- nowość
- promocja
Vestica - ebook
Vestica - ebook
Kosowo. Kraj, w którym aż roi się od emocji. Skrawek ziemi, gdzie nienawidzący się wzajemnie Serbowie i Albańczycy muszą żyć w cieniu Rosji. Świat chce o nich zapomnieć i mieć spokój.
Na zwaśnionej ziemi pojawia się nadzieja na lepsze jutro – unijny kontyngent policyjny EULEX, złożony z najlepszych komandosów sił specjalnych. Są między nimi także Polacy. Jeden z nich, oficer elitarnej jednostki Straży Granicznej uwikła się w śmiertelnie niebezpieczną grę wywiadów, której stawką jest życie ludzkie i wojenna burza nadchodząca nad Ukrainę!
Książka oparta na prawdziwych wydarzeniach.
Kategoria: | Reportaże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-18022-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
Kosowo, lipiec 2003
Pierwszy wytoczył się zza zakrętu wysłużony, pamiętający czasy pierwszej wojny czeczeńskiej UAZ 469. Jechał wolno, leniwie, jak gdyby prowadzący go kierowca nie miał ochoty opuszczać kraju. Dopiero kiedy przejechał kilkadziesiąt metrów okazało się, dlaczego maszyna sunęła tak wolno. Za UAZ-em pojawiły się ciężarówki. Były to standardowe KamAZy 43101, każdy z dwudziestką rosyjskich żołnierzy na pace. Gdyby ktoś je liczył, okazałoby się, że maszyn jest w sumie pięć. Kolumnę zamykał mocno poobijany BTR-60¹, z wieżyczką zwróconą w stronę przeciwną do kierunku jazdy. Kilku żołnierzy, siedzących na maszynie, łykało kurz i spaliny, jednak woleli to, niźli jazdę w duchocie pod cienkim pancerzem. BTR miał na burcie wielki napis KFOR².
Był to ostatni transport rosyjskich żołnierzy, którzy opuszczali zbuntowaną prowincję. Podążali w stronę przejścia granicznego z Serbią. Obsadę konwoju stanowili żołnierze WDW – niektórzy pojawili się w Kosowie u zarania tego konfliktu i zdobywali lotnisko w Prisztinie. Śmiałym desantem zajęli port lotniczy, zamykając je tuż przed nosem zaskoczonych Brytyjczyków z Czwartej Brygady Pancernej. Było to wybitne posunięcie generała Wiktora Zawarzina, dowodzącego rosyjskim kontyngentem wojskowym w dawnej Jugosławii. Bez jednego wystrzału, 206 żołnierzy desantu przejęło i obsadziło strategicznie ważny punkt, grając na nosie kompletnie zaskoczonym wojskom NATO. Po wylądowaniu pierwszych grup specnazu GRU i Alfy FSB, na lotnisku zaczęły lądować samoloty Ił-76 z elitą rosyjskiej armii, jaką jest WDW z Riazania.
Ulokowane przy strategicznym wzgórzu lotnisko było nie tylko ważnym z militarnego punktu widzenia obiektem. Skrywało również szereg tajemnic. Jeszcze do niedawna w wydrążonych we wzgórzu korytarzach było stanowisko dowodzenia na wypadek wojny nuklearnej. Znajdowały się tam systemy łączności. W podziemnych magazynach były duże zapasy paliwa, amunicji, pojazdów. Co więcej, istniały tam schrony dla samolotów, które pod ziemią rozpoczynały drogę kołowania, aby rozpędzone wyskoczyć mijając pancerne drzwi na lotniskowy pas startowy i wznieść się jak najszybciej w celu przechwycenia przeciwnika. Na szczycie wzgórza znajdowały się najnowocześniejsze w Jugosławii systemy walki radioelektronicznej, rozpoznania i nasłuchu. Zresztą lotnisko, jak i baza na wzgórzu były intensywnie bombardowane w 1999 roku przez lotnictwo NATO. Niektórzy uważali, że ten wyścig natowsko-rosyjski był podyktowany przechwyceniem z rąk Serbów aktywów Jugosłowiańskiego wywiadu, które dla zwycięzców stwarzały niebywałe możliwości kreowania w dalszym ciągu polityki wielu państw.
Kiedy brytyjska kolumna pancerna, dowodzona przez kapitana Jamesa Blunta, dotarła do lotniska, zaskoczonych Brytyjczyków powitały spokojne, choć zacięte miny rosyjskich _desantnikow_ i dwa transportery opancerzone, które zamykały wjazd do aeroportu. Działanie Rosjan było błyskawiczne i bez wątpienia był to manewr, który znalazł się we wszystkich podręcznikach sztuki operacyjnej. Najeżeni wojskowi patrzyli na siebie spode łbów i trzymali palce na spustach, ale NATO – a właściwie dowodzący wojskami brytyjskimi generał Mike Jackson, który wyartykułował to głośno – nie miało ochoty zaczynać trzeciej wojny światowej. I tak dumni brytyjscy czołgiści, potomkowie wojskowych spod Falaise i El Alamein, musieli przełknąć gorycz porażki. Rosyjskie gazety opisywały z lubością zszokowaną minę kapitana Blunta, który tłumaczy obecnym na miejscu dziennikarzom zaistniałą sytuację i musi słuchać rosyjskich żołnierzy. Rosjanie pozostali na miejscu do połowy października, kiedy to zainteresowane strony zgodziły się na przerwanie impasu. Spadochroniarze WDW w końcu opuścili port lotniczy. Co wywieźli ze sobą, zaginęło w pomroce dziejów. Po latach nie da się rzetelnie ocenić wiarygodności informacji, jakoby na lotnisku ukryte były archiwa jugosłowiańskiego, a następnie serbskiego wywiadu. Na pewno można jednak powiedzieć, że była to jedna z największych porażek NATO w długiej, niepisanej, cichej wojnie wywiadów. Wojnie, która cały czas toczy się niezależnie od i przy okazji wszystkich głośnych, gorących konfliktów, nieodłącznie „towarzyszących” rodzajowi ludzkiemu od kiedy pierwsze istoty z gatunku homo habilis pojęły, że można przecież użyć kamieni i pałek w walce o lepsze tereny łowieckie, wodę czy cokolwiek innego było im w danym momencie potrzebne.
Bezpośrednim rezultatem tego wydarzenia była dymisja generała Wesleya Clarka z funkcji głównodowodzącego siłami NATO w Europie. O wiele poważniejsze były jednak następstwa długofalowe. Jednym z nich była seria tajemniczych zaginięć, zabójstw i wypadków, które przelały się przez Bałkany oraz inne kraje Europy.
***
Niewprawnemu oku wyjazd wojsk rosyjskich z Kosowa mógłby przypominać to, co czternaście lat wcześniej widziano w Afganistanie – chaotyczną, niezbyt dobrze skoordynowaną ewakuację. Były to jednak pozory. Kiedy ostatni wojskowi, noszący na ramionach trójkolorowe, biało-niebiesko-czerwone flagi opuszczali Kosowo w opisanym wyżej, niewielkim konwoju, znajdowała się pomiędzy nimi niewielka grupka, której członkowie nie byli tymi, za których się podawali.
W jednej z ciężarówek, skrywała się grupa operatorów Alfy, należącej do FSB³ specjalnej jednostki. Sześciu funkcjonariuszy mogło udawać _desantników_, bo z wojsk WDW się wywodzili. Wyselekcjonowani jednak i poddani wyczerpującemu, morderczemu treningowi zmienili się w doskonale wyszkolonych specjalistów w zakresie dywersji, sabotażu i działań kontrterrorystycznych. Sami potrafili się zarazem zachowywać jak terroryści. Zaledwie trzydzieści godzin wcześniej dali tego najlepszy dowód, kiedy bezlitośnie zastrzelili pewnego wskazanego im człowieka.
Skrytobójczego ataku dokonali szybko i perfekcyjnie na przedmieściach Pristiny. Nie wiedzieli kogo mają zabić, powiedziano im tylko, że chodzi o groźnego islamskiego terrorystę, który ma stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa Rosji. Ze swojego zadania wywiązali się znakomicie. Nie było ono szczególnie skomplikowane, choć i nie najłatwiejsze. Ale jak w większości tego rodzaju operacji, obyło się bez strat, a ich cel nawet się nie zorientował, skąd dosięgła go śmierć. Najstarszy z całej grupy dowódca akcji w randze kapitana uśmiechnął się pod wąsem i pogładził lufę swojego Wintorieza⁴.
Mieli pół godziny do granicy, gdy dowódca konwoju zarządził postój „dla rozprostowania nóg”. W palącym bałkańskim słońcu jadący na ciężarówkach żołnierze powitali to z wielką ulgą. Konwój zatrzymał się, _desantniki_ wysypali się z ciężarówek. Większość ruszyła uratować od wyschnięcia rachityczne rośliny na poboczu. Po intensywnym całonocnym piciu, graniu w karty i łajdaczeniu się z lokalnymi prostytutkami, niektórych trzeba było znosić z pak ciężarówek. Dlatego półgodzinny postój potraktowali z uśmiechem. Ktoś palił, ktoś otworzył puszkę tuszonki. Jeden z żołnierzy sięgnął po gitarę i zaintonował „Dzieciaki z naszego podwórka” grupy Lube. Przyłączyło się do niego kilka głosów.
Ludzie z Alfy byli uprzejmi, ale nie fraternizowali się z desantem. Widać było, że są zgranym oddziałem, zdyscyplinowanym i w odróżnieniu od pozostałych całkowicie trzeźwym. Dokooptowano ich do grupy w pośpiechu. Dowódca konwoju dowiedział się, że stacjonowali w Srbicy, a o resztę się nie dopytywał widząc minę przełożonego informującego go o tym. Sami desantowcy też nie pytali, tym bardziej, że komandosi FSB nieszczególnie garnęli się do rozmów. Teraz siedzieli lekko na uboczu. Zdjęli plecaki, ale broń mieli cały czas blisko. Najmłodszy z nich, kapral Kola wyciągnął manierkę i poczęstował wszystkich pozostałych. Wypili, opłukali twarze i ręce. Przez chwilę panowała cisza. Przerwał ją właśnie Kola:
– Czas już wracać do domu, prawda, kapitanie?
Dowodzący grupą oficer nie uznał za stosowne odpowiedzieć. Spoglądał gdzieś daleko, ponad szczyty gór. Kola przez chwilę patrzył w tym samym kierunku, nie dostrzegł jednak niczego, czego nie widział w tym kraju wcześniej. Nie chciał drażnić kapitana, a choć był młody, to także niegłupi i wiedział, kiedy się zamknąć. Zazwyczaj. Kiedy więc dowódca wstał, wyciągnął z plecaka porcję szarego, przydziałowego papieru toaletowego i ruszył w krzaki, Kola postanowił wrócić z rozmową do jednego z kolegów, lejtnanta⁵ Siergieja Stiopy, który podobnie jak on pochodził z Saratowa.
Oprócz tego, że byli z jednego miasta, kojarzył Stiopę z towarzystwa swojego starszego brata, Jurija. Będąc zaledwie siedmiolatkiem widział, jak brat cieszył się, kiedy odwiedzali go koledzy ze szkoły, słuchali hałaśliwej muzyki takich zespołów jak Grażdanskaja Oborona czy Korol i Szut, a potem palili ukradkiem na balkonie. Później były o to trudne rozmowy z ojcem… Ale to było dawno temu. W innym życiu. Jurij zaczął pić. Pił coraz więcej i więcej, aż w końcu ojciec, twardy weteran Afganistanu, wyrzucił go z domu. Kola widywał Jurija, który najpierw sam został punkiem, a potem do alkoholu doszły narkotyki i w końcu jego kochany Jurka stoczył się na dno. Aż w końcu pewnego dnia zadzwonił telefon. Okazało się, że milicja wezwała starego i Kolę na identyfikację zwłok. Kola, wówczas szesnastoletni, przeżył szok, gdy zobaczył ciało swojego brata. Bezzębny, wyniszczony alkoholem i krokodilem⁶ Jura został kilkakrotnie pchnięty nożem i zmarł po przebiciu ściany serca. Milicja, nie przejmując się zanadto śmiercią młodego „dżanki”⁷ szybko umorzyła sprawę „z powodu niewykrycia sprawcy”. A młody Kola, który po cichu podziwiał brata, w tym dniu porzucił wszelkie buntownicze ideały i postanowił, że wstąpi do armii. Zdał maturę na tyle, na ile było to konieczne i z kwitem w ręku ruszył do punktu werbunkowego. Ponieważ był wysportowany, dostał przydział do desantu, z czego się ucieszył. Jako dwudziestolatek został żołnierzem kontraktowym i załapał się na początek wojny w Czeczenii w 1994 roku. Tam, wykorzystując swoją inteligencję, kilka razy nie tylko nie dał się zabić, ale także uratował dwóch kolegów, za co awansowano go na kaprala i wpadł w czujne oczy rekruterów z FSB. Ci zaproponowali mu przeniesienie do formacji lepiej wyposażonej, lepiej opłacanej i bardziej elitarnej. I tak Kola trafił do Alfy – budzącej grozę jednostki specjalnej FSB. Po odbyciu ciężkich, trudnych szkoleń wszedł do formacji, ale wciąż był na okresie _prismotrywania_. Oznaczało to, że starsi stopniem i stażem bacznie mu się przyglądają i pilnie śledzą każdy ruch młodego kandydata na operatora. W drugiej wojnie czeczeńskiej nie brał udziału, bo kiedy jeden z kolegów rozchorował się od zjedzenia źle zamkniętej konserwy, Kola został włączony do cichej operacji FSB w Kosowie, nazywanej w żargonie CIA⁸ „black ops”.
Było to wielkie wyróżnienie. Mimo że osobiście nie miał zlikwidować celu, to miał odegrać rolę, która umożliwiała kapitanowi czystą, dogodną pozycję do oddania strzału. Dzięki temu nie tylko widział błyskawiczną akcję, ale również twarz wroga Rosji. Kola trochę się zdziwił, że był to niemłody człowiek w lekko podniszczonym garniturze o inteligentnych rysach twarzy. Nie jakiś prymitywny czeczeński gangster z Groznego. Cel był prowadzony przez ciemnowłosą kobietę o pięknych rysach spokojną uliczką w stronę kawiarni. Starał się zachowywać spokój, ale Kola widział, że rzuca za siebie nerwowe spojrzenia.
Godzina była dość wczesna, więc na ulicy był stosunkowo niewielki ruch. Tym bardziej, że Pristina wciąż dopiero podnosiła się z wojennych zniszczeń. Kola nie wiedział kim jest ów człowiek. Nie miał zresztą czasu na dalsze przyglądanie się. Wystarczyła mu wiedza, że człowiek ten jest niebezpiecznym terrorystą, który stanowi zagrożenie dla jego kraju. Widział jak mężczyźnie i kobiecie w bezpiecznej odległości towarzyszy niczym cień Stiopa – ubrany w cywilne ciuchy. Ewidentnie podjął parę około dwustu metrów przed kawiarnią. Porucznik był ubrany jak miejscowi, z długimi włosami wystającymi spod niebieskiej bejsbolówki. Pod kurtką miał schowany mały karabinek AKSU i pistolet Giurza, wyposażony dodatkowo w tłumik. Gdyby kapitan chybił, to on miał być awaryjnym wykonawcą wyroku. Gdyby jednak strzały były celne, miał on ocenić, czy cel na pewno nie żyje. Dodatkowo Kola i Stiopa mieli wywołać zamieszanie na ulicy, w trakcie którego miało dojść do ataku.
Ze Stiopą mieli spotkać się na rogu, wpadając na siebie, a w wywołanym zamieszaniu i pozorowanej bójce miały paść strzały w powietrze. To odstraszyłoby ewentualnych gapiów, a kapitan Andrjejew miał zastrzelić cel ze swojego Wintorieza. Gdyby kapitan z jakiegoś powodu chybił, wtedy Siergiej udając, że chce zabić uciekającego Kolę zlikwidowałby cel. Wszyscy ewentualni świadkowie potwierdziliby, że przechodzień był przypadkową ofiarą kłótni.
Widząc idącą parę, Kola przyśpieszył kroku. Wyłapali się ze Stiopą dużo wcześniej wzrokiem, obaj dali sobie umówione, rozumiane tylko przez nich znaki. Polowanie się rozpoczęło, a oni stanowili nagonkę. Przeszli po około sto pięćdziesiąt metrów. Kola obserwował jednym okiem starszego mężczyznę, prowadzonego przez ciemnowłosą kobietę. Przeszedł na drugą stronę ulicy, wchodząc na kurs kolizyjny z Siergiejem. Delikatnie dotknął dłonią maleńkiej słuchawki, tkwiącej w jego uchu. Nadchodził czas.
– Sfora, meldować się – usłyszał głos kapitana.
– Pies dwa, na pozycji – odezwał się Stiopa.
– Pies trzy, na pozycji – powiedział cicho Kola. Przyklejony do gardła mikrofon dobrze wyłapywał dźwięki, więc słyszał lekkie posapywanie kolegi. Sekundę później zameldował się także czwarty z nich, Misza, zabezpieczający im odwrót. Na koniec Pies pięć i sześć potwierdzili, że zabezpieczają trasę awaryjnej ewakuacji z miejsca akcji.
– No to do roboty – rozkazał Andrjejew.
Dwa podwójne kliknięcia przyciskiem nadawania były sygnałem, że obaj operatorzy zrozumieli polecenia. Stiopa wyprzedził parę i ruszył w stronę zakrętu. Nadchodzący z naprzeciwka Kola przyśpieszył. Za moment miało się zacząć.
…i nagle poczuł, jak zderza się z wyższym i mocniej zbudowanym Siergiejem. Czas był idealny. Nogami wpakował się dokładnie w torbę z zakupami. Tak, jak było zaplanowane.
– Jak łazisz, durniu! Patrz co narobiłeś! – wydarł się porucznik.
– A ty? Nie widzisz gdzie idziesz, kretynie? – odpowiedział tak samo Kola.
– Co żeś, ścierwo, powiedział??
– Idź na chuj!
– Ach ty kurwa twoja mać… – Stiopa zamachnął się pięścią i trafił kaprala w ramię. Ten przyjął postawę i zrewanżował mu się prostym na szczękę. Porucznik odbił go bez wysiłku i sięgnął pod bluzę, wyciągając Giurzę. Wycelował ją, zdawałoby się wprost w Kolę, jednak młody funkcjonariusz FSB wiedział, że faktycznie celuje około półtora metra nad nim.
– Won do domu, bo ubiję jak psa! – ryknął z nienagannym akcentem po serbsku.
Kola nieuchwytnie obejrzał się za siebie. Para za nimi przystanęła, zdzwiona tym, co się dzieje przed nimi.
– Ty kurwo Milosevicia, jeszcze się ostałeś w Prisztinie?!
W odpowiedzi, Stiopa strzelił dwa razy. Wystrzały były na tyle głośne, by odstraszyć innych przechodniów. I choć o tej porze było ich niewielu – zadziałało. Ludzie padli na ziemię. W tym samym momencie kapitan, przyczajony w oddalonym 10 metrów od celu rogu uliczki, miał czysty cel. Nacisnął spust i posłał dwa pociski – w klatkę piersiową starszego mężczyzny. Oba sięgnęły celu. Pociski 9x39 mm, choć miały mniejszą energię, niż amunicja karabinowa, dodatkowo zmniejszoną przez tłumik Wintoreza, uderzyły bezlitośnie. Szybko padł trzeci strzał masakrując twarz mężczyzny. Kobieta, która towarzyszyła tajemniczemu mężczyźnie uchyliła się zręcznie, kiedy na ścianę chlupnęła krew i mózg zabitego. Był martwy już w momencie, kiedy padał na ziemię. Mimo to Stiopa podszedł i sprawdził. Nogi zabitego kopały glebę w śmiertelnych drgawkach, jednak stan jego twarzy wskazywał, że nie żyje. Kola także rzucił okiem. Widywał już trupy, śmierć nie robiła na nim wrażenia. Tym bardziej, że tym razem, jak słyszał, zabili wroga jego kraju. Ale czasu na podziwianie nie było.
– Czego stoisz? Spierdalaj! – usłyszał Kola w słuchawce.
Kola uciekając obejrzał się jeszcze, szukając prowadzącej zastrzelonego kobiety, ale ona dawno zniknęła.
Strzały na pewien czas odstraszyły potencjalnych świadków. Zaczęli biec w górę ulicy, tam miała czekać na nich ubezpieczająca ewakuację dwójka operatorów w samochodzie. I faktycznie, po przebiegnięciu dwustu metrów, wskoczyli do forda escorta, który z miejsca ruszył w sobie znanym kierunku. W oddali było już słychać policyjne syreny. To, co Koli zdawało się trwać pół godziny, w rzeczywistości trwało mniej niż dwie minuty. Dachy Pristiny ginęły za nimi, a Kola zastanawiał się, kim była tajemnicza piękność pachnąca jaśminem…
***
Kilkadziesiąt godzin później, ubrani w mundury WDW, operatorzy Alfy wyjeżdżali z Kosowa. Starsi służbą zapomnieli już o zdarzeniu sprzed niespełna dwóch dni. Ot, kolejna, rutynowa robota na Bałkanach, jakich wiele. Ale nie Kola. Nie wiadomo czy bardziej utkwiła mu w głowie szybkość akcji, czy kobieta, która przyprowadziła terrorystę. Był jeszcze młody i choć swoje przeżył, to nadal rozpamiętywał szczegóły.
Kapitana nie było. Stiopa siedział pod drzewem oparty o cienki pień i palił z neutralną miną papierosa. Kola przysunął się do niego, żeby złapać trochę cienia i sam zapalił.
– No, co tam, Kolka? – powiedział dobrotliwie starszy stopniem.
– Myślę sobie, Stiopa, że te Bałkany dla nas to wakacje w porównaniu do Czeczenii. Dobrze jest wracać ze wszystkimi towarzyszami w całości.
– Pamiętaj młody, że zginąć można nawet podczas banalnej akcji, nie tylko na froncie. Nigdy nie lekceważ misji i przeciwnika – pouczał Siergiej.
– Oczywiście panie poruczniku – odpowiedział ze zrozumieniem Kola.
Przez chwilę panowało milczenie. Ale Kola, młody i wciąż ciekawy świata wyraźnie był w nastroju do rozmowy.
– Dziękuję za zaufanie i mimo że jestem na okresie próbnym, to mogłem wziąć udział w operacji.
Stiopa spojrzał na niego krzywo, zaciągnął się dymem, i burknął – przez wzgląd na naszą przyjaźń z dzieciństwa nie spierdol tego. Rozumiesz?
– Tak jest – odpowiedział Kola, po czym ośmielony zapytał – Jak myślisz, kogośmy ubili?
Tym razem chyba jednak rozzłościł kolegę. Stiopa odwrócił ku niemu twarz, zmrużył oczy i dopiero teraz Kola zobaczył, że mają one szary kolor. „Jak dym nad płonącą serbską wioską” – pomyślał młodszy żołnierz i prawie się roześmiał.
– Nie bądź taki ciekawski, Kolka. W tym zawodzie to nie popłaca.
– Siergiej, ja nie…
Co „nie” nie dane mu było dokończyć. Powietrze przeszył ostry świst i kilka centymetrów nad jego głową coś mocno stuknęło o pień drzewa. Kola instynktownie wykonał „padnij”. Zobaczył sterczącą z pnia rękojeść noża desantowego Giurza, ostrze było wbite w pień na dobrych kilka centymetrów. Rozejrzał się z przerażeniem i zobaczył stojącego kilka metrów od niego kapitana. Zaczął gramolić się z ziemi.
– Kapralu Sawinkow, _smirno⁹_! – ryknął kapitan Andrjejew i Kola poderwał się do pozycji przepisowej tak szybko, że na zawodach sportowych batalionu ani chybi zdobyłby medal. Obok niego, również w postawie zasadniczej stał wyprężony jak struna Stiopa. Był starszy stopniem więc postanowił wziąć na siebie ciężar zameldowania się oficerowi. Ale Kola czuł, że był wściekły.
– Panie kapitanie, porucznik Łabuszew melduje…
– Spocznij. Możecie odejść poruczniku.
Stiopa dał spocznij, ale jeszcze stał wyprężony.
– Panie kapitanie, melduję…
Kapitan podszedł powoli. Spojrzenie miał nieprzeniknione a usta zacięte. „Niedobrze” – pomyślał Kola.
– Spierdalajcie stąd, poruczniku. Ewidentnie trzeba podszkolić indywidualnie naszego stażystę – powiedział zaskakująco spokojnym głosem kapitan, wyciągając z pnia nóż, którym rzucił kilkanaście sekund wcześniej. Ostrze wbiło się mocno, więc napiął mięśnie, ale wyjął nóż bez widocznego wysiłku i schował do pochwy na biodrze. Kola został sam. Uznał za stosowne zameldować się i już otwierał usta, gdy kapitan zbliżył się do niego o dwa kroki i gestem nakazał milczenie. Przyglądał się przez chwilę młodemu operatorowi. Tak jak naukowiec ogląda pod lupą ciekawy okaz żuka-gnojaka z plamką na pancerzu.
– Co was tak ciekawi, Sawinkow? – zapytał pozornie spokojnie.
– Nic takiego, panie kapitanie – odpowiedział wyprężony Kola, patrząc prosto przed siebie. Widział, jak koledzy z grupy patrzą na nich ukradkiem.
– No, Sawinkow, słyszałem waszą rozmowę. Tacy jesteście ciekawscy?
– Melduję, że nie jestem, panie kapitanie!
Oficer wreszcie dopiął pochwę noża. Stanął o pół kroku przed Kolą, popatrzył mu prosto w oczy.
– A kim wy, kurwa, jesteście, Sawinkow, żeby się interesować personaliami?
– Melduję, że nikim, panie kapitanie!
– A może jesteście obcym kretem? No właśnie. Pytań zadajecie dużo. No więc powiem wam, Sawinkow, żebyście tacy ciekawscy nie byli, bo… – urwał nagle. Nad polanką panowała cisza, przerywana odpalanymi motorami wozów. Kapitan milczał dłuższą chwilę, mierząc młodego żołnierza nieprzeniknionym spojrzeniem.
– Sawinkow, co my tu robimy? – wrzasnął nagle wprost do ucha starszego szeregowego. Tak, że aż zabolało.
– Wypełniamy obowiązek służbowy wynikający z postanowienia prezydenta Federacji Rosyjskiej o udziale wydzielonego komponentu sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej w Republice Serbskiej w celu powstrzymania rozlewu bratniej krwi i zatrzymania wrogów z NATO, Panie kapitanie!
– Bardzo dobrze, Sawinkow. A skoro tak, to powiedzcie mi – na jaki chuj jasny jesteście tacy ciekawscy? Rozkazy wam nie wystarczą?
– Melduję, że wystarczą, panie kapitanie!
– No właśnie. Więc nie interesujcie się tym, co wykracza poza wasze kompetencje, kapralu, bo kiepsko skończycie. Jasne?
– Tak jest, panie kapitanie!
Oficer przez chwilę milczał. Nagle, umykającym oku ruchem złapał młodego żołnierza za kark.
– Słuchajcie mnie uważnie i zapamiętaj Sawinkow. Wczoraj przede wszystkim wypełniliśmy nasz obowiązek wobec Federacji Rosyjskiej. Zabiliśmy terrorystę, który zagrażał bezpieczeństwu naszej _Rodiny_. To powinno wam wystarczyć. Czy wystarcza, Sawinkow?
– Tak jest panie kapitanie!
– Zatem będziecie zadawać kolejne pytania?
– Nie, panie kapitanie.
– Bardzo dobra odpowiedź, kapralu. Do wozu. Za chwilę wyruszamy.
– Tak jest panie kapitanie – Kola ruszył w stronę konwoju.
Był dwa kroki od drzewa, gdy ponownie zatrzymał go głos starszego stopniem.
– Sawinkow?
– Na rozkaz!
– W mojej ocenie spisaliście się dobrze. Po powrocie ujmę to w raporcie. Macie talent i nie zniszczcie tego. Za tą akcję zostaniecie z nami na stałe i awansujecie na sierżanta. Dodatkowo w nagrodę powiem Wam, że my wyrwaliśmy chwast i zasialiśmy ziarno, które za kilka lat wykiełkuje na solidne, mocne drzewo. Zrozumieliście?
Kola potaknął skwapliwie. Choć nie rozumiał, oczywiście, nic.
– A teraz spierdalajcie stąd.
Kola pośpiesznie ruszył w stronę wozu. Był dumny z tego, co usłyszał o sobie. Jednak dopóki nie zobaczy rozkazu na piśmie, to wolał nie cieszyć się na zapas. Zręcznie wdrapał się do środka i usiadł przezornie dalej od Stiopy. Chwilę później konwój ruszył. Dwadzieścia minut później dojechali do granicy i po krótkiej odprawie przekroczyli ją. A młody, 24-letni Nikołaj Siergiejewicz Sawinkow zniknął wśród kadr FSB. Podobnie jak Kosowo i tysiące ofiar, dla których ta wojna stała się wielkim cmentarzem, którego mieli już nigdy nie opuścić żywi. Kola Sawinkow nie wiedział, że stał się częścią historii Kosowa, Europy i świata. Podobnie jak kapitan Andrjejew, który oddał później życie w jednej z wielu rosyjskich wojen.
Z całej szóstki do obecnych czasów przeżyć miało zresztą tylko czterech operatorów elitarnej Alfy FSB. Porucznik Stiopa, chorąży Misza Łysenko, sierżant Jurij Valentynowicz i Kola, którzy wiele lat później odebrali z rąk prezydenta Federacji Rosyjskiej wyróżnienia za zupełnie inną wojnę, w innym miejscu i na innym kontynencie. Trup, którego zostawili za sobą pozostał dla nich anonimowy. Podobnie jak kobieta, która wystawiła go na śmierć, a znana była pod kryptonimem Veštica. Mało kto jednak wiedział dlaczego. A Kolę przestało to obchodzić po rozmowie z kapitanem. Po przekroczeniu granicy, szybko przypomniał sobie, że Serbki są piękne, a on dawno nie miał kobiety. Ziemia zaś kręciła się dalej, w pogardzie mając mrówcze wysiłki Rosjan, Amerykanów, Serbów, Albańczyków i sześciu miliardów wszystkich innych zamieszkujących ją ludzi.ROZDZIAŁ II. GATE 31
ROZDZIAŁ II
Gate 31
Jelena Gałatinowa zwyczajnie lubiła Ochryd. Urokliwe, mocno turystyczne miasteczko dawało jej oddech od przytłaczającej i brzydkiej Moskwy, w której pracowała i smutnych, betonowych miast Serbii i postrzelanych, wciąż podnoszących się z ruin miejscowości Kosowa. Czuła w niej tchnienie historii, jej realny dotyk. A lubiła historię. Lubiła też, szczerze powiedziawszy, jeden z tutejszych deserów. „Toplo-ladno” był to czekoladowy fondant, podawany na ciepło z gałką lodów śmietankowych, który nigdzie nie smakował jej tak, jak w Ochrydzie. Szczególnie, kiedy siedziała w swojej ulubionej restauracji Lion Orhid, z zapierającym dech w piersi widokiem na jezioro. Mogła też pozwolić sobie na więcej, niż w mocno muzułmańskim Kosowie, czy ponurej Serbii, więc przed wyjściem na piękne uliczki miasta wsunęła się w obcisłe dżinsy, podkreślające jej powabną sylwetkę, bluzkę z głębokim dekoltem, odsłaniającym pełne, kształtne piersi i lekką, białą marynarkę. Czuła się swobodnie i seksownie – dokładnie tak jak chciała. Lubiła zresztą rzucane jej ukradkiem przez mężczyzn spojrzenia, płochliwe jak sarny w podmoskiewskim rezerwacie Łosinyj Ostrow, które widziała podczas jednej ze szkolnych wycieczek jako dziecko. Jeszcze bardziej lubiła wściekłość i zazdrość we wzroku ich partnerek… Uśmiechnęła się do siebie. Bawiło ją pożądanie różnych przepełnionych testosteronem samców, którzy jej nie znali i patrzyli na nią tylko z perspektywy pięknej buzi. Była bardziej inteligentna od większości z nich i doskonale potrafiła to wykorzystywać, nie wahając się, kiedy było trzeba użyć swojego ciała jako broni. Kiedy się orientowali, że wpadali w pułapkę, zwykle było za późno.
Dzień był piękny – ciepły ale nie upalny. Słoneczny, ale nie kłujący w oczy promieniami bałkańskiego październikowego słońca. Od Jeziora Ochrydzkiego powiewał lekki, przyjemny wiatr, który bawił się jej rozpuszczonymi, gęstymi i ciemnymi włosami, w których wciąż nie było jeszcze siwizny. Miała dobre geny po matce i cieszyła się z tego. Tym bardziej, że dziś było to jej potrzebne. Szła na spotkanie z jednym ze swoich agentów. A choć profesjonalna była w każdym calu i nie pozwoliła sobie nigdy na nic więcej, doskonale wiedziała, jak bardzo podoba się majorowi Tomislavowi Todriciovi z serbskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Spotkała się z nim w tym mieście, bo choć Serbia sprzyjała rosyjskiej polityce, to sztuka jest sztuką i agenta należy chronić. Szczególnie uplasowanego tak wysoko. A ponieważ Todrić akurat miał wolne i przebywał w Ochrydzie, Gałatinowa mająca kryptonim Veštica, czyli Wiedźma nie namyślała się długo i ruszyła do Macedonii. Dobrze czuła się w Czarnogórze, Ochryda był jednym z jej ulubionych miast Bałkanów. Szła więc przed siebie uliczkami kurortu, od czasu do czasu zarzucając wdzięcznie głową, poprawiając delikatnie włosy, a nawet rozdając kilka uśmiechów szczególnie przystojnym turystom. Zdecydowanie była w dobrym nastroju, więc mogła pozwolić sobie na niewielkie odprężenie.
Nie mogła za to pozwolić na odprężenie w relacjach Serbii i Kosowa. Belgrad, pomimo bardzo dobrych relacji z Moskwą, starał się prowadzić swoją politykę. A przynajmniej tak się wydawało politykom z placu Nikoli Pasicia numer 13. Tego, by marzenia nie wymknęły się zanadto spod kontroli pilnowała zaś Piąta Służba. A tę na Bałkanach reprezentowała Jelena Gałatinowa. Do tego, między innymi, potrzebowała Todricia. Z tego powodu pilnowała go i chroniła.
Zwerbowała go trzy lata wcześniej, jeszcze jako obiecującego kapitana serbskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Jego wuj Dragan był w MSW zastępcą szefa kadr, przez co siłą rzeczy znalazł się w orbicie zainteresowania FSB. Najpierw on, a potem Tomislav gładko wpadli w sieć. O ile stary był komunistą z przekonania, o tyle bratanek poszedł w stronę nacjonalizmu. To stało się podstawą werbunku. Wystarczyło zagrać na nostalgicznej nucie Wielkiej Serbii, prawicowych poglądach i sukcesywnie upewniać w przewadze prawosławia nad bośniacko-kosowskim islamem. To wuj zresztą wytypował Tomislava jako kandydata do werbunku, a FSB nie zwykło przepuszczać takich okazji.
W zasadzie Gałatinowa praktycznie nie musiałaby mu nawet płacić, bo Todrić z dużym zaangażowaniem wypełniał powierzane mu zadania, ale nie ma gorszego osobowego źródła informacji niż ten działający za darmo. W żadnej służbie na świecie nie ufa się fanatykom, którzy niespodziewanie mogą zmienić poglądy. W odróżnieniu od wielu oficerów FSB, Jelena gardziła fanatykami bardziej niż zwykłymi, opłacanymi agentami. Uważała, że ci opłacani za swoją pracę byli bardziej stabilni od ideowców. „Wzięli pieniądze to wiedzą, że sprzedali kraj i duszę więc nie odlatują w swoje utopijne wyobrażenia” – mawiała.
Kiedy więc stary zszedł z panteonu, bo ponad majestat Wielkiej Serbii ukochał majestat rakiji, Jelena nie szczędziła pieniędzy rosyjskiego podatnika na wynagradzanie bratanka. Po części dlatego, że jako oficer Departamentu Policji Granicznej był znakomitym źródłem informacji, a po części dlatego, że zwyczajnie podobał się jej ten wysoki i przystojny brunet. Jelena dobrze zbadała jego przeszłość i łatwo odkryła, że w akademii MSW przyjaźnił się z oficerem, który trafił później do pewnej niewielkiej komórki MSW, która zajmowała się Kosowem. To było dla Gałatinowej jeszcze bardziej interesujące. Zaopiekowała się więc Todriciem. Podczas przyjęcia, organizowanego z jakiejś okazji przez MSW „przypadkiem” wpadła na kapitana, który przeprosił ją z galanterią za nieostrożne potrącenie. Przedstawiła mu się wtedy jako pracownica jednego z departamentów rosyjskiej ambasady w Belgradzie. Tak jak oczekiwała, oficer nie miał z tym zbyt wielkich problemów. Przegadali wtedy połowę przyjęcia. Zaproponował jej kawę tydzień później, na co ona początkowo nie chciała się zgodzić, ale ostatecznie przystała na ofertę. W łóżku wylądowali jednak dopiero za trzecim razem. Z pewną satysfakcją przyznała wtedy, że było warto, bo Todrić był obdarzony nie tylko bystrym umysłem, ale też pokaźnych rozmiarów przyrodzeniem i kiedy po raz pierwszy zdjął spodnie, Gałatinowej aż błysnęły oczy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. BTR-60 – kołowy transporter opancerzony produkcji radzieckiej, wyposażony w wielkokalibrowy karabin maszynowy kal. 14,5 mm oraz karabin maszynowy kal. 7,62 mm. Załogę stanowią dwie osoby, może też zabrać do 14 żołnierzy desantu.
2. KFOR – skrót od Kosovo Force. Międzynarodowe siły pokojowe NATO, działające na terenie Kosowa. Powołane do życia w 1999 r., w Kosowie znajdują się do dziś. Do 2003 r. w ramach sił KFOR znajdował się także kontyngent rosyjski.
3. FSB (ros. Федеральная служба безопасности Российской Федерации) – Federalna Służba Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Największa rosyjska służba specjalna, utworzona w 1995 r., odpowiedzialna za kontrwywiad i bezpieczeństwo wewnętrzne Federacji Rosyjskiej oraz niektóre działania wywiadowcze, dywersyjno-sabotażowe, ochronę antyterrorystyczną i zabezpieczenie interesów ekonomicznych i politycznych Rosji.
4. WSS Wintoriez (ros. ВСС – винтовка снайперская специальная – specjalny karabin snajperski) – wytłumiony karabin wyborowy kal. 9 mm produkcji rosyjskiej. Używany przez oddziały specjalne oraz jednostki desantowe i rozpoznawcze.
5. Lejtnant (ros. лейтенант) – porucznik.
6. Krokodil (ros. Крокодил) – popularny w Rosji, tani narkotyk, pochodna morfiny. Ze względu na barwienie skóry na zielono od zanieczyszczeń został nazwany „krokodylem”.
7. Dżanki (ros. Джанки) – pogardliwie: ćpun, menel.
8. CIA (ang. Central Intelligence Agency) – amerykańska, cywilna służba specjalna odpowiedzialna za wywiad i analizy strategiczne.
9. Smirno (ros. смирно!) – baczność.