Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Upadek Singapuru - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,99

Upadek Singapuru - ebook

Singapur, „twierdza nie do zdobycia”, skapitulował w ciągu zaledwie siedmiu dni. Około 80 000 brytyjskich, indyjskich i australijskich żołnierzy zostało wziętych do niewoli razem z 50 000 innych żołnierzy alianckich pojmanych przez Japończyków podczas bitwy o Malaje. Brytyjski premier Winston Churchill nazwał te sromotną klęskę „najgorszą katastrofą” i „największą kapitulacją” w historii Wielkiej Brytanii.

Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-17835-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Przez sześć lat 8000 ludzi prze­su­wało góry i pogłę­biało cie­śninę. Połu­dniowe brzegi wyspy usiano beto­no­wymi umoc­nie­niami i naje­żono lufami dale­ko­sięż­nych dział.

Tak powstał główny bastion kolo­nial­nych inte­re­sów Anglii w Azji Połu­dniowo-Wschod­niej.

Pro­pa­ganda bry­tyj­ska na cały świat rzu­ciła tezę, która miała odstra­szyć rywali Impe­rium: Sin­ga­pur jest naj­po­tęż­niej­szą twier­dzą świata, Sin­ga­pur jest nie do zdo­by­cia.

Rywale „Union Jack” nie dali się jed­nak zwieść tymi cheł­pli­wymi zapew­nie­niami. Szpie­dzy roz­siani wśród prze­szło pół­mi­lio­no­wej lud­no­ści wyspy pene­tro­wali wszyst­kie kąty i prze­sy­łali do swych moco­daw­ców szcze­gó­łowe, z typowo wschod­nią pedan­te­rią opra­co­wane raporty.

Tuż po zakoń­cze­niu głów­nych prac for­ty­fi­ka­cyj­nych na szta­bo­wych mapach wiel­kiego wyspiar­skiego mocar­stwa na Pacy­fiku Sin­ga­pur ozna­czony został jako ten punkt, z któ­rego zapa­no­wać można było nad połu­dniową Azją. A jej zdo­by­cie miało być pierw­szym eta­pem pod­boju połowy świata.

Nad­szedł też dzień, gdy strzałki z map szta­bów prze­nie­sione zostały na mapy tak­tyczne dowód­ców bojo­wych jed­no­stek lot­ni­czych. Dowódcy wydali roz­kaz startu. Atak roz­po­czął się.

Co się stało dalej, opo­wiemy w niniej­szej ksią­żeczce.

Oparta jest ona na fak­tach. Wyko­rzy­stano w niej m.in. zarówno bry­tyj­ską, jak i japoń­ską histo­rię wojny na Dale­kim Wscho­dzie, a także liczne pamięt­niki żoł­nie­rzy obu armii wal­czą­cych o Malaje i Sin­ga­pur.UDERZENIE NA POŁUDNIE

W grud­niu 1941 roku na czele połą­czo­nych sił mor­skich Cesar­stwa Japoń­skiego stał admi­rał Iso­roku Yama­moto. Jego imię i nazwi­sko same w sobie sta­no­wiły całą histo­rię. Uro­dził się jako szó­ste dziecko, gdy ojciec jego liczył lat 56, dano mu dla­tego przy­do­mek Iso­roku, który był pew­nego rodzaju prze­no­śnią okre­śla­jącą ten wiek. Póź­niej adop­to­wała go rodzina Yama­moto, nie prze­wi­du­jąc jesz­cze, ile sławy jej przy­nie­sie, a ile nie­szczęść i tra­ge­dii innym japoń­skim rodzi­nom. Niskiego wzro­stu, z gładko ogo­loną głową, Yama­moto spra­wiał raczej wra­że­nie bud­dyj­skiego kapłana niż ofi­cera floty, a jed­nak już od sie­dem­na­stego roku życia zwią­zał swój los z mary­narką wojenną. Pod­czas bitwy pod Cuszimą stra­cił dwa palce i uległ popa­rze­niom. Spra­wił to gra­nat rosyj­ski, który eks­plo­do­wał na pokła­dzie krą­żow­nika „Nisziin”_._ Póź­niej spra­wo­wał Yama­moto wiele funk­cji w dowódz­twie mary­narki, two­rzył lot­nic­two mor­skie, uczest­ni­czył w misjach dyplo­ma­tycz­nych, by wresz­cie, w roku 1940, sta­nąć na czele floty.

Po czter­dzie­stu latach służby nad­cho­dziła dlań naj­do­nio­ślej­sza chwila, jaką może prze­żyć dowódca: miał oto usto­krot­nić swą oso­bo­wość w potęż­nych dzia­ła­niach zbio­ro­wych, miał wpra­wić w ruch całą skom­pli­ko­waną machinę floty i mor­skiego lot­nic­twa, już nie dla wyko­na­nia ćwi­czeń, lecz dla dzia­łań wojen­nych. Radość, jakiej przy tym dozna­wał, nie była widoczna dla oto­cze­nia. Dłu­go­let­nie ćwi­cze­nia bud­dyj­skie, samu­raj­ski duch wycho­wa­nia floty, słynna „szkoła mil­cze­nia” admi­rała Togo oble­kły jego twarz w nie­ru­chomy spo­kój.

W tygo­dniach przed owym grud­niem roku czter­dzie­stego pierw­szego¹ gabi­net Yama­moto w gma­chu admi­ra­li­cji w Tokio przy­po­mi­nał raczej salę do wykła­dów geo- i oce­ano­gra­fii niż miej­sce, z któ­rego miały zostać wysłane roz­kazy. Yama­moto ze swym szta­bem musiał roz­wią­zy­wać nie­ła­twe pro­blemy. Kon­cerny i tru­sty japoń­skie potrze­bo­wały surow­ców dla pro­duk­cji wojen­nej. Złoża ropy naf­to­wej, tego chleba nowo­cze­snej armii, znaj­do­wały się daleko na połu­dniu, we wła­da­niu angiel­skich i holen­der­skich mono­poli, i trzeba było je zdo­być. Cesar­stwo zaspo­ka­jało zale­d­wie 10 pro­cent swego rocz­nego zapo­trze­bo­wa­nia ropy. Nie miało nadto cyny, kau­czuku, mie­dzi, wol­framu i wielu innych surow­ców, bez któ­rych nie można pro­wa­dzić nowo­cze­snej wojny. Yama­moto był tym czło­wie­kiem, który zgod­nie z wolą wiel­kich kon­cer­nów japoń­skich, cesa­rza i rządu miał stwo­rzyć warunki do zdo­by­cia tych skar­bów…

Przez pierw­szą połowę roku 1941 sprzecz­no­ści mię­dzy wiel­kimi reki­nami Pacy­fiku – Anglią, USA i Japo­nią – nabrzmie­wały coraz sil­niej. Kon­flikt wcho­dził powoli w sta­dium, z któ­rego mógł prze­ro­dzić się już tylko w otwartą wojnę. Latem i jesie­nią tego roku Yama­moto pro­wa­dził dłu­gie dys­ku­sje w Cesar­skim Szta­bie Gene­ral­nym. Roz­wa­żano przede wszyst­kim podział sił lądo­wych i mor­skich na poszcze­gólne teatry dzia­łań.

Stra­te­dzy japoń­scy nie mieli łatwego zada­nia. Wszyst­kie plany, które zmie­rzały do osią­gnię­cia szyb­kiego i peł­nego zwy­cię­stwa, roz­bi­jały się o jeden szko­puł. Daleko na pół­noc­nym zacho­dzie tkwiła naj­więk­sza japoń­ska grupa armii, skła­da­jąca się z 13 dywi­zji podzie­lo­nych na dwie armie polowe oraz licz­nych mniej­szych ugru­po­wań i związ­ków tak­tycz­nych. Milion ludzi pod­le­gało gene­ra­łowi, któ­remu przy­słu­gi­wał dźwięczny tytuł „Dowódcy Armii Kwan­tuń­skiej”. Prócz sił lądo­wych roz­po­rzą­dzał on Drugą Armią Powietrzną liczącą w pierw­szej linii setki samo­lo­tów.

Cała ta potęga sta­cjo­no­wała nad gra­nicą radziecką i japoń­ski Sztab Gene­ralny nie mógł żadną miarą zde­cy­do­wać się na odję­cie owemu zgru­po­wa­niu choćby jed­nej dywi­zji.

Nie mógł się rów­nież zde­cy­do­wać na drugą ewen­tu­al­ność: agre­sję na Zwią­zek Radziecki, na co nale­gał Hitler. Mit­sui i Mit­su­bi­shi, naj­po­tęż­niej­sze japoń­skie _zaibatsu²_, oraz dowódcy cesar­scy nie widzieli spe­cjal­nych korzy­ści w natych­mia­sto­wym ataku na Wschod­nią Sybe­rię; nie było tam ani goto­wej do wydo­by­cia ropy, ani innych potrzeb­nych surow­ców znaj­du­ją­cych się w obfi­to­ści na połu­dniu.

Ale nie tylko wzgląd eko­no­miczny prze­wa­żał w wybo­rze kie­runku ataku. Naprze­ciw Armii Kwan­tuń­skiej stała gotowa do odpar­cia napadu radziecka Armia Dale­ko­wschod­nia, która już przed dwoma laty dała „samu­raj­skim ryce­rzom” dotkliwą lek­cję nad rzeką Chał­chin Goł.

Gdy po licz­nych nara­dach w Szta­bie Gene­ral­nym Yama­moto wra­cał do swego gabi­netu w gma­chu Admi­ra­li­cji, zda­wało mu się cza­sem, że trud­no­ści, które cze­kają na poko­na­nie, prze­ra­stają go.

Cóż za odle­gło­ści, cóż za stra­te­giczne pro­blemy! Tokio – Hawaje: 6000 kilo­me­trów, Tokio – Sin­ga­pur: 5000 kilo­me­trów! Ni­gdy jesz­cze teatr dzia­łań wojen­nych nie roz­cią­gał się na tak ogrom­nym obsza­rze, żadna flota nie miała przed sobą takich zadań, tym trud­niej­szych do wyko­na­nia, że na dale­kich Hawa­jach sta­cjo­no­wała prze­cież ame­ry­kań­ska Flota Pacy­fiku, a mor­skich wrót Mala­jów i Indo­ne­zji strze­gła potężna mor­ska baza bry­tyj­ska – Sin­ga­pur. Yama­moto mógł nie żało­wać teraz, że od lat jego ulu­bio­nym „koni­kiem” było lot­nic­two mor­skie. Pokła­dał w nim wiel­kie nadzieje, widząc w tej broni przy­szłość wojny mor­skiej. Nie mógł jed­nak nie zda­wać sobie sprawy, że samo­lot posiada ogra­ni­czony zasięg lotu. Nie może prze­cież zabrać zbyt wiele paliwa, a i czło­wiek, który samo­lotem kie­ruje, nie jest dosko­nałą maszyną, którą można eks­plo­ato­wać zbyt długo. Nie­od­partą koniecz­no­ścią wyni­ka­jącą wyraź­nie z map, które nada­wały ton jego gabi­ne­towi, było zbli­że­nie sił lot­nic­twa mor­skiego do celów ataku. Prze­ciw Hawa­jom rzuci lot­ni­skowce, lecz nie ma ich tyle, aby rów­no­cze­śnie móc ata­ko­wać Pół­wy­sep Malaj­ski.

Wobec tego…

Latem i jesie­nią tego roku 22 Flo­tylla, wcho­dząca w skład 11 Floty Powietrz­nej, odby­wała inten­sywne szko­le­nie na oku­po­wa­nym Taj­wa­nie. Miesz­kańcy wyspy, upra­wia­jący swoje gór­skie poletka, widzieli co ranka prze­la­tu­jące w kie­runku połu­dnio­wym wiel­kie maszyny, które ginęły gdzieś na dale­kim mor­skim hory­zon­cie. Wra­cały, hucząc sil­ni­kami i migo­cąc świa­tłami pozy­cyj­nymi na wie­czor­nym nie­bie. Rybacy sły­szeli dale­kie deto­na­cje bomb; jeśli wiatr zapę­dził ich w tamtą stronę, wra­cali z peł­nymi sie­ciami ogłu­szo­nych ryb.

W poło­wie paź­dzier­nika samo­loty, niczym ptaki poszu­ku­jące cie­plej­szych oko­lic, trój­kami pomknęły na połu­dnie. To kontr­ad­mi­rał Sada­ichi Mat­su­naga popro­wa­dził swoją flo­tyllę na nowe lot­ni­ska. Powietrzny kor­pus Gen­zan, w skła­dzie 48 bom­bow­ców, prze­le­ciał do Saj­gonu z mię­dzy­lą­do­wa­niem na wyspie Hainan, kor­pus powietrzny Mihoro, liczący tyle samo maszyn, wylą­do­wał na lot­ni­sku Thu­dau­mot na pół­noc od sto­licy Indo­chin. Jed­nostkę myśliw­ską, skła­da­jącą się z 36 samo­lo­tów typu Zeke, popro­wa­dził sam Mat­su­naga ku lot­ni­sku Soc­trang, poło­żo­nemu bar­dziej na połu­dnie.

Cesar­ski Sztab Gene­ralny nie spo­dzie­wał się ze strony władz fran­cu­skich żad­nych prób oporu. Pétain już 12 sierp­nia zgo­dził się na wej­ście jed­no­stek japoń­skich do połu­dnio­wych Indo­chin i admi­rał Decoux, zawzięty zwo­len­nik rządu Vichy, wier­nie wyko­ny­wał pole­ce­nia swego szefa.

Trze­ciego grud­nia Mat­su­naga otrzy­mał ze sztabu tokij­skiego pomyślną wia­do­mość: pod jego roz­kazy prze­cho­dziło dal­sze 27 bom­bow­ców kor­pusu powietrz­nego Kanoja, które dotych­czas sta­cjo­no­wały na połu­dnio­wym Taj­wa­nie. Yama­moto dostał mel­du­nek o poja­wie­niu się w Sin­ga­pu­rze dwóch potęż­nych bry­tyj­skich okrę­tów linio­wych i na wszelki wypa­dek wzmac­niał ude­rze­niową siłę flo­tylli Mat­su­nagi.

Dowódca japoń­skich sił powietrz­nych w Indo­chi­nach robił w tych dniach poprze­dza­ją­cych roz­po­czę­cie wojny to, co robi każdy dowódca lądowy, mor­ski czy powietrzny: pro­wa­dził roz­po­zna­nie. Jego dwu­sil­ni­kowe samo­loty, z cha­rak­te­ry­stycz­nymi podwój­nymi ste­rami kie­runku, prze­mie­rzały obszar powietrzny wokół Pół­wy­spu Malaj­skiego, docie­ra­jąc o sto mil mor­skich na połu­dnie od Sin­ga­puru.

6 grud­nia samo­loty roz­po­znaw­cze Mat­su­nagi dostrze­gły na morzu kon­wój, który skła­dał się z trzy­dzie­stu stat­ków eskor­to­wa­nych przez okręty wojenne. Kon­wój spo­koj­nie zmie­rzał w stronę wybrzeży malaj­skich, nie zwra­ca­jąc uwagi na znaj­du­jące się w powie­trzu samo­loty. Były to wła­sne trans­por­towce, które pod osłoną Dru­giej Floty wice­ad­mi­rała Kondo pode­szły, aby wysa­dzić desant w pobliżu Kota Bharu. Tego samego dnia Mat­su­naga upew­nił się co do faktu znacz­nie mniej przy­jem­nego – angiel­skie samo­loty roz­po­znaw­cze także dostrze­gły kon­wój!

Na lot­ni­skach pod Saj­go­nem zapa­no­wało ogromne pod­nie­ce­nie. W każ­dej chwili mógł nadejść roz­kaz startu dla eskadr bom­bo­wych, w każ­dej chwili mógł być okre­ślony cel ataku. Mecha­nicy sta­rali się ukryć zde­ner­wo­wa­nie, nie bar­dzo jed­nak im się to uda­wało. Cze­kała ich ciężka i nie­bez­pieczna praca, którą, na domiar złego, musieli wyko­ny­wać bły­ska­wicz­nie i, mimo pośpie­chu, nie­zwy­kle sta­ran­nie. Jeśli obiek­tem ataku będą cele lądowe, należy natych­miast uzbroić i zała­do­wać do samo­lo­tów bomby mniej­szego kali­bru, jeśli będą to okręty – w grę wejdą tor­pedy i cięż­kie bomby. Bomby bom­bami, a nad głową wisiało nie­bez­pie­czeń­stwo pre­wen­cyj­nego ataku bry­tyj­skiego, który mógł zni­we­czyć lub poważ­nie utrud­nić całe przed­się­wzię­cie!

W nocy z 7 na 8 grud­nia kontr­ad­mi­rał Mat­su­naga otrzy­mał zaszy­fro­waną depe­szę od dowódcy 11 Floty Powietrz­nej i na lot­ni­skach pod Saj­go­nem noc stała się dniem. Załogi wspi­nały się po dra­bin­kach przy­sta­wio­nych do kadłu­bów i zni­kały wewnątrz samo­lo­tów, z któ­rych każdy dźwi­gał dwie tony bomb. Obcią­żone maszyny jedna po dru­giej koło­wały na start, rycząc tysiąc­kon­nymi sil­ni­kami. Jedna po dru­giej roz­pę­dzały się po beto­no­wym pasie star­to­wym i wrzy­nały w czerń nocy. 27 bom­bow­ców kor­pusu Gen­zan i 27 bom­bow­ców kor­pusu Mihoro szło ku Morzu Połu­dnio­wo­chiń­skiemu. Cel ich ataku leżał o 1100 kilo­me­trów na połu­dnie od Saj­gonu.

„Widocz­ność była tak kiep­ska – wspo­mi­nał potem dowódca eska­dry, por. Takai – że ledwo mogłem roz­po­znać świa­tła pozy­cyjne dwóch samo­lo­tów, które leciały przede mną. Pogoda była burz­liwa. Moim samo­lo­tem rzu­cało i potoki desz­czu biły bez prze­rwy o skrzy­dła, kadłub i szyby kabiny. Nie zmie­nia­jąc kursu, począ­łem scho­dzić w dół. Za mną – raz wyżej, raz niżej – widać było mru­ga­jące żółte, czer­wone i zie­lone świa­tełka bom­bow­ców mojej eska­dry, która sta­rała się utrzy­mać szyk w tych trud­nych warun­kach. Raz po raz jaskrawe odbla­ski bły­ska­wic odbi­jały się od wiru­ją­cych krę­gów śmi­gieł. Piloci wal­czyli despe­racko o utrzy­ma­nie szyku całej for­ma­cji, nikt nie chciał się zgu­bić nad noc­nym burz­li­wym morzem”. Pod­czas gdy bom­bowce kor­pusu Gen­zan wal­czyły z nocną burzą, 27 bom­bow­ców kor­pusu Mihoro, tra­fiw­szy na lep­szy pas pogody, szło zwartą for­ma­cją ku temu samemu celowi, który leżał o 1100 kilo­me­trów od Saj­gonu. Trzy dzie­wiątki dwu­mo­to­row­ców prze­cięły niebo nad morzem i zbli­żyły się do lądu. Pod nimi zami­go­tały świa­tła pół­wy­spu. Po kwa­dran­sie lotu nad roz­ja­śnioną poświatą księ­ży­co­wej pełni zie­mią obser­wa­to­rzy i piloci ujrzeli w dole, daleko przed sobą, łunę wiel­kiego mia­sta. Tego pogod­nego wie­czoru Sin­ga­pur oddy­chał spo­koj­nie po upal­nym bez­chmur­nym dniu. Wie­czorne gazety przy­nio­sły nową sen­sa­cję: na skrzy­żo­wa­niu ulic doszło do strze­la­niny mię­dzy rywa­li­zu­ją­cymi gan­gami o nie­zwy­kle barw­nych nazwach. Oby­czaje chiń­skiej triady zostały w Sin­ga­purze wzbo­ga­cone o tzw. kolo­ryt lokalny, który jed­nak w niczym nie zmie­niał istoty zagad­nie­nia. Oto poprzed­niego dnia pewien znany milio­ner został porwany przez gang­ste­rów i rodzina jego otrzy­mała list nastę­pu­ją­cej tre­ści:

„Wielce Czci­godni Pań­stwo, jeśli nie wpła­ci­cie w ciągu dwóch naj­bliż­szych dni trzech tysięcy dola­rów, zmu­szeni będziemy pozba­wić waszego męża i ojca wszyst­kich człon­ków, tak aby jego duch, pozba­wiony powłoki cie­le­snej, mógł się połą­czyć w gro­bowcu rodzin­nym z duchami przod­ków. Jeśli nie dosta­niemy pie­nię­dzy zaraz, otrzy­ma­cie poju­trze palec wska­zu­jący jego pra­wej ręki…”. Ponie­waż jed­nak wyda­rze­nia takie były w „Mie­ście Lwa”³ na porządku dzien­nym, nikt się tym spe­cjal­nie nie przej­mo­wał. Dla miesz­kań­ców dziel­nicy chiń­skiej i malaj­skiej, któ­rzy z tru­dem utrzy­my­wali się na powierzchni życia, były to sprawy nic nie­ma­jące wspól­nego z ich codzien­nym byto­wa­niem. Prze­ra­żały raczej Euro­pej­czy­ków, zamiesz­ku­ją­cych luk­su­sową dziel­nicę pełną bia­łych, pseu­do­re­ne­san­so­wych pała­ców; kiep­ski gust indyj­skich i austra­lij­skich, mary­na­rze ze świeżo przy­by­łych do Sin­ga­puru okrę­tów linio­wych „Prince of Wales” i „Repulse” w poszu­ki­wa­niu roz­ry­wek szwen­dali się po mie­ście, wstę­pu­jąc raz po raz na drinka.

W eks­klu­zyw­nych klu­bach ofi­cer­skich, do któ­rych jed­nak nie mieli wstępu ofi­ce­ro­wie jed­no­stek zamiej­sco­wych, dys­ku­sje obra­cały się wokół dwóch pod­sta­wo­wych zagad­nień: gdzie można zawrzeć nowe zna­jo­mo­ści z nowymi ład­nymi kobie­tami oraz jak ci _Japs⁴_ są durni. Słowo to wyma­wiane jako „Dżeps” prze­wi­jało się w dys­ku­sjach raz po raz, łącz­nie z takimi oto przy­miot­ni­kami: „nie­do­ro­zwi­nięci”, „durni”, „skre­ty­niali”. Porucz­nik Cobham utrzy­my­wał, że „Dżeps” nie potra­fią strze­lać przy­zwo­icie z kara­bi­nów, ponie­waż posia­dają noto­rycz­nego zeza. Z tego samego powodu ni­gdy nie nauczą się pro­wa­dzić samo­lo­tów. Porucz­nik Dig­ger z bazy floty poło­żo­nej na pół­noc­nym krańcu wyspy był zda­nia, że wybit­nie im to utrudni ste­ro­wa­nie okrę­tami. Wszy­scy byli nadto zgodni co do tego, że doświad­cze­nia wojny w Chi­nach wska­zują, iż armia japoń­ska jest nie­wiele warta. W eko­no­mice zaś „Dżeps” poka­zali tylko tyle, że potra­fią kopio­wać zagra­niczne pro­dukty i sprze­da­wać je za bez­cen. Nie wystar­czy to jed­nak, by wygrać wojnę.

Do ogól­nego nastroju lek­ce­wa­że­nia prze­ciw­nika znacz­nie przy­czy­niła się ofi­cjalna enun­cja­cja gene­rała Bro­oke’a-Pophama, spra­wu­ją­cego wów­czas dowódz­two wszyst­kich sił sta­cjo­nu­ją­cych w Sin­ga­pu­rze, który przed paroma dniami oświad­czył, że „pre­mier japoń­ski Tojo skro­bie się w czoło, roz­my­śla­jąc o tym, jak wygrać wojnę”.

W tym cza­sie, gdy znaczna część lot­ni­ków sta­cjo­nu­ją­cych w Sin­ga­pu­rze odda­wała się wie­czor­nym i noc­nym ucie­chom, dyżurny ofi­cer ope­ra­cyjny dowódz­twa myśliw­ców ode­brał arcy­ważny mel­du­nek. Nad Pół­wy­spem Malaj­skim znaj­do­wała się w powie­trzu bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wana grupa samo­lo­tów, zmie­rza­jąca w kie­runku połu­dniowo-wschod­nim. O godzi­nie 3.30 w nocy grupa ta znaj­do­wała się w odle­gło­ści 140 mil od wyspy. Z cał­kiem pro­stej kal­ku­la­cji wyni­kało w spo­sób oczy­wi­sty: jeśli są to samo­loty japoń­skie, to w ciągu naj­bliż­szej godziny winny poja­wić się nad mia­stem! Posta­wiono natych­miast w stan alarmu arty­le­rię prze­ciw­lot­ni­czą, wyto­czono na pasy star­towe lot­ni­ska Sele­tar myśliwce typu Buf­fallo. Prze­ka­zano wia­do­mość do władz cywil­nych mia­sta. Jed­nak w trzy kwa­dranse póź­niej, gdy zawisł nad wyspą groźny pomruk japoń­skich bom­bow­ców – ten, który raczej się czuje niż sły­szy, wszystko poszło ina­czej, niż prze­wi­dziano. Padały już pierw­sze bomby, a mia­sto było ilu­mi­no­wane jak w nowo­roczne święto. Dżen­tel­men, który miał pie­czę nad włącz­ni­kami elek­trowni, gdzieś się zapo­dział razem z klu­czami i nie można go było odna­leźć.

– Halo, czy to poli­cja – pytała przez tele­fon pewna Angielka – prze­cież naj­wy­raź­niej mamy nalot, dla­czego nie wyłą­czono świa­teł?…

– Pro­szę się nie dener­wo­wać, to tylko ćwi­cze­nia…

– Hm, świet­nie, ale powiedz­cie im, że prze­sa­dzają, przed chwilą tra­fili w Plac Raf­flesa i wykoń­czyli Guth­riego…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: