W cieniu zła - ebook
W cieniu zła - ebook
Nowy elektryzujący thriller Alexa Northa, autora bestellerowego Szeptacza, który znalazł się na krótkiej liście CWA Daggers 2020.
„Jeżeli podobał wam się Szeptacz, ta książka was zachwyci”.
Alex Michaelides
Rytualne morderstwo, nawiedzone przez złe moce miasteczko, budząca paniczny strach postać Czerwonorękiego oraz przytłaczająca atmosfera nadciągającej katastrofy. Ta historia wciąga, trzyma w napięciu, hipnotyzuje złowieszczą scenerią i przyprawia o gęsią skórkę.
Niepozorne miasteczko Gritten Wood ma mroczną przeszłość. Dwadzieścia pięć lat temu doszło tu do bestialskiego morderstwa o podłożu rytualnym, w którym uczestniczyło kilku nastolatków. Policji udało się zatrzymać jednego ze sprawców, drugi, Charlie, zniknął w tajemniczych okolicznościach.
Paul Adams doskonale pamięta, co się wtedy stało. Dobrze znał Charliego i jego ofiarę, a tamte wydarzenia położyły się cieniem na jego dorosłym życiu. Ćwierć wieku później pełen obaw wraca do rodzinnej miejscowości.
Ku swojemu przerażeniu odkrywa, że historia się powtarza. W okolicy dochodzi do serii morderstw zainspirowanych zbrodnią sprzed ćwierć wieku. Duchy przeszłości, te prawdziwe i te tylko wymyślone, wciąż go prześladują.
„W mrocznym świecie stworzonym przez Northa ciężko odróżnić to, co dzieje się naprawdę od tego, co tylko się przyśniło… W pewnym momencie wszystko wydaje się koszmarem. Druga powieść autora trzyma w napięciu równie mocno jak debiut, a do tego jest jeszcze bardziej przerażająca”.
Alex Michaelides
„Zanim ta pokręcona historia dotrze do końca, czeka was mnóstwo niespodzianek. Genialny, niesamowicie przerażający thriller. Jeśli jesteście fanami Stephena Kinga, prawdopodobnie pokochacie też Alexa Northa”.
Library Journal
„Spodziewajcie się, że powieść Northa was zelektryzuje. Autor po mistrzowsku myli tropy, co krok dając czytelnikowi prztyczka w nos. Ten oszałamiający thriller stawia Alexa Northa w gronie najwybitniejszych autorów powieści z dreszczykiem”.
Booklist
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1500-4 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To matka zawiozła mnie do komisariatu.
Policjanci chcieli mnie tam zabrać radiowozem, ale ona stanowczo się temu sprzeciwiła. To był jedyny raz, kiedy straciła nad sobą panowanie. Miałem piętnaście lat, stałem na środku kuchni, a z obu stron pilnowało mnie dwóch wysokich gliniarzy. Nagle w drzwiach pojawiła się matka. Pamiętam, jak zareagowała, kiedy dowiedziała się, dlaczego do nas przyszli i o czym chcieli ze mną rozmawiać. Na początku ich słowa zbiły ją z tropu, ale spojrzała na mnie i zobaczyła, że jestem zupełnie zdezorientowany i przerażony. Na jej twarzy pojawiły się strach, a potem wściekłość.
Była drobną kobietą, ale kiedy się odezwała, jej cichy głos zabrzmiał niezwykle ostro i stanowczo. Funkcjonariusze zrobili krok do tyłu. W drodze do komisariatu siedziałem obok niej na fotelu pasażera. Jechaliśmy przez miasto za eskortującym nas radiowozem, a ja czułem się kompletnie otępiały.
Zwolniliśmy przed starym placem zabaw.
– Nie patrz tam – rozkazała matka.
Nie posłuchałem jej i nie odwróciłem wzroku. Teren był odgrodzony czerwonymi taśmami. Przy ulicy stali policjanci z ponurymi minami, a na dachach samochodów zaparkowanych wzdłuż krawężnika migały koguty. Zobaczyłem wysłużone drabinki. Ziemia wokół nich była zawsze szara i wyschnięta, ale teraz dostrzegłem na niej czerwone plamy. Było cicho, świeciło popołudniowe słońce i panowała dziwnie podniosła, niemal nabożna atmosfera.
Jadący przed nami radiowóz nagle się zatrzymał.
Policjanci chcieli mieć pewność, że dobrze się wszystkiemu przyjrzę – to w końcu ja według nich ponosiłem za to odpowiedzialność.
Musisz coś zrobić z Charliem.
Ta myśl chodziła mi po głowie przez kilka ostatnich miesięcy i zawsze wywoływała we mnie frustrację. Miałem tylko piętnaście lat i czułem, że to niesprawiedliwe. Moim życiem niepodzielnie rządzili dorośli, żaden z nich nie zauważył jednak czarnego gnijącego kwiatu rosnącego na środku ogrodu. Być może uznali, że lepiej tego nie widzieć. Niewykluczone również, że trawa wypalona przez truciznę nie miała dla nich większego znaczenia.
Nie powinienem był zostać z tym sam.
Teraz to dla mnie jasne.
Wtedy, w samochodzie, czułem się przytłoczony odpowiedzialnością, którą według dorosłych ponosiłem. Wcześniej tego samego dnia spacerowałem zakurzonymi ulicami, mrużyłem oczy przed słońcem i pociłem się w nieznośnym upale. Właśnie wtedy zobaczyłem na placu zabaw Jamesa: malutką postać przycupniętą niezdarnie na drabince. Chociaż nie rozmawialiśmy ze sobą od wielu tygodni, doskonale zdawałem sobie sprawę, co robi: czekał na Charliego i Billy’ego.
Minąłem go jednak bez słowa.
Kiedy radiowóz się zatrzymał, miałem wrażenie, że znalazłem się w bańce, w której panuje absolutna cisza. Kilku policjantów odwróciło się w naszą stronę i przez chwilę poczułem na sobie ich osądzające spojrzenia.
Nagle rozległ się niespodziewany hałas i z wrażenia aż się wzdrygnąłem.
Dopiero po sekundzie zorientowałem się, że to matka naciska klakson. Ogłuszające trąbienie działało na nerwy, ale było w nim także coś bluźnierczego. To tak, jakby ktoś zaczął krzyczeć na pogrzebie. Spojrzałem na nią. Miała zaciśnięte szczęki i z wściekłością w oczach patrzyła na stojący przed nami policyjny samochód. Ciągle trąbiła, a irytujący dźwięk odbijał się echem po całej ulicy.
Minęło pięć sekund.
– Mamo.
Dziesięć sekund.
– Mamo!
Wreszcie radiowóz powoli ruszył. Matka podniosła rękę znad klaksonu i znowu zrobiło się cicho. Odwróciła się do mnie jednocześnie bezradna i zdeterminowana, gotowa dzielić ze mną ból i w miarę swoich możliwości razem ze mną nieść ciężar tego, co się stało.
Byłem jej synem i pragnęła chronić mnie przed wszelkim złem tego świata.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała.
Milczałem, intensywnie się w nią wpatrując. Mówiła pewnym głosem, a na jej twarzy malowało się zdecydowanie. Poczułem wdzięczność, że jest ktoś, kto chce się mną zaopiekować, chociaż nigdy bym tego otwarcie nie przyznał. W głębi serca cieszyłem się, że mogę liczyć na jej wsparcie. Tak bardzo wierzyła w moją niewinność, że jakiekolwiek słowa, które by ją potwierdziły, wydawały się w tej chwili zbędne.
Zrobiłaby wszystko, żeby mnie ochronić.
Miałem wrażenie, że cisza trwa całą wieczność. Wreszcie matka skinęła głową, bardziej do siebie niż do mnie, odwróciła się i ruszyliśmy w drogę w ślad za radiowozem. Zostawiliśmy za sobą gapiących się na nas funkcjonariuszy i zalany krwią plac zabaw. Wjechaliśmy na drogę szybkiego ruchu, a w mojej głowie wciąż rozbrzmiewały jej słowa.
Wszystko będzie dobrze.
Od tamtych wydarzeń minęło już dwadzieścia pięć lat, a ja ciągle dużo o tym myślę. Rodzice zawsze pocieszają swoje dzieci, do czego się to jednak tak naprawdę sprowadza? Chodzi o nadzieję. Takie słowa to tylko pobożne życzenia. Zaklinanie rzeczywistości. Obietnica, którą trzeba złożyć i z całych sił wierzyć, że się spełni. Co innego nam pozostaje?
Wszystko będzie dobrze.
Tak, dużo o tym myślę.
Każdy rodzic mówi to samo, ale często się myli.ROZDZIAŁ 1
Teraz
W dniu, w którym wszystko się zaczęło, oficer śledczy Amanda Beck miała wolne. Wstała późno, chociaż nad ranem przyśnił jej się regularnie powracający koszmar. Na szczęście udało jej się znowu zasnąć i leżała w łóżku tak długo, jak się dało. Kiedy wreszcie się podniosła, wzięła prysznic i zabrała się do robienia kawy, było prawie południe. Właśnie wtedy został zamordowany młody chłopak, ale nikt jeszcze o tym nie wiedział.
Po południu pojechała odwiedzić ojca. Do Rosewood Gardens nie było daleko. Na parkingu stało kilka samochodów, ale w zasięgu wzroku nie zauważyła nikogo. Panowała niczym niezmącona cisza. Amanda weszła na wijącą się między klombami ścieżkę prowadzącą do bramy wejściowej. Przez ostatnie dwa i pół roku udało jej się dobrze zapamiętać całą trasę. Skręcała w kolejne alejki i mijała nagrobki, które stały się dla niej punktami orientacyjnymi.
Czy to dziwne, że traktowała umarłych jak dobrych znajomych?
Być może, ale nie umiała inaczej. Odwiedzała cmentarz co najmniej raz w tygodniu, a to oznaczało, że częściej spotykała się z nieboszczykami niż z którymkolwiek z nielicznych żywych przyjaciół. Odhaczała w myślach kolejne kwatery: ten nagrobek był zawsze starannie wysprzątany i leżały na nim świeże kwiaty, na tamtym stała oparta o tablicę stara butelka po brandy, a na kolejnym leżały pluszowe zabawki. To zapewne grób dziecka, a pogrążeni w żałobie rodzice nie potrafili pogodzić się ze stratą.
Wreszcie dotarła do ostatniego zakrętu i zobaczyła mogiłę swojego ojca.
Z rękami w kieszeniach stanęła przed szeroką prostokątną płytą nagrobną z solidnego kamienia oraz prostą tablicą, na której wyryto tylko imię i nazwisko oraz daty narodzin i śmierci. Ten niewyszukany pomnik miał w sobie siłę i niewzruszony spokój, cechy, które pamiętała u ojca z czasów, kiedy dorastała. Żadnego zbytku, żadnych ornamentów: dokładnie tak, jak by sobie tego życzył. W domu był kochającym i troskliwym tatą, chociaż miał stresujące życie, ponieważ pracował jako policjant. Sumiennie wykonywał swoje obowiązki i starał się zostawiać problemy zawodowe w komisariacie. Uznała, że jego grób powinien w jakiś sposób odzwierciedlać ten aspekt jego osobowości. Znalazła rozwiązanie, które dobrze odgrywało swoją rolę i nie wyrażało niepotrzebnych emocji.
Żadnych pieprzonych kwiatów, Amando.
Jak umrę, to umrę.
To było jedno z wielu życzeń, które spełniła.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że odszedł z tego świata. Czuła się dziwnie, a świadomość, że nigdy więcej go nie zobaczy, sprawiała jej ból. W dzieciństwie bała się ciemności i ojciec zawsze przychodził ją pocieszać. Kiedy szedł na nocną zmianę, ogarniał ją niepokój. Miała wrażenie, że wraz z ojcem znika siatka zabezpieczająca, że jeśli poleci w dół, to nic nie powstrzyma jej upadku. Ostatnio odczuwała bardzo podobny lęk. Z tyłu głowy ciągle kołatała jej się myśl, że coś jest nie tak, że czegoś brakuje, ale to się wkrótce zmieni. Niestety, przypominała sobie o śmierci ojca i ogarniała ją czarna rozpacz: kiedy zawoła, nikt nie przyjdzie jej z pomocą.
Ciaśniej otuliła się kurtką.
Żadnego gadania nad moim grobem.
Tę prośbę również spełniała, stała w milczeniu. Rzecz jasna, ojciec miał rację. Tak jak on, nie była religijna i nie widziała sensu w udawaniu, że może rozmawiać ze zmarłymi. Przecież i tak nikt jej nie słyszał. Szansa na bezpośredni kontakt minęła. Zostały jej tylko wspomnienia zebrane dotychczas w życiu oraz wiedza, którą przekazał jej ojciec. Teraz od niej zależało, jak to wszystko wykorzysta. Powinna gruntownie przejrzeć to, co od niego dostała, przysunąć bliżej do światła, zdmuchnąć kurz i zobaczyć, co może się jeszcze przydać.
Beznamiętny.
Powściągliwy.
Praktyczny.
Taki właśnie był w pracy. Często myślała o tym, co jej radził: kiedy zobaczysz coś okropnego, wsadź to do specjalnej przegródki w swojej głowie i nie otwieraj, chyba że znowu będziesz musiała w niej coś schować. Obowiązki zawodowe i związane z nimi nieprzyjemne sytuacje należy za wszelką cenę trzymać z dala od życia prywatnego. Wydawało się to takie proste, takie bezproblemowe.
Kiedy postanowiła wstąpić do służby, był z niej bardzo dumny, i chociaż niezmiernie za nim tęskniła, to w głębi duszy czuła ulgę, że nie obserwuje jej zmagań. Trudno jej było szczelnie zamknąć przegródkę z okropnościami, a w nocy śniła koszmary. Okazało się również, że nie jest wcale tak dobrym gliniarzem jak on, i miała wątpliwości, czy kiedykolwiek zbliży się do jego poziomu.
Chociaż spełniła wszystkie jego prośby, nie była w stanie przestać o nim myśleć. Dziś znowu zaczęła się zastanawiać, jak bardzo byłby zawiedziony jej zachowaniem.
Wracała już do samochodu, kiedy zadzwonił telefon.
> <
Pół godziny później była już w powrotem z Featherbank i szybkim krokiem przemierzała pustkowie.
Nienawidziła tego miejsca, zwłaszcza cherlawych zarośli wypalonych przez słońce. Denerwowały ją panująca tu cisza, brak ludzi i kwaśny odór unoszący się w powietrzu. Można było odnieść wrażenie, że dawno temu doszło do zakwaszenia gleby, która od tego czasu powoli gniła, wydzielając nieprzyjemny zapach zbutwiałego próchna.
– To właśnie tam go znaleźli, prawda?
Idący obok niej oficer śledczy John Dyson wskazał ręką na rachityczny krzak, który, tak jak wszystkie rosnące tu rośliny, był twardy, suchy i kolczasty.
– Owszem – odpowiedziała.
Tam go znaleźli.
Najpierw jednak zniknął. Dwa lata temu po małym chłopcu, który wracał tędy do domu, zaginął wszelki ślad. Po kilku tygodniach jego zwłoki zostały podrzucone właśnie w tym miejscu. Amanda prowadziła śledztwo w tej sprawie. To, co się stało, sprawiło, że jej kariera wyhamowała. Dawniej wyobrażała sobie, że będzie piąć się w górę po kolejnych szczeblach awansu zawodowego, a przegródka z okropieństwami pozostanie szczelnie zamknięta. Szybko okazało się jednak, że bardzo się myliła.
Dyson skinął głową.
– Powinni odgrodzić to miejsce wysokim płotem albo, jeszcze lepiej, zrzucić tu bombę atomową.
– To ludzie są odpowiedzialni za zło – stwierdziła. – Jeśli nie mogliby zrobić czegoś tutaj, to poszliby gdzie indziej.
– Pewnie masz rację – mruknął bez przekonania.
Amanda odniosła wrażenie, że mało go to wszystko obchodzi. Nie był szczególnie inteligentny, ale przynajmniej zdawał sobie z tego sprawę, i nigdy nie przejawiał szczególnych ambicji. Był już po pięćdziesiątce i robił, co do niego należało. Brał pensję, a po służbie wracał do domu i spędzał spokojny wieczór, nie zawracając sobie głowy problemami. Nie dało się ukryć, że mu zazdrościła.
Zbliżyli się do linii drzew porastających szczyt kamieniołomu. Amanda spojrzała przez ramię, żeby sprawdzić, czy widać stąd czerwone taśmy, którymi kazała odgrodzić pustkowie. Większość zasłaniały zarośla, ale i tak wiedziała, że tam są.
Właśnie ruszyła niewidzialna machina policyjnego śledztwa zakrojonego na szeroką skalę.
Doszli do drzew i Dyson powiedział:
– Idź ostrożnie.
– Ty też.
Specjalnie go wyminęła i pierwsza zanurkowała pod siatką oddzielającą pustkowie od kamieniołomu. Na ogrodzeniu wisiał wyblakły znak zakazujący wstępu, ale miejscowe dzieciaki nic sobie z tego nie robiły i zapuszczały się tutaj ochoczo. Być może zakaz był nawet czymś w rodzaju zachęty. Nie miała wątpliwości, że gdyby była dzieckiem, sama przychodziłaby tutaj w poszukiwaniu przygody. Dyson miał jednak rację: zbocze było strome i wyjątkowo zdradliwe. Amanda wysforowała się do przodu, ale uważała na każdy krok. Gdyby wywróciła się na oczach Dysona, musiałaby go chyba zabić, żeby zachować twarz.
Powoli schodziła w dół, wymijając wystające z ziemi korzenie. Między skałami rosły rachityczne drzewa z gałęziami wypalonymi do białości przez letnie słońce. Od czasu do czasu łapała się ich, żeby utrzymać równowagę, i czuła pod palcami szorstką korę. Kamieniołom miał jakieś pięćdziesiąt metrów głębokości i kiedy stanęła na dnie, poczuła ogromną ulgę.
Chwilę później usłyszała chrzęst osuwających się kamieni i pojawił się Dyson.
A potem zaległa kompletna cisza.
Panowała tutaj nieprzyjemna atmosfera, nieco upiorna, jakby nie z tego świata. Na tym odludziu było znacznie chłodniej niż na leżącym wyżej, skąpanym w słońcu pustkowiu. Amanda rozejrzała się dookoła, przyglądając się skałom i kępom żółknących krzaków. Miała wrażenie, że znalazła się w labiryncie.
Elliot Hick dał im jednak wskazówki, jak się w nim poruszać.
– Tędy – powiedziała.
Kilka godzin wcześniej w jednym z okolicznych domów aresztowano dwóch nastolatków. Chłopcy nazywali się Elliot Hick i Robbie Foster. Pierwszy był na krawędzi histerii, drugi sprawiał wrażenie spokojnego, wręcz wypranego z emocji. Obaj mieli w rękach noże i jakieś notesy, byli od stóp do głów wymazani krwią. Przewieziono ich do komisariatu w celu przesłuchania, lecz zanim wsiedli do radiowozu, Hick zdążył poinformować jednego z funkcjonariuszy o tym, co się stało i gdzie doszło do tragicznych wydarzeń.
To niedaleko stąd, wyjaśnił chłopak.
Jakieś sto metrów.
Amanda zaczęła kluczyć między skałami. Nie spieszyła się: szła powoli, ostrożnie stawiając kroki. Panująca dookoła cisza miała w sobie jakiś złowrogi ciężar. Na dnie kamieniołomu człowiek czuł się jak głęboko pod wodą. Na samą myśl o tym, co za chwilę zobaczy, ścisnęło ją w żołądku. Jeśli Hick mówił prawdę, czekał ją straszliwy widok. Ciągle istniała jednak szansa, że chłopak kłamał i że był to tylko dziwaczny dowcip.
Wyciągnęła rękę i odsunęła na bok kurtynę zwisających do ziemi kolczastych gałęzi. Sam pomysł, że chodziło tylko o głupiego psikusa, wydawał się absurdalny. Wolała jednak takie rozwiązanie niż to, co mogła za chwilę zobaczyć…
Zatrzymała się w pół kroku.
Spełniły się jej najgorsze przewidywania.
Dyson stanął obok niej. Oddychał trochę szybciej, ale nie wiedziała, czy była to zadyszka po zejściu na dno kamieniołomu, czy też reakcja na to, co mieli przed oczami.
– Jezu Chryste – jęknął.
Zobaczyli sześciokątną polanę ze skalistym, ale w miarę równym gruntem. Dookoła rosły drzewa i gęste zarośla. Panowała mroczna atmosfera, miejsce wydawało się niemal idealne na odprawianie jakichś okultystycznych ceremonii. Ślady tego, co się tutaj wydarzyło, jeszcze wzmacniały pierwsze wrażenie.
Pięć metrów przed nimi, na samym środku polany, znajdowały się zwłoki ustawione w pozycji na klęczkach, jakby do modlitwy. Chude ramiona opadały luźno ku ziemi niczym połamane skrzydła. To był nastoletni chłopiec. Miał na sobie krótkie spodenki i podwinięty pod same pachy T-shirt. Ubrania były tak mocno zakrwawione, że nie dało się ustalić ich koloru. Amanda omiotła wzrokiem ciało: na torsie widniały liczne rany kłute zadane najprawdopodobniej nożem. Na nagiej skórze w okolicach ran były brązowe plamy zaschniętej krwi. Obok głowy ledwie trzymającej się tułowia i przekrzywionej pod dziwnym kątem znajdowała się większa czerwona kałuża. Na szczęście twarz była odwrócona w drugą stronę.
Beznamiętny, przypomniała sobie Amanda.
Powściągliwy.
Praktyczny.
Przez chwilę panował kompletny bezruch. Nagle Amanda zauważyła coś dziwnego i zmarszczyła czoło.
– Co to jest? – zapytała.
– Nie widzisz? Pieprzony trup!
Zignorowała głupią odpowiedź Dysona i zrobiła kilka niepewnych kroków do przodu. Nie chciała niczego dotykać – to było w końcu miejsce zbrodni – ale musiała mieć pewność, że się nie pomyliła. Na skalistym podłożu wokół ciała znajdowało się jeszcze więcej krwi. Ślady układały się w okrąg. Ten wzór nie mógł powstać przypadkiem, ale dopiero kiedy podeszła bliżej, zrozumiała, co tak naprawdę ma przed oczami.
Spojrzała w dół, żeby przyjrzeć się szczegółom.
– O co tutaj chodzi? – dopytywał się Dyson.
Teraz już zupełnie nie miała pojęcia, co powiedzieć. Dyson podszedł bliżej. Spodziewała się, że znowu coś krzyknie albo zacznie się złościć, lecz, o dziwo, milczał, tak samo zdezorientowany jak ona.
Starała się policzyć wszystkie plamy, ale ciągle się myliła. Było ich po prostu za dużo. Wprost zatrzęsienie.
Setki krwawych dłoni starannie odciśniętych na kamieniu.
> <
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji