Upór i przekora. 52 kobiety, które odmieniły naukę i świat - ebook
Upór i przekora. 52 kobiety, które odmieniły naukę i świat - ebook
Dokonałaś przełomowego odkrycia, ale to twój rywal (i dziwnym trafem mężczyzna) dostał dzięki niemu Nobla?
Twojego męża zatrudnili na uniwersytecie w roli wykładowcy, a tobie zaproponowali tylko bezpłatną posadę sekretarki?
Opatentowałaś urządzenie, które posłuży do stworzenia wi-fi, ale pamiętają cię głównie za jedną z pierwszych rozbieranych ról filmowych?
No cóż, WITAMY W ŚWIECIE NAUKI!
„Upór i przekora” to dowód w sprawie 52 największych prekursorek o prawo do kształcenia, pracy i równego traktowania. Wystarczy czytać jeden krótki rozdział tygodniowo, by po roku mieć pojęcie o tym, kto wynalazł niemnącą się bawełnę, czyje genialne testy ocaliły życie wielu kolejnych pokoleń noworodków, kto zainicjował powstanie Agencji Ochrony Środowiska.
W zdominowanym przez mężczyzn środowisku kobiety od wieków dokonywały przełomowych odkryć i torowały drogę do kolejnych, ale do niedawna nikt nie opowiedział ich historii i nie oddał im sprawiedliwości. Książka Rachel Swaby to zmienia.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-1942-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WPROWADZENIE
U podstaw tej książki o naukowczyniach legł boeuf Stroganow. Według dziennikarzy „New York Timesa” w wydaniu Yvonne Brill była to potrawa niezbyt smakowita. Oprócz tego w nekrologu opublikowanym w marcu 2013 roku Brill została uhonorowana tytułem „najlepszej mamy na świecie”^(), ponieważ „często zmieniała pracę, przechodząc z firmy do firmy za mężem, aż w końcu wzięła ośmioletni urlop wychowawczy, by zająć się dziećmi”. Dopiero po głośnym, publicznym proteście redakcja „New York Timesa” poprawiła ów artykuł tak, aby rozpoczynał się od uznania autentycznych zasług. Po tej wymuszonej korekcie otwierało go zdanie: „Była genialną specjalistką w dziedzinie techniki rakietowej”. Ach! No przecież.
Ten błąd – wzmianka o boeuf Stroganow przed informacją o dokonaniach naukowych, a także o sprawach prywatnych i rodzinnych przed opisem osobistych osiągnięć zawodowych – jest tym bardziej zawstydzający, że należy do powszechnej praktyki. Kiedy w 1964 roku Dorothy Crowfoot Hodgkin otrzymała najwyższą nagrodę, jaką można otrzymać w dziedzinie chemii, pewna gazeta codzienna obwieściła: „Nagroda Nobla dla brytyjskiej żony”, zupełnie jakby Crowfoot Hodgkin odkryła złożone struktury substancji biochemicznych przypadkiem podczas cerowania skarpet męża. O mężczyznach parających się nauką nigdy nie mówi się w podobny sposób. Ich stan cywilny uznaje się za nieistotny w kontekście, dajmy na to, jakiegoś przełomowego odkrycia w zakresie biochemii. Zatrudnienie na wysokim stanowisku inżyniera kosmonautyki to nie jest jakaś niespodzianka, którą można ukryć za talerzem parującego makaronu. W przypadku mężczyzn dokonania naukowe uznaje się za coś, co w naturalny sposób znajduje się w zasięgu ich możliwości.
W 1899 roku fizyczka i wynalazczyni Hertha Ayrton przygotowała demonstrację mającą przybliżyć efekty jej pracy w zakresie stabilizacji działania lamp łukowych, znanych z tego, że generowany przez nie łuk elektryczny zachowywał się w sposób niestały, migocząc i sycząc w trakcie spalania elektrod. W jednej z gazet opublikowano notę o tej niezwykłej prezentacji, przy czym potraktowano Ayrton tak, jakby była prezenterką w cyrku: „Damy uczestniczące w tym wydarzeniu z wielkim zdumieniem przyjęły to, że przedstawicielka ich własnej płci kierowała pokazami sprawiającymi wrażenie najbardziej niebezpiecznych ze wszystkich. Pani Ayrton natomiast w ogóle nie wyglądała na przestraszoną”^(). Ayrton poirytowana tą i wieloma innymi podobnymi uwagami publicznie poruszyła powracający problem, z jakim sama oraz jej współczesne naukowczynie, jak choćby Maria Skłodowska-Curie, się spotykały: „Perspektywa, zgodnie z którą rozpatruje się kwestię »kobiety w nauce«, jest zupełnie błędna i pozbawiona sensu merytorycznego. Kobieta po prostu albo jest dobrym naukowcem, albo nie; w każdym przypadku powinna jednak mieć równe szanse, a jej prace należy studiować z punktu widzenia naukowego, a nie z perspektywy płci”^().
Nawet współcześnie nie bez znaczenia jest powtarzanie tych słów. Nie potrzebujemy jedynie sprawiedliwych szans uczestnictwa kobiet w nauce – potrzebujemy stale o tym przypominać i oddawać sprawiedliwość przeszłości.
Dla młodych kobiet podejmujących aktywność w dziedzinach STEM (od ang. science, technology, engineering and mathematics – nauki przyrodnicze, technika, inżynieria i matematyka) kolosalne znaczenie ma dostępność odpowiednich wzorców. Sally Ride uczyniła własnego ojca adwokatem tej sprawy. Pan Ride natrafił w prasie na reklamę przedstawiającą młodego chłopca marzącego o dniu, w którym poleci w kosmos. Niezwłocznie napisał do reklamodawcy list w surowym tonie, wykazując godną korekty nagminną tendencję, która pojawia się w edukacji młodzieży: „Jako ojciec pierwszej amerykańskiej astronautki wiem z pierwszej ręki, że dziewczęta również mają ambicję zajmować się matematyką i naukami ścisłymi, my zaś powinniśmy zachęcać je do tego, tak aby »przyszłość Ameryki oderwała się od ziemi«”^(). W „New York Times Magazine” ukazał się artykuł Eileen Pollack, znanej pisarki, jednej z dwóch pierwszych kobiet, które uzyskały licencjat na Wydziale Fizyki Yale. W tekście tym Pollack wspomniała, że w lobby Wydziału Matematyki jej Alma Mater wisiał wielki plakat prezentujący sławnych matematyków, na którym nie ukazano ani jednej kobiety – dodajmy, że chodzi o 2013 rok, kiedy to opublikowano ów artykuł. Pollack nie zdecydowała się na dalszą karierę naukową.
Na początku 2014 roku siedmioletnia dziewczynka o imieniu Charlotte napisała otwarty list do kierownictwa firmy Lego. „Poszłam do sklepu i zobaczyłam klocki Lego w dwóch działach: różowym (dziewczynki) i niebieskim (chłopcy). Dziewczynki zajmowały się tylko siedzeniem w domu, chodzeniem na plażę i do sklepów, nie miały żadnej pracy, a chłopcy pracowali, mieli różne przygody, ratowali ludzi, a nawet pływali z rekinami. Chcę, żebyście zrobili więcej ludzików Lego dziewczynek i pozwolili im bawić się i przeżywać przygody!”.^()
Gdy młode kobiety wchodzące w świat nauki szukają wzorców postępowania, nie powinny mieć z tym trudności. Musimy traktować kobiety zajmujące się nauką po prostu jak naukowców, a nie dziwactwa, anomalie bądź żony dorabiające sobie w wolnym czasie pracą laboratoryjną. Musimy również postarać się o zapewnienie dziewczętom w młodym wieku wskazówek dotyczących tego, w czym są dobre i jakie zajęcie mogłoby się im spodobać w przyszłości. Tylko w ten sposób możemy bowiem przyspieszyć rozwój przyszłych pokoleń chemiczek, archeolożek, kardiolożek, a jednocześnie oddamy sprawiedliwość dotychczas ignorowanej części historii świata.
Hertha Ayrton – wedle wszelkich obiektywnych kryteriów – była świetnym naukowcem. Podobnie jak nadzwyczaj skrupulatna sejsmolog Inge Lehmann albo błyskotliwa neuroembriolog Rita Levi-Montalcini. Należy podkreślić, że naukowczynie opisane w niniejszej książce nie znalazły się w niej tylko dlatego, że zajmowały się naukami przyrodniczymi czy matematyką w czasach, gdy czyniło to niewiele kobiet – choć niejedna odpowiadałaby takiemu kryterium. Trafiły na karty tej książki, ponieważ dokonały wielkich rzeczy, takich jak: odkrycie wewnętrznego jądra Ziemi, zidentyfikowanie pierwiastków radioaktywnych, odkopanie i zrekonstruowanie kompletnego szkieletu dinozaura czy też zapoczątkowanie nowej dyscypliny badawczej. Ich nowatorskie idee, przełomowe odkrycia oraz punkty widzenia doprowadziły do wstrząsających – również w sejsmologicznym znaczeniu – zmian naszego postrzegania świata.
Same osiągnięcia gwarantowałyby uwzględnienie w książce innego rodzaju. W przypadku opowieści o naszych bohaterkach na narrację składają się również niezwykłe elementy biografii, jak choćby: tajne laboratorium w sypialni, ekspedycja na dno oceaniczne bądź wykradziona fotografia, która pomogła rozwiązać zagadkę struktury DNA. Wymienienie w punktach oszałamiających dokonań naukowych wydało mi się niewystarczające.
Aby jasno przedstawić osiągnięcia i określić trwały wpływ każdej z opisywanych postaci na naukę, w książce uwzględniono wyłącznie te naukowczynie, które już w pełni zakończyły dzieło swojego życia. Pominięcie żyjących osób nie było bezbolesne, ponieważ skutkiem tego brak tu choćby wzmianki o całej rzeszy znakomitych badaczek. Ponadto szanse na karierę naukową w dziedzinach STEM znacznie później pojawiły się dla kobiet innych ras niż biała. Bez wątpienia już po upływie pięciu lat od pierwszej publikacji przy zastosowaniu tych samych kryteriów powstałaby zupełnie inna książka.
Kiedy mówimy o kobietach w nauce, zazwyczaj od razu przychodzi nam na myśl postać Marii Skłodowskiej-Curie, dlatego też postanowiłam nie zamieszczać tu jej biogramu. Wybitna Polka pojawia się przy niemal każdej okazji: to wszechobecny symbol, kobiecy as w talii kart prezentującej sławnych naukowców, postać wspominana w każdej powierzchownej rozmowie na ten temat, ktoś, do kogo przyrównuje się wszystkie pozostałe kobiety zajmujące się nauką. Dyrektor prestiżowego i wpływowego Instytutu Radowego (fr. Institut du Radium) w Paryżu oraz dwukrotna laureatka Nagrody Nobla (co więcej, osoba, za sprawą której opinia publiczna po raz pierwszy zwróciła uwagę na wcześniej nieco niedocenianą nagrodę Fundacji Nobla), bez cienia wątpliwości zasługuje na poczesne miejsce w historii i uznanie również w czasach współczesnych. Maria Skłodowska-Curie stała się niezrównaną inspiracją dla Chien-Shiung Wu, Marguerite Perey czy choćby dla własnej córki Irène Joliot-Curie. Nie umniejszając w niczym jej zasług i wpływu, mam nadzieję, że opowieści zawarte w niniejszej książce wzbogacą wiedzę czytelników w każdej grupie wiekowej o zestaw nowych naukowczyń, matematyczek czy inżynierek zasługujących na równie autentyczny podziw.
Ze względu na powyższe, zamiast nazywać każdą wybitną specjalistkę „Marią Skłodowską-Curie w swojej dziedzinie”, następnym razem, gdy zechcemy wyrazić uznanie dla bezkompromisowego oddania pracy, będziemy mogli nazwać taką osobę choćby „Barbarą McClintock w swojej specjalizacji”. Jeśli jakaś naukowczyni wyznacza nowe obszary badawcze, mówmy o niej „Annie Jump Cannon tej dyscypliny”. Jeśli jakaś badaczka naraża na szwank własne zdrowie i życie w imię powodzenia eksperymentu, powiedzmy, że postępuje dokładnie tak samo jak dowolna inna naukowczyni pracująca nad radioaktywnością czy gazem musztardowym.
Książka zawiera pięćdziesiąt dwa zarysy biografii naukowych. Wystarczy czytać jeden na tydzień, by po roku mieć pojęcie o tym, kto zainicjował powstanie Agencji Ochrony Środowiska, kto wynalazł niemnącą się bawełnę, czyje genialne testy ocaliły życie wielu kolejnych pokoleń chorowitych noworodków. Tym postaciom poświęcono tak niewiele uwagi w innych publikacjach, że poznając kolejne sylwetki, czytelnik zdobędzie – mam nadzieję – wiedzę równie szeroką jak ta, którą miała Salome Waelsch.MEDYCYNA
Mary Putnam Jacobi (1842–1906)
medycyna • Amerykanka
Edward Clarke, lekarz, profesor Uniwersytetu Harvarda, ostrzegał: „Zdarzają się przypadki kobiet – i sam miałem z nimi do czynienia – które ukończyły szkołę średnią lub uczelnię wyższą ze znakomitymi wynikami, lecz z niedorozwiniętymi jajnikami. Później wychodziły za mąż i okazywały się bezpłodne”^(). Następnie profesor tłumaczył, dlaczego narządy płciowe nie wypełniają swojej funkcji rozrodczej. „Ludzki organizm nie radzi sobie z prawidłowym wykonywaniem dwóch czynności równocześnie. Mięśnie oraz mózg nie są w stanie funkcjonować optymalnie w tym samym czasie”^(). Powyższe ustępy pochodzą z książki Clarke’a zatytułowanej Sex in Education or, A Fair Chance for Girls (Płeć w edukacji lub: sprawiedliwa szansa dla dziewcząt) opublikowanej w 1873 roku. Da się to wszystko sprowadzić do jednej myśli przewodniej: wytężanie umysłu podczas menstruacji może być niebezpieczne. Z tego też powodu kształcenie się kobiet jest obarczone ryzykiem. Dlatego dla własnego bezpieczeństwa kobieta nie powinna podejmować próby zdobycia wyższego wykształcenia, naraża bowiem na szwank swoją macicę.
Współcześnie łatwo byłoby obalić tezy Clarke’a jako bezsensowną paplaninę zdziwaczałego lekarza. Warto może jeszcze przytoczyć jego opis grona studenckiego jako „tłumu bladych, bezkrwistych kobiecych twarzy, sugerujących wycieńczenie, skrofulozę, anemię bądź neuralgię” w wyniku „naszego obecnie obowiązującego systemu edukacji dziewcząt”^() – przywodzi to na myśl raczej zgraję żywych trupów, a nie studentów snujących się po uniwersyteckim kampusie. Niemniej kiedy książka Sex in Education or, A Fair Chance for Girls ukazała się drukiem, członkowie kierownictwa i kadry nauczycielskiej uczelni wyższych sprzeciwiający się dostępowi kobiet do edukacji wykorzystywali ją, by potwierdzić własne poglądy, wygodnie posługując się argumentem o konieczności zapewnienia kobietom bezpieczeństwa.
Mary Putnam Jacobi uznawała tego rodzaju tezy za kompletne bzdury. Jacobi, z pochodzenia Amerykanka, była pierwszą kobietą przyjętą na studia w prestiżowej francuskiej uczelni medycznej École de Médecine w Paryżu. Wymagało to niemałych starań, lecz kiedy wreszcie się tam dostała, całkowicie oddała się pasjonującej nauce. Niewątpliwie miała wokół siebie wielu ludzi głęboko powątpiewających w jej zdolność do odniesienia sukcesu w dziedzinie medycyny – nawet jej własna matka skreśliła pewne niepochlebne notatki na temat jej wyboru – lecz mimo to kontynuowała naukę tyleż z pasją, co z łatwością i humorem. W 1868 roku napisała w liście do domu słowa, które miały uspokoić matkę: „Tak naprawdę po prostu świetnie się bawię... Szpitale oferują tak wiele fascynujących i stymulujących rzeczy (i nie bądź zdziwiona, gdy dodam, że również zabawnych), iż w istocie nigdy nie mam wrażenia, jakbym wytężała swoją głowę ponad siły”.^()
W celu podważenia twierdzeń Clarke’a Jacobi mogłaby przedstawić jako kontrargument własną drogę życiową. Naukę w paryskiej École de Médecine rozpoczęła już po uzyskaniu dyplomu lekarskiego w Stanach Zjednoczonych. Uczelnia medyczna nie uczyniła z niej osoby chorowitej ani bezpłodnej. Jednakże snucie wątków autobiograficznych tam, gdzie na wyciągnięcie ręki miało się wiele twardych dowodów, byłoby niczym próba intuicyjnego wyczucia pulsu w miejscu, w którym można precyzyjnie zmierzyć tętno z pomocą stetoskopu.
Jacobi rzuciła wyzwanie Clarke’owi, przeciwstawiając jego tezom, kryjącym słabo zamaskowane usprawiedliwienie dyskryminacji, obfitą kompilację 232 stron dokumentów, analiz, wykresów i wyliczeń. Zgromadziła wyniki badań dotyczących kobiecych comiesięcznych dolegliwości bólowych, długości cyklu menstruacyjnego, codziennej aktywności fizycznej kobiet, a także ich wyniki w nauce, uwzględniając przy tym wiele wskaźników fizjologicznych, takich jak tętno, temperatura ciała czy ilość oddawanego moczu. Uzupełniła te dane o rezultaty samodzielnie przeprowadzanych testów siły mięśni przed menstruacją, w czasie jej trwania oraz po. Prezentując strona po stronie dowody na potwierdzenie konkluzji zawartej w swojej pracy, Jacobi starała się zachowywać nienaganną bezstronność. Jeśli kobiety cierpiały z powodu wycieńczenia, skrofulozy, anemii bądź neuralgii, to wbrew sugestiom Clarke’a nie było to rezultatem nazbyt ciężkiej pracy naukowej. Dzięki przeprowadzonym badaniom i analizom dotarła do jasnej, popartej dowodami konkluzji: „Menstruacja z samej swojej natury nie jest niczym, co implikuje konieczność lub choćby przydatność odpoczynku”^().
Praca badawcza – tyleż bezstronna i rzeczowa, co wymowna w swoim wcale nie łagodnym tonie – przyniosła Jacobi Nagrodę Boylstona na Uniwersytecie Harvarda zaledwie trzy lata po tym, jak Clarke, profesor i wykładowca tej samej uczelni, opublikował Sex in Education or, A Fair Chance for Girls. Spór naukowy Jacobi i Clarke’a może sprawiać wrażenie typowej akademickiej różnicy zdań w pewnych szczegółowych kwestiach czy też dysputy tendencyjnego profesora z wnikliwą młodą lekarką. Niemniej w sporze o to, komu należy pozwalać na naukę uniwersytecką, niebagatelną kwestią było to, czy ma się po swojej stronie twarde naukowe dowody. Wkrótce po tym, jak książka Clarke’a umocniła mury uniwersyteckie, Jacobi zdołała systematycznie i skutecznie zlikwidować tę barierę. Jej praca badawcza w wielkim stopniu przyczyniła się do tego, by kobiety miały realną szansę na edukację wyższą – zwłaszcza w dziedzinie nauk ścisłych.
Jacobi od dzieciństwa pragnęła być lekarką. W jednym ze swoich zapisków wspominała: „Rozpoczęłam studia medyczne, kiedy miałam bodajże dziewięć lat. Natknęłam się na wielkiego zdechłego szczura i przeszła mi przez głowę myśl, że jeśli wystarczy mi odwagi, mogę rozbebeszyć to zwierzę i znaleźć jego serce, które bardzo chciałam zobaczyć . Choć wówczas nie wystarczyło mi na to odwagi”^(). Co prawda odłożyła chirurgię diagnostyczną do chwili, aż uzyskała odpowiednią wiedzę, ale w międzyczasie jej zainteresowanie medycyną nigdy nie osłabło. Jednocześnie zajmowała się pisarstwem. Wychowała się w rodzinie renomowanych wydawców książek, praktykowała w rodzinnej firmie, a także pisywała opowiadania i od piętnastego roku życia publikowała je w miesięczniku „Atlantic Monthly”, a następnie w gazecie codziennej „New York Evening Post”.
Ojciec Jacobi nie był zachwycony tym, że postanowiła podjąć naukę na uczelni medycznej. W reakcji na jej postanowienie zaoferował Mary kwotę równą czesnemu za naukę na uniwersytecie – kusił ją marchewką, która miała być jej, jeśli tylko zrezygnuje z edukacji lekarskiej. Jacobi odrzuciła jego propozycję i wyjechała do Żeńskiego College’u Medycznego w Pensylwanii, a następnie kontynuowała naukę w Paryżu. Kiedy matka napisała do niej list z prośbą o zrelacjonowanie wrażeń z paryskich studiów, Jacobi odpowiedziała: „Uważam, że wykazujesz się naiwnością, pytając mnie, czy spotkałam tam wiele wykształconych francuskich dam, które są lekarzami. O czymś takim raczej nikt nie słyszał”^(). W Paryżu Amerykankę uznano za tak wielką osobliwość, że po kilku miesiącach usilnych starań przydzielono jej jako pierwszej w historii kobiecie miejsce na studiach w École de Médecine. Obwarowano to jednak różnymi dodatkowymi zastrzeżeniami. Musiała wchodzić na wykłady oddzielnymi drzwiami i siedzieć w pobliżu profesora. Od reszty studentów zawsze miał ją oddzielać bufor w postaci pustych siedzeń wokół niej. Jacobi żartowała, że nosi pierwszą halkę, jaką kiedykolwiek widziały uczelniane sale od chwili założenia szkoły. Niezależnie od tak osobliwych okoliczności asymilacja w gronie studentów i profesorów przychodziła jej z łatwością. Jak pisała: „Czuję się tak bardzo zadomowiona, jakbym spędziła tutaj całe swoje życie”^().
Wróciwszy do Stanów Zjednoczonych po pięcioletnim pobycie w Paryżu, Jacobi rozpoczęła wykłady w Żeńskim College’u Medycznym przy Nowojorskim Szpitalu dla Kobiet i Dzieci. Prowadziła również praktykę lekarską i starała się stworzyć jak najlepsze szanse dla innych kobiet pragnących zajmować się medycyną. Pomogła założyć Stowarzyszenie Medyczne Kobiet powstałe w Nowym Jorku w 1872 roku, uruchomiła we wspomnianym Nowojorskim Szpitalu dla Kobiet i Dzieci pierwszy oddział dziecięcy z prawdziwego zdarzenia, a także stała się pierwszą kobietą przyjętą w poczet członków Nowojorskiej Akademii Medycznej. Kiedy zdiagnozowano u niej nowotwór mózgu, dokumentowała symptomy choroby tak skrupulatnie, jakby starała się obalić jedną z niedorzecznych hipotez Clarke’a. Swoje zapiski zatytułowała: „Opis wczesnych objawów oponiaka uciskającego móżdżek, wskutek czego autorka zmarła. Spisane własnoręcznie”. Jacobi zawsze lubiła mieć ostatnie słowo.
Anna Wessels Williams (1863–1954)
bakteriologia • Amerykanka
Wprawdzie Anna Wessels Williams wierzyła, że współpraca ma zasadnicze znaczenie w działalności naukowej, ale chętnie korzystała z każdej sposobności, by cieszyć się samotnością. W wolnym czasie uwielbiała latać wyczynowymi samolotami do akrobacji powietrznych, nie bacząc na mrożące krew w żyłach ryzyko, zwłaszcza w przypadku maszyn z okresu przed pierwszą wojną światową. Najbardziej rozkoszowała się przy tym uczuciem szybowania w przestworzach – w owym czasie dostępnym dla tak niewielu ludzi. Na ziemi również gromadziła sterty mandatów za przekroczenie prędkości, najwyraźniej nie potrafiła oprzeć się pokusie wyprzedzania wszystkich, którzy znaleźli się na jej drodze. Williams była rzeczywiście osamotniona, również w swojej pracy w laboratorium diagnostycznym Wydziału Zdrowia Publicznego Nowego Jorku, gdzie dokonała jednego z największych odkryć w historii jednostki. W 1894 roku udało jej się wyizolować szczep bakterii odpowiedzialnej za wywoływanie ostrej choroby zakaźnej zwanej błonicą bądź dyfterią. Odkrycie to odegrało kluczową rolę w opracowaniu sposobu produkcji przemysłowych ilości antytoksyny niezbędnych do skutecznego zwalczania infekcji.
Współcześnie błonica należy do chorób znajdujących się pod kontrolą, jednak kiedy Williams pracowała nad tym zagadnieniem, była tak rozpowszechniona, że osiągała „niemalże epidemiczne poziomy”^(). Choroba przenosiła się przede wszystkim drogą kropelkową, przy kaszlnięciu lub nawet podczas zwykłej rozmowy. Początkowo dyfteria powodowała u zakażonych jedynie gorączkę lub dreszcze, ale w już rozwiniętej, ciężkiej postaci siała potworne spustoszenie w całym organizmie, doprowadzając do ogólnego zatrucia, porażenia mięśni, zaburzeń pracy serca i układu nerwowego. Z powodu błonicy umierało wiele dzieci, a szczególnie narażone na chorobę były te, które żyły w ubóstwie.
Antytoksynę przeciwko błonicy odkrył zaledwie cztery lata wcześniej, w 1890 roku, Emil von Behring. Było to wielkie dokonanie, przełomowe odkrycie medyczne, za które von Behring otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny w 1901 roku. Odkrycie metody zwalczania infekcji to jedna sprawa, ale opracowanie sposobu zastosowania jej w skali globalnej to już zupełnie co innego. Antytoksyna von Behringa wymagała toksyny w celu aktywacji i przez kilka lat naukowcy tkwili w miejscu, ponieważ posiadali niewielkie ilości cennej substancji leczniczej. Po prostu nie dysponowali wystarczającymi ilościami serum, by zrobić z niego praktyczny użytek. Choroba wciąż się rozprzestrzeniała, zbierając coraz większe żniwo wśród ludności i rokrocznie uśmiercając tysiące dzieci.
Pod kierownictwem Williama H. Parka z laboratorium diagnostycznego Wydziału Zdrowia Publicznego Anna Williams zajęła się wykrywaniem takiego szczepu bakterii, który zapewniłby odpowiednio silną toksynę, by móc skuteczniej aktywować antytoksynę, co pozwoliłoby na produkowanie masowych ilości substancji. Przełom nastąpił, kiedy William H. Park przebywał poza laboratorium, na wakacjach. Anna Wessels Williams wyizolowała szczep bakterii zdolny generować toksynę pięćset razy silniejszą od tej, która była dostępna wcześniej. Tak silna toksyna pozwalała również zmniejszyć koszty produkcji lekarstwa.
Nowy szczep otrzymał nazwę Park-Williams No. 8. Williams zwykła podkreślać, że odkrycie, nieważne, jak wielkie, rzadko jest osiągnięciem tylko jednego naukowca. Dostrzegała konieczność i zalety współdziałania w pracy badawczej. Koniec końców swoje powodzenie w badaniach eksperymentalnych zawdzięczała również wcześniejszemu sukcesowi von Behringa. Ponadto była autentycznie wdzięczna za to, że w nazwie znalazło się również jej nazwisko obok nazwiska szefa laboratorium. Jak sama wyznała: „To moje szczęście i honor być w tak szczególny sposób powiązaną z doktorem Parkiem”^(). Jednak z czasem okazało się, że preparat Park-Williams No. 8 w praktyce miał zbyt długą nazwę, dlatego też specjaliści, którzy z niego korzystali, nieoficjalnie, na użytek roboczy zazwyczaj skracali ją do „Park 8”. Tym samym pionierskie dzieło Williams zostało poniekąd zepchnięte w cień.
Williams jednak nie zajmowała się nauką z myślą o sławie. Nie dbała o to, jak wiele szczepów bakterii będzie nosiło jej nazwisko. Jej poczucie sensu i autentyczna satysfakcja wypływały zawsze z praktycznych zastosowań medycznych jej odkryć. Zaś Park 8 pod względem korzyści zdrowotnych dla społeczeństwa odniósł spektakularny sukces. Nowy preparat znacznie zwiększył dostępność leku i radykalnie obniżył koszty jego produkcji. Williams w wielkim stopniu przyczyniła się do spowolnienia rozprzestrzeniania się choroby. W ciągu roku od chwili dokonania przez nią przełomowego odkrycia antytoksyna przeciwko dyfterytowi weszła do masowej produkcji. Aby możliwie sprawnie zaspokoić ogromne zapotrzebowanie, masowe ilości preparatu leczniczego dostarczono bezpłatnie lekarzom w Stanach Zjednoczonych i Anglii.
Decyzja Williams o poświęceniu się nauce narodziła się, gdy Anna była świadkiem pewnego koszmarnego wydarzenia, nad którym nie miała żadnej kontroli, ponieważ brakowało jej odpowiedniej wiedzy i umiejętności praktycznych. W 1887 roku jej siostra urodziła martwe dziecko i przy tym sama niemal umarła. W przekonaniu Williams, gdyby asystująca przy porodzie akuszerka miała większą wiedzę i lepsze przygotowanie praktyczne, z pewnością udałoby się uniknąć tego nieszczęścia. Tragiczne wydarzenie przesądziło o jej decyzji. Postanowiła zdobyć wykształcenie, by w przyszłości walczyć z tego rodzaju medyczną ignorancją w kwestiach życia i śmierci.
Niemal natychmiast po traumatycznym zdarzeniu zrezygnowała z posady nauczycielki, by podjąć studia w Żeńskim College’u Medycznym przy Nowojorskim Szpitalu dla Kobiet i Dzieci. Zajęcia na uczelni medycznej uznała za pasjonujące. „Wstąpiłam na drogę, której wcześniej kobiety praktycznie nie obierały – pisała. – W owym czasie miałam najgłębszą wiarę w siłę każdej ludzkiej indywidualności, której wystarczają wola i umiejętności, bez względu na płeć, rasę, religię czy jakiekolwiek inne czynniki. Dlatego też żywiłam przekonanie, że kobiety powinny mieć równe szanse, by tak samo jak mężczyźni móc bez przeszkód doskonalić własne zdolności”^(). W 1891 roku uzyskała dyplom doktora nauk medycznych.
W Wydziale Zdrowia Publicznego Nowego Jorku niemal do razu miała szansę zająć się problemem trapiących ludność chorób. Przełom w sprawie błonicy nastąpił podczas pierwszych dwunastu miesięcy jej pracy w nowojorskim Wydziale Zdrowia Publicznego, w 1894 roku, kiedy wciąż jeszcze była wolontariuszką. Wkrótce potem wciągnięto ją na listę płac i przydano jej tytuł: asystentka bakteriologa.
Williams, kreatywna i nieustraszona, dwa lata później, w 1896 roku, wzięła roczny urlop naukowy i wybrała się w podróż do Paryża, aby prowadzić badania nad szkarlatyną w Instytucie Pasteura. Na miejscu zetknęła się z zupełnie inną kulturą pracy: panowała tam skrytość, obowiązywał zakaz rozmów o drażliwych problemach badawczych, a pracownicy nie dzielili się niczym, nawet nie udostępniali sobie nawzajem zwłok do badań. Williams liczyła na to, że w przypadku szkarlatyny uda się jej dokonać czegoś podobnego jak w przypadku dyfterytu, jednak jej starania zakończyły się klapą.
Nieudaną podróż badawczą uratowała wścieklizna, a raczej narastająca świadomość problemów związanych z diagnozowaniem i leczeniem owej choroby. Kiedy nadszedł czas, by Williams wróciła do Stanów Zjednoczonych, zabrała ze sobą porcję pierwszych kultur szczepionki przeciwko wściekliźnie. W swoim laboratorium w nowojorskim Wydziale Zdrowia Publicznego rozpoczęła rozmnażanie przywiezionych kultur. Ostatecznie udało jej się uzyskać tyle preparatu, by wyprodukować szczepionki dla piętnastu osób. Wkrótce po tym, jak Williams zainteresowała się wścieklizną, produkcja szczepionki przeciwko tej chorobie stała się jedną z ważnych dziedzin działalności farmaceutów w Stanach Zjednoczonych.
Gdy Williams rozwiązała jedną część problemu, skupiła uwagę na kwestii diagnozowania choroby. Wścieklizna przysparzała ogromnych trudności diagnostycznych, ponieważ gdy udawało się rozpoznać u chorego objawy fizyczne, było już za późno na podanie szczepionki. Choroba atakuje układ nerwowy i mózg, dlatego Williams tam właśnie zaczęła poszukiwać charakterystycznych „markerów”, jakie wirusy na ogół rozmieszczają w ludzkim organizmie. Bez dwóch zdań: wirus w jakiś sposób zmieniał strukturę komórek mózgowych. To była cenna informacja, jednak Williams ponownie ominął zasłużony rozgłos, ponieważ kiedy wielokrotnie weryfikowała wyniki, pewien włoski lekarz Adelchi Negri niezależnie od niej ogłosił odkrycie specyficznych komórek mózgowych powstających wskutek wścieklizny. Wyprzedził ją o włos, publikując tę informację w pewnym czasopiśmie naukowym (i dziś owe komórki modyfikowane przez wirusa wścieklizny noszą nazwę ciałek Negriego).
Po badaniach nad wścieklizną Williams kontynuowała pracę, zajmując się między innymi chorobami wenerycznymi, infekcjami oczu, grypą, zapaleniem płuc, zapaleniem opon mózgowych i ospą. Od samego początku napędzało ją pragnienie „przeniknięcia tajemnic życia, zrozumienia: co, dlaczego, kiedy, gdzie i jak – tłumaczyła. – Ta cecha nasilała się z biegiem lat, aż w końcu stała się prawdziwą pasją”^().
W 1934 roku burmistrz Nowego Jorku Fiorello La Guardia zmusił Williams i prawie stu innych pracowników do przejścia na emeryturę, ponieważ byli w wieku powyżej siedemdziesięciu lat. Burmistrz przerwał pracę naukową Anny Wessels Williams, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę z jej bezcennego wkładu w rozwój bakteriologii. Jak sam stwierdził, była „naukowcem o międzynarodowej renomie”^(). Z czasem na cześć burmistrza nazwano jedno z nowojorskich lotnisk, Williams nigdy nie potrzebowała tego rodzaju uznania.
Alice Ball (1892–1916)
chemia • Amerykanka
Jack London nazwał półwysep Kalaupapa, skrawek lądu w północnej części wyspy Molokai na Hawajach, „dnem piekieł, najstraszniejszym miejscem na ziemi”^(). Obszar ten z trzech stron okalają wody oceanu. Z czwartej strony zamykają go urwiste skały wysokie na ponad siedemset metrów. Niełatwo było się tam dostać, a jeszcze trudniej było się stamtąd wydostać.
Mieszkańców tego miejsca nazywano niegdyś żywymi trupami. Począwszy od 1866 roku, przez mniej więcej osiemdziesiąt lat była to kolonia trędowatych, do której przymusowo zesłano około ośmiu tysięcy ludzi wywleczonych z domostw i przewiezionych do odciętej od świata enklawy, z której nigdy już nie powrócili. Dla rodziny chorego takie zesłanie było równoznaczne ze śmiercią bliskiego. Odbywał się wówczas formalny pogrzeb, następował podział majątku, a członkowie rodziny opłakiwali stratę krewnego, mimo iż przecież wciąż żył. Jednak osoby cierpiące z powodu trądu uznawano za zagrożenie i źródło choroby, dlatego też bez możliwości leczenia były skazane na banicję i śmierć.
Trąd powoduje rozmaite chorobowe zmiany i zwyrodnienia skóry. Atakuje błony śluzowe oczu, nosa i gardła, następnie uszkadza nerwy obwodowe (a więc wszystkie poza ośrodkowym układem nerwowym, w skład którego wchodzą mózgowie i rdzeń kręgowy). Dochodzi do zaburzenia czucia i osłabienia odczuwania bólu, co z kolei sprzyja urazom, zanikowi mięśni oraz deformacjom tkanek kostno-stawowych. Na skórze pojawiają się nacieki i grudki, a także dochodzi do zniszczenia i ubytków głębszych tkanek. Wszystkie te dolegliwości powodują prątki trądu, bakterii pokrewnej prątkowi gruźlicy. Trąd wcale nie jest tak bardzo zaraźliwy, jak sądzi większość ludzi, a jednocześnie lekarze do dziś nie do końca rozumieją, w jaki sposób dochodzi do zakażenia, choć od wieków uznaje się, że odpowiedzialny za nie jest przede wszystkim bezpośredni kontakt z chorą osobą.
Przez stulecia do leczenia objawów trądu wykorzystywano olej czaulmugrowy – pochodzący z rośliny drzewiastej zwanej uśpianem różnolistnym (Hydnocarpus wightiana). Pacjenci smarowali nim skórę, spożywali go, a nawet wstrzykiwali go sobie podskórnie, jednak każda z metod aplikacji rodziła rozmaite problemy. Wcieranie go w skórę jak olejku kosmetycznego nie dawało żadnych niekorzystnych skutków, lecz również niewiele pomagało. Ostry, przykry smak oleju, gdy podawano go doustnie, nierzadko wywoływał u pacjenta mdłości. Przy wstrzyknięciu olej gromadził się pod skórą i z trudem się rozprowadzał. Kiedy zaś powoli rozchodził się w ciele, powodował palący ból. Nie było rozwiązania idealnego.
Naukowcy oczywiście szukali lepszych metod leczenia. Pewien chirurg o nazwisku Harry T. Hollmann ze szpitala Kalihi w Honolulu w szczególny sposób zainteresował się tą grupą pacjentów, ponieważ kiedy mieszkańcy kolonii dla trędowatych zapadali na jakieś inne choroby, był jednym z lekarzy, którzy się nimi zajmowali (kolonia na Kalaupapa znajdowała się na sąsiedniej wyspie). Olej czaulmugrowy sprowadzono na Hawaje w 1879 roku, a Hollmann od razu rozpoczął stosowanie nowego specyfiku. U niektórych pacjentów rzeczywiście dawało się zauważyć poprawę, lecz na ogół korzyści lecznicze były znikome i trudne do przewidzenia. (Inna sprawa, że nierzadko oszuści handlowali podrobionym olejem czaulmugrowym).
Hollmann należał do licznego grona naukowców, którzy na całym świecie poszukiwali lepszej metody aplikowania oleju pod postacią preparatu do iniekcji w terapii trądu. Do tego jednak niezbędny był chemik lub chemiczka – taka jak Alice Ball.
Kiedy Hollmann zgłosił się do niej, Ball była młodą, dwudziestokilkuletnią wykładowczynią w College’u Hawajskim. W 1912 roku ukończyła studia licencjackie w zakresie chemii na Uniwersytecie Stanu Waszyngton, następnie w 1914 roku uzyskała drugi licencjat w dziedzinie farmacji. Przez pewien czas mieszkała na Hawajach w dzieciństwie, kiedy jej rodzice przeprowadzili się z Waszyngtonu do Honolulu ze względu na cieplejszy klimat – mając nadzieję, że złagodzi on dolegliwości artretyczne, z powodu których cierpiał dziadek Ball. Mieszkali tam rok. Po śmierci dziadka rodzina powróciła do kontynentalnych Stanów Zjednoczonych i osiedliła się w Seattle.
Po studiach na Uniwersytecie Stanu Waszyngton Ball opublikowała artykuł w czasopiśmie naukowym „Journal of the American Chemical Society”, następnie wróciła na Hawaje, żeby tam zdobyć tytuł magistra chemii. W 1915 roku została pierwszą kobietą i zarazem pierwszą osobą pochodzenia afroamerykańskiego, która uzyskała dyplom magistra w College’u Hawajskim. Po ukończeniu studiów kontynuowała pracę na uczelni jako wykładowczyni.
Kiedy nawiązała współpracę z Hollmannem, problem terapii z pomocą oleju czaulmugrowego nadal spędzał sen z powiek wielu ówczesnym naukowcom. Jeśli jakaś substancja nie rozpuszcza się w wodzie, farmaceuci często przetwarzają ją tak, by uzyskać z niej sole, z których wykonuje się roztwory dobrze wchłaniane przez organizm. Jednak w konkretnym przypadku gęstego oleju czaulmugrowego cząsteczki soli byłyby zbyt duże i mogłyby doprowadzić do poważnego uszkodzenia czerwonych krwinek krwi. Alice Ball musiała wymyślić inną metodę aplikacji oleju.
W postaci nieprzetworzonej olej czaulmugrowy konsystencją bardziej przypomina miód niż na przykład oleje spożywcze stosowane w kuchni. Ball musiała zatem znaleźć sposób na jego rozrzedzenie. Najpierw wyizolowała długie łańcuchy kwasów tłuszczowych z czystego oleju czaulmugrowego. Następnie musiała uzyskać z nich estry etylowe, które lepiej wiązałyby się z wodą, były równomiernie absorbowane i nie wytrącały się w postaci osadu. Aby wymusić reakcję mającą wytworzyć rzadszy i mniej kleisty preparat, Ball zastosowała alkohol i chemiczny katalizator.
Za sprawą chemicznej finezji Ball stała się pierwszą osobą na świecie, która pomyślnie spreparowała olej tak, by dawał się aplikować w zastrzykach i był dobrze wchłaniany przez organizm. Preparat nie powodował powstawania odczynów skórnych i obszarów zapalnych. Nie miał przykrego smaku. Miał za to zwiększoną skuteczność. Ball udało się tego dokonać w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat, co więcej, łączyła wówczas pracę naukową z wykładami akademickimi.
Wkrótce po szczęśliwym rozwiązaniu problemu poznała również inne oblicze chemii. Miała dwadzieścia cztery lata, kiedy w trakcie jednego z wykładów omyłkowo nawdychała się chloru w postaci gazowej. Nastąpiła nadzwyczaj szkodliwa dla organizmu reakcja chemiczna. Chlor reaguje z zawartą w ludzkim organizmie wodą, którą przemienia w kwas. Ball została przetransportowana samolotem do Seattle, ale zniszczenia organizmu okazały się zbyt poważne i leczenie nic nie dało. Alice Ball zmarła.
Dwa lata po odkryciu dokonanym przez Ball, w 1918 roku, w artykule zamieszczonym w „Journal of the American Medical Association” donoszono o tym, że siedemdziesięciu ośmiu pacjentów cierpiących na trąd i przyjętych do szpitala na Hawajach zostało wypisanych – ale nie do kolonii w Kalaupapa, lecz do swoich domów. Opracowany przez Ball preparat z oleju czaulmugrowego działał znakomicie. W ciągu kolejnych czterech lat ani jednego nowego pacjenta nie zesłano do Kalaupapa, a pozostałe kolonie trędowatych zlikwidowano, pozwalając chorym na powrót do społeczeństwa – wszystko to dzięki niezwykłej kobiecie, afroamerykańskiej pionierce, która potrafiła przełamać bariery dotyczące płci, rasy i wreszcie medycznych zastosowań preparatów olejowych.
Gerty Radnitz Cori (1896–1957)
biochemia • Czeszka
„W pracy naukowca niezapomniane momenty należą do rzadkości i przychodzą po wielu latach wyczerpującej harówki, kiedy zasłona zakrywająca sekrety natury zdaje się nagle unosić, a to, co mroczne i chaotyczne, nagle objawia się w jasnym i pięknym świetle oraz porządku”^(). Tak brzmiały słowa Gerty Cori zarejestrowane po raz pierwszy dla serii audycji radiowych This I Believe (W to wierzę) i odtworzone ponownie podczas jej pogrzebu w 1957 roku.
W trakcie swojej kariery Cori oraz jej mąż i zarazem współpracownik Carl wielokrotnie unosili tę zasłonę tajemnicy, ujawniając przed światem wiele zdumiewających odkryć, między innymi dotyczących procesów tak fundamentalnych jak zasilanie ludzkich mięśni przez pokarm. Kiedy dziś mówimy o glikogenie i kwasie mlekowym oraz o tym, w jaki sposób ich działanie wiąże się z aktywnością fizyczną i pracą mięśni, w istocie mówimy o szeregu procesów i cyklów biochemicznych, które rozpatrywane wspólnie noszą nazwę cyklu Corich. Małżeństwo Corich jako pierwsze wyprodukowało czysty glikogen w próbówce, co było rzeczywiście wielkim osiągnięciem bioinżynieryjnym, zważywszy, że kiedy tego dokonali w 1939 roku, nikt nigdy wcześniej nie zdołał wytworzyć dużej biologicznej cząsteczki poza żywymi komórkami. Ponadto wydzielili całą masę rozmaitych enzymów i następnie sprawdzali, w jaki sposób są one w stanie uruchamiać bądź przerywać różne reakcje chemiczne zachodzące w organizmie. Współcześnie wiedza o tych odkryciach jest tak fundamentalna dla zrozumienia biochemii, że należy do standardowego programu nauczania w szkołach średnich.
Od 1931 roku aż do śmierci Gerty małżeństwo kierowało laboratorium na Uniwersytecie Waszyngtona w Saint Louis, placówką uznawaną za główny ośrodek badań nad enzymami. Z całego świata zjeżdżali tam naukowcy, by pracować z parą wybitnych specjalistów, a wśród osób, które przewinęły się przez laboratorium, znalazło się aż pięciu laureatów Nagrody Nobla.
Gerty Cori była laboratoryjnym geniuszem ze skłonnością do perfekcjonizmu i bacznie pilnowała rzetelności w gromadzeniu danych eksperymentalnych. Pracowała w zawrotnym tempie i potrafiła porwać do równie intensywnej pracy wszystkich współpracowników, łącznie z własnym mężem. Śledziła na bieżąco wyniki najbardziej aktualnych badań, co tydzień rozsyłając swoich studentów do bibliotek, by kopiowali najciekawsze artykuły naukowe. Kiedy natrafiła na coś nadzwyczaj interesującego, zwykła niezwłocznie powiadamiać o tym Carla. W każdej sytuacji paliła ogromne liczby papierosów, co poniekąd stanowiło ewidentne świadectwo jej frenetycznego usposobienia.
Bywała wprawdzie surowa dla kolegów, ale jej styl zarządzania laboratorium wynikał z intencji zachowania idealnych warunków do eksperymentów – i z autentycznej ekscytacji, że wykonuje wielką pracę w dziedzinie biochemii. Jeśli zdarzyło jej się zatrudnić w laboratorium nieodpowiednią osobę, była ogromnie zawiedziona, ponieważ opóźniała się praca nad tym, co ją autentycznie pasjonowało.
U podstaw wielu spośród przełomowych odkryć laboratoryjnych tkwiła partnerska współpraca Gerty z Carlem, która zawiązała się już w trakcie wspólnych studiów w szkole medycznej na uniwersytecie praskim podczas zajęć z anatomii. Jeszcze przed zawarciem małżeństwa Gerty i Carl publikowali wspólnie artykuły naukowe. Kiedy wzięli ślub w 1920 roku, po prostu chcieli tę owocną współpracę kontynuować. Jednakże w Europie Wschodniej pracę naukową utrudniało wiele czynników politycznych, społecznych i geograficznych. Aby poślubić Carla, Gerty przeszła na katolicyzm, lecz mimo to w Czechosłowacji panował tak silny antysemityzm, że Carl obawiał się, iż perspektywy zawodowe żony pozostaną mocno ograniczone ze względu na jej żydowskie pochodzenie. Ówczesne granice dawnego cesarstwa austro-węgierskiego nie były zbyt szczelne. Dzięki temu w pewnym momencie Carl z grupą przyjaciół ubranych w odzież robotniczą mogli potajemnie rozebrać i spakować laboratorium w Czechosłowacji, by potem odtworzyć je na Węgrzech.
Małżeństwo Corich uznało, że najlepsze perspektywy pracy naukowej będzie miało za oceanem. Carl otrzymał propozycję pracy etatowej w Buffalo w stanie Nowy Jork, w ośrodku badawczym specjalizującym się w szczególnie ciężkich chorobach. Gerty pozostała w Europie, w Szpitalu Dziecięcym w Wiedniu, gdzie zajmowała się między innymi badaniami nad wrodzonymi wadami tarczycy, aż do chwili, gdy Carl załatwił jej pracę w swoim amerykańskim ośrodku badawczym na stanowisku asystentki patologa. Sześć miesięcy po przeprowadzce Carla do Stanów Zjednoczonych Gerty wyruszyła za ocean w ślad za nim.
W Buffalo oboje walczyli o niezależność. Kiedy pewien dyrektor dodał swoje nazwisko do ich artykułu, nawet nie pytając o zgodę, Cori usunęli je przed wysłaniem rękopisu do drukarni. Kiedy inny z dyrektorów próbował lansować własną teorię, że nowotwory są sprawką pasożytów, Gerty odmówiła podpisania się pod tym i niemalże straciła posadę. Jedynym sposobem na zachowanie stanowiska było ograniczenie się do przestrzeni własnego laboratorium i przerwanie współpracy z Carlem, tak jak tego zażądał dyrektor. Naturalnie kontynuowali ukradkiem wymianę informacji o swoich badaniach, porównując rezultaty prac i dzieląc się wnioskami.
Wkrótce jednak mogli otwarcie powrócić do intensywnej kooperacji, zagłębiając się w studia nad glikogenem. W ciągu sześciu lat opublikowali pięćdziesiąt artykułów naukowych i opracowali ogólny schemat cyklu Corich.
Na kolejnym etapie kariery wiele dobrych uczelni zabiegało o Carla: Uniwersytet Cornella, Uniwersytet w Toronto czy Szkoła Medyczna funkcjonująca przy Uniwersytecie w Rochester. Tymczasem Gerty stanowiła dla męża przeszkodę w przeniesieniu do nowej pracy. Od jednej ze szkół, które zabiegały o Carla, otrzymała wręcz reprymendę – powiedziano jej, że torpeduje jego karierę. Zarządy uczelni na ogół nie rozumiały, że najlepsze wyniki Cori osiągali, pracując jako zespół. Niewątpliwie w grę wchodził jawny seksizm, ale w zatrudnieniu żony przeszkadzały również zasady nepotyzmu. Kiedy tak ogromne rzesze Amerykanów pozostawały bez pracy po Wielkim Kryzysie, do zatrudnienia dwojga członków tej samej rodziny na tym samym uniwersytecie odnoszono się z niechęcią.
Szkoła Medyczna na Uniwersytecie Waszyngtona w Saint Louis znalazła rozwiązanie, poniekąd dzięki temu, że była częściowo instytucją prywatną, nie wyłącznie państwową. Carl otrzymał stanowisko profesora, a Gerty posadę jego asystentki. Mimo iż formalnie nie pracowali na takich samych stanowiskach, Gerty zawsze miała co najmniej równy udział w pracach badawczych.
Oboje stale spotykali się w pracy i bez końca potrafili rozprawiać o swoich badaniach, ale utrzymywali również nadzwyczaj bliską relację poza laboratorium. Spędzali czas wolny na wspólnych wycieczkach rowerowych, dużo czytali i rozmawiali o literaturze, starając się w domu nie mówić zbyt wiele o pracy. Kiedy przebywali na uniwersytecie, godzinna przerwa na lunch stawała się czymś na kształt popisu ich gawędziarstwa. Swoich kolegów zadziwiali rozmowami na temat rozległych pasji. Dyskutowali o wszystkim – od ulubionego wina po lektury dla przyjemności.
Kiedy tylko przerwa dobiegała końca, natychmiast z powrotem pogrążali się w pracy. W 1936 roku odkryli, w jaki sposób organizm przemienia glikogen w cukier. Ostatni okres dekady lat trzydziestych XX wieku poświęcili na wyszukiwanie nowych enzymów i odkrywanie, w jaki sposób działają. Kiedy udało im się wyizolować fosforylazę, były to pierwsze w historii biochemii badania metabolizmu węglowodanów na poziomie komórkowym.
Glikogen z próbówki dał im – oraz sporej społeczności naukowców – kolejny impuls do wytężonej pracy. Carl uczynił spektakl z prezentacji wyników badań, pokazując glikogen na oczach publiczności zgromadzonej na konferencji i puszczając próbówkę w obieg, tak by każdy mógł przyjrzeć się substancji.
Naciski z zewnątrz sprawiły, że w końcu Gerty zyskała należny status na uniwersytecie. Para naukowców otrzymała propozycje pracy i uzyskania tytułów profesorskich z Uniwersytetu Harvarda i z Rockefeller Center. Odrzuciła je, ponieważ kierownictwo Uniwersytetu Waszyngtona zareagowało wówczas awansem dla Gerty.
Rozpoczął się okres nadzwyczaj produktywnej pracy. Według Sharon Bertsch McGrayne, dziennikarki specjalizującej się w tematyce historii nauki, „laboratorium dokonało tak wielu odkryć w tak wielkim tempie u schyłku lat czterdziestych i na początku lat pięćdziesiątych XX wieku, że Carl zaczął się tym martwić”^(). Liczne sukcesy nie były w żadnym razie zasługą szczęścia, lecz ciężkiej pracy. Gerty tkwiła w laboratorium dzień w dzień. Władze uniwersytetu musiały usilnie prosić naukowczynię, by opuściła je choćby na czas malowania ścian w pomieszczeniu pilnie wymagającym remontu.
W 1947 roku Gerty wraz z Carlem otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny za „odkrycie przebiegu katalitycznej przemiany glikogenu”^(). W tym samym roku dowiedziała się, że choruje na rzadką postać anemii, która miała ją uśmiercić w ciągu dekady. Cori poddawała się wszelkim możliwym formom terapii. Małżonkowie podróżowali po całym świecie w nadziei odnalezienia jakiejś metody, która polepszyłaby stan zdrowia Gerty. Naukowczyni trzymała w sekrecie fakt, że choruje, choć jej współpracownicy potrafili dostrzec przejawy podupadającego zdrowia. Carl wstawił do laboratorium żony kanapę, tak by mogła odpoczywać w pracy. Gerty była osłabiona wskutek częstych transfuzji krwi i coraz częściej reagowała frustracją. W jednym z ataków choroby zwolniła nawet pielęgniarki, które Carl wynajął, by się nią opiekowały. Nie mogła już być dawną Gerty, która pędziła korytarzami uczelni podekscytowana z powodu jakiegoś odkrycia, niemniej nie przestawała pracować z niegasnącym zapałem. Kiedy już nie była w stanie przejść z jednego pomieszczenia laboratoryjnego do drugiego, Carl brał ją na ręce i przenosił tam, gdzie chciała. Pracowali razem do samego końca.
PRZYPISY
Douglas Martin, Yvonne Brill, a Pioneering Rocket Scientist, Dies at 88, „New York Times”, 30 marca 2013.
Evelyn Sharp, Hertha Ayrton: 1854–1923, a Memoir, E. Arnold & Company, Londyn 1926.
Tamże.
Cyt. za: Lynn Sherr, Sally Ride: America’s First Woman in Space, Simon & Schuster, Nowy Jork 2014.
List z 25 stycznia 2014, cyt za: Sociological Images, http://thesocietypages.org/socimages/2014/01/31/this-month-in-socimages-january-2014/.
Edward H. Clarke, Sex in Education or A Fair Chance for Girls, James R. Osgood and Company, Boston 1875.
Tamże.
Tamże.
Mary Putnam Jacobi, Life and Letters of Mary Putnam Jacobi, G.P. Putnam’s Sons, Nowy Jork 1925.
Mary Putnam Jacobi, The Question of Rest for Women During Menstruation, G.P. Putnam’s Sons, Nowy Jork 1877
Mary Putnam Jacobi, Life and Letters of Mary Putnam Jacobi, G.P. Putnam’s Sons, Nowy Jork 1925.
Tamże.
Tamże.
John Emrich, Anna Wessels Williams, M.D.: Infectious Disease Pioneer and Public Health Advocate, „AAI Newsletter”, marzec/kwiecień 2012.
Dr Anna Wessels Williams, w: Changing the Face of Medicine, National Library of Medicine, www.nlm.nih.gov/changingthefaceofmedicine/physicians/biography_331.html, dostęp 1 listopada 2013.
Cyt. za: Regina Markell, Morantz-Sanchez, Sympathy & Science: Women Physicians in American Medicine, University of North Carolina Press, Chapel Hill 2000.
Tamże.
94 Retired by City; 208 More Will Go, „New York Times”, 24 marca 1914.
Jack London, Żegluga na jachcie „Snark”, tłum. Jerzy Bohdan Rychliński, Wydawnictwo E. Kuthana, Warszawa 1949.
Gerty Cori, This I Believe, w rozmowie z Edwardem R. Murrowem, 2 września 1952.
Sharon Bertsch McGrayne, Nobel Prize Women in Science: Their Lives, Struggles, and Momentous Discoveries, 2nd ed., National Academies Press, Waszyngton 2001.
Gerty Cori – Facts, Nobel Prize, http://www.nobelprize.org/nobel_prizes/medicine/laureates/1947/cori-gt-facts.html, dostęp 20 sierpnia 2014.