Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uwięzieni w raju - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 listopada 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Uwięzieni w raju - ebook

Praga, 10 sierpnia 1942 roku. Hans Krasa, czeski kompozytor i dyrygent pochodzenia żydowskiego, zostaje aresztowany przez SS i deportowany do obozu koncentracyjnego w Theresienstadt. Ma 42 lata. Razem z nim trafiają do obozu inni kompozytorzy, tacy jak Gideon Klein, Pavel Haas czy Viktor Ullmann, oraz wielu muzyków i śpiewaków. Nazistowskie władze z Adolfem Eichmannem na czele chcą uczynić z Theresienstadt wzorcowy obóz, za pomocą którego mogłyby pokazać światu, że Żydzi nie są mordowani – wręcz przeciwnie, pozwala im się na prowadzenie ożywionego życia kulturalnego oraz tworzenie i wykonywanie muzyki na najwyższym poziomie.

Hans Krasa i pozostali muzycy nie mają złudzeń co do czekającego ich losu, ale by przeżyć, podejmują diaboliczną grę z nazistami. Muzyka staje się jedynym sposobem na uniknięcie transportu do obozu zagłady w Auschwitz i wzmocnienie więzi pomiędzy tymi, którzy nie mogą zmienić swojego przeznaczenia. W powieści pojawia się jeszcze jedna bohaterka: arystokratka Elizabeth von Leuenberg, jedna z najbardziej cenionych w Rzeszy specjalistek w zakresie genetyki.

Xavier Güell utkał z tych wszystkich postaci niezwykłą opowieść o walce sztuki z barbarzyństwem, o cierpieniu i sposobach na jego przezwyciężenie. To przepiękny hołd złożony muzyce, która wykracza poza zwykłą ludzką wrażliwość. To również głęboka i pełna pasji historia o przeżywaniu miłości tak, jakby nie było jutra. Powieść, której nie chce się wypuszczać z rąk.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-867-2
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Koła pociągu toczą się z piskiem, aż w końcu zatrzymują się z gwałtownym szarpnięciem.

– Co się stało? – pyta człowiek o pokrytej bruzdami, częściowo zasłoniętej bandażem twarzy, który obudził się przerażony.

– Nie wiem – inny mężczyzna, o niebieskich oczach, odpowiada mu spokojnie i cicho, tak jakby rozmawiał z kimś odległym i niewidzialnym.

Wzdychają. W pobliżu słychać jęczenie starca.

– Gdzie jesteśmy? – pyta ponownie ten pierwszy.

– Chyba przy granicy z Polską, ale nie jestem pewien.

– Która może być godzina?

– Nie mam pojęcia. Nadal jest ciemno. Spróbuję zobaczyć, o co chodzi.

I przepychając się, próbuje przejść do jedynego okienka w wagonie. Jakiś otyły człowiek, przygarbiony niczym kura wydziobująca ziarna, krzyczy z wściekłością:

– Proszę uważać, na Boga!

– Przepraszam, chciałem tylko zobaczyć, co się dzieje – odpowiada mu spokojnie mężczyzna.

W głębi wagonu rozlega się krzyk. Jest to krzyk pełen lęku, który przyprawia pozostałych o gęsią skórkę. Takie krzyki są długie: najpierw słabe, niedosłyszalne, potem stopniowo przybierają na sile, aż zamieniają się w skowyt duszy spowodowany niekontrolowanym lękiem przed wyczuwaną już, nadchodzącą śmiercią. Do tego pierwszego krzyku dołączają kolejne, identyczne, które niosą się, wypełniając całą przestrzeń.

Spokojny mężczyzna dotarł już do lufcika i dostrzega znajomo wyglądający krajobraz. Są na stacji w Náchodzie, tuż przy granicy z Polską. Kilku żołnierzy SS prowadzi grupę więźniów. Oświetlają ich latarkami. Pada śnieg. Piękny czerwonawy księżyc rozświeca płatki, które opadają niczym krople krwi na pokonane głowy deportowanych. Ryki żołnierzy mieszają się z dobywającym się ze środka skowytem. Ta skomponowana wyłącznie z krzyków symfonia odzwierciedla uniwersalny ból. Drugie oblicze Dziewiątej Symfonii Beethovena. Hymn ku czci zniszczenia, grozy, barbarzyństwa, które od niepamiętnych czasów zalewają udręczoną ziemię i udowadniają, że człowiek zawsze był drugiemu człowiekowi wilkiem. „Wyniszczcie się, miliony istnień! To pocałunek śmierci dla całego świata! Nieszczęśni wrogowie, ponad gwieździstym sklepieniem mieszka kochający ojciec. I choćbyście go szukali ponad gwiazdami, nigdy go nie znajdziecie”.

Spokojny mężczyzna wraca na swoje miejsce. Otyły człowiek, który wcześniej go wyklinał, teraz go obejmuje. Widzi, jak jego towarzysz próbuje uspokoić chłopca, który do niego podszedł. Pyta go o imię.

– Mam na imię Merkel. Zgubiłem starszego brata, pewnie jest w innym wagonie. Macie trochę wody?

Dają mu resztkę tego, co zostało w bukłaku. Potem przestraszony chłopiec pyta, dlaczego się zatrzymali.

– Jesteśmy na stacji w Náchodzie, tuż przed granicą – odpowiada mu spokojny mężczyzna niskim, wchodzącym w baryton głosem. – Na zewnątrz są inni więźniowie. Wprowadzą ich do pociągu. Trzymaj się nas. Zaopiekujemy się tobą.

– Zaraz się posikam, nie wytrzymam już – mówi nieco zawstydzony chłopiec.

– Skorzystaj z bukłaka – proponuje mu człowiek z bandażem. – Jest pusty. I tak nie będziemy mogli pić, dopóki nie dojedziemy.

Chłopiec przystawia więc do niego swojego małego członka i oddaje mocz. Drzwi się otwierają. Przerażona wyciem spora grupa więźniów próbuje wsiąść. Żołnierze popychają ich kolbami karabinów.

Z wnętrza wagonu widzą, jak strzelają do jednego, który stawia opór. Pada martwy na miejscu. Odsuwają go. Jakiś żołnierz wchodzi i rozkazuje wszystkim, żeby przycisnęli się do tylnej ściany. To niemożliwe, nie ma miejsca. Żołnierz wyciąga pistolet i strzela na oślep. Jakieś dziecko osuwa się na ręce swego ojca. Ten kładzie się na ziemi przy ciele martwego syna i prosi, by zabić też jego. Żołnierz spełnia tę prośbę. A potem wywleka oba ciała, aż wypadają bezwładnie na pokryty śniegiem peron. Wszyscy z nadludzkim wysiłkiem dociskają się do tylnej ściany wagonu. Mieści się w nim ponad trzydziestu nowych więźniów. Z zewnątrz słychać głos, który mówi:

– Wystarczy. Sprawdźmy, czy w drugim wagonie jest więcej miejsca.

Drzwi zamykają się od drugiej strony. Dwóch przyjaciół i chłopiec stoją przyklejeni do siebie. Milczą, oddychając z trudnością. Ich oddechy łączą się w jeden. Pociąg nadal stoi. To jest nie do wytrzymania. Umrą tu wszyscy przytuleni do siebie.

W sumie – myśli spokojny mężczyzna – umrzeć przytulonym do drugiego człowieka to piękny sposób na śmierć.

– Prawie nie mamy powietrza – wtrąca mężczyzna z bandażem. – Trzeba rozbić szybę w oknie.

– Nie ma jak się tam dostać. Nie można się ruszyć.

Krzyczą do ściskającej się przy oknie grupki:

– Wybijcie szybę! Potrzebujemy powietrza! Wybijcie ją! Wybijcie!…

Pomimo ogólnego hałasu chyba ich zrozumieli. Mężczyzna o cygańskim wyglądzie ściąga koszulę, owija ją wokół dłoni i mocno uderza. Szkło rozbija się i powiew mroźnego, ożywczego powietrza wpada do wagonu. Wciągają je łapczywie, jakby robili to po raz ostatni w życiu. Powszechna wrzawa zamiera w jednej chwili. Wszyscy skupiają się na oddychaniu. Tylko na oddychaniu. Wdychają, wypełniając płuca powietrzem, zatrzymują je w środku, delektując się nim, a następnie wypuszczają krótkimi wydechami. Nagle czują, jak życie znów wkrada się do ich ciał. To powiew nowego życia, które po raz kolejny daje im szansę.

Pociąg nadal stoi. Chłopiec chce coś powiedzieć. Człowiek z bandażem ucisza go energicznym gestem.2

Otto Zucker, wiceprzewodniczący żydowskiej Rady Starszych obozu koncentracyjnego Theresienstadt, był człowiekiem o wytwornych manierach i inteligentnym spojrzeniu, które wzbudzało we wszystkich zaufanie i spokój. Architekt, inżynier, wybitny muzyk, cechował się niezwykłą pracowitością oraz wyjątkową siłą woli. Nieprzeciętnie odważny, z wielką determinacją stawiał czoła każdemu, nawet największemu problemowi. Mówiło się o nim, że był jedynym Żydem, którego cenił protektor Czech i Moraw, Reinhard Heydrich. Poznali się w drezdeńskiej akademii muzycznej, gdzie obaj byli znakomitymi skrzypkami. I gdyby wojna nie stanęła im na drodze, pewnie nadal utrzymywaliby tę znajomość, w której silny charakter Zuckera dominował nad powierzchowną próżnością Heydricha. Wojna rozdzieliła ich bezpowrotnie, jednak wciąż istniała między nimi swoista zależność z rodzaju tych, które cementować może jedynie pielęgnowana w czasach młodości przyjaźń. Kiedy Zucker został schwytany i skazany na śmierć jako główny organizator ruchu oporu w Pradze, szybka interwencja Heydricha ocaliła go od niechybnej egzekucji. Kara śmierci została zamieniona na przymusowe prace w jednym z obozów koncentracyjnych na Śląsku, gdzie nie przebywał długo – po raz kolejny dzięki swojemu przyjacielowi, który wyciągnął go stamtąd, by skierować go do getta w Pradze. Ku zaskoczeniu swoich podwładnych Heydrich pozwolił, by niestrudzony Zucker powrócił w getcie do dawnej aktywności i znacząco polepszył warunki bytowe jego mieszkańców. Naziści wiedzieli o jego stosunkach z „szefem” i pod żadnym pozorem nie odważyli się go tknąć. Śmierć Heydricha znacząco zmniejszyła wpływy Zuckera. Po raz kolejny był bliski rozstrzelania, lecz Adolf Eichmann, smutny i wiecznie posłuszny urzędnik zawdzięczający władzę Heydrichowi, w hołdzie swojemu nieodżałowanemu zwierzchnikowi wysłał Zuckera do Theresienstadt i mianował go wiceprzewodniczącym tamtejszej Rady.

Mimo niskiego wzrostu proporcjonalna budowa ciała i mocne rysy twarzy sprawiały, że od Zuckera emanował autorytet. Niebieskie świdrujące oczy patrzyły zawsze przed siebie i rozbrajały jego rozmówców. Miał również małe, zwinne i bardzo ekspresywne ręce, idealne do gry na skrzypcach. Jego orli nos odznaczał się na pięknej bladej twarzy o delikatnych ustach, które wzbudzały sympatię zawsze, gdy się uśmiechał. Ale tym, co tak naprawdę zwracało w nim uwagę i dominowało ponad wszystkim innym, był głos. Ciepły, dźwięczny, z szerokim rejestrem delikatnych i żywiołowych tonów, którymi posługiwał się perfekcyjnie, sprawiając, że słuchający go natychmiast poddawali się jego woli. Był również zagorzałym czytelnikiem, znawcą literatury światowej i cenionym specjalistą w dziedzinie twórczości pisarzy rosyjskich, szczególnie Dostojewskiego i Tołstoja. W czasie gdy był wiceprzewodniczącym Rady, zgromadzenia, podczas których czytał Braci Karamazow oraz Wojnę i pokój, gromadziły liczną publikę.

Maleńki pokoik służący Zuckerowi za gabinet znajdował się w budynku B-V, położonym na południowym skraju obozu Theresienstadt. W tym samym bloku mieściły się również pomieszczenia przeznaczone dla przewodniczącego Jakuba Edelsteina oraz pozostałych członków Rady. W gabinecie panował wieczny nieporządek i sztuką było nie potknąć się o porozrzucane po ziemi pudełka, teczki czy papiery. Na dwóch zawalonych książkami regałach wyróżniały się opasłe, oprawione w czerwoną skórę tomy dzieł Kafki. Jedyne okno wychodziło na krematorium, otoczone przez okazałe lipy; przedsionek natury, która szczególnie wiosną i latem była zjawiskowa.

Kiedy dwaj więźniowie obozu, Viktor Ullmann i Hans Krása, weszli do jego gabinetu, Zucker zwrócił się do nich ze szczerym uśmiechem i swoim charakterystycznym głosem powiedział coś, czego mieli już nigdy nie zapomnieć:

– Czekałem na was, drodzy przyjaciele. Usiądźcie. Muszę wam powiedzieć coś bardzo ważnego… To niezwykle pilna kwestia, która z pewnością odmieni wątłą kondycję naszego obozu i pomoże nam lepiej znosić trud, z którym musimy się borykać.

Viktor i Hans usiedli na zdezelowanej szarej sofie i zamienili się w słuch. Zamyślony Zucker okrążył dwukrotnie pomieszczenie, po czym rzekł:

– Panowie, tak już dłużej być nie może. W Theresienstadt znajdują się setki artystów, których musimy chronić. Tak, to nasz obowiązek. – Wyraźnie podkreślił te ostatnie słowa. – Naszym obowiązkiem – powtórzył z emfazą – jest znaleźć sposób na złagodzenie tych koszmarnych warunków bytowych, w jakich się znajdują.

Zrobił pauzę. Viktor i Hans uważnie przysłuchiwali się jego słowom. Po chwili kontynuował:

– Są jeszcze dzieci. Trzeba koniecznie uratować dzieci, znaleźć dla nich jakieś wyjście. Rzekłbym, że to jedyne, co się liczy. My możemy cierpieć, ale one nie. Całymi dniami siedzą zamknięte w barakach, w okropnych warunkach sanitarnych, a dogląda ich nieliczny i niekompetentny personel żeński, który traktuje je z wyjątkową surowością. Nie pobierają żadnych nauk. Nie mogą się bawić. Nie pozwala się im na nic. Tak dłużej być nie może. W żadnym wypadku. – To ostatnie zdanie Zucker powiedział, jakby mówił do siebie, bardzo powoli, niemal niedosłyszalnie. Potem oznajmił energicznie: – Moi przyjaciele… pozwalam sobie tak was nazywać, ponieważ naprawdę uważam was za przyjaciół… wezwałem was tutaj, chcę bowiem, żebyście pomogli mi zawiązać komitet do spraw organizacji wydarzeń kulturalnych. Postanowiłem, że zamienię Theresienstadt w najważniejszy ośrodek artystyczny w naszej biednej i umęczonej Europie. My, Żydzi, pomimo okropnych okoliczności, w jakich się znajdujemy, musimy pokazać światu, że sztuka, kultura, a nade wszystko muzyka są jedynym sposobem, abyśmy się wyratowali przed barbarzyństwem i irracjonalnością. W obecnych okolicznościach nie mam możliwości złagodzić tych straszliwych cierpień, jakich doświadcza nasz lud, ale chcę znaleźć środek, który pozwoliłby, aby przynajmniej w Theresienstadt można było nieco poprawić panujące tu koszmarne warunki życia. Taki jest mój cel i aby go osiągnąć, postanowiłem ruszyć z projektem, który nazwę Freizeitgestaltung, „organizacja czasu wolnego”. Koncerty, konferencje, wystawy, przedstawienia teatralne, operowe…

Hans i Viktor popatrzyli na niego jak na kompletnego szaleńca. Wiceprzewodniczący to zauważył.

– Tak, tak, pewnie myślicie, że postradałem zmysły, ale, uwierzcie mi, tak nie jest. Mamy znakomity kapitał ludzki, którego nie znajdzie się nigdzie indziej. To wybitni artyści, którzy daliby sobie rękę uciąć za to, by pozwolono im wykonywać swój zawód. Sztuka, co sami jako znakomici muzycy bardzo dobrze wiecie, zresztą z tego powodu was tu wezwałem, jest formą życia, jest szczodrością i oddaniem się innym. Powołanie artystyczne jest najbardziej intensywne, silniejsze nawet od powołania religijnego. Prawdziwy artysta po prostu umiera, gdy zabrania mu się tworzyć. Dlatego też będziemy mogli liczyć na setki z nich, a każdy da z siebie wszystko, uczestnicząc w moim projekcie. Rozmawiałem już… nie myślcie, że jesteście pierwsi… z wieloma z nich i są gotowi na to, by bezwarunkowo oddać się w moje ręce i zrobić wszystko, by Freizeitgestaltung odniósł sukces.

Hans, który podczas całej przemowy Zuckera zdawał się spijać jego słowa jak nektar zwiastujący nagłą zmianę ich beznadziejnego położenia, odważył się mu przerwać:

– Doktorze, wydaje mi się, że to wspaniały pomysł, i może pan na nas liczyć, ale pozwolę się spytać… jak naziści mają zatwierdzić taki projekt? Naprawdę pan myśli, że da się ich przekonać? We wszystkich innych obozach, z naprawdę nielicznymi wyjątkami, jakakolwiek żydowska działalność artystyczna jest zabroniona. Co więcej, a wie to pan najlepiej z nas wszystkich, w praskim getcie mieliśmy spore kłopoty z jakąkolwiek pracą.

– Tak, już wiem, do czego pan zmierza – odpowiedział mu Zucker, jakby spodziewał się tego pytania. – Ale proszę, niechże pan pozwoli, bym to ja się tym zajął. – Zamilkł na kilka sekund, patrząc przy tym Hansowi w oczy z uśmiechem, który rozjaśnił jego twarz, po czym dodał: – Rozwiązanie tej kwestii będzie najtrudniejsze. Myślałem o tym dużo i chyba znalazłem sposób. Trzecia Rzesza potrzebuje poprawić swój wizerunek na arenie międzynarodowej. Zaczyna wychodzić na jaw prawda o tym, co dzieje się w obozach koncentracyjnych, choć na razie wszystko to pozostaje jeszcze w sferze plotek. Czerwony Krzyż i inne organizacje międzynarodowe uparcie wnoszą o rozpoznanie in situ sytuacji w obozach. Presja jest coraz większa. Naziści bardzo dobrze wiedzą, że gwałcą wszelkie ustalenia konwencji genewskiej dotyczące traktowania jeńców wojennych. Oczywiście nie ugną się wobec presji i za wszelką cenę będą próbowali zatuszować dowody na wszystkie popełniane przez siebie okropieństwa. Muszą więc znaleźć, jak ja to nazywam, przykrywkę. I chcę, aby tą przykrywką był Theresienstadt. Zobaczycie, że jeszcze na tym skorzystamy. Wszak są oni przedstawicielami kraju, który… jeśli nie liczyć starożytnej Grecji… jest największą ostoją kultury zachodniej. Nie zapominajcie, że Niemcy to ojczyzna Goethego i Beethovena, Bacha i Dürera, Kanta i Händla…

Viktor nie mógł się powstrzymać i chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Poruszyło go do głębi to, co powiedział Zucker. Natychmiast zdał sobie sprawę z jego ogromnej mocy przekonywania i z całej duszy zapragnął zrobić wszystko, aby pomóc mu w tym projekcie. W końcu udało mu się wydusić to, co go niepokoiło:

– Doktorze, ja też uważam, że pańska propozycja jest wspaniała. Może pan na mnie liczyć bez względu na wszystko. Chciałbym jednak spytać, jaki związek ma powstanie Freizeitgestaltung z koniecznością pomocy dzieciom? Moi synowie, Max i Pavel, też są tutaj ze swoją matką. Bardzo się o nich martwię. Odkąd tu przyjechaliśmy, widziałem ich zaledwie kilka razy, bo nie pozwalają mi ich odwiedzać. Proszę mi powiedzieć, co jedno z drugim ma wspólnego?

Na twarzy Zuckera dało się zauważyć zadowolenie z tak zadanego pytania. Podniósł się z fotela i odpowiedział gorliwie:

– To jest właśnie fundamentalna kwestia! To jest główny powód naszego spotkania! Muszę wyznać, że od samego początku wiedziałem, że zareagujecie żywiołowo na mój projekt. Na to właśnie liczyłem. Zresztą, jak już wam wspominałem, wszyscy, z którymi o tym rozmawiałem, są tak samo entuzjastyczni. Ale to was, drodzy moi, potrzebuję podwójnie, bo chcę, żebyście się maksymalnie skoncentrowali i poświęcili całą swoją energię na skomponowanie opery dla dzieci.

– Opery dla dzieci? – powtórzył zaskoczony Hans.

– Tak, opery skierowanej do dzieci, w której występować będą również dzieci. Takiej opery, która może być wystawiona w Theresienstadt i w której weźmie udział jak największa liczba dzieciaków między czwartym a piętnastym rokiem życia. To właśnie będzie najlepszy, jedyny sposób na uratowanie ich od sytuacji, w jakiej się znajdują. I słuchajcie mnie uważnie, bo to niezwykle istotne: opera ta nie może być łatwa w przygotowaniu. Im dłużej będą trwać próby, tym lepiej. Celem jest zajęcie dzieci na możliwie jak najdłuższy czas. Miejcie również na uwadze, że premiera musi koniecznie być wielkim sukcesem, który przyciągnie liczną, głównie dziecięcą widownię, co pozwoli na jak najwięcej przedstawień. W ten sposób będzie ona mogła wyjść poza bramy getta i sprawić, że usłyszy o niej cały kraj.

Zucker tak bardzo się wczuwał w swoje słowa, że musiał na chwilę przerwać, by złapać oddech. Viktor wykorzystał tę chwilę, by się wtrącić:

– Doktorze, wydaje mi się, że to cudowny pomysł. Myślę jednak, że operę powinien skomponować Hans. Jego styl dużo bardziej pasuje do tego projektu.

Hans przerwał swojemu koledze:

– Moglibyśmy napisać ją we dwóch, to żaden problem. Przedyskutujmy to na spokojnie, żeby ustalić, jak najlepiej się do tego zabrać.

– Wspaniale, ustalcie to między sobą – dodał Zucker – ale miejcie na uwadze, że chcę zainaugurować Freizeitgestaltung tą właśnie operą, więc nie macie znów tak wiele czasu. Musi być gotowa najpóźniej za dwa miesiące, by od razu rozpocząć próby. Chyba już wiecie, o co mi chodzi… Dzieci nie mogą tak dalej funkcjonować. Im wcześniej zaczniecie pracować, tym lepiej. A teraz muszę was opuścić. Chcę, żebyście jutro towarzyszyli mi na spotkaniu z komendantem Seidlem. To człowiek, jak będziecie mieli okazję zauważyć, skrajnie próżny. I to właśnie jest jego piętą achillesową, w którą będziemy chcieli uderzyć. Z drugiej zaś strony jest całkowicie zależny od Eichmanna. Moim głównym celem jest dojście właśnie do Eichmanna, ale muszę zaangażować w to Seidla, tak, by myślał, że i on sam może coś na naszym projekcie ugrać. Zobaczymy. Muszę się spieszyć, bo nie chcę się spóźnić na zebranie Rady. Byłbym zapomniał, załatwiłem dla was od dziś lepszy barak. Będziecie razem. To do jutra. Czekam na was punkt jedenasta.

***

Oblicze komendanta obozu Theresienstadt, Siegfrieda Seidla, odpowiadało przyjętemu kanonowi urody aryjskiej: gładkie blond włosy, jasnoniebieskie oczy o turkusowej głębi, prosty nos, lekko uniesione kości policzkowe i świeża, różowa cera. Mimo to, z jakiegoś znanego jedynie kaprysowi natury powodu, nie wywoływało ono spodziewanego wrażenia. Patrząc na niego, można było zadać sobie pytanie, gdzie leży przyczyna braku harmonii w jego rysach, i dopiero po chwili wychodziło na jaw, że winne były temu nazbyt krótkie usta z dwiema małymi czarnymi brodawkami w lewym kąciku. Usta te nie domykały się, nadając twarzy surowy i antypatyczny wyraz. W proporcjonalnym, acz niezbyt okazałym ciele odznaczały się nadzwyczaj białe, ruchliwe dłonie zakończone cienkimi bladymi palcami, na których zawsze błyszczał sporych rozmiarów sygnet ze swastyką.

Siegfried Seidl od zawsze wierzył, że jest powołany do wyższych celów. Wszystko zaczęło się w dzieciństwie, kiedy ojciec wyjaśnił mu pochodzenie jego imienia, opowiadając niezwykłe historie z Pieśni o Nibelungach, których głównym bohaterem był Zygfryd. Jakiś czas później zabrał go również do Bayreuth na przedstawienie tetralogii Wagnera i tam właśnie nastoletni już Siegfried Seidl usłyszał wewnętrzny głos, który podszepnął mu, że jego przeznaczeniem jest muzyka. Zapisał się więc do Konserwatorium Wiedeńskiego, gdzie ukończył pierwszy stopień nauki w klasie fortepianu z wynikiem obiecującym, acz – prawdę mówiąc – niewystarczającym do tego, aby zostać prawdziwym wirtuozem. Seidl marzył jednak, by stać się wielkim kompozytorem i, pomimo swojej naturalnej skłonności do indolencji, z wytrwałością i entuzjazmem poświęcił się realizacji tego celu. Uczył się u Wilhelma Hellreisera, ponownie z dość dobrym rezultatem. Na tyle dobrym, by uwierzyć, że jest w stanie spełnić swoje marzenie.

W tamtych czasach prawdziwą mekką każdego szanującego się adepta kompozycji były kursy prowadzone przez Arnolda Schönberga w berlińskiej Akademii Sztuki i tam też młody Siegfried skierował swoje kroki w nadziei, że stanie się uczniem tak znamienitej persony. Aby dostać się na kursy do Schönberga, należało najpierw zaprezentować własną kompozycję, na podstawie której oceniano poziom kandydata. Seidl przez ponad półtora roku pracował nad wariacjami na fortepian na cztery ręce, opartymi na temacie kuźni ze Złota Renu Wagnera. Poprawiał je niezliczoną ilość razy, aż w końcu był pewien, że udało mu się stworzyć arcydzieło. Opinia Schönberga nie mogła być jednak bardziej druzgocąca: „Odkąd analizuję partytury, nie spotkałem niczego tak pozbawionego duszy. Nie ma pan prawdziwego talentu muzycznego. Proszę niezwłocznie pomyśleć nad innym zajęciem”. Seidl poczuł, jak świat wali mu się na głowę, i uznał werdykt za okrutną zniewagę. Urażony do głębi, postanowił porzucić karierę kompozytora i od tamtego momentu w jego duszy rozpaliła się iskra nienawiści do Schönberga i całej nowej muzyki.

Kiedy tylko porzucił młodzieńcze marzenia, postanowił zapisać się na prawo – jego również nie ukończył za sprawą trudności w skoncentrowaniu się na przedmiotach, którymi nie był w najmniejszym stopniu zainteresowany. Spróbował więc sił w filologii germańskiej, co stało się jego ostateczną porażką akademicką. Cierpliwość rodziców, którzy dysponowali skromnymi środkami finansowymi, skończyła się w obliczu braku wytrwałości i dyscypliny syna, toteż przestali mu przesyłać pieniądze i Seidl błąkał się przez jakiś czas po Austrii i Niemczech, licząc jedynie na łut szczęścia, który mógłby zmienić jego niejasną przyszłość.

Zdarzył się on nagle, kiedy – z nie do końca znanych przyczyn – poznał Adolfa Eichmanna i zaczął służyć pod jego rozkazami w Gestapo. Jego awans w strukturach SS był tyleż szybki, co zaskakujący, wszak wydawało się, że ograniczone talenty nie pomogą mu również w karierze wojskowej. Mimo to po dwóch latach służby Seidl awansował do stopnia kapitana. Pewien przykry incydent mógł obrócić w proch jego dobrą passę: jeden ze współpracowników, zazdrosny o sympatię, jaką darzył go Eichmann, po dokładnym przestudiowaniu drzewa genealogicznego Siegfrieda odkrył, iż jego pradziadek ze strony matki mógł być Żydem… Odkrycie to sprawiło, że Seidl znalazł się pod lupą Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS i tylko szybka interwencja jego protektora, dzięki któremu sprawę zamieciono pod dywan, uchroniła świeżo upieczonego kapitana przed przykrymi konsekwencjami. Po tym fatalnym incydencie Seidl, jako wyróżniający się członek Gestapo, odkrył przyjemność, jaką dawała bezpośrednia władza nad życiem i losem innych. W konsekwencji doszło u niego do zjawiska, które można określić jako „gwałtowną przemianę osobowości”. Do tamtego momentu cechował go raczej mało stanowczy i opieszały charakter, przez który traktował on życie ze swego rodzaju refleksyjną pogardą. A nagle stał się dużo bardziej stanowczy, niecierpliwy i po raz pierwszy w życiu poczuł słodki smak okrucieństwa. Eichmann z zadowoleniem obserwował, jak jego podopieczny, niewątpliwie stosując się do nazistowskiego credo, umacniał swój charakter. Dlatego też zaczął powierzać mu coraz bardziej odpowiedzialne zadania, aż w końcu zaproponował jedno z najbardziej prestiżowych stanowisk w Rzeszy: komendanturę obozu dla więźniów żydowskich w Theresienstadt.

***

Kiedy w pewien gorący czerwcowy poniedziałek przed południem Otto Zucker, Viktor Ullmann i Hans Krása zjawili się w komendanturze, usłyszeli dobiegające z oddali Wariacje Goldbergowskie Bacha. Sekretarz o skwaszonej minie i wyraźnych problemach z oddychaniem poprowadził ich przez zacieniony korytarz, w którym znajdowało się popiersie Hitlera z brązu oraz nazistowska flaga państwowa. Wszedł z nimi do salonu i powiedział, żeby zaczekali tam, aż komendant postanowi ich przyjąć. Pomieszczenie było przestronne, ale brakowało w nim powietrza i unosił się tam nieprzyjemny zapach stęchlizny. Umeblowanie było skromne, a składał się na nie czarny stół z kilkoma twardymi krzesłami oraz sofa, ustawiona pod jedynym w pokoju oknem, z którego rozciągał się widok na obozowe budynki.

Zucker poczuł nagły spadek ciśnienia. Usiadł na jednym z krzeseł i, pozostając w bezruchu, zamknął oczy. Stojący naprzeciw niego Viktor i Hans pocili się obficie w kurtkach z grubej wełny. Przez uchylone drzwi mogli dostrzec grającego na pianinie Seidla, który co rusz powtarzał z uporem przejście od pierwszej do drugiej wariacji. Końcówka pierwszej szła mu całkiem nieźle, problem pojawiał się na początku drugiej: tam Seidl potykał się, tracił rytm i – nie mogąc już kontynuować – klął i zaczynał od nowa. Nagle pianino ucichło. Chwilę później rozdrażniony Seidl pojawił się w salonie i skierował się w stronę Zuckera. Viktor i Hans podeszli, by się z nim przywitać, ale ten całkowicie ich zignorował i pyszałkowatym tonem powiedział Zuckerowi:

– Panie wiceprzewodniczący, proszę jeszcze nie zamykać list deportacyjnych z tego tygodnia; chcę dodać do nich jeszcze pięćdziesiąt nazwisk. W bloku czwartym wybuchły zamieszki i winni zostaną ukarani. Proszę poinformować o tym Edelsteina, i żeby pan nie zapomniał. No, a co was tu sprowadza? Proszę mieć na uwadze, że nie mam dużo czasu.

Zucker patrzył Seidlowi prosto w oczy, ale niespodziewanie dla samego siebie nadal milczał, przez co napięcie jeszcze wzrosło.

Poirytowany Seidl spytał go:

– Co się dzieje? Źle się pan czuje? Powtarzam, nie mam dużo czasu, więc jeśli nie mogę w niczym pomóc, to mam pilniejsze sprawy do załatwienia.

Hans wystąpił o kilka kroków, tak, by znaleźć się naprzeciw niego, i z całkowitą powagą powiedział:

– Proszę wybaczyć komendancie, ale chciałbym się przedstawić. Nazywam się Hans Krása i jestem kompozytorem. Pozwolę sobie przyznać, że kiedy tu czekaliśmy, przysłuchiwałem się panu. Pańska interpretacja arii z Wariacji Goldbergowskich wydała mi się nadzwyczajna. Absolutnie w tempie: ani zbyt wolno, ani zbyt szybko, wszystko rozwijało się z ogromną naturalnością – mówił, a Seidl patrzył na niego zaskoczony. – Rytm i ekspresja pierwszej wariacji również były bezbłędne i, jeśli mi pan pozwoli, powiem, że według mnie problem w drugiej bierze się z tego, iż atakuje pan mordent od samego e, podczas gdy najlepiej byłoby zacząć od wyższej nuty, od „f”. Proszę spróbować, a zobaczy pan, że wszelkie trudności ustaną. Jeśli pan chce, możemy sprawdzić to od razu.

Nagle komendant stracił całą swoją wyniosłość. Uległy niczym karcone w szkole dziecko, przystał na propozycję. Kiedy znaleźli się przy pianinie, poprosił Hansa, by ten zagrał. Krása był wybitnym pianistą i oczywiście znał Wariacje Goldbergowskie bardzo dobrze. Usiadł powoli, niczym prawdziwy mistrz, poprawił stołek i bezbłędnie zagrał wspomniane takty. Następnie wstał i powiedział:

– Widzi pan, komendancie, tak jest dużo prościej. I, jeśli pozwoli mi pan na jeszcze jedną uwagę, proszę zejść w ostatnim takcie pierwszej wariacji do pianissimo, w ten sposób będzie o wiele łatwiej zaatakować żywiołowe forte z drugiej. Proszę, niech pan sam spróbuje.

Seidl przytaknął bez słowa i zastosował się do wskazówek. Za pierwszym razem ponownie pomylił się przy mordencie. Hans jeszcze raz pokazał mu, jak powinien to zrobić, i po dwóch czy trzech kolejnych próbach w końcu udało mu się osiągnąć zamierzony efekt.

– Brawo, mistrzu! Znalazł pan rozwiązanie! – wykrzyknął z entuzjazmem, gestykulując żwawo. – Nie wiem, dlaczego wcześniej na to nie wpadłem. Wiedziałem, że jest pan znakomitym muzykiem. Byłem na premierze pańskiej symfonii w Paryżu. Znam pana dzieła, nawet akompaniowałem do jednej z pańskich piosenek.

Zucker, któremu przeszła już nagła niedyspozycja, wymienił z Viktorem sarkastyczne spojrzenie i jednocześnie puścił do niego oko. Komendant kontynuował przyjacielskim, jakże odmiennym od poprzedniego tonem:

– Dobrze, panowie, chodźmy w takim razie do salonu. Tam wyjaśnicie mi spokojnie powód waszej wizyty.

Doktor Zucker przedstawił wszystkie swoje argumenty. Jego przemówienie było błyskotliwe, a ton, z jakim zwracał się do komendanta, był serdeczny i wylewny, tak jakby miał go za jednego z najlepszych przyjaciół. Przede wszystkim skupił się na argumentach politycznych, które według niego miały udowodnić że Freizeitgestaltung mógłby przynieść Rzeszy znaczne korzyści. Podkreślił, że do Theresienstadt codziennie trafiała znacząca liczba znakomitych żydowskich artystów z różnych części Europy, zmuszanych do wykonywania prac, do których w żadnym wypadku nie byli przygotowani. Byli bezproduktywni, na co Trzecia Rzesza nie mogła sobie pozwolić. Byłoby – tak powiedział – dużo prościej niezwłocznie się ich wszystkich pozbyć i wymienić na bardziej wykwalifikowanych więźniów. Ale istniało znacznie lepsze rozwiązanie: wykorzystać ich potencjał, spożytkować go tak, aby pokazać lepsze oblicze Rzeszy i udowodnić, że nowe państwo niemieckie nadal jest – być może nawet dużo bardziej niż kiedyś – największą potęgą kulturalną świata. Wszak przeznaczeniem wielkiego narodu niemieckiego od zawsze było krzewienie kultury, co połączone z dumą, jaką przynosiła przynależność do tej lepszej rasy ludzi, wyznaczało jego wiodącą rolę w historii. To misja, którą przyjął on z godnością i odwagą, będąc przykładem i obiektem podziwu wśród innych narodów na świecie.

Zucker kontynuował, przedstawiając coraz to nowe i coraz to bardziej egzaltowane argumenty przemawiające za rolą, jaką mógł odgrywać Freizeitgestaltung w tych przełomowych dla Niemiec chwilach. Nakreślił również szkic wszystkich działów, jakimi chciał zapełnić projekt: sekcja interpretacji muzyki orkiestrowej, chóralnej i kameralnej; odczyty prozy i poezji, przedstawienia teatralne i operowe, koncerty poświęcone muzyce współczesnej, jazzowi i muzyce kabaretowej; wystawy obrazów, rzeźb i architektury; konferencje i sympozja o sztuce, literaturze, filozofii i nauce; pomyślał nawet o sekcji poświęconej rozwojowi fizycznemu: piłka nożna, siatkówka, koszykówka, ping-pong… I z tego wszystkiego można by nakręcić film, który prezentowałoby się za granicą, aby dać świadectwo „cudu z Theresienstadt”, nie tyle za przyzwoleniem Trzeciej Rzeszy, ile za jej namaszczeniem.

Przytłoczony i wyraźnie oszołomiony tymi informacjami Seidl przerwał mu szybko:

– Proszę się uspokoić, panie wiceprzewodniczący, niech pan ostudzi emocje. Pozwolę sobie przypomnieć panu, że Theresienstadt to obóz koncentracyjny, a nie Festiwal Salzburski.

Zucker, który miał już przygotowaną odpowiedź, kontynuował, gestykulując żywiołowo:

– Trafił pan w sedno, komendancie! Właśnie taki jest mój zamiar: przekształcić Theresienstadt w nowy Festiwal Salzburski. Proszę mnie źle nie zrozumieć… – Zamilkł na chwilę, udając, że traci wątek, aby ponownie kontynuować: – Tak, choćby się to wydawało niemożliwe, proszę mi wierzyć, że to mój cel. Już od trzech lat, z powodu wojny, Festiwal Salzburski kurczy się znacząco. Zresztą, wszystkie duże europejskie festiwale są w podobnej sytuacji. Theresienstadt powinien przejąć pałeczkę i ponownie rozpalić znicz kultury, znicz, który w każdej chwili może zgasnąć. – Te ostatnie słowa wypowiedział melodramatycznym tonem, który przynosił mu ogromne sukcesy podczas odczytów, kiedy widział, że publiczność jest mu całkowicie oddana. – To musi być ostateczny dowód na to, że kultura nigdy nie wyginie. I wie pan co, komendancie? Efekt, jaki Theresienstadt, żydowski obóz koncentracyjny, wywoła w wyniszczonej Europie, będzie piorunujący.

Seidl czuł, jak targają nim sprzeczne uczucia: z jednej strony niepohamowany słowotok Zuckera wydawał mu się kompletną bzdurą, poronionym pomysłem bez najmniejszych szans na realizację; z drugiej zaś nie mógł zaprzeczyć, że jakkolwiek niezmiernie skomplikowany, projekt ten był oryginalny. Jeśli wiedziałby, jak go wykorzystać, mógł on się stać wyjątkową okazją w jego karierze. Rutynowa praca w administracji obozowej nie tylko nużyła go, ale także nie dawała szans na osiągnięcie większych korzyści; w najlepszym wypadku przenieśliby go do większego obozu, gdzie wykonywałby podobne zadania. Nie, zdecydowanie nie tego chciał. Jego przymioty pozwalały mu na podejmowanie dużo ważniejszych obowiązków. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że przedstawiony przez Zuckera projekt był szansą, na którą czekał już od dawna. Jedna tylko rzecz niepokoiła chciwego kapitana: ktoś mógł odkryć, iż to nie był jego pomysł. I już sama myśl o takiej ewentualności zjadała go od środka i podawała cały projekt w wątpliwość. Nie ufał Zuckerowi. Jeśli miałby wydać zgodę na ruszenie z przedsięwzięciem, musiał najpierw być pewien, że to jemu zostaną przypisane wszystkie zasługi. Ale jeżeli ostatecznie skończy się to klapą i wszystko obróci się przeciwko niemu? Jak pogodzić możliwość niepewnego sukcesu z ewentualnością prawdopodobnej porażki? Gdyby projekt odniósł sukces, chciał sam spić całą śmietankę, ale jeśli miałby zakończyć się klęską, winny powinien być tylko i wyłącznie Zucker.

Zucker był w stanie już na pierwszy rzut oka odgadnąć wszystkie kalkulacje Seidla. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak w jego wnętrzu rozrastał się zachłanny gad zwany ambicją. Był świadom zagrożeń, jakie wynikały z oddania projektu w ręce słabego, okrutnego i próżnego Seidla. Łatwiej byłoby mu zwrócić się do Eichmanna, szarego biurokraty bez większego talentu, za to z dużo większymi zdolnościami organizacyjnymi. Mógł również dotrzeć do samego Goebbelsa, ministra propagandy, którego poznał w berlińskim domu Heydricha na krótko przed wybuchem wojny. Był jednak pewien, że nazistowskie władze nie pozwoliłyby, aby projekt takiej wagi pochodził od kogoś, kto nie znajdował się w ich szeregach i na dodatek był Żydem. Dlatego właśnie potrzebował Seidla za pośrednika.

Zucker chciał kontynuować rozmowę, kiedy nagle drzwi otworzyły się i do salonu szybko weszła młoda kobieta, która skierowała się w stronę Seidla, mówiąc łagodnym i przekonującym głosem:

– Sidi, wybacz, że wam przeszkadzam, właśnie przyjechałam z Berlina. Podróż była okropna i umieram z głodu. Poprosiłam, żeby podano kolację o wpół do piątej. – Obróciła się i wykrzyknęła: – Boże, jak tu gorąco! Wszystko pozamykane! Tu się nie da oddychać! – Podeszła do okna i otworzyła je na oścież, pozwalając, aby gorące, wczesnopopołudniowe powietrze wypełniło salon. Następnie, niemal niedostrzegalnie przebiegła wzrokiem po więźniach i na jej twarzy, wbrew woli, pojawił się delikatny grymas zdziwienia. Z lekkim drżeniem w głosie dodała: – Sidi, przedstaw mnie twoim znajomym, chciałabym ich poznać.

Od momentu, w którym pojawiła się jego żona, Seidl stał ze spuszczonym wzrokiem, jak gdyby bardzo mu przeszkadzało, że zobaczyła go w takim towarzystwie. Zawsze robił wszystko co w jego mocy, aby jej wizyty w obozie były jak najrzadsze. Chciał odseparować ją od panujących w Theresienstadt brudu i nędzy, bo uważał, że otoczenie to nie było dla niej odpowiednie. Widząc, że nie ma innego wyjścia, skierował się do swoich rozmówców z irytacją:

– Panowie, oto moja żona, Elisabeth von Leuenberg.

Hans, który nigdy nie przepuszczał okazji do zapoznania się z kobietą, wystąpił śmiało i spojrzał jej prosto w oczy.

– Bardzo mi miło. Nazywam się Hans Krása. Cieszę się, że panią poznałem. Wszyscy mówią o pani wyjątkowej urodzie, a teraz widzę, że słowa nie są w stanie jej oddać.

Komendant rzucił mu mordercze spojrzenie, które nie powstrzymało Elisabeth przed odpowiedzią:

– Ja też już o panu słyszałam, panie Krása. Byliśmy z Sidim na premierze pańskiej symfonii w teatrze na Polach Elizejskich w Paryżu. To był wspaniały koncert. Przykro mi, że spotykamy się ponownie w takich okolicznościach. Oby któregoś dnia były one bardziej sprzyjające! – Westchnęła ze smutkiem i zwróciła się do męża: – Nie chcę wam zabierać więcej czasu. Uprzedzę Johannę, że ma wszystko przygotować. – A po chwili dodała: – Bardzo mi było miło panów poznać. Chcę spędzić kilka dni w Theresienstadt. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy.

I, niczym rozświetlający wszystko wokół błysk pioruna, ulotniła się z taką samą prędkością, z jaką się pojawiła.

Nastrój Seidla zmienił się radykalnie.

– Panie wiceprzewodniczący, straciłem już wystarczająco dużo czasu na pańskie banialuki. Moja cierpliwość ma granice. Proszę już nie myśleć o bzdurach i skupić się na swojej pracy w Radzie. Słyszałem, że nie uczestniczy pan we wszystkich zebraniach. Jeśli tak dalej będzie, dołożę starań, by został pan wyrzucony i stał się zwykłym, pozbawionym wszelkich przywilejów więźniem.

Uderzył w dzwonek i po chwili zjawił się ten sam sekretarz, który kilka godzin wcześniej wprowadził ich do salonu. Seidl zwrócił się do niego:

– Spotkanie dobiegło końca. Proszę odprowadzić więźniów do wyjścia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: