Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Utopay - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 grudnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Utopay - ebook

Pieniądz napędza świat. Pieniądz nim rządzi. Pieniądz rządzi nami. Pobudza zmysły. Uzależnia. Ale jest niezbędny do życia. Daje wolność, radość, bezpieczeństwo. Choć sprowadza wojny i prowadzi do zbrodni. Stoi za najwspanialszymi dziełami ludzkości. Jednak zdarza się, że odczłowiecza. Tak było wczoraj. Tak jest dzisiaj. A jak będzie jutro?

Najlepsi polscy pisarze i pisarki w antologii futurystycznych opowiadań o pieniądzach.Materialnych, wirtualnych, na kontach ludzi lub ich awatarów, kontrolowanych przez bankierów albo sztuczną inteligencję, inwestującą w nieistniejącą realnie sztukę, naukę, biznes. Wizja przyszłości i jej walut wykreowanaprzez mistrzynie i mistrzów słowa: Daniela Odiję, Zygmunta Miłoszewskiego, Jakuba Żulczyka, Jacka Dukaja, Andrzeja Pilipiuka, Łukasza Orbitowskiego, Wojciecha Chmielarza, Wojciecha Miłoszewskiego, Grzegorza Kasdepke, Grażynę Plebanek, Wojciecha Kuczoka, Radka Raka, Anny Rozenberg, Bartosza Szczygielskiego, Anny Cieplak, Barbary Sadurskiej, Wojciecha Chamier-Gliszczyńskiego, Miłosza Horodyskiego, Mateusza Pakuły, Wita Szostaka, Dominiki Słowik, Pauliny Hendel, Cezarego Zbierzchowskiego, Michała Protasiuka, Magdaleny Salik. Każdy tekst przedstawia autorską wizję artysty na temat finansowej przyszłości. W podróży towarzyszy czytelnikom Wojciech Stefaniec - grafik i plakacista posiadający władzę absolutną nad pędzlem i ołówkiem.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67502-18-4
Rozmiar pliku: 4,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DROGOCENNA/Y CZYTELNICZKO/KU

Drogo­cenna/y
Czy­tel­niczko/ku¹

Piszę do Cie­bie z nie­da­le­kiej przy­szło­ści, co nie zna­czy, że wiem coś wię­cej i lepiej. Mam jed­nak inną per­spek­tywę. Znam już dwa­dzie­ścia sześć opo­wia­dań, które zna­la­zły się w niniej­szej anto­lo­gii. Ty je dopiero prze­czy­tasz. Szcze­rze Ci tego zazdrosz­czę, cze­kają Cię bowiem bez­cenna zabawa i ogromny kapi­tał prze­my­śleń. Zapew­niam też, że zasko­cze­nie będzie nie­jed­no­krotne, co sta­nowi sku­teczną wycenę war­to­ścio­wej sztuki.

Pisarki i pisa­rze tu zgro­ma­dzeni należą do grona zna­nych i nagra­dza­nych arty­stów słowa dru­ko­wa­nego, wyda­wa­nego i roz­po­wszech­nia­nego. Nie star­czy­łoby tu miej­sca na wymie­nia­nie ich osią­gnięć. Dość powie­dzieć, że są wśród nich lau­re­aci wielu pre­sti­żo­wych nagród lite­rac­kich.

Talent jest nie­po­li­czalny, lecz w odnie­sie­niu do tych twór­ców o jego war­to­ści sta­no­wią dzieła, które dotąd napi­sali – róż­no­rodne gatun­kowo, począw­szy od lite­ra­tury oby­cza­jo­wej, przez kry­mi­nał, po sze­roko pojętą lite­ra­turę fan­ta­styczną i dzie­cięcą. Umie­jęt­ność snu­cia opo­wie­ści przez tych ludzi w prze­li­cze­niu na zapi­sane słowa zna­cząco prze­kra­cza śred­nią kra­jową brutto, a w nie­któ­rych przy­pad­kach nawet netto. Zazwy­czaj tematy do zapi­sy­wa­nia wynaj­do­wali sobie sami. Tym razem temat zna­lazł ich. Ci wybrańcy for­tuny dostali zada­nie, by stwo­rzyć opo­wia­da­nia futu­ry­styczne, w któ­rych podejmą wątek przy­szłej waluty. Mieli się zasta­no­wić, jak pie­niądz przy­szło­ści będzie wpły­wał na czło­wieka, jaki będzie i czy w ogóle będzie. Mieli prze­my­śleć zja­wi­sko cze­ka­ją­cych nas płat­no­ści.

Skąd pomysł? Z życia, naj­ta­niej powie­dzieć. Wystar­czy się rozej­rzeć i roz­wa­żyć, jak pła­cono kie­dyś, a jak płaci się dziś. Dawno temu wymie­nia­li­śmy się towa­rami. Za pie­nią­dze słu­żyły różne kamie­nie, kora­liki, pióra, muszle, sól, futra, tka­niny, cukier, orze­chy koko­sowe, zwie­rzęta, miedź, sre­bro, złoto, a nawet par­me­zan. Gdy zaczę­li­śmy bić monety, niczym lokaty o wyso­kim opro­cen­to­wa­niu roz­ro­sły się mia­sta i pań­stwa. Wraz z dru­ko­wa­niem pie­nią­dza papie­ro­wego wzro­sła rola ban­ków. I pew­nie na­dal byśmy wiro­wali wśród monet i bank­no­tów, gdyby nie rewo­lu­cja tech­no­lo­giczna, jaką przy­niósł inter­net. Wraz z roz­wo­jem inter­netu nastą­piła rewo­lu­cja płat­ni­cza. I nie cho­dzi tu tylko o wir­tu­alne konta ban­kowe, pla­sti­kowe karty płat­ni­cze czy pła­ce­nie zbli­że­niowe smart­fo­nem, lecz także o powsta­nie kryp­to­wa­lut i sys­te­mów Block­chain, które – jeśli pomi­nąć wszel­kie detale ich dzia­ła­nia – spra­wiają, że pie­niądz prze­staje być mate­rialny, doty­kalny. Staje się wir­tu­alną kopal­nią, z któ­rej wyko­pu­jesz bogac­two, i pła­cisz klu­czem będą­cym cyfro­wym kodem.

Jakie to ma zna­cze­nie dla naszego życia? Wszak można powie­dzieć, jak już wie­lo­krot­nie mówiono, że pie­niądz rzą­dzi świa­tem – żądza pie­niądza prze­cież się nie zmie­niła. I dodać: pie­niądz rzą­dzi ludźmi, skoro ludźmi han­dlo­wano i na­dal się han­dluje, a wielu jest takich, co za pie­niądze sprze­da­dzą swoją god­ność. Wresz­cie można rzu­cić w twarz nie­do­wiar­kom i tym wie­rzą­cym, że pie­niądz to młody-stary bóg, do któ­rego modlimy się o bogac­twa wcale nie duchowe.

Kto się z tym nie zga­dza, niech pierw­szy rzuci pie­nią­dzem!

No tak, tylko jakim pie­nią­dzem, skoro coraz mniej monet i bank­no­tów, a coraz wię­cej cyfe­rek zapi­sa­nych w wir­tu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści? Trudno rzu­cić w kogoś walutą cyfrową. Kto nie wie­rzy, niech spró­buje. Żarty jed­nak na bok.

Bo, Dro­go­cenna/y Czy­tel­niczko/ku, w kon­tek­ście tre­ści, które za chwilę prze­czy­tasz, wszystko, co dotąd było o pie­nią­dzach, jest już histo­rią. Wszak trzy­masz w rękach opo­wie­ści futu­ry­styczne! A to zna­czy, że wizje w nich przed­sta­wione wykro­czą poza Twoje dotych­cza­sowe doświad­cze­nie świata i czło­wieka oraz otwo­rzą nowe wyobra­że­nia o dzia­ła­niu pie­nią­dza. Być może po ich prze­czy­ta­niu zaczniesz zada­wać sobie pyta­nia w rodzaju:

Czy rze­czy­wi­ście będziemy pła­cić krwią, i to dosłow­nie? A może naszymi kar­tami płat­ni­czymi będą zwie­rzęta? Czy ener­gia odzy­skana z duszy to wystar­cza­jący kapi­tał, by otrzy­mać kre­dyt na życie? Jaką war­tość będą miały dobre uczynki? Co się sta­nie, gdy znikną wszyst­kie pie­nią­dze?

Albo:

Jaką walutę należy uzbie­rać, by napi­sać powieść, w dodatku surowo ocen­zu­ro­waną? Dziecko jako prze­licz­nik sta­tusu spo­łecz­nego? Warzywa jako pie­nią­dze? A może będziemy pła­cić fik­cyj­nymi pie­niędzmi stwo­rzo­nymi wyłącz­nie po to, by wzbu­dzały poczu­cie zamoż­no­ści?

Jak będą dzia­łać rdze­nie tele­por­tów, vir­tu­kasa, bithajs, dig­dongi, jed­nostki, glo­bale, kcale, ksy­dany? Kim będą odkle­jeńcy, hiper­sen­so­ryki, ante­chy, Kujon, Cyber­syn, Sanny? Czym będą ZEW, CUDD, GaX, Bank Dotyku, Prawda Emo­cjo­nalna, Sto­wa­rzy­szone Lokal­no­ści, formy, wysy­sa­cze czasu, edu­budki czy gar­ga­mele?

Czy można będzie kupić czas? Czy wytwo­rzona przez nas sztuczna inte­li­gen­cja będzie miała poczu­cie czasu i czy obu­dzi się w niej wola życia? Wresz­cie czy w ogóle będzie ist­niało coś takiego, czego nie będzie można kupić albo sprze­dać?

Podobne wąt­pli­wo­ści i prze­wi­dy­wa­nia spra­wiły, że księga, którą trzy­masz w swo­ich rękach, została obda­rzona tytu­łem UTO­PAY. W swo­bod­nym, nie­zo­bo­wią­zu­ją­cym prze­kła­dzie słowo to można rozu­mieć jako „uto­pijne płat­no­ści”. Wska­zuje na to przed­ro­stek „uto-” i rdzeń „-pay”, który, jak pew­nie wiesz, w tłu­ma­cze­niu z angiel­skiego zna­czy „pła­cić”. Zresztą wystar­czy zer­k­nąć na UTO­PAY, zoba­czyć kształt liter i prze­czy­tać gło­śno, by usły­szeć „uto­pej” lub „juto­pej” – angli­cyzm wywo­łu­jący wizu­alne i fone­tyczne sko­ja­rze­nia ze sło­wem „uto­pia”. Co prawda uto­pia to marze­nie o ide­al­nym ustroju poli­tycz­nym, pań­stwie czy miej­scu, ale można je też odczy­tać ogól­niej – jako gdy­ba­nie o świe­cie, któ­rego jesz­cze nie znamy.

Bo czy nie jest tak, że tylko przy­szłość nas łączy? W obli­czu nie­zna­nego podziały zni­kają. O tym, co ma się zda­rzyć, wszy­scy wiemy tyle co nic. Dane czer­piemy z teraź­niej­szo­ści, która prócz krót­kich, rado­snych epi­zo­dów wspól­noty dzieli nas czę­ściej niż rza­dziej – trudno okre­ślić aktu­alną liczbę kon­flik­tów na świe­cie. Teraź­niej­szość jest zbyt nie­uchwytna, by łączyła. Ledwo się staje, już prze­mija.

Nasze domnie­ma­nia o przy­szło­ści możemy też wywo­dzić z wie­dzy histo­rycz­nej, prze­szło­ści. Ale prze­szłość rów­nież dzieli. Jak bar­dzo odmienne są rela­cje świad­ków wczo­raj­szego zda­rze­nia, a co dopiero powie­dzieć o inter­pre­ta­cjach wyda­rzeń sprzed lat czy wie­ków? Każdy ma inne spoj­rze­nie na histo­rię. Prze­szłość jest nie­spraw­dzalna, łatwo nią mani­pu­lo­wać. Można wykra­jać z niej to, co komu pasuje.

Zdaje się więc, że tylko przy­szłość łączy, nawet jeśli każdy ma odmienne jej wyobra­że­nia. Dla­czego łączy? Bo nie­znana. Każdy z nas myli się w jej prze­wi­dy­wa­niach. Wykra­cza bowiem poza ludzką wyobraź­nię. Ale wciąż pró­bu­jemy ją nazy­wać. Jako nie­spraw­dzalna w rów­nym stop­niu nie­po­koi i wywo­łuje nadzieję. Łączy nas cie­ka­wo­ścią tego, co będzie, i snu­ciem domy­słów, jak może być.

Niniej­szą anto­lo­gię opo­wia­dań futu­ry­stycz­nych spaja jesz­cze jedno. Dwa­dzie­ścia sześć ilu­stra­cji i okładka autor­stwa Woj­cie­cha Ste­fańca, który jest jed­nym z naj­lep­szych współ­cze­snych rysow­ni­ków komik­so­wych. Wizyj­ność jego obra­zów należy osza­co­wać według wła­snej wewnętrz­nej waluty. Zapew­niam jed­nak, że te ilu­stra­cje zarówno sta­no­wią sub­telny komen­tarz, jak i są wizu­al­nym posze­rze­niem futu­ry­stycz­nych docie­kań zawar­tych w tek­stach.

Dwa­dzie­ścia sześć wizji przy­szło­ści powią­za­nej z pie­nią­dzem. Aż dwa­dzie­ścia sześć opo­wie­ści ni­gdy wcze­śniej nie­czy­ta­nych. Do tego dzie­siątki pre­mie­ro­wych ilu­stra­cji! Dro­go­cenna/y Czy­tel­niczko/ku, czy zda­rzyło Ci się kie­dy­kol­wiek trzy­mać w rękach tak obszerne i róż­no­rodne kom­pen­dium wyobra­żeń tego, co być może nas czeka? Prze­licz sobie w myślach. A jeśli nie masz pew­no­ści co do swo­ich rachub, prze­stań się zadrę­czać. Po pro­stu prze­wróć stronę i roz­pocz­nij przy­godę wio­dącą ku prze­bo­ga­tym lądom słowa i obrazu.

Wielu war­to­ścio­wych wra­żeń życzy Ci
VIRTUKA5JER.D4NIEL.OD1JA

PIERWOCINA

Pier­wo­cina

Jacek Dukaj

1.

Usły­szaw­szy, że jej ciąża potrwa ćwierć wieku, prze­ra­ziła się.

– Trzeba było nie zada­wać się z bogami.

Na śnie­żą­cym ekra­nie ener­dow­skiego ultra­so­no­grafu nie­wiele jesz­cze dało się doj­rzeć. Pora­dzili jej wró­cić za osiem lat, gdy wej­dzie w drugi try­mestr. Roz­wią­za­nie miało nastą­pić późną wio­sną lub latem dwa tysiące czter­na­stego roku. Będzie się już zbli­żała do pięć­dzie­siątki, czy naprawdę dobrze wszystko prze­my­ślała?

– Jest taki dok­tor Żyd pod Wie­liczką, z nie­jed­nej wyskro­bał nie­biań­skie nasie­nie.

Anna bar­dzo powoli zapi­nała pasek dżin­sów. Brzuch miała pła­ski, twardy, brzuch pły­waczki albo zapa­śniczki. Przez pierw­szy try­mestr ciąża pozo­sta­nie nie­wi­doczna i pod­czas gdy dziecko nie­śmier­tel­nego będzie wra­stało w jej orga­nizm, mie­sza­jąc krwio­biegi nieba i ziemi, Anna roz­kwit­nie wśród ludzi niczym kwiat mię­dzy chwa­stami.

– Chło­piec czy dziew­czynka?

– Och, za wcze­śnie na płeć, za wcze­śnie na gatu­nek.

Lęk ustę­po­wał nara­sta­ją­cej eks­cy­ta­cji wyzwa­niem, poczu­ciu nie­od­wra­cal­nej życio­wej prze­miany: nic już nie będzie takie samo. Wybór nale­żał do niej. Nie wie­działa, czego się spo­dzie­wać, i ogrom tej tajem­nicy pra­wie odbie­rał jej dech.

Dopiero za trzy lata mieli prze­gło­so­wać ustawę prze­ciwko abor­cji ludzi i bogów. Wkrótce po zaprzy­się­że­niu rządu Mazo­wiec­kiego Anna obro­niła magi­sterkę z teo­rii teatru. PKB wyno­sił 82,2 miliarda USD, prze­ciętne wyna­gro­dze­nie – 206 758 zło­tych, infla­cja – 639 pro­cent, dolar kosz­to­wał 6500 zło­tych, a euro nazy­wało się ECU, nie ist­niało w postaci fizycz­nej i kupo­wano je za 7622 złote.

2.

W 1936 roku Vere Gor­don Childe opu­bli­ko­wał książkę, która miała osta­tecz­nie wyja­śnić, skąd wzięli się bogo­wie. Man Makes Him­self nie pozo­sta­wiała wąt­pli­wo­ści: zaczęło się od rewo­lu­cji neo­li­tycz­nej. Wtedy to ludzie poczęli się zbie­rać w więk­sze grupy, orga­ni­zo­wać się dla uprawy ziemi i hodowli zwie­rząt. Porzu­cali swe oby­czaje noma­dyczne i osie­dlali się w miej­scach słod­kiej wody i żyznej gleby. Tam udo­ma­wiali dzi­kie bestie, lepili garnki, obra­biali drewno. I rodziło się coraz wię­cej dzieci, które trzeba było wyży­wić z coraz inten­syw­niej­szego rol­nic­twa. Rosły pira­midy spo­łeczne, a wraz z nimi – język, kul­tura i jej mate­rialne obrazy. Albo­wiem zaczęli także budo­wać domy, spi­chle­rze i świą­ty­nie, i tam odda­wali bogom cześć.

Wycho­wały się na tym poko­le­nia naukow­ców, wykwi­tły stąd urze­ka­jące ide­olo­gie i poli­tyki. Childe był mark­si­stą, wszę­dzie wokół sie­bie widział rezul­taty rewo­lu­cji indu­strial­nej: pro­duk­cja i tech­no­lo­gia deter­mi­no­wały mu warunki życia, a warunki życia deter­mi­no­wały zacho­wa­nia i prze­ko­na­nia.

Lecz pod koniec dwu­dzie­stego wieku owe oczy­wi­sto­ści antro­po­lo­gii i arche­olo­gii zaczęły się odwra­cać. W Göbekli Tepe, w Wadi Fay­nan, w Nevali Çori i na innych tere­nach wyko­pa­lisk odkry­wano ośrodki kultu pocho­dzące jesz­cze sprzed epoki neo­li­tycz­nej: nie­kiedy bar­dzo roz­wi­nięte archi­tek­tury z sym­bo­liką zdra­dza­jącą bogate sys­temy wie­rzeń, a bez wąt­pie­nia sta­no­wiące twory kul­tur łowiecko-zbie­rac­kich – miej­sca ich spo­tkań, piel­grzy­mek, cele­bra­cji.

I dziś wiemy, że to wokół nich i ich rytu­ałów, że to na sile tam­tych wie­rzeń jęły się orga­ni­zo­wać spo­łecz­no­ści, zapusz­czać fun­da­menty osady, i tam zaczęto upra­wiać rolę.

To nie rol­nic­two, mia­sta, han­del i pie­nią­dze zro­biły bogów – to bogo­wie zro­bili cywi­li­za­cję i pie­nią­dze.

3.

Prze­szedł był przez aka­de­mik jak bart­nik przez pasiekę. Zza cien­kich mem­bran ścian i drzwi dobie­gał szum dziew­czę­cego pod­nie­ce­nia, brzę­cze­nie psz­cze­lich skrzy­de­łek. Anna zapa­mię­tała jego obli­cze lśniące mio­dem, kiedy wyjadł już ją do syta, i wyli­zał do czy­sta, i wychłep­tał słod­ko­ści jej wszyst­kie – jego obli­cze ocio­sane żądzą hura­ga­nową, jak spa­dał na nią raz za razem z wyso­ko­ści unie­sie­nia boskiego. Gwałt czy nie gwałt – bóg posiadł kobietę. Do końca życia będzie Anna tęsk­nić za tym uczu­ciem.

Żądza boga znie­czu­liła ją na afekty męż­czyzn. Cóż ich igiełki tępe wobec ciosu gromu! Zna­la­zła pracę w pod­miej­skiej fir­mie spro­wa­dza­ją­cej z Zachodu uży­waną odzież, tam nie mieli jej za złe dyplomu huma­ni­stycz­nego, mogła sekre­ta­rzyć i buchal­te­rzyć. Klienci i dostawcy ema­blo­wali ją z wąsatą sub­tel­no­ścią. Zako­chała się nam panna Anna, że od rana tak pro­mie­nieje! Nie­kiedy miała wra­że­nie, że wybuch­nie, jeśli naprawdę się nie wypro­mie­niuje.

Zapi­sała się na strzel­nicę. Huk i zapach pro­chu, odkop­nię­cia twar­dego metalu – dopiero to odpo­wia­dało tem­pe­ra­tu­rze jej krwi, ryt­mowi jej tętna podwój­nego.

Nie zda­wała sobie sprawy, ale musiało być coś w spo­so­bie, w jaki zabi­jała tar­cze i kukły. Tutaj gro­mo­władni roz­po­zna­wali się po tech­ni­kach piesz­czoty cyn­gla.

Instruk­tor, oto­czyw­szy Annę musku­lar­nymi ramio­nami, gdy ukła­dał jej ręce i kor­pus do pozy strze­lec­kiej, opo­wia­dał pół­gło­sem mito­gra­fie współ­strzel­ców.

– Ten tam – dyrek­tor na spry­wa­ty­zo­wa­nej fabryce pły­tek cera­micz­nych. Ten – daw­niej major ube, teraz kan­tory i lom­bardy. Tam – sekre­tarz kawu Par­tii, rada nad­zor­cza banku. Tam­ten – syn amba­sa­dora, pośred­nic­two ze Wscho­dem. A ci, o! – siła mia­sta, tuzin dziu­pli i amfa hur­tem.

Był to ich sport, ich szpan i ryt, i komu­nia mocy. Na strzel­nicy nic nie mówili; potem, przy wyj­ściu i na par­kingu, wymie­niali się nume­rami tele­fo­nów i adre­sami knajp. Anna – Daniel, Daniel – Anna. Anna – Bruno, Bruno – Anna. Anna – Arnold, Arnold – Anna. Roz­po­znali się po melo­dii gromu.

Arnold Makler zasy­piał z głową zło­żoną na jej brzu­chu, nasłu­chu­jąc poru­szeń płodu. Śred­nie kro­czące i oscy­la­cje sto­cha­styczne prze­pły­wały jej pod skórą. Języ­kiem cie­płym wiódł od pępka wykresy świe­cowe, for­ma­cja odwró­co­nego trój­kąta wska­zy­wała zawsze trój­kąt Anny.

– Elek­trim – dwa­dzie­ścia sie­dem dwa­dzie­ścia. Jutrzenka – sześć­dzie­siąt sześć. Soko­łów – dwa dzie­więć­dzie­siąt trzy.

Z począt­kiem dru­giego try­me­stru deno­mi­na­cja ścięła bowiem z waluty kraju cztery zera. 1 stycz­nia 1997 roku wyszły z użytku stare zło­tówki.

4.

Myślimy falami. Myśli, wra­że­nia, świat – prze­pły­wają przez nas.

Iskra po iskrze, neu­ron po neu­ronie, tu roz­bły­śnie, tu zaga­śnie, tam roz­bły­śnie trzy­kroć – tak rośnie napię­cie elek­tryczne, aż prze­leje się przez próg poten­cjału i rów­ni­nami, wąwo­zami, kory­tami mózgu popły­nie lawina sygna­łów myślo­wych. Tysiące, miliony takich lawin prze­ta­czają się w każ­dej sekun­dzie w łoży­sku mojej i two­jej świa­do­mo­ści.

Ich prze­bieg różni się czę­sto­tli­wo­ścią. I roz­po­zna­li­śmy te czę­sto­tli­wo­ści, i odtąd mówimy o falach alfa, falach beta, gamma, delta, theta, mu.

Każde wra­że­nie – każda infor­ma­cja ze świata, każde tchnie­nie ducha pod kopułą czaszki – pły­nie na jakiejś fali. Na początku są chaos i przy­pad­kowe wyła­do­wa­nia burzowe w ciem­no­ści. Świat, to zna­czy obraz świata, wyła­nia się dopiero w har­mo­nii.

Raz stwo­rzony może się on wszakże w każ­dej chwili obsu­nąć z powro­tem w pier­wotną otchłań bez­ładu. Pro­wa­dzone za pomocą EEG bada­nia poka­zują, że aktyw­ność fal mózgo­wych wprost wpływa na samo postrze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści: roz­bły­ski świa­tła emi­to­wane pod­czas mini­mów fal alfa i theta pozo­stają dla bada­nych cał­ko­wi­cie nie­wi­doczne. A gdy roz­przę­gają się fale gamma w poszcze­gól­nych rejo­nach kory, mózg niby widzi wyraz na papie­rze, lecz go nie odczyta. Świa­do­mość wymaga zestro­je­nia wielu fal; świa­do­mość w isto­cie jest tym zestro­je­niem.

Nie powinno więc dzi­wić, że fale mózgowe cho­rych na schi­zo­fre­nię róż­nią się od fal ludzi zdro­wych: albo nie roz­cho­dzą się wystar­cza­jąco sze­roko i głę­boko, albo nie zestro­iły się ze sobą wystar­cza­jąco ści­śle. Wadliwe fale gamma w hipo­kam­pie pro­wa­dzą do „nie­moż­no­ści jasnego odróż­nie­nia myśli for­mo­wa­nych w gło­wie (na przy­kład wspo­mnień i fan­ta­zji) od bodź­ców pocho­dzą­cych ze świata zewnętrz­nego”.

Roz­stroić nam pływy sko­ja­rzeń i per­cep­cji, a two­rzymy z przed­mio­tów myśli – byty rze­czy­wi­ste.

Ist­nieją tech­niki celo­wego wpły­wa­nia na taniec fal mózgo­wych. Naj­star­sze i naj­efek­tyw­niej­sze wywo­dzą się z prak­tyk sza­ma­ni­stycz­nych i rytu­ałów przy­wo­ły­wa­nia bogów. Narzę­dziami są tu dźwięk i świa­tło; dźwięk jest lep­szy. Pierw­sze ich naukowe bada­nia prze­pro­wa­dził w latach trzy­dzie­stych XX wieku Wil­liam Grey Wal­ter. W 1961 roku Brion Gysin wyna­lazł Dre­ama­chine, „pierw­sze dzieło sztuki do oglą­da­nia z zamknię­tymi oczyma”. W roku 1973 Gerald Oster opu­bli­ko­wał w „Scien­ti­fic Ame­ri­can” pio­nier­ską pracę o tak zwa­nych dźwię­kach róż­ni­co­wych – binau­ral beats. Zaob­ser­wo­wane w 1839 roku przez Hein­ri­cha Wil­helma Dove’a powstają one jako róż­nica w wyso­ko­ści dźwię­ków wle­wa­nych w lewe i w prawe ucho. Roz­stro­je­nie tych czę­sto­tli­wo­ści – sły­szane jako „dźwięk, któ­rego nie ma” – wpływa następ­nie na fale mózgowe, pozwa­la­jąc pro­gra­mo­wać sny, wpro­wa­dzać czło­wieka w trans, wytrą­cać zeń świa­do­mość ciała, kon­tro­lo­wać wra­że­nia bólu.

Nie znamy wszyst­kich metod ani kon­se­kwen­cji desyn­chro­ni­za­cji. Wiemy jed­nak: roz­trza­skaj rze­czy­wi­stość – bogom znacz­nie łatwiej wejść do świata mate­rii.

5.

W dru­gim try­me­strze, za pano­wa­nia Alek­san­dra Różo­wego, pół­bóg nie­na­ro­dzony stał się dla Anny praw­dziwą uciąż­li­wo­ścią i brze­mie­niem.

Nie dało się już ukryć stanu nie­biań­skiego, nasie­nie nie­śmier­telne na dobre zako­rze­niło się w śmier­tel­nym ciele i płód real­niał z nie­ludzką zaja­dło­ścią, brzuch rósł i rósł.

– Rozu­mie pani, ja bar­dzo chęt­nie, ja tu pierw­szy femi­ni­sta, niech pani sama roz­pyta, ale, na litość, z eta­tami obcią­żo­nymi pięt­na­sto­let­nim urlo­pem macie­rzyń­skim pój­dziemy na dno z całą firmą, zanim zdąży pani wysy­la­bi­zo­wać „rów­no­upraw­nie­nie”!

Prze­pły­nęły przez Annę wszyst­kie para­doksy i para­noje Trze­ciej Erpe; doświad­czyła na sobie wszyst­kich zmian ustaw i prze­mian oby­czaju. Zwal­niali ją z powodu ciąży. Zatrud­niali ją z powodu ciąży. Z powodu ciąży przy­słu­gi­wał jej zasi­łek po zwol­nie­niu; kwa­li­fi­ko­wała się do ulg i pre­fe­ren­cji. ZOZ-y, Kasy Cho­rych, ZUS-y i ene­fzety prze­kła­dały ją z kar­to­teki do kar­to­teki.

– Taa, teraz wszyst­kie jeste­ście samotne matki, teraz wam tak wygod­nie. Nagle ojco­wie znik­nęli z powierzchni ziemi. Gdzie ten pani chłop?

– Znik­nął z powierzchni ziemi.

Opusz­czali ją ludzcy kochan­ko­wie, odda­lały się dotyk i czu­łość ludz­kiego ciała, coraz bar­dziej obce, coraz dla niej dziw­niej­sze. Czy to sku­tek tak oczy­wi­stej ciąży, czy obraz ducha cza­sów? Zauwa­żyła to któ­re­goś dnia, gdy współ­pa­sa­żer wzdry­gnął się, poma­ga­jąc jej wysiąść z tram­waju. Dotknię­cie obcego czło­wieka nie jest już odru­chem, odwrot­nie – wymaga prze­zwy­cię­że­nia głę­bo­kiego odru­chu osob­no­ści.

Tym­cza­sem balast nasto­let­niego płodu stał się tak wielki, że Anna zaczęła mówić w licz­bie mno­giej: my idziemy, my jemy, my oglą­damy tele­wi­zję. Był to jesz­cze czas, gdy oglą­dało się tele­wi­zję.

Nadej­ście bogów Europy przy­jęła bez wiel­kich emo­cji, bez gorącz­ko­wych nadziei. Jedne godła i flagi zastę­po­wały inne godła i flagi. Po bul­wa­rach i knaj­pach wałę­sało się teraz wię­cej obco­ję­zycz­nej chu­li­ga­ne­rii. Pociągi sta­wały się mniej obrzy­dliwe; w nie­któ­rych kobieta w ciąży mogła nawet sko­rzy­stać z toa­lety. Odno­wione sta­rówki wylud­niły się pod zim­nymi szyl­dami ban­ków i towa­rzystw ubez­pie­cze­nio­wych. Znik­nęły budki tele­fo­niczne; zastą­piły je ban­ko­maty. Nosiła w torebce trzy karty płat­ni­cze, każda pokryta sobie wła­ści­wymi zaklę­ciami i runami. Pie­niądz wyma­gał już prze­cho­wy­wa­nia w gło­wie cyfro­wych inkan­ta­cji – co czło­wiek, to PIN. Anna zasta­na­wiała się, czy jej pół­bóg wyj­dzie na świat, zanim także nie­na­ro­dzo­nym poza­kła­dają konta i karty. Ustawa z dnia 7 stycz­nia 1993 roku sta­no­wiła, iż nasci­tu­rus ma zdol­ność prawną, może dzie­dzi­czyć i posia­dać pie­nią­dze – pod warun­kiem, iż uro­dzi się żywy. Nawet jeśli zmarłby sekundę po naro­dzi­nach.

Anna Matka Polka – brzu­chata, nie­zgrabna, ocię­żała, spo­wol­niona i wyosob­niona – czuła się, jakby piła z innego źró­dła czasu, jakby żyła na jedy­nej nie­ru­cho­mej wyspie obmy­wa­nej z obu stron przez wzbu­rzony nurt rzeki, która, prze­ła­maw­szy tamę, musi w tym wyle­wie wypu­ścić cały nagro­ma­dzony deka­dami nad­miar wód i szlamu. Poja­wiły się sto­iska i sklepy z ubra­niami dla kobiet w ciąży; poja­wiły się mody cią­żowe i szkoły rodze­nia, i joga dla cię­żar­nych, i tablo­idowa moda na dzie­cio­bój­stwa.

Nie­spo­dzie­wa­nie naszła ją kon­trola z opieki spo­łecz­nej.

– Sorry, mie­li­śmy donos, że han­dluje pani nowo­rod­kami: zawsze w ciąży, a bez dzieci.

Zało­żyła sobie konto na Face­bo­oku, sta­tus związku: eter­nity. Była zwią­zana przy­mie­rzem krwi, przy­mie­rzem nieba z zie­mią. Co by się stało, gdyby tego dziecka nie uro­dziła? Face­bo­okowi zna­jomi przy­sy­łali jej zdję­cia szo­pek i sta­je­nek z całego świata, ze wszyst­kich kul­tur i kon­ty­nen­tów. Bogo­wie przy­cho­dzą na świat co roku, tak obraca się koło dzie­jów.

Tuż przed heka­tombą Wall Street, zanim popły­nęła info­stra­dami świata krew gieł­do­wych byków i bóstw Zachodu, Anna opa­no­wała wresz­cie pod­sta­wową umie­jęt­ność czło­wieka XXI wieku: umie­jęt­ność życia na kre­dyt, życia za pie­niądz, któ­rego nie ma. Jak miliony Pola­ków utrzy­my­wała się z mie­siąca na mie­siąc, pomimo że wyda­wała wię­cej, niż zara­biała, pomimo że nie zara­biała w ogóle. Ni­gdy bez­pieczna w dostatku, i ni­gdy nie­do­tknięta praw­dzi­wym ubó­stwem, zawi­sła w owym prze­dziw­nym limbo per­ma­nent­nej tym­cza­so­wo­ści. „Jakoś prze­żyję”. I jakoś prze­ży­wała.

Była to sztuka wiel­ko­miej­skich wiecz­nych mło­dzień­ców i wyra­cho­wa­nych bogów Pół­nocy. W ich kra­jach, koleb­kach bez­oso­bo­wej opie­kuń­czo­ści, piękni blon­dyni o zim­nych ser­cach żyją wygod­nie, wyzbyci ambi­cji i żądz. Bogo­wie Połu­dnia przy­nie­śli zaś ze sobą nowo­żytne kulty znie­wo­leń zmy­sło­wych; ich domeną był inter­net, wielka Świą­ty­nia Porno, które jest jedyną szczerą reli­gią dzieci roz­stro­jo­nego świata. Naj­głę­biej, do kości, w kraj i w ludzi wgryźli się dzięki żer­twie smo­leń­skiej bogo­wie Wschodu, upusz­cza­jąc powolne potoki czar­nej krwi.

Bo był to już trzeci try­mestr, try­mestr walki wewnętrz­nej i bole­snych kopa­nin, kiedy miała wra­że­nie, że dziecko roze­rwie jej brzuch od środka. Z każ­dym dniem i nocą nie­prze­spaną moc­niej czuła, jak młody bóg wyrywa się na świat, i że to jest świat mło­dych bogów, ich bez­li­to­snego wdzięku, smo­czej dosko­na­ło­ści i cyfro­wej mło­do­ści, która nie bie­rze jeń­ców i nie prze­ba­cza, trwa wojna, zapach krwi unosi się w powie­trzu – bądź gotów na walkę od pierw­szego odde­chu, nie cze­kaj ataku wroga, uderz wcze­śniej.

– Syn.

6.

A więc pie­niądz nie jest rze­czą ludzką, pie­niądz jest eido­sem boga.

Sta­ro­żytne monety zdo­bią podo­bi­zny bóstw, są to pie­czę­cie nie­wi­dzial­nego wyci­skane na mate­rii codzien­nego życia: odbi­cia Ateny, Kory, Hera­klesa, Zeusa, Apolla, Hadesa. Przej­ście nastą­piło za sprawą Alek­san­dra Wiel­kiego. Za któ­rego życia jego monety pie­czę­to­wały świat Zeu­sem i Hera­kle­sem. Lecz uszedł­szy z życia, prze­niósł się Alek­san­der w oczach współ­cze­snych do rzędu bogów, toteż rychło poja­wiły się srebrne tetra­drachmy z podo­bi­zną samego Mace­doń­czyka. Następni władcy nie cze­kali już wszakże pośmiert­nej deifi­ka­cji – ubó­stwiali się za życia.

Nikt zdrowy na umy­śle nie oddaje czci pie­nią­dzu. Lecz posłu­gi­wa­nie się pie­nią­dzem – jego wymiany, licze­nie, gro­ma­dze­nie, myśle­nie o nim, pra­gnie­nie, opo­wia­da­nie świata języ­kiem pie­nią­dza – jest prak­tyczną metodą czcze­nia tego, co pie­niądz jedy­nie przed­sta­wia w mate­rii.

Czym różni się prze­mo­dle­nie setki zdro­wa­siek na drew­nia­nym różańcu od prze­li­cze­nia setki bilan­sów han­dlo­wych na drew­nia­nym liczy­dle? Powta­rzane rytu­ały men­talne for­mują mózg i obraz rze­czy­wi­sto­ści kształ­to­wany w mózgu.

Bit­coin i jemu podobne, już cał­ko­wi­cie poza­ma­te­rialne waluty fiat oparte na kodach cyfro­wych i sil­nej kryp­to­gra­fii oby­wają się bez men­nic i port­mo­ne­tek. Nie ma już czego ująć w palce, nie modlimy się na różań­cach. Życie duchowe Zachodu reali­zuje się teraz w prak­ty­kach prze­ni­ka­ją­cych nie­mal wszyst­kie aktyw­no­ści świec­kie, od sportu, przez seks i pracę, do gier kom­pu­te­ro­wych.

Ide­ałem i prak­tycz­nym celem kryp­to­ban­kie­rów jest takie roz­my­cie i zwir­tu­ali­zo­wa­nie pie­nią­dza, że trans­ak­cje i płat­no­ści odby­wać się będą w ułamku sekundy i już bez żad­nych fizycz­nych czyn­no­ści, bez anga­żo­wa­nia mate­rii – myśl równa się pie­nią­dzu, pie­niądz równa się myśli, i cała rze­czy­wi­stość mie­ści się w nich bez straty.

W maju 2014 roku jeden bit­coin kosz­to­wał 1350 zło­tych.

7.

Poród cią­gnął się przez osiem dni; ósmego dnia roz­kro­ili Annę niczym zgniłą kuro­pa­twę. Dziecko krzy­czało od pierw­szego wde­chu, pękały ekrany moni­to­rów i tłoki strzy­ka­wek.

Nie dali jej synka do piersi, bali się, że ją pokąsa. Miał piękne, ostre ząbki i ugryzł pie­lę­gniarkę w dłoń, a potem z zamknię­tymi oczkami ssał jej krew.

W szpi­tal­nej łazience Anna długo nie potra­fiła się zdo­być na spoj­rze­nie w lustro. Fałdy skóry na pustym brzu­chu zwi­sały gadzio, przy­kryte opa­trun­kiem szwy po cesarce upodob­niły ją do fute­rału zasu­wa­nego zam­kiem bły­ska­wicz­nym. To ciało wypeł­niło swą funk­cję i teraz nie ma już żad­nego prak­tycz­nego celu.

Sta­nąw­szy potem nad szpi­tal­nym łóżecz­kiem synka, zała­mała się nie­spo­dzia­nie pod zale­wem uczuć nie do nazwa­nia. Musnęła opusz­kiem palca czer­wony pysz­czek nowo­rodka i zakrztu­siła się histe­rycz­nym śmie­chem-pła­czem. Pie­lę­gniarki odpro­wa­dziły ją do pokoju i dały środki na uspo­ko­je­nie.

Pierw­szy tydzień prze­pły­nęła w mil­czą­cym otę­pie­niu. Potem stop­niowo wydo­by­wała się na powierzch­nię. Nie­mowlę jej potrze­bo­wało – to był wystar­cza­jący powód, żeby wsta­wać z łóżka, ubie­rać się, jeść, pić, żyć. Uczyła się groź­nej cie­le­sno­ści jej synka – był ciężki, gorący, meta­licz­nie suchy.

Beci­kowe wyno­siło tysiąc zło­tych. Miała dla malu­cha przy­go­to­wane łóżeczko i nosi­dełko, i wózek z komisu. Nie stać jej było na opie­kunkę; kupiła baby moni­tor o zasięgu dwóch prze­cznic i nosiła w uchu słu­chawkę odbior­nika.

Gdy tylko ucichł jego oddech, rzu­ciła zakupy i pobie­gła ze sklepu pod blo­kiem do miesz­ka­nia.

Nie dotarła do sypialni, już na scho­dach szu­miało jej w gło­wie – w progu jadalni sta­nęła jak wmu­ro­wana.

Roz­party przy stole, w gar­ni­tu­rze Erme­ne­gildo Zegny, pod kra­wa­tem jedwab­nym i z zegar­kiem Tag Heu­era, jej bóg odbek­nął gło­śno. Jesz­cze mu twarz lśniła od wysiłku gry­zie­nia i prze­żu­wa­nia, jesz­cze stópka i paluszki różowe wysta­wały mu spo­mię­dzy zębów. Gładko ogo­lony i zacze­sany bry­lan­ty­nowo od wyso­kiego czoła, spo­cił się jed­nak i poczer­wie­niał.

Wielką białą chustką otarł wargi.

– Dzię­kuję.

Nara­sta­jący szum pra­wie tam Annę unie­ru­cho­mił; osu­nęła się na odrzwia. Gdy bóg ją mijał, zdo­łała tylko zacze­pić go za rękaw, uchwy­cić mię­dzy dwa palce koka­inowo biały man­kiet jego koszuli ze spinką z logo nie­śmier­tel­nej kor­po­ra­cji.

– Ile nas wzią­łeś? – szep­nęła. – Ilu ci ich trzeba?

Naje­dzony, był w dobrym humo­rze. Pogła­skał Annę po twa­rzy wyma­ni­kiu­ro­waną dło­nią. Odru­chowo wtu­liła się w woń tysiąc­do­la­ro­wej wody koloń­skiej. Uśmiech­nął się do niej wyro­zu­miale. Pomy­ślała o wszyst­kich tych new­sach o nowo­rod­kach znaj­do­wa­nych w becz­kach, na wysy­pi­skach, w lodów­kach, nowo­rod­kach nieznaj­do­wa­nych. Coś za coś – nie da się osią­gnąć rów­no­wagi, nie odej­mu­jąc z jed­nej z szal.

Bóg wycho­dzi, szum gaśnie, zapada cisza, i po raz pierw­szy od ćwierć­wie­cza Anna pozo­staje sama w kraju śmier­tel­ni­ków. Znik­nął ów roz­dź­więk, klin wbity mię­dzy nią i świat; strona prawa równa się stro­nie lewej.

Uprząt­nąw­szy ostat­nie ślady ofiary, może wresz­cie wyjść na mia­sto, nie myśląc o niczym i nikim poza sobą. Powie­dzą, że była w szoku; czuje się, jakby szok wła­śnie dopiero zaczy­nał z niej scho­dzić. Jest maj 2014 roku. Na festyn rocz­ni­cowy ulice i place ude­ko­ro­wano balo­ni­kami biało-czer­wo­nymi i błę­kit­nymi. Pogoda jest sło­neczna, ludzie uśmiech­nięci, samo­chody błysz­czące, psy dobrze odży­wione. Anna ma bli­sko pięć­dzie­siąt lat, już pra­wie nie jest kobietą, już pra­wie nie cie­le­śnieje. Ubiera się nie po to, by do ciała wabić, lecz po to, by oddzie­lać ciało od ciała.

Przy­pa­truje się mat­kom z małymi dziećmi. Te matki także uro­dziły się już w nowym świe­cie. Nie mają do nich przy­stępu bogo­wie czasu roz­stroju; one nie czują, nie sły­szą żad­nego zgrzytu.

PKB wynosi pra­wie 500 miliar­dów USD, prze­ciętne wyna­gro­dze­nie – 3521 zło­tych, dolar jest po trzy złote, a euro – po cztery. Przez gale­rie han­dlowe i hiper­mar­kety prze­pły­wają tłumy, pozo­sta­wia­jąc w kasach elek­tro­nicz­nych zapłatę nie­wi­dzial­nych cyfr, w nie­wi­dzial­nych reje­strach bytów nie­ludz­kich i nie­śmier­tel­nych. Na kar­tach kre­dy­to­wych i ekra­nach tele­fo­nów migo­czą godła ban­ków i bóstw, cała rze­czy­wi­stość się w nich mie­ści.

KRAWACIARZ

Krawa­ciarz

Woj­tek Miło­szew­ski

2032

Cho­lerni mete­oro­lo­dzy. Miało wiać dwa, góra trzy w skali Beau­forta. Po oce­anie prze­ta­czają się tym­cza­sem bał­wany wyso­ko­ści kilku metrów. Szyb­kie łodzie moto­rowe wal­czą z kipielą od dwóch godzin, szu­ka­jąc wytrwale celu. Bez rezul­tatu.

Vic­tor Sol­lano trzyma się mocno relingu i ma już dosyć. Ni­gdy wcze­śniej nie cho­ro­wał na wodzie, ale teraz czuje żołą­dek w gar­dle. Wie, że trudno prze­wi­dzieć pogodę na Atlan­tyku, sie­dem­set mil na wschód od Bar­ba­dosu. Zaraz jed­nak straci nad sobą pano­wa­nie. Po pro­stu wycią­gnie broń i odstrzeli łeb nawi­ga­to­rowi sto­ją­cemu po lewej.

Tam­ten, wysoki Kolum­bij­czyk, raz po raz wkłada głowę pod kap­tur, przy­glą­da­jąc się pane­lowi sys­temu nawi­ga­cyj­nego. Resztę łodzi skrywa totalna ciem­ność. Noc jest czarna. Żad­nego księ­życa, zero gwiazd. Decy­zja zapa­dła. Nawi­ga­tor ma przed sobą led­wie kilka sekund życia. Szef naj­więk­szego kar­telu nar­ko­ty­ko­wego na świe­cie, jakim jest Sol de la Muerte, sięga nie­spiesz­nie po zatknięty za pasek pisto­let. W tym samym momen­cie czerń nieba wpada w ciem­niej­szy odcień. Jakby w ocean atra­mentu rzu­cono nie­ru­chomą, jesz­cze mrocz­niej­szą taflę. Olbrzymi kształt przy­po­mina górę. Jest! MS Kousen.

Łodzie dobi­jają do pomo­stów przy­go­to­wa­nych przy bur­cie kon­te­ne­rowca z Holan­dii. Szybko i spraw­nie, za pomocą lin na blocz­kach, Mek­sy­ka­nie wcią­gają towar na górę. Nie­mal wszy­scy witają z ulgą jasne świa­tło, gdy tylko scho­dzą pod pokład. Sol­lano zerka na swo­jego nawi­ga­tora. Zasta­na­wia się, czy tam­ten wie, że kilka minut wcze­śniej stał nad kra­wę­dzią grobu. Jego spoj­rze­nie mówi wszystko. Wie. To dobrze.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: