Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

User Friendly - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,00

User Friendly - ebook

Bez względu na to, czy mówimy o smartfonach, szczoteczkach do zębów czy autonomicznych samochodach, projektowanie wymaga szacunku dla oczekiwań użytkowników i zrozumienia niuansów ich życia. Najważniejsze jednak wydaje się odrzucenie przekonania o ludzkiej doskonałości.

Historia dizajnu zorientowanego na użytkownika obfituje w fascynujące opowieści i nieoczekiwane zwroty akcji. Autorzy książki opowiadają o wpływie, jaki na wzornictwo wywarły globalne kryzysy, wojny światowe i awarię pewnej elektrowni jądrowej. Pokazują, jak projektowanie dla osób ze specjalnymi potrzebami utorowało drogę wynalazkom, bez których nikt z nas nie wyobraża już sobie życia. Sporo też piszą o tajnikach projektowania najnowszych technologii – od pojazdów autonomicznych, poprzez media społecznościowe, po sztuczną inteligencję. Analizują nasze oczekiwania wobec urządzeń oraz sposób, w jaki nawiązujemy z nimi relacje.

Jak przyznają autorzy, ich zamiarem jest nie tylko nakreślenie najnowszej historii dizajnu, ale przede wszystkim wyposażenie czytelników i czytelniczek w narzędzia niezbędne do krytycznego spojrzenia na wszechobecne dziś w naszym życiu projektowanie doświadczeń użytkownika. Nie uciekają więc od pytań o rzeczywiste skutki innowacji wprowadzanych przez cyfrowych gigantów ani o to, dlaczego kolejnym krokiem na ścieżce rozwoju technologii nie będzie wynalezienie nowego modelu telefonu czy aplikacji, lecz – nowej metafory.

Książkę uzupełnia krótki opis procesu projektowania zorientowanego na użytkownika oraz lista kamieni milowych w historii projektowania – od fotela Ludwika XV po przepisy o RODO.

Kategoria: Architektura
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67016-01-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp. Cy­fro­we im­pe­rium przy­ja­zne użyt­kow­ni­ko­wi

przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi (ang. user frien­dly)

1. In­for­ma­ty­ka. O sprzę­cie kom­pu­te­ro­wym lub opro­gra­mo­wa­niu: ła­twe w ob­słu­dze, zwłasz­cza dla nie­do­świad­czo­ne­go użyt­kow­ni­ka; za­pro­jek­to­wa­ne z uwzględ­nie­niem po­trzeb użyt­kow­ni­ka.

2. Po­tocz­nie: o rze­czach ła­twych w ob­słu­dze, przy­stęp­nych, po­ręcz­nych.

Naj­więk­szy biu­ro­wiec na świe­cie ma je­dy­nie czte­ry pię­tra, ale je­go ma­syw­na bry­ła w kształ­cie pier­ście­nia o po­nad pół­to­ra­ki­lo­me­tro­wej śred­ni­cy jest ni­czym sta­tek ko­smicz­ny ob­cej cy­wi­li­za­cji – tak ogrom­ny, że gdy­by wzniósł się w po­wie­trze, z pew­no­ścią prze­sło­nił­by słoń­ce. Śro­dek pier­ście­nia skry­wa park ma­ją­cy przy­wo­dzić na myśl cza­sy, kie­dy Do­li­na Krze­mo­wa by­ła jesz­cze Do­li­ną Roz­ko­szy Ser­ca. Ca­ły ten te­ren po­kry­wa­ło wów­czas nie­mal dzie­sięć mi­lio­nów drzew: mo­re­li, wi­śni, brzo­skwiń, grusz i ja­bło­ni. Zmia­ny na­de­szły do­pie­ro gdy Ap­ple, gi­gant na ryn­ku kom­pu­te­rów oso­bi­stych, w ta­jem­ni­cy wy­ku­pił wszyst­kie tam­tej­sze grun­ty, łą­cząc szes­na­ście dzia­łek w jed­ną po­łać zie­mi o po­wierzch­ni po­nad 20 hek­ta­rów i war­to­ści 5 mi­liar­dów do­la­rów. Ko­smicz­ny wy­gląd Ap­ple Park, obec­nej sie­dzi­by fir­my, jest za­słu­gą Ste­ve’a Job­sa – wy­two­rem je­go wy­obraź­ni, prze­nie­sio­nym wprost w sen­ne ame­ry­kań­skie przed­mie­ście. Był to je­den z ostat­nich pro­jek­tów, któ­re otrzy­ma­ły bło­go­sła­wień­stwo te­go tech­no­lo­gicz­ne­go wi­zjo­ne­ra przed je­go śmier­cią.

Kie­dy ostat­nie ma­rze­nie Job­sa do­pie­ro sta­wa­ło się rze­czy­wi­sto­ścią, Har­lan Crow­der wsta­wał każ­de­go po­ran­ka bu­dzo­ny przy­tłu­mio­nym ha­ła­sem ma­szyn wio­zą­cych ła­dun­ki na miej­sce bu­do­wy no­we­go kam­pu­su Ap­ple. W mo­men­cie na­sze­go pierw­sze­go spo­tka­nia Crow­der miał sie­dem­dzie­siąt trzy la­ta i trój­kę do­ro­słych dzie­ci. No­sił bia­łą ko­zią bród­kę i strój ty­po­we­go ame­ry­kań­skie­go eme­ry­ta: wy­mię­te spodnie i ko­szu­lę w kwia­ty. Za­mie­sza­nie wo­kół bu­do­wy Ap­ple Park ścią­gnę­ło na osie­dle Crow­de­ra za­stę­py agen­tów nie­ru­cho­mo­ści, któ­rzy pu­ka­li do każ­dych drzwi i skła­da­li miesz­kań­com pro­po­zy­cję zło­te­go in­te­re­su. By­ły to głów­nie za­dba­ne, ele­ganc­kie ko­bie­ty no­szą­ce kosz­tow­ną bi­żu­te­rię, któ­ra by­ła ich pan­ce­rzem prze­ciw­ko miesz­kań­com upar­cie nie­zga­dza­ją­cym się na sprze­daż swo­ich nie­ru­cho­mo­ści, ta­kim jak Crow­der.

– Jed­na za­czę­ła pro­sto z mo­stu: „Mam dzie­się­ciu chęt­nych go­to­wych li­cy­to­wać się o pa­na dom” – po­wie­dział mi Crow­der, za­cią­ga­jąc z tek­sań­skim ak­cen­tem, kie­dy sie­dzie­li­śmy na je­go ta­ra­sie. Do­my ta­kie jak ten, któ­ry na­le­żał do nie­go, bu­do­wa­no w la­tach 60. ubie­głe­go wie­ku, w cza­sach bo­omu go­spo­dar­cze­go zwią­za­ne­go z roz­wi­ja­ją­cym się prze­my­słem tran­zy­sto­rów. W mo­men­cie mo­jej wi­zy­ty je­go dom i in­ne rów­nie skrom­ne, par­te­ro­we bu­dyn­ki z trze­ma sy­pial­nia­mi sto­ją­ce w tej oko­li­cy by­ły war­te po co naj­mniej 2,5 mi­lio­na do­la­rów. Crow­der sza­co­wał, że w cią­gu ro­ku su­ma ta wzro­śnie o 10 pro­cent, a mo­że na­wet wię­cej. Wszyst­ko to wy­da­wa­ło mu się dziw­nym snem.

Crow­der nie był na­wet sław­ny. Do­li­nę Krze­mo­wą za­miesz­ki­wa­ły ty­sią­ce lu­dzi ta­kich jak on: in­ży­nie­rów, któ­rzy zbu­do­wa­li to miej­sce, ale któ­rych wkład po­padł w za­po­mnie­nie. On jed­nak za­pi­sał się w an­na­łach hi­sto­rii dzię­ki uży­ciu okre­śle­nia „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” w od­nie­sie­niu do di­zaj­nu kom­pu­te­ra. Nie­mal co ty­dzień Crow­der od­pra­wia ko­lej­nych agen­tów nie­ru­cho­mo­ści, od­rzu­ca­jąc ich lu­kra­tyw­ne ofer­ty opie­wa­ją­ce na mi­lio­ny do­la­rów. Wszyst­ko to na­pę­dza­ne jest przez Ap­ple – przed­się­bior­stwo, któ­re spra­wi­ło, że wy­ra­że­nie „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” sta­ło się nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne z na­szym co­dzien­nym ży­ciem.

Pod­czas swo­ich czę­stych spa­ce­rów wzdłuż kam­pu­su Crow­der spo­glą­da na Ap­ple Park, klej­not ko­ron­ny im­pe­rium zbu­do­wa­ne­go na bi­lio­nach do­la­rów ze sprze­da­ży iPo­dów, iMa­ców, iPa­dów, smar­twat­chy oraz iPho­ne’ów – urzą­dzeń wy­po­sa­żo­nych w jed­ne z naj­bar­dziej tech­no­lo­gicz­nie za­awan­so­wa­nych pod­ze­spo­łów, ale jed­no­cze­śnie za­pro­jek­to­wa­nych tak in­tu­icyj­nie, że bez tru­du ob­słu­gu­ją je na­wet ma­łe dzie­ci. Pod ką­tem mo­cy ob­li­cze­nio­wej kom­pu­te­ry te są znacz­nie po­tęż­niej­sze niż daw­ne su­per­kom­pu­te­ry, na któ­rych Crow­der pra­co­wał nie­gdyś w IBM. Sam fakt, że w ogó­le uda­ło mu się do­stać tam pra­cę, wy­da­wał mu się czymś na swój spo­sób nie­re­al­nym, wy­śnio­nym. W ósmej kla­sie ob­lał al­ge­brę, a po ukoń­cze­niu szko­ły śred­niej nie mógł zna­leźć dla sie­bie miej­sca. W koń­cu za­cią­gnął się do woj­ska, gdzie prze­szedł szko­le­nie na sa­ni­ta­riu­sza – trwa­ją­ce pół­to­ra ro­ku stu­dia me­dycz­ne, z któ­rych pro­gra­mu wy­cię­to ca­łą teo­rię, zo­sta­wia­jąc je­dy­nie in­for­ma­cje nie­zbęd­ne do ra­to­wa­nia ludz­kie­go ży­cia. Prak­tycz­ny cha­rak­ter tej pra­cy i pre­sja, z któ­rą się wią­za­ła, po­bu­dzi­ły go do dzia­ła­nia: prze­stał próż­no­wać i ukoń­czył stu­dia z naj­lep­szy­mi oce­na­mi na ro­ku. Po od­by­ciu służ­by kon­ty­nu­ował na­ukę w col­le­ge’u przy Uni­wer­sy­te­cie Sta­no­wym Tek­sa­su Wschod­nie­go w Com­mer­ce.

– Nie by­ło to mo­że na sa­mym koń­cu świa­ta, ale gdzieś w je­go oko­li­cy – rzu­cił Crow­der.

Pew­ne­go dnia na ta­bli­cy ogło­szeń swo­je­go col­le­ge’u Crow­der za­uwa­żył ulot­kę IBM. Przed­się­bior­stwo re­kru­to­wa­ło stu­den­tów kie­run­ków ści­słych do no­wa­tor­skie­go pro­gra­mu szko­le­nio­we­go. Od­po­wie­dział na ogło­sze­nie, a oni za­pro­si­li go do swo­jej sie­dzi­by na roz­mo­wę kwa­li­fi­ka­cyj­ną. Wsiadł więc w sa­mo­lot do York­town w sta­nie No­wy Jork, nie bar­dzo wie­dząc, cze­go się spo­dzie­wać. Cen­trum ba­daw­cze IBM znaj­do­wa­ło się w cha­rak­te­ry­stycz­nym bu­dyn­ku zbu­do­wa­nym na pla­nie pół­ko­la i za­pro­jek­to­wa­nym przez Eera Sa­ari­ne­na, słyn­ne­go ame­ry­kań­skie­go ar­chi­tek­ta po­cho­dze­nia fiń­skie­go. Bu­dy­nek ten moż­na uznać za pier­wo­wzór kor­po­ra­cyj­ne­go kam­pu­su sty­li­zo­wa­ne­go na sta­tek ko­smicz­ny. Je­go fa­sa­dę two­rzy­ła po­ły­sku­ją­ca ścia­na kur­ty­no­wa z pro­fi­lo­wa­ne­go szkła, mu­ry we­wnętrz­ne wy­cio­sa­no zaś z no­wo­jor­skie­go gra­ni­tu. Zo­stał za­pro­jek­to­wa­ny tak, by stać się sym­bo­lem no­wo­cze­sne­go miej­sca pra­cy i po­ka­zać IBM, przed­się­bior­stwo za­trud­nia­ją­ce więk­szą licz­bę pra­cow­ni­ków z ty­tu­łem dok­to­ra niż nie­je­den uni­wer­sy­tet, ja­ko przo­dow­ni­ka po­stę­pu.

Crow­der prze­kro­czył pro­gi sie­dzi­by IBM pe­łen po­dzi­wu. Oto zna­lazł się w stat­ku ko­smicz­nym wy­ję­tym wprost z fil­mu 2001: Ody­se­ja ko­smicz­na – miej­scu zwia­stu­ją­cym świe­tla­ną, na­pę­dza­ną tech­no­lo­gią przy­szłość. W ro­ku 1968 by­ła to praw­dzi­wie od­kryw­cza wi­zja. W IBM na­wet roz­mo­wy przy ka­wie do­ty­czy­ły naj­now­szych osią­gnięć na­uko­wych.

– Zro­bił­bym wte­dy ab­so­lut­nie wszyst­ko, że­by do­stać u nich pra­cę. Mógł­bym na­wet sprzą­tać to­a­le­ty – za­żar­to­wał Crow­der z nie­skry­wa­ną ra­do­ścią w gło­sie. W IBM bra­ko­wa­ło pro­gra­mi­stów, więc fir­ma po­sta­no­wi­ła szko­lić wła­snych. Crow­der do­stał pra­cę, o któ­rą się ubie­gał, a prag­ma­tycz­ny cha­rak­ter je­go obo­wiąz­ków mu od­po­wia­dał – uży­wa­jąc kom­pu­te­rów, roz­wią­zy­wał rze­czy­wi­ste pro­ble­my, ta­kie jak wy­ty­cza­nie tras prze­sy­łek czy ob­li­cza­nie ła­dow­no­ści po­jaz­dów. Prze­ko­nał się tak­że, że z ła­two­ścią przy­cho­dzi­ło mu wi­zu­ali­zo­wa­nie skom­pli­ko­wa­nych rów­nań ma­te­ma­tycz­nych – co by­ło umie­jęt­no­ścią nie­zbęd­ną do sku­tecz­ne­go wy­ko­ny­wa­nia tej pra­cy.

Ba­da­nia ope­ra­cyj­ne, dys­cy­pli­na na­uko­wa, w któ­rej ra­mach pra­co­wał, ukształ­to­wa­ły się w trak­cie II woj­ny świa­to­wej i zna­la­zły za­sto­so­wa­nie przy wpro­wa­dze­niu pla­nu Mar­shal­la. Od­bu­do­wa­nie Eu­ro­py wią­za­ło się z ko­niecz­no­ścią prze­trans­por­to­wa­nia nie­wy­obra­żal­nych ilo­ści ma­te­ria­łów z Ame­ry­ki na dru­gą stro­nę Atlan­ty­ku. Wy­ma­ga­ło tak­że spro­wa­dze­nia ame­ry­kań­skie­go sprzę­tu, wy­pro­du­ko­wa­ne­go w trak­cie mo­bi­li­za­cji na nie­spo­ty­ka­ną do­tąd ska­lę, z po­wro­tem z wie­lu kra­jów eu­ro­pej­skich. Wska­za­nie opty­mal­nej me­to­dy za­ła­dun­ku stat­ków w punk­cie star­to­wym oraz w miej­scu do­ce­lo­wym przed wy­ru­sze­niem w dro­gę po­wrot­ną by­ło skom­pli­ko­wa­nym za­da­niem, nie­da­ją­cym się ła­two opi­sać ję­zy­kiem ma­te­ma­ty­ki i wy­ma­ga­ją­cym du­żej mo­cy ob­li­cze­nio­wej.

W la­tach 60. Crow­der zaj­mo­wał się wła­śnie te­go ty­pu pro­ble­ma­mi zle­ca­ny­mi przez klien­tów IBM. Stwo­rze­nie pro­gra­mu kom­pu­te­ro­we­go wy­ma­ga­ło wów­czas uży­cia spe­cjal­nej ma­szy­ny do dziur­ko­wa­nia za­wi­łych wzo­rów na tek­tu­ro­wych kar­tach wiel­ko­ści bi­le­tów lot­ni­czych. Po przy­go­to­wa­niu kart z pro­gra­mem Crow­der nie mógł po pro­stu za­nieść ich do kom­pu­te­ra, bo był to sprzęt wart 5 mi­lio­nów do­la­rów – rów­no­war­tość dzi­siej­szych 35 mi­lio­nów do­la­rów – i znaj­do­wał się pod czuj­nym okiem dwóch pra­cow­ni­ków ochro­ny z psem war­tow­ni­czym. Dla­te­go po ca­łym dniu pi­sa­nia pro­gra­mów Crow­der prze­ka­zy­wał swój stos kart za­mknię­te­mu za szy­bą pra­cow­ni­ko­wi ob­słu­gu­ją­ce­mu kom­pu­ter, a ten wpro­wa­dzał je do ma­szy­ny. Przez noc kom­pu­ter prze­pro­wa­dzał wszyst­kie ob­li­cze­nia i wy­ni­ki by­ły zwy­kle go­to­we nad ra­nem, o ile Crow­der nie po­peł­nił żad­ne­go błę­du pod­czas przy­go­to­wy­wa­nia in­struk­cji. A o to nie by­ło trud­no. Błę­dem mo­gło być coś tak ba­nal­ne­go jak umiesz­czo­ny w nie­wła­ści­wym miej­scu znak, wstrzy­mu­ją­cy dal­sze wy­ko­ny­wa­nie al­go­ryt­mu, lub rów­na­nie z dzie­le­niem przez ze­ro, któ­re wpro­wa­dzi­ło­by ma­szy­nę w nie­skoń­czo­ną pę­tlę (tu­taj znów po­ja­wia się pew­ne na­wią­za­nie do Ap­ple: ad­res ich daw­nej sie­dzi­by to 1 In­fi­ni­te Lo­op)*1.

Pro­gra­mi­ści z IBM, zmu­sze­ni do dłu­gie­go cze­ka­nia na wy­ni­ki, wy­peł­nio­ne­go nie­pew­no­ścią i oba­wą przed tym, że ich wy­sił­ki pój­dą na mar­ne przez jed­ną li­te­rów­kę, wpa­dli na pe­wien po­mysł. Do kom­pu­te­ra cen­tral­ne­go znaj­du­ją­ce­go się na koń­cu ko­ry­ta­rza pod­łą­czy­li mi­ni­kom­pu­ter ob­słu­gu­ją­cy uprosz­czo­ny ję­zyk pro­gra­mo­wa­nia zwa­ny APL, czy­li A Pro­gram­ming Lan­gu­age*2. Za je­go po­mo­cą moż­na by­ło pi­sać pro­ste pro­gra­my i uru­cha­miać je na tym sa­mym urzą­dze­niu. Wy­star­czy­ło wpro­wadzić ze­staw in­struk­cji i chwi­lę po­cze­kać na wstęp­ne wy­ni­ki, któ­re po­zwa­la­ły stwier­dzić, czy pro­gram bez prze­szkód za­dzia­ła na jed­no­st­ce cen­tral­nej. To był praw­dzi­wy prze­łom. Nie­mal na­tych­mia­sto­wy wgląd w efek­ty wła­snej pra­cy po­zwa­lał na jed­no­cze­sne ge­ne­ro­wa­nie no­wych po­my­słów i ich te­sto­wa­nie. La­ta póź­niej Ste­ve Jobs przy­rów­nał kom­pu­ter do ro­we­ru dla umy­słu – nie­zwy­kłe­go na­rzę­dzia, któ­re roz­wi­ja­ło ludz­ki po­ten­cjał po­nad je­go fi­zycz­ne ogra­ni­cze­nia, umoż­li­wia­jąc zdo­by­wa­nie no­wych szczy­tów in­te­lek­tu­al­nych. Crow­der oraz je­go współ­pra­cow­ni­cy na­le­że­li do pierw­szych lu­dzi, któ­rzy do­świad­czy­li te­go bez­po­śred­nio. Kie­dy kom­pu­te­ry za­czę­ły do­star­czać na­tych­mia­sto­wych in­for­ma­cji zwrot­nych, moż­na by­ło je wy­ko­rzy­stać do zwięk­sza­nia moż­li­wo­ści ludz­kie­go umy­słu: chwy­ta­nia in­tu­icji i wcie­la­nia ich w ży­cie w tej sa­mej chwi­li. Spraw­dza­nie po­my­słów w cza­sie rze­czy­wi­stym na­pro­wa­dza­ło na trop no­wych roz­wią­zań, któ­re z ko­lei moż­na by­ło prze­te­sto­wać w po­dob­ny spo­sób, kon­ty­nu­ując ten pro­ces do mo­men­tu osią­gnię­cia za­do­wa­la­ją­cych re­zul­ta­tów. Dzię­ki ta­kim pę­tlom de­cy­zyj­nym pro­gra­mo­wa­nie, któ­re do­tąd po­ru­sza­ło się wy­łącz­nie w rytm mu­zy­ki kla­sycz­nej, wkro­czy­ło w epo­kę jaz­zo­wej im­pro­wi­za­cji.

Swo­imi po­my­sła­mi owi „mu­zy­cy jaz­zo­wi” dzie­li­li się w cza­so­pi­smach na­uko­wych. Pro­ble­mem by­ło jed­nak od­two­rze­nie mu­zy­ki na­pi­sa­nej przez ko­goś in­ne­go na in­nej ma­szy­nie. Sa­me al­go­ryt­my nie mó­wi­ły nic o tym, jak trud­ne bę­dzie ich prze­te­sto­wa­nie lub od­two­rze­nie w in­nych wa­run­kach. Twór­cy pro­gra­mów nie bra­li pod uwa­gę te­go, co ktoś in­ny mógł­by chcieć z ni­mi zro­bić. Dla Crow­de­ra nie by­ły one przy­ja­zne użyt­kow­ni­kowi. Za­pro­po­no­wał więc, by oce­niać pro­gra­my nie tyl­ko na pod­sta­wie ich sku­tecz­no­ści w roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów, ale tak­że te­go, jak ła­twe by­ły w ob­słu­dze. Gwo­li ści­sło­ści, Crow­der nie wy­my­ślił te­go ter­mi­nu. O ile mu wia­do­mo, wy­ra­że­nie to by­ło wcze­śniej obec­ne w ję­zy­ku, więc kie­dy oka­za­ło się po­trzeb­ne do opi­sa­nia kon­kret­ne­go zja­wi­ska, cze­ka­ło na wy­cią­gnię­cie rę­ki. Po­ka­zu­je to, jak bar­dzo po­trzeb­ny i uży­tecz­ny był to ter­min: wy­ra­żał wprost to, co wie­lu lu­dzi poj­mo­wa­ło wów­czas je­dy­nie in­tu­icyj­nie.

Osta­tecz­nie to nie IBM naj­bar­dziej przy­czy­nił się do roz­wo­ju kon­cep­cji pro­gra­mów przy­ja­znych użyt­kow­ni­ko­wi, mi­mo że przed­się­bior­stwo to za­trud­nia­ło di­zaj­ne­rów na­le­żą­cych do naj­lep­szych na świe­cie, ta­kich jak Paul Rand, au­tor lo­go fir­my, Eero Sa­ari­nen, pro­jek­tant jej kam­pu­su, i Eliot Noy­es, twór­ca elek­trycz­nej ma­szy­ny do pi­sa­nia IBM Se­lec­tric. Ta­ki wkład zwy­kle przy­pi­su­je się Ap­ple, któ­re prze­ję­ło i roz­wi­nę­ło po­my­sły przed­się­bior­stwa Xe­rox PARC i stwo­rzy­ło pierw­szy kom­pu­ter oso­bi­sty z se­rii Ma­cin­tosh. Nie­ca­łe dzie­sięć lat po tym, jak Crow­der opu­bli­ko­wał pierw­szy ar­ty­kuł na­uko­wy o al­go­ryt­mach przy­ja­znych użyt­kow­ni­ko­wi, Ap­ple za­czął re­kla­mo­wać swo­je przy­ja­zne użyt­kow­ni­ko­wi urzą­dze­nia:

Daw­no, daw­no te­mu, przed ro­kiem 1984, kom­pu­te­ry rzad­ko tra­fia­ły pod strze­chy i był ku te­mu waż­ny po­wód.

Nie­wie­lu lu­dzi po­tra­fi­ło je ob­słu­gi­wać.

Ma­ło kto miał też ocho­tę się te­go uczyć.

Jed­nak pew­ne­go pięk­ne­go dnia grup­ka wy­jąt­ko­wo by­strych in­ży­nie­rów z Ka­li­for­nii wpa­dła na ge­nial­ny po­mysł: sko­ro kom­pu­te­ry są tak do­bre w roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów, mo­że na­uczy­my je, jak ra­dzić so­bie z ludź­mi, za­miast uczyć lu­dzi, jak ra­dzić so­bie z kom­pu­te­ra­mi?

In­ży­nie­ro­wie, pra­cu­jąc w po­cie czo­ła, uczy­li ma­lut­kie krze­mo­we chi­py wszyst­kie­go, co wie­dzie­li o lu­dziach. O tym, jak zda­rza im się po­peł­niać błę­dy i zmie­niać zda­nie. O tym, jak ozna­cza­ją swo­je fol­de­ry z pli­ka­mi i za­pi­su­ją sta­re nu­me­ry te­le­fo­nów. O tym, jak za­ra­bia­ją na wła­sne utrzy­ma­nie. I o tym, jak w wol­nych chwi­lach lu­bią po pro­stu ry­so­wać esy-flo­re­sy.

A kie­dy pra­ca in­ży­nie­rów do­bie­gła koń­ca, ich dzie­łem był kom­pu­ter oso­bi­sty z ta­ką oso­bo­wo­ścią, że prak­tycz­nie moż­na by­ło się z nim za­przy­jaź­nić.

To nie­sa­mo­wi­te, że w le­d­wie kil­ku sło­wach kry­je się tak wie­le po­my­słów i hi­sto­rii. Ta książ­ka jest pró­bą po­ka­za­nia tych, któ­re cho­ciaż wszech­obec­ne, po­zo­sta­wa­ły do­tych­czas nie­zau­wa­żo­ne.



Wszyst­ko za­czę­ło się od po­my­słu pod­rzu­co­ne­go mi przez Ro­ber­ta Fa­bri­can­ta, któ­ry w tym cza­sie był dy­rek­to­rem dzia­łu kre­atyw­ne­go w spół­ce Frog De­sign. Zna­li­śmy się wte­dy już od kil­ku lat i Ro­bert za­pro­po­no­wał, że­by­śmy wspól­nie na­pi­sa­li książ­kę o tym, że pro­jek­to­wa­nie do­świad­cze­nia użyt­kow­ni­ka (ang. user expe­rien­ce de­sign, UX) prze­sta­ło być wy­łącz­nie do­me­ną ge­eków kom­pu­te­ro­wych i fu­tu­ro­lo­gów. Te­mat ten po­kry­wał się z mo­im dzie­się­cio­let­nim do­świad­cze­niem dzien­ni­ka­rza oraz re­dak­to­ra i trud­no by­ło mu od­mó­wić ak­tu­al­no­ści. W świe­cie, w któ­rym 2,5 mi­liar­da lu­dzi ma smart­fo­na, do­świad­cze­nia użyt­kow­ni­ków sta­ły się klu­czo­we w ży­ciu co­dzien­nym, zmie­nia­jąc nie tyl­ko spo­sób na­szej obec­no­ści w sie­ci, ale tak­że to, jak do­bi­ja­my in­te­re­sów, jak funk­cjo­nu­je spo­łe­czeń­stwo, a na­wet to, jak pro­wa­dzo­na jest dzia­łal­ność cha­ry­ta­tyw­na. Ty­tuł tej książ­ki był po­my­słem Ro­ber­ta – już sa­ma po­wszech­na zna­jo­mość ter­mi­nu „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” zda­je się po­twier­dzać te­zę o ro­sną­cym wpły­wie pro­jek­to­wa­nia do­świad­cze­nia użyt­kow­ni­ka na na­sze ży­cie. Hi­sto­ria te­go po­ję­cia, je­go zna­cze­nie oraz sto­ją­ce za nim za­sa­dy dzia­ła­nia wciąż jed­nak nie do­cze­ka­ły się swo­jej opo­wie­ści i po­za wą­skim krę­giem spe­cja­li­stów zna­ne są je­dy­nie we frag­men­tach. Nasz pier­wot­ny plan, opra­co­wa­ny w cią­gu kil­ku mie­się­cy, za­kła­dał, że opi­sa­nie ze­bra­ne­go ma­te­ria­łu zaj­mie mi pół ro­ku. Tym­cza­sem spę­dzi­łem nad tą książ­ką sześć lat. Jest ona pró­bą przed­sta­wie­nia oko­licz­no­ści po­wsta­nia ty­tu­ło­we­go ter­mi­nu i wy­ja­śnie­nia te­go, jak za­sa­dy przy­ja­zne­go di­zaj­nu wpły­wa­ją na na­sze co­dzien­ne funk­cjo­no­wanie. Jest tak­że spoj­rze­niem w przy­szłość – pró­bą prze­wi­dze­nia, do­kąd za­pro­wa­dzi nas to za­gad­nie­nie w cią­gu ko­lej­nych lat.

Dla pew­ne­go po­ko­le­nia pro­jek­tan­tów ter­min „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” jest kon­tro­wer­syj­ny. Głów­ny pro­blem upa­tru­ją w za­war­tej w nim prze­słan­ce, że wszyst­kie ga­dże­ty po­win­ny zwra­cać się do swo­ich użyt­kow­ni­ków z nie­skrę­po­wa­ną po­ufa­ło­ścią. Ich zda­niem „przy­ja­zność” nie bu­du­je wła­ści­wej re­la­cji po­mię­dzy urzą­dze­niem a użyt­kow­ni­kiem, po­nie­waż opie­ra się na za­ło­że­niu, że oso­by ko­rzy­sta­ją­ce z tech­no­lo­gii na­le­ży trak­to­wać pro­tek­cjo­nal­nie, jak dzie­ci. Choć za­rzu­ty te nie­kie­dy są uza­sad­nio­ne, nie pod­wa­ża­ją sa­mej isto­ty ter­mi­nu. Zda­ją się też nie do­strze­gać je­go szer­sze­go kon­tek­stu.

Urze­ka­ją­co za­pro­jek­to­wa­ne ga­dże­ty prze­kształ­ci­ły tkan­kę na­sze­go co­dzien­ne­go ży­cia, zmie­nia­jąc to, jak za­ra­bia­my pie­nią­dze, jak po­zna­je­my no­we oso­by, i to, jak pło­dzi­my po­tom­ków. Ocze­ku­je­my, że spe­cja­li­stycz­ne na­rzę­dzia do roz­po­zna­wa­nia no­wo­two­rów czy wy­kry­wa­nia pro­ble­mów tech­nicz­nych w sil­ni­kach sa­mo­lo­to­wych bę­dą rów­nie pro­ste w ob­słu­dze, co An­gry Birds. I nie jest to wy­gó­ro­wa­ne ocze­ki­wa­nie. Tech­no­lo­gia po­win­na z cza­sem sta­wać się co­raz prost­sza i bar­dziej na­tu­ral­nie zin­te­gro­wa­na z ota­cza­ją­cą nas rze­czy­wi­sto­ścią, aż w koń­cu prze­sta­nie­my ją do­strze­gać. Pro­ces ten już za­cho­dzi, i to w osza­ła­mia­ją­cym tem­pie – by­ło to jed­no z naj­więk­szych osią­gnięć kul­tu­ro­wych ostat­nie­go pół­wie­cza. Mi­mo że ukształ­to­wał nas za­pro­jek­to­wa­ny przez nas sa­mych świat, je­go we­wnętrz­ne pra­wi­dła są dla nas na­dal czymś ob­cym i ni­g­dy nie prze­wi­ja­ją się w na­szych roz­mo­wach. Za­miast te­go – nie­waż­ne, czy roz­ma­wia­my z na­szy­mi dzieć­mi czy dziad­ka­mi – je­dy­ne wy­ra­że­nie, ja­kim się po­słu­gu­je­my, to „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi”. Choć pra­wie ni­g­dy nie za­sta­wia­my się, co do­kład­nie przez to ro­zu­mie­my, uży­wa­my te­go po­ję­cia ja­ko mia­ry na­sze­go tech­no­lo­gicz­ne­go świa­ta.

Wy­ra­że­nie „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” tak ła­two przy­cho­dzi nam do gło­wy, po­nie­waż in­tu­icyj­nie je ro­zu­mie­my, a przy­naj­mniej tak nam się wy­da­je. Gdy ja­kiś ga­dżet ro­bi to, cze­go od nie­go ocze­ku­je­my, jest przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi. Ale na­wet ta uprosz­czo­na de­fi­ni­cja ro­dzi wie­le py­tań: dla­cze­go da­ny pro­dukt po­wi­nien uwzględ­niać na­sze ocze­ki­wa­nia? Jak pro­jek­tu­ją­ca go oso­ba wpa­dła na to, cze­go mo­że­my po­trze­bo­wać? Co mo­że pójść nie tak w pro­ce­sie prze­kła­da­nia na­szych ocze­ki­wań na kon­kret­ne roz­wią­za­nia pro­jek­to­we? Zna­le­zie­nie od­po­wie­dzi na te py­ta­nia za­ję­ło po­nad sto lat wy­peł­nio­nych od­kry­cia­mi i po­tknię­cia­mi. Książ­ka ta trak­tu­je o na­ro­dzi­nach di­zaj­nu przy­ja­zne­go użyt­kow­ni­ko­wi oraz o za­sa­dach ta­kie­go pro­jek­to­wa­nia. Bę­dzie­my w niej po­dró­żo­wać w cza­sie – po­ru­szać się zgod­nie z je­go nur­tem i wbrew nie­mu – śle­dząc hi­sto­rię roz­wo­ju po­ję­cia „przy­ja­zny użyt­kow­ni­ko­wi” od prze­ło­mo­wych zmian pa­ra­dyg­ma­tu, kie­dy zwró­co­no uwa­gę na ist­nie­nie pew­nych pro­ble­mów w di­zaj­nie, po cza­sy współ­cze­sne, w któ­rych re­gu­ły pro­jek­to­wa­nia przy­ja­zne­go użyt­kow­ni­ko­wi to­wa­rzy­szą nam na każ­dym kro­ku.

Wie­le kon­cep­cji po­ru­szo­nych w tej książ­ce za­brzmi zna­jo­mo dla pro­jek­tan­tów do­świad­czeń użyt­kow­ni­ka – osób, któ­re bacz­nie przy­glą­da­ją się na­sze­mu ży­ciu, by wy­my­ślać no­we pro­duk­ty. Przed­sta­wio­na tu­taj hi­sto­ria po­win­na jed­nak być świe­ża na­wet dla nich. Pro­jek­to­wa­nie do­świad­czeń użyt­kow­ni­ka, któ­re obej­mu­je obec­nie za­sa­dy two­rze­nia tak róż­nych rze­czy, jak par­ki roz­ryw­ki i chat­bo­ty, nie do­cze­ka­ło się jesz­cze spój­nej nar­ra­cji, po­da­nej w spo­sób przy­stęp­ny za­rów­no dla la­ików, jak i eks­per­tów. Kry­ją­cy się za tą dzie­dzi­ną di­zaj­nu dłu­gi łań­cuch przy­czy­no­wo-skut­ko­wy zwy­kle po­strze­ga­ny jest w bar­dzo uprosz­czo­nej for­mie, nie zaś ja­ko mi­ster­na sieć wy­ra­zi­stych oso­bo­wo­ści, kon­flik­tów ide­olo­gicz­nych i czy­ste­go przy­pad­ku. Mam na­dzie­ję, że czy­tel­ni­cy, dla któ­rych do­świad­cze­nie użyt­kow­ni­ka jest te­ma­tem zu­peł­nie no­wym, po­sią­dą dzię­ki tej książ­ce wie­dzę o tym, jak nasz świat jest zmie­nia­ny każ­de­go dnia – o za­sa­dach, pra­wi­dłach i za­ło­że­niach, któ­rych ist­nie­nia czę­sto nie po­dej­rze­wa­my, a któ­re rzą­dzą na­szy­mi in­te­rak­cja­mi z ma­szy­na­mi. Li­czę, że przed­sta­wio­na tu­taj hi­sto­ria po­mo­że rów­nież di­zaj­ne­rom le­piej zro­zu­mieć źró­dła sta­le to­wa­rzy­szą­cych im kon­cep­cji, umoż­li­wia­jąc jesz­cze do­kład­niej­sze ana­li­zo­wa­nie – a być mo­że na­wet kwe­stio­no­wa­nie – war­to­ści le­żą­cych u pod­staw pro­jek­to­wa­nych przez nich pro­duk­tów. A oso­bom nie­zaj­mu­ją­cym się di­zaj­nem mo­że ona za­wsze po­słu­żyć za od­po­wiedź na py­ta­nie, po co w ogó­le za­wra­cać so­bie gło­wę do­świad­cze­nia­mi użyt­kow­ni­ka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: