Uwolnij swój talent. Porzuć walkę ze słabościami i postaw na mocne strony - ebook
Uwolnij swój talent. Porzuć walkę ze słabościami i postaw na mocne strony - ebook
Czy tobie też wkładano do głowy, że nic nie przychodzi łatwo i trzeba walczyć ze swoimi słabościami? Nic bardziej mylnego!
Klucz do sukcesu jest dużo prostszy: odkryj swoje naturalne talenty i spraw, by stały się twoją supermocą! Zmień życie zawodowe, zacznij lepiej zarabiać i znajdź pasję, która przyniesie ci radość.
Uwielbiasz ludzi i łatwo nawiązujesz nowe znajomości? Potrafisz zrobić świetną prezentację nawet bez przygotowania? Każdy twój dzień jest zaplanowany od A do Z? A może wręcz przeciwnie, najlepiej wychodzi ci improwizacja? Czy wiesz, że właśnie w tym może objawiać się twój talent?
Przestań robić to, co wychodzi ci tak sobie, i nie deprecjonuj tego, co przychodzi z łatwością – przekuj to w mocną stronę.
Ta książka to najlepszy autocoaching, jaki możesz sobie sprawić! Znajdziesz tu:
· sposoby na odkrycie talentów,
· ćwiczenia, które przeprowadzą cię przez ten proces,
· praktyczne porady, jak przekuć talenty w mocne strony,
· inspirujące historie ludzi, którzy odmienili swoje życie.
Nie trać ani chwili, bowłaśnie teraz jest najlepszy moment na zmianę!
Z opinii o autorce:
Praca z Malwiną to kruszenie swoich słabości i odważne realizowanie celów. Krok po kroku, delikatnie, ale równocześnie bardzo konkretnie zadaje pytania sięgające sedna, których sama bym sobie nie zadała. […] Dodatkowo jako kobieta doskonale rozumie jak ważne jest pogodzenie bycia matką i spełnioną zawodowo kobietą.
Danuta Grzywacz
Jestem pod wrażeniem profesjonalizmu Malwiny, jej wiedzy i doświadczenia. Miałam przyjemność skorzystać z konsultacji u niej i polecam je każdemu, kto chce odkryć swoje talenty i dobrze zrozumieć swoje mocne strony.
Joanna Ceplin
Bardzo się cieszę, że mam możliwość współpracy z Malwiną. Jest niezwykle kompetentną, rzetelną, pomysłową, pełną pozytywnej energii i pasji osobą, która chętnie dzieli się wiedzą i doświadczeniem oraz inspiruje do działania.
Karol Ciszak
Dzięki Malwinie […] uświadomiłam sobie potęgę własnego potencjału. To potencjał godny mitologicznej bogini. Każdy z nas go ma.
Monika Michalik
Szczerze polecam współpracę z Malwiną, która jest osobą ciepłą, zaangażowaną, ale przede wszystkim w 100% profesjonalną. Wspólnie pracujemy nad moimi talentami, co realnie pozwala mi sięgać po więcej.
Ewa Przeździecka
Malwina Faliszewska – certyfikowana coachka mocnych stron Instytutu Gallupa oraz International Coaching Federation, ekspertka w obszarze Diversity & Inclusion, mentorka wspierająca w świadomym rozwoju kariery i budowaniu pewności siebie. W 2018 roku wystąpiła na konferencji TEDx Warsaw Women. Prowadzi popularny podcast Sięgaj po więcej. Jej misją jest ośmielanie kobiet do tego, by w pełni wykorzystywały własny potencjał i osiągały sukcesy na miarę swoich niezwykłych możliwości.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8571-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bardzo się cieszę, że trzymasz w ręku moją książkę! Oznacza to, że prawdopodobnie poszukujesz swojej drogi zawodowej, a nawet misji życiowej. Być może pracujesz w miejscu, które wcale nie jest takie złe, ale w głębi serca czujesz, że to nie to. Może idziesz do przodu, ale nie w wymarzonym tempie, osiągasz pewne wyniki, lecz nie dają ci one satysfakcji. To takie uczucie, jakby w twoim samochodzie ktoś podstawił klocek pod pedał gazu. Możesz nacisnąć pedał, ale tylko częściowo, dlatego nie nabierasz prędkości.
