Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Upiór w operze - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Upiór w operze - ebook

Genialny kompozytor w nieludzko zdeformowanym ciele - Eric, bohater książki, budzi zarazem zachwyt i strach. Żyje w ukryciu, w podziemiach Opery Paryskiej i pała nieszczęśliwym uczuciem do młodej solistki Christine. Mroczna powieść grozy, pełna charakterystycznych postaci i miażdżących serce wydarzeń, a mimo to posiadająca elementy humorystyczne. Klasyka literatury i popkultury - książka była wielokrotnie ekranizowana i przenoszona na deski teatru. Musical pod tym samym tytułem wyreżyserowany w 1986 r. przez Andrew Lloyda Webbera był najdłużej granym spektaklem w historii Broadwayu. W ekranizacji Joela Schumachera z 2004 r. wystąpił Patrick Wilson oraz Gerard Butler.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-282-8953-2
Rozmiar pliku: 437 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

CZY TO UPIÓR?

Wieczorem tego dnia, gdy panowie Debienne i Poligny, ustępujący dyrektorowie Opery paryskiej, wydawali pożegnalne galowe przedstawienie, do garderoby znanej primabaleriny Sorelli wtargnęło nagle kilka baletniczek, powracających właśnie ze sceny. Uczyniło się wielkie zamieszanie, gdyż jedne śmiały się na całe gardło, jakby niezupełnie naturalnie, a drugie wydawaly okrzyki przerażenia.

Sorelli, która pragnęła na chwilę choćby pozostać sama, aby powtórzyć pożegnalną przemowę, z jaką niebawem miała wystąpić wobec dyrektorów, spojrzała z niezadowoleniem na tłum, cisnący się poza nią. Zwróciła się przeto do koleżanek z zapytaniem o przyczynę niepokoju i rozgwaru. Maleńka Jammes — różowo biały dzieciak z zadartym nosem i oczyma jak niezapominajki — odpowiedziała jej szybko, głosem drżącym, dławionym przerażeniem:

„To Upiór Opery!“

I nagłym ruchem zamknęła drzwi na klucz.

Garderoba Sorelli urządzona była ze zwykłą, banalną elegancją. Wielka szafa lustrzana, kanapa, toaleta oraz parę krzeseł i foteli tworzyły jej umeblownie. Na ścianach wisiały pamiątkowe szkice i studia portretowe paru wybitniejszych malarzy. Jednakże dla małych baletniczek, mających wspólne ubieralnie, gdzie czas im schodził na śpiewach, zabawach z fryzjerami i garderobianymi, gdzie w oczekiwaniu na znak inspicjenta popijało się piwo, rum, i lemoniadę — garderoba ta była nieomal salą pałacową.

Sorelli była bardzo przesądna. Usłyszawszy, jak maleńka Jammes wspomniała o upiorze, drgnęła i rzekła:

„Ty głuptasku!“

Ponieważ jednak skłonna była do wiary w upiory, a w Upiora Opery w szczególności, zapragnęła natychmiast dokładniejszych danych:

„Widziałaś go?“ — zapytała.

„Tak, jak panią widzę!“ — odrzekła jękliwie mała Jammes, która, nie mogąc utrzymać się na nogach, opadła na fotel.

Zaś mała Giry — drobna wątła dziewczynka, o kruczych włosach, ciemnej cerze i bystrych oczach dodała:

„Jeśli to ten — to jest bardzo brzydki!“

„O, tak, tak“ — przyświadczyły pozostałe tancerki.

I zaczęły mówić jedna przez drugą. Upiór ukazał się im w postaci mężczyzny w czarnym fraku, który wyłonił się przed nimi nagle w korytarzu, nie wiadomo skąd. Pojawienie się jego było tak niespodziane, iż mogło się zdawać, że wyrósł spod ziemi.

„Eh! — odezwała się jedna z tancerek, która nie dała się tak opanować wrażeniu — wam się na każdym kroku majaczą upiory.“

W istocie jednak od szeregu miesięcy w Operze mówiono wciąż o upiorze w czarnym fraku, który jak cień włóczył się po całym budynku, nie odzywając się do nikogo, którego nikt nie śmiał zaczepić i który, spostrzeżony, natychmiast znikał, nie wiadomo gdzie i jak. Posuwał się bez szmeru, jak przystoi prawdziwemu upiorowi. Zaczęto się nawet śmiać i drwić z tej mary, ubranej jak światowiec lub karawaniarz, lecz niebawem legenda o upiorze rozrosła się niesłychanie w całym ciele baletowym. Spotykały go rzekomo wszystkie baletnice i padały ofiarami jego czarów. I rychło najwięksi dowcipnisie i kpiarze zaczęli być nieco zaniepokojeni. Upiór, jeżeli się nie ukazywał, to ujawniał swą obecność lub bliskość dziwacznymi, a czasem złowrogimi znakami, za które ogólna niemal przesądność czyniła go odpowiedzialnym. Wszelkie wypadki, błahe częstokroć figle, zguba czegokolwiek — wszystko to było z winy Upiora Opery!

Lecz kto go właściwie widział? W Operze napotkać można tyle czarnych fraków, których właściciele nie są wcale upiorami. Lecz właściwością tego właśnie fraka było, że pod nim ukrywał się szkielet.

Tak przynajmniej mówiono.

No i, oczywiście, upiór miał trupią głowę.

Czy to wszystko należało brać poważnie? Faktem jest, iż pogłoska o szkielecie zrodziła się z opisu podanego przez Józefa Buguet, głównego maszynistę, który widział upiora naprawdę. Natknął się na niego — trudno powiedzieć „nos w nos“, albowiem upiór nosa nie posiadał — na małych schodkach, prowadzących pod scenę. Ujrzał go tylko na przeciąg sekundy, gdyż upiór potem znikł, lecz zachował o nim niezatarte wspomnienie.

Oto jak Józef Buguet opisywał upiora:

„Jest on niesłychanie chudy, frak jego zwisa jak na szkielecie. Oczy ma tak głęboko osadzone, że niepodobna prawie rozróżnić nieruchomych źrenic, widać tylko jakby dwa ciemne otwory, skóra, opięta na sterczących kościach, naciągnięta jest jak na bębnie, i nie jest biała, lecz ohydnie żółta, nos jest tak niewyraźny, że nie widać go z profilu i właśnie brak tego nosa jest rzeczą okropną do oglądania. Ponad czołem i przy uszach zwisają brudne kosmyki włosów“.

Józef Buguet na próżno starał się doścignąć dziwne zjawisko. Zniknęło bez śladu, jakby skutkiem czarów.

Maszynista ten był człowiekiem poważnym, trzeźwym, bez nadzwyczajnej wyobraźni i inteligencji. Słów jego słuchano z osłupieniem i zaciekawieniem, a natychmiast potem znalazły się osoby, które rzekomo również widziały upiora.

Rozsądniejsze osoby, do których doszły wiadomości o spotkaniu z upiorem sądziły, że chodziło tu o jakiś figiel. Lecz rychło potem zaszedł kolejno szereg wypadków tak dziwnych i niespodziewanych, które zaniepokoiły nawet największych niedowiarków.

Pewnego wieczoru dyżurny straży ogniowej, która składa się na ogół z ludzi dzielnych i nie bojących się niczego, a zwłaszcza ognia — zszedł pod scenę dla dokonania codziennego obchodu, przy czym zapuścił się nieco dalej niż zwykle. Po niejakim czasie jednak ukazał się blady, zatrwożony, drżący i bliski omdlenia. Przyczyną jego przerażenia była napotkana na zakręcie podziemnego korytarza głowa ognista, pozbawiona korpusu, która posuwała się ku niemu na wysokości głowy, człowieka.

Wieść o tym rozniosła się szybko i w balecie zapanowało jeszcze większe zaniepokojenie. Tym bardziej, że ta głowa ognista nie odpowiadała zupełnie opisowi upiora, podanemu przez Józefa Buguet. Zawyrokowano więc, iż upiór posiadał kilka głów, które zmieniał według swej woli. Baletnice zaś wyobraziły sobie, że zagraża im wielkie niebezpieczeństwo. I jeśli trwoga ogarnąć mogła nawet strażaka, to przestrach ich, ujawniający się w piskach, nagłych okrzykach i niespodziewanych omdleniach był tym bardziej usprawiedliwiony.

Aby więc, o ile możności, zabezpieczyć gmach, w którym działy się tak okropne rzeczy — nazajutrz po wypadku ze strażakiem — sama Sorelli, w otoczeniu wszystkich baletnic, złożyła na stole, w loży odźwiernego, podkowę, której wszyscy, z wyjątkiem naturalnie przybywających do Opery widzów, musieli dotykać przed stąpnięciem na pierwszy stopień schodów. Nieposłuszni mogli łatwo stać się ofiarami tajemnej siły, która opanowała cały gmach, od podziemi aż do strychu.

Wszystko to wyjaśnia niespokojny nastrój i lęk, które owładnęły baletniczkami tego wieczoru, kiedy wraz z nimi weszliśmy do garderoby Sorelli.

Zaniepokojenie tancerek wzrastało ciągle. W garderobie nastąpiło trwożne milczenie. Słychać było tylko szmer przyśpieszonych oddechów. Nagle maleńka Jammes odskoczvła z nieukrywanym przerażeniem w najdalszy kąt pokoju i szepnęła:

„Słuchajcie!“

Wszystkim rzeczywiście zdawało się, że za drzwiami coś zaszeleściło. Nie był to jednak odgłos kroków, lecz jakby szelest jedwabiu, ślizgającego się po podłodze. Potem wszystko ucichło. Sorelli starała się okazać odważniejsza od towarzyszek. Podeszła więc do drzwi i spytała głucho:

„Kto tam?“

Lecz nikt nie odpowiedział.

Czując na sobie wszystkie oczy, które śledziły jej najdrobniejsze ruchy, wzięła na odwagę i rzekła głośniej:

„Czy jest tam kto za drzwiami?“

„Ależ tak, tak, na pewno tam ktoś jest — potwierdziła mała Meg Giry, powstrzymując Sorelli za gazową spódniczkę... — Lecz niech pani nie otwiera! Na Boga, niech pani nie otwiera!..“

Ale Sorelli, uzbrojona w sztylet, z którym nie rozstawała się nigdy, przekręciła klucz i otworzyła drzwi, podczas gdy małe tancerki cofnęły się w najdalszy kąt garderoby.

Sorelli wyjrzała na korytarz. Nikogo nie było. Mała latarka rzucała czerwone niepewne światło, nie rozpraszając jednak panujących w korytarzu ciemności. Tancerka szybko zatrzasnęła drzwi i westchnęła z ulgą:

„Nie — rzekła — nie ma nikogo!“

„A jednak myśmy go widziały! — zapewniła ponownie mała Jammes, powracając drobnymi kroczkami na swoje miejsce obok Sorelli. — On się tam gdzieś włóczy. Ja już nie pójdę się przebierać. Zejdżmy teraz zaraz wszystkie razem na dół, aby pożegnać dyrektorów i potem razem wrócimy.

Lecz Sorelli odpowiedziała:

„Moje małe, trzeba się wreszcie opamiętać! Upiór? Może go jeszcze nikt dotąd nie widział!..“

„Ależ tak, tak! widziałyśmy go!.. Widziałyśmy go przed chwilą. Miał trupią głowę i ubrany był w czarny frak, tak, jak tego wieczoru, gdy widział go Józef Buguet!“

„Gabriel również go widział! — rzekła mała Jammes... — Niedalej, jak wczoraj po południu... w biały dzień...“

„Gabriel — nauczyciel śpiewu?“

„Ależ tak... Jakto! Pani me wiedziała?

„I w biały dzień był we fraku?

„Kto? Gabriel?“

„Ależ nie! Upiór“.

„No tak, był we fraku! — zapewniła Jammes. — Sam Gabriel mi to powiedział... Właściwie nawet po tym go poznał. To było tak: Gabriel znajdował się w gabinecie reżysera. Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Pers. Wie pani? Ten Pers z urocznymi oczyma.

„Tak, tak“ — odpowiedziały chórem dziewczęta, żegnając się dla odpędzenia uroku.

„Gabriel jest trochę przesądny — mówiła dalej Jammes — jest jednakże zawsze uprzejmy i kiedy spotyka się z Persem, wkłada tylko nieznacznie rękę do kieszeni aby dotknąć kluczy, które tam nosi. Ale tym razem, kiedy Pers się zjawił, Gabriel porwał się z fotela, aby dotknąć żelaznej kłódki przy szafie! Ale zaczepił przy tym o gwóźdż i rozdarł sobie połę palta. Potem, śpiesząc do wyjścia, uderzył się o drzwi i nabił sobie guza na głowie; wreszcie, cofając się nagle, zadrasnął sobie rękę o parawan, stojący koło fortepianu. Chciał się oprzeć o fortepian, lecz pokrywa spadła mu na rękę i przygniotła palce. Tego było już za wiele. Wypadł jak szalony z gabinetu, lecz tak nieszczęśliwie, że zaraz potem stoczył się ze schodów. Przechodziłam tam właśnie z mamą, pobiegłyśmy więc mu na pomoc. Był silnie potłuczony i twarz miał zakrwawioną, co nas bardzo przestraszyło. On jednakże się uśmiechnął i rzekł:

„Dzięki Bogu, że się na tym skończyło!“

Zaczęłyśmy go wypytywać i on nam opowiedział, co go tak przestraszyło. Okazuje się, iż za plecami Persa ujrzał upiora! Upiora z trupią głową, takiego jakiego opisywał Józef Buguet“.

Pełne przerażenia szepty dały się słyszeć po tym opowiadaniu, które Jammes kończyła zadyszana, gdyż mówiła tak szybko, jakby była ścigana przez widmo. Następnie zaległa dłuższa chwila ciszy, którą przerwała półgłosem mała Giry:

„Józef Buguet lepiej by zamilczał o tej całej sprawie“ — rzekła.

„Dlaczegóż by miał milczeć“ — zapytano.

„Tak twierdzi moja mama... — odpowiedziała cichutko Meg, rozglądając się z niepokojem dokoła, jakby w obawie, że jeszcze kto inny może ją posłyszeć.

„A dlaczegóż tak sądzi twoja mama?“

„Cicho! mama mówi, że upiór nie lubi, aby się nim zajmowano!“

„A dlaczego mama tak mówi?“

„Dlatego... dlatego, że... ja nie wiem“.

To oświadczenie podnieciło jeszcze ciekawość tancerek, które skupiły się dokoła małej Giry, błagając ją o wyjaśnienia.

„Przysięgłam, że nic nie powiem“ — szepnęła Meg.

Lecz one nie dały jej spokoju i tak solennie obiecały utrzymać to w tajemnicy, że Meg, którą paliło pragnienie wyjawienia sekretu, zaczęła po chwili mówić z oczyma wlepionymi nieruchomo w drzwi:

„Otóż widzicie... tu chodzi o tę lożę...“

„Jaką lożę?“

„Lożę upiora!“

„Więc upiór ma swoją lożę?“

Na myśl o tym, że upiór posiada swą lożę, tancerki ogarnęło osłupienie w połączeniu z nienaturalną wesołością. Serca biły głośno, piersi podnosiły się szybko.

„Ach, mój Boże! mów dalej, mów dalej...“

„Ciszej! — rzekła Meg. — To jest loża Nr 5, wiecie przecież, pierwsza loża po lewej stronie“.

„Nie może być!“

„A jednak tak jest... Mama jest właśnie bileterką przy tych lożach... Ale przysięgacie mi, że nie będziecie nikomu opowiadać?“

„Ależ tak, mów tylko dalej!..“

„No, dobrze! To właśnie loża upiora. Już od miesiąca nikogo tam nie było, z wyjątkiem upiora naturalnie, i administracja wydała polecenie, aby loży tej nigdy nie sprzedawać...“

„I to prawda, że upiór tam przychodzi?“

„Ależ tak...“

„Więc jednak ktoś tam przychodzi?“

„Nie!.. Przychodzi tylko upiór, lecz w loży nikogo nie ma“.

Tancerki spojrzały po sobie. Jeśli upiór przychodził do loży, musianoby go widzieć, gdyż był w czarnym fraku i miał trupią głowę, lecz gdy przedstawiły Meg swe zastrzeżenia, ta im odpowiedziała:

„Właśnie, że upiorów nie widać! Nie widać ani czarnego fraka, ani trupiej głowy!.. Wszystko, co opowiadają o trupiej głowie i o głowie ognistej, to blaga! Nic z tego nie widać... Słyszy się tylko, kiedy przychodzi do loży. Mama nigdy nie widziała go, ale słyszała już nieraz. Mama wie to dobrze, gdyż zawsze mu daje programy!“

Tu Sorelli uznała za stosowne wtrącić:

„Mała Giry, ty kpisz sobie z nas“.

Dziewczynka zaczęła płakać.

„Lepiej bym zrobiła, gdybym milczała... Ach, gdyby mama dowiedziała się o tym!.. Ale w każdym razie Józef Buguet niepotrzebnie zajmuje się rzeczami, które go nie obchodzą... To mu przyniesie nieszczęście... Mama mówiła o tym jeszcze wczoraj wieczorem...“

W tej chwili na korytarzu dały się słyszeć pośpieszne ciężkie kroki i wołanie głosem zadyszanym:

„Cesiu! Cesiu! Jesteś tam?“

„To mama! — rzekła Jammes — co się stało?“

Uchyliła drzwi. Okazała dama, o budowie grenadiera wpadła do garderoby i rzuciła się z jękiem na fotel. Okragłe jej, rozszerzone przerażeniem oczy połyskiwały ponuro w nabiegłej krwią twarzy.

„Co za nieszczęście — jęknęła — co za nieszczęście!“

„Co takiego? Co się stało?“

„Józef Buguet...“

„Co się stało z Józefem Buguet?“

„Józef Buguet nie żyje“.

W garderobie dały się słyszeć okrzyki pełne przerażenia i zdziwienia i trwożliwe prośby o wyjaśnienie.

„Tak. — Znaleziono go powieszonego w trzecim podziemiu... Ale co jest najstraszniejsze, to to, że maszyniści, którzy znaleźli ciało, utrzymują, że dokoła trupa słychać było głosy, przypominające pieśni żałobne!“

„To upiór! — mimo woli wykrzyknęła Giry, lecz w tej samej chwili opamiętała się i zakrywając piąstką usta, dodała: — Nie!.. nie!.. ja nic nie powiedziałam!.. Co znowu“.

Stojące koło niej przerażone towarzyszki powtarzały cicho

„Tak, na pewno! to upiór!..

Sorelli pobladła, jak kreda...

„Nie zdołam w żaden sposób wygłosić teraz mojej przemowy“ — rzekła.

Pani Jammes wypiła kieliszek likieru, stojący przypadkowo na stole i zaopiniowała:

„Tak, oczywiście, upiór musiał się w to wmieszać“.

Faktycznie, nie zdołano nigdy ustalić dokładnie, w jaki sposób umarł Józef Buguet. Zarządzone śledztwo nie dało żadnych rezultatów i orzekło, że chodzi tu o zwykłe samobójstwo. W „Pamiętnikach dyrektora“, napisanych przez p. Moncharmin, który był jednym z następców p. p. Debienne i Poligny sprawa ta przedstawiona jest jak następuje:

„Przykry wypadek zamącił uroczyste przyjęcie wydawane przez p.p. Debienne i Poligny z okazji ich ustąpienia. Znajdowałem się właśnie w gabinecie dyrekcji, kiedy wszedł nagle administrator Mercier. Chwiejąc się z przerażenia opowiedział mi, iż przed chwilą, w trzecim podziemiu pod sceną, pomiędzy dekoracjami z „Króla Zahory“ znaleziono wiszącego trupa maszynisty. Wykrzyknąłem na to: „Chodźmy go odciąć!“ Kiedyśmy jednak przybyli na miejsce wypadku, na szyi powieszonego nie było już sznura!“

Wypadek ten pan Moncharmin uważa za zupełnie naturalny. Człowiek wiesza się na postronku, a gdy po kilku chwilach przychodzą go odciąć, postronek ten znika. Lecz pan Moncharmin wyjaśnia to w sposób bardzo prosty. Posłuchajcie co o tym mówi: „Była to godzina lekcji baletu i koryfejki oraz baletniczki postarały się szybko o zabezpieczenie się przeciwko urokom“. Oto wszystko. Czyż możliwą jest rzeczą wyobrazić sobie baletnice schodzące po drabinie i dzielące się sznurem powieszonego w tak krótkim czasie. To jest niemożliwe. Natomiast, kiedy zastanowię się nad miejscem, gdzie znaleziono ciało — w trzecim podziemiu pod sceną — wydaje mi się, że ktoś mógł być zainteresowany w tym, aby sznur ten zniknął po spełnieniu swego zadania, i zobaczymy później, czy domysły moje były błędnymi.

Ponura wieść rozszerzyła się szybko po całym gmachu Opery, gdzie Józef Buguet był bardzo lubiany. Garderoby opustoszały, a małe tancerki zgrupowały się dokoła Sorelli, jak wylękłe owieczki wokół pasterza i przez słabo oświetlone schody i korytarze skierowały się ku foyer, biegnąc całym pędem drobniutkich nóżek.II

NOWA MAŁGORZATA

Na zakręcie schodów Sorelli natknęła się na hrabiego de Chagny. Hrabia, zazwyczaj tak spokojny i chłodny, wykazywał tym razem wielkie podniecenie.

„Szedłem właśnie do pani — rzekł hrabia, witając młodą kobietę z wielką uprzejmością. — Ach! Sorelli, jakiż cudowny wieczór. A Krystyna Daaé! Jakiż triumf!“

„To niemożliwe! — odezwała się Meg Giry. — Jeszcze przed sześciu miesiącami śpiewała fatalnie! Lecz pozwól nam przejść, drogi hrabio — ciągnęła dalej dziewczynka, zginając się w przesadnym ukłonie — idziemy dowiedzieć się o tego biedaka, którego znaleziono wiszącego“.

W tej chwili przechodził administrator, który słysząc te słowa, zatrzymał się.

„Jak to! Panie już wiedzą o tym? — rzekł tonem nieco szorstkim... — Ale proszę nie mówić o tym nikomu... Chodzi mi zwłaszcza o to, aby p.p. Debienne i Poligny się nie dowiedzieli! W ostatnim dniu byłoby to dla nich zbyt przykre“.

Hrabia de Chagny miał rację; nigdy przedstawienie galowe tak się świetnie nie udało. Wszyscy ówcześni mistrzowie muzyki jak Gounod, Reyer, Saint-Saëns, Massenet, Guirand, Delibes ujmowali kolejno pałeczkę kapelmstrzowską i sami kierowali wykonaniem. Tegoż wieczoru olśniony i zachwycony Paryż poznał Krystynę Daaé, której tajemnicze dzieje pragnę odsłonić w tym opowiadaniu.

Wykonała ona naprzód kilka ustępów z „Romea i Julii“. Wszyscy obecni oczarowani byli jej pełnym naiwności wdziękiem, drżeli na dźwięk jej anielskiego głosu i zdawało się, że dusze słuchaczy ulatują wraz z duszą śpiewaczki ku grobowcom kochanków z Werony.

Wszystko to jednak było niczym w porównaniu z nadludzkim akcentem, na jaki się zdobyła w roli Małgorzaty w „Fauście“ śpiewając w zastępstwie niedysponowanej Carlatty. Nigdy nie widziano i nie słyszano nic podobnego!

W interpretacji Krystyny Daaé była to na prawdę „Nowa Małgorzata“, o wspaniałości dotąd niepodejrzewanej.

Cała sala uczciła tysiącznymi okrzykami niekłamanego wzruszenia Krystynę, która szlochała i słaniała się w ramionach koleżanek. Musiano ją przenieść do garderoby. Krytyka teatralna w osobach największych artystów i znawców muzyki była w prawdziwym zachwycie. Stwierdzano zgodnie, że kto nie słyszał Krystyny śpiewającej końcowe trio w „Fauście“, ten nie zna „Fausta“. Potęga głosu i święte oszołomienie czystej duszy dziewczęcej nie mogły być posunięte dalej.

Kilku starych bywalców protestowało. Jak można było ukrywać tak długo przed nimi podobny skarb? Krystyna Daaé widywana była dotychczas jako możliwy Siebel obok Małgorzaty, może nazbyt materialnie pojętej przez Carlottę. I trzeba było dopiero niespodziewanej niedyspozvcji Carlotty, aby na tym wieczorze galowym Krystyna mogła bez żadnego przygotowania wystąpić w części programu, zarezerwowanej dla hiszpańskiej divy! Wreszcie dlaczego w nieobecności Carlotty p.p. Debienne i Poligny zwrócili się do Krystyny? Znali więc jej ukryty geniusz? A jeśli go znali, dlaczego go ukrywali? I ona sama dlaczego się ukrywała? Rzecz dziwna, nie słyszano nic o jej profesorze śpiewu. Krystyna oświadczała parokrotnie, iż od pewnego czasu pracuje sama. Wszystko to było trudne do zrozumienia.

Hrabia de Chagny, stojąc w swej loży, obecnym był na przedstawieniu i dał się unieść ogólnemu entuzjazmowi.

Hrabia Filip-Jerzy-Maria de Chagny liczył podówczas 41 lat. Był to piękny mężczyzna i wielki pan. Po śmierci starego hrabiego Filiberta stał się głową jednej z najwybitniejszych i najstarszych rodzin francuskich, która wsławiła się już przy Ludwiku IX. Rodzeństwo hrabiego składało się z dwóch sióstr już zamężnych i brata Raula, który w tym właśnie czasie stał się pełnoletnim. Po śmierci starego hrabiego, gdy Raul miał lat dwanaście, hrabia Filip zajął się wychowaniem dziecka. Chłopiec miał od dzieciństwa pociąg do marynarki, zaczął przeto kształcić się w tym kierunku i skończył szkołę morską. Dzięki szerokim stosunkom został wyznaczony do wzięcia udziału w ekspedycji, która miała w lodach podbiegunowych wyszukiwać śladów ekspedycji na statku d’Artois, o której już od trzech lat nie było żadnej wiadomości. Na razie młody hrabia korzystał z dłuższego urlopu, który kończył się dopiero za sześć miesięcy.

Nieśmiałość młodego marynarza, powiedziałbym nawet — niewinność, była wprost niezwykła. Zdawało się, że dopiero co wydostał się spod ręki kobiecej. Wyrósłszy w towarzystwie dwóch sióstr i starej ciotki nabrał w sposobie bycia wielkiej skromności; która jeszcze dodawała mu wdzięku. W tym czasie miał skończone dwadzieścia jeden lat, a wyglądał na osiemnaście. Miał niewielkie jasne wąsiki, piękne niebieskie oczy i cerę dziewczyny.

Hrabia Filip kochał bardzo Raula. Czuł się z niego dumny i przewidywał dla młodszego brata pełną chwały karierę w marynarce, w której jeden z ich przodków, słynny Chagny de La Roche, zajmował stanowisko admirała. Obecnie korzystał z urlopu młodzieńca, aby mu pokazać w Paryżu wszystko to, co w dziedzinie wytwornych rozrywek i przyjemności pozostawało dla niego nieznane.

Zdaniem hrabiego, w wieku Raula nadmiar rozsądku był nierozsądnym. Lecz zrównoważony, wykwintny światowiec, jakim był hrabia Filip, niezdolny był również do udzielenia bratu złego przykładu. Zabierał go ze sobą wszędzie, poprowadził go nawet za kulisy baletu. Istnieją zresztą miejsca, w których prawdziwy paryżanin, zajmujący takie stanowisko jak hr. de Chagny, powinien był się pokazywać, a w tym czasie kulisy baletu Opery właśnie do miejsc tych należały.

Być może zresztą, że hr. Filip nie zaprowadziłby brata za kulisy, gdyby ten parokrotnie nie dopominał się o to z pewnym uporem, co dopiero później hrabia miał sobie przypomnieć.

Podczas przedstawienia hrabia Filip, oklaskujący gorąco Krystynę Daaé, odwrócił się nagle i zauważył z przerażeniem niezwykłą bladość brata.

„Czyż nie widzisz — szepnął do niego Raul — że ta kobieta jest bliska omdlenia?“

W rzeczy samej na scenie musiano podtrzymać chwiejącą się Krystynę.

„Ale ty sam czujesz się niedobrze — rzekł na to hrabia, pochylając się ku niemu. — Co ci jest?

Lecz Raul podniósł się z fotela.

„Chodźmy“ — rzekł drżącym głosem.

„Dokąd chcesz iść, Raulu?“ — zapytał hrabia, zaniepokojony zachowaniem brata.

„Chodźmy ją zobaczyć. Ona jeszcze nigdy tak nie śpiewała“.

Hr. Filip spojrzał z zaciekawieniem na brata i lekki, drwiący uśmiech zarysował się na jego ustach.

„Aha — rzekł i po chwili dodał: — chodźmy, chodźmy!“

Na twarzy miał wyraz wielkiego zadowolenia.

Skierowali się ku wejściu za scenę, przy którym tłoczyło się wiele osób.

Raul miął niecierpliwym ruchem trzymane w ręku rękawiczki. Widząc jego niecierpliwość, hrabia Filip domyślił się wszystkiego. Wiedział teraz dlaczego Raul bywał tak roztargniony, gdy do niego mówiono i dlaczego z tak żywym zainteresowaniem rozmawiał zawsze o Operze.

Za chwilę byli już za kulisami. Panował tam ruch gorączkowy; chmura czarnych fraków cisnęła się przez wąski, długi korytarz, ku kancelarii dyrektora i garderobom artystek.

Do nawoływań, przebiegających co chwilę maszynistów, mieszały się ostre napomnienia służby policyjnej, kłótnie statystów, rozbierających się naprędce z kostiumów, piskliwe głosy i śmiechy śpieszących na scenę baletnic...

Raul z bratem z trudnością przeciskali się przez ten tłum różnorodny i podniecony — zmuszeni co chwilę zwalczać zręcznie przeróżne przeszkody w postaci dekoracyj spuszczanych w mgnieniu oka i przytwierdzanych kilkoma głośnymi uderzeniami młotka — krzeseł i ławek — spadających im nie wiadomo skąd pod nogi — natłoku ciężkich portier i dywanów, olbrzymich wazonów, sztucznych krzewów i kwiatów — tysiąca drobiazgów, grożących co chwilę niebezpieczeństwem spadnięcia im na głowy.

Zwyczajny chaos antraktowy — pełny uroku i niespodzianek dla nowicjusza, jakim był młody Raul, o jasnych włosach i oczach — i nie mniej jeszcze jasnej i pogodnej duszy, spieszący z bijącym sercem na spotkanie czarodziejki, która śpiewem swoim obudziła drzemiące w jego sercu uczucia. Czuł on wyraźnie, że jego biedne, niezepsute serce już do niego nie należało. Usiłował się bronić przed tym uczuciem, które zrodziło się w chwili, gdy po długim niewidzeniu ujrzał Krystynę, którą znał jeszcze dzieckiem. W obecności jej opanowało go dziwne, słodkie wzruszenie, które daremnie próbował zwalczyć rozumowaniem, poprzysiągł bowiem sobie, że pokocha jedynie tę, która zostanie jego żoną, a nie mógł wszak ani przez chwilę myśleć o poślubieniu śpiewaczki; oto słodkie wzruszenie zastąpione zostało przez jakieś okropne uczucie. Uczuł nagły ból w piersiach, tak, jakby ktoś usiłował wyrwać mu serce, potem miał wrażenie straszliwej pustki, która mogłaby zostać wypełniona jedynie wzajemnym uczuciem.

Hr. Filip, z dobrodusznym uśmiechem na twarzy, z trudnością podążał za śpiesznie idącym bratem. Po przejściu małych drzwiczek, prowadzących bezpośrednio za kulisy, Raul musiał się zatrzymać, aby przepuścić grono zagradzających mu drogę baletniczek. Z drobnych, zbytnio uróżowanych warg, posypał się grad żartobliwych uwag, dowcipów, komplementów pod adresem Raula, nie reagującego bynajmniej na te zaczepki.

Gdy nareszcie Raul wydostał się na mroczny korytarz, rozbrzmiewający wrzawą głośnych rozmów i śmiechów zebranych tam wielbicieli sztuki i jej kapłanek — dobiegło go kilkakrotnie wymówione z entuzjazmem imię Krystyny Daaé.

Hrabia Filip, postępujący tuż za bratem, zastanawiał się nad tym, że jak na nowicjusza, badającego dopiero tajemnice gmachu Opery, Raul zanadto był pewny siebie i drogi, którą przebiegał. A przecież tu jeszcze go nie przyprowadził. Zapewne Raul zapuścił się już kiedyś w te ponętne labirynty, w czasie, kiedy on zajęty był rozmową z baletnicą Sorelli w jej garderobie — a która czasem, ożywiona nagłym kaprysem, prosiła, by nie opuszczał jej, aż do chwili wyjścia na scenę. — Niekiedy nawet wymagała, by czekał za kulisami, by podać jej przy zejściu parę maleńkich kamaszy, mających ochronić jej dziewiczo białe pantofelki i olśniewającej czystości trykoty.

Na wytłumaczenie kaprysu Sorelli należy dodać, że przed niedawnym czasem straciła matkę, przez którą psuta była bardzo i pieszczona.

Hrabia Filip, odkładając na później wizytę u Sorelli, posuwał się dalej korytarzem, wiodącym do garderoby Krystyny, przy czym stwierdzał, że korytarz ten nigdy chyba nie był tak licznie odwiedzany, jak tego wieczoru, gdy cały teatr był niejako upojony sukcesem artystki i wzruszony jej omdleniem. Krystyna nie odzyskała jeszcze przytomności. W tej właśnie chwili nadchodził zawezwany lekarz teatralny, za którym pośpieszał Raul, depcąc mu niemal po piętach.

Rozkochany młodzieniec przeniknął do garderoby Krystyny razem z lekarzem, który udzielił artystce pierwszej pomocy, podczas gdy Raul trzymał ją w ramionach. Hrabia z wieloma innymi pozostał przy drzwiach, w których panował ścisk nie do opisania.

„Czy nie znajduje pan, doktorze — zapytał Raul z niezwykłą śmiałością — że ci panowie powinni wyjść z garderoby. Tu jest strasznie duszno“.

„Ależ tak, najzupełniej słusznie — odpowiedział doktor i usunął z pokoju wszystkich, za wyjątkiem Raula i panny służącej. Ta ostatnia spoglądała na młodzieńca z nieukrywanym zdziwieniem, gdyż nigdy go u swej pani nie widziała. Nie ośmieliła się jednak powiedzieć ani słowa. Doktor zaś sądził, że jeśli młody człowiek zachowuje się w ten sposób, to widocznie ma po temu pewne prawa. Raul pozostał więc w garderobie, wpatrzony w powracającą do życia Krystynę, podczas gdy nawet jej dyrektorowie, p.p. Debienne i Poligny, którzy przybyli, pragnąc osobiście wyrazić swój podziw znaleźli się za drzwiami, razem z szeregiem innych wielbicieli.

Hrabia Filip tymczasem, oparty o ścianę, śmiał się do rozpuku:

„A to szelma! Ach, szelma! I wierz tu tym młodzieniaszkom, co mają pozory niewiniątek!“

I pomyślał z radością:

„To jednak prawdziwy de Chagny“!..

I szczęśliwy i dumny skierował się do garderoby Sorelli, którą, jak już było zaznaczone, spotkał na schodach „foyer“ baletowego, odprowadzającą swoje wystraszone, czepiające się jej stadko.

Tymczasem w garderobie na I piętrze piersi Krystyny zafalowały żywiej i z jej różowych warg wybiegło ciężkie westchnienie, któremu natychmiast odpowiedziało drugie. Obróciła głowę i ujrzawszy Raula, zadrżała silnie.

— Panie — zapytała po pewnej chwili słabym głosem — kto pan jest?

„Pani — odpowiedział młodzieniec, przyklękając i składając gorący pocałunek na jej ręku — jestem tym chłopczykiem, który niegdyś wyłowił szarfę pani z morza“.

Krystyna spojrzała z rosnącym zdziwieniem na doktora i pokojówkę, po czym wszyscy troje wybuchnęli śmiechem. Twarz Raula oblała się rumieńcem.

„Ponieważ pani nie chce przyznać się do znajomości ze mną, pragnąłbym pomówić z panią na osobności w sprawie bardzo ważnej“.

„Gdy mi już będzie lepiej, dobrze? — odrzekła drżącym głosem. — Pan jest bardzo miły...“

„Ale lepiej, gdy pan teraz odejdzie — wtrącił doktor z uprzejmym uśmiechem. — Ja już się panią zaopiekuję“.

„Ależ ja nie jestem chora“ — odparła Krystyna z nieoczekiwaną, dziwną energią.

Podniosła się i szybkim ruchem przesunęła ręką po czole.

„Dziękuję, doktorze“... Lecz teraz potrzebuję samotności... Idźcie już panowie... proszę... jestem dziś bardzo zdenerwowana...“

Doktor chciał protestować, lecz, widząc silne rozdrażnienie artystki, uznał, że w podobnym stanie lepiej się jej nie sprzeciwiać.

Wyszedł więc z Raulem na korytarz.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: