W co grają matki i córki - ebook
W co grają matki i córki - ebook
O fascynujących i trudnych relacjach rozmawiają psycholog i dziennikarka
Relacje między matką i córką są zagadnieniem fascynującym i niewyczerpanym, ale też trudnym. Córka to lustro, w którym matka widzi siebie, swoje zalety i wady; przed córką matka niewiele może ukryć. Proces wychowania zachodzi w interakcji, obie strony zyskują więc w nim szansę na osobisty rozwój. Tę niezwykłą szansę można jednak łatwo zaprzepaścić. Wyobrażenia o idealnym dziecku, skrojonym na miarę oczekiwań, przesłaniające matce rzeczywistość, a także pojawiająca się zazdrość, chęć dominowania czy też nadmiernie opiekuńcza postawa matki mogą utrudnić córce odkrycie własnej tożsamości i podążanie wybraną drogą.
Książka Katarzyny Korpolewskiej i Magdaleny Kuydowicz jest znakomitym przewodnikiem po świecie tej pięknej, choć czasem niełatwej relacji, napisanym z perspektywy własnych doświadczeń obu autorek, popartych teoretyczną wiedzą oraz wieloletnią praktyką psychologiczną Katarzyny Korpolewskiej
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-412-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Katarzyna Korpolewska: Dla mnie relacje pomiędzy matką i córką są interesujące z powodu swojej skali i ze względu na nakładające się na teoretyczną wiedzę własne doświadczenia. Bardzo długo myślałam, że jestem złym psychologiem, ponieważ nie potrafię ułożyć sobie dobrych relacji z matką. Ten problem przestał istnieć w momencie, kiedy zrozumiałam, że mnie jako psychologa i jako córkę należy postrzegać oddzielnie. Z drugiej strony zawsze chciałam mieć córkę. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym urodzić syna. Dzięki tej książce mam szansę na podsumowanie własnych przemyśleń oraz wielu rozmów z innymi matkami.
Zacznę od siebie, od czasów mojego dzieciństwa, od początków budowania więzi z matką. Moi rodzice, prawnicy, robili aplikacje i ciągle byli zajęci. Miałam nianię, taką zastępczą mamę. Kiedy zadawano mi pytanie: kogo kochasz bardziej, tatę czy mamę, odpowiadałam: nianię. Ona zajmowała się mną od rana do nocy, a mama była zazdrosna o to, że ktoś narusza jej prawo do mojej miłości. Próbowała to nadrobić, kiedy niania odeszła, a ja skończyłam sześć lat. Myślę, że problem współczesnych matek jest podobny. Często opiekunki wychowują ich dzieci, bo matki wracają z pracy, kiedy te już zasypiają.
Niestety tak. Problem polega na tym, że matki rzadko potrafią spojrzeć na takie sytuacje z filozoficznego punktu widzenia. Jeśli z jakichś względów nie mogę, nie chcę czy nie potrafię być cały czas z dzieckiem, to muszę się pogodzić z tym, że moja córka pokocha kogoś, kto podczas mojej nieobecności wypełnił tę lukę w jej życiu. Taka sytuacja dla psychiki dziecka jest znacznie korzystniejsza. Istnieje jednak inne niebezpieczeństwo. Jest nim odbudowywanie na siłę więzi z dzieckiem w wieku pięciu czy sześciu lat. W początkowym okresie życia rozwój dziecka jest tak dynamiczny, że nawet w ciągu kilku dni następuje wiele zmian. Trzeba być ciągle na bieżąco. Jeśli się nie śledzi tych przemian uważnie, to potem wiele spraw jest niezrozumiałych, a straty są nie do odrobienia. W życiu dorosłego człowieka jest inaczej.
W jakim sensie?
Kiedy siostra wyjedzie na trzy lata, to po jej powrocie możemy usiąść i porozmawiać o tym, co się stało w czasie, gdy się nie widziałyśmy. Mogę dowiedzieć się, co się w jej życiu wydarzyło. Małe dziecko nie potrafi tego opowiedzieć, więc jeśli nie ma mnie przy nim na co dzień, o wielu wydarzeniach nigdy się nie dowiem. Matka, która nie ma z córką ciągłego kontaktu, powinna po takiej przerwie włożyć ogromny wysiłek w poznanie własnego dziecka, a ona najczęściej robi coś innego. Wkłada całą swoją energię w odzyskanie utraconej pozycji, stara się, aby córka w wieku pięciu lat zaczęła ją adorować, akceptować i uznawać za najważniejszą osobę w swoim życiu. A tu przecież chodzi o coś innego. Matka powinna się dowiedzieć, kim jest ten pięcio- czy sześciolatek, którego zna bardzo powierzchownie.
A jak należy ustalić proporcje czasu w relacji dziecka z opiekunką i matką?
Dziecko pozostaje z opiekunką przez większość dnia, więc warto, aby ten krótki czas spędzony z matką był jak najlepszej jakości. Zauważyłam, że w Polsce ważne jest, aby dziecko było czyste, nakarmione i przebadane przez szwadron specjalistów. Wtedy w oczach otoczenia jest „zaopiekowane” i szczęśliwe. Mamy bardzo dużo otyłych dzieci, bo najprościej jest dać coś do jedzenia, można też kupić ładną sukienkę albo zaprowadzić do dentysty. Niestety te wszystkie czynności pielęgnacyjne nie mają dla dziecka specjalnego znaczenia. Ono oczekuje czegoś innego. Matka, odbierając dziecko od opiekunki po powrocie z pracy, powinna po prostu z nim być. Nie zajmować się obcinaniem mu paznokci i czyszczeniem uszu, tylko wejść w jego świat. Zapytać o to, co się działo pod jej nieobecność. Kiedy matka jest w bliskich relacjach ze swoim dzieckiem, to przez cały czas definiuje jego pozycję w swoim życiu.
To znaczy…?
Nie wszystko przebiega według ustalonego harmonogramu. Kobieta planuje zajść w ciążę i myśli sobie: „Urodzę dziecko i będziemy w słoneczny dzień chodzić razem na spacery”. Ale dopóki to się nie wydarzy, to nie wie przecież, czy tak będzie… Może marzyć, że urodzi baletnicę, ale co się stanie, jeśli córka będzie otyła? Może będzie miała inne zalety, predyspozycje, talenty, które warto wspólnie rozwijać. W ten sposób pozycja dziecka w życiu matki ewoluuje, rozwija się i kształtuje przez całe życie.
Jasne, nie ma w tym procesie chwili spokoju, odpoczynku, uwaga matki skierowana jest na dziecko cały czas…
No, bez przesady. Odpowiedzialność ma się przez całe życie, jednak jej natężenie jest zmienne, tylko zasada pozostaje taka sama. Na bliski kontakt z dzieckiem trzeba sobie zapracować. Pamiętam, że jedna sytuacja w życiu oduczyła mnie tworzenia własnych wyobrażeń na temat wyglądu mojej córki.
Jaka?
Na Stadionie Dziesięciolecia spotkałam kolegę z podstawówki, który był teraz właścicielem „szczęk”. Ucieszył się bardzo ze spotkania i podarował mojej małej Karolince sukienkę. Było na niej wszystko: falbanki, koronki, perełki, tiule…
Taka mała „beza”?
Właśnie. W dodatku „beza” w kolorze różowym. Przy niosłam ją do domu i w oczach córki zobaczyłam zachwyt… Następnego dnia była zabawa w przedszkolu. Karolina oczywiście chciała ją włożyć. Mnie bolały zęby od samego widoku sukienki, ale dostrzegłam ten charakterystyczny błysk w oku córki i pomyślałam sobie: nie mogę jej tego zabronić. Zgodziłam się. Wszystkie dziewczynki w przedszkolu były okropnie zazdrosne, że nie wyglądają równie pięknie, natomiast ich matki zgrzytały zębami. Dla własnego widzimisię mogłam córce odebrać przyjemność bycia gwiazdą na balu przedszkolnym! Wtedy zrozumiałam, że ona ma prawo do dokonywania własnych wyborów. To jej szczęście, jej wybór i gust. Powinna mieć możliwość decydowania o sobie, wiedzieć, że zawsze ma prawo wybrać coś dla siebie. Od tamtego momentu nie miałam problemu z tym, jak i w co Karolina się ubiera, czy jej coś odpowiada, czy nie. Teraz przed wyjściem pokazuje mi się w różnych ciuchach i pyta o radę, ale ostateczną decyzję podejmuje sama.
Ale liczy się z twoim zdaniem?
Tak, ale doskonale wie, że się różnimy. Ona ma swój styl, a ja swój. Tamto doświadczenie z różową sukienką nauczyło mnie tolerancji nie tylko w stosunku do mojej córki, ale również w odniesieniu do innych. Kiedy widzę kogoś w ubraniu o kolorze amarantowym, którego nie lubię, myślę, że może ten ktoś jest w tym kolorze szczęśliwy, a to, że mnie się w nim nie podoba, dla niego jest bez znaczenia. Czasami dzięki dziecku dorosły dokonuje jakiegoś odkrycia. Taki mały człowiek uczy nas innego spojrzenia na świat.
Mnie się zawsze wydawało, że dziecko nie jest tak bezbronne, jak by się mogło wydawać. Ma własny system wartości, według którego żyje, a także mechanizm obronny przed światem rodziców.
Wiele zależy od rodziców. Bierności można dziecko nauczyć, nie dając mu możliwości wyboru, cały czas zmuszając je do czegoś i nakazując mu coś.
Porozmawiajmy o tym, jaki szok może wywołać urodzenie dziewczynki u matki, która oczekiwała syna. Czy taki fakt budzi zazdrość o rosnącą małą kobietkę u boku mamy, czy może przyćmić uczucie miłości, naturalną więź matki z córką?
To jeden z podstawowych problemów w rodzinie. Matka często zachwyt ojca nad córką, poświęcaną jej uwagę traktuje jako czas odebrany sobie. Mąż nie jest dla niej tak czuły, opiekuńczy, jak by tego oczekiwała. Widzi coś, czego od niego nie dostaje. Uświadamia sobie te braki i cierpi.
I co wtedy powinna zrobić? Porozmawiać o tym z mężem?
Myślę, że raczej powinna porozmawiać sama z sobą. W takich sytuacjach matka zapomina o swojej więzi z dzieckiem. Gdy dziecko jest małe, stanowi niemal część jej osobowości. Jeżeli matka przypomni sobie tę małą dziewczynkę, którą kiedyś była, to uświadomi sobie, że czułości okazywane dziecku przez męża są tak naprawdę czułościami skierowanymi również do niej. I ta świadomość powinna ją cieszyć, a nie przeszkadzać. Jakaś część mnie, kość z kości, krew z mojej krwi jest nagradzana, doceniana, tak jak ja kiedyś. To powinno cieszyć.
Ale takie postawienie sprawy wymaga od matki dojrzałości.
Owszem, a także spojrzenia z dystansem na wiele problemów. Wychowywanie córki wymaga od matki większej dojrzałości niż wychowywanie syna.
Dlaczego tak jest?
Bo w stosunku do syna matka nie bierze takiej odpowiedzialności za jego późniejszą rolę w życiu, seksualną, zawodową. Syn powinien otrzymać inne niż kobiece wzorce zachowań. A mała córeczka to człowiek, przed którym matce niewiele uda się ukryć. To takie lustro, w którym matka widzi siebie, swoje wady, złe wzorce zachowań powielane na małą skalę. Wiele dowiedziałam się o sobie od mojej córki, obserwując jej gesty, chociażby w momencie, kiedy posługiwała się moimi kosmetykami, mając trzy lata. Z przerażeniem usłyszałam swoje słowa i zobaczyłam, jak naprawdę wyglądam.
To była karykatura twoich zachowań?
Nie, raczej ostra ocena, a dla mnie ogromna szansa ujrzenia siebie z boku w moim „małym kochanym lustrze”. Od tej pory zawsze staram się patrzeć na siebie także jej oczami. To szalenie pouczające. Uważam, że na taką dojrzałość w relacji z dzieckiem można sobie zapracować. Najlepiej wtedy, gdy dziewczynka jest bardzo mała. Jeśli będziemy się sobie uważnie przyglądać, to w przyszłości nie powstaną sytuacje niewyjaśnione, które zaciążą na dorosłym życiu nas obu, lub będzie ich dużo mniej.
Czy psychologia zna najczęstsze grzeszki, z którymi trudno obu kobietom żyć? Czy duchy przeszłości mogą zniszczyć lub trwale zakłócić kontakty matki i córki?
Każda matka i córka je zna. Psychologia mówi, że nie ma relacji idealnej pomiędzy matką i córką, a wszystkie kłopoty trzeba analizować i racjonalizować.Wiele matek chce zostać przyjaciółkami swoich córek. To możliwe?
Myślę, że pod pewnymi warunkami matka i córka mogą się przyjaźnić, ale jest to trudne. Są sobie zbyt bliskie, mają wiele wspólnych doświadczeń, a ich relacje od początku nie są partnerskie. Naturalną koleją rzeczy jest to, że dziecko z upływem czasu uniezależnia się od matki. Początkowo matka z dzieckiem stanowią jedność. Następnie dziecko jest zależne od matki, która w tym okresie jest dla niego przewodnikiem życiowym. Zapewnia bezpieczeństwo, opowiada o świecie, pokazuje różne sposoby działania. W końcu nadchodzi najtrudniejszy moment — usamodzielnienie. To trudny egzamin dla matki i córki. Nastolatka chce pełnej swobody, jednocześnie nie tracąc usługowej roli matki w swoim życiu. To miłe, gdy mama załatwi różne kłopotliwe sprawy i wyręczy swoją pociechę. Problem matki jest symetryczny. Zdaje ona sobie sprawę, że dziecko musi być samodzielne, ale tę samodzielność widzi inaczej. Oczekuje od córki zaradności w codziennym życiu: w sprzątaniu, gotowaniu, robieniu zakupów. Tymczasem córka lubi mamine obiadki, posprzątany i zadbany dom, ale chce eksperymentować i na przykład jechać pod namiot ze znajomymi. Matka chce wiedzieć, co się z nią dzieje, bo boi się o nią.
To wygląda na sytuację bez wyjścia…
Niekoniecznie. Jeśli obszar między swobodą a kontrolą nie zostanie dobrze określony, to powstaje pierwszy zgrzyt. A przecież trudno jest przyjaźnić się z kimś, kto — jak nam się wydaje — monitoruje nasze życie. Powstaje nadinterpretacja, myślimy, że matka chce nas kontrolować, a ona jest tylko zainteresowana naszym życiem. Przyjaciółka też pyta o wiele spraw, ale nie ma ambicji, by mieć na nie jakikolwiek wpływ.
Bo przyjaciółka pyta bezinteresownie.
Właśnie, gdyby matka miała być przyjaciółką, to należałoby jej pozwolić na to, aby się wszystkim interesowała. A tego zwykle córka nie chce. Niezależnie od tego pozostaje kwestia doświadczenia. Trudno się zaprzyjaźnić z kimś, kto jest starszy o całe pokolenie. Matka również wytycza pewne granice zwierzeń i nie mówi dziecku o wszystkim, co wydarzyło się w jej życiu.
A sama wie o córce prawie wszystko…
Tak, i to powoduje, że od początku relacja jest nierówna. Z drugiej strony córka nie bardzo matkę rozumie. Posługują się często innym językiem przekazu. Porozumienie jest trudne, ale nie niemożliwe.
Czy matka, która ma problem w relacji ze swoją własną matką, może mimo to dobrze ułożyć sobie kontakty z córką?
To, co było w przeszłości, nie powinno determinować przyszłości w relacjach kolejnego pokolenia kobiet w rodzinie. Oczywiście łatwiej jest, gdy pamięta się dobre wzorce zachowań między babcią a matką. Jednak i ze złych wspomnień można wysnuć prosty wniosek, który zaprocentuje. Można powiedzieć sobie wówczas: „Ja w swoim życiu będę postępować odwrotnie niż moja matka ze mną”. Tak właśnie ja zrobiłam, więc wiem, że to działa.
Jakie błędy najczęściej popełnia taka nieporadna matka, pozbawiona dobrych wzorców?
Najtrudniej jest wówczas, gdy matka nie jest świadoma tego, czego chce od relacji z córką. Nie artykułuje wtedy z reguły także tego, czego by na pewno nie chciała w kontaktach z nią. Jeśli nie jest tego świadoma i o tym nie mówi, to żyje z tak zwaną „blizną” i automatycznie powiela chory związek z przeszłości.
To zapewne nie jedyny możliwy zły schemat w relacjach matka–córka…
Drugim typowym błędem jest wikłanie córki we własne problemy. Matki często zapominają, że mimo upływu lat dziecko zawsze pozostanie ich dzieckiem. Tego układu nie można i nie powinno się na siłę odwracać! Zdarza się jednak, że matce brak, nazwijmy to, podstawowych umiejętności społecznych. Widać to, na przykład, obserwując jej od lat nieudane małżeństwo. Jest więc nieszczęśliwa i — co więcej — wtajemnicza córkę we własne małżeńskie problemy, żądając od niej zajęcia stanowiska. Powstaje wówczas pierwsza bariera nie do pokonania. Córka ma słuchać o zdradach ojca, stawać po stronie matki, zawierać z nią sojusz przeciwko mężczyznom. Niepokoje matki szybko przechodzą na córkę. Dorosła kobieta wiele rozumie, ale nie chce zerwania relacji z ojcem, to nie jej zrobił przecież krzywdę. Mimo to staje ramię w ramię z matką i zaczyna przekonywać sama siebie, że ojciec jest złym człowiekiem. Z takim przeświadczeniem trudno jest potem sobie poradzić. To jest poważna wyrwa w życiu. Córka nie powinna stawać przed takim wyborem jako strona w konflikcie. Niestety często tak się dzieje.
Może przed tym uwikłaniem jakoś uciec?
Córka jest z zasady silnie uwikłana w relację z matką, bo to jest — jak już mówiłyśmy — ten najsilniejszy związek w jej życiu. Nie znaczy to jednak, że relacja z ojcem jest i powinna być mniej ważna! Układ z tatą jest po prostu zupełnie inny.
Jak więc wyjść z tej patowej sytuacji?
Cierpliwie, stanowczo i wielokrotnie odmawiać matce wysłuchania jej osobistych zwierzeń, a także konsekwentnie nie ulegać jej emocjonalnemu szantażowi. Jasno deklarować swoją neutralność wobec konfliktu rodziców. Córka może i powinna również mówić matce o swoim przywiązaniu do ojca, o tym, jak bardzo jest on dla niej bliską i ważną osobą.
I czekać, aż matka odpuści?
Nie ma innego wyjścia. Każdy dorosły człowiek odpowiada sam za swoje życie i powinien starać się sam rozwiązywać własne problemy. Matka, przerzucając własne złe emocje, nieporadność na dziecko, pokazuje swój brak umiejętności życia i radzenia sobie z nim. Od zwierzeń ma przyjaciółki w swoim wieku, które nie są uwikłane w jej rodzinne sprawy i mogą na jej problemy spojrzeć z dystansu. A czasem i mądrze doradzić, bo same przeżyły podobne załamania i kryzysy w małżeństwie.
A jeśli matce brak takiej przyjaciółki od serca?
Znaczy to, że nie umiała dobrze żyć z ludźmi i musi sobie teraz kogoś takiego poszukać. W każdej rodzinie jest jakaś mądra ciotka, kuzynka, babcia… Starsze kobiety chętnie dzielą się swoim doświadczeniem. Zawsze radzę znaleźć kogoś życzliwego w bliższym otoczeniu, oczywiście poza własnymi dziećmi. Jeśli i to zawiedzie, warto zwrócić się do specjalisty, ale to już ostateczność.
A jakie znaczenie ma dla córki to, czy matka wikła ją świadomie czy nieświadomie we własne problemy?
Sądzę, że żadne. Ważny jest ten błędnie działający mechanizm, który należy odwrócić. Wydaje mi się zresztą, że zwykle działa tu podświadomość. Inaczej zakładałybyśmy, że mamy matkę potwora albo bezmyślną. Czyli taką, która sama nie wie, co robi.
A może przyjaźń między matką i córką jest możliwa, gdy się ściśle określi granice zwierzeń?
Problem polega na tym, że przyjaciółka może, potocznie mówiąc, wiele problemów sobie odpuścić. Ona nie cierpi z powodu błędnych decyzji swojej najbliższej koleżanki. Matka zaś w problemy córki jest silnie i trwale zaangażowana. Ona chce wiedzieć jak najwięcej, a córka się tego boi.
Dlaczego?
Bo w maminej głowie pozostaną oceny i emocje trwale zakodowane. Tymczasem życie córki ewoluuje. Młoda kobieta zmienia swoje nastawienie do ludzi, z którymi kiedyś miała jakieś zatargi, złe wspomnienia. Często również działa mechanizm obronny, córka nie chce matki martwić i dlatego nie mówi jej o swoich kłopotach. Jest jeszcze inny model relacji. Matka nie chce niczego wiedzieć o córce. Ma już dosyć jej wychowywania. Chce mieć święty spokój. Daje swobodę swojemu dziecku, nie ingeruje w jego życie.
Dąży do odwrócenia roli, czyli kolejnego uwikłania?
Tak, dzieje się tak, kiedy córka jest już dorosła i matka chce z tej relacji uzyskać dla siebie jakieś korzyści, na przykład opiekę. Mówi: „Teraz masz odwzajemnić lata mojej pracy nad tobą”. Te matki są takimi babciami, które nie zajmują się wnukami. Nie przychodzą do córki, żeby jej pomóc w porządkach, tylko wpadają na kawę w charakterze gościa. Trzeba je obsłużyć i im potakiwać.
No tak, ale matka księżniczka się nie zmieni, nie zacznie nagle pomagać jej w pracach domowych, gdy córka gorzej się poczuje lub zachoruje.
Oczywiście. Są pewne typy matek, z którymi córce po prostu nie uda się zaprzyjaźnić. Tak samo jak nie z każdym człowiekiem ma się ochotę na przyjaźń, bo nie każdy się do niej nadaje. Kobiety w ogóle mają problem z zaprzyjaźnianiem się.
Z jakiego powodu? Bo przyjaźń oznacza mądre, życzliwe otwarcie się na drugiego człowieka. Bez maski i intryg. Bez ingerencji w życie, jeśli córka sobie tego nie życzy.
Ten ostatni warunek jest problemem dla matki, która stara się kierować życiem córki. Wychodzi z założenia, że jest ekspertem od jej życia. Ma większe doświadczenie, a więc ma prawo narzucać gotowe rozwiązania. Dyryguje córką: „Nie daj się tak traktować w pracy!”, „Powiedz mężowi, żeby się odczepił!”.
Daje córce własną gotową receptę na jej życie?
I chce córkę podświadomie ukształtować na swoje podobieństwo. Wszystko, co odbiega od tego wzorca, jest z punktu widzenia matki złe i niewłaściwe.
A może po prostu nie umie wczuć się w emocje swojej córki?
Nie umie czy nie chce? To kolosalna różnica. Często matka nie chce zaakceptować tego, że córka może się od niej różnić. Nie daje jej prawa do tego, aby była innym człowiekiem.
Wróćmy do historii z sukienką twojej córki, maleńkiej wówczas Karoliny. Zaakceptowałaś „bezę” z koronkami na balu przedszkolnym swojej małej córeczki. Jej wybór był ważniejszy niż racjonalizm i twój gust. Z czasem te granice wolności w naturalny sposób się rozszerzają. Czy matki nie wiedzą, że powinny dawać dzieciom stopniowo coraz więcej swobody?
Teoretycznie wiedzą, ale mają z tym ogromny problem. A największy matki jedynaczek. Dla nich opuszczenie na stałe domu przez pociechę to mały dramat. Jeśli dzieci jest troje, to mama jest na to lepiej przygotowana. Dzieci po kolei opuszczają dom, a ona zajmuje się tymi, które pozostały. Dużo też zależy od charakteru matki. Bywają takie, które chcą stale trzymać pisklęta przy sobie. Nie chcą się pogodzić z „odcięciem pępowiny” i utraceniem roli życiowego przewodnika.
Bywa, że matki chcą, abyśmy spełniały ich marzenia, niespełnione wizje o ich wyobrażeniu sukcesu, szczęścia…
Znam matkę, która mówiła córce: „Tak bym chciała, żebyś miała takie długie, piękne palce pianistki. Specjalnie po to wyszłam za twojego ojca, bo moje palce są takie krótkie i brzydkie”. Ta córka niewiele miała do powiedzenia. Matka okazywała jej wiecznie swoje niezadowolenie. Rodzice miewają bardzo wygórowane oczekiwania wobec swoich dzieci. Kobieta, gdy jest w ciąży, mówi przyjaciółkom: „Chciałabym tylko, aby moje dziecko było zdrowe, wszystko mi jedno, co będzie robiło w życiu, byleby było szczęśliwe”. Potem o tym wszystkim zapomina. Głównym tematem stają się dobre stopnie i to, żeby dziecko słuchało rodziców. Nagle okazuje się, że córka powinna nosić sukienki i mieć włosy zebrane w kitkę, a tymczasem dzieci w trakcie naturalnego rozwoju przechodzą różne fazy dotyczące swojego wyglądu i ubioru… Wkrótce dziecko kończy szkołę i musi zostać zdaniem matki wybitnie zdolnym i zaradnym lekarzem lub prawnikiem. Piękną, długonogą blondynką o bujnych lokach i wyjątkowej inteligencji, która szybko wyjdzie dobrze za mąż i urodzi dwójkę zdrowych dzieci. Te stereotypy dotyczące szczególnie córek są niezwykle silne. Nie sposób zrezygnować ze swoich oczekiwań. Ale dziecko trzeba akceptować takim, jakie ono jest, a nie modelować je na swój sposób, czasem łamiąc mu kręgosłup i zmuszając do studiowania medycyny, ba, nawet związania się z człowiekiem, którego ono nie chce! Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a nadal się tak dzieje.
Miałam być prawnikiem jak moi rodzice, a ty?
Baletnicą jak moja mama.
A kiedy teoretycznie zamiana roli matki w przyjaciółkę jest możliwa?
To jest bardzo trudne zadanie. Trzeba dać córce przyzwolenie na to, że jest inna, że podejmuje własne decyzje. Ma swoje poglądy, znajomych, których mama nie musi akceptować, może popełniać błędy. Matka często mówi: „Mówię po to, aby cię ustrzec od błędów”. A przecież na własnych błędach uczymy się najlepiej. Choć i na sukcesach także warto. Ale opierajmy się zawsze i jako matki, i jako córki na własnych tryumfach i porażkach. Życie każdej z nas polega przecież na nieustannym eksperymentowaniu, podejmowaniu ryzyka i wyzwań, na zmaganiu się z emocjami.
Każda matka chciałaby dla córki spokoju i rozwagi, a nie szamotaniny, która jest w życiu nieunikniona. Nie sposób uchronić dziecko przed błędami i cierpieniem. Ale trzeba być obok, żeby minimalizować skutki.
Mam często wrażenie, że nasze matki były zupełnie inaczej wychowywane, inaczej przygotowywane do roli kobiety w życiu. W ich młodości nie mówiono o wielu sprawach. Wstydliwe kwestie seksu i pierwszej miesiączki traktowane były w domu jako zło konieczne. Teraz wszędzie kreuje się wizerunek współczesnej kobiety, która otwarcie mówi o swoich wadach, problemach, intymności…
Prawda, ale problem polega na tym, że dystans pokoleniowy i brak obecności dziecka w domu należy mądrze wykorzystać. Kiedy córka wraca do domu po ukończeniu studiów, trzeba od nowa poznać tę młodą kobietę, przyjrzeć się jej uważnie, oswoić się z nią. Tymczasem matka próbuje powrócić do tego, co było kiedyś, usiłuje zatrzymać czas. Wydaje się jej, że znowu będą wspólnie gotować zupę pomidorową i chodzić na spacery z psem. Tutaj bardzo wiele zależy od rodziców.
Tak, żeby córka chciała przyjeżdżać do mamy, uczestniczyć w jej życiu?
I aby nie traktowała tego jako przykrego obowiązku. W pierwszych latach rodzice narzucają dziecku styl kontaktów, później muszą się także dostosować do dorastającego człowieka. I w tym tkwi główny problem. Dorosłość dziecka zakłada również próbę dostosowania się do rodzica. Córka może się przyjaźnić z matką, ale podobnie jak w relacjach z równolatkami ogranicza jej dostęp do swoich spraw. Zwierza się matce, ale nie chce z nią i swoim partnerem wspólnie spędzać wakacji ani razem mieszkać. Ja tak to ustawiłam. Jeśli mówię o swojej intymności, to tylko tyle, ile chcę. Matka rozumie, że nie może wkraczać dalej, dopytywać się. Zna mnie i wie, że nie wolno jej tego robić.
Chodzi więc o granice tego przyzwolenia?
Tak, i o szacunek dla dorosłego życia dziecka. Z matką jest bardzo ciężko to osiągnąć. W przyjaźni ludzie wspólnie znajdują obszary wzajemnych kontaktów, natomiast relacje z matką zostały ustalone dużo wcześniej. Ich przebudowa jest trudna, ale możliwa. Poważnym problemem jest kwestia cielesności. Matka dotyka swoje małe dziecko, głaszcze je, czesze, myje, całuje. Później córka nie chce być dotykana, jej ciało to jej sprawa. Tymczasem matka często tego nie zauważa. Moja mama publicznie zeskrobywała mi, dorosłej kobiecie, jakieś plamki z ubrania. To mnie szokowało i złościło, bo matka przekraczała intymną granicę cielesną między nami. Dla niej to było naturalne, przecież robiła tak przez całe życie! A dla mnie nie do zaakceptowania. Podstawowym problemem jest wspólne poszanowanie odrębności.
Odwróćmy tę sytuację.
Gdybym ja poprawiała sweterek czy bluzkę mojej mamie? Myślę, że byłaby zachwycona, bo jest osobą, która oczekuje troski. Nie potrafi zrozumieć, że skoro ona tego potrzebuje, to dlaczego ja nie? Otóż dlatego, że potrzeby córki nie są symetryczne z pragnieniami matki.
Boję się, że teraz powiesz: „Jedyne, co możemy zmienić w relacjach z innymi, to nas samych”. Czy dotyczy to także relacji pomiędzy matką i córką?
Jasne, że tak. Kropla drąży skałę, a małe zmiany na lepsze to już wielki sukces.
Trzeba mamę i siebie stopniowo przyzwyczajać do takiego postępowego „mechanizmu ulepszeń”. W każdym momencie życia taka ewolucja jest możliwa. Przeszłość jest już za nami. Trzeba zaakceptować to, że nie jesteśmy doskonali. W relacjach z bliskimi ranimy się i popełniamy błędy. Trzeba sobie powiedzieć: „Trudno, kiedy byłam dzieckiem, nic nie mogłam zrobić, ale teraz jestem dorosła i mogę coś zdziałać”. Rozgrzebywanie przeszłości ma sens tylko wtedy, gdy chcemy wiedzieć, skąd się biorą takie, a nie inne mechanizmy naszych zachowań. Jeśli wiemy, co i dlaczego nas boli, to pozytywnie patrzmy w przyszłość. Starajmy się, żeby każdy kolejny dzień był lepszy dla nas i naszych bliskich.