Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

V. Hugo: Rzeczy widziane 1848-1849. Z nie wydanych rękopisów w przekładzie i z przedmową - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

V. Hugo: Rzeczy widziane 1848-1849. Z nie wydanych rękopisów w przekładzie i z przedmową - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 292 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Jak tyl­ko do­szła nas wia­do­mość o wy­da­niu w Pa­ry­żu ( a jed­no­cze­śnie w Ber­li­nie i w Lon­dy­nie) dru­giej se­ryi nie­ogło­szo­nych do­tych­czas dru­kiem pa­mięt­ni­ków Wik­to­ra Hugo p… t. Rze­czy Wi­dzia­ne, za­mó­wi­li­śmy eg­zem­plarz u wy­daw­cy. Po­kup jed­nak na tę książ­kę oka­zał się na miej­scu tak wiel­kim, że po pierw­sze, mu­sie­li­śmy cze­kać parę ty­go­dni za­nim ją nam przy­sła­no, a po­wtó­re, cho­ciaż żą­da­li­śmy pierw­szej edy­cyi, otrzy­ma­li­śmy ósmą.

Wi­nie­nem ob­ja­śnić, że wy­daw­cy pa­ry­scy mają zwy­czaj, gdy cho­dzi o rzecz z góry obie­cu­ją­cą po­wo­dze­nie, dru­ko­wać od razu kil­ka wy­dań i na­zy­wa­ją pierw­szem wy­da­niem pierw­szy ty­siąc, dru­giem dru­gi ty­siąc eg­zem­pla­rzy i t d.

Za­tem przy­sła­nie nam od­ra­zu ósme­go wy­da­nia do­wo­dzi, że prze­szło 7000 eg­zem­pla­rzy roz­chwy­ta­no na miej­scu,

Ta nowa se­rya po­śmiert­nych rę­ko­pi­smów Wik­to­ra Hugo obej­mu­je okres cza­su od 1825 do 1871. Ale nie są to rze­czy ści­śle po­wią­za­ne ze sobą. Wła­ści­wą ca­łość sta­no­wią tyl­ko lata 1848 i 1849, wy­peł­nia­ją­ce też więk­szą część dzie­ła. A po­nie­waż w chwi­li obec­nej z tą wła­śnie epo­ką chcie­li­by­śmy, o ile to jest moż­li­wem, wszech­stron­nie za­po­znać na­szych czy­tel­ni­ków, za­nim przej­dzie­my do in­nych, po­sta­no­wi­li­śmy, i dla zgod­no­ści z pla­nem re­dak­cyj­nym, i dla szyb­sze­go za­spo­ko­je­nia cie­ka­wo­ści czy­tel­ni­ków, za­cząć od pu­bli­ka­cyi wspo­mnień wiel­kie­go po­ety z epo­ki 1848 roku.

Są to kart­ki bez­pre­ten­sy­onal­ne, ale tak wy­bor­ne, tak świet­nie od­bi­ja­ją­ce i ory­gi­nal­ny ta­lent i wiel­kie ser­ce fran­cu­skie­go ro­man­ty­ka, że nikt z pew­no­ścią nie po­ża­łu­je cza­su, spę­dzo­ne­go na ich od­czy­ta­niu.

Po­wie­dział­bym na­wet, że w owych po­śmiert­nych rę­ko­pi­smach, nie­prze­zna­czo­nych od­ra­zu do dru­ku, za­cie­ra­ją się wady a wy­stę­pu­ją wy­bit­niej za­le­ty ge­nial­ne­go pi­sa­rza. Może wła­śnie dla­te­go, że wa­da­mi jego były, z jed­nej stro­ny, zbyt wy­szu­ka­ne ze­sta­wie­nia kon­tra­sto­we, przy wy­koń­cza­niu rę­ko­pi­smów, z dru­giej, ra­żą­ce nie­kie­dy prze­ła­do­wa­nie opi­sów szcze­gó­ła­mi i cy­ta­ta­mi tech­nicz­ne­mi – na któ­re tu­taj rów­nież nie było cza­su.

Na­to­miast po­zo­sta­ła nie­po­rów­na­na ob­ra­zo­wość, tre­ści­wość i pla­sty­ka opo­wia­dań, oraz dow­cip i pod­nio­słość my­śli.

To, co Hugo wi­dział w owych nie­co­dzien­nych zda­rze­niach, przed­sta­wio­ne jest z taką ści­sło­ścią, tak żywo i wy­ra­zi­ście, że gdy­by czy­tel­nik sam był świad­kiem opi­sy­wa­nych wy­pad­ków, z pew­no­ścią nie za­cho­wał­by po nich ja­śniej­szych wra­żeń, niż te, ja­kie wy­nie­sie z prze­czy­ta­nia wspo­mnień au­to­ra. Wi­dzi je bo­wiem prze­su­wa­ją­ce się przed oczy­ma du­szy, nie jak w mniej lub wię­cej wier­nej pa­no­ra­mie, ale jak w na­ocz­nej, tęt­nią­cej ży­ciem rze­czy­wi­sto­ści.

Re­dak­cya "Bi­blio­te­ki" za­pew­ni­ła so­bie w dal­szym cią­gu re­la­cye, do­ty­czą­ce i bliż­szych nas zda­rzeń z tej sa­mej epo­ki, a mię­dzy in­ne­mi wspo­mnie­nia H. Szu­ma­na, b… pre­ze­sa Koła Pol­skie­go w Ber­li­nie, o wy­pad­kach w Ber­li­nie i w Po­znań­skiem w r. 1848. Tym­cza­sem zaś da­je­my dzie­je re­wo­lu­cyi pa­ry­skiej, któ­rych spra­woz­daw­ca, cho­ciaż po­eta, umiał za­cho­wać na­le­ży­tą ob­jek­tyw­ność hi­sto­ry­ka, pa­trzą­ce­go z góry na współ­cze­sne ko­li­zye.

Ży­cio­ry­su i oce­ny li­te­rac­kie­go sta­no­wi­ska Wik­to­ra Hugo w pi­śmien­nic­twie eu­ro­pej­skiem nie po­wta­rza­my, po­nie­waż da­li­śmy je już w to­mie 40 "Bi­lio­te­ki", skre­ślo­ne ob­szer­nie kom­pe­tent­nem a barw­nem pió­rem J. A. Świę­cic­kie­go.

Ju­lian Ocho­ro­wiczI.

W IZBIE PA­RÓW FRAN­CYI (1).

1846.

Wczo­raj, 22 lu­te­go, po­sze­dłem do Izby Pa­rów.

Dzień był pięk­ny, ale mroź­ny, po­mi­mo słoń­ca i po­łu­dnio­wej pory.

Na uli­cy To­ur­non uj­rza­łem czło­wie­ka, pro­wa­dzo­ne­go przez dwóch żoł­nie­rzy. Był to blon­dyn, bla­dy, wy­nędz­nia­ły, o błęd­nem spoj­rze­niu, lat oko­ło trzy­dzie­stu; miał na so­bie spodnie z gru­be­go płót­na, nogi bose i po­ka­le­czo­ne, w drew­nia­nych cho­da­kach, po­okrę­ca­ne za­krwa­wio­ne­mi szma­ta­mi; blu­zę krót­ką, za­bło­co­ną na ple­cach, co wska­zy­wa­ło, że spę­dzał noce na bru­ku; gło­wę od­kry­tą i po­tar­ga­ną.

–- (1) Izba Pa­rów była Izbą wyż­szą, któ­ra łącz­nie z niż­szą Izbą Po­słów i z kró­lem, sta­no­wi­ła wła­dzę pra­wo­daw­czą. Na­zwa po­cho­dzi z ła­ciń­skie­go Pa­res – rów­ni, i ozna­cza­ła pier­wot­nie tyl­ko ksią­żąt i do­stoj­ni­ków du­chow­nych. We Fran­cyi od cza­sów Ka­ro­la Wiel­kie­go by­wa­ło tyl­ko 12-u Pa­rów. W na­stęp­nych wie­kach licz­ba ich ro­śnie, ale zna­cze­nie słab­nie. Znie­sio­na przez wiel­ką re­wo­lu­cyę la Cour de Pa­ires, albo Cham­bre des Pa­ires, zo­sta­je wzno­wio­na w r. 1814. Za cza­sów dru­gie­go Ce­sar­stwa za­stą­pił ją Se­nat. (Przp. Tł.).

Pod pa­chą niósł bo­che­nek chle­ba. Gro­mad­ka idą­cych za nim ga­piów ob­ja­śnia­ła, że skradł ten chleb i że za to go aresz­to­wa­no.

Gdy do­szli do ko­szar żan­dar­me­ryi, je­den z żoł­nie­rzy wszedł do gma­chu, a czło­wiek po­zo­stał pod Stra­żą dru­gie­go żoł­nie­rza.

W tej chwi­li przed bra­mą ko­szar za­trzy­mał się po­wóz. Była to wiel­ka ka­re­ta, za­wie­szo­na na pa­sach, po­kry­ta her­ba­mi, z ko­ro­na­mi ksią­żę­ce­mi na la­tar­niach, za­przę­żo­na w dwa szpa­ko­wa­te ko­nie, z dwor­na lo­ka­ja­mi w tyle.

Po­mi­mo pod­nie­sio­nych szyb, moż­na było wi­dzieć wnę­trze lan­da­ry, wy­bi­te bia­ło – zło­tym ada­masz­kiem.

Mo­tłoch za­czął się przy­pa­try­wać tej ka­re­cie, co i mój wzrok na nią skie­ro­wa­ło. Sie­dzia­ła w niej ko­bie­ta w ró­żo­wym ka­pe­lu­szu i czar­nej ak­sa­mit­nej suk­ni, świe­ża, bia­ła, pięk­na, olśnie­wa­ją­ca, któ­ra śmia­ła się i ba­wi­ła ślicz­nem pó­to­ra­rocz­nem dzie­ciąt­kiem, otu­lo­nem we wstąż­ki, ko­ron­ki i fu­tra.

Ta ko­bie­ta nie wi­dzia­ła pa­trzą­ce­go na nią ob­dar­tu­sa.

Za­my­śli­łem się. Ów czło­wiek nie był już dla mnie czło­wie­kiem, lecz na­głem, po­twor­nem i gro­bo­wem wi­dzia­dłem, zja­wia­ją­cem się w bia­ły dzień, w peł­nem słoń­cu, wi­dzia­dłem re­wo­lu­cyi, po­grą­żo­nej jesz­cze w ciem­no­ściach, ale już nie­da­le­kiej.

1 daw­niej bie­dak ocie­rał się na swej dro­dze z bo­ga­czem, wi­dzia­dło nę­dzy spo­ty­ka­ło się z chwa­lą do­stat­ku; ale nie pa­trzy­li na sie­bie, szli da­lej. Mo­gło tak trwać bar­dzo dłu­go.

Od chwi­li, kie­dy ten czło­wiek spo­strzegł, że ta ko­bie­ta ist­nie­je, pod­czas gdy ona nie do­my­śla­ła się na­wet, że obok niej stoi – prze­wrót za­czął być nie­uchron­nym.

* * *

22 sierp­nia 1846.

Pan Mar­kiz de Bo­is­sy jest śmia­ły, ma krew zim­ną, wła­dzę nad sobą, głos od­po­wied­ni, ła­twość wy­sło­wie­nia, dow­cip nie­kie­dy, nig­dy nie daje się zbić z tro­pu – sło­wem, po­sia­da wszyst­kie przy­mio­ty, po­trzeb­ne dla wiel­kie­go mów­cy.

Brak mu tyl­ko ta­len­tu. Mę­czy Izbę tak da­le­ce, że mi­ni­stro­wie po­zwa­la­ją so­bie nie od­po­wia­dać mu. Mówi tyle, że aż wszy­scy milk­ną. Spe­cy­al­nie zaś sza­me­ru­je zwy­kle kanc­le­rza, jak­by głów­ne­go swe­go prze­ciw­ni­ka.

Wczo­raj, wy­cho­dząc z po­sie­dze­nia, któ­re Bo­is­sy cał­ko­wi­cie wy­peł­nił swo­jem mier­nem i ma­łost­ko­wem ga­da­niem, P. Gu­izot rzekł mi:

– Ależ to po­wódź! Izba po­słów nie wy­trzy­ma­ła­by go dzie­się­ciu mi­nut, po dwóch pierw­szych pró­bach. Izba Pa­rów zno­si go, dzię­ki swej wy­so­kiej uprzej­mo­ści, i źle czy­ni. Bo­is­sy nie za­milk­nie, chy­ba wte­dy, gdy cała Izba, usły­szaw­szy, że żąda gło­su, wsta­nie i pój­dzie do domu.

– Tak pan my­ślisz? – od­rze­kłem. – W ta­kim ra­zie po­zo­stał­by tyl­ko on i kanc­lerz – był­by to więc po­je­dy­nek bez se­kun­dan­tów.

* * *

18 stycz­nia 1847.

Dziś roz­pra­wia­no o ad­re­sie. P. de Bo­is­sy ma nie­kie­dy przy­stę­py dow­ci­pu w swych glę­dze­niach. Wy­ra­ził się tak:

– Nie na­le­żę ja do tych, któ­rzy czu­ją wdzięcz­ność dla rzą­du za do­bro­dziej­stwa Opatrz­no­ści…

Sprze­czał się, jak zwy­kle, z kanc­le­rzem. Urzą­dził, nie wiem już jaką wy­ciecz­kę extra­wa­ganc­ką, gdy Izba za­czę­ła szem­rać i wo­łać:

– Do rze­czy! Kanc­lerz wsta­je i mów:

– Pa­nie Mar­ki­zie de Bo­is­sy, Izba wzy­wa pana do rze­czy. Wy­rę­cza mnie w tym wzglę­dzie. (Wtrą­ci­łem do ucha Le­brun'owi: za­miast "wy­rę­cza, " mógł był po­wie­dzieć "oszczę­dza.")

– Je­stem jej za to wdzięcz­ny… w pań­skiem imie­niu – od­po­wia­da Bo­is­sy.

A izba za­czy­na się śmiać.

W kil­ka chwil po­tem kanc­lerz od­dał pięk­ne za na­dob­ne.

P. de Bo­is­sy ugrzązł w ja­kiejś szy­ka­nie, do­ty­czą­cej re­gu­la­mi­nu. Było póź­no. Izba nie­cier­pli­wi­ła się.

– Gdy­byś pan nie był się ba­wił w pod­kre­śla­nie rze­czy nie­po­trzeb­nych, był­byś już odaw­na skoń­czył swo­ją mowę, ku wła­sne­mu i ogól­ne­mu za­do­wo­le­niu.

Izba w śmiech.

– Nie śmiej­cie się! – woła ksią­żę de Mor­te­mart. – Te śmie­chy ubli­ża­ją Zgro­ma­dze­niu.

Na to za­uwa­żył p… de Pon­te­co­ulant:

– Pan de Bo­is­sy przy­ci­na panu kanc­le­rzo­wi, pan kanc­lerz przy­gry­za panu de Bo­is­sy. God­no­ści brak obu stro­nom!

Na­tem po­sie­dze­niu ksią­żę d'Au­ma­le, skoń­czyw­szy lat dwa­dzie­ścia pięć, mógł po raz pierw­szy za­jąć miej­sce po­sła. Ksią­żę de Ne­mo­urs i ksią­żę de Jo­invil­le sie­dli obok nie­go, za ławą mi­ni­strów, na zwy­kłych swo­ich miej­scach.

Śmie­li się nie mniej od in­nych.

Po­nie­waż ksią­żę de Ne­mo­urs oka­zał się naj­młod­szym w swo­jem biu­rze, zgod­nie ze zwy­cza­jem, peł­nił funk­cyę se­kre­ta­rza. P. de Mon­ta­lem­bert chciał mu oszczę­dzić tego tru­du.

– Nie – rzekł ksią­żę – to mój obo­wią­zek. Wziął urnę i w cha­rak­te­rze se­kre­ta­rza ob­cho­dził stół, zbie­ra­jąc gło­sy.

* * *

Pod­czas po­sie­dze­nia ksią­żę de Mor­te­mart przy­szedł do mo­jej ław­ki i ga­wę­dzi­li­śmy o ce­sa­rzu.

P. de Mor­te­mart uczest­ni­czył w wiel­kich woj­nach na­po­le­oń­skich. Mówi o nich z unie­sie­niem. Był ad­ju­tan­tem ce­sar­skim w r. 1812.

– Tam to – mó­wił mi – na­uczy­łem się czcić ce­sa­rza. Wi­dy­wa­łem go zbliz­ka dniem i nocą. Wi­dzia­łem go, gdy się go­lił rano, gdy zmy­wał gąb­ką pod­bró­dek, tar­gał za ucho słu­żą­ce­go, gdy roz­ma­wiał z gre­na­dy­erem, sto­ją­cym na war­cie przed na­mio­tem, gdy się śmiał, ga­wę­dząc o byle głup­stwie – a jed­no­cze­śnie, przy tem wszyst­kiem, wy­da­wał roz­ka­zy, kre­ślił pla­ny, wy­ba­dy­wał więź­niów, ra­dził się ge­ne­ra – łów, po­le­cał, roz­strzy­gał, de­cy­do­wał, w spo­sób nie­odwo­łal­ny a pro­sty i pew­ny, w cią­gu kil­ku mi­nut, nie tra­cąc ani naj­drob­niej­sze­go szcze­gó­łu z przed­mio­tu, ani jed­nej se­kun­dy z nie­zbęd­ne­go cza­su.

W tem ży­ciu obo­zo­wem, co­dzien­nem i po­ufa­łem, jego umysł co chwi­la wy­rzu­cał z sie­bie bły­ska­wi­ce. Rę­czę panu, że ten za­da­wał kłam przy­sło­wiu: "Ża­den wiel­ki czło­wiek nie jest wiel­kim dla swe­go słu­żą­ce­go. "

– Ale bo też, mo­ści ksią­żę – od­rze­kłem – przy­sło­wie myli się. Wiel­ki czło­wiek jest wiel­kim i dla swe­go słu­żą­ce­go.

* * *

W Izbie Pa­rów pa­nu­je ten zwy­czaj, że w od­po­wie­dziach na prze­mó­wie­nie ko­ro­ny, nie po­wta­rza się ty­tu­łów, ja­kie król daje swo­im dzie­ciom.

Jest rów­nież zwy­cza­jem nie­ty­tu­ło­wa­nie ksią­żąt "ich kró­lew­ską wy­so­ko­ścią," gdy się mówi o nich do kró­la.

Nie­ma Wy­so­ko­ści wo­bec Ma­je­sta­tu.

* * *

21 stycz­nia 1817.

Wy­cho­dząc z po­sie­dze­nia, na któ­rem Izba Pa­rów roz­pra­wia­ła o Kra­ko­wie, a mil­cza­ła o gra­ni­cy nad­reń­skiej, zstę­po­wa­łem po wiel­kich scho­dach Izby, ga­wę­dząc z p… de Cha­stel­lux.

P. De­ca­zes (1) za­trzy­mu­je mnie w dro­dze:

– No i cóż, coś pan ro­bił na po­sie­dze­niu?

– Pi­sa­łem list do pani de Do­rval (trzy­ma­łem go w ręku).

– Co za lek­ce­wa­że­nie! Cze­muś pan nie prze­ma­wia)?

Bom się trzy­mał sta­re­go przy­sło­wia:

Kto jest sam swo­je­go zda­nia,

Ten nie ma nic do ga­da­nia (2).

– Róż­ni­łeś się więc w zda­niu?…

– Z całą izbą? Tak jest.

– Cze­góż pan chcesz?

– Renu.

– Tyl­ko tyle!

– Był­bym pro­te­sto­wał i mó­wił bez echa – wo­la­łem mil­czeć.

– Ach! Ren! Mieć Ren! Tak, to pięk­na po­ezya, po­ezya!

– Ta­kie po­ezye nasi przod­ko­wie ukła­da­li siłą ar­mat, a my je od­ro­bi­my siłą idei!

– Mój ko­cha­ny ko­le­go – od­parł p. De­ca­zes – trze­ba po­cze­kać. I ja chcę Renu. Bę­dzie temu lat trzy­dzie­ści, kie­dym mó­wił do Lu­dwi­ka XVIII: "Naj­ja­śniej­szy pa­nie, był­bym w roz­pa­czy, gdy­bym po­my­ślał, że umrę, nie uj­rzaw­szy Fran­cyi pa­nią le­we­go brze­gu Renu. " Ale za­nim o tem bę­dzie moż­na – (1) Ksią­że De­ca­zes, ów­cze­sny mi­ni­ster spraw ze­wnętrz­nych. (Przyp. Tł).

(2) Tout avis so­li­ta­ire Doit re­ver et se ta­ire.

mó­wić, za­nim o tem bę­dzie moż­na my­śleć, trze­ba… pło­dzić dzie­ci.

– A więc – od­rze­kłem – wszak­że to już lat trzy­dzie­ści upły­nę­ło od tej chwi­li. Dzie­ci już są zro­bio­ne.

* * *

23 kwiet­nia 1847.

Ra­dzo­no w Izbie Pa­rów nad nie­zbyt szczę­śli­wie sfor­mu­ło­wa­nem pra­wem o za­stęp­cach w woj­sku. Dziś miał przejść ar­ty­kuł głów­ny.

P. de Ne­mo­urs przy­szedł na po­sie­dze­nie. Jest w izbie osiem­dzie­się­ciu ofi­ce­rów. Więk­szość ich uwa­ża­ła ar­ty­kuł za zły Tym­cza­sem wszy­scy wsta­li, pod prze­ni­kli­wem spoj­rze­niem księ­cia, któ­ry zda­wał się li­czyć wsta­ją­cych.

Urzęd­ni­cy, człon­ko­wie In­sty­tu­tu, am­ba­sa­do­ro­wie, gło­so­wa­li prze­ciw.

Rze­kłem do pre­zy­den­ta Franck-Car­re, sie­dzą­ce­go obok mnie:

– Jest to wal­ka od­wa­gi cy­wil­nej z tchó­rzo­stwem woj­sko­wem.

Ar­ty­kuł zo­stał przy­ję­ty.

* * *

22 czerw­ca 1847.

Spra­wa Gi­rar­din'a w Izbie Pa­rów. Uwol­nie­nie. Gło­so­wa­no ga­ika­mi: bia­łe­mi za ska­za­niem – czar­ne­mi za uwol­nie­niem. Oka­za­ło się na 199 gło­su­ją­cych 65 bia­łych i 134 czar­ne. Rze­kłem, kła­dąc mott gał­kę do urny:

– Bie­li­my go, czer­niąc. A kie­dym py­tał pani D…

– Dla­cze­go Gi­rar­din i mi­ni­ster nie od­wo­ła­ją się do wy­ro­ku sądu – od­po­wie­dzia­ła mi:

– Bo Gi­rar­din nie czu­je się dość sil­nym, a mi­ni­ster dość czy­stym.

PP. de Mon­ta­li­ver i Mole, i pa­ro­wie z zam­ku gło­so­wa­li, rzecz dziw­na, za Gi­rar­din'em, prze­ciw rzą­do­wi.

Gdy się o re­zul­ta­cie do­wie­dział p. Gu­izot w Izbie po­słów, zda­wał się być wście­kłym.

Je­den z de­pu­to­wa­nych rzekł mu:

– A ad­ju­tan­ci, któ­rzy prze­ci panu gło­so­wa­li?…

* * *

28 czerw­ca 1847.

Przy­byw­szy do izby, za­sta­łem Franck – Car­re'go w wiel­kiem wzbu­rze­niu.

Trzy­mał w ręku pro­spekt win szam­pań­skich, pod­pi­sa­ny przez hra­bie­go de Ma­reu­il i ozdo­bio­ny płasz­czem pa­row­skim, ko­ro­ną hra­biow­ską i her­ba­mi de Ma­reu­il.

Po­ka­zał ten pro­spekt kanc­le­rzo­wi, któ­ry rzekł:

– Cóż ja na to po­ra­dzę!

– Gdy­by pro­sty rad­ca – mó­wił do mnie Franck – Car­re – zro­bił coś po­dob­ne­go w mo­jem biu­rze, wie­dział­bym jak po­stą­pić. Zwo­łał­bym wy­dzia­ły i dał­bym mu upo­mnie­nie de­scy­pli­nar­ne.

1848.

Roz­pra­wa nad ad­re­sem w biu­rach Izby Pa­rów.

Na­le­ża­łem do czwar­te­go biu­ra.

Mię­dzy in­ne­mi zmia­na­mi, pro­po­no­wa­łem taką:

– Było po­wie­dzia­ne: "Nasi ksią­żę­ta! uko­cha­ne dzie­ci wa­sze speł­nia­ją w Afry­ce obo­wiąz­ki sług pań­stwa!"

Ra­dzi­łem zmie­nić:

"Ksią­żę­ta! uko­cha­ne dzie­ci wa­sze, speł­nia­ją w Afry­ce swo­je obo­wiąz­ki sług pań­stwa."

Te drob­ne moje żą­da­nia wy­da­ły się dzi­ką opo­zy­cyą.

* * *

14 stycz­nia 1848.

Izba. Pa­rów nie po­zwo­li­ła panu Al­ton-Shee wy­mie­nić na­wet na­zwy Kon­wen­tu.

Po­wstał strasz­li­wy ha­łas, wy­wo­ła­ny gło­śnem ude­rza­niem prze­ci­na­czek o pul­pi­ty i okrzy­ka­mi:

– Do po­rząd­ku!

Mów­cę ścią­gnię­to pra­wie prze­mo­cą z try­bu­ny,. Mia­łem wów­czas ocho­tę za­wo­łać:

– Sami ro­bi­cie po­sie­dze­nie Kon­wen­tu; tyl­ko, że z no­ża­mi drew­nia­ne­mi!

Ale po­wstrzy­ma­ła mnie myśl, że uwa­gi tego ro­dza­ju, w owym sta­nie roz­draż­nie­nia, nie by­li­by prze­ba­czy­li nig­dy, nie­tyl­ko mnie, co mi było obo­jęt­nem, ale praw­dom spo­koj­nym, któ­re mia­łem do po­wie­dze­nia i do któ­rych przy­ję­cia mo­głem ich skło­nić W przy­szło­ści,

* * *
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: