- promocja
Uwolnić Melanię. Nieautoryzowana biografia Pierwszej Damy - ebook
Uwolnić Melanię. Nieautoryzowana biografia Pierwszej Damy - ebook
WŁADZA, PIENIĄDZE, POLITYKA
MELANIA TRUMP, JAKIEJ NIE ZNACIE
Melania jest jak Enigma.
Świat zna ją jako smutną piękność, żonę bogatego i potężnego męża.
Ale jaka jest prawda i jakie tajemnice skrywa jej kamienna twarz?
Żyje w cieniu męża, a może kieruje nim z ukrycia?
W czym jest podobna do Jackie Kennedy?
Jak naprawdę wyglądają jej relacje z przybraną córką Ivanką,
która coraz częściej pojawia się u boku ojca?
Jakie wygląda życie Melanii Trump w Białym Domu?
Melania ma wiele tajemnic i wiele twarzy, które ukrywa pod wyuczonym uśmiechem.
Poznajcie sekrety najbardziej tajemniczej Pierwszej Damy Stanów Zjednoczonych.
Kate Bennett, dziennikarka CNN, jako jedyna w całym korpusie prasowym Białego Domu ma bezpośredni dostęp do amerykańskiej pierwszej damy i rodziny Trumpów. Relacjonuje wszystko, co dotyczy Melanii. Nikt tak jak ona nie jest w stanie spojrzeć z bliska na życie żony Donalda Trumpa w Białym Domu. Nikt inny nie zdobył zaufania wąskiego i lojalnego wewnętrznego kręgu Melanii, którego członkowie po raz pierwszy decydują się opowiedzieć, kim naprawdę jest bohaterka tej książki.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7947-6 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czytelnicy zauważą zapewne, że Barron Trump w zasadzie nie pojawia się w mojej książce. Uważam bowiem, że dziecko przychodzące na świat w rodzinie tworzonej przez postaci ze świecznika nie powinno być obiektem bacznej obserwacji opinii publicznej. Zgadzam się też z Chelsea Clinton, która w 2017 roku stanęła w obronie najmłodszego z Trumpów, mówiąc, że dzieci pierwszej pary powinny „mieć dzieciństwo, na które zasługują”. Umieściłam Barrona w tych fragmentach książki, gdzie jego obecność pomaga ukazać Melanię Trump jako matkę oraz wpływa na podejmowane przez nią decyzje, powstrzymałam się jednak przed pisaniem o nim oddzielnie. Mam nadzieję, że czytelnicy uszanują tę moją próbę okazania wrażliwości.WSTĘP
Uśmiechnij się, kochanie. Jesteś piękna i bogata.
DONALD TRUMP DO MELANII KNAUSS, 2004 ROK
Bycie pierwszą damą Stanów Zjednoczonych to, gdy się nad tym zastanowić, okropne zajęcie. Rola ta jest bliżej nieokreślona, często niewdzięczna i nieodpłatna. Wiążą się z nią niemożliwe do spełnienia oczekiwania niecierpliwej i krytycznej opinii publicznej, która zachowuje się niczym najgorsza matka dziecięcego aktora, żądając precyzji i doskonałości oraz wyglądu, który nie może być ani zbyt modny, ani zbyt nijaki.
Pierwsza dama powinna być bystra, ale nie nazbyt szczera w wyrażaniu swoich poglądów; życzliwa i empatyczna, ale nie ckliwa i słaba; zaangażowana w jakąś sprawę, ale nie w taką, która silnie dzieli bądź odstręcza ludzi; wspierać prezydenta, ale nie być mu posłuszną i uległą; szanować tradycję, ale nie być staroświecka. Określenie „pierwsza dama” to trochę oksymoron, ponieważ konstytucja nie przypisuje żonie prezydenta żadnej formalnej roli w sprawowaniu władzy wykonawczej, z drugiej jednak strony osoba ta powinna być wzorem i przywódczynią choćby z uwagi na mężczyznę, którego poślubiła. Gdy nic nie robi, jest krytykowana. Gdy robi za dużo, wchodzi w buty prezydenta. Frank Bruni, felietonista z działu opinii dziennika „The New York Times”, tak opisał mi niedawno rolę pierwszej damy: „Jeżeli rząd jest limuzyną, to pierwsza dama jest ornamentem na masce silnika. Gdyby był rezydencją, pierwsza dama byłaby krzewami okalającymi werandę”.
Większość pierwszych dam obdarzonych silną osobowością ukrywała ją, przywdziewając maskę. Barbara Bush była apodyktyczną matką rodu i miała bardzo zdecydowane poglądy, lecz Amerykanie woleli widzieć w niej siwowłosą babcię, która lubi naszyjniki z pereł i słomkowe kapelusze, a ona uległa tym oczekiwaniom. Nancy Reagan, druga żona Ronalda Reagana, była oschłą, szczupłą i szykowną kobietą z wyższych sfer i skwapliwie przyjęła ten wizerunek. Hillary Clinton, kobieta mająca zamiłowanie do kultury, zainicjowała remont Niebieskiego Pokoju, urządziła na terenie Białego Domu ogród rzeźb obejrzany przez tysiące odwiedzających i propagowała amerykańskie rękodzieło artystyczne, ale powszechnie uznawano ją za karierowiczkę, która wtrąca się do działań prezydenckiej administracji.
Melania Trump bardzo się różni od swoich poprzedniczek. Niemal dwa lata od rozpoczęcia urzędowania okazuje się jedną z najbardziej zamkniętych w sobie i najlepiej chronionych pierwszych dam w najnowszych dziejach Ameryki. Skrytość Melanii przyczyniła się do powstania mnóstwa teorii na temat maski, która przywdziewa w sytuacjach publicznych, roli odgrywanej w Białym Domu oraz stanu spraw w jej małżeństwie. Żona Donalda Trumpa nie chce ujawnić nawet odrobiny niekontrolowanych emocji ani słabych punktów, które stanowiłyby szczelinę w murze tej twierdzy. Ta skrytość sprawia, że Amerykanie są zatroskani o pierwszą damę: Czy jest szczęśliwa? Czy cieszy się życiem? Czy w ogóle ma jakieś uczucia?
Gdy na oczach całego świata odtrąciła mężowską dłoń na płycie lotniska w Tel Awiwie, gdy zachowywała podejrzane milczenie, kiedy na pierwszych stronach gazet trąbiono o jego rzekomych zdradach, lub gdy wezwała publicznie do zwolnienia kluczowego członka personelu Zachodniego Skrzydła, większość ludzi przypuszczała, że kieruje się miłością do męża. Ludzie ci nie dostrzegają jednak istoty sprawy. Melania jest jedyną osobą w otoczeniu Trumpa, która może bezkarnie odtrącić jego rękę. Tylko ona może powiedzieć mu prosto w oczy, co myśli. Tylko ona może udzielać mu rad oraz wyrażać opinie sprzeczne z jego poglądami – i to robi. I może to robić, nie narażając się na lawinę jego tweetów z obelgami. Jest w gruncie rzeczy nietykalna.
To właśnie Melania powiedziała mu, że zasada „zero tolerancji” skutkująca odbieraniem dzieci rodzicom na granicy jest okrutna i nie do obrony. To ona podkreślała, że problem z opiatami wymaga szerszego finansowania na szczeblu federalnym. I – znowu – to ona wskazywała, kto knuje za jego plecami, komu nie powinien ufać i kto nie zasługuje na miejsce w kręgu współpracowników Białego Domu. Jeśli zaś chodzi o tego rodzaju przemyślenia, to ma ich sporo.
Potrafi kierować się intuicją, a nie przyjętym z góry lub panującym powszechnie wyobrażeniem, kim powinna być pierwsza dama – i kieruje się nią. Jaka jest tajemnica pewności siebie Melanii Trump oraz radzenia sobie w charakterze pierwszej damy? Nie przejmuje się tym, co się o niej myśli. Nie ma dla niej znaczenia, czy ludzie zakładają, że przez fakt bycia żoną Trumpa jest współodpowiedzialna za jego działania i przekonania, czy też myślą, że trzyma jego stronę, ponieważ jest szczerą zwolenniczką tradycyjnego małżeństwa.
Robi po prostu to, co chce robić. Tak jak Trump łamie reguły sprawowania urzędu prezydenta, tak Melania narusza zasady pełnienia funkcji pierwszej damy.
Jej niepodporządkowanie się wzorcom odgrywanej roli, czasem zaś oczywiste ich lekceważenie, pod wieloma względami określa ją jako osobliwą feministkę. Czy tylko dlatego, że jest kobietą i małżonką prezydenta, musi robić to, czego się od niej oczekuje?
W ostatnich czasach nie było bardziej zamkniętej w sobie i bardziej fascynującej pierwszej damy niż Melania Trump. Jako druga prezydentowa pochodząca spoza Stanów Zjednoczonych (pierwszą była urodzona w Wielkiej Brytanii Louisa Adams) przełamała schemat: rezygnacja z przeprowadzki do Białego Domu była rzeczą niesłychaną, a trzymanie się z dala od blasku reflektorów tuż po tym, jak stała się jedną z najbardziej popularnych kobiet na kuli ziemskiej, zadziwiającą. Po niemal trzech latach prezydentury Donalda Trumpa Melania stanowi zagadkę. Czy jest inteligentna? Cholernie. Czy nauczyła się manipulować mediami? Jeszcze jak! Czy ktokolwiek wie, co się dzieje za tymi ciemnymi okularami? Czytajcie dalej.
Donald Trump to być może najbardziej uparty i napuszony prezydent, jakiego miał ten kraj, Melania zaś zajmuje niezwykle ważne miejsce w jego świecie, a tym samym na całym globie. Bez względu na to, czy jest wściekła na swojego męża, czy rozbrojona jego życzliwością, nie stanowi li tylko ornamentu na masce silnika.2
NIECHĘTNA UCZESTNICZKA KAMPANII
Polityka, no cóż, to trudna sprawa i trzeba mieć bardzo grubą skórę.
MELANIA TRUMP
Ponad rok przed fiaskiem przemówienia podczas konwencji, dokładnie 16 czerwca 2015 roku, Donald Trump stanął u szczytu ruchomych schodów na antresoli Trump Tower w centrum Manhattanu, uniósł kciuki obydwu dłoni i lekkim pchnięciem w okolicy krzyża polecił swojej żonie wejść na najwyższy stopień. Gdy w głośnikach zabrzmiał głos Neila Younga zachęcającego ludzi, by dalej „dawali czadu w wolnym świecie”, Melania Trump, odziana w dwuczęściowy kostium bez ramiączek, stanęła na ruchomych schodach, które zwiozły ją na miejsce, gdzie jej mąż miał oficjalnie zgłosić swoją kandydaturę na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Ta jazda z antresoli na parter mówi nam wszystko, co powinniśmy wiedzieć o Melanii. Że jest spokojna, niewzruszona i powściągliwa – i że nigdy nie udaje, iż się uśmiecha. Miała tak obojętny wyraz twarzy, że równie dobrze mogłaby zjeżdżać windą z działu obuwia w sklepie Saksa przy Piątej Alei.
Tuż przed tym wielkim entrée Ivanka, bezspornie ulubione dziecko Trumpa, rozgrzała stosunkowo niewielkie grono ludzi zebranych w holu Trump Tower. „Wiiitam wszystkich – powiedziała z podium swoim głębokim, nieco chropawym głosem. – Dzisiaj mam zaszczyt przedstawić człowieka, którego nie trzeba przedstawiać”. Mówiła o tym, że jest legendą, opowiadała o jego wpływach, o sukcesie, jaki odniósł. „Zapewniam was, że to najlepszy człowiek, jakiego możecie mieć w swoim narożniku”.
Były też tam obecne pozostałe dzieci Trumpa: Donny, Eric, Tiffany, a nawet Barron, wówczas dziewięcioletni. Melania stanęła obok pokrytego szafirowym dywanem podestu. Jej mąż przemawiał trzy kwadranse, głównie o tym, jak kiepsko radzi sobie Ameryka w porównaniu z resztą świata. „Kiedy po raz ostatni widzieliście chevroleta w Tokio?” – zapytał grupę zgromadzonych w holu zwolenników, z których wielu, jak później ujawniono, wywodziło się z agencji aktorskiej wynajętej przez kierownictwo kampanii; za noszenie koszulek i tablic z wizerunkiem Trumpa dostali po pięćdziesiąt dolarów. „No! No! Sporo was przyszło. Tysiące” – rzekł świeżo upieczony kandydat, gdy po raz pierwszy wszedł na mównicę. W rzeczywistości było ich chyba stu pięćdziesięciu.
Nie ulega wątpliwości, że prawdopodobnie nikt z uczestników nigdy nie widział chevroleta na japońskich ulicach – ale dla Trumpa to nie miało znaczenia. Mówca wspomniał również o ISIS dysponującym „ropą naftową”, którą „powinniśmy zabrać”. Oraz o murze i o tym, że zmusi Meksyk do pokrycia kosztów jego budowy, co niebawem stało się znanym refrenem. Mówił bez końca o przedsiębiorczości i handlu oraz o tym, jak Obama w zasadzie wszystko zrujnował; przy każdym kolejnym przykładzie wściekał się coraz bardziej, a w prawym kąciku ust gromadziła mu się ślina, jasną plamą odwracająca uwagę od ciemnopomarańczowej twarzy. „Jakże przyjemnie jest powiedzieć »ubiegam się« w przeciwieństwie do »jeśli będę się ubiegał, jeżeli będę się ubiegał«... ubiegam się” – wtrącił Trump między tyradami o Jemenie, cłach na materiały budowlane, Arabii Saudyjskiej, szczelinowaniu oraz o tym, jakim miłym jest, do cholery, człowiekiem. Zakończył opisem, jak to uczyni Amerykę znowu wielką (zaledwie kilka sekund po tym, gdy powiedział: „Niestety, amerykańskie marzenie jest martwe!”), a kiedy umilkł, członkowie jego rodziny weszli kolejno na scenę i ustawili się w kolejce, by go uściskać. Pierwsza uczyniła to Tiffany, po niej Ivanka, potem dłoń uścisnął mu Don junior, ucałowała go ówczesna żona Dona, Vanessa, a Trump pogładził po głowach ich dwójkę dzieci. Potem nadeszła kolej na Barrona, zaś jego matka, która uścisnęła męża sztywno i niezdarnie, otrzymała całusa w policzek. Następnie pojawił się Jared, a pochód zamknęli Lara i Eric. Melania stała na scenie przy błyskach fleszy, górując nad Barronem. Początkowo się uśmiechała, potem przestała.
Uśmiechanie się tylko na pokaz nie leżało w jej naturze. Nie była kimś, kto udaje – ani wtedy, ani podczas kampanii, ani w roli pierwszej damy. Widząc ją poważną, stojącą obok Trumpa, gdy ten zatrzymuje się na rozmowę z prasą w drodze do helikoptera, ludzie po dziś dzień wiele razy pytają mnie: „Co jej dolega? Dlaczego ma taką ponurą minę?”. Tym, czego większość osób nie rozumie, jest wpływ pochodzenia Melanii oraz kultury kraju, w którym przyszła na świat. W Słowenii tak naprawdę nie wypada się uśmiechać nieszczerze. Trzeba przyznać, że ten brak uśmiechu jest nieco niepokojący, gdy się robi zakupy na ulicznym targu, nawiązuje kontakt wzrokowy ze sprzedawcą, pyta boya hotelowego, czy mógłby przenieść ciężką torbę, bądź nagabuje kelnera w sprawie menu. „My po prostu nie zawsze mamy ochotę udawać uśmiechniętych, gdy nam nie jest do śmiechu” – wyjaśnił mi jeden z dawnych kolegów licealnych obecnej pierwszej damy.
Chociaż tego czerwcowego dnia w Trump Tower Melania uśmiechała się rzadziej niż jej fałszywie szczerzący zęby pasierbowie i pasierbice oraz ich potomstwo, wcale nie była niezadowolona, tylko po prostu, jak często bywa, robiła to, co uważała za naturalne. Przede wszystkim cieszyła się, że Donald w końcu zgłosił swoją kandydaturę. „Dobra robota” – powiedziała mężowi na ucho, zanim zeszli ze sceny. „Dziękuję, kochanie” – odparł.
Panuje błędne wyobrażenie, że Melania sprzeciwiała się decyzji Trumpa o ubieganiu się o prezydenturę, że nie chciała, by to robił. To nieprawda. Popychała go wręcz do startu w wyborach – po części dlatego, że szczerze wierzyła, że jej mąż wygra i jako prezydent dobrze się spisze, ale po części była już naprawdę znużona słuchaniem, jak o tym mówi.
Wybory odbywają się co cztery lata i wtedy gazety oraz kanały telewizji informacyjnych pełne są spekulacji, artykułów, prób analizy szans potencjalnych kandydatów, sondaży stwierdzających, co zdaniem Amerykanów trzeba naprawić, co lubią, czego się boją, czego chcą więcej, a czego mniej. I tak działo się w domu Trumpów w ciągu osiemnastu spędzonych razem lat: za każdym razem gdy się zbliżały wybory, Melania musiała wysłuchiwać peror męża o tym, co w ich kraju wymaga naprawy; jak on by to naprawił; jak przewidywał, że to, to i to się stanie, i faktycznie się stało. Kiedy się poznali, Bill Clinton właśnie rozpoczynał swoją drugą kadencję. Melania musiała słuchać o Clintonie, potem o George’u W. Bushu, a następnie o Obamie – cały czas potakując. W końcu powiedziała: „Dobra, skoro potrafisz zrobić to lepiej niż oni, zrób to”.
Pomyślcie o tym w ten sposób: nim Trump złożył przysięgę przed objęciem urzędu, minęło siedemnaście lat, odkąd Melania – w kostiumie kąpielowym, na dywanie w pokoju udającym Gabinet Owalny – pozowała do zdjęcia dla magazynu ilustrowanego sugerującego w podtekście, jaką wspaniałą pierwszą damą byłaby ta ślicznotka. Przeskok z roli ciacha z magazynu dla panów do Białego Domu nastąpił poniekąd w okamgnieniu – ale dla obecnej pierwszej damy była to prawdziwa odyseja. Ile razy mogła odpowiadać na pytania o to, co sądzi o ubieganiu się swego męża o prezydenturę? W roku 2000 rozważał propozycję Partii Reform i możliwość startu w wyborach w parze z gubernatorem i byłym zapaśnikiem Jessem Venturą bądź Oprah Winfrey; cztery lata później, jak powiedział prasie, „bardzo poważnie” rozważał start; w 2008 roku napomykał, że wystartuje jako kandydat niezależny. W roku 2010 w ubieganiu się o nominację republikanów przeszkodził mu program _The Apprentice_*. „Trudno zrezygnować z udziału w popularnym programie telewizyjnym” – przyznał. Za każdym razem Melania także musiała odpowiadać na pytanie, czy podobałoby jej się życie w Białym Domu. „W 1999 roku, gdy spekulowano, jaką byłabym pierwszą damą, twierdzono, że będę tradycjonalistką, jak Jackie Kennedy lub Betty Ford. Ale to był rok 1999. Wiele się zmieniło”.
Gdy rozmowy o wyborach 2016 roku trwały w najlepsze, Melania była bardziej skłonna powiedzieć „walcz albo milcz”, niż odwodzić męża od startu bądź, jak niektórzy sugerowali, błagać, by tego nie robił. „On zawsze o tym myślał” – wyjaśniła.
I oto wreszcie nadeszła pora. Melania powiedziała przyjaciołom, że Donald się starzeje; zaczął poważnie myśleć o prezydenturze, gdy skończył pięćdziesiąt lat; obecnie dobijał do siedemdziesiątki.
Straciła cierpliwość do jego ględzenia. Nadszedł czas ostatecznej decyzji i Melania nalegała, by w końcu się zdeklarował. Jeden z bliskich doradców twierdzi, że jej ponaglenia miały duży wpływ na ostateczną decyzję Trumpa.
Melania naprawdę wierzyła w zwycięstwo męża. „Jeżeli wystartujesz, wygrasz” – mówiła mu wielokrotnie. Znacznie wcześniej niż inni przewidziała powstanie ruchu, który Trump mógłby stworzyć, i zauważyła, jak bardzo skupienie na efekciarskiej stronie osobowości Donalda przeszkadza w dostrzeżeniu ukrytej pod nią charyzmy i męskości, które przyciągną wyborców. „Woleli żartować z jego fryzury, niż mówić o tym, co osiągnął” – stwierdziła. Zanim jednak jej mąż przystąpił do walki o fotel prezydenta, zmusiła go, by poważnie rozważył wszystkie konsekwencje tej decyzji.
Chciała, żeby wiedział, co z jej perspektywy będzie oznaczało ubieganie się o prezydenturę. „Musisz to naprawdę przemyśleć” – powiedziała Trumpowi. Wiemy to z relacji dwóch jej przyjaciół, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo pragnęła, by jej mąż rozumiał emocjonalne konsekwencje wielomiesięcznej kampanii dla ich rodziny i dotychczasowego życia; by uzmysłowił sobie, że reporterzy naświetlą jego osobowość oraz przeanalizują wszystkie aspekty życia jego i jego rodziny; by zrozumiał, że oznacza to utratę przyjaciół i osamotnienie. Musiał pojąć, że należy uwzględnić te wszystkie uzasadnione obawy.
Większość tych problemów wpływała bezpośrednio na Melanię. Nawet jeżeli Donald Trump już wcześniej chciał być prezydentem, rola pierwszej damy nie była czymś, do czego dążyła jego żona. Nie było to jej marzeniem. Jej marzenia tak naprawdę nie odbiegały od tego, co już miała: bogaty mąż, spokojne życie, szczęśliwe dziecko, liczne domy, niezależność, splendor, kiedy go chciała, a gdy nań nie miała ochoty – prywatność. Ubieganie się o prezydenturę i ostatecznie jej zdobycie przez męża jawiło się Melanii jako poważna niedogodność. Czy ucieszyła się, że jej małżonek spełnia swoje marzenie? Tak, lecz resztę konsekwencji przyjęła z głębokim westchnieniem.
Kiedy więc Donald rzeczywiście rozważył wszystkie „za” i „przeciw” i w końcu oznajmił, że rozpoczyna kampanię, Melania spełniła swą obietnicę i udzieliła mu wsparcia. Wyznaczyła jednak podstawowe zasady. Większości z nich Trump się spodziewał, ponieważ zdawał sobie sprawę, z jaką osobą się ożenił. Melania nie dałaby się skłonić do udziału w kampanii ani pochlebstwami, ani groźbami. Mimo zachęt ze strony nadgorliwych sztabowców bądź konsultantów politycznych z Waszyngtonu, którzy twierdzili, że najlepiej się znają na rzeczy, nie miała zamiaru uczestniczyć w imprezach wyborczych. To ona i tylko ona miała decydować, w których wydarzeniach weźmie udział i co na nich powie. Nie obchodziło jej, że pierwsze damy odgrywały w przeszłości ważną rolę w pozyskiwaniu wyborców, a jeśli chodzi o poparcie kobiet, jej mąż ma sporo do nadrobienia. Prawdę mówiąc, ze swoim podejściem Melania nie nadawała się na żonę polityka; co więcej, takie nastawienie było czymś całkowicie niespotykanym.
Od początku dwudziestego wieku pierwsze damy – lub pierwsze damy in spe – stanowiły niezbędny element programu politycznego swoich mężów. Na ogół ogromnie popularna małżonka kandydata doskonale nadawała się na przedmówczynię, gdy ten miał zająć twarde stanowisko polityczne, idealnie też wieńczyła przemówienie o sprawach kultury; równie dobrze nadawała się do moralizowania w lokalnym klubie rotariańskim, jak i do wspierania męża wraz ze stadkiem małżonek miejscowych polityków. Jackie Kennedy praktycznie stworzyła sektę kiepskich naśladowczyń, które podążały za nią na kampanijnym szlaku do Białego Domu, a liczba toczków i minispódniczek rosła wykładniczo wraz ze wzrostem popularności innego jej znaku rozpoznawczego – tapirowanych, sięgających szyi włosów. Hillary Clinton obsługiwała kampanię jako z jednej strony ambitna nowoczesna kobieta, żona, mama i prawniczka, a z drugiej żarliwa obrończyni swojego „mężczyzny”, gdy zarzucano mu niewierność. Laura Bush, wygłaszając przemówienia do wielkich tłumów, nie czuła się wprawdzie zbyt komfortowo, ale robiła piekielnie dobre wrażenie na niewielkich grupach darczyńców, okazując otwartość i prezentując miły sposób bycia, które ostatecznie uczyniły z niej ulubienicę republikańskich wyborców. Michelle Obama tak dobrze spisywała się na szlaku kampanii, że w 2008 roku zyskała przydomek „The Closer”**. Przywykła do panowania nad słuchaczami, a jako była dyrektor szpitala z dyplomem z Princeton i Harvardu miała dar słowa oraz niezwykłą umiejętność przekazywania zapadającego w pamięć przesłania. Podobnie jak Melania, ograniczała swój udział w kampanii, nalegając, by na pierwszym miejscu w harmonogramie jej zajęć znajdowały się
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.