Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W cieniu imperium. Kulisy ukraińsko-rosyjskiej wojny kulturowej - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
52,99

W cieniu imperium. Kulisy ukraińsko-rosyjskiej wojny kulturowej - ebook

Ahejewa bada tę wojnę taką, jaka była: z natarciami i odwrotami, z planowanymi kampaniami i nieświadomie spontaniczną partyzantką, ze zdrajcami, bardziej podobnymi do więźniów, jak Mykoła/Nikołaj Hohol, i oczywiście z rabusiami, jak Michaił Bułhakow.

Z przedmowy Oksany Zabużko

 

Ukraińska walka o niezależność od rosyjskiego imperium trwa od setek lat. Jeśli nie na arenie politycznej czy militarnej, to na gruncie literatury i kultury. Bo cel Rosji – nieważne czy carskiej, sowieckiej czy putinowskiej – pozostaje niezmienny: zmiażdżyć odrębność Ukrainy, zawłaszczyć jej dokonania i sfałszować historię.

To dlatego historia ukraińskiej kultury to w rzeczywistości – jak ukazuje Wira Ahejewa, krytyczka literacka i filolożka – historia oporu przeciwko imperium. Ukraińscy twórcy toczyli bój o wszystko: język (zwany pogardliwie „małoruskim”), folklor, a nawet pamięć.

Walka nigdy nie odbywała się na równych zasadach, bo imperium raz po raz sięgało po realne i zabójcze środki nacisku. Zasięg rosyjskiej machiny kolonialnej jest tak olbrzymi, że w ukraińskim sprzeciwie z łatwością można dostrzec echa również polskich zmagań.

Książka Ahejewej to nic innego jak kronika trwającej od pokoleń wojny kulturowej.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8891-1
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Oksana Zabużko

NOTATKI DO HISTORII NIEZAKOŃCZONEJ WOJNY

Zbiór szkiców literackich Wiry Ahejewej W cieniu imperium ukazał się w Ukrainie pod koniec 2021 roku, a w ciągu roku sprzedało się łącznie ponad 12 000 egzemplarzy. Nieczęsto się to zdarza w przypadku postkolonialnej krytyki literackiej (bo o nią chodzi – nie bez powodu w tytule zaszyto, jako wskazówkę dla czytelnika, aluzję do Trubadurów imperium Ewy M. Thompson). Nawet na bogatszym rynku książki (a ukraiński rynek książki, który do 2014 roku ledwie tlił się pod ekspansją rosyjskiego rynku, bynajmniej nie należy do zamożnych!) dla takiej publikacji byłyby to przyzwoite cyfry. A należy pamiętać, że był to wojenny rok: z kilkumiesięcznym paraliżem całego rynku wydawniczego, zakłóconą logistyką i utratą milionów czytelników, dla których ukraińska książka znalazła się poza zasięgiem, podobnie jak państwo. (Nowym i coraz bardziej bolesnym doświadczeniem dla mnie jako pisarki jest podpisywanie po europejskich spotkaniach moich ukraińskich książek Ukraińcom, którzy uciekając przed wojną, zabierali je ze sobą z domu, bo wiedzieli, że bez względu na to, dokąd pojadą w Europie, tam ich nie znajdą; ukraińskie książki nie mają międzynarodowej dystrybucji i nie ma mowy o dostępie do nich na terenach okupowanych przez Rosję – tam, jak w XIX wieku w czasach ukazu emskiego, daj Boże nie zostać „wyczyszczonym” razem z książką…). Tak więc W cieniu imperium śmiało można uznać za bestseller. I śmiem twierdzić, że nie tylko nazwisko autorki – nawet jeśli należy do niekwestionowanych autorytetów w swojej dziedzinie i jest kultową postacią wśród filologów z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej (z moich obserwacji wynika, że kimś podobnym w Polsce pokolenie wcześniej była Maria Janion) – było przyczyną tak niezwykłego sukcesu czytelniczego. Zakulisy imperium czytają niefilolodzy i ci, dla których Mohylanka to „uniwersytet snobów” dla „lewaków i feministek”, oraz zupełni profani: narzekający na Goodreadsie na „akademicki styl” (całkiem niesłusznie!) i niezrozumiałe słowo „konotacja” – a jednak z westchnieniem dający „pięć gwiazdek” i określający „must readem”. To właśnie ta książka ostatecznie uczyniła Wirę Ahejewę publiczną intelektualistką, pociągnęła ją za sobą „do ludzi” – na ekrany telewizyjne i do audycji radiowych, do sieci społecznościowych i na wideo­blogi, gdzie teraz z prawdziwie akademicką cierpliwością odpowiada na ignoranckie pytania nie tylko studentów pierwszego roku, ale całej Ukrainy. Krótko mówiąc, niezależnie od jej woli książka wyprowadziła ją z akademickiej bańki, w której profesorka filologii, wykładowczyni Akademii Kijowsko-Mohylańskiej i autorka ponad dwudziestu książek o historii literatury ukraińskiej od XIX do XXI wieku spędziła ponad trzydzieści lat i gdzie czuła się zupełnie komfortowo.

A zatem kilka słów o tej bańce. Wira Ahejewa rozpoczęła karierę naukową w Instytucie Literatury Ukraińskiej Akademii Nauk, gdzie w latach dziewięćdziesiątych, na fali intelektualnej emancypacji początków niepodleg­łości, współtworzyła seminarium feministyczne Sołomii Pawłyczko, które najbardziej przyczyniło się do „zrewolucjonizowania” ukraińskiej krytyki literackiej, zdrętwiałej w sowieckiej stagnacji. Później zaczęła prowadzić swój pionierski kurs literatury kobiecej XIX i XX wieku na najbardziej postępowej (i podobnie jak czterysta lat temu najsilniejszej humanistycznie) uczelni kraju – Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, a po tragicznej śmierci Sołomii Pawłyczko została jednogłośnie uznana przez filologiczny cech za niepodzielną „matriarchinię” ukraińskiego feministycznego literaturoznawstwa. Przynajmniej dwie z jej feministycznych prac cieszą się powszechnym uznaniem – czytaj: są „klasyką gatunku”, obowiązkową do cytowania nie tylko w dysertacjach.

Pierwsza to monografia z 1999 roku Poetka przełomu wieków – o Łesi Ukraince, ponieważ cały ukraiński feminizm lat dziewięćdziesiątych rozpoczął się zaraz po ukraińskim wydaniu Drugiej płci Simone de Beauvoir (1993), z „ponownym odkryciem” Łesi Ukrainki. (Nawiasem mówiąc, to właśnie Ahejewa kierowała także pracami naukowymi nad pierwszym kompletnym, czternastotomowym, naukowym wydaniem utworów Ukrainki, które szczęśliwie zdążyło się ukazać przed wojną, w 2021 roku, i tym samym zaskakująco symbolicznie wyznaczyło kolejny „przełom wieków” – koniec nowej belle époque, którą już, zdaje się, można datować na lata 1989–2022…). Nieprzypadkowo esej poświęcony Łesi Ukraince w książce W cieniu imperium jest najbardziej „zwięzło-konspektowym” ze wszystkich: w końcu najtrudniejszym zadaniem dla każdego badacza jest zreferowanie na około dwudziestu stronach tego, co napisało się na kilkuset, a o czym wie się więcej, niż będzie można napisać przez całe życie. Jednak sama obecność w zbiorze takiego „autoreferatu”, wstawionego jako niezbędny element układanki, pokazuje, że nie są to rozproszone eseje (autorka nieco kokietuje czytelników oryginalnym podtytułem) – ale „puzzle”, kompletna książka ze swoją wewnętrzną logiką, przejrzystą chronologiczną i semantyczną strukturą. I tę integralność z pewnością odczuli ci, którym obce jest słowo „konotacja”, czytelnicy, którzy na portalach społecznościowych określili W cieniu imperium „podręcznikiem dla dorosłych” (a żaden jakkolwiek specjalistyczny „podręcznik” literatury ukraińskiej oczywiście nie może się obejść bez Łesi Ukrainki!).

Jeśli jednak mówimy o krytyce feministycznej, głównym osiągnięciem Ahejewej w tej dziedzinie jest fundamentalna praca z 2002 roku Przestrzeń kobiet: dyskurs feministyczny w literaturze ukraińskiej – książka, która od dawna jest podręcznikiem na wydziałach filologicznych, która miała kilka dodruków i nawet została przetłumaczona w Rosji – w tych pozornie jeszcze „wegetariańskich” (w rzeczywistości oczywiście nie) latach, kiedy zwolenników zachodnich naukowych teorii nie uznawano jeszcze za „zagranicznych agentów”, a Ukraińców, którzy nie chcieli się rusyfikować, za „nazistów”. Był taki okres, kiedy wydawało się nawet, że możliwy jest normalny dialog kulturowy między Rosją a Ukrainą (nie żebyś­my nie widzieli, że przez cały ten czas trwała druga wojna czeczeńska, a jakieś dziwne skrajne ugrupowania, jak Partia Polityczna Putina i innego rodzaju rosyjskie agentury, rejestrowano w Ukrainie i otrzymywały one finansowanie nie wiadomo skąd, ale wciąż wydawało się – jak nadal z oddali wydaje się wielu Europejczykom – że to „nie cała Rosja” i że poza instytucjami władzy możliwe było istnienie przestrzeni swobodnego myślenia i wymiany idei).

Autorce należy przyznać, że do perspektywy współpracy ukraińsko-rosyjskiej była zawsze nastawiona cum grano salis. Jako feministka przez lata ostrzegała, że nie warto przeceniać międzynarodowej kobiecej solidarności, ponieważ kobiety, nawet w organizacjach kobiecych, działają pod presją „narodowego” epistemicznego pola, a rosyjskie feministki w sytuacji wyboru między dwiema lojalnościami, rosyjską i feministyczną, zawsze wybiorą tę pierwszą, staną po stronie „swojego” patriarchatu przeciwko ukraińskim „siostrom” (jak okazało się w 2014 roku po aneksji Krymu!). Myślę, że znajomość historii literatury ukraińskiej uchroniła Ahejewę przed wieloma złudzeniami właściwymi dla naszych intelektualistów przed 2014 rokiem. W latach jej studiów literatura ta była na wpół zakazana, a na wpół falsyfikowana (dosłownie, bo nawet Szewczenkę w ZSRR drukowano ocenzurowanego!), zatem dla poważnego ukrainisty rozumienie socjotechnik politycznych, za pomocą których imperium ucisza swoich „subalternów” (Ahejewa preferuje ukraiński odpowiednik tego terminu: „podporządkowany”), jest integralną częścią zawodu i osiąga się niezależnie od znajomości utworów Edwarda Saida czy Gayatri Chakravorty Spivak. Można by tu ponarzekać na pewną, że tak powiem, „metodologiczną samotność” studiów ukrainistyczych, ponieważ klasyczne studia postkolonialne, jak wiadomo, konsekwentnie przez dziesięciolecia wykreślały z pola widzenia Imperium Rosyjskie jako „atypowe”, niespełniające wymogów „właściwego” imperium. Jak podkreślał Said w Orientalizmie, spójność jego koncepcji najbardziej utrudniało nawet nie to, że w Imperium Rosyjskim kolonizatorzy i skolonizowani mogli należeć do tej samej rasy białej (Szewczenko w 1847 roku w poemacie Kaukaz – być może pierwszym antykolonialnym utworze literatury światowej – pisze sarkastycznie o rosyjskim niewolnictwie: „Sprzedajemy / Albo w karty przegrywamy / Ludzi… nie murzynów… a takich / co ochrzczeni”), to by się jeszcze nadawało do postkolonialnej interpretacji, przecież Wielka Brytania też miała swoich Irlandczyków, ale Rosja, w przeciwieństwie do imperiów Zachodu, skolonizowała kraje bardziej rozwinięte gospodarczo i kulturowo od niej samej – ten fakt naprawdę wywraca „postkolonialny umysł” do góry nogami. Łatwiej było poświęcić w badaniach jedną Rosję, niż rewidować całą bazę metodologiczną (dokładnie za Heglem: kiedy fakt nie zgadza się z teorią, tym gorzej dla faktu!).

A ponieważ Ukraina, wzięta pod protektorat korony moskiewskiej w statusie państwa hetmańskiego i „przetrawiana” przez tę koronę przez cały XVIII wiek do całkowitej likwidacji jej autonomii politycznej i militarnej, należała właśnie do takich „ekonomicznie i kulturowo wyższych”, to w żaden sposób nie dawało się metodą „projekcji bezpośredniej” – przenosząc na grunt ukraiński wypracowane na Zachodzie schematy teoretyczne – rozwijać w Ukrainie studiów postkolonialnych, w odróżnieniu od feministycznych czy genderowych. (Wśród historyków wciąż toczą się debaty, na ile słuszne jest uważanie Ukrainy za rosyjską kolonię XVIII–XX wieku, a jeśli tak, to od jakiego czasu i w jakich ramach chronologicznych). „Atypowe” imperium, „atypowa” kolonia… Aby zdekonstruować język ukraińskiego „podporządkowanego”, humanistyka musiała szukać innych dróg.

Jedną z nich wyartykułowała Ahejewa. W teorii feministycznej odnalazła – podobnie jak wcześniej Spivak, do której często się odwołuje – najdokładniej zbadane uniwersalne modele systemowego podporządkowania dużych grup ludzkich pozbawionych władzy. Miała na czym się oprzeć, kiedy przeszła od analizy manipulacji wizerunkiem i spuścizną Łesi Ukrainki przez władze radzieckie do studiowania innych pierwszorzędnych ukraińskich pisarzy, nie mniej niż Łesia Ukrainka „cierpiących” w ideologicznym paradygmacie ZSRR. To nic, że byli mężczyznami, a nawet że każdy na swój sposób współpracował z kolonialną administracją. (To ostatnie było zupełnie nie do pomyślenia w etosie Łesi Ukrainki, której dramat Orgia z 1913 roku, wspomniany w książce, jest właśnie kategorycznym „protoegzystencjalnym” testamentem dla artystów zniewolonej przez „Rzym” „Grecji”, mówiącym o wyższości samobójstwa nad kolaboracją. W 1933 roku ów wybór śpiewaka Anteja demonstracyjnie powtórzył „pisarz nr 1” naszego „Czerwonego Odrodzenia”, Mykoła Chwylowy – pakując sobie kulkę w czoło w naumyślnie podobnym anturażu „domowej orgii”, jakby kontynuując w ten sposób ostatni wers Łesi Ukrainki: „Towarzysze, daję wam dobry przykład”. Także fala samospaleń, jaka przetoczyła się przez kraje Europy Środkowej i Wschodniej, „nowo skolonizowane” przez Moskwę w latach 1968–1980 – od Ryszarda Siwca i Wasyla Makucha do Ołeksy Hirnyka i Walentego Badylaka to co najmniej piętnaście samobójstw! – wygląda na dosłowną implementację „testamentu Anteja” i to mimo że „pokolenie Jana Palacha”, którego przedstawiciele stanowili większość ówczesnych „żywych pochodni”, na pewno nie u Łesi Ukrainki czytało o owym „ostatnim akcie oporu” dostępnym dla podporządkowanych!).

W literaturze ukraińskiej okresu sowieckiego nigdy nie brakowało ani dobrowolnego męczeństwa (najsłynniejszym przykładem jest czołowy poeta swojego pokolenia Wasyl Stus, który zginął w sowieckim obozie koncentracyjnym w 1985 roku), ani samobójstw w typie Anteja, zmetaforyzowanego przez Łesię Ukrainkę (w tym samym pokoleniu „szestydesiatnyków” tak wymownie, z programowymi, jak te Chwylowego, zapiskami, targnęli się na swoje życie najwybitniejsi powieściopisarze – Hryhorij Tiutiunnyk i Wasyl Zemlak). Polskiemu czytelnikowi nie trzeba opowiadać długiej historii o kulcie ofiarniczym i romantyzacji poświęcenia, wystarczy zaznaczyć „dla pamięci”, że Ukraińcy też tego dobra mieli pod dostatkiem. Ahejewą interesuje jednak w historii literatury ukraińskiej coś zupełnie innego – strategie przetrwania kultury „podporządkowanej” w warunkach kolonialnej „czystki”, przez co „kolaboranci” zajmują ją znacznie bardziej niż „męczennicy”. I jest to naprawdę fascynująca i niepojęta historia, która dopiero teraz – kiedy Ukraina stawia niespodziewany dla całego Zachodu opór – zaczyna naprawdę zaprzątać umysły slawistycznych wydziałów zachodnich uniwersytetów: jak to w ogóle mogło się wydarzyć, że czegoś już od dawna miało nie być („nie było, nie ma i być nie może!” – zarzekał się w histerii carski minister Wałujew 160 lat przed Putinem; klasyczny etap neurotycznego zaprzeczenia podczas sprawdzania faktów!) – a to do cholery istnieje? Dlaczego jest? Kosztem czego…? Oczywiście, jest to pytanie ważne nie tylko dla Ukraińców. Przypomnę, że w tym samym XX wieku w tej samej części Europy kultura górnołużycka zniknęła z listy kultur słowiańskich po czystkach Hitlera i Stalina, a na listę „zagrożonych” języków UNESCO wpisano białoruski. W obu tych językach w ciągu kilku stuleci istniała bogata literatura i wybitni pisarze, których dziś albo nikt nie potrafi czytać w oryginale, jak w Lipsku, albo których czytelników, jak w Białorusi, pozostało niewielu. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności naszej historii najnowszej, wydawałoby się logiczne, gdyby do tej listy dołączyła literatura ukraińska. W mojej młodości w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych oficjalnie głoszone „zbliżenie” kultur szybko nabierało wówczas rozpędu, to w rzeczywistości oznaczało konsekwentne wchłanianie przez, za Puszkinem, „morze rosyjskie” wszystkich „strumieni słowiańskich”, które jednocześnie z przerażeniem zdiagnozował w Polsce Tadeusz Konwicki (we Wschodach i zachodach księżyca znajduje się wspaniały opis tego, jak Moskwa czynnie zawłaszczała „polskość”!), a w Czechach przebywający już wówczas na wygnaniu Milan Kundera. Ten ostatni w 1984 roku w rozmowie z Philipem Rothem wprost stwierdził, że w dającej się przewidzieć przyszłości Czesi mogą zniknąć jako naród, a świat nawet tego nie zauważy, „jak to już miało miejsce z czterdziestoma milionami Ukraińców” (sic!). To nie pierwszy raz w ciągu ostatnich dwustu lat, kiedy zostaliśmy zaliczeni w poczet umarłych, ale wyrył się on w mojej pamięci przez to, że nie znalazłam wtedy niczego, czym mogłabym zaprzeczyć: żadnego widocznego zasobu, na którym można by się oprzeć, by odnaleźć dla Ukrainy podmiotowość historyczną (podobną do tej, jaką była np. „wieś” dla romantyków czy galicyjski „Piemont” dla elit modernizmu), do tego czasu nic nie ocalało, wszystko zostało „wyczyszczone”. Jedynie diaspora ukraińska, podobnie jak diaspora kurdyjska (sic!), wciąż przypominała światu o naszym istnieniu, uparcie pokazując się na wszelkich międzynarodowych imprezach i domagając się uwolnienia ukraińskich więźniów politycznych, co psuło nastrój podczas zagranicznych tournée Marinie Vlady z Władimirem Wysockim (skarżyła się Władi we wspomnieniach)… To właśnie ta epoka ukształtowała podpułkownika KGB Putina i jego świtę oraz ich starania o ponowne zepchnięcie Ukrainy (a w dalszej perspektywie reszty zdekolonizowanej Europy!) z powrotem w niebyt, który uznawali za normę, można nawet częściowo zrozumieć – w latach po rozpadzie ZSRR stary dyskurs „sowietologiczny” niewiele zmienił się czy to w światowej polityce i środkach masowego przekazu, czy w programach zachodnich uniwersytetów, nie dostrzegli więc dla siebie ze strony Zachodu żadnych zmian ani zagrożeń. Ani slawistyka, ani politologia nie porzuciły rusocentryzmu zapożyczonego jeszcze z carskich narracji i nie zainteresowały się, tak naprawdę, skąd „nieistniejąca” Ukraina się wzięła i jaką „drogą kropelkową” się roznosiła, że głosowaliśmy (90 proc. społeczeństwa!) za nią w ogólnoukraińskim referendum 1 grudnia 1991 roku, choć wcześniej ani jej nie było widać, ani nie było słychać…?¹

Poszukując odpowiedzi na to pytanie, Ahejewa spędziła prawie dwadzieścia lat, książka po książce, badając najwybitniejszych ukraińskich pisarzy „kolaborantów” – tych, którzy nie wyemigrowali, nie zginęli w łagrach czy podziemiu, ale posłusznie zmarli w Ukraińskiej SRR we własnym łóżku i wyprawiono im pogrzeb na koszt państwa. Jeden z jej ulubionych bohaterów, błyskotliwy myśliciel i niezwykle interesujący powieściopisarz Wiktor Domontowycz (Petrow), bez którego nie byłaby kompletna historia europejskiej powieści intelektualnej, został zwerbowany przez NKWD w latach trzydziestych i podczas wojny pracował dla sowieckiego wywiadu. Został porwany i wywieziony w 1949 roku z Monachium do Moskwy, prawdopodobnie pod zarzutem podwójnego szpiegostwa, i od tego czasu aż do końca ZSRR był wykreślany ze spisu literatów, pozwolono mu jednak zajmować się archeologią, a jego szpiegowskich akt rosyjski wywiad mimo wielu prób od lat dziewięćdziesiątych niepodległej Ukrainie nie wydał. Wpisani w sowiecki kanon literacki, a naprawdę wybitni poeci, Maksym Rylski i Mykoła Bażan, byli laureatami Nagrody Stalina, przez dziesięciolecia posłusznie wykonywali wszystkie polecenia sowieckiej cenzury – w tym pisali obowiązkowe ody na cześć Stalina – a jednak dali radę nie tylko pozostać pierwszorzędnymi poetami, ale także wykorzystać swoją pozycję społeczną, jeśli to było możliwe, do przeciwdziałania kolonialnym praktykom w strefie polityki kulturowej². Ukraińska nauka wciąż nie ma pomysłu na to, co zrobić z tym „dziedzictwem ocalałych”. Pytanie, jak w takich przypadkach odróżnić kolaborację od Realpolitik i jak w ogóle stosować pojęcie „kolaboracja” odnośnie do zagrożonego podporządkowanego podmiotu w terrorystycznym państwie (czy można uznać za „kolaboranta” zakładnika terrorysty?), w studiach postkolonialnych również należy do dyskusyjnych. Teoria wyróżnia trzy paradygmaty współistnienia „podporządkowanego” z kolonizatorem: opór, kolaborację i nie-kolaborację, ale w przypadku imperializmu rosyjskiego, w szczególności sowieckiego totalitaryzmu, który interpretował nie-kolaborację na równi z oporem (za Stalina prowadzono całe kampanie przeciwko tzw. „milczuchom”, a we współczesnej Rosji obowiązkiem niektórych zawodów staje się publiczne demonstrowanie poparcia dla rządu pod groźbą śmierci cywilnej!), trzeba oczywiście mówić o „hybrydowym współistnieniu” – kiedy wszystkie trzy paradygmaty przeplatają się w jednym dniu jednego człowieka.

A zatem W cieniu imperium, z hołdem złożonym Ewie Thompson w tytule (Thompson bada tych, którzy „trubadurzą” na głównej scenie, czyli literaturę kolonizatora, Ahejewa włącza głos Innego „zza kulis” – literaturę podporządkowanego), jest też dość nowatorską dla studiów postkolonialnych próbą prześledzenia historycznej logiki owej „hybrydyzacji” w ciągu dwustu lat: od lojalnego „małoruskiego szlachcica” Hryhorija Kwitki-Osnowjanenki aż po ojca i córkę Andruchowyczów, którzy już w niepodległej Ukrainie kończą dialog z imperium. To oczywiście nie jest jeszcze „podręcznik” – jak mniemał ukraiński czytelnik, wygłodniały w środku koszmaru nowej wojny kolonialnej – o wszystkim, co anty- i postkolonialne, ale to już poważna do niego przymiarka, szkic, a dokładniej mierzenie do celu… Terminologia wojskowa narzuca się tu sama, bo to książka o wojnie, ale daleko wykraczającej poza rosyjskie inwazje XXI wieku. W 1954 roku, z okazji obchodzonej w ZSRR 300. rocznicy tzw. ponownego zjednoczenia Ukrainy z Rosją, Jurij Szewelow (kolejny czołowy autor ukraiński XX wieku, którego koniecznie trzeba przetłumaczyć!), opublikował na emigracji niewielki popularny artykuł Moskwa, Marosiejka – o znaczeniu dla slawistyki porównywalnym ze znaczeniem O elektrodynamice ciał w ruchu Einsteina dla fizyki. To stąd pochodzi cytat o „niezakończonej wojnie”, który Ahejewa podaje skrótowo we wstępie, odkrywając w ten sposób dla wtajemniczonych (jak w przypadku ukłonu w stronę Thompson) rąbek swego metodologicznego laboratorium. A ponieważ czytelnik „spoza cechu” może nie zauważyć tych wszystkich ukrytych odniesień, warto przywołać ten cytat w całości, podając pełen akapit:

Moskwa kładzie nacisk na rosyjsko-ukraińskie więzi kulturowe. Nie będziemy im zaprzeczać. Były i są. Czy żołnierze po obu stronach linii frontu nie są ze sobą związani? Są związani śmiercią i życiem. Historia więzi kulturowych między Ukrainą a Rosją to historia wielkiej i jeszcze niezakończonej wojny. Jak każda wojna zna natarcia i odwroty, zna zdrajców i jeńców. Trzeba studiować historię tej wojny. Dlaczego nie opublikować solidnego zbioru prac o ukraińsko-rosyjskich związkach kulturowych, jakimi były, a nie takimi, jak preparuje je Moskwa czy nasz własny prowincjonalizm?

Ahejewa bada tę wojnę według testamentu Szewelowa – taką, jaka była: z natarciami i odwrotami, z planowanymi kampaniami i nieświadomie spontaniczną partyzantką, ze zdrajcami, bardziej podobnymi do więźniów, jak Mykoła/Nikołaj Hohol (jest to jeden z najciekawszych esejów w książce, który ostatecznie przekonał mnie, że mimo wyboru języka literackiego Hohol nadal pozostaje ukraińskim pisarzem i powinien pozostać w ukraińskim kanonie literackim), i oczywiście z rabusiami (nie można się obyć bez nich!), jak Michaił Bułhakow (który pół wieku później powtórzył sukces Sienkiewicza w gatunku quasi-historycznej powieści kolonialnej, z tą różnicą, że Sienkiewicz jednak nie uznał ukraińskich stepów za ziemie pierwotnie polskie, jak Bułhakow Kijów za „rosyjskie miasto”, no i nie miał wśród patronów „swojego Stalina”, nie pisał z pozycji „zwycięzcy o pokonanych”…). Wyprawa na teren rusycystyki jest w takim opracowaniu nieunikniona. Na tle gwałtownie przyspieszonych przez wojnę procesów dekolonizacyjnych, które w Ukrainie zachodzą raczej na zasadzie emotio niż ratio (np. w postaci mało przemyślanego, ale gwałtownie zmienianego nazewnictwa ulic!), zakładam, że te ćwiczenia z krytyki rosyjskiego „imperializmu literackiego”, narzuconego kilku pokoleniom Ukraińców jako norma (Biała Gwardia Bułhakowa była jedynym tekstem o Kijowie w okresie walk wyzwoleńczych okresu 1918–1920 dostępnym dla mojego pokolenia w latach szkolnych!), w największym stopniu przyczyniły się do komercyjnego sukcesu książki. Cóż, w czasach kryzysu naukowiec, chcąc nie chcąc, pełni funkcję edukatora – nadrabiając to, czego szkoła i środki masowego przekazu nie zrobiły dla społeczeństwa w danym czasie… Ale myślę, że i polskiemu czytelnikowi przydadzą się te historie, sądząc po niejednoznacznej reakcji (i dyskusji!) polskich intelektualistów, jaką wywołał mój esej dla ­„Times Literary Supplement” na temat: „jak czytać literaturę rosyjską po Buczy”. Sama wojna eksterminacyjna, nawet przy dziesiątkach tysięcy zarejestrowanych zbrodni wojennych, to za mało, aby wszyscy zrozumieli chorobę imperializmu. Potrzebne do tego są i książki.

Dyskusję tę zresztą na swój sposób wyczerpująco podsumowały okupacyjne władze Mariupola. Pod koniec 2022 roku zasłoniły ruiny zbombardowanego teatru w Mariupolu, z setkami ciał kobiet i dzieci niewyciągniętych spod gruzów, parawanem, na którym mieniły się jak w sowieckiej szkolnej sali literatury rosyjskiej z lat siedemdziesiątych gigantyczne portrety Tołstoja, Dostojewskiego, Gogola i innych rosyjskich klasyków… Zdjęcie trafiło do sieci, kijowska dziennikarka Myrosława Barczuk natychmiast skomentowała: „Nie sądziłam, że może istnieć tak prosta ilustracja metafory Oksany Zabużko o rosyjskiej kulturze, która tkała sieci kamuflażowe dla rosyjskich czołgów”. Wydaje mi się jednak, że w tym obrazie ukryto o wiele więcej znaczeń – właśnie tych, z którymi pracuje Ahejewa, i gdybym mogła, umieściłabym na okładce wszystkich wydań jej esejów to właśnie zdjęcie „przykrytego rosyjskimi klasykami” mariupolskiego teatru-mogiły. Tu bowiem najlepiej, z olśniewającą wprost jasnością, widać, co w tym „atypowym” imperium dzieje się na scenie, co za kulisami, a najważniejsze, że wiemy wreszcie, z jakiej perspektywy da się zobaczyć symultanicznie jedno i drugie: z takiej, z której zrobiono zdjęcie – „z lotu ptaka”. Najprawdopodobniej z drona.

I oto ona – jedyna korzystna pozycja: „nad przestrzenią i czasem”, która jest w stanie zapewnić badaczowi tematu maksymalny dostępny dla człowieka obiektywizm naukowy.

ZAMIAST POSTSCRIPTUM

Od 24 lutego 2022 roku w biografii naukowej profesor Ahejewej, po wszystkich tytułach i odznaczeniach, pojawił się kolejny wers, który radykalnie zmienił jej życie. Teraz czasami przedstawia się jako „matka sierżanta Sił Zbrojnych Ukrainy”. Ahejew junior, religioznawca i stypendysta Fulbrighta, w pierwszych dniach inwazji poszedł na front jako ochotnik. Można by tu dużo powiedzieć o bezsilności słów i bezradności kultury (literatury, nauki, oświaty – niepotrzebne skreślić) wobec czołgów i pocisków. Ale książka, którą czytelnik trzyma w dłoni, dowodzi, że wszystko jest na odwrót – tak naprawdę to właśnie rosyjskie czołgi i rakiety przegrywają z dwoma wiekami kolonizowanej literatury, która okazała się żywotniejsza niż trawa na pogorzelisku.

¹ Zamiłowanie Kremla do przeprowadzania fałszywych „referendów” na terenach okupowanych prawdopodobnie tłumaczy właśnie trauma owego ukraińskiego „1 grudnia”, który spadł na Moskwę jak grom z jasnego nieba: jest to próba „zamknięcia gestaltu” poprzez przywłaszczenie sobie zasobów wroga i wykorzystanie ich przeciwko niemu; dawna imperialna socjotechnika polityczna, za pomocą której Rosja precyzyjnie niwelowała przepaść z tymi koloniami, które przeważały nad nią gospodarczo i kulturowo.

² Maksym Rylski to nawet część polskiej historii, potomek polskiej szlachty Prawobrzeża, która w XIX wieku „ukrainizowała się” z wyboru i której ukraiński ruch narodowy zawdzięcza kilka ważnych postaci, a nawet jednego z „ojców założycieli” – historyka Wołodymyra Antonowycza, ojca chrzestnego Rylskiego (to Antonowycz zaraz po publikacji Ogniem i mieczem Sienkiewicza napisał ponownie aktualny w ówczesnym kontekście artykuł o zagrożeniach resentymentem imperialnym: Stosunki polsko-ruskie w XVII wieku w pryzmacie polskiej nowoczesności, a jego chrześniak Rylski, który pół życia poświęcił tłumaczeniom literatury polskiej, przez lata wykorzystywał wszystkie swoje wpływy, by uniemożliwić publikację powieści Sienkiewicza w ZSRR). Aby kiedyś w przyszłości zrozumieć cały szaleńczy dramat stosunków polsko-ukraińskich ostatnich dwóch stuleci, postać ta, według opisu jego przyjaciela z dzieciństwa Jarosława Iwaszkiewicza, „świetnego człowieka i wielkiego poety”, jest dosłownie do tego podstawowa: daje klucz do wielu zamkniętych drzwi naszego niegdyś wspólnego domu, więc książka Ahejewej z 2012 roku Sztuka równowagi: Maksym Rylski na tle epoki jest zdecydowanie warta przetłumaczenia na język polski.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: