W cieniu. Kulisy wywiadu III RP - ebook
W cieniu. Kulisy wywiadu III RP - ebook
PIERWSZA NA RYNKU TAK BEZKOMPROMISOWA I SENSACYJNA RELACJA SZEFA AGENCJI WYWIADU!
W cieniu to pasjonująca opowieść o najtajniejszej z polskich służb specjalnych. Agencja Wywiadu, powołana do życia 19 lat temu po rozwiązaniu Urzędu Ochrony Państwa, otoczona jest nimbem elitarności i tajemniczości.
O działaniach oficerów wywiadu RP wiadomo niewiele, choć odpowiadają za bezpieczeństwo wszystkich obywateli. Mimo że opinia publiczna bardzo rzadko poznaje nazwiska oficerów i kulisy ich pracy, warto podkreślić ich zasługi i choć trochę przybliżyć nam ich świat.
Pułkownik Grzegorz Małecki, do niedawna stojący na czele Agencji Wywiadu, w rozmowie z dziennikarzem Łukaszem Maziewskim opowiada o sekretach i realiach tej niebezpiecznej służby. To słodko-gorzkie spojrzenie na świat polskiej polityki drugiej dekady XXI w. i relacja z pierwszej ręki
o tym, co dzieje się w cieniu, w ciszy, gdzie nie ma miejsca dla Jamesów Bondów...
W SŁUŻBACH SPECJALNYCH NIC NIE JEST TAKIE, JAK SIĘ WYDAJE.
***
Nieczęsto szef służby ujawnia polityczne uwarunkowania działalności służb specjalnych. Mimo że nie podzielam niektórych poglądów, ocen i opinii pana pułkownika Grzegorza Małeckiego, to z większością z nich się zgadzam. WARTO PRZECZYTAĆ.
GEN. MAREK DUKACZEWSKI, Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych
***
Książka Grzegorza Małeckiego pokazuje, że mamy prawo wierzyć w nowoczesne, silne państwo, którego naturalną częścią są odpowiedzialne, profesjonalne i demokratyczne służby specjalne.
ADAM BODNAR, Były Rzecznik Praw Obywatelskich
***
Przygnębiający obraz tajnych służb: pozbawionych kontroli, pogrążonych w chaosie, budzących strach. Wszystko tym bardziej przerażające, że opowiedziane przez byłego szef Agencji Wywiadu. Można się zgadzać albo i nie. Przeczytać trzeba.
PAWEŁ RESZKA, Dziennikarz, szef działu krajowego tygodnika „Polityka”, pisarz
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16382-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WARTO PRZECZYTAĆ.
GEN. MAREK DUKACZEWSKI
Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych
Książka Grzegorza Małeckiego pokazuje, że mamy prawo wierzyć w nowoczesne, silne państwo, którego naturalną częścią są odpowiedzialne, profesjonalne i demokratyczne służby specjalne.
ADAM BODNAR
Były Rzecznik Praw Obywatelskich
Przygnębiający obraz tajnych służb: pozbawionych kontroli, pogrążonych w chaosie, budzących strach. Wszystko tym bardziej przerażające, że opowiedziane przez byłego szefa Agencji Wywiadu. Można się zgadzać albo i nie. Przeczytać trzeba.
PAWEŁ RESZKA
Dziennikarz, szef działu krajowego tygodnika „Polityka”, pisarzWSTĘP
Wstęp
W służbach specjalnych nic nie jest takie, jak się wydaje. Starzy szpiedzy nazywają ten świat „salonem krzywych zwierciadeł” i to stwierdzenie dobrze oddaje realia tego wyjątkowego zawodu. Dzięki tej książce macie rzadką okazję zajrzeć za drugą stronę zwierciadła…
_W Cieniu_ to rozmowa z byłym szefem Agencji Wywiadu, płk. rez. Grzegorzem Małeckim. Rozmowa szczera, bezkompromisowa, w której padają trudne pytania, a odpowiedzi na nie bywają gorzkie, a nawet bolesne…
Kiedy w 1989 r. państwo polskie przechodziło z systemu totalitarnego do demokratycznego, jednym z podstawowych zadań nowych rządzących była zmiana w służbach specjalnych. Powstanie Urzędu Ochrony Państwa było niezbędnym wymogiem zakończenia mrocznej karty Służby Bezpieczeństwa. W ostatnią dekadę XX wieku polskie służby cywilne wchodziły po gruntownych zmianach – niektóre z nich były bolesne i trudne do zaakceptowania… I trudno się temu dziwić.
Państwo, któremu służyli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, często przez całe dekady, właśnie przestało istnieć. Niedawni wrogowie zmieniali się w partnerów. Sojusznicy stawali się wrogami. A to był dopiero początek kłopotów…
W gruzy walił się cały, istniejący niemal 50 lat, układ dwubiegunowych potęg. Kraje łączyły się i rozpadały, powstawały i znikały. Pojawiały się nowe wyzwania i zagrożenia. Zniknęło ZSRR. Zniknęła Czechosłowacja. Powstała Republika Federalna Niemiec. Rozpadła się i podzieliła na wiele państw Jugosławia. Doszło do krwawych i brutalnych wojen, a do starych zagrożeń doszły zupełnie nowe: islamski fundamentalizm, który szybko przerodził się w terroryzm, wzrost przestępczości i jej nowe formy: przestępczość gospodarcza, transgraniczna, zorganizowane grupy, mafie, pranie brudnych pieniędzy. Do tego dynamiczny rozwój nowych technologii cyfrowych i zagrożenia informacyjne; problemy związane z niekontrolowanym obrotem i rozpowszechnianiem broni masowego rażenia, która zniknęła z arsenałów upadłego sowieckiego Imperium. Europa rodziła się na nowo…
Z tym wszystkim musiały zmierzyć się służby specjalne III RP: wywiad i kontrwywiad, które musiały bardzo szybko dowieść swojej przydatności. I zrobiły to: w Iraku, wyprowadzając stamtąd oficerów wywiadu USA, na Bałkanach, gdzie oficerowie polskich służb wojskowych kładli podwaliny pod członkostwo naszego kraju w NATO oraz nad Wisłą – walcząc z przestępczością i szpiegostwem. Ironią historii jest to, że w większości służby te tworzyli oficerowie z poprzedniego systemu…
Trzymacie Państwo w rękach opowieść o wywiadzie. Ale nie o wywiadzie PRL, a o tym wywiadzie, którego zręby tworzyli wywodzący się z niego ludzie. Opowieść tę snuje człowiek znający działalność i UOP, i obu służb, które powstały w 2002 r., po podziale Urzędu na Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencję Wywiadu: były oficer ABW i były szef AW – płk rez. Grzegorz Małecki.
Na swojej drodze bardzo często spotykał ludzi z PRL-owskim rodowodem. Z ich rąk otrzymywał awanse, ale także był przez nich wyrzucany z pracy w kontrwywiadzie UOP. Związany z Dolnym Śląskiem (pochodzi z Wrocławia) i Opolszczyzną, służył jako oficer kontrwywiadu, naczelnik wydziału we Wrocławiu i zastępca szefa delegatury UOP w Opolu. W latach 2005–2008 kierował pracami Kolegium ds. służb specjalnych przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. W 2009 r. objął stanowisko pierwszego radcy Ambasady RP w Hiszpanii.
Gdy w 2015 r. rządy objęło Prawo i Sprawiedliwość, płk Małecki objął funkcję szefa Agencji Wywiadu. Rok później, we wrześniu 2016 r. podał się do dymisji. Po kilku latach zdecydował się podzielić swoimi refleksjami na temat miejsca i roli wywiadu we współczesnej Polsce.
W niniejszym wywiadzie nie ma kombatanckich opowieści i buńczucznych przechwałek. Nie ma wspomnień „spod Światowida w Kiejkutach” – Małecki ukończył Centralny Ośrodek Szkolenia UOP w Łodzi (rocznik 1992) – ani strzelających długopisów i drogich samochodów, którymi karmią nas filmy o Jamesie Bondzie. Wprost przeciwnie: książka ta jest niemal antytezą przygód zawadiackiego oficera MI6. W wywiadzie częściej niż „wódka z martini, wstrząśnięta, nie mieszana” słyszy się zdanie „puść E-15² i zobaczymy co dalej”. Nie jest to także biografia. Naszą intencją była poważna rozmowa na temat przeszłości, teraźniejszości i przyszłości tej formacji.
W każdym z tych wydarzeń udział brała kierowana przez płk. Małeckiego Agencja Wywiadu. I choć jego w Agencji już nie ma, ludzie, którzy pod jego kierunkiem pracowali, nadal służą krajowi swoją wiedzą i umiejętnościami. Być może czasem zdarza się wam mijać ich na ulicy, w sklepie czy w kinie. Być może któryś z tych ludzi jest Waszym sąsiadem. A kiedy pytacie: „Gdzie pracujesz?”, odpowiada wam zdawkowo, że „W administracji państwowej” lub „Dla MSZ”. Tego nie da się wykluczyć. Ale tego się nie dowiecie, ponieważ ich służba na rzecz Polski odbywa się w milczeniu. W ciszy. W cieniu.Terroryści i szpiedzy
ZACZNIJMY OD PODRÓŻY W CZASIE. OD 20 LISTOPADA 2015 ROKU. DZIEŃ WCZEŚNIEJ OTRZYMAŁ PAN ZADANIE KIEROWANIA AGENCJĄ WYWIADU.
Zgadza się, w czwartek 19 listopada w godzinach popołudniowych otrzymałem akt powierzenia obowiązków szefa Agencji i zostałem oficjalnie do niej wprowadzony przez ministra koordynatora.
CO SIĘ WYDARZYŁO NASTĘPNEGO DNIA? PRZYJECHAŁ PAN NA MIŁOBĘDZKĄ, WSZEDŁ NA SIÓDME PIĘTRO DO SWOJEGO GABINETU I ZNALAZŁ DEPESZĘ O PORWANIU U WYBRZEŻY NIGERII STATKU „SZAFIR” Z PIĘCIOMA POLSKIMI MARYNARZAMI.
Dokładnie tak to wyglądało. Natychmiast poprosiłem do siebie dyrektora kierunkowego pionu.
O CZYM SIĘ WTEDY MYŚLI?
Ja pomyślałem, że nie najgorzej się zaczyna, że to niezłe wyzwanie jak na pierwszy dzień.
AKURAT… NIE POJAWIŁO SIĘ STAROPOLSKIE: „O KURWA”?
Przyznam, że trochę mnie zmroziło, ale nie zmartwiłem się i nie przejąłem. Lubię wyzwania. Dla mnie to był moment, w którym mogłem z marszu zabrać się do konkretnej roboty. A z drugiej strony trzeba pamiętać, że ja tę instytucję przejąłem dopiero poprzedniego wieczora. Większość ludzi, z którymi miałem pracować, znałem, ale spotkałem ich po czasie, nazwijmy to, przerwy.
CIĘŻKO?
Otrzymałem do zarządzania Agencję, w tym jej kierownictwo, w kształcie uformowanym przez mojego poprzednika, i uświadomiłem sobie w tym momencie, że najpierw będę się musiał skupić na bieżących sprawach, które się właśnie toczą, a czynności, które jeszcze dzień wcześniej zaplanowałem, związane z przejęciem instytucji, dokonaniem diagnozy jej stanu i wdrażaniem pierwszych zmian w ramach planu naprawczego muszą chwilę zaczekać.
SPRAWA SIĘ, ŁAGODNIE MÓWIĄC, SKOMPLIKOWAŁA.
Delikatnie mówiąc. Plany, dotyczące reform czy najpilniejszych zmian w moim bezpośrednim zapleczu, czyli w kierownictwie, trzeba było nieco odłożyć w czasie. I niektórych, niestety, później już nie udało się zrobić, co się miało na mnie zemścić.
FOTEL PO GENERALE HUNI BYŁ JESZCZE CIEPŁY, A TU TRZEBA PRACOWAĆ. BYŁY KRZYWE SPOJRZENIA CZY RACZEJ HASŁO: „PANOWIE, WSZYSTKIE RĘCE NA POKŁAD”?
To drugie. Poprzedniego wieczora miałem jeszcze na biurku stos papierów wymagających mojego podpisu. Protokoły przekazania, dosyć istotne, które trzeba przeczytać. Siedziałem do późna, wiele spraw zostawiłem sobie na następny dzień, a tu następnego dnia od rana trzeba było gasić pożar, który wybuchł. Znaliśmy się z większością kierownictwa (odszedłem z Agencji dwa i pół roku wcześniej), wiedziałem, czego mniej więcej można się po kim spodziewać. Z większością tych ludzi w jakiś sposób pracowałem; w czasach UOP, potem w ABW i przez tych kilka lat przed odejściem z Agencji Wywiadu. Nie było tu jakiegoś wielkiego napięcia. Ja też nie należę do ludzi gwałtownych, wybuchowych.
SŁUCHAM PANA I TRUDNO MI SOBIE WYOBRAZIĆ WYBUCH W PANA WYKONANIU.
Bo jestem osobą spokojną. Dla wszystkich było jasne, że mam precyzyjne wyobrażenie, mam pomysł na Agencję i że będą zmiany, ale odbędą się w sposób pokojowy i cywilizowany. Moje koncepcje i zamierzenia były znane, bo je przedstawiałem publicznie przed wyborami w różnego rodzaju wystąpieniach w mediach. Oczekiwałem od początku wspólnej pracy dla państwa. Myślę, że to podejście zaowocowało i mogłem liczyć ze strony tych, których zastałem w Agencji, na zaangażowanie.
NIE BYŁO NIECHĘCI?
Nie miałem powodu do narzekania na jakieś formy sabotażu. Każdy chciał w jakiś sposób zafunkcjonować, zaistnieć, pokazać się od najlepszej strony w nowych realiach. Choć dziś, z perspektywy minionych pięciu lat, wyda się to dziwne i nieprawdopodobne, wówczas spora część środowiska patrzyła na zmiany w służbach wprowadzane przez nowo powołany rząd z przychylnością i nadzieją. Jeśli nawet wprost nie popierała, to dawała duży kredyt zaufania nowej władzy, licząc, że zakończy ona okres stagnacji w tej branży.
PAN CHCE MNIE ZABIĆ ŚMIECHEM. GENERAŁ HUNIA, PRZEZ PRAWIE OSIEM LAT KIERUJĄCY AGENCJĄ, JEGO ZASTĘPCY – NIKT Z NICH NAWET SIĘ NIE SKRZYWIŁ?
Ze strony ustępującego kierownictwa w żaden sposób nie odczułem jakiejś obstrukcji czy oporu. Wręcz przeciwnie, spotkałem się z wyrazami wsparcia. Nawet niektórzy członkowie najwyższej kadry kierowniczej, choć wiedzieli, że nie będę korzystał z ich usług, gratulowali mi i wyrażali satysfakcję z nominacji oraz przekonanie, że to dla Agencji bardzo dobra decyzja.
KIEDY PRZEJMOWAŁ PAN STERY AGENCJI, RZECZYWIŚCIE BYLI W NIEJ JESZCZE CI MITYCZNI ESBECY?
Odsetek funkcjonariuszy rozpoczynających służbę przed 1990 rokiem był śladowy, na poziomie kilku procent. Zdecydowana większość z nich to były osoby, których staż w Departamencie I MSW liczony był w miesiącach lub nawet tygodniach.
NO DOBRZE, TO WRÓĆMY DO „SZAFIRA”. KIEDY MACHINA PAŃSTWA ZACZĘŁA DZIAŁAĆ?
Natychmiast w MSZ został powołany zespół kryzysowy, który ma wszystkie podstawowe instrumenty do zdobywania bieżącej wiedzy z zagranicy. To MSZ dysponuje infrastrukturą informacyjną zapewniającą dopływ podstawowych informacji.
Z NASZYCH PLACÓWEK DYPLOMATYCZNYCH, JAK ROZUMIEM?
Tak.
A JEŚLI TYCH PODSTAWOWYCH INFORMACJI NIE MA – TO CO?
To i tak musi to robić MSZ. Niezależnie od tego, czy w danym miejscu jest placówka, czy nie. To jest pewien fundament instytucjonalny: na platformie MSZ-u dokonuje się styku wszystkich innych instytucji. MSZ zarządza tą sytuacją od strony państwa.
A NAD TYM WSZYSTKIM DYSKRETNIE CZUWA AGENCJA. I W ODPOWIEDNIM MOMENCIE WKRACZA.
Ten wspomniany zespół kryzysowy składa się z przedstawicieli instytucji, które zwyczajowo, tradycyjnie biorą udział w tego rodzaju sytuacjach. Jedną z tych instytucji jest Agencja Wywiadu. Tam zapadają decyzje, tam następuje podział zadań: kto co robi, jakie zadania mają instytucje państwa w zależności od sytuacji. Wiadomo, że pierwszą podstawową rolą Agencji jest zdobycie jak największej liczby danych uzupełniających i weryfikujących wiedzę, którą ma MSZ.
HOLLYWOOD POKAZUJE NAM TAKI OBRAZ: GDY NASTĘPUJE PORWANIE I PRZETRZYMYWANI SĄ ZAKŁADNICY, NATYCHMIAST ZBIEGA SIĘ GROMADA LUDZI Z CIA Z TECZKAMI WYDRUKÓW I PO DZIESIĘCIU MINUTACH WSZYSCY WIEDZĄ, CO PORYWACZ LUBI JEŚĆ NA ŚNIADANIE.
Tak, to bardzo budujący obraz, tylko szkoda, że daleki od rzeczywistości. Oczywiście w ostatnich latach, dzięki postępowi technologicznemu, zwłaszcza w sferze cyfryzacji, wywiad dysponuje nieporównanie lepszymi możliwościami niż w przeszłości. Bardzo ważnym atutem jest także zacieśniająca się w ostatnich latach współpraca międzynarodowa.
W AGENCJI WYWIADU TEŻ SĄ TAKIE TECZKI I ZARAZ WIADOMO, CO TO ZA ZŁY CHŁOPIEC PODNIÓSŁ RĘKĘ NA NAJJAŚNIEJSZĄ RZECZPOSPOLITĄ? OCZYWIŚCIE TRYWIALIZUJĘ, ALE W OWYM CZASIE NAWET Z NASZYMI AMBASADAMI BYŁO W REGIONIE RÓŻNIE. A WIEDZĘ TRZEBA POZYSKIWAĆ.
No cóż, u nas rzeczywiście do dyspozycji mamy raczej wspomniane przez pana teczki, których użyteczność jest nieporównanie mniejsza niż narzędzi oferowanych przez technologie cyfrowe. W tej sferze pozostaje zatem bardzo wiele do zrobienia, aby chociaż nieco przybliżyć się do owego hollywoodzkiego wyobrażenia.
Jest natomiast wypracowany pewien, nazwijmy to algorytm, postępowania. Najpierw rzeczy podstawowe: kto został wzięty do niewoli, jak to się stało. Kontakt z armatorem, z rodzinami tych osób itd. Tę wiedzę pozyskuje się wszelkimi dostępnymi kanałami, zarówno oficjalnymi, jak półoficjalnymi, także dyskrecjonalnymi. Następnie porządkujemy wiedzę operacyjną o samym zdarzeniu: gdzie zaszło, obywatele jakich krajów zostali jeszcze porwani, w jaki sposób to się stało. I wtedy też nawiązuje się kontakty z instytucjami z tych krajów, których obywatele też w tym tkwią. Być może mają one lepsze możliwości niż my. Najpierw trzeba ustalić, że porwani żyją, nawiązać z nimi kontakt albo uzyskać wiarygodny dowód świadczący o ich kondycji, tak zwany dowód życia.
A Z PAŃSTWEM, Z KTÓREGO POCHODZILI PORYWACZE, TEŻ?
Oczywiście też, żeby wiedzieć, z kim mamy do czynienia. Musimy się także zorientować, na wodach terytorialnych jakiego kraju to się zdarzyło. Sytuacja z „Szafirem” działa się na wodach Nigerii.
PUKAMY DO SŁUŻB PARTNERSKICH?
Oczywiście. Są państwa dużo bardziej doświadczone w tego rodzaju porwaniach i z nimi też trzeba się skontaktować, żeby otrzymać pomoc, wsparcie – informacyjne czy operacyjne. Bo na przykład mogą mieć na terytorium danego państwa swoich ludzi, którzy są wyznaczeni do obsługiwania tego rodzaju sytuacji, którzy mają kontakty, wiedzą, z kim w tym kraju rozmawiać – z jaką służbą, z jakim politykiem czy urzędnikiem, kto jest najbardziej decyzyjny w tych sprawach.
ALBO Z KTÓRYM GANGSTEREM.
Bywa i tak. Także tu my jesteśmy od tego, żeby otwierać wszystkie możliwe furtki i wszędzie poszukiwać możliwości, bo taka jest właśnie rola wywiadu, żeby prowadzić działania tego rodzaju. Największa odpowiedzialność spoczywa jednak na armatorze. On jest właścicielem statku, zatrudnia marynarzy, a porwanie dotyczy i statku, i osób, które się na nim znajdują. Porwanie pojedynczych osób wygląda inaczej niż porwanie statku, a jeszcze inna jest sytuacja zakładnicza, kiedy nastąpiła napaść na jakiś obiekt należący do państwa, na przykład na placówkę dyplomatyczną. Albo gdy mamy do czynienia z wdarciem się na terytorium i opanowaniem jakiegoś obiektu – ambasady, konsulatu czy rezydencji ambasadora.
ZAKŁADAM – MOŻE BŁĘDNIE – ŻE PEWNIE TRUDNIEJ NEGOCJUJE SIĘ Z LUDŹMI DZIAŁAJĄCYMI Z POBUDEK POLITYCZNYCH NIŻ Z RABUSIAMI, KTÓRZY SZUKAJĄ PO PROSTU PIENIĘDZY.
Inaczej. Pamiętajmy, że ci, którzy porywają dla pieniędzy, też mają wypracowany swój algorytm. To jest zorganizowana grupa przestępcza działająca w określony sposób według takich, a nie innych, dość schematycznych zachowań.
KIEDY PRZYCHODZI TEN MOMENT, W KTÓRYM POJAWIAJĄ SIĘ MITYCZNI „LUDZIE SŁUŻB”? BO SKORO SĄ ARMATOR I MSZ, TO MOŻE WAS JUŻ NIE POTRZEBA? KIEDY WKRACZAJĄ? CO ROBIĄ?
O tym wszystkim już mówiłem. Spotykają się na miejscu z tymi, którzy mogą pomóc w jakikolwiek sposób w uwolnieniu porwanego. Oczywiście zależy od tego, gdzie to się dzieje, bo wiadomo, że porwani często są z uprowadzonego statku przewożeni na ląd i ukrywani. Porwani mogą być zmuszeni opuścić statek. Bo dla porywaczy najcenniejszym dobrem i najłatwiejszym do opanowania są ci ludzie.
ILE POLSKIE PAŃSTWO PŁACI ZA OBYWATELA?
Polskie państwo nie płaci za obywatela.
NIE? NAWET PORWANEGO Z KAŁASZNIKOWEM PRZY GŁOWIE?
Raczej to się nie zdarza, ale każdy przypadek jest inny. Wiadomo, że decyzję o ewentualnym okupie podejmują politycy, rządzący. Mówiąc wprost, premier. Każdy premier jest inny i każdy ma swoją politykę. Jeśli podejmie decyzję, żeby okup zapłacić, to do jego dostarczenia jest wywiad. Mówimy oczywiście teoretycznie. Są państwa, które nigdy pod żadnym warunkiem nie płacą, na przykład Francja, i wówczas, jeśli zapłaty nie wezmą na siebie inni – rząd innego państwa, armator, rodzina czy jakaś organizacja – los zakładników bywa tragiczny. Są także państwa, które mówią oficjalnie i publicznie, że nie płacą, ale robią to w absolutnej dyskrecji, co jest obciążone ryzykiem, bo może się wydać i zostać wykorzystane na przykład do rozgrywek politycznych.
MÓWIMY O DUŻYCH SUMACH?
To zależy od indywidualnych przypadków i te kwoty mogą być bardzo różne. Z mojej wiedzy wynika, że są to duże pieniądze – kilka milionów dolarów.
OD GŁOWY?
Bardzo różnie. Bywa, że tak. Generalnie ostateczna kwota zależy od splotu okoliczności, przyjętej taktyki negocjacyjnej.
Marynarze z „Szafira” wrócili.
Polscy marynarze wrócili, i to bardzo szybko. Wszyscy inni, o ile pamiętam, też. Nikomu nie zależy na tym, żeby nie wrócili.
ŻEBY ZABIJAĆ TOWAR?
Tak. Bo to może spowodować problem dla takich pirackich szajek. Działania tego rodzaju są kłopotem dla państwa, na terytorium którego takie zjawisko funkcjonuje. Swego czasu, w latach 2010–2012, było bardzo niebezpiecznie u wybrzeży Somalii. Jeśli chodzi o porwanie „Szafira”, stało się to na wodach terytorialnych Nigerii. To państwo jest dosyć stabilne, ma określoną pozycję. W jego interesie nie leży, żeby rozwijało się tam piractwo. Inna rzecz, że piractwo może być konsekwencją wewnętrznych konfliktów. W Nigerii toczy się wojna domowa. Taka działalność jak porwania jest konsekwencją, funkcją tej wojny. Niektóre siły wykorzystują je jako element zdobywania przewagi nad rywalami.
KIEDY W 2009 ROKU PORWANO AMERYKANINA, RICHARDA PHILLIPSA, RUSZYŁ PO NIEGO POTĘŻNY ZESPÓŁ LUDZI. PIĘĆ DNI PÓŹNIEJ DWÓCH Z TRZECH PORYWACZY NIE ŻYŁO. TAK DZIAŁA SILNE PAŃSTWO. SŁABE PAŃSTWO PŁACI?
Nie, tak powiedzieć nie można. Kraje, które nie mają tradycji tego rodzaju działań – nie wysyłają takich ekip. To nie znaczy, że one są słabe.
PAŃSTWO, KTÓRE NIE JEST W STANIE ZADZIAŁAĆ I WYSŁAĆ PRZESZKOLONEJ GRUPY OPERATORÓW WOJSK SPECJALNYCH, NIE JEST W STANIE ICH TAM DOSTARCZYĆ I ODBIĆ PORWANEGO OBYWATELA, JEST SŁABE.
Powtórzę, to nie jest słabe państwo. To jest państwo, które nie prowadzi polityki globalnej. To jest państwo mające po prostu inną kulturę, inną koncepcję zapewnienia bezpieczeństwa i które z tego powodu nie dysponuje takim rodzajem sił. Powołuje się pan na przykład USA, które jest globalnym mocarstwem, to nie jest reprezentatywny przykład.
NIE CHCĘ SIĘGAĆ PO DEMAGOGICZNE ARGUMENTY, ALE CZUJĘ SIĘ ZMUSZONY. PORWANY WE WRZEŚNIU 2008 ROKU PRZEZ TALIBÓW PIOTR STAŃCZAK PEWNIE CIESZYŁ SIĘ, ŻE „MAMY INNĄ KULTURĘ BEZPIECZEŃSTWA”… DO LUTEGO 2009, KIEDY OBCIĘTO MU GŁOWĘ.
To było tragiczne wydarzenie, którego można było uniknąć, nawet nie mając specjalnych jednostek, o których pan wspominał. Pamiętajmy, że zawsze istnieje także możliwość skorzystania ze wsparcia sojuszników, jeśli zapadnie decyzja o siłowym rozwiązaniu sytuacji zakładniczej.
MIELIŚMY TAM WTEDY CAŁKIEM POWAŻNE SIŁY. MIELIŚMY ROZPOZNANIE. W AFGANISTANIE DZIAŁAŁY WTEDY SKW I SWW. PRZYPUSZCZAM, ŻE AW TEŻ. CZEGO ZABRAKŁO, ŻEBY ON PRZEŻYŁ?
Bardzo wielu rzeczy zabrakło. Przede wszystkim koordynacji działań pomiędzy poszczególnymi elementami systemu zarządzania takimi sytuacjami. Wówczas nie mieliśmy jeszcze wyćwiczonego tego systemu. Nie dysponowaliśmy adekwatnymi strukturami i mechanizmami zarządzania tego typu sytuacjami na poziomie państwowym. One powstały później, w ramach wyciągania wniosków z tego dramatu. Jednak ówczesna odpowiedź naszego państwa nosiła znamiona spontanicznej improwizacji.
A MOŻE KOMUŚ ZWYCZAJNIE ZABRAKŁO, PRZEPRASZAM ZA OKREŚLENIE, „JAJ”, ŻEBY PODJĄĆ DECYZJĘ: „TAK, TO NASZ CZŁOWIEK, NASZ OBYWATEL. NO ONE LEFT BEHIND!”.
Nie szarżujmy. Wysyłanie GROM-u nic w tej sytuacji by nie dało. To absolutnie nie ten przypadek, nasze siły w tym rejonie były jednak skromne i bardzo oddalone od terytorium, na którym wszystko się działo. I było to terytorium Pakistanu. Zabrakło oczywiście decyzji, zabrakło rozwagi, odpowiedzialności na szczeblu politycznym państwa, rządu. To z całą pewnością. Zabrakło determinacji i woli walki na szczeblu politycznym.
DO KOGO NALEŻAŁA OSTATECZNA DECYZJA?
Z mojej wiedzy wynika, że największą winę ponosi szczebel strategiczny.
Ładne, bardzo eleganckie określenie premiera.
Inna rzecz, że te instytucje, które zostały wymienione: i dyplomacja, i wywiad, i inne służby państwowe nie wykazały tutaj maksimum staranności. Absolutnie nie wykorzystano bardzo dobrych relacji z Amerykanami, którzy byli tam wyjątkowo mocni i dysponowali instrumentami nacisku na służby pakistańskie. Tutaj ewidentnie mieliśmy do czynienia z brakiem współpracy struktur państwa odpowiedzialnych za takie sytuacje, ale również była to konsekwencja braku doświadczenia.
PO PROSTU SPLOT NIESZCZĘŚĆ.
Do tego specyficzna sytuacja polityczna wewnątrz kraju, manifestacyjne dystansowanie się premiera od spraw służb. Na to nałożyły się również typowy polski bałagan i niechęć do angażowania się w tak skomplikowane sytuacje, wbrew pozorom my nie jesteśmy tam obecni jako państwo. W Pakistanie – w ogóle. Nasza obecność tam jest symboliczna.
CZY BYŁ JAKIŚ TAJEMNICZY OFERENT, KTÓRY ZGŁOSIŁ SIĘ Z WIEDZĄ NA TEMAT MIEJSCA PRZETRZYMYWANIA STAŃCZAKA?
Postępowanie Agencji w sprawie porwania Piotra Stańczka było przedmiotem drobiazgowej analizy w ramach zarządzonego przeze mnie audytu otwarcia. Podobnie zresztą jak w przypadku kilkudziesięciu innych operacji, zwłaszcza tych, które zakończyły się niepowodzeniem. Wyniki tych analiz zostały szczegółowo opisane w raporcie z audytu. W sprawie Stańczaka zabrakło tego, co w kierownictwie każdej służby wywiadowczej jest konieczne, czyli odwagi w planowaniu i podejmowaniu decyzji. Skoro najwyższe władze polityczne nie były w stanie podjąć jakiejkolwiek sensownej decyzji, to wywiad (choć zwykle czeka na zadania) tym razem powinien wykazać inicjatywę i na własne ryzyko uruchomić działania. Determinacja i zdecydowanie wywiadu mogło skłonić decydentów politycznych do ich zatwierdzenia _post factum_. Niestety, tak się nie stało, nic nie zaproponowano, w AW wówczas zapanował dziwny marazm. Rząd pozostawił sprawy swojemu biegowi, licząc na łut szczęścia. Efekt znamy.
ZŁE JĘZYKI POWIADAJĄ, ŻE KILKA LAT PO PORWANIU I ŚMIERCI STAŃCZAKA AGENCJA JEDNAK WPADŁA NA TROP PORYWACZY. NIE BĘDĘ CYTOWAŁ, BO SIĘ TO DO CYTOWANIA NIE NADAJE, ALE MÓWIĄ, ŻE DZIAŁANIA PO ZNALEZIENIU TROPU BYŁY, NAZWIJMY TO EUFEMISTYCZNIE, BAAAARDZO… OGRANICZONE.
Unikam komentowania plotek, jednak pańskie słowa potwierdzają wprost moją ocenę sytuacji, to znaczy brak odwagi i zdecydowania w reagowaniu na sytuację.
KTO SIEDEM LAT PÓŹNIEJ MIAŁ NAJWIĘCEJ DO POWIEDZENIA W NIGERII? DO KOGO ZWRÓCILIŚMY SIĘ Z PROŚBĄ?
Do wszystkich, którzy wtedy byli tam obecni. Nie mogę dzielić się precyzyjną wiedzą na ten temat ze względu na wymogi tajności. Przykro mi.
TO INACZEJ: KTO ODPOWIEDZIAŁ POZYTYWNIE?
Wszystkie państwa, które są obecne w tym rejonie, i to mnie bardzo ucieszyło. Spotkaliśmy się z dużym wsparciem naszych partnerów. Ale w gruncie rzeczy to i tak się oparło w największym stopniu na ścisłej, bliskiej współpracy z miejscowymi władzami.
KONIEC KOŃCÓW, POLECIAŁ TAM KTOŚ NA PASZPORCIE DYPLOMATYCZNYM Z WALIZECZKĄ, PRZEKAZAŁ JĄ I POWIEDZIAŁ: „TU JEST KASA, ODDAJCIE NASZYCH MARYNARZY”?
Polecieli nasi ludzie z paszportami dyplomatycznymi. Na miejscu doprowadzili do uwolnienia naszych obywateli i razem z nimi wrócili. Działali w realnym zagrożeniu życia, a mimo to ich inteligencja i zimna krew sprawiły, że wszystko zakończyło się inaczej niż w sprawie Piotra Stańczaka. Po powrocie do kraju zespół został przeze mnie wynagrodzony. Hojnie. To wszystko. Więcej opowiem może za dwadzieścia albo trzydzieści lat.
CZYLI NIE „SIŁA RAZY RAMIĘ”, ALE ROZUM, GODNOŚĆ I INTELIGENCJA OFICERA? NAWIASEM MÓWIĄC, UDZIAŁ W UWOLNIENIU POLAKÓW MIAŁ MIEĆ TAKŻE GENERAŁ GROMOSŁAW CZEMPIŃSKI, O CZYM POWIEDZIAŁ W JEDNYM Z WYWIADÓW PRASOWYCH. MIAŁ?
No nie pojechali tam z karabinami i ich nie odbijali jak SAS w Sierra Leone, tylko doprowadzili do tego, stosując cały zespół środków perswazyjno-negocjacyjno-operacyjnych. Wypowiedzi o zaangażowaniu generała Czempińskiego ze zrozumiałych względów nie będę komentował. Nie mogę jej ani potwierdzić, ani zaprzeczyć.
Kwiecień 2016, uroczystość z okazji Święta 3 Maja połączona z wręczaniem odznaczeń i awansów w stopniu, Muzeum Powstania Warszawskiego (od lewej: minister Mariusz Kamiński, premier Beata Szydło, płk Grzegorz Małecki)
„ZESPÓŁ ŚRODKÓW PERSWAZYJNO-NEGOCJACYJNO-OPERACYJNYCH”. BRZMI TO PRAWIE TAK SEKSOWNIE JAK NUMER 007.
Ale intrygująco (śmiech). Na miejscu, przy współpracy i pomocy władz lokalnych, doszło do uwolnienia. Trzeba było rzeczywiście nawiązać kontakt i wynegocjować odpowiednie warunki uwolnienia. Już na tym zamknijmy temat.
A WŁAŚNIE, ROZSTRZYGNIJMY TO W KOŃCU: OFICER POLSKIEGO WYWIADU MA LICENCE TO KILL?
Niemądry i szkodliwy mit. Każdy, kto by coś takiego autoryzował, dawał na to zgodę, według polskiego prawa popełniałby przestępstwo.
MAMY TO ZA SOBĄ, WRÓĆMY WIĘC DO PORWAŃ. NA PRZYKŁAD POLSKICH DZIENNIKARZY NA BLISKIM WSCHODZIE. TO CHYBA TROCHĘ BARDZIEJ SKOMPLIKOWANE NIŻ W PRZYPADKU „SZAFIRA”?
W Syrii. To była dużo trudniejsza sytuacja, dlatego że oni również mieli w tym swój udział.
NO CHYBA NIE POWIE PAN, ŻE SAMI SIĘ PORWALI.
Powiem tak: mieli bardzo dużo szczęścia. Również w kontekście sytuacji, jaka istniała w tamtym regionie. Po prostu dostali się w ręce ludzi, którym się wydawało, że rybki, które wpadły w sieć, są wysłannikami znienawidzonego Zachodu. A prawda jest taka, że wyjechali na własną rękę, lekceważąc bardzo poważne, właściwie ekstremalne, ryzyko.
W PRZYPADKU PORWAŃ NA PRZYKŁAD W ROGU AFRYKI PORWANEMU RACZEJ NIE SPADNIE – DO CZASU – WŁOS Z GŁOWY. BO JEST, BRZYDKO MÓWIĄC, TOWAREM. A W SYRII?
W Syrii dziennikarzom realnie groziła utrata życia. Sytuacja była wyjątkowo skomplikowana. Istniały tam podziały rodzinne, plemienne, organizacyjne. Cały konglomerat niesprzyjających okoliczności, który w pierwszych dniach obrócił się przeciwko nim.
Lipiec 2016, siedziba AW, wizyta dyrektora generalnego MUST (szwedzka agencja odpowiedzialna za wywiad i kontrwywiad, ulokowana w strukturach armii) generała-majora Gunnara Karlsona
MAMOŃ I GŁOWACKI MIELI SZCZĘŚCIE. PORWANIE W 2015 ROKU W SYRII PRZEZ BOJOWNIKÓW ISLAMSKICH – CHOĆ NIE Z ISIS – NIE JEST WYGRANĄ NA LOTERII.
Wpadli w ręce ludzi, którzy nie wierzyli, że oni są dziennikarzami, i byli bardzo negatywnie nastawieni wobec ludzi z Zachodu. Krótko mówiąc, byli przekonani, że trafili na prawdziwych zachodnich szpiegów.
A ILE PRAWDY JEST W TYM, ŻE PORWANI WRĘCZ CHEŁPILI SIĘ „WSPARCIEM POLSKICH INSTYTUCJI”, CO DOTARŁO DO USZU PORYWACZY, KTÓRZY GŁOŚNO POWIEDZIELI: „NO TO KARTY NA STÓŁ, PANOWIE”?
Nic mi o tym nie wiadomo.
KTOŚ SIĘ SZEROKO UŚMIECHNĄŁ I ZACZĄŁ OSTRZYĆ NÓŻ?
Na ich korzyść zadziałało to, że trafili przed lokalny sąd – nie w rozumieniu zachodnim, raczej plemienną szurę (radę), co akurat zakończyło się dla nich pozytywnie. A później, dzięki staraniom… hm… różnych zaangażowanych w to osób i instytucji.
AGENCJI WYWIADU TEŻ?
No oczywiście. To był splot okoliczności, który doprowadził do tego, że po zastosowaniu wypracowanych środków i skorzystaniu z pewnych kontaktów towarzyskich udało się przekonać porywaczy, że podejrzenia, jakie mają w stosunku do Polaków, są nieprawdziwe.
SZCZĘŚLIWY SPLOT OKOLICZNOŚCI I KONTAKTY TOWARZYSKIE BYŁY, JAK SŁYSZAŁEM, WSPARTE SUMĄ Z SZEŚCIOMA ZERAMI.
Bezpodstawne opowieści. Sprzyjającą okolicznością dla porwanych były ich związki w przeszłości z diasporą czeczeńską w Polsce. Wśród bojowników ISIS na tamtym terytorium było wielu Czeczenów. To była ta okoliczność, która pozwoliła na szczęśliwy finał.
AŻ SIĘ CHCE ZAPYTAĆ, CZY PEWNA KOBIETA, BLISKA WAŻNEMU W TYCH SPRAWACH MINISTROWI, TUTAJ ZADZIAŁAŁA?
Nie, to jest bez związku. Ale warto o tym powiedzieć, że ich wydobycie i powrót do Polski bardzo podniosły nasz prestiż w międzynarodowym środowisku służb wywiadowczych. Wrócili chyba w Wigilię albo w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia. W tym czasie byłem na krótkim łączu z ministrem i relacjonowałem mu wydarzenia na bieżąco. Ucieszył się, bo porwani byli jego kolegami. Wieść o tym naszym sukcesie rozeszła się w środowisku służb wywiadowczych, budząc duże uznanie.
I PEWNIE ZARAZ USŁYSZĘ, ŻE INNI PRZYSZLI PO RADĘ, POMOC…
Oczywiście! Zaczęli się ustawiać w kolejce koledzy z innych służb, którzy mieli w Syrii porwanych dziennikarzy, i od wielu miesięcy nie mogli skutecznie zamknąć tych sytuacji zakładniczych, czyli, mówiąc wprost, doprowadzić do uwolnienia swoich obywateli. Prosili o pomoc, radę.
POMOGLIŚMY?
Staraliśmy się jak najbardziej pomóc. Podzielić się przede wszystkim pomysłem i sposobem wykonania.
A KOMU PRZYPIĘTO MEDALE?
Tym, którzy to robili. To już była moja w tym głowa. Zaprosiłem ministra na małą uroczystość odczytania listów pochwalnych włączonych do akt, wręczania im nagród – pieniężnych i innych. Mam zasadę, że zarówno nagroda, jak i kara muszą pojawić się prawie natychmiast po zdarzeniu. Żeby miała walor motywacyjny albo, nazwijmy to, wychowawczy.