- W empik go
W Galicji i na Wschodzie: Przyczynek do dziejów powstania 1863 - ebook
W Galicji i na Wschodzie: Przyczynek do dziejów powstania 1863 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 379 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Praca, która obecnie do rąk publiczności się dostaje, spoczywała w rękopisie przez lat piętnaście. Napisałem ją lat piętnaście temu i do druku dałem; nie wyszła w czasie swoim z powodów od autora niezależnych. I dobrze się stało. Postradała ona wprawdzie interes, jaki się przywiązuje zazwyczaj do opowiadania zdarzeń spółczesnych, ale uzyskała znaczenie historyczne. Opowiadanie odnosi się do wypadków ubiegłych; nie tak wszelako oddalonych, ażeby zaginąć miał całkowicie ten interes, który Francuzi mianują intèrét d'actualité. Świadkowie onego żyją jeszcze; pokolenie, którego dziełem był rok 1863, znajduje się obecnie w sile wieku męzkiego. Dobrze się stało, że praca niniejsza nie wyszła lat temu piętnaście i dla tego jeszcze, że w chwili obecnej wystąpić ona może w charakterze świadka, w procesie, wytoczonym powstaniom polskim w ogóle, powstaniu zaś naszemu r. 1863 w szczególności. Rok 1863, jako winowajca, oskarżonym i przed kratki powołanym został. Zbrodniarz!
Fakt historyczny zbrodniczym być może i może sądowi podlegać, sądowi krytyki, rzecz naturalna, chłodnej, spokojnej, beznamiętnej. Nie takim, niestety, jest sąd, który sprawę powstania roku 1863 rozpatruje. Występuje on rekryminacyjnie, stronniczo, z potępieniem aprioristycznem i bezwarunkowym, manifestującym się raz szydersko, znów wzgardliwie, albo też apodyktycznie. Nie masz dla winowajcy nieszczęsnego względów najmniejszych, ani przebaczenia możliwego. Na dobitek, sąd ów przybiera na się charakter podwójny, polityczny i naukowy, albo raczej, zlewając podwójność w jedno, polityczno-naukowy, poszukujący dowodów winy wszędzie i we wszystkiem, gdzie jeno takowa odnalezioną być może, zapatrując się na nią z punktów, najsprzeczniejszych często, takich, naprzykład, jakiemi są, idealistyczny i pozytywistyczny, sentymentalny i utylitarny. Wszystko mu jedno, byle obwinit, jak ów prokurator krakowski, który, oskarżając przed trybunałem patryotów, potępiał całą wymowy prokuratorskiej' potęgą patryotyzm polski, oskarżając zaś socyalistów, do patryotyzmu się odwoływał z przekonaniem głębokiem. Jest to sąd stronniczy, w najściślejszem Wyrazu tego znaczeniu i dla tego też sam on sądowi podlega. Jest nad nim jeszcze opinia publiczna, w obec której rozbiorę punkt główny oskarżenia, wystosowanego przeciwko powstaniu r. 1863.
Jakim jest punkt główny oskarżenia? – Niepowodzenie.
Możeż się ono utrzymać w obec historyi, albo w obec polityki?
Niepowodzenie, jako oskarżenie, w obec historyi utrzymać się nic może. Metoda obserwacyjna, z jaką nauka do badania fenomenów historycznych przystępuje, wykazuje, że każdy indywidualizm zbiorowy, narodowo-państwowy, tę posiada własność, że gdy w stan niewoli popadnie, to ze stanu togo wyzwolić się usiłuje. Usiłowanie to, naturalne i konieczne, odnosi się do togo prawa ogólnego, które uczeni nazywają, walką o byt. Manifestuje się ono powszechnie, we wszystkiem, w królestwie roślinnem, w królestwie zwierzęcym
– obejmuje wszystko – ludzie z pod onego wyjętymi nie są. Prawo to wyraz swój znajduje w zapasach brutalnych, które niegdyś odbywały się za pomocą pięści, z czasem zaś odbywać się zaczęły za pomocą sposobów i narzędzi, wynajdowanych i doskonalonych stopniowo. I zrobiła się wojna. Wszystko to wskazuje nam obserwacyą historyczna. Nie natem jednak koniec. Na drodze tejże obserwacyi dowiadujemy się, że nie wszystkie organizmy zbiorowe narodowopaństwowe, w stan niewoli wprawione, na stan ów wskazywanemi były na wieków wieki. Przeciwnie. Nie pozostał w onym ani jeden z tych, co się z niego wydostać usiłowały. Po szeregu niepowodzeń, bolesnych, krwawych, strasznych, następuje w końcu tryumf, który byłby nie nastąpił, gdyby nie usiłowania. Jest to, w zakresie prawa walki o byt, wynik naturalny, tłumaczący się tem, że usiłowania, mające na celu odzyskanie swobody życiowej, oznaczają żywotność organizmu. Bez żywotności nie masz ruchu, bez ruchu nie masz walki, bez walki nie masz tryumfu. Jedno wypływa z drugiego w porządku logicznym i wypływać musi, jak skoro istnieje żywotność. Tego zażegnać nie sposób:
– przychodzi to samo przez się na drodze porządku naturalnego. – Na drodze tej atoli zdarzają się ruchy istotne, naturalne i sztuczne.
Powstanie nasze r. 1863 było li ruchem sztucznym – zgalwanizowaniem trupa? Detraktorowie onego utrzymują to, posuwając się na drodze dowodów, aż do absurdów – do absurdów takich, jak ten, że – jakoby – Moskale sami wywołali i podtrzymywali powstanie. Konikiem, którego zazwyczaj oskarżyciele dosiadają, jest "niedowarzona młodzież:" powstanie wydmuchali półgłówki i szaleńco, do spółki ze spekulantami, łowcami rybek w wodzie mętnej. Moskale obwiniają o nie szlachtę i duchowieństwo – feudalno-klerykalny element, pozostałość tego wytworu monstrualnego, jakim była rzeczpospolita polska. Sama ta różnica podań byłaby dostateczną do obalenia wzajemnie się obalających twierdzeń, gdyby nie istniał ten zaprzeczyć się nie dający fakt, że w powstaniu udział wzięły wszystkie narodu polskiego części składowe i że sród warunków najtrudniejszych utrzymać się ono zdołało przez półtora roku. Znamiona to niewątpliwe ruchu narodowego naturalnego, odbywającego się za pomocą żywiołów, które się do onego nadawały, Młodzież wszystkich klass, stanów i wyznań, co się uzbroić była w stanie, walczyła; warstwy inteligentne pomoc jej niosły; włościanie ochraniali ruch, czuwali nad nim, pełnili wobec niego funkcyą tego rodzaju, że, gdyby nie oni, powstanie roku 1863 utrzymaćby się nie mogło, nie osiemnaście miesięcy, lecz osiemnaście godzin. Wyprawa Zaliwskiego, pokuszenie w r. 1846: oto były ruchy sztuczne – nie utrzymały się też – przyszły nie w porę – znalazły naród nie usposobionym moralnie do wstrząśnięcia żelazami klatki więziennej. W roku 1863 usposobienie to zamanifestowało się samo przez się. Organizacya zasnuła się pod wpływem władzy niewidomej, reprezentującej nie co innego, jeno ideę samoistności narodowej. Jedyny to przykład w dziejach, taka mechanizmu rządowego improwizacya. Coś podobnego nie zdarza się na zawołanie każde. Niechby, na przykład, dziś, w r. 1880, kto spróbował: czy potrafiłby wytworzyć władzę taką, jaka stanęła wówczas, otoczyć ją organami, które w imieniu jej posłuch znajdowały i wywołać walkę? Ruch ów przeto był naturalnym, wypływającym z konieczności rzeczy, mającej swój punkt wyjścia w żywotności narodowej. Pojęli to dobrze Moskale, którzy wnet po upadku powstania poruszyli niebo i ziemię, w celu wmówienia w Europę i w nas, że był to ruch sztuczny, że nie miał on zgoła racyi, albowiem Polska w przeszłości jest to omyłka historyczna, szlachecki zlepek, nie posiadający żywotności najmniejszej. Była w tem przesada, jeżeli nie co gorszego; przesada ta jednak oznacza, że Moskale pojmują historyą lepiej, aniżeli historycy polscy szkoły, tak nazwanej, nowej, wiedzą bowiem, że ażeby powstanie 1863 roku w stanie oskarżenia w obec historyi utrzymać, na to sposobu innego nie ma, jak zaprzeczyć historyczneniu Polski istnieniu. Nie było jej – była to omyłka, fantazmagorya, wyskok chorobliwy, a zatem ruch ów, powstaniem nazwany, nie powstaniem właściwie był, ale zamachem zbrodniczym przeciwko regularnemu porządkowi rzeczy, przeciwko naturze samej. Założenie to, acz fałszywe, nadaje się atoli jedynie do podtrzymania oskarżenia i pokazuje, powtarzam, w Moskalach pojmowanie lepsze, aniżeli we wtórujących im współziomkach naszych, pomiędzy którymi stanowisko najwybitniejsze, sztandarowe, zajmuje mąż stanu, stawiany w ostatnich czasach na świeczniku, margrabia Wielopolski. Margrabia znał prawo, posiadał zdolności wielkie, ale o historyi wyobrażenia nie miał najmniejszego, przypuszczając, że prąd dziejowy pokierować się da według woli człowieka pojedynczego, że można potok dłonią zatrzymać. Gdyby rozumiał to, nie byłby wziął na siebie roli niezaszczytnej dyb u nóg narodu, lecz spostrzegłszy się, że pobłądził, byłby, jeżeli nie z jedną z najpierwszych, to z którąś z późniejszych band powstańczych do lasu się udał. Nie uczynił tego przez upór i pychę, czując się upokorzonym, wyobrażając sobie, że złamanym został przez motłoch. W tym względzie mylił się: złamał go nie motłoch, ale objaw naturalny prawa historycznego – tego prawa, z którem oskarżyciele powstania roku 1863 obchodzą się w sposób, świadczący o ich dowcipie, zdolnościach dialektycznych i zawziętości, ale nie o tem, że historyą pojmują.
Nie pojmują jej oni zgoła! Zaślepia ich polityka chwili bieżącej.
Zobaczmyż, o ile polityka do oskarżenia się nadaje.
We względzie tym dwa są punkta, w które oskarżenie szczególnie uderza: obawa, ażeby się broń Boże powstanie nie powtórzyło i obawy onej motyw najważniejszy, polegający natem, że powstanie r. 1863 nie miało szans najmniejszych, do którychby odnosić mogło nadzieję na powodzenie bodaj częściowe.
Błąd tu i błąd tam.
Co się pierwszego tyczy, odwołujemy się przedewszy – stkiem do polityków najzręczniejszych, do powag politycznych największych. Co w działaniu politycznem rzecz główną stanowi? – La main librę – swoboda ruchów, to jest nie zobowiązywanie się do niczego, coby w danym momencie, przy okoliczności nadarzonej, krępować mogło wybór sposobu tego lub innego, prowadzącego do rozwiązania zadania pewnego. Popytajcie, panowie, księcia Bismarka, księcia Gorczakowa, pana Kłaczki, co ich studyował, kogokolwiek; przepatrzcie wszystkie traktaty, konwencye i układy, a przekonacie się, że Ia main librę jest to warunek najważniejszy śród tych, o które spółubiegają się działacze polityczni. Popytajcie zresztą o to zdrowego rozumu i przymierzcie do onego wasze raz szyderskie, znów żałosne, niekiedy poważne, a zawsze bezwzględne: "precz z powstaniem!" Nie jestże nierozumnym, smutnem, nie jestże obłędem dzikim usiłowanie to skrępowania z góry narodowi rąk? Powiadacie, że powstanie polskie szans nie ma, bo nie miało takowych powstanie roku 1863. Co cło tego, ażeby wytłumaczyć błąd w tym punkcie, odwołać byśmy się mogli do obserwacyi historycznej i zapytać: jakie szansę miało powstanie holenderskie przeciwko potędze Filipa II…? jakie szansę miało powstanie hiszpańskie przeciwko Napoleonowi I…? z jakiemi to szansami zrywali się Grecy, Serbowie, zwłaszcza zaś biedni, ciemni, małoliczni, od świata nie znani Hercogowińce, którzy sprowadzili wyzwolenie Bułgarji i Rumelii – no i swoje w stopniu pewnym? Pozostawimy atoli Holendrów, Hiszpanów, Greków, Serbów, Hercogowińców i innych na boku, a wykażemy szansę niejakie, które przyświecały Polsce w r. 1863. Były one rodzaju dwoją – kiego: polityczno-rowolucyjne i polityczno-dyplomatyczue. Pierwsze nie trafią do przekonania oskarżycieli naszych, więc pomijamy je, poprzestając jedynie na drugich, o których wyobrażenie ogólne daje owoczesna Europy sytuacyą polityczna: Austrya, uginająca się pod ciężarem dobrodziejstwa moskiewskiego, udzielonego jej wspaniałomyślnie w r. 1849, pobita we Włoszech (1859) i oglądająca się za okazyą jakąś, zdolną powagę jej podnieść; Anglia, wprawiona w stan naturalnej Moskwy współzawodniczki, antagonistki jej na polu interesów najdraźliwszych; Turcya, głęboko przekonana o niechybności wojny z Rosyą, a zatem wielce intoresowana w osłabieniu jej; Prusy za słabe jeszcze, ażeby odegrywać mogły rolę inną, jeno taką, jaką odegrały w r. 1853 – 56; Francya zresztą, pozostająca w rozporządzeniu człowieka, potrzebującego uzurpacyę tronu podeprzeć sprawą jakąś popularną. Taką była sytuacyą ogólna, poparta sympatyą powszechną, jaką, na pierwszą o powstaniu polskiem wieść, objawił cały ucywilizowany świat przez wszystkie organy swoje, ustami Garibaldiego i Papieża, Mazziniego i Montalamberta, wyrobników i burżoazyi, chłopów i arystokracyi, Wiktora Hugo i Napoleona III. Wyraz onej wystąpił w notach, za pośrednictwem których gabinety europejskie, nie wyłączając takich nawet jak lizboński, u Moskwy sięo sprawiedliwość dla Polski upominały. W sytuacyi tej przeto szansę tkwiły; rozpatrując się zaś w niej pilniej nieco i analizując wzajemny w momencie owym pomiędzy mocarstwami stósunek, w oczy niemal rzuca się ta osobliwość, że węzeł onej znajdował się na Wschodzie, na półwyspie Bałkańskim, gdzie, nie za pomocą wzdychania, wyczekiwania i kołatania do drzwi gabinetów, lecz za pomocą, czynnego własnego postarania się, znajdowaliśmy się w możności szansę, w ogólnej sytuacyi tkwiące, na korzyść sprawy polskiej sprowadzić, ześrodkować i przychylić. – Opowiadanie, które poci sąd publiczności, pod tytułem: "W Galicyi i na Wschodzie" oddajemy, wykaże dowodnie ten właśnie węzeł – ten punkt prawdopodobieństwa powodzenia, jakie w r. 1863 odnosiło się do ruchu polskiego. Punkt to ważny w sensie historycznym i politycznym. Wykaże on, że działo się źle może, nie tak jak dziać się było powinno, ale nie bez szans i nie całkowicie naoślep; że zatem niepowodzenie, jakiegośmy doznali z powodu przyczyn racyonalnych, dzięki zbiegowi okoliczności szczególnie nieprzychylnych, dzięki wreszcie błędom naszym, stoi, w obec jak historyi, tak polityki, nie inaczej, jeno jako chybienie jednej z prób na drodze tych usiłowań, które wypływają z natury położenia Polski. Niepowodzenie tego rodzaju nie służy zgoła za materyał do wyrokowania o tem, co stać się może jutro albo pojutrze. Wyzyskiwanie onego, w celu krępowania narodowi z góry rąk, jest fałszem historycznym i obłędem politycznym.
Genewa, 15 maja 1880.I. PRZED WYBUCHEM POWSTANIA.
W miesiącu wrześniu r. 1859, wyjechałem z Paryża w zamiarze przygotowywania powstania. Wyjechałem w charakterze członka komitetu, który, oprócz mnie, składał się z generała Józefa Wysockiego i z pp. Seweryna Elzanowskiego, Józefa Ordggi i Wincentego Mazurkiewicza. Do komitetu tego, zawiązanego pod naciskiem przebywającej podówczas tłumnie w Paryżu a domagającej się działania powstańczego młodzieży krajowej, odnieść należy początek myśli, która wywołała samoistną w Polsce organizacyą. Nie stawiał on siebie na czele sprawy; nie domagał się kierownictwa; był wynikiem potrzeby, jaką, wytworzyła chwila dziejowa, która na porządku dziennym postawiła upomnienie się z orężem w ręku o nieprzedawnione i przedawnionemi być nie mogące prawa polityczne narodu. Młodzież garnęła się do komitetu tego po wskazówki i rady. Kierunek, w którym on działał, dopatrzeć się da w "Przeglądzie Rzeczy Polskich" z r. 1859, piśmie w duchu demokratycznym redagowauem przez S. Elzanowskiego, które w ogromnej ilości szło do Polski i w którem znajduje się artykułów kilka niego pióra, a mianowicie: "O potrzebie i możliwości polskiego powstania." Wypowiadałem tę myśl, że emigracja pełnić może w obec kraju funkcję tylko pomocniczą; lecz i dziś jestem i wówczas byłem tego przekonania, że bez pomocy emigracji kraj obejść się nie może.
Z Paryża przez Kraków i Lwów udałem się na Multany, dla upatrzenia tam miejscowości stosownej w celu gromadzenia w takowej ludzi, broni i koni. Zadanie moje polegało na uorganizowaniu zawczasu oddziału zbrojnego, mogącego w razie danym, stosownie do okoliczności, wykonać wkroczenie, bądź do Galicyi, bądź do Krajów