Na początek zrób proste ćwiczenie. Weź kartkę i ołówek. Włącz w komórce stoper. Ręką, której rzadziej używasz, trzy razy napisz zdanie:
_Jestem najlepszą wersją siebie._
Jak ci poszło? Zanotuj swój czas.
Następnie to samo zdanie zapisz dominującą ręką, ponownie mierząc czas. Spójrz na swoje pismo i wynik.
- Jak bardzo różni się rezultat obu czynności?
- Która była prostsza, przyjemniejsza i dała lepszy efekt?
- Jakie to uczucie pisać słabszą ręką?
A teraz wyobraź sobie, że choć jesteś osobą praworęczną, w swojej pracy musisz robić wszystko lewą ręką. Jak się z tym czujesz? Jakie są efekty?
Może początkowo masz nawet ambicję, by usprawnić swoje działania. W końcu całe życie przekonywano cię, że nic nie przychodzi łatwo i trzeba nieustannie pracować nad tym, co w nas słabe. Z czasem jednak zauważasz, jak dużo cię to kosztuje. A efekty? Wciąż są, jakie są. Aby oszczędzić sobie trudu, decydujesz się na wersję minimum, ale w końcu tracisz chęć nawet do tego. Tymczasem prawa ręka czeka i marzy o tym, aby ją wykorzystać…
Tak właśnie wygląda sytuacja osób, które nie robią tego, w czym są najlepsze. Spada ich motywacja, nie są zadowolone z efektów swoich działań, czują się coraz bardziej przeciętne i coraz mniej pewne siebie. Czy nie szkoda czasu na przeżywanie życia w ten sposób?
Według badań Instytutu Gallupa ludzie, którzy wykorzystują swoje mocne strony w obszarze zawodowym, są sześć razy bardziej zaangażowani w pracę. W konsekwencji:
- z większą chęcią tam chodzą,
- mają więcej pozytywnych interakcji ze współpracownikami niż negatywnych,
- lepiej traktują klientów,
- dobrze wyrażają się na temat swojej firmy,
- są bardziej kreatywni,
- osiągają więcej.
Praca stanowi ogromną część naszego życia. Nie sposób, aby nie wpływała na jego inne obszary. Kiedy robimy to, co lubimy, i widzimy pozytywne rezultaty swoich działań, czujemy satysfakcję, radość i szczęście. A to przekłada się na nasze relacje z rodziną i przyjaciółmi, a nawet zdrowie.
Zawodowo zajmuję się pomaganiem ludziom w życiowych i zawodowych zmianach i widzę, jak wiele osób odczuwa frustrację związaną z pracą. Niektórzy od dawna poszukują swojej drogi, lecz wciąż nie wiedzą, co mogą robić w życiu. Inni, zamiast rozwijać swoje naturalne talenty, usiłują się dopasować do zadań, do których nie mają serca. Inwestują w to mnóstwo czasu i energii, ale tylko podkopują w ten sposób własną pewność siebie.
Sama byłam kiedyś w zupełnie niewłaściwym miejscu. Wiem, co znaczą brak motywacji i pomysłu na siebie. Znam frustrację i zazdrość, że inni wybrali lepiej i osiągają sukcesy. Dziś pomagam swoim klientom odnajdywać pasję, radość i satysfakcję z pracy, a co za tym idzie – budować ich wiarę w swoje możliwości i poprawiać jakość życia.
Zapraszam cię do wspólnej podróży, podczas której zidentyfikujesz ograniczające cię przekonania, odkryjesz swoje mocne strony i na nowo napiszesz własną historię zawodową. Zaczynamy! Na początek opowiem ci nieco o sobie.
Jak pisałam (nie) swoją historię zawodową
Wieczna asystentka
Zawsze bardzo dobrze się uczyłam i w zasadzie z każdego przedmiotu dostawałam świetne oceny. Nigdy nie siedziałam długo w książkach. Miałam dobrą pamięć, a przedmioty ścisłe, jeśli tylko rozumiałam zagadnienia, szły mi gładko. Można by pomyśleć, że mogę w życiu robić wszystko. I niestety – to było moje przekleństwo. Długo nie umiałam wybrać kierunku studiów. Rodzina, nauczyciele i znajomi powtarzali, że Szkoła Główna Handlowa gwarantuje świetną pracę i dobre zarobki. Chciałam świetnej pracy i dobrych zarobków. Kto by nie chciał? W końcu rozpoczęłam studia na kierunku stosunki międzynarodowe na SGH oraz nauczanie języka francuskiego na Uniwersytecie Warszawskim.
Studia na obu uczelniach szły mi dobrze, jednak najbardziej aktywna byłam na zajęciach z metodyki nauczania i psychopedagogiki. Nie rozumiałam wtedy, że działo się tak, bo miałam naturalną predyspozycję do pracy z ludźmi i dla ludzi. Nie słuchałam własnej intuicji – po prostu oceniałam te przedmioty jako łatwiejsze i deprecjonowałam swoje osiągnięcia. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej, w której od zawsze powtarzano mi, że pedagog to nędzny, niedoceniany i źle płatny zawód. Z takim właśnie przekonaniem studiowałam francuski – nie po to, by uczyć innych, ale by wykorzystać znajomość języka w wielkim, międzynarodowym biznesie.
Kiedy rozpoczęłam poszukiwania pierwszej stałej pracy, dyplom SGH i języki obce rzeczywiście bardzo się przydały. Dostałam ofertę zatrudnienia w międzynarodowej kancelarii prawnej. Był rok 2006, z moim przyszłym mężem kupiliśmy mieszkanie na kredyt, a proponowane warunki robiły wrażenie. Czułam, jakbym wygrała los na loterii. Takie dobre zarobki zaraz po studiach!
I tak oto zostałam asystentką.
Całymi dniami poprawiałam dokumenty, formatowałam umowy, kserowałam, skanowałam i wystawiałam faktury dla klientów. Podekscytowani prawnicy rozmawiali o _due diligence_ i closingach, a ja nie czułam, że uczestniczę w tych sprawach jako ktoś istotny. Byłam jedynie wsparciem. Owszem, ktoś musiał wprowadzać te wszystkie korekty do umów, a ja po pewnym czasie nawet stałam się wręcz ekspertką od różnego charakteru pisma prawników. Niestety nie umiałam znaleźć żadnego sensu w tej pracy. Pamiętam, ile razy stałam przy ksero nad toną papieru. Rozszywałam, kopiowałam, skanowałam i znów zszywałam te wszystkie dokumenty. Czekając na wydruki i słuchając monotonnego odgłosu kopiarek, miałam sporo czasu na myślenie. Wewnętrzny krytyk szalał w mojej głowie:
„Jesteś przeciętna i beznadziejna”.
„Tyle lat nauki, stypendia, języki, a niczego w tej pracy nie wykorzystujesz”.
„Trybik w wielkiej machinie – spokojnie można cię wymienić na kogoś innego”.
Marzenia o ciekawej profesji i robieniu ważnych rzeczy roztopiły się jak pierwszy śnieg. Próbowałam się pocieszać, że pewnie nie można mieć wszystkiego, że przynajmniej całkiem dobrze zarabiam – i przez chwilę nawet w to wierzyłam. Jednak niespełnione ambicje nie dały o sobie zapomnieć. Przecież miałam być panią dyrektor banku, a tu nie ma dla mnie żadnej ścieżki kariery!
W końcu się przełamałam. Rozpoczęłam szukanie nowego zajęcia i trafiłam do banku. Był to jakiś cień nadziei, choć, cóż… znów zostałam asystentką. Chwila radości i… praca okazała się koszmarnie nudna. Mój szef, wiceprezes banku i świetny człowiek, kursował między Gdańskiem a Warszawą, więc miał dwie asystentki. Kiedy nie było go w stolicy, nie miałam zupełnie nic do roboty. Wokół ludzie z pasją opowiadali o „procedurach bankowych”, „Komisji Nadzoru Finansowego”, „rekomendacji S”, a ja znów czułam się jak ktoś, kto przez dziurkę od klucza ogląda przedstawienie dla VIP-ów. Moją frustrację potęgował fakt, że w domu z opiekunką zostawała moja półtoraroczna córka, a ja nie robiłam nic, co mogłoby usprawiedliwić ten czas rozłąki.
Kiedy po drugiej ciąży wróciłam do pracy, zastałam zupełnie inne miejsce – bank po fuzji i bez mojego poprzedniego szefa. Tym razem nikt nawet nie miał na mnie pomysłu. Nie mogłam być zwolniona, więc dosłownie wepchnięto mnie na przeczekanie do działu ryzyka. Było tylko gorzej. Pamiętam, że siedziałam w pokoju z kobietą, której się bałam i której przeszkadzało absolutnie wszystko, łącznie z lampką zapaloną na moim biurku. Czułam się jak wieczna asystentka, jak nikt.
„Pięknie być kobietą”
Któregoś dnia przyjechała do mnie mama i powiedziała, że widzi, jak straciłam błysk w oczach. „Zrób coś dla siebie. Cokolwiek, co by ci sprawiło przyjemność” – doradziła. I tak trafiłam na konferencję o przedsiębiorczości kobiet. Usłyszałam dużo motywujących słów, poznałam nowe osoby, które tak jak ja poszukiwały dla siebie nowej drogi. To był jakiś przełom. Pamiętam jak dziś moment, kiedy brałam prysznic i… nagle mnie olśniło. Wyskoczyłam z łazienki i krzyknęłam do mojego męża:
– Też chcę organizować takie konferencje dla kobiet! To właśnie zrobię!
– Ale kiedy? – zapytał mój mąż.
– W kwietniu! – odpowiedziałam z ogromną pewnością, jakbym miała to już dawno przemyślane.
– Jak to w kwietniu? Jest styczeń. Szykuj się najwcześniej na październik.
– Zdążę, wszystko się uda!
– A masz biznesplan?
– Nie potrzebuję!
Wstąpiła we mnie nowa energia. Postanowiłam zorganizować tę konferencję w rodzinnym Ostrowcu Świętokrzyskim, nie w Warszawie. Chyba nie miałam odwagi rzucać się od razu na głęboką wodę.
Chociaż oczami wyobraźni już widziałam, jak stoję na środku sali i otwieram wydarzenie, początki były trudne. Od czego zacząć? Jak ułożyć program? Jak wybrać temat przewodni? Pamiętam, jak bardzo wstydziłam się zadzwonić do Pałacu Tarnowskich, by zapytać o możliwość zorganizowania wydarzenia.
Na szczęście nie byłam sama. Do działania przyłączyły się koleżanki, które poznałam na konferencji dla kobiet. Dały mi niezwykłe wsparcie i ogromną motywację. Powoli w rozmowach wszystko się klarowało, a do pałacu zadzwoniła Monika, która załatwiła sprawę w pięć minut. Skakałam do nieba!
Co tydzień jeździłam z rodziną do Ostrowca, a w weekendy biegałam po różnych miejscach, aby zdobyć partnerów, sponsorów nagród, załatwić catering… Część prelegentek przywiozłam z Warszawy, część pozyskałam na miejscu. Wydrukowałam ulotki, namówiłam miejscową Wyższą Szkołę Biznesu i Przedsiębiorczości, aby zasponsorowała mi dwa banery. O ile dobrze pamiętam, całość kosztowała mnie około pięciuset złotych.
I tak w zasadzie bez budżetu, ale ze wsparciem najbliższych, zorganizowałam wraz z koleżankami konferencję „Pięknie być kobietą”. O wydarzeniu napisały lokalne media, co bardzo mnie ucieszyło. Ale to, co było najważniejsze, to fakt, że spełniłam swoje marzenie i przekonałam się, do czego jestem zdolna, kiedy czegoś bardzo chcę. W końcu przestałam myśleć o sobie jak o kimś przegranym. Zobaczyłam, że potrafię budować relacje, przekonywać ludzi do swoich pomysłów i żonglować wieloma zadaniami jednocześnie. No i poczułam radość z wystąpień publicznych.
Game changer
Konferencja to był mój osobisty _game changer_ – taka zwrotnica na torach, dzięki której w końcu obrałam właściwy kierunek. Wciąż pracowałam w banku, ale udało mi się przejść do działu HR. Cieszyłam się, choć znów miałam być asystentką – tym razem nowej członkini zarządu.
W tamtym czasie bank prowadził restrukturyzację, a w takim procesie kluczową rolę odgrywa dział HR. Ponieważ do moich obowiązków należało między innymi czytanie e-maili szefowej, miałam dostęp do tajnych list pracowników wytypowanych do zwolnienia. Bardzo mnie to stresowało, bo czułam, że za chwilę czyjeś życie się zmieni.
Pewnego dnia przyszedł e-mail z listą osób do zwolnienia w dziale HR. Moje serce zaczęło bić mocniej. Trzęsącymi rękami otworzyłam załącznik i… zamarłam. Na liście było moje nazwisko. Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież miałam tu zostać, przecież dopiero chwilę temu przeniosłam się z innego działu, przecież to moje wymarzone miejsce! Poczułam się zdradzona i oszukana.
Nie przyznałam się jednak od razu, że widziałam ten plik. Przez kolejne trzy miesiące zachowywałam zimną krew, ale w końcu nie mogłam dłużej wytrzymać napięcia. Poprosiłam przełożoną o rozmowę. Usiadłyśmy w szklanym pokoju przypominającym akwarium. Głos mi się łamał, stres tak mocno zacisnął gardło, że ledwo mogłam mówić.
– Wiem, że mam zostać zwolniona – powiedziałam. – Czy to prawda?
Nie powstrzymałam łez, a serce waliło mi jak szalone.
– Prawda – odparła spokojnie moja szefowa, po czym odwróciła się i sięgnęła po dokument leżący na jej biurku. Podała mi go. Było to wypowiedzenie.
Kubeł zimnej wody
Dziś, z perspektywy czasu, rozumiem, że liczby musiały się zgadzać, a moja przełożona po prostu dostała takie zadanie. Mało tego – jestem jej wdzięczna, bo wtedy właśnie zaczęłam się rozwijać.
Za pieniądze z odprawy zapłaciłam za studia trenerskie w Laboratorium Psychoedukacji. To był pierwszy kierunek, który wybrałam z poczuciem ekscytacji i radości. Postanowiłam też, że założę firmę organizującą eventy kobiece i będę prowadzić szkolenia. Przez kilka miesięcy organizowałam spotkania pt. „Kobiece inspiracje”. Bardzo szybko przekonałam się jednak, jak trudny i niestabilny to biznes. Nawet jeśli na warsztat zapisywało się pięćdziesiąt kobiet, ostatecznie przychodziło dwadzieścia pięć. Wystarczało mi na pokrycie kosztów wydarzenia, ale nie poddałam się od razu.
Pod koniec studiów trenerskich udało mi się złapać zlecenie – miałam poprowadzić szkolenie z motywowania pracowników dla grupy przedstawicieli handlowych. Uczestnikami byli prawie sami mężczyźni. Zjedli mnie na przystawkę.
Stanęła przed nimi młoda, dwudziestodziewięcioletnia dziewczyna, bez doświadczenia w biznesie i zarządzaniu, i starała się ich nauczyć motywować zespół. To nie mogło się udać. Piętnastu pewnych siebie panów komentowało moją ładną sukienkę i uśmiech, a ja zupełnie nie wiedziałam, jak zbudować autorytet. Szkolenie trwało dwa dni i było jedną wielką porażką. Firma nie chciała za nie zapłacić, a mój zleceniodawca zapytał, czy w związku z tym i ja zrzeknę się wynagrodzenia. To było straszne.
Teraz myślę, że ten kubeł zimnej wody na głowę był mi potrzebny, bym zrozumiała, że szkolenia to wcale nie taka prosta praca.
Pieniądze się kończyły, a ja z moimi planami nie posuwałam się ani o krok. Byłam za młoda, za mało doświadczona życiowo i zawodowo. Potrafiłam poprowadzić szkolenie zgodnie z planem, ale brakowało mi wiarygodności. Z podkulonym ogonem wróciłam do korporacji. Znów na tarczy, znów jako asystentka.
W stronę siebie
Okazało się jednak, że doświadczenia, które zdobyłam po drodze, nie wyparowały. Konferencja, spotkania dla kobiet, pierwsze warsztaty – coś już miałam na swoim koncie. Firma była francuska, a mój nowy szef, wiceprezes ds. HR, włączał mnie w swoje sprawy, bo znałam język, a jak wiadomo, Francuzi uwielbiają posługiwać się mową ojczystą. Dzięki temu uczestniczyłam w kluczowych spotkaniach z dyrektorami i managerami i dużo się uczyłam. Po głowie jednak chodziła mi idea stworzenia w firmie sieci kobiet.
W końcu opowiedziałam szefowi o tym pomyśle. Nie był przekonany. W tej korporacji z branży energetycznej kobiety stanowiły 20% wszystkich zatrudnionych i w większości zajmowały stanowiska wspierające i specjalistyczne. Przekonałam go jednak, aby pozwolił mi chociaż przeprowadzić warsztaty w miastach, w których firma miała swoje lokalizacje. Tematem miało być odkrywanie swojego potencjału i nabieranie odwagi do działania. Dostałam zgodę na osiem delegacji i pojechałam w Polskę. Znowu czułam, że żyję. Każdy taki warsztat i spotkanie z kobietami dawały mi mnóstwo energii, a uczestniczki były bardzo zadowolone. Na spotkaniach zarządu zaczęto nawet mówić, że wprowadzam rewolucję w branży energetycznej.
Później przyszły kolejne działania. Zorganizowałam wielki event, na który przyjechały kobiety z całej Polski, stworzyłam sieć kobiet i w każdej lokalizacji powołałam lokalną liderkę. Nareszcie robiłam to, co kocham!
Pewnego dnia podczas spotkania zespołu managerów dyskutowano o reorganizacji pracy HR. Nagle mój szef powiedział:
– Temat Diversity zmienia właściciela. Postanowiłem oddać go osobie, która się tego nie spodziewa, ale z pewnością bardzo się ucieszy. Będzie to Malwina.
Ależ byłam zaskoczona! Ja, asystentka, dostałam swój projekt!
Poczułam się jak surferka na fali. Mało tego, wkrótce dostałam pierwszy awans i ze swoim projektem Diversity dołączyłam do zespołu szkoleń i rozwoju. Zaczęłam organizować szkolenia, pisałam poradniki rozwojowe, tworzyłam sieć kobiet i promowałam wśród pracowników zdrowie i dobre samopoczucie. Po pewnym czasie moje wysiłki znów zostały docenione – awansowałam na stanowisko managerki ds. różnorodności i etyki. Moja pewność siebie i samoocena wzrosły jak nigdy.
A później – bo życie przynosi wiele niespodzianek – zaproponowano mi pracę w znanej i prestiżowej firmie konsultingowej. I tak zaczęłam zarządzać tematem Diversity & Inclusion w Deloitte Central Europe.
Dziś jestem o trzynaście lat starsza niż wtedy, gdy twierdziłam, że zaprzepaściłam szansę na karierę zawodową. Czuję, że się rozwijam, i mam plany na kolejne lata. Zostałam certyfikowaną trenerką i coachką mocnych stron Instytutu Gallupa, uzyskałam certyfikację International Coach Federation. Napisałam swoją pierwszą książkę _Sięgaj po więcej i rób karierę w zgodzie ze sobą_. Wystąpiłam na TEDxWarsawWomen, opowiadając o tym, jak jeden grejpfrut może wpłynąć na ścieżkę kariery. Zaczęłam pisać artykuły do magazynów i dzielić się z innymi swoją pasją. Stworzyłam kurs budowania pewności siebie online i zaczęłam nagrywać podcast _Sięgaj po więcej_. Choć oczywiście nie każdy mój dzień jest eksplozją radości i motywacji, czuję, że jestem we właściwym miejscu.
My, ludzie, mamy tendencję do wyobrażania sobie, że innym na pewno wszystko przyszło łatwo. Uważamy, że wszyscy – oprócz nas – od zawsze wiedzieli, co chcą robić w życiu, i porównujemy czyjąś scenę ze swoimi kulisami. Tymczasem, jak widzisz, moja droga też nie była usłana różami. Swoją opowieścią chcę cię zainspirować do napisania własnej historii sukcesu, bo wierzę, że każdy z nas ma do zaoferowania światu coś wyjątkowego. Potrzeba tylko czasu, by to odkryć.
W tej książce znajdziesz metody poznania swoich talentów i odkrywania mocnych stron, a następnie świadomego budowania ścieżki zawodowej. Przytoczę tu historie różnych osób, które zdecydowały się na pracę w zgodzie z tym, co w nich najlepsze. Przygotowałam też ćwiczenia, które sprawdziłam na sobie i swoich klientach, wskażę ci także wartościowe narzędzia, z których warto skorzystać, aby odkryć swój potencjał.
Czytaj, rozmyślaj i zapisuj wszystko, co przyjdzie ci do głowy. Niech ta książka stanie się dla ciebie przewodnikiem, do którego będziesz wracać i z którym wytyczysz najważniejszą drogę – drogę do siebie.Rozwój oparty na mocnych stronach
Talenty Dona Cliftona
„Co by się stało, gdybyśmy zamiast skupiać się na słabościach, zaczęli dostrzegać w ludziach to, co dobre?”
Takie pytanie zadał sobie Donald O. Clifton, amerykański psycholog, badacz i przedsiębiorca, jeden z prekursorów psychologii pozytywnej. Podczas II wojny światowej Clifton służył w wojsku jako nawigator i bombardier. Wojna i jej skutki pozostawiły w nim wiele trudnych i bolesnych wspomnień, dlatego po jej zakończeniu Amerykanin postanowił, że zajmie się dziedziną, która przyniesie ludzkości coś dobrego. Clifton wrócił na uniwersytet i rozpoczął studia, a następnie pracę naukową z zakresu psychologii. Jako wykładowca akademicki spostrzegł, że studenci, który zdołali uzyskać dyplom, różnili się cechami charakteru od tych, którzy nie dotrwali do końca. Zadał sobie pytanie, co takiego mieli w sobie ci pierwsi. Wkrótce zaczął też pracować nad rozwijaniem narzędzi diagnostycznych, które pozwoliłyby identyfikować ludzi z największym potencjałem do pracy w danej firmie i kulturze organizacyjnej. Te badania mu jednak nie wystarczyły. Clifton chciał znaleźć narzędzie, które bardziej niż samym firmom pomogłyby zwykłym ludziom.
W połowie lat 90. zaczął opracowywać badanie, które pozwalałoby diagnozować konkretne cechy i wskazywać sposoby na ich rozwijanie. Cechy te nazwał mocnymi stronami (_strengths_). Kontynuując prace, wspólnie z Paulą Nelson napisał książkę _Soar with Your Strengths_, pionierską publikację, która po raz pierwszy przybliżyła szerszej publiczności naukę o psychologii mocnych stron.
Koncepcja Cliftona mówiła o tym, że ludzie mogą osiągnąć znacznie więcej, jeśli skupią się na rozwijaniu tego, co już w nich dobre, niż wtedy, kiedy zajmują się swoimi słabościami. W 1999 roku powstała pierwsza wersja testu Clifton StrengthsFinder – narzędzia do diagnozowania indywidualnych talentów ludzi – a w 2003 roku badacz, wspólnie z Tomem Rathem, opublikował książkę pt. _How Full Is Your Bucket_, która stała się bestsellerem i ugruntowała jego spuściznę. Na krótko przed śmiercią Clifton, jako ojciec psychologii opartej na mocnych stronach, został uhonorowany przez Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne specjalnym prezydenckim wyróżnieniem.
Na czym polega więc cała koncepcja mocnych stron, która zawojowała świat i stale zwiększa swoją popularność? Otóż na bazie tysięcy wywiadów z managerami zaobserwowano, że istnieją pewne charakterystyczne cechy, które odpowiadają za sukces zawodowy poszczególnych osób. Na tej podstawie wyróżniono trzydzieści cztery talenty, które opisano, a następnie sklasyfikowano w cztery domeny: wykonawczą, budowania relacji, wywierania wpływu i strategicznego myślenia.
Talent – według Instytutu Gallupa to wzorzec zachowania, myślenia i odczuwania, który można wykorzystać w produktywny sposób. Sam talent nie jest jeszcze mocną stroną, bo jeśli nie będzie rozwijany, może nigdy się nią nie stać.
Czytanie, śpiew i maratony
W latach 50. na Uniwersytecie Nebraskim przeprowadzono badanie, które przyczyniło się do rozwoju koncepcji mocnych stron. Jego celem było sprawdzenie, co się stanie, jeśli daną umiejętność zaczną rozwijać osoby bardzo utalentowane oraz ich przeciętnie uzdolnieni koledzy. Chodziło o sprawdzenie umiejętności szybkiego czytania ze zrozumieniem. Test przeprowadzono na dwóch grupach uczniów: uzdolnionych, którzy czytali ze zrozumieniem średnio 350 słów na minutę, oraz czytających w zwykłym tempie, ze średnią prędkością 90 słów na minutę. Obie grupy odbyły taki sam kurs szybkiego czytania, a następnie zweryfikowano, jak zmieniły się wyniki uczniów. Oto co się stało: grupa zwykłych uczniów, czytających 90 słów na minutę, poprawiła swój wynik o około 66% i osiągnęła średnią prędkość 150 słów na minutę. Świetnie! Jednak to nic w porównaniu z wynikami uczniów, którzy czytali szybko już przed ukończeniem kursu. Osiągnęli oni wynik 2900 słów na minutę, co oznacza wzrost umiejętności aż o 829%!
W tym przypadku przeprowadzono badania naukowe i talent do czytania został zmierzony. A jednak ci uzdolnieni uczniowie z Nebraski niekoniecznie wiedzieli, że wynik 350 słów na minutę jest wyjątkowy. Jeśli od zawsze tak czytali, mogli uznać, że to normalne tempo, a osoby, które czytają 90 słów na minutę, są po prostu powolne. W naszym życiu jest podobnie. Jeśli od zawsze masz dobrą kondycję, świetnie liczysz lub pięknie rysujesz, cechy te pewnie nigdy nie były dla ciebie czymś nadzwyczajnym. Mogło ci się wydawać, że po prostu robisz to normalnie i bez wysiłku. Jeśli wygrasz z kimś wyścig, prędzej pomyślisz sobie, że twój rywal był w słabej formie, niż uznasz, że to twoja kondycja jest wyjątkowa. Wiele zależy więc od perspektywy i punktu odniesienia.
Eksperyment z czytaniem pokazuje, jak wielki potencjał drzemie w rozwijaniu tego, do czego mamy naturalne predyspozycje. Owszem, możemy poprawiać to, co idzie nam przeciętnie, jednak wynik nie będzie nigdy tak spektakularny jak wtedy, gdy zabierzemy się do pracy nad naszym prawdziwym talentem. Oczywiście mówi się, że człowiek może osiągnąć wszystko, czego zapragnie. Wielu z nas usłyszało w dzieciństwie, że może zostać, kimkolwiek zechce. Pewnie, ogólnie rzecz biorąc, tak jest, ale patrząc na detale – już niekoniecznie. Uwielbiamy czytać książki, słuchać historii i oglądać filmy na temat osób, które przezwyciężyły swoje słabości i osiągnęły coś, o czym marzyły. Chcemy wierzyć, że możemy wszystko, i bardziej doceniamy to, co przyszło nam z ogromnym trudem, niż to, co od zawsze było dla nas bułką z masłem.
Wyobraź sobie Anię, która marzy o byciu wokalistką. Ania nie wykazuje zbyt dużego talentu wokalnego. Ma przeciętny głos i średni słuch muzyczny. Ale dziewczyna jest ambitna, zaczyna chodzić na lekcje śpiewu i nie ustaje w wysiłkach, by zostać piosenkarką. Ćwiczy swoje struny głosowe, rozwija słuch muzyczny. W efekcie poprawia wokal i śpiewa czysto, bez fałszowania. Czy po tych wielu latach ćwiczeń Ania zacznie regularnie występować przed publicznością? I jakie szanse ma z Karoliną, która już na starcie dysponuje świetnym głosem o pięknej barwie i nienagannym słuchem muzycznym, a do tego jest tak pracowita jak Ania? Czy obie bohaterki będą umiały śpiewać? Zapewne. Ale z jaką różnicą?
Weźmy Marka, który chce przebiec maraton. Świetnie! Przecież może to zrobić. Marek zaczyna pracować nad kondycją, poznawać techniki biegania, budować mięśnie i siłę. W końcu dopina swego – bierze udział w zawodach. Pytanie tylko, z jakim wynikiem je ukończy. Jeśli Marek ma długie nogi, od zawsze jest aktywny fizycznie, ma świetną wydolność i regularnie trenuje, zostawi w tyle innych zawodników. Jeśli natomiast ma krótkie nogi i jest niski, owszem – dobiegnie do mety, ale raczej nie stanie na podium.
Załóżmy, że Marek robi to dla przyjemności, bo po prostu lubi sobie pobiegać i nie frustruje go, że inni są lepsi. Super! Wspaniałe hobby i sposób na zdrowy styl życia. Ale gdy mimo braku odpowiednich warunków mężczyzna irytuje się, że nie może przebiec z najlepszym czasem, popełnia błąd. Zapomina, że choć prawie każdy może biegać, nie każdy zrobi z tego swój wyróżnik lub zostanie profesjonalnym sportowcem.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_