Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Urodziny i inne opowiadania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Urodziny i inne opowiadania - ebook

Urodziny i inne opowiadania to zbiór historii o różnej tematyce pisanych przez wiele lat i inspirowany szczególnymi wydarzeniami. Świat doznawany i stworzony w wyobraźni z niezwykłą wrażliwością i dojrzało-ścią został pokazany w sposób niebanalny skłaniając do zadumy i refleksji. Świat fantazji przeplata się z rzeczywistością tworząc krainę baśni i szarą prozę życia. Urodziny i inne opowiadania to zbiór opowiadań, które były pisane od najmłod-szych lat do czasu pełnoletności.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-479-6
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Urodziny

29.08.2016 R.

Gdy tylko przestałam słyszeć ostatnią tego dnia szamotaninę, odczekałam kilka minut i ostrożnie otworzyłam oczy. Podniosłam się na łokciach lustrując wzrokiem otoczenie. Wszystkie światła zgasły, zniknęła nawet jasna szpara pod drzwiami. Przez cienkie firanki sączyła się księżycowa poświata pozwalająca mi zobaczyć zarys przedmiotów. Dwupiętrowych łóżek, ustawionych pod ścianą jak niemi żołnierze. Kilkunastu śpiących postaci, niektóre delikatnie podrygające bądź kopiące przez sen. Małych regałów, w których mieściło się tyle, co nic. A zresztą, co można by tam włożyć? Obrączkę dla nowo narodzonego dziecka, stare zdjęcia z rodziną, ulubionego pluszaka? Może niektórzy mogli sobie na to pozwolić. Nie ja. Nie miałam imienia, wybór którego postanowiono dać moim nowym rodzicom. O ile kiedykolwiek ktoś mnie zechce. Nastolatkę, której matka zmarła przy porodzie, a ojciec i jacykolwiek krewni nigdy nie zostali odnalezieni? Lata, kiedy byłam małą dziewczynką z kręconymi czarnymi włoskami i dziecięcym uśmiechem miałam już za sobą. Dokładnie czternaście. Dzień moich urodzin powoli się kończył. Mimo że cały poświęciłam niecierpliwemu wyczekiwaniu i wyglądaniu jakikolwiek oznak, że ktoś pamiętał. Jednak nikt nie podszedł złożyć życzeń. Nawet moja opiekunka. Nawet „najlepsza przyjaciółka”, która wcale nie była najlepsza, ale miałam mały wybór spośród jedynie kilkudziesięciu dziewcząt, które jako jedyne znałam. Tylko czarny kot wskoczył mi na kolana w ten dzień, łaskawie pozwalając się wygłaskać. Ostrożnie wymknęłam się spod kołdry, starając się stąpać cicho i delikatnie. Nikt nie pamiętał, więc pora było, żebym sama zaczęła świętować. Przekradłam się do drzwi, które zaskrzypiały zdradziecko przy próbie otwarcia. Za moimi plecami ktoś mruknął niezadowolony, słychać było odgłos przekręcania się na drugi bok. A potem ponownie zapanowała cisza. Westchnęłam bezgłośnie i przecisnęłam się przez wąską szparę, nie zamykając drzwi za sobą. Zrobię to, jak wrócę. Na korytarzu panowała idealna ciemność. Niepewnie poszłam w stronę, do której drogę poznałam w ten dzień wnikliwie dokładnie. Ominęłam stojącą na samym środku kolumnę, choć przed oczami nadal widziałam tylko ciemność. Wodząc palcami po ścianie ominęłam morną podróbkę obrazu „Mona Lisa”.

O milimetry wyminęłam szafkę ze stojącą na niej wazą. W końcu skręciłam niemalże wpadając na ścianę i podeszłam równo sześć metrów do trzecich drzwi po prawej. Udało mi się zlokalizować klamkę, którą nacisnęłam z ociąganiem.

Oto spiżarnia, jedyne miejsce, gdzie mogę być sama. Miejsce zamknięte zawsze na klucz. Pociągnęłam niepewnie, wiedząc, że plan i tak się nie powiedzie. Nie było najmniejszej szansy, by drzwi tym razem były otwarte.

A jednak… poddały się błyskawicznie, sprawiając, że niemalże upadłam, bo jednak powinny stawiać bierny opór. Zajrzałam niepewnie w mrok spiżarni i weszłam do zastawionego słoikami, puszkami i workami pomieszczenia. Nastąpiłam na samotnego ziemniaka i zamachałam rękoma w przerażeniu, lecz udało mi się odzyskać równowagę. Przejechałam palcami po kilku półkach, aż w końcu natrafiłam na sławetną szafkę. Szafkę, o której od dawna krążyły legendy. Że skrywa ona najróżniejsze słodycze, że te owoce wpychane nam na deser są tylko podpuchą, że tak naprawdę opiekunowie żywią się o wiele wykwintniej.

I zdecydowanie bardziej słodko. Złapałam małą chłodną gałkę i otworzyłam szafkę. Wyciągnęłam rękę przed siebie, oczekując trafić na szeleszczące torby cukierków, puszki pierniczków czy ciastek. A tam… pustka. Przejechałam dokładnie ręką po gładkich jak szkło ściankach. I w końcu na coś trafiłam. Małe, szczelnie opakowane… Wyciągnęłam kulo podobny przedmiot i rozerwałam plastik. Niemal natychmiast do mojego nosa dotarł cudowny zapach babeczki.

— Wszystkiego najlepszego — szepnęłam do siebie i uniosłam babeczkę do ust.

Nagle do moich oczu dotarło zbyt jaskrawe w tym mroku światło. Oderwałam babeczkę od ust i zerknęłam na drzwi, spodziewając się, że stoi w nich ktoś z dorosłych. Lecz tak się nie stało. Drzwi były zamknięte, choć byłam prawie pewna, że ich nie zamykałam. Padało na nie tańczące pomarańczowo-żółte światło. Wystraszona powiodłam wzrokiem do jego źródła. Wtedy ją zobaczyłam. Siedziała na worku ziemniaków, szczupłe nogi wdzięcznie ułożyła przed sobą. Śnieżnobiała sukienka spływała po jej smukłej postaci. Włosy długie, kruczoczarne i lekko pofalowane. Roześmiane błękitne oczy. W rękach trzymała jedną, złotą świeczkę, otuloną palcami jak największy skarb. Wstała, poruszając się jak mgła. Zastygłam z lekko otwartymi ustami, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Kurczowo ściskałam babeczkę, która pod moimi palcami zmieniała się w okruszki. Postać podeszła do mnie, mówiąc coś głosem delikatnym i dźwięcznym, choć nic z tego nie zrozumiałam. Ciepłą dłoń podłożyła pod moją zmuszając mnie, bym rozluźniła palce. Wbiła iskrzącą się świeczkę w miękkie ciasto, popatrzyła na mnie jeszcze raz, jakby z rozżaleniem, że musi sobie iść. I zniknęła. Dopiero wtedy odzyskałam umiejętność logicznego myślenia.

Podsunęłam sobie przed nos babeczkę, na której dumnie wyprostowana stała świeczka, a po niej tańczyły malutkie płomyki. Nagle zwróciłam uwagę na pewien szczegół.

Na złocie zalśniły krwistą czerwienią małe, grawerowane literki. „Od mamy”. Tylko dwa słowa, które wrażenie, przynajmniej na mnie zrobiły piorunujące. Ugryzłam niemal nieświadomie ciastko, nadal wpatrując się w lśniące litery. Słodycz przyjemnie rozlała mi się w ustach. Z najwyższą czcią wyjęłam z babeczki świeczkę, bojąc się, że zaraz rozpłynie się jak senna kamfora. Jednak tak się nie stało. Zimny metal chłodził dziwnie gorącą dłoń, skórzany knot nadal płonął równym światłem, choć nie widziałam żadnego wosku czy nafty. Spojrzałam na babeczkę, jeszcze bardziej zaskoczona niż przedtem. Była cała. Bez śladu po moim ugryzieniu czy też ściśnięciu. I wtedy doszły do mnie słowa tajemniczej kobiety. „Pomyśl życzenie”. Pełna wątpliwości zamknęłam oczy, wypowiadając w myślach jedyne, o czym marzyłam od lat. Życzenie, które tkwiło w mojej głowie kiedy tylko zyskałam samoświadomość. I zdmuchnęłam świeczkę. Ogień zgasł bez problemu, jakby nigdy go nie było. Zgasł… i zniknęła także świeczka. W drugiej ręce poczułam dziwną lekkość i kiedy spojrzałam, zrozumiałam, że nie ma także babeczki. Niczego, co przed chwilą wydawało się tak prawdziwe i namacalne. Pokręciłam głową, zła na sama siebie. Sny na jawie? To jeszcze mi się nie zdarzało, choć widocznie kiedyś musi być ten pierwszy raz. Wyszłam ze spiżarni, zamykając za sobą szczelnie drzwi. Postanowiłam, że nigdy już do niej nie wrócę. Skoro nie ma słodyczy, to po co? W korytarzu szybko wyminęłam wszelkie przeszkody i wkradłam się do wspólnej sypialni. Drzwi tym razem zamknęły się bezszelestnie, a podłoga wydawała się wyjątkowo miękka i tłumiąca wszelkie odgłosy, gdy już mniej ostrożnie wracałam do łóżka. Zakryłam się szczelnie kołdrą i zamknęłam oczy. Pod powiekami jeszcze na chwilę pojawiła się twarz roześmianej nieznajomej, po czym ogarnęła mnie upojna ciemność.

Nigdy już nie wróciłam do spiżarni. I to nie z powodu słodyczy, czy urazy osobistej, lecz ze zgoła innego, choć także związanego z pamiętnym wieczorem czternastych urodzin. Moje życzenie się spełniło. Nazajutrz zostałam adoptowana.Miłość uskrzydla

Jak brzmi najgorszy dźwięk świata? Niektórzy sądzą, że jest to płacz dziecka w środku nocy, inni, że to krzyk, kiedy jest się samym w domu. Ja jednak sądzę, że najgorszy jest dźwięk starego, metalowego budzika o szóstej rano, w domu dziecka. Właśnie ten dźwięk słyszę codziennie i oznacza on, że życie jeszcze się nie skończyło, a ja znów muszę się z nim zmierzyć. Tak było też w tamtej chwili. Z ponurego koszmaru o goniących mnie duchach wyrwał mnie świszczący dźwięk. Uderzyłam w urządzenie ręką, z całej siły usiłując otworzyć oczy. Kiedy w końcu mi się to udało, wstałam z łóżka i zaspana rozejrzałam się po sali w której spałam. Wszędzie roiło się od łóżek, zapełnionych dzieciakami — skrzywdzonymi przez los i osieroconymi. Jednak to nie przeszkadzało im w szlifowaniu swych parszywych charakterów. Już od rana wrzeszczeli jeden przez drugiego, przepychając się i wykłócając o błahe sprawy. Może odziedziczyli takie charaktery po rodzicach, których większość znała przed trafieniem do sierocińca. Jednak ja nie wiedziałam po kim jestem taka, jaka jestem. Zostałam porzucona od razu po urodzeniu, a po moich rodzicach ślad zaginął. Starałam się przestać o tym myśleć, co przychodziło mi z łatwością, bo przy hałasie wywoływanym przez innych ledwo słyszałam własne myśli. Powlokłam się do toalety ze starym, znoszonym mundurkiem szkolnym w rękach. Po odczekaniu kilku minut w kolejce, w końcu mogłam się spokojnie wyszykować. Poźniej pobiegłam tylko na chwilę do jadalni, gdzie dzieciaki wyrywały sobie jedzenie z rąk i wzięłam w rękę kawałek chleba leżącego samotnie na stole. Przegryzłam go szybko, biorąc w rękę mój bezkształtny plecach. Odmeldowałam się u sekretarki i poszłam na przystanek autobusowy, znajdujący się w sporej odległości od budynku.

Na przystanku stało już kilka osób wpatrzonych w migające ekrany komórek. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, co wyszło mi na dobre, bo spokojnie mogłam zaszyć się w kącie i czekać na transport. Po jakimś czasie, kiedy na przystanku powoli tworzył się tłum nastolatków, autobus szkolny nadjechał, zaśmiecając powietrze szarym, cuchnącym spalenizną dymem. Chciałam szybko do niego wsiąść, ale zostałam staranowana przez tłum ludzi, więc dopiero po chwili udało mi się usiąść na miejscu. Oparłam łokieć o podłokietnik i położyłam plecak na podłodze, choć równie dobrze mogłam go ułożyć na miejscu obok. I tak nikt koło mnie nie usiądzie — zawsze tak było i nic nie zapowiadało, że w ten dzień to się zmieni. Wpatrzyłam się zamyślona w okno, obserwując przesuwające się drzewa. Po kilku chwilach autobus wjechał na teren zabudowany, a wokół pojawiało się coraz więcej budynków. Właśnie wpatrywałam się w rodzinę spacerującą po parku z małym dzieckiem, które co trzy kroki się przewracało, kiedy usłyszałam obok siebie chrząknięcie. Podskoczyłam zaskoczona i szybko odwróciłam głowę. Na sąsiednim siedzeniu siedział chłopak w moim wieku. Miał ciemne blond włosy i błękitne jak niebo oczy. Był ubrany w białą koszulę, białe spodnie i sandały. Uśmiechał się przyjaźnie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wcześniej nie było go w autobusie, a po drodze nie znajdował się żaden przystanek. Mocno zaniepokoiło mnie też to, że chłopak był lekko… przezroczysty.

— Co…? — szepnęłam pod nosem.

— Wysiądź na następnym przystanku — nakazał nieznajomy.

— Dlaczego? Pomijając to, kim jesteś i skąd się tu wziąłeś, nie mogę wysiąść na następnym przystanku. Do szkoły jeszcze dobre kilkadziesiąt kilometrów i jeszcze kilkanaście przystanków. Wychodzę dopiero pod szkołą.

— Chcesz umrzeć? — zapytał się mnie, wbijając we mnie wzrok.

— Słucham?! — niemalże krzyknęłam — kim ty jesteś?

— Jestem twoim aniołem stróżem — wyciągnął rękę, jakby chciał mi ją podać, jednak po chwili zmieszał się opuścił ją — jeśli nie wyjdziesz na następnym przystanku, umrzesz.

— Jeśli wysiądę na następnym przystanku, będą to wagary. Jeśli nie wysiądę, uda mi się dojechać do szkoły. Skąd ty się urwałeś? Z psychiatryka? Człowiek, który mówi, że jest aniołem, na pewno nie jest normalny.

— Nie powinienem w ogóle Cię ostrzegać. Za następnym zakrętem jest przystanek. Później jest rondo, na którym za chwilę nastąpi wypadek pojazdu, w którym jedziesz. Zginą wszyscy. Włącznie z tobą, jeśli zaraz nie wysiądziesz.

— Ty… nawet nie mam już słów. Jesteś jakąś wyrocznią, czy co? Dobrze, wyjdę, zaczekam na następny autobus i może uda mi się zdążyć na drugą lekcję.

— Dobrze, że mnie wysłuchałaś.

W tej chwili autobus stanął z piskiem opon. Pośpiesznie wstałam, zgarniając plecak

z podłogi. Chłopak przepuścił mnie i zaczął iść za mną, kiedy skierowałam się ku wyjściu.

— Uuu, wagary! — krzyknął ktoś obok.

— Wagarowiczka się znalazła — mruknął inny.

— Powiemy dyrekcji — zaśmiała się jakaś osoba.

Poczułam gorąco na policzkach i już wiedziałam, że się rumienię. Nie mogłam zrozumieć, co skusiło mnie do posłuchania tego dziwnego nieznajomego. Wyskoczyłam jak najprędzej z autobusu, który od razu zamknął drzwi i odjechał z piskiem opon. Koło mnie znalazł się chłopak. Stanęłam na chodniku i wpatrzyłam w ulicę. Kilkadziesiąt metrów dalej znajdowało się rondo, na które właśnie wjechał autobus. Nieznajomy stał koło mnie i patrzył w tym samym kierunku. Autobus wjechał na rondo i wszystko wyglądało spokojnie, dopóki nie zauważyłam tira pędzącego boczną ulicą. Już wiedziałam, że bus nie zdąży odjechać. Tir wjechał z pełną prędkością w bok autobusu, aż rozległ się okropny zgrzyt, a powietrze zapełniło się dziesiątkami przerażających wrzasków. Otworzyłam szerzej oczy i z moich ust mimowolnie wyrwał się zduszony pisk. Pojazdy przejechały przez rondo. Z niemym krzykiem na ustach zauważyłam, że lekko skręcają. Na tyle, żeby uderzyć w najbliższy budynek. Tak też się stało.

Na betonowej ścianie pojawiły się tysiące głębokich pęknięć, kiedy autobus został zgnieciony przez tira, który dopiero wtedy się zatrzymał, ale jego kabina kierowcy także została doszczętnie zgnieciona. Przez pęknięte szyby obu pojazdów widać było zmasakrowanie, zakrwawione ciała. Czas nagle zwolnił, kiedy z przerażeniem spojrzałam na twarz nieznajomego obok. Chciałam krzyknąć, ale przez szok nie mogłam wydać żadnego odgłosu. Odwróciłam się i zaczęłam biec boczną uliczką, byle dalej. Budynki śmigały obok mnie, nie oglądałam się do tyłu. W końcu wybiegłam z miasteczka i znalazłam się na jakimś polu. Niedaleko znajdował się gęsty, wielki las. Pobiegłam w jego stronę, nie wiedząc już w zasadzie, po co biegnę. Czułam się jakbym zwariowała, jakby należało mnie zabrać do psychiatryka. Ulgę odczułam dopiero kiedy zaczęły otaczać mnie drzewa. Chciałam biec dalej, ale szybko zabrakło mi sił. Dookoła mnie były rośliny, słyszałam odgłosy leśnych zwierząt. Usiadłam na poszyciu.

— To w sumie był dobry pomysł. Inaczej wzięliby cię na świadka — usłyszałam głos za sobą.

Krzyknęłam, skacząc na równe nogi. Za mną stał chłopak z autobusu.

— Kim jesteś? — zapytałam po raz drugi.

— Już ci mówiłem. Jestem twoim aniołem stróżem. Mów mi Michael.

— Anioły nie istnieją. A nawet jeśli, to nie pojawiają się znienacka i to w dodatku w cielesnej postaci. I nie masz skrzydeł.

Przekrzywił głowę, jakby zastanawiał się, o co mi chodzi. Rozprostował skrzydła, które pojawiły się za nim znienacka. Pokazał mi swoją dłoń.

— Przywitajmy się. Podaj mi rękę — zaproponował.

Z powątpieniem złapałam go za nadgarstek. Znaczy — chciałam złapać. Moja ręka przeleciała przez ciało, jakbym włożyła ją w powietrze nad ogniem.

— Teraz mi wierzysz? — zapytał.

Pokiwałam głową w milczeniu, a jego skrzydła znikły.

— Wiem, że dom dziecka to nie miejsce dla ciebie. Obiecuję, że niedługo znajdę ci prawdziwy dom i będziesz mogła być samodzielna, ale potrzebuję trochę czasu. Radziłbym ci przez chwilę pomieszkać w lesie. Nie mogę ci fizycznie pomagać, bo wszystkie rzeczy przeze mnie przelatują, ale chętnie pokieruję cię. Możemy zacząć od budowy szałasu.

Pomyślałam, że to może być dobra przygoda. Nie miałam ochoty spotkać jakichkolwiek ludzi, a już w szczególności znowu pójść do domu dziecka. Kiedyś opiekunki pokazały nam film o przetrwaniu, więc wiedziałam, że w dziczy da się przetrwać, a czasami nawet można stworzyć do tego świetne warunki. Znów zgodziłam się z Michaelem, który od razu zaczął mówić mi, z czego zbudować schronienie. Zajęło mi to resztę dnia, a wieczorem zobaczyłam, że i tak dało to marne skutki. Na leśnym poszyciu leżała niestabilna konstrukcja z patyków i liści, która miała imitować łóżko. Westchnęłam i położyłam się na niej, ale po chwili zaczęłam dygotać z zimna. Skuliłam się w sobie, szykując się na mroźną noc pod gwiazdami, których i tak nie było widać między gałęziami drzew. Nagle poczułam obok siebie przyjemne ciepło.

— Nie mogę pozwolić, żebyś mi tu zamarzła na śmierć — mruknął Michael, który, jak się okazało, położył się obok — w końcu mam cię przed nią bronić.

Zarumieniłam się ze wstydu, nieprzyzwyczajona do spania z kimś na jednym posłaniu. Nawet jeśli był to mój anioł stróż, który towarzyszył mi przez całe życie. Opowiedział mi to, kiedy budowałam łóżko — że przez całe życie był przy mnie, zamiast rodziców i dbał, by nic mi się nie stało. Dopiero w obliczu śmierci zdołał mi się objawić. A teraz leżał koło mnie, działając niczym termofor. Zamknęłam oczy, zapadając w sen.

Obudziłam się rano, czując promienie słońca na twarzy. Michael siedział po turecku na ziemi i uśmiechał się lekko. Promienie słońca odbijały się od jego włosów niczym od czystego samochodu, a oczy były równe błękitne niczym bezchmurne niebo.

— Znalazłem jakieś owoce na śniadanie. Przyniósłbym je, gdybym mógł. Krzaczek z nimi rośnie tam — wskazał na roślinę po prawej.

Podeszłam do niej i zerwałam kilka jagodopodobnych owoców. Zjadłam wszystkie ze smakiem i usiadłam naprzeciw anioła. Wyglądał jakby medytował.

— Co robisz? — spytałam.

— Cieszę się słońcem. Noc była straszna. W niebie nigdy nie jest tak ciemno — odparł.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że przecież anioły mieszkają w niebie. Była to dla mnie tak oczywista rzecz, że omyłkowo o niej zapomniałam. Zaczęłam zadawać Michaelowi pytania. Opisał mi, jak wygląda niebo, opowiedział, że kiedyś był człowiekiem i zmarł ratując dzieci z płonącego sierocińca. Tak bardzo mnie to zaskoczyło, że mimowolnie otworzyłam usta.

— Jak zostałeś aniołem stróżem? — zapytałam idąc tropem jego śmierci.

— Przez długi okres czasu po prostu byłem w niebie, ciesząc się szczęściem. Później zapragnąłem jakiejś zmiany, chciałem znów pójść na ziemię. Pan przydzielił mnie do zostania aniołem stróżem najbliższego osieroconego dziecka. Padło na ciebie. Mimo, że jestem od ciebie dużo starszy, zawsze przyjmowałem wiek, w jakim ty się znajdowałaś, co było dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Twojemu życiu rzadko zagrażało niebezpieczeństwo, aż do wczorajszego dnia. Nie mogłem pozwolić ci umrzeć.

Próbowałam wyobrazić sobie to wszystko, ale nie mogłam. Bardzo trudno pojąć, że przez całe życie byłam samotna, a jednak ktoś był przy mnie. Ciekawiło mnie wiele spraw dotyczących tego, więc do końca dnia dopytywałam anioła o wszystko.

Kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, zauważyłam, że oprócz jedzenia owoców cały dzień powinnam coś pić. Niedaleko zauważyłam mały strumyk, cicho szemrzący wśród drzew.

— Czy ta woda nadaje się do picia? — zapytałam Michaela.

Spojrzał na nią uważnie i powoli pokręcił głową.

— Nie, ale przegotowaną można wypić. Jak chcesz to ją podgrzeję.

Pokiwałam i poszłam po wodę, którą z braku naczynia przyniosłam w dłoniach.

W plecaku także nie znalazłam niczego takiego. Podeszłam do anioła.

— W jaki sposób to… — zaczęłam, ale nie dokończyłam, przypatrując się, co zamierza zrobić.

Złożył swoje ręce i podłożył pod moje. Poczułam w rękach ciepło, które zaczęło ogrzewać wodę. Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam Michaelowi w oczy. Patrzyliśmy na siebie, aż w końcu speszona odwróciłam wzrok.

— Woda się już chyba zagotowała — mruknęłam.

— Ach, tak, tak — szybko wtrącił chłopak i zabrał ręce.

Wypiłam płyn, ciesząc się, że nie wylał się w trakcie podgrzewania. Położyłam się na posłaniu, a po chwili poczułam znajome ciepło. Nagle uderzyły mnie wspomnienia — jak przez mgłe pamiętałam to ciepło, towarzyszące mi w zimowych nocach w sierocińcu. Zamknęłam oczy, mając pod powiekami tę myśl.

Przez następne dni budowałam szałas, zdobywałam jedzenie i poświęcałam długie godziny na rozmowach z Michaelem. W pewnym momencie zauważyłam, że towarzyszy mi w tym nieznane dotąd uczucie. Ciepło, ale nie pochodzące od bezcielesnego ducha, ale z mojego ciała. W końcu mogłam z kimś porozmawiać od serca, wylać swoje uczucia. Czułam, że nikt nie był mi tak bliski jak Michael. Przypomniałam sobie pewien film, jeden z nielicznych obejrzanych w życiu, o miłości dziewczyny do anioła, który później zszedł dla niej na ziemię. Przypominając to, zaśmiałam się na głos, co zwróciło uwagę Michaela. Opowiedziałam mu o tym, na co parsknął śmiechem.

— To zupełnie tak jak z nami — skomentował, jednak po chwili speszył się — znaczy… bez tego schodzenia na ziemie i tej całej miło… — nie dokończył.

— Tak, oczywiście — cicho odpowiedziałam, wiedząc, co ma na myśli.

Jednak nie mogłam nie zauważać tych przeciągłych spojrzeń w moją stronę, kiedy rozmawialiśmy o sprawach ziemskich i pozaziemskich. Sama także łapałam się na przyglądaniu się chłopakowi i na tym, że w całym życiu tak dużo się nie śmiałam. Na tym, że w końcu byłam szczęśliwa. A to całe szczęście dawała mi jedna osoba, której tak łatwo okazywałam uczucia, ale jednocześnie tak trudno było mi je określić. Nie wyobrażałam już sobie, jak mogłam wytrzymać całe życie bez Michaela. Nie wyobrażałam sobie, jak będę żyć dalej bez niego. W końcu, kiedy zebrałam wszystkie te myśli zrozumiałam, że go… kocham. Dotarło to do mnie pewnego poranka, kiedy jadłam na ziemi owoce, a anioł przyglądał mi się z boku. Ręka z owocem zawisła mi wpół drogi do ust.

— Coś się stało? — zapytał zaniepokojony chłopak.

— Nie… — szepnęłam — właśnie zrozumiałam, że cię…

— Uważaj! — przerwał mi anioł, skacząc na równe nogi — odskocz w bok!

Zerwałam się na równe nogi, słysząc trzask łamanych drzew z oddali. Zobaczyłam, że ze zbocza po lewej stacza się ku mnie samochód, błyskając reflektorami. Spięłam się w sobie, by uskoczyć, ale moje mięśnie zastygły z przerażenia. Anioł biegał wokół mnie, wrzeszcząc żebym się ruszyła, a czas nagle zwolnił. Samochód dalej w podskokach spadał. Kierowca w środku leżał nieprzytomny.

Odwróciłam głowę w zwolnionym tempie. Anioł gestykulował, a z oczu sączyły mu się złote łzy, tocząc się po bladych policzkach. Zwróciłam głowę znów do samochodu, a czas przyspieszył.

Pojazd uderzył we mnie, a w klatce piersiowej poczułam niewyobrażalny ból. Przed oczami zrobiło mi się ciemno, gdy upadałam. Auto przetoczyło się po mnie i siłą rozpędu spadło dalej. Nie mogłam się poruszyć. Czułam, że moje ciało nie posłuży mi już zbyt długo.

Słuchałam ostatnich uderzeń mojego serca. Kiedy stanęło, poczułam, jakby został ze mnie ściągnięty cały ciężar dotychczasowego życia. Nie czułam już bólu, a jedynie to przyjemne ciepło. Wstałam z ziemi i otrzepałam się, choć nie było na mnie żadnych okruchów. Spojrzałam w dół i zobaczyłam siebie. Twarz ściągniętą bólem i rozpaczą, ciało powykręcane we wszystkie strony i dziwnie płaskie. Później spojrzałam na swoje nowe ciało. Miałam na sobie białą sukienkę, a za sobą kątem oka zobaczyłam skrzydła. Czułam się czysta i szczęśliwa. Znów spojrzałam na ziemie. Koło mojego zdewastowanego ciała klęczał Michael i rzewnie płakał. Ukucnęłam obok niego i dotknęłam jego ramienia. Spojrzał na mnie zaskoczony. Podciągnęłam go do góry, czując pod palcami jego skórę. Objęłam go i przycisnęłam głowę do jego piersi. Odwzajemnił uścisk.

— Chciałam powiedzieć… — szepnęłam — że cię kocham.

Uścisnął mnie mocniej i odetchnął.

— Bałem się, że już nie zdążę ci tego powiedzieć. To nieodpowiednie, ale… ja chyba też się zakochałem.

Spojrzałam na niego z oburzeniem.

— Umarłam, żebyś powiedział mi „chyba”? !

— No dobra — uśmiechnął się — na pewno. Kocham cię.

Spojrzałam mu głęboko w oczy. Zobaczyłam w nich ten raj, w jakim przez całe życie chciałam się znaleźć.Gabriel i Emanuela. Jaśminowa miłość

_„WCZORAJ KWITŁO MOJE SERCE. DZIŚ JAŚMIN”_

Był upalny, letni dzień targów. Pod bezchmurnym niebem Tunezji śpieszyli się i przepychali zabiegani ludzie. Pomiędzy nimi miotała się około dziewięcioletnia dziewczynka. Potykała się o zbyt długą spódnicę, z przestrachem spoglądając dużymi, ciemnymi oczami na nieznanych jej mężczyzn, usilnie próbując dojrzeć wśród nich własnego ojca. Tułała się po nieznanych sobie uliczkach tak, że nie potrafiła znaleźć drogi powrotnej. Przestała nawoływać ojca już po kilku minutach od kiedy zniknął w tłumie i teraz po prostu gorączkowo go szukała. Piasek, wzburzony dziesiątkami stóp unosił się nad ziemią w ten bezwietrzny dzień. Wokół rozbrzmiewał szum arabskich słów. W pewnym momencie dziewczynka wpadła na kogoś. Strachliwie uniosła oczy i ujrzała na kilka lat starszego od niej chłopca, który wyraźnie dokądś zmierzał.

— Prze-przepraszam — wyjąkała. W jej oczach zalśniły łzy. Chłopak gwałtownie przestał rozglądać się po tłumie i całą uwagę skupił na niej. Zmarszczył lekko brwi.

— Zgubiłaś się? — zapytał z troską. Dziewczynka pokiwała głową.

— Mój tata… musi tu gdzieś być, na pewno… — powiedziała, jednak w jej cichym głosie zabrzmiało zwątpienie.

— Masz rację. Chodź, poszukamy go wspólnie — wyciągnął do niej rękę. Zawahała się przez chwilę.

— Jestem Gabriel — powiedział chłopak i uśmiechnął się, by ją zachęcić. Dziewczynka ostrożnie złapała go za dłoń, gestem, jakim tonący chwyta się brzytwy. Niemal wyszeptała swoje imię. Chłopiec odwrócił uwagę dziewczynki, opowiadając nieco o sobie, aż w końcu ona zaczęła odpowiadać. Chodzili po targu, jakby spacerowali bez celu. W pewnym momencie Emanuela pociągnęła Gabriela za rękę, zmuszając go, by się zatrzymał.

— To mój tata — stwierdziła, wskazując palcem na mężczyznę o krótkiej szpakowatej brodzie, który energicznie wykłócał się o coś z handlarzem.

— W takim razie leć do niego, na co czekasz! — powiedział zachęcająco. Emanuela puściła jego dłoń, choć zrobiła to jakby z wysiłkiem, i pobiegła do ojca. Chłopak w tym czasie zawrócił i skrył się gdzieś pomiędzy budynkami.

— Odwrócił się tylko na chwilę, by sprawdzić, czy dziewczynka bezpiecznie wróciła Zobaczył, jak kuliła się przed ojcem, który wykrzykiwał coś z pasją. Chłopak skrzywił się, chciał jej pomóc, lecz zrozumiał, że w tej kwestii nie liczy się jego zdanie. Nie odwracał się już więcej, klucząc po zaułkach miasta.

Od tamtej pory Emanuela mniej wychodziła z ojcem, który zwyczajnie jej tego zabraniał. Dlatego też Gabriela spotkała dopiero dwa lata później.

— Czy my się przypadkiem nie znamy? — spytał ją, gdy szła ulicą. Spojrzała na, z początku nieznajomego, chłopaka. Zatrzymała się na ulicy i dokładnie przyjrzała jego twarzy. Nagle w jej oczach rozbłysło zrozumienie, zmieszane z czystą w swej prostocie radością.

— Gabriel?

— We własnej osobie. Przypominasz mi bardzo kogoś, kogo kiedyś spotkałem, ale nie… To nie możesz być ty, tamta była trochę mniejsza — wskazał ręką nieco ponad metr nad ziemią — i bardziej nieśmiała. Nie znasz może przypadkiem Emanueli?

Dziewczyna zaśmiała się. W oczach Gabriela błysnęły zadziorne iskierki.

— Wydaje mi się, że przez ten czas już trochę podrosła — stwierdziła dziewczyna sztucznie poważnym tonem, ale po chwili roześmiała się.

— Miło znów cię zobaczyć — powiedział miękko chłopak i wyciągnął do niej dłoń. Emanuela podała mu swoją, a on niespodziewanie uniósł ją i musnął ustami, a poźniej założył na swoje ramię.

— Nie masz nic przeciwko, żebym towarzyszył ci kawałek drogi? — zapytał przekornie.

— Skądże. Cała przyjemność po mojej stronie — odparła ośmielona. Tak oto swą wspólną drogę rozpoczęli Gabriel i Emanuela — ramię w ramię, zmierzając ku straganom z owocami, pod okiem rażącego, popołudniowego słońca.

Okno otworzyło się cicho, naoliwione dzień wcześniej zawiasy dobrze spełniły swą powinność.

W mrok wyskoczyła szczupła postać. Poprawiła chustę na ramionach, gdyż owiał ją wieczorny wiatr i ruszyła wąskimi uliczkami. Na miejsce spotkania szła pewnie, policzki zaróżowiały jej od szybkiego spaceru. Gdy dotarła na umówione miejsce, weszła na schody przeciwpożarowe szarego w ciemnościach budynku i poczęła piąć się w górę. Gdy tylko ujrzała postać na dachu, przyspieszyła, przeskakując po dwa schodki i entuzjastycznie wpadła w gościnne objęcia mężczyzny, z którym spotykała się potajemnie od ponad dwóch lat, który pokazał jej tajemnicze zaułki miasta, pomagał w trudnych chwilach, codziennie zaprzątał jej myśli.

W objęcia Gabriela.

Leżeli na dachu w milczeniu, czytając swój los ze srebrzystych gwiazd. Wystarczała im własna obecność, oddech bliskiej osoby rozbrzmiewający w ciszy nocy. W pewnym momencie chłopak westchnął ciężko, wyraźnie zmartwiony, zaburzając doskonałość chwili. Dziewczyna przesunęła się w jego objęciach i popatrzyła uważnie na jego twarz. Rysy zniekształcone światłem księżyca sprawiały, że jej wyraz był nieodgadniony.

— Coś się stało? — zapytała zaniepokojona.

— Dzieje się wiele, Emanuelo. Lecz jest jedna rzecz, której nie mogę podołać i to mnie naprawdę martwi — odparł cicho.

— Czymże to jest?

— Nie mogę dać ci tego, co pragnę podarować. Nie mogę siegnąć gwiazd, by rozświetlić twe oczy, nie mogę ochronić cię pod tarczą księżyca przed wszelkim złem, a z nocnych ciemności wypędzić koszmary, by nie niepokoiły twojego snu. Nie mogę nawet wręczyć ci mego serca, gdyż skradłaś mi je już dawno.

Ogień zabarwił dziewczęce policzki na te słowa. Ścisnęła delikatnie rękę ukochanego, śmiejąc się cicho. Czuła, że jest przy człowieku swojego życia, że mogłaby zrobić dla niego wszystko. Delektowała się tą chwilą, tym wyznaniem. I choć minęły już dwa lata, jej miłość nadal była młoda, a przez to silna. Niestety nawet najsilniejsze uczucie może stłamsić brutalna rzeczywistość, która miała wystawić na próbę ukochanych już niedługo…

Drobinki kurzu błyszczały w pręgach porannego słońca. Niski stół z ciemnego drewna stał na dużym, dekoracyjnym dywanie. Ściany obwieszone obrazami oraz półkami i mahoniowa podłoga sprawiały, że pomieszczenie przytłaczało przebywające w nim osoby. Na krańcach stołu naprzeciw siebie siedział Abdul i Emanuela, jego córka. Pili ciemną, aromatyczną herbatę. Niewiele było chwil, gdy ojciec jakby przypominał sobie o obowiązkach wobec swego dziecka, dlatego też teraz dziewczyna czuła się skrępowana.

— Znalazłem ci świetnego kandydata na męża — zagaił tubalnym głosem ojciec. Emanuela przeklęła w duszy. Mogła domyślić się, że Abdul nie będzie spędzał z nią czasu tylko z dobrego serca.

— Zobaczysz sama, przyjeżdża za kilka dni — kontynuował ojciec.

— Yhym… — mruknęła apatycznie, obojętnie wpatrując się w kwiatowe wzory na filiżance. Sięgnęła po łyżeczkę i zamieszała nią kilkakrotnie. Cichy odgłos stukania metalem o porcelanę rozbrzmiał w ciężkiej ciszy, która zapadła po tym stwierdzeniu. Abdul zmarszczył brwi.

— Nie jesteś ciekawa jego imienia?

Emanuela westchnęła cicho, ale po chwili odważnie spojrzała się w oczy mężczyzny.

— Ojcze… Już dawno chciałam ci wyznać, że mam już własnego wybranka.

— To… — zaciął się, jakby nie wiedział, co powiedzieć — dobrze. Kiedy będę mógł spotkać tego chłopca?

— Kiedy tylko zapragniesz, ojcze. Lecz… on nie jest taki, jak my — odparła cicho.

— Cóż to ma znaczyć? — zapytał, jego głos nabrał ostrych nut.

— Jest chrześcijaninem — wyznała. Słowo to zawisło w powietrzu jak niewypowiedziana groźba. Dziewczyna spuściła wzrok, czekając na reakcję ojca. Rozbrzmiały jego kroki, gdy kierował się do niej. Słyszała jego ciężki od gniewu oddech. Po chwili jej głowa odskoczyła pod siłą jego uderzenia, a sama poczuła ostry ból po prawej stronie twarzy. Milczała, choć czuła, że w jej środku — w sercu — coś zginęło bezpowrotnie.

— Natychmiast do swojego pokoju — powiedział Abdul śmiertelnie poważnym, cichym głosem — Wyjdziesz za Husajna w ciągu następnego tygodnia. Może to nauczy cię moresu.

— Ależ ojcze… — jęknęła rozpaczliwie dziewczyna.

— Do pokoju, ale już! — ryknął nad jej uchem tak, że skuliła się w sobie i czym prędzej wycofała. Pomimo bólu i strachu oraz tego, że był to środek dnia, dziewczyna wyszła przez okno i zatopiła się w uliczkach. Biegła co tchu, jej płuca paliły, a oczy szczypały od wzniecanego w powietrze piasku. Gabriel pracował w ogrodzie przy swoim domu. Emanuela zawołała go łamiącym się głosem. Natychmiast podbiegł do niej, wpuszczając na niewielkie podwórko.

— Co ty tu robisz? — zapytał, patrząc z niepokojem na jej opuchniętą twarz — Co się stało?

Złapał ją za ręce i zmusił, by spojrzała mu w oczy. Zaszkliły się, gdy mówiła przerywanym głosem.

— Mój ojciec… powiedziałam mu o nas, Gabrielu, bo on… wiedziałam, że ten czas się zbliża… kandydata na męża! Uderzył mnie… i powiedział… Gabrielu, on powiedział!… Że wychodzę za mąż w ciągu następnych kilku dni.

Przytulił jej głowę do swojej piersi, gdy po jej policzkach popłynęły łzy bezsilności.

— Spokojnie, poradzimy sobie… razem… — szeptał.

— Nie! — krzyknęła, odrywając się od niego — Zrozum, mój los jest już przesądzony! Nie mogę się sprzeciwić. Gabrielu, czy wiesz, co robią tym, które się sprzeciwiają?

Na jego twarzy odmalował się ból, gdy niechętnie przytaknął.

— Muszę iść… on nie może odkryć, że mnie nie ma. Gabrielu… żegnaj — powiedziała, gdy odchodziła, choć każdy następny krok z dala od niego sprawiał jej ból. Gabriel wyszeptał pożegnanie, spoglądając na jej postać niknącą w oddali.

Wieczorem dziewczyna klęczała pod oknem w swoim pokoju, w stronę stronę całkiem przeciwną od kibli. Wpatrywała się w niebo, w gwiazdy, które obiecywały jej kiedyś tak wiele. Modliła się cicho, aby nikt jej nie usłyszał, a jedynie ten, do którego się zwracała.

— Kimkolwiek jesteś ty, który czuwasz nad światem i poza nim, jakiekolwiek przyjmujesz imię… Tylko o jedno proszę. Pobłogosław mnie i Gabriela, pozwól zerwać sznury trzymające nas na wspólnej ziemi odmiennych światów — po jej policzku ciężko potoczyła się kolejna z niezliczonych łez, które przelała. — Błagam.

Rankiem serce Emanueli zatrzymało się na moment, gdy ujrzała samochód parkujący w wąskiej, przydomowej uliczce. Wyszedł z niego niski mężczyzna i nieco wyższy od niego syn. Już wiedziała, kim byli. Oto przybył jej przyszły mąż. Posłusznie poszła za ojcem, gdy ten rozkazał jej przywitać się z przybyszami. Husajn był chłopcem nieprzyjemnym w obejściu, który patrzył na Emanuelę jak na przedmiot do wytargowania. Dziewczyna nie reagowała na jego słowa, gdyż myślami była już bardzo daleko. Usłyszała jedynie, jak mężczyźni siadają i zaczynają omawiać sprawę zaślubin. Wtedy to sztywnym, cichym głosem przeprosiła, mówiąc, że musi iść do toalety. W rzeczywistości zeszła jednak do piwnicy. Z obawą wpatrywała się w kolekcję broni białej należącą do ojca, lecz już dawno podjęła decyzję. Przejechała ręką po szablach, jataganach, kindżałach, miecach. W końcu złapała niewielki puginał, nieco zakrzywiony, o rękojeści wyrzeźbionej z kości. Zamknęła oczy, powieki drżały jej lekko, lecz ruchy miała pewne. Przyłożyła broń do piersi, dokładnie w miejscu, gdzie ostatnie rytmy wybijało serce.

— Spotkamy się w lepszym świecie, ukochany… — szepnęła na sekundę przed tym, jak całą swą siłą wbiła sobie nóż w pierś.

Nad cmentarzem unosiła się lekka mgła po niedawnych deszczach. Rozłożysty krzak jaśminu rósł nad ziemnym grobem, częściowo kryjąc go przed niepowołanym wzrokiem. Jaśmin właśnie kwitł — jego zapach opanował cały cmentarz, nadając temu miejscu nadto radosną woń. Białe kwiaty kontrastowały z czarną, ubitą ziemią. Kilka z nich spadło już przed nagrobek na którym elegancko wypisane były słowa — _Emanuela Nasrallah, lat 15_. Przed grobem klęczał Gabriel. Po jego bladych policzkach płynęły dwa srebrzyste strumienie łez. Pociemniałymi, poważnymi oczyma wpatrywał się w grób, jakby mógł zobaczyć ukochaną, którą skryła na zawsze ziemia. W zaciśniętej dłoni drżała rubinowa substancja zamknięta w szklanej fiolce. Mężczyzna wyszeptał ku grobowi kilka ulotnych słów, które tylko jemu były znane. Na ziemię spadł dębowy korek. Usta Gabriela zabarwiły krople wypitej trucizny. Z omdlałej dłoni wypadło puste naczynie, potoczyło się kawałek dalej. Gabriel złapał się kurczowo za brzuch i przychylił głowę do nagrobnej ziemi, zgięty wpół ostrym bólem.

Ostatkiem sił, zsinałymi ustami ucałował płatek jaśminu, jakby w ostatnim pożegnaniu i zasnął na wieki, otulony troskliwie białymi kwiatami.Error uczuć

Szykowałem się na randkę z dziewczyną poznaną w internecie. Wiele osób powie, że nie tak powinno się poznawać nowe osoby. Jednak chciałem spróbować czegoś nowego w nadziei, że nawet w internecie można znaleźć prawdziwą bratnią duszę. Z Joanną umówiłem się w pobliskim parku, a wieczorem mieliśmy pójść na kolację do mnie. Joanna była właśnie dziewczyną poznaną w popularnym serwisie randkowym. Według mnie była ładna — szatynka z zielonymi oczami, pozująca do zdjęcia w koktajlowej sukience. Skończyła Politechnikę Warszawską, napisała że lubi naturę i spacery w plenerze bez względu na pogodę. Dziwiłem się, że nikt jeszcze jej nie zaprosił. Może była kolejną fałszywą osobą, podszywającą się pod kogoś innego w internecie? Jednak z radością zgodziła się na spotkanie, a głos usłyszany w telefonie idealnie pasował do kobiety ze zdjęcia. Na stole obok mnie parowała miska spaghetti, którą później zamierzałem odgrzać. Ubrałem się w koszulę i dżinsy, bo raczej nie pójdę do parku w garniturze. Sprawdziłem zegarek — szesnasta pięćdziesiąt, za dziesięć minut umówiona godzina. Letnie słońce nadal mocno świeciło, nie zważając na dość późną godzinę. Jednak pogoda w każdej chwili mogła się zmienić, więc na wszelki wypadek wziąłem parasol. Zamknąłem za sobą mieszkanie i poszedłem na miejsce. Wokół wszystko prezentowało się wspaniale. Trawa zachwycała swą zielenią, na drzewach zaczynały rosnąć owoce, a kwiaty dodawały otoczeniu koloru. Usiadłem na drewnianej, świeżo wypolerowanej ławce, oczekując nadejścia Joanny.

Zjawiła się kilka chwil później, wysiadając z lokalnego autobusu. Wstałem i powitałem ją, całując w rękę. Wyglądała identycznie jak na zdjęciu, z tą różnicą, że miała inną kreację. Zielona zwiewna sukienka sięgała do kolan, podkreślając smukłe nogi ozdobione beżowymi baletkami. Usiedliśmy razem i po wymienieniu uprzejmości zaczęliśmy rozmawiać o sobie i swoich upodobaniach.

— Byłam ostatnio w Hiszpanii — pochwaliła się — wprost kocham tak przyjemne ciepło dawane przez słońce, które tutaj różni się tylko tym, że jest łagodniejsze.

— Lubisz podróżować? — zapytałem — byłem ostatnio w Chor…

— Oczywiście, że tak! — przerwała mi — szczególnie do krajów, gdzie lato panuje cały rok. Choć deszczowy Londyn też bardzo przypadł mi do gustu. Tam nie nawet nie trzeba morza, żeby przemoknąć do suchej nitki! — zachichotała.

Bardzo przyjemnie się jej słuchało, ale miałem niejasne przeczucie, że woli, by ta rozmowa była raczej monologiem. Jej monologiem. Mimo to próbowałem się wtrącić.

— A słyszałaś o…

— Ja o wszystkim słyszę! Wiadomości, onet, pudelek, jestem z nimi za pan brat. Codziennie sprawdzam świeże informacje — nagle popatrzyła się w niebo i zmarszczyła nos, niczym niezadowolona kotka — Nie moglibyśmy się przenieść gdzieś w cień? To słońce tak grzeje, że nie da się wytrzymać!

Trochę zbiło mnie to z tropu. Czy przed chwilą nie mówiła, że kocha ciepło słoneczne? Jednak jej życzenie powinno być dla mnie rozkazem, dlatego zaprosiłem ją na sąsiednią ławkę, skrytą w cieniu rozłożystego dębu. Tam kontynuowała swoje radosne trajkotanie.

— Ostatnio to słyszałam o okropnym huraganie, chyba Katherine się nazywał. Taki wiatr to faktycznie lekka przesada, ale na przykład lżejszy, który sprawia że drzewa szumią, tworząc unikalną melodię, jest bajeczny! A ty co lubisz?

Ocknąłem się z odrętwienia. Zapytała mnie o moje zdanie? To było coś nowego.

— Ja na przykład lubię żeglować…

— Ojej, a sztormów się nie boisz? — znów mi przerwała — choć w sumie wiatr, deszcz… byłyby samą przyjemnością, gdyby nie groziły zatopieniem.

I dalej gadała. Nie mówię, że były to nieciekawe rzeczy, ale w niektórych momentach zaczynałem się wyłączać. Rozbudziło mnie kropienie deszczu. Strzępki szarych chmur, które z marnym skutkiem usiłowały wyglądać groźnie i burzowo zaczęły wypuszczać deszczyk. Chłodny, orzeźwiający w letni dzień. Uniosłem twarz ku niebu i przez chwilę rozkoszowałem się tym zjawiskiem atmosferycznym. Dopóki nie przerwał mi oburzony głos.

— A ty co robisz?! Na co ci parasolka, jeśli w ogóle nie ma z niej pożytku? Otwórz ją, bo jeszcze zmoknę!

Odwróciłem się zaskoczony w jej stronę. A co z przyjemnym deszczykiem? Otworzyłem parasolkę i przytrzymałem jej nad głową. Spojrzałem na zegarek. Osiemnasta, idealna pora na kolację. Zaproponowałem Joannie zmycie się stąd, mając nadzieję, że żart językowy ją rozśmieszy. Nie zrozumiała, ale zgodziła się na pójście do mieszkania. Wstałem i podałem jej ramię. Tak poszliśmy do domu. Od razu po wejściu zamknąłem drzwi na dwa spusty. Letnia burza rozszalała się na dobre, ale zostawiłem otwarte okna, pozwalając by świeże powietrze dotarło do budynku. Zaprosiłem dziewczynę do stołu, szybko odgrzałem spaghetti, zapaliłem świeczkę i usiadłem naprzeciwko. Zjedliśmy w uprzejmym milczeniu.

Nie wiedziałem co dalej, ale pomysł podsunęła Joanna, pytając się o moją kolekcję filmów, stojącą na widoku w szklanej gablotce. Pozwoliłem jej wybrać. Ku mojej radości wybrała moją ulubioną część Star Wars. Zgasiłem nieliczne światła i usiedliśmy razem na kanapie. Jednak zanim zdążyłem odpalić film, ze strony Joanny padła prośba podszywana rozdrażnieniem:

— A mógłbyś zamknąć te okna? Wiatr tak hula na zewnątrz, jeszcze mnie przewieje.

A co stało się z unikalną melodią tworzoną przez wiatr między gałęziami drzew? Słyszałem ją, dochodzącą z zewnątrz, lecz Joanna zachowywała się, jakby była na nią głucha. Posłusznie zamknąłem jednak okiennice. W mieszkaniu zapanowała nieprzyjemna cisza. zająłem swoje miejsce i włączyłem film. W miarę jak leciał, Joanna rozluźniała się. W pewnym momencie przytuliła się do mnie. Wtedy też Yoda w filmie powiedział:

— „Strach jest ścieżką na ciemną stronę. Strach prowadzi do gniewu, gniew prowadzi do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia”.

Słuchałem filmu tylko czasami, a ten cytat wpadł mi akurat w ucho. Dlaczego? Nie wiedziałem. Jednak wydawało mi się to niezwykle istotne. Po kilku chwilach, kiedy oczy same zaczęły mi się zamykać od kwestii bohaterów, słyszanych już wielokrotnie wcześniej, Joanna podniosła się i spojrzała mi prosto w oczy.

— Kocham cię — szepnęła.

Jednak nie zobaczyłem w jej oczach miłości. Była w nich pustka, zakrapiana czymś, co widzi się w oczach najgorszych przestępców. Kłamstwem. Nieświadomym, lecz całkowicie naturalnym kłamstwem. Odsunąłem się od niej, a po chwili wstałem, zapaliłem światła i wyłączyłem film. Joanna zmieszała się i także wstała. Podszedłem do drzwi i wskazałem je jej wymownie. Podeszła do mnie, a widząc moją determinację, wyszła. Jednak przystanęła korytarzu.

— Ale… ale dlaczego? — zapytała łamiącym się głosem.

— „Mówisz, że kochasz deszcz, a rozkładasz parasolkę, gdy zaczyna padać. Mówisz, że kochasz słońce, a chowasz się w cieniu, gdy zaczyna świecić. Mówisz, że kochasz wiatr, a zamykasz okno, gdy zaczyna wiać. Właśnie dlatego boję się, kiedy mówisz, że mnie kochasz.” — zacytowałem Szekspira, który nagle ożył w mojej głowie i użył moich ust, by wyrazić uczucia. I ten strach, ta świadomość kłamstwa sprawiła, że zrozumiałem słowa Yody w sensie innym, niż miał na myśli scenarzysta. A ja nie chciałem cierpieć przez osobę dla której słowa nic nie znaczą.

— Żegnaj — dodałem i zamknąłem jej drzwi przed nosem.Skradzione chwile

Twarz ma zdrowo zaokrągloną, przyrumienioną na policzkach. Rzęsy czarne jak węgle, rzucają miękki cień na policzki. Usteczka blade, jak dwa płatki zwiędłych róż, a na głowie kilka pasm ciemnych włosów, suchych już i poskręcanych na różne strony. Leży na błękitnym, pluszowym kocyku, tuż po narodzinach. Wciąż pod ostrym światłem lamp szpitalnych, które nie przeszkadza jej w śnie, a które sprawia, że zdjęcie nie jest prześwietlone. Dookoła obrazu biała, grubsza w dolnej krawędzi ramka. Wczesne lata dziewięćdziesiąte, nowy polaroid kupiony zaledwie kilka dni przed rozwiązaniem, przez ojca. Tuż po zrobieniu zdjęcia, zanim jeszcze zdoła nabrać koloru i ostrości, dziecko wydziera się za wsze czasy. Rozpoczynają się komplikacje. Do domu dociera po kilku miesiącach. Nie ma pępkowego. Nie ma gratulacji rodziny i pochylających się nad pierworodną ciotek. Tylko strach, żeby żyła i zdrowo się rozwijała. Strach, który towarzyszy jej w najwcześniejszych wspomnieniach, jedynie strzępach nerwowej świadomości.

Dziewczynka stawia pierwsze kroki. Na nogach ma śmieszne czerwone spodenki ze sztruksu, na górze biały podkoszulek z wyszytymi kolorowymi kształtami kwiatów. Czarne włosy są krótkie, ledwie do brody, poplątane i zawijające się w półproste loczki. Śmieje się. Policzki znowu są pełne, twarz nieco zbyt blada jak na dziecko wsi, które całe dnie potrafiło spędzać, siedząc jeszcze i raczkując po podwórku. Stopy nagie, bezpiecznie sunące po ciemnoczerwonym dywanie w perskie wzory. W oddali terakota i stojąca lampa, z boku zdjęcia ręce matki, zachęcające do postawienia kolejnego kroku. Aparat trzyma ojciec. Chwilę później dziewczynka upada. Mijają niespełna dwa lata, nim jest w stanie samodzielnie chodzić.

Trzecie urodziny. Jubilatka właśnie ma zdmuchnąć świeczki. Nachyla się nad wspaniałym ciastem wykonanym przez babcię. Jest polane białym, gęstym lukrem, na który mama wysypała różowe kwiatki wycięte ze słodkiego opłatka. Policzki ma zabawnie wydęte, a oczy zamknięte, bo pod powiekami trzyma życzenie. Nie udaje jej się zdmuchnąć świeczek, bo tort spada ze stołu, przypadkowo strącony przez zbyt rozentuzjazmowanego wujka. Dzień mija na sprzątaniu, życzenie nigdy nie zostaje wypowiedziane.

Tak właśnie wygląda moje życie. Mając osiem lat, orientuję się, że cała rzecz tkwi w tym nieszczęsnym aparacie. Zdjęcia z najszczęśliwszych chwil w moim życiu wiszą, przybite gwoździami, na jednej ze ścian, tej między salonem a kuchnią. Chwil, których nie było. Chwil, których zostałam pozbawiona. Kiedy patrzę na te zdjęcia, nie mogę przypomnieć sobie tych momentów, ponieważ one po prostu nie miały miejsca. Ten aparat jest moim wrogiem. Potworem, który pożera mi życie kawałek po kawałeczku. Pewnego popołudnia, gdy obydwojga rodziców nie ma w domu, chowam go w swoim pokoju, głęboko w jednej z szuflad komody. Kiedy mama pyta się, gdzie on jest, odpowiadam zdziwieniem tak wielkim, jakie tylko może udać ośmiolatka.

Jesienią następnego roku bawię się w polu. Otaczają mnie sinożółte kłosy, które łaskoczą mnie w ręce i brodę. Nade mną rozpościera się szarawe, chłodne niebo. Dziewiczą ciszę przecina jakby szelest. Patrzę się w stronę, z której nadchodzi dźwięk i zauważam mamę. Idę w jej stronę, przedzierając się przez ściany długich ździebeł. Mam ochotę ją przytulić. Granatowa koszula w kratę, którą narzuciła na podkoszulek, drży na wietrze wraz ze zbożem. Sprawia, że trzymany przez nią aparat zauważam dopiero, kiedy jest już za późno.

— M-mamo, gdzie go znalazłaś? — jąkam, wycofując się powoli tyłem.

Zdejmuje mnie zimny, chwytający głęboko strach, zupełnie irracjonalny, zupełnie prawdziwy. Mama zatrzymuje się z beztroskim uśmiechem. Wyblakłe od słońca włosy zawijają się przy jej policzkach i podskakują jak wszystko w rytm jesiennego wiatru.

— Głuptasie, był przez ten cały czas u ciebie. Szczęście, że w końcu zabrałam się za porządki. No, uśmiechnij się.

— To nie jest… To nie najlepszy pomysł — udaje mi się wyjaśnić, nim błyska flesz.

Kilka tygodni później rozpakowujemy pudła z rzeczami w małym mieszkanku w centrum miasta oddalonego od rodzinnego domu o kilkaset kilometrów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: