- W empik go
W drodze do domu - ebook
W drodze do domu - ebook
"Nie da się przejść obojętnie przez historię jaką napotykamy w książce „W drodze do domu”. Książki takie jak ta nigdy nie będą należeć do łatwych, bo nie da się przejść obojętnie wobec krzywdy, zbrodni i okrucieństwa wojny, bo ona zawsze przyciąga za sobą tragedie ludzkie. Szczegóły, jakimi częstowany jest odbiorca wyciskają łzy, ale bez nich byłaby to kolejna opowiastka o tym, jak los potrafi być okrutny, a życie przerażające. Niezwykle wzruszyłam się podczas czytania słów skierowanych do, nieżyjącego już od dziesięciu lat, ojca. Słowa te przebiły mur. Zdarza się to tylko wtedy, gdy lektura dotyka struny w duszy, która wywołuje fale emocji tak silnych, iż ich kumulacją są mokre policzki
Nie opowiem wam o życiu Autorki, Ona musi zrobić to sama . Nie powiem wam, czy warto przeczytać tą pozycję, o tym zdecydować musicie Wy."
Małgorzata Michniowicz
W tej książce, jak w soczewce skupiają się losy tysięcy Polaków, którzy zmuszeni byli uciekać z Wołynia, z rodzinnych domów przed niechybną śmiercią z rąk ukraińskich nacjonalistów. Historia, której nie da się poznać bez głębokiego poruszenia.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-951179-0-9 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Była głęboka noc, gdy Julia obudziła się z tym dziwnym uczuciem lęku. Bardzo często budzi się, kiedy nocą, nawet przez sen, słyszy cieniutki głos komara. Tyle lat, a wciąż to samo uczucie trwogi we mnie – pomyślała. Tak. Uczucie to towarzyszy jej od wielu lat. Wtedy, gdy w nocy słyszy nad uchem cieniutki głos komara, i wtedy, gdy w księżycową noc, gdzieś z daleka, słychać śpiew.
Teraz rzadziej jej się to zdarza, ale wtedy, kiedy była jeszcze dzieckiem, zaraz po wojnie, ludzie często zbierali się wieczorami przy jakiejś okazji i śpiewali. Bywało, nawet nie przy wódce, tylko ot tak, po prostu, żeby się spotkać, porozmawiać i razem pośpiewać. Śpiewali głośno i tkliwie, z tęsknotą za czymś, co minęło i nigdy już nie wróci. A nocą melodia rozbrzmiewała daleko. Wspaniale było posłuchać, gdy się siedziało obok śpiewających. Zresztą i ona, Julka, zawsze lubiła i lubi śpiewać. A jednak, kiedy w księżycową noc słyszała z daleka płynący śpiew, serce jej zamierało ze strachu. Przerażał ją tak samo, jak głos komara, który i tej nocy przerwał jej sen.
Tak naprawdę, nigdy nie zastanawiała się nad tym, dlaczego cieniutki głos komara i daleki, nocny śpiew, budzą w niej tyle niewytłumaczalnego strachu. Ani też nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego właśnie dziś, tej nocy zaczęła się nad tym zastanawiać. Leżała rozmyślając i machając raz po raz ręką, by przegnać owada. Od dawna zamierzała przenieść to wszystko na papier i wciąż nie mogła się do tego zabrać. Znowu trzepnęła ręką po włosach odganiając natręta, którego nijak nie mogła uśmiercić. Pewnie było ich tu więcej tyle, że w ciemnościach nie widziała. Wstała, zaświeciła lampkę i rozejrzała się po pokoju.
W słabym świetle dostrzegła intruzów. Teraz, kiedy słyszała i widziała cały ten komarzy rój, nie czuła nic prócz chęci unicestwienia ich. Machnęła kilka razy ręką chcąc dosięgnąć któregoś, lecz nie widząc skutku, zrezygnowała. Wiedziała, że tej nocy spać już nie będzie. Okryła się, więc ciepłym pledem i zapadła w miękki fotel.
Patrzyła w ciemny prostokąt okna i myślami powoli wracała do coraz odleglejszych lat. Siedziała z brodą opartą na splecionych dłoniach i głową pełną kłębiących się myśli. Czyżby to tamte straszne noce tkwiły we mnie do dziś? Pytała samą siebie. Przecież byłam wtedy małym dzieckiem. A jednak musi coś w tym być. Przecież to, co pisał do mnie ten człowiek, potwierdziło moje wspomnienie. Więc nie zmyśliłam tego. Cały ten nieznośny lęk potęgowały w niej jeszcze te straszne opowieści, których potem tyle słyszała. Nadszedł chyba już czas - pomyślała. Powoli wysunęła klawiaturę i ani się spostrzegła, kiedy zaczęła cały swój lęk i wszystko inne, układać w całość.IGNACY I HANIA
Hania i Ignacy urodzili się w tej samej wsi za Bugiem, w Głęboczku na Wołyniu. Byli dziećmi miejscowych gospodarzy. Choć ojcowie ich byli dość zamożni, to i Hania i Ignacy szybko stracili beztroskę dziecięcych lat. A zwłaszcza Hania, której matka zmarła, kiedy Hania miała niewiele ponad dwa latka. Ojciec Hani ożenił się z wdową, która choć miała kilkoro swoich dzieci, starała się zastąpić Hani matkę. Starała się, ale przecież „milsza ciału koszula”, dlatego różnie bywało. Kiedy jednak mając dziewięć lat Hania straciła i ojca, miała bardzo ciężko. Zaczęły ją wychowywać starsze, zamężne siostry,
a sieroce łzy nie były jej obce… Ale starała się radzić sobie. Skończyła gimnazjum i pracowała w miejscowej „Ochronce”.
Ignacy też nie miał lekko, choć jego matka zmarła, kiedy on miał siedem lat. Ojciec Ignacego ożenił się po raz drugi. Rok później urodziła im się córeczka – Rozalka. Macocha była zbyt młoda, żeby się zajmować pasierbem. Bardziej interesowały ją stroje, którymi zamożny Franciszek obsypywał ją i córeczkę. Ojciec Ignacego, wpatrzony w Rozalkę, jak w obrazek, zapominał o tym, że ma przecież syna, który także wymaga jego uwagi. Toteż Ignacy nie miał łatwego życia, a opieka nad malutką Rozalką, stała się jego codziennym zajęciem. Kiedy skończył szkołę, łyknął trochę „buchalterskiej” wiedzy i podjął pracę w sklepie. Ignacy był starszy od Hani, ale…
Tu się oboje urodzili, tu zostali sierotami, tu chodzili do szkoły i tu stali się parą. Tu spotkali swoją pierwszą młodzieńczą miłość i tu dwoje sierot z wielkiej miłości pobrało się. Jedyny brat Hani Marcel, ożenił się i poszedł do domu żony. Część ziemi i dobytku oraz dom zostawione im przez ojca, dom, przekazał Hani. W ten sposób Hania i Ignacy zaraz po ślubie mieli własny dach nad głową, kilka hektarów ziemi, konia, wóz i dwie krowy. A kilka miesięcy później przyszło na świat ich pierwsze dziecko, ich córeczka Julcia.
Kiedy urodziła się Julcia na świecie trwała wojna. Przez Wołyń przetaczały się ogień płonących wsi i nieludzkie zbrodnie, dokonywane przez ukraińskich nacjonalistów. Ignacy i Hania niedługo się cieszyli własnym gospodarstwem. Zbrodnie, o których przedtem słyszeli z opowiadań, teraz zaczęły docierać w pobliże Głęboczka, w pobliże ich domu. Wkrótce przyszło im wraz z małą Julcią, kryć się przed bandami w najmniej oczekiwanych miejscach.