. Albo czter­na­stą pięt­na­ście.

– To nie idź na pełną zmianę.

– To skąd we­zmę pie­nią­dze?

– A jak za­ra­bia­łaś do tej pory?

– Czyli co? Za dnia cho­dzę na roz­mowy kwa­li­fi­ka­cyjne i wszę­dzie wy­sy­łam CV, a no­cami pi­szę lu­dziom ma­gi­sterki?

– Za­da­jemy so­bie bar­dzo dużo py­tań.

– Ty za­czę­łaś. – Hanna wzru­szyła ra­mio­nami.

– Ci­cho. Tak, za dnia szu­kaj pracy, a no­cami pra­cuj. – Kot pstryk­nęła pal­cami. – Jak bez­ro­botny Bat­man.

– Nie wiem, czy chcę być jak Bat­man. A już tym bar­dziej bez­ro­botny. Cho­ciaż może nie jest to głu­pie, bo i tak pi­szę lu­dziom jesz­cze ze trzy prace te­raz. Dzięki nim mam za co żyć, na­wet bio­rąc pod uwagę twój do­sko­nały czynsz.

– Prze­cież ty nie pła­cisz czyn­szu.

– Wiem.

– Wi­dzę, że hu­mor ci się po­pra­wia.

– Moż­liwe.

Sie­działy przez chwilę w mil­cze­niu. W ka­wiarni było pu­sto. W wa­ka­cje bra­ko­wało li­ce­ali­stów z oko­licz­nych szkół. Stu­denci też się nie po­ja­wiali. Prze­rwa obia­dowa w oko­licz­nych biu­row­cach miała za­cząć się do­piero za dwie go­dziny. Na­wet po­le­ru­jąca eks­pres ba­ristka od­pu­ściła i oglą­dała te­raz se­rial na te­le­fo­nie.

– Mam po­mysł – ogło­siła na­gle Kot. Wy­glą­dała na pod­nie­coną. Stu­kała szybko pal­cami o stół.

– Da­waj.

– Lo­uis.

– Lo­uis – po­wtó­rzyła Hanna ci­cho.

– Ten, co tu był.

– Wiem prze­cież, prze­drzeź­niam cię.

– To prze­stań.

– Co z nim?

– On, i nie tylko on, jest wielu ta­kich jak on. Jaką ty mia­łaś mieć fu­chę w tym korpo?

– Ana­li­tyk ryn­kowy.

– A po ludzku?

Hanna prych­nęła.

– Pa­trzę na cy­ferki w nie­skoń­czo­nych ta­bel­kach i spraw­dzam, co tam się dzieje. Co za­ra­bia, co traci, ja­kie są prze­pływy. I inne ta­kie.

Kot po­pra­wiła się na krze­śle. Te­raz pro­mie­niała w pełni. Od­gar­nęła grzywkę z czoła.

– Mó­wią ci coś ta­kie rze­czy jak „spra­woz­da­nie fi­nan­sowe” albo „struk­tura kosz­tów”? – spy­tała.

– No pew­nie.

– Co­dzien­nie sie­dzi tu­taj przy­naj­mniej je­den biz­nes­men, który ma pro­blem ze swo­imi licz­bami, i żali mi się, że nie chce mu się ich ogar­niać. I cza­sem używa ta­kich słów. Cza­sem na­wet mi te ta­bele po­każe. Straszna nuda. Ale ty to lu­bisz.

– Lu­bię.

– A za­tem po­mysł brzmi: prze­sia­duj tu­taj co­dzien­nie, po­pi­jaj ta­nią kawę i cze­kaj. – Kot do­bit­nie przed­sta­wiła swój plan i roz­sia­dła się na krze­śle.

Hanna prze­krzy­wiła głowę.

– Na co niby? Nie mam czasu na cze­ka­nie.

Kot pod­nio­sła obie ręce do góry.

– A masz coś in­nego do ro­boty? Wra­caj na chatę i re­mon­tuj to, co chcia­łaś re­mon­to­wać. Po od­ma­lo­wa­niu po­koju za­czniesz sie­dzieć tu z lap­to­pem, szu­kać pracy, pi­sać ma­gi­sterki in­nym lu­dziom. A ja będę słu­chać.

– I?

– I jak usły­szę, że któ­ryś kra­wa­cik ma pro­blem ze swo­imi licz­bami, w toku roz­mowy, sub­tel­nie i z wielką gra­cją, po­wiem mu, że pro­szę pana, tam sie­dzi taka jedna la­ska, która ta­kie ta­belki to roz­wią­zuje so­bie z nu­dów, jak jej się rano jajka go­tują.

– Ale wcale tak nie jest.

– Od dzi­siaj jest.

Hanna sia­dła na dło­niach. Spoj­rzała na na­klejki na lap­to­pie. Bar­dzo chciała mieć „praw­dziwą” pracę, taką zdo­bytą dzięki do­ce­nio­nemu przez re­kru­tera do­świad­cze­niu i prze­czy­ta­nemu li­stowi mo­ty­wa­cyj­nemu. Wy­słu­gi­wa­nie się zna­jo­mo­ściami i po­pra­wia­nie le­ni­wym biz­nes­me­nom ich ta­bel w ogóle nie brzmiało jak coś, z czego mo­głaby być dumna.

– Nie po­doba mi się ten po­mysł – po­wie­działa.

– A wo­lisz być bez­ro­botna?

Hanna mil­czała przez mi­nutę.

– Okej. Z tym ar­gu­men­tem nie mogę się kłó­cić. Twoim zda­niem to wy­pali?

– Nie wiem. Ale na pewno prze­bija dra­ma­ty­zo­wa­nie.

– I kto to mówi. – Hanna uśmiech­nęła się mi­mo­wol­nie.

– Ja to mó­wię – prych­nęła Kot.

– Czyli co, twoim zda­niem taka fu­cha na czarno może z cza­sem ewo­lu­ować w umowę o pracę?

Drzwi ka­wiarni stuk­nęły ci­cho. Kot wstała i bez od­po­wie­dzi, bez słowa, bez ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji wró­ciła za bar. Hanna wes­tchnęła. Ka­mila chyba nie była świa­doma, jak pseu­do­nim „Kot” nie­po­ko­jąco do niej pa­so­wał.

Na po­bli­ską sta­cję mu­siało przy­je­chać me­tro, bo do lo­kalu we­szły w krót­kim od­stę­pie czasu cztery osoby. Za­pa­trzona w sie­bie para, star­sza pani w bia­łych, ko­ron­ko­wych rę­ka­wicz­kach oraz młody chło­pak, wy­glą­da­jący na sta­ży­stę lub mło­dego me­ne­dżera. Tego ostat­niego Hanna nie­dawno za­częła roz­po­zna­wać, wpa­dał pra­wie co­dzien­nie. Uśmiech­nęła się do niego. On od­wza­jem­nił uśmiech i od­wró­cił się ple­cami.

Hanna sie­działa jak za­klęta. Tra­wiła jesz­cze pro­po­zy­cję Kota. Cza­sem tak miała, że jej umysł wska­ki­wał w tryb pod­wyż­szo­nej ana­lizy in­for­ma­cji, więc ciało zo­sta­wało bez opieki. Nie chciało jej się wtedy jeść, nie od­czu­wała chłodu. Sie­działa i wo­dziła oczami bez celu po ca­łej ka­wiarni. Jej mózg pra­co­wał tak in­ten­syw­nie, że gdyby wy­da­wał dźwięki, za­głu­szyłby na­wet hu­czący nad nią kli­ma­ty­za­tor. Dziew­czynę z transu wy­rwało do­piero to, że chło­pak się do niej do­siadł.

– Hanna? – spy­tał. Nie miał w ręku kubka.

– Tak – od­po­wie­działa. Nie lu­biła roz­ma­wiać z ob­cymi. Nie miała po­ję­cia, jak go po­trak­to­wać. Prze­szło jej tylko przez myśl, by za­cho­wy­wać się uprzej­mie.

– Ka­mila mi po­wie­działa, że cza­sem po­ma­gasz w ogar­nia­niu trud­nych baz da­nych. Ro­bisz to tu­taj na miej­scu?

Hanna chciała za­mor­do­wać ko­le­żankę wzro­kiem.

Kot po­ma­chała do niej we­soło.

– Tak, cza­sem mi się zda­rza – wy­krztu­siła.

– Ja­kie masz do­świad­cze­nie?

– Skoń­czona eko­no­mia, staż w banku w dziale ana­lizy ry­zyka, pry­watne spi­na­nie da­nych dla kilku ma­łych firm zna­jo­mych, ob­li­czone kilka prac ma­gi­ster­skich.

– Ile bie­rzesz?

– To za­leży od bazy da­nych – po­wie­działa i prze­łknęła ner­wowo ślinę. Mo­dliła się, by tego nie usły­szał.

– Słu­chaj, ju­tro z czymś wpadnę. – Chło­pak wy­ce­lo­wał w nią pal­cem. – Ale mu­sisz kli­kać na moim kom­pu­te­rze, bo nie mogę na­ru­szyć bez­pie­czeń­stwa pliku. Czy tak może być?

– Eee. Tak. Spró­buję się do­sto­so­wać.

Chło­pak cały się roz­pro­mie­nił. Miał krótko ścięte, brą­zowe włosy, po­godne oczy, trzy­dniowy za­rost i odro­binę za małą ma­ry­narkę.

– Tak przy oka­zji, je­stem Adam.

– Hanna.

– Wiem.

– Fak­tycz­nie.

Po­dali so­bie ręce nad sto­li­kiem.

– Po­dasz mi swój nu­mer te­le­fonu?

Dziew­czynę za­mu­ro­wało.

– To zna­czy?

– Że­by­śmy się mo­gli ju­tro zła­pać. Chyba, że wo­lisz się zła­pać na Fa­ce­bo­oku?

– A. Aha. Ja­sne, oczy­wi­ście. Może być te­le­fon. Mam Whats­Appa.

Po­dyk­to­wała mu cy­fry. Chło­pak wy­słu­chał ich i kiw­nął głową.

– Mam pa­mięć do liczb i nie­chęć do ana­lizy, głu­pie nie? – za­śmiał się.

– Każdy ma ja­kieś mocne strony – wy­brnęła ko­ślawo Hanna.

Adam wstał od sto­lika.

– To co, do ju­tra?

– Je­śli nie będę aku­rat za­jęta. – Hanna nie bar­dzo wie­działa, czemu od­po­wie­działa w taki spo­sób. – Do usły­sze­nia – do­dała i też wstała. Zdjęła ze sto­lika lap­topa i ła­do­warkę.

Adam uśmiech­nął się jesz­cze raz, wró­cił po swoją kawę na wy­nos i opu­ścił ka­wiar­nię. Hanna od­cze­kała chwilę, sto­jąc bez ru­chu. Te­raz z ko­lei nie bar­dzo wie­działa, czemu w ogóle stoi. Żach­nęła się w my­ślach i po­de­szła do ko­le­żanki.

– Chcesz mi to wy­ja­śnić?

– No co? Po­ma­gam ci.

– Ale tak bez uprze­dze­nia?

– Mia­łam za­dzwo­nić do two­jej se­kre­tarki? – Kot roz­ło­żyła sze­roko ręce. – Wy­lu­zuj. Adam to swój zio­mek. Straszna cia­majda, ale kto wie, może ma w biu­rze ko­goś faj­nego, komu o to­bie po­wie. Cią­gle tu wpada ze zna­jo­mymi, czę­sto na coś na­rze­kają. Może tylko da­dzą ci za­ro­bić, a może się od nich do­wiesz, że przy­pad­kiem jest ja­kieś otwar­cie w fir­mie?

– Otwar­cie?

– No wiesz, re­kru­ta­cja. Nie­dawno czy­ta­łam, że osiem na dzie­sięć miejsc pracy jest zaj­mo­wane przez tak zwany nie­for­malny ry­nek pracy, czyli dzięki zna­jo­mym lub po­le­ce­niom.

– Wiem, sama po­de­sła­łam ci ten ar­ty­kuł.

– Więc czemu się dzi­wisz?

– Bo ja nie mam w War­sza­wie ta­kich zna­jo­mych.

– A Adam? – Kot mru­gnęła po­ro­zu­mie­waw­czo.

Hanna wes­tchnęła te­atral­nie.

– Nie roz­ma­wiam z tobą – ogło­siła i po­szła do domu.

Od­ma­lo­wała cały po­kój za jed­nym za­ma­chem, pra­co­wała aż do zmierz­chu.

Do­piero gdy niebo za­pa­liło się go­rącą czer­wie­nią sierp­nio­wego wie­czoru, do miesz­ka­nia we­szła sty­rana Kot. Po po­ran­nej zmia­nie w ka­wiarni od­bęb­niła jesz­cze do­ra­bia­nie jako kel­nerka w oko­licz­nym ba­rze i te­raz – bez słowa – rzu­ciła się spać w ubra­niu, tak jak stała.

Hanna po­pa­trzyła na za­mknięte drzwi do sy­pialni ko­le­żanki, po­tem na za­mknięte drzwi jej wła­snego, wie­trzą­cego się po ma­lo­wa­niu po­koju. Spo­śród do­stęp­nych po­miesz­czeń zo­stały jej tylko kuch­nia i ła­zienka. Dziew­czy­nie po­woli koń­czyły się rze­czy, które mo­gła ro­bić, i miej­sca, w któ­rych mo­gła być, byle tylko nie my­śleć o so­bie.

Nor­mal­nie spa­li­łaby tro­chę czasu długą ką­pielą, ale dzi­siaj nie miała na nią ochoty. Łu­dziła się, że może szybko za­śnie i ko­lejny dzień przy­nie­sie ja­kie­kol­wiek roz­wią­za­nia.

Po wej­ściu do wanny stuk­nęła głową w ni­sko za­wie­szoną słu­chawkę prysz­nica. Była wy­soka. Ja­kimś cu­dem, po­mimo cią­głego sie­dze­nia przed kom­pu­te­rem, jej syl­wetka trzy­mała względny pion. Co prawda od paru lat nie miała czasu re­gu­lar­nie tre­no­wać, więc nie wy­glą­dała już tak smu­kle jak na po­czątku stu­diów, ale na­dal nie mo­gła so­bie za wiele za­rzu­cić. Co naj­wy­żej wku­rzały ją tro­chę uda.

Zgar­biła się lekko i od­krę­ciła ku­rek.

Tak jak chłodna woda spły­wała jej po karku, tak ra­zem z nią spły­wały z jej serca wszyst­kie wy­da­rze­nia z dnia. Nie chciała się jesz­cze na żad­nym sku­piać, więc po pro­stu po­zwa­lała im się po­ja­wiać i zni­kać. Nie­świa­do­mie, ci­cho. Swo­bod­nie.

Po dłuż­szej chwili po­ło­żyła się na ma­te­racu wci­śnię­tym po­mię­dzy pie­kar­nik a ku­chenny stół. Słu­chała bzy­cze­nia owa­dów za oknem. Igno­ro­wała od­le­głe, mia­rowe chra­pa­nie ko­le­żanki i pa­trzyła się w po­dra­pany, biały su­fit pe­łen tłu­stych plam.

Czas mi­jał, a sen nie nad­cho­dził.

Po­pra­wiła kilka razy zro­lo­wany ręcz­nik pod głową. Kot nie miała dru­giej po­duszki.

W ręku dziew­czyny co ja­kiś czas wi­bro­wał te­le­fon. Ko­lejne ko­men­ta­rze i ser­duszka po­ja­wiały się pod zdję­ciem sprzed kil­ku­na­stu go­dzin.

Tro­chę się tym zdję­ciem wko­pa­łam.

Jak ja te­raz po­wiem lu­dziom, że jed­nak nie mam tej pracy? Będą ze mnie żar­to­wać. Że nie da­łam rady. Że War­szawka mnie sko­pała. Że pora wra­cać. Wła­śnie od­ma­lo­wa­łam swój po­kój. Mam swój pokój. Mam tu ko­le­żankę. Mam za co żyć przy­naj­mniej do li­sto­pada. Nie chcę pod­dać się przed li­sto­pa­dem. By­łoby głu­pie, wró­cić przed li­sto­pa­dem.

Te­le­fon za­wi­bro­wał znowu.

Tylko czy znowu nie bę­dzie tak, jak z udzie­la­niem ko­re­pe­ty­cji w domu? Że pie­nią­dze na­wet nie ta­kie złe, ale ogrom za­ję­tych go­dzin? I zero pre­stiżu. Zero ka­riery. Stu­dia po nic.

Te­le­fon za­wi­bro­wał jesz­cze trzy razy. Od­blo­ko­wała go, lekko zdzi­wiona. Nie była aż tak po­pu­larna, żeby do­stać tyle po­lu­bień na­raz.

Cze­kały na nią cztery nie­ode­brane SMS-y.

„Do­bra, do­piero je­stem przy pry­wat­nym te­le­fo­nie. Co po­wiesz na randkę ju­tro, przy kawce w Porto o 8:30? Po­znasz mnie po kom­pu­te­rze”.

„Okej, żar­tuję, tak na­prawdę bez Two­jej po­mocy mnie zwol­nią, bła­gam, bądź”.

„Aha, bo nie pod­pi­sa­łem się, to ja, Adam, po­zna­li­śmy się ­dzi­siaj”.

„Jakby coś, to jest mój pry­watny nu­mer, mo­żesz go so­bie za­pi­sać”.

Gdy Hanna koń­czyła czy­tać, te­le­fon za­wi­bro­wał po raz piąty. Na dole kon­wer­sa­cji po­ja­wiły się ko­lejne zda­nia.

„Obie­cuję, że pi­szę ostatni raz – prze­pra­szam w ogóle, że tak późno – wpadnę ju­tro. Je­śli do­brze zro­bisz te­mat, mo­żemy mieć tego wię­cej. Może być?”.

Szó­sta wia­do­mość nie na­de­szła przez kilka mi­nut. Hanna wstu­kała więc od­po­wiedź.

„Randka umó­wiona. Też mnie po­znasz po kom­pu­te­rze, bo mam faj­niej­szy od two­jego”.

Od­cze­kała chwilę. Prze­czy­tała swoją wia­do­mość, wark­nęła głu­cho i ją ska­so­wała. Na­pi­sała nową.

„No pew­nie, wi­dzimy się :)”.

Wa­hała się długo, a kciuk wi­siał tuż nad kla­wi­szem „wy­ślij”.

Hanno Wró­bel, czy aby na pewno in­te­re­suje cię praca i sza­cu­nek na rynku pracy, czy też może jed­nak zdą­ży­łaś już so­bie wy­obra­zić zwią­zek z pierw­szym fa­ce­tem, którego tu po­zna­łaś?

Zro­biła kwa­śną minę i tę od­po­wiedź też ska­so­wała. Osta­tecz­nie zde­cy­do­wała się tylko na dwie li­tery.

„OK”.

Adam od­pi­sał po se­kun­dzie.

„Ale su­per!”.

Hanna za­blo­ko­wała ko­mórkę i wsu­nęła ją pod ma­te­rac.

Po­ło­żyła się na brzu­chu i pa­trzyła długo na obite skórą drzwi wej­ściowe do miesz­ka­nia na końcu ko­ry­ta­rza. A po­tem znowu się­gnęła po te­le­fon i pierw­szy raz od dzie­się­ciu dni na­sta­wiła bu­dzik.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: