Urodziny księcia - ebook
Urodziny księcia - ebook
Nastoletnia gwiazda muzyki pop Roxanne Carmichael miała setki tysięcy fanów i pozostawała w centrum zainteresowania mediów. Zespół się jednak rozpadł, a ona została bez grosza. Na domiar złego Titus Alexander, książę Torchester, wyrzuca ją z mieszkania. Wkrótce jednak on urządza przyjęcie urodzinowe w swoim pałacu i proponuje Roxanne pracę przy jego organizacji...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0954-0 |
Rozmiar pliku: | 721 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był najobskurniejszy klub nocny, jaki kiedykolwiek widział. Titus Alexander nie mógł ukryć dreszczu obrzydzenia. Nie zważając na zaciekawione spojrzenia, które przyciągał swym arystokratycznym wyglądem, usadowił swe pięknie zbudowane ciało na rozchybotanym krześle i rozejrzał się wokół. Miejsce było pełne ludzi, na których raczej nie chciałoby się wpaść w środku nocy, a kelnerki nosiły stroje, które można by uznać za seksowne, gdyby nie to, że noszące je osoby miały około piętnastu kilo nadwagi. Zamarł, zauważywszy gigantyczną parę piersi falujących niebezpiecznie blisko jego twarzy, gdy odbierał podawanego mu drinka, którego zresztą nie zamierzał tknąć. Nie po raz pierwszy zastanawiał się, kto przy zdrowych zmysłach chciałby z własnej woli pracować w takiej spelunie.
Oparłszy się o krzesło, wpatrzył się w scenę i przypomniał sobie w myślach, że nie był tu po to, żeby podziwiać otoczenie, ale by zobaczyć pewną kobietą. Kobietę, która… Jego rozmyślania przerwało kilka próbnych tonów zagranych na pianinie i lekko bełkotliwy głos konferansjera, który przedstawiał harmonogram występów:
– Panie i panowie! Dzisiejszego wieczoru mam przyjemność przedstawić śpiewającą legendę. Kobietę, która nagrała przeboje numer jeden na listach przebojów w trzynastu różnych krajach. Która ze swoim girlsbandem Lollipops zaznała sławy, o której większość z nas może jedynie marzyć. Zna polityków i koronowane głowy – ale dziś zaśpiewa tylko dla nas. Proszę więc państwa o oklaski dla pięknej i utalentowanej panny… Roxanne… Carmichael!
Oklaski w pustawym klubie były sporadyczne. Titus też klasnął parę razy od niechcenia, patrząc, jak z jednego krańca sceny wychodzi „legenda piosenki”.
Roxanne Carmichael.
Oczy Titusa zwęziły się. Czy to naprawdę ona?
Słyszał o niej wiele. Czytał o niej wiele. Wpatrywała się w niego z okładek starych magazynów, ze swoimi kocimi oczami i gładkim ciałem, reklamując diamenty, płaszcze przeciwdeszczowe czy cokolwiek. Uosabiała wszystko, czym pogardzał, ze swoim głośnym, bijącym po oczach pięknem i długą listą kochanków, którzy go po prostu przerażali. Nie bardzo wiedział, czego się spodziewać, gdy zobaczy ją na żywo, ale to, co przeżywał teraz, nie było żadnym wzniosłym uczuciem czy choćby początkiem pożądania.
Może to dlatego, że nie wyglądała zupełnie tak, jak to zniewalające stworzenie, którego girlsband podbił międzynarodowe sceny lata temu. Wtedy celowo zakładała podarte podkolanówki do zbyt krótkiego szkolnego mundurka i zawsze zalotnie ssała lizaka, który stał się wizytówką jej zespołu. Gdy sukces rósł, pozbyła się klejących lizaków razem z seksownymi wdziankami, ale media nadal przedstawiały Lollipops jako bandę seksownych, niegrzecznych dziewczyn. Takich, których raczej nie przyprowadza się do domu, by przedstawić matce. A Roxanne Carmichael zdecydowanie zasłużyła na swą reputację szalonej nastolatki.
Pozwolił spojrzeniu prześlizgnąć się po jej ciele. Mijające lata, o dziwo, nie dodały kilogramów jej sylwetce. Pomijając ponętne krągłości piersi wyglądała wręcz przeraźliwie szczupło. Jej kości policzkowe były podkreślone ciemnymi cieniami poniżej, a szczęka ostro zarysowana. Grzywa włosów nie miała już, jak kiedyś, tysięcy odcieni, od miodowego po brąz. Spływały teraz naturalną falą koloru ciemnoblond na ramiona.
Ale oczy nadal miały ten sam niesamowity błękitny odcień, a usta nadal kusiły do grzechu. Pomimo wyblakłych dżinsów i cekinowej bluzki nosiła się z naturalną gracją, choć wyglądała na zmęczoną. I osłabioną. Jak kobieta, która widziała zbyt wiele jak na swe młode jeszcze życie.
– Witam wszystkich. – Rzęsy dziewczyny zatrzepotały, gdy omiatała spojrzeniem całe pomieszczenie. – Nazywam się Roxy Carmichael i jestem tu dzisiejszego wieczoru, by was zabawić.
– Bawisz mnie zawsze, Roxy, nie tylko dziś! – odezwał się jakiś podpity męski głos z tyłu ciemnego klubu. Ktoś inny się roześmiał.
Nastąpiła cisza. Titus pomyślał nawet, że Roxy, wytrącona z równowagi, ucieknie ze sceny. Wyglądała w końcu tak bezbronnie – jak gdyby ktoś postawił ją na scenie przez przypadek, a ona nie wiedziała, co robić. Ale potem otworzyła usta i zaczęła śpiewać. I wówczas, jak zawsze, gdy słyszał jej głos, odczuł miły dreszcz podniecenia. Rozparł się wygodnie na krześle i rozkoszował się, słuchając, jak wznoszący się dźwięk ulatuje z jej smukłego gardła. Reputacja Roxy oparta była na prawdziwym talencie, a nie reklamie, skonstatował, patrząc z niezamierzonym podziwem na ruchy jej warg, które idealnie wpasowywały się w muzykę.
Występ minął w mgnieniu oka. Śpiewała o miłości i stracie. Odchyliła głowę jakby w cichej ekstazie i raz jeszcze Titus poczuł miły ucisk w dołku. Jej niski głos zaczął nagle zanikać, aż przeszedł w ciche westchnienie. Po niemrawych brawach Titus zorientował się, że to koniec ostatniej piosenki. Musiał na siłę otrząsnąć się z uroku, jaki na niego rzuciła. Przestać wyobrażać sobie te niesamowite usta grające na jego zmysłach słodkie melodie i przypomnieć sobie, kim naprawdę była. Niszczycielką małżeństw, zagrabiającą pieniądze małą zdzirą. Jak można być kimś tak bezwzględnym jak Roxy Carmichael?
Ona też, wydawało się, musiała obudzić się z ekstazy, w jaką wpadła, śpiewając, i odnaleźć się na powrót w tym małym, dusznym klubie. Mrugając powiekami, dziękowała za nieliczne oklaski. Parę osób, w tym Titus, klaskało wytrwale i zmusiło ją nawet do zaśpiewania krótkiego bisu, który jednak wypadł trochę sztucznie. Potem ukłoniła się raz jeszcze, zafurkotała jej błyszcząca bluzka i mignęły wyblakłe dżinsy opięte na pupie. I już jej nie było.
Pianista zszedł ze sceny, kierując się do baru, zakurzona pluszowa kurtyna opadła, a Titus wstał i włożył płaszcz, czując się dziwnie… brudny. Czuł na ciele obślizgły dym tej speluny. Odetchnął z wyraźną ulgą, gdy znalazł się na zewnątrz i mógł wciągnąć głęboko zimne, orzeźwiające powietrze nocy. Obszedł klub, kierując się do drzwi na jego tyłach. Zapukał. Po dłuższej chwili drzwi otworzyła ociężała kobieta w średnim wieku.
– Czy mogę panu pomóc?
– Mam taką nadzieję. Przyszedłem zobaczyć się z Roxy Carmichael.
– Oczekuje pana?
Potrząsnął głową.
– Nie do końca.
Twarz kobiety, przypominająca trochę pysk buldoga, stężała, a jej spojrzenie stało się badawcze.
– Czy jest pan z prasy?
Titus uśmiechnął się. Moi zacni przodkowie przewróciliby się w grobie, gdyby przyszło mi do głowy zostać dziennikarzem.
Potrząsnął głową.
– Nie, nie jestem z prasy.
– Cóż, Roxy powiedziała, że nie przyjmuje dziś żadnych gości…
– Czy jest pani pewna? – spytał Titus, wyjmując z kieszeni elegancki skórzany portfel, z którego wyłuskał banknot i wcisnął go w dłoń niestawiającą oporu. – Może pójdzie się pani upewnić?
Kobieta zdawała się przez chwilę wahać, w końcu złożyła jednak banknot na pół i wcisnęła go sobie do kieszeni sukienki.
– Nie mogę panu nic obiecać – powiedziała, pokazując gestem, by udał się za nią.
Weszli do środka, Titus zamknął za sobą drzwi i otoczył go półmrok przestrzeni za kulisami. Wiedział, że może to rozegrać inaczej. Zobaczyć się z Roxanne Carmichael rano i zadać jej druzgoczący cios w zimnym świetle dnia, na swoim własnym terytorium. Ale krew w nim wrzała i chciał to zakończyć już teraz, tego wieczoru. Poza tym był mężczyzną, który nigdy nie lubił czekać – tym bardziej teraz, kiedy przejął kontrolę nad rodzinnym majątkiem.
Kobieta o twarzy buldoga zatrzymała się i zapukała do drzwi garderoby.
– Kto tam? – zawołał chropawy głos, który Titus natychmiast rozpoznał jako należący do Roxy Carmichael; ponownie wbrew jego woli przeszyły go ciarki nagłego podniecenia. Ale pozostał ukryty w cieniu, gdy drzwi otworzyły się i wylała się z nich smuga światła.
– To ja, Margaret – powiedziała kobieta, a jej ręka poruszyła się w kieszeni, jakby sprawdzała, czy banknot wciąż tam jest.
Siedząc przy lustrze, przy którym zmywała z twarzy resztki lepkiego makijażu, Roxanne odwróciła się na krześle, starając się nie wyglądać na załamaną. Ale to nie było łatwe. Nienawidziła przecież takich wieczorów. Nie było nic gorszego od występowania w do połowy zapełnionym klubie dla pijanej widowni. Co więcej, widać było, że jej czar średnio bawi bywalców tego miejsca i właściciel klubu KitKat coraz dobitniej dawał jej do zrozumienia, że jeśli jej występy nie zaczną napędzać publiki, to zrezygnują z tych koncertów.
Wmawiała sobie, że to nie dotyczyło jej samej i jej talentu, tylko że przemysł muzyczny po prostu działa w ten sposób. Miała szczęście na początku i nie powinna o tym zapominać. Ale była już tym wszystkim zmęczona, zmęczona do szpiku kości. Czuła w sobie coraz bardziej rozpierającą pierś pustkę.
Udając ziewnięcie, spojrzała na kobietę stojącą w progu i zmusiła się do uśmiechu.
– Cześć, Margaret. O co chodzi?
– Jest tu pewien dżentelmen, który mówi, że chciałby się z tobą widzieć.
Dżentelmen? Roxanne umieściła zużyty wacik na brzegu stolika i uśmiechnęła się krzywo. Kiedyś całe tłumy dobijały się do jej garderoby: mężczyźni, którzy chcieli z nią iść do łóżka i młode dziewczęta pragnące śpiewać tak jak ona. Do trzymania ich na dystans zatrudniano brygadę ochroniarzy – ale to wszystko było dawno temu. Obecnie bardzo rzadko pojawiał się tu ktokolwiek, zatem każdego z gości witała z podejrzliwością. Przez moment pomyślała, czy to przypadkiem nie jej ojciec. Nie, jego zdecydowanie tutaj by nie chciała, nawet jeśli zaklinałby się, że pragnie jej pomóc. Pomyślała o kurczącej się publiczności i obskurnych lokalach, na które była skazana; serce ścisnęło jej się boleśnie w piersi.
– Ktoś z prasy?
Margaret wzruszyła ramionami.
– Powiedział, że nie. I nie wygląda na dziennikarza. – Kobieta mówiła tak, jak gdyby Titus ich nie słyszał. – Ale… jest przystojny.
Roxanne wstrząsnął dreszcz wstrętu. Była tylko jedna rzecz gorsza od pismaków piszących artykuły o gasnących gwiazdach estrady pod roboczym tytułem Gdzie one są dzisiaj? – tą rzeczą byli młodzi mężczyźni, których przemijająca sława piosenkarki składnia do przekonania, że mieliby u niej szanse w łóżku. Potrząsnęła głową.
– Nie jestem zainteresowana ładnymi chłopcami, Margaret.
– Bogatymi też nie? – spytała, mrucząc starsza kobieta, najwyraźniej robiąc dla Titusa więcej, niż otrzymany od niego banknot by wymagał.
Roxy znieruchomiała. Niektóre fantazje były jednak zbyt głęboko w niej zakorzenione, by się ich szybko pozbyć, nieważne, jak szalone by się wydawały. Czy to możliwe, że jej marzenia się wreszcie ziszczają? Że jakiś bogaty impresario siedział na tej sali, słuchając, jak śpiewa, i zadecydował, że chce dać jej jeszcze jedną szansę? Ktoś, kto dostrzegł, że wciąż ma talent, który nie może się, ot tak, zmarnować?
Przygładziwszy włosy, dodała do swego głosu szczyptę ciepła.
– Wpuść go zatem tutaj – powiedziała.
Titus słyszał każde słowo z tej krótkiej wymiany zdań i, choć nie powinien być zaskoczony tym, co usłyszał, odruchowo zacisnął w złości usta. Było tak, jak się spodziewał: Roxanne była na tyle dumna, by odpędzić jakiegoś nieznanego gościa, który przyszedł do niej po występie, ale kiedy okazało się, że w grę mogą wchodzić pieniądze, natychmiast zmiękła.
– Może pan we… – zaczęła mówić Margaret, ale Titus już ją minął i wszedł do maleńkiej garderoby.
Wciąż siedząc, Roxy otworzyła szerzej oczy, gdy do garderoby wkroczyła wysoka postać, jakby zbyt duża dla tego niewielkiego pomieszczenia. Setki sprzecznych przekazów szalało w jej głowie, gdy cicho zamknął za sobą drzwi. Była doskonale świadoma wielkiej, elektryzującej siły, która zdawała się od niego emanować. I jeszcze czegoś. Czegoś, czego nie potrafiła określić, dopóki nie dojrzała zgłodniałego spojrzenia jego oczu.
Pożądanie. Zwierzęca żądza, wobec której nie mogła pozostać obojętna.
Przełknęła ślinę. Pożądanie, którego ani nie chciała, ani nie potrzebowała, zaczęło palić ją w żyłach i nagle ten tyci pokój wydał jej się wręcz klaustrofobiczny. Pragnęła się stamtąd jak najprędzej wydostać i znaleźć w miejscu, w którym byłaby bezpieczna od sideł, które od wejścia zarzucał na nią ten mężczyzna. Spojrzenie jego szarych oczu wwiercało się w nią i sprawiało, że serce Roxanne wykonywało gwałtowny taniec.
– Nie pamiętam, żebym prosiła, by zamknął pan drzwi… – powiedziała ostro, gdy zdołała się jako tako opanować.
Titus spojrzał na nią z góry. Cyniczny uśmiech pojawił się na jego wargach, gdy zarejestrował, jak jej oczy ciemnieją w odpowiedzi na jego pożądliwe spojrzenie, co było całkowicie do przewidzenia. Wiedział, że posiada to coś, co sprawia, że kobiety padają mu do stóp. Nie wykorzystywał tego często, ale to była przecież wyjątkowa okazja.
– Na pewno chce pani, żeby cały klub usłyszał, co mam do powiedzenia? – spytał delikatnie.
Roxy chciała powiedzieć, że nie toleruje zawoalowanych gróźb od nieznajomych, ale okazało się, że nie może wymówić ani słowa. Nie wiedziała, czy powodował to jego wygląd, czy maniery, czy też ten zimny, wyniosły akcent, który wskazywał na arystokratyczne pochodzenie. Ale cokolwiek to było, było na tyle potężne, że słowa uwięzły jej w gardle. Przez chwilę patrzyła więc na niego, nic nie mówiąc. Musi mieć chyba z metr dziewięćdziesiąt, powiedziała do siebie, a jego sztywna postawa sprawiała, że wydawał się jeszcze wyższy. Ubrany w ciemny kaszmirowy płaszcz idealny na taką mroźną noc… Uświadomiła sobie, że nigdy nie spotkała mężczyzny z tak ostro zarysowaną osobowością, którą podkreślało w nim wszystko: wzrost, sylwetka, rysy twarzy, ubiór i głos. A przecież od lat pracowała w branży, gdzie charyzma była codzienną walutą, i widziała w tej pracy wielu mężczyzn…
Jego ciało, a także drogie ubrania, które leżały na nim tak doskonale, wszystko to sprawiało, że każda mijająca go kobieta pragnęła ponownie na niego spojrzeć. Najbardziej jednak intrygowała kobiety jego twarz – była to najbardziej przykuwającą uwagę twarz, jaką Roxanne kiedykolwiek widziała. Wysokie kości policzkowe wyglądały niczym wyrzeźbione przez doskonałego artystę. Ich twarde rysy kontrastowały z seksowną linią ust pozbawionych uśmiechu. Gęste włosy płowego koloru przypominały grzywę lwa.
Próbowała się za wszelką cenę opanować. Jej serce wprawdzie zaczęło szaleńczo galopować w obecności tego modelowego samca alfa, ale on nie mógł się o tym dowiedzieć! Była dobra w ukrywaniu swoich emocji. Dobra to nawet za mało powiedziane – była w tym doskonała. Miała do czynienia w przeszłości z wystarczającą liczbą mężczyzn, by wiedzieć, że wszyscy są tacy sami. Zawsze mają tylko jedno w głowie – a gdy już to dostają, przerzucają się na inny obiekt zainteresowania.
Celowo odwróciła się do niego plecami i wpatrzyła w lustro, zmywając szkarłatną szminkę z ust wacikiem. Wiedziała już też, że to nie żaden bogaty impresario.
– To niegrzeczne nie przedstawić się, wchodząc do garderoby damy… – zauważyła.
Titus nie przywykł do ludzi odwracających się od niego, zwłaszcza zaraz po tym, gdy oczy takiej osoby zdawały się pożerać go od stóp do głów. Zamarł.
– Nazywam się Titus Alexander – powiedział, wpatrując się w jej odbicie w lustrze, by z całą pewnością stwierdzić, czy jego nazwisko coś jej mówi. Ale nie, nie zareagowała w żaden szczególny sposób. Po prostu kontynuowała spokojne usuwanie krzykliwej szminki z ust. I nagle Titus odkrył, że zastanawia się, jak mogą smakować jej usta skrywane pod pomadką. Czy oddziaływałyby na jego ciało, tak jak robił to jej głos, gdy tylko zaczynała śpiewać?
– Co mogę dla pana zrobić, panie Alexander? – zapytała znudzonym głosem.
– Chcę z panią porozmawiać.
– Rozmawiajmy więc.
– Wolałbym prowadzić tę rozmowę twarzą w twarz.
Jej oczy spotkały jego wzrok w odbiciu w lustrze.
– Dlaczego?
Dlatego, że twoje oczy są tak niesamowicie ponętne, że chciałbym godzinami patrzeć w nie z bliska, odpowiedział odruchowo w myślach, ale natychmiast się za to skarcił. Była przecież upadłą gwiazdą, złodziejką mężów i naciągaczką, a on przyszedł tu po to, by położyć kres jej ostatniemu skandalikowi.
– Może jestem staroświecki, ale wolałbym nie przemawiać do pani pleców.
Gdy tylko oczyściła do końca usta z jaskrawej szminki, odwróciła się do niego przodem.
– Teraz lepiej? – spytała sarkastycznie.
Titus poczuł to samo co wcześniej twarde mrowienie w kroczu i teraz to on na moment zaniemówił. Całą jego uwagę przyciągały w tej chwili jej piersi. Napierały zachęcająco na cekinową, błyszczącą bluzkę w sposób, który wydawał się potajemnie błagać go, by ich dotknął. Najwyższym wysiłkiem woli oderwał od nich wzrok i wpatrzył się teraz w skrzące od blasku, szafirowe oczy.
– Jak sądzę, zna pani Martina Murraya?
Roxy wzruszyła ramionami.
– Znam całe mnóstwo ludzi.
– Ale jego znasz szczególnie dobrze… – zasugerował Titus.
Wzruszyła ramionami. Nie musiała się przecież usprawiedliwiać przed bogatymi ludźmi, którzy przychodzili bez zaproszenia do jej garderoby.
– To nie pański interes.
– No cóż, wychodzi na to, że jednak mój.
Roxy wrzuciła ostatni wacik do kosza i wstała, uświadamiając sobie, że ma na sobie nadal sceniczne obuwie na zdecydowanie zbyt wysokim obcasie.
– Wie pan co? Jest późno, ja jestem zmęczona i chcę iść do domu. Może więc przestanie pan owijać w bawełnę i powie mi, po co zadaje mi pan te pytania z wyraźnym tonem oskarżenia?
– Może mam zwyczajnie prawo panią oskarżać? – odparował. – Odkąd nielegalnie podnajmuje pani jedno z moich mieszkań.
Roxy zadarła nos w górę, ale coś w wyrazie twarzy Titusa sprawiło, że jej puls przyspieszył.
– Niech pan nie opowiada głupot – odpowiedziała. – Widzę pana pierwszy raz w życiu. Nie jest pan moim najemcą.
– Tak się pani zdaje?
– Wiem to bardzo dobrze.
– Mieszka pani na poddaszu dużego domu w Notting Hill, nieprawdaż?
Skąd on, u diabła, to wie? – zapytała się w duchu. Postanowiła jednak nie okazywać paniki. Spojrzała na Titusa z wyzywającym spojrzeniem.
– Śledzi mnie pan? – spytała.
Titus głośno się roześmiał.
– Chyba w pani snach. Myśli pani, że byłbym w stanie śledzić i prześladować jakąś podrzędną wokalistkę, która spadła tak nisko, że musi pracować w takiej dziurze jak ta?
Coś w niej ścisnęło się bardzo boleśnie, ale postanowiła nadal nie reagować. Przeklęłaby samą siebie raz na zawsze, gdyby mu pokazała choćby na chwilę, jak bardzo zraniły ją jego słowa.
Posłała mu kolejne wyzywające spojrzenie
– To skąd pan wie, gdzie mieszkam?
– Właśnie pani powiedziałem. Bo tak się składa, że jestem właścicielem mieszkania, w którym pani przebywa. Cały dom należy do mnie.
– To jakaś bzdura – odpowiedziała. – Dom należy do Martina.
– Tak pani powiedział? – zapytał retorycznie Titus. – Zgaduję, że powiedział pani również, że jest bajecznie bogaty. I że po tym jego wyznaniu poszliście oboje do łóżka. Mylę się? – Głos Titusa obniżył się z poirytowania.
Roxy milczała.
– Nie przyszło pani do głowy, że może kłamać? Przecież dokładnie tak robią żonaci mężczyźni. Okłamują swoje żony i kochanki. Żony zazwyczaj się przejmują, bo mają rodziny, o które muszą się martwić. Ale kochanki powinny wiedzieć, że kłamstwo jest wpisane w reguły tej nikczemnej gry. Zatem zazwyczaj nie zwracają na to uwagi, jak i na wiele innych rzeczy.
Jego szare oczy wpatrywały się w nią z nieukrywanym potępieniem.
– Z doświadczenia wiem też, że kobiety, które próbują ukraść innym kobietom mężów, nie mają specjalnie skrupułów ani zasad moralnych – dodał, powoli cedząc słowa.
Roxy wepchnęła dłonie głęboko w kieszenie dżinsów, żeby nie widział, jak się trzęsą. Potrząsnęła głową.
– Nigdy nie próbowałam ukraść innej kobiecie męża.
– Nie? – Ciemne brwi Titusa uniosły się w górę, w kierunku jego gęstych włosów. – I po prostu pozwoliła mu się pani ulokować w tym przytulnym gniazdku?
– Nie! To nie było tak!
– Niewiele mnie interesuje, czy było tak, czy siak – uciął Titus. – Jedyne, co mnie martwi, to fakt, że mój pracownik nielegalnie wynajmuje pani jedno z moich mieszkań i chcę, żeby się pani stamtąd wyniosła.
– Pana… pracownik? – powtórzyła Roxy, szukając w głowie jakiegokolwiek wyjaśnienia, ale nie było żadnego. Titus to dość nietypowe imię, nie zapomniałaby go, gdyby je kiedykolwiek usłyszała z ust Martina. – Nigdy o panu nie słyszałam, panie Alexander. I mam powody podejrzewać, że jest pan kompletnym wariatem.
– Tak pani uważa? Może więc to pomoże przekonać panią, że to, co mówię, to prawda – powiedział i wyciągnął z kieszeni kaszmirowego płaszcza służbową wizytówkę.
Wyciągnęła prawą rękę z kieszeni dżinsów i wzięła wizytówkę, natychmiast rozpoznając wysoką jakość kartonika. Ozdobne czarne litery dumnie odcinały się na kremowym tle i gdy jej oczy spoczęły na napisie, odczuła w nogach miękkość.
„Titus Alexander, książę Torchester”.
Litery zamigotały jej przed oczami ponownie i nagle kolana się pod nią ugięły. Od dawna nic nie jadła – nigdy nie lubiła jeść przed występem – i w innych okolicznościach pewnie osunęłaby się teraz w szoku na krzesło, ale jakiś wewnętrzny głos powiedział jej, że musi się za wszelką cenę trzymać. Że nie może przed tym człowiekiem zdradzić się z najmniejszym przejawem słabości. Bo to byłoby dla niej niebezpieczne. Spojrzała w jego zimne oczy, a jej serce nadal galopowało.
– Jest pan… księciem Torchester? Naprawdę?
– Tak, jestem cholernym księciem Torchester – wycedził Titus. – A mój ojciec zatrudnił pani kochanka, Martina Murraya, na swojego doradcę. Nagle wraca pani pamięć, panno Carmichael? Zatem jednak Martin coś pani mówił o mnie?
No tak, miał rację. Roxy odruchowo potaknęła, pragnąc, by jej twarz pozostała możliwie jak najspokojniejsza. W uszach rozbrzmiało jej teraz to, co wcześniej usłyszała od Martina o młodym księciu.
Jest bezwzględnym sukinsynem…
To facet w czepku urodzony…
Kobiety szaleją za nim…
Zwłaszcza to ostatnie musiało być prawdą, pomyślała, czując, jak sam widok jego doskonałych warg oraz lodowata szarość oczu przyciągają jej wzrok i paraliżują ją. Zapewne złamał serce niejednej przedstawicielce płci pięknej, która nie zdołała się oprzeć tym powabom, pomyślała. Ale ona im nie ulegnie!
– Nie rozumiem – odpowiedziała chłodno.
– Nie rozumie pani? – Brwi Titusa raz jeszcze powędrowały w górę. – Czego dokładnie pani nie rozumie?
– To przecież mieszkanie Martina.
– Tak pani powiedział?
Roxy potaknęła, ale równocześnie zaczęła przypominać sobie rzeczy, które dopiero teraz zaczynały nabierać tragicznego sensu. Czemu Martin zawsze chciał, żeby płaciła w gotówce? Czemu kazał jej każdemu, kto będzie pytał, mówić, że tylko pilnuje mieszkania? Wpatrzyła się w lodowate spojrzenie Titusa i zszokowana uświadomiła sobie, że wierzy w słowa tego aroganckiego arystokraty bardziej niż w zapewnienia mężczyzny, którego znała od lat.
– Tak właśnie mi powiedział… – odpowiedziała cichszym jakby głosem.
– A zatem kłamał – uciął zimno Titus. – Kłamca, którego pochopnie zatrudnił mój ojciec. Ale mojego ojca nie ma już wśród żywych, a Martin Murray nie pracuje dłużej dla nas. Teraz ja mam władzę i pragnę posprzątać bałagan, jakiego narobił pani kochanek w interesach naszej rodziny. I w ramach tych porządków proszę panią, by wyniosła się z mieszkania do końca tygodnia.
Roxy poczuła, jak ogarnia ją paraliżujący lęk, ale udało jej się go zwalczyć. Bo strach to emocja, którą dobrze znała i nauczyła się, że jedyny sposób, by ją pokonać, to zmierzyć się z nią twarzą w twarz. Wiedziała, że w momencie, gdy się podda, będzie zgubiona, a to nie wchodziło w grę. Odchrząknęła zatem, starając się, by jej głos brzmiał tak spokojnie jak jego.
– Nie wydaje mi się, by miał pan prawo tego zażądać. Okres wypowiedzenia wynajmu przez właściciela jest chyba dłuższy – powiedziała.
Titus zacisnął z wściekłości wargi. Jak śmiała mu się przeciwstawiać? Pomyślał o ojcu, który zdradził jego matkę z kochanką tak chytrą i bezwzględną jak najwyraźniej jest ta kiepska piosenkarka. Przypomniał sobie fatalny stan finansów majątku i to, że ten chciwy fagas Roxanne jako doradca zagarnął olbrzymie ilości pieniędzy dla siebie. Jej żonaty fagas, pomyślał zniesmaczony. Wiedział, że jego złość na samą Roxy była nieproporcjonalna do jej grzechu posiadania wątpliwej moralności, ale Titus miał to gdzieś. Czasem ktoś ma nieszczęście być w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, pomyślał. I Roxanne Carmichael była właśnie taką osobą.
– Prawo nie jest po pani stronie – powiedział Titus. – Ponieważ pani je właśnie złamała.
Podniosła na niego pełne wrodzonego uroku oczy. Wyglądała na autentycznie zdziwioną.
– Ale nie wiedziałam o tym… – powiedziała juz zdecydowanie defensywnym tonem.
– Nie obchodzi mnie, co pani wiedziała, a czego nie – przerwał jej Titus, starając się nie patrzeć w jej uwodzące oczy. – I nie sądzę, bym kiedykolwiek uwierzył kobiecie, która z zimną krwią sypia z żonatym mężczyzną. Chcę zatem, żeby pani wraz ze swym dobytkiem zniknęła z mojego domu do końca tygodnia. Rozumie to pani, panno Carmichael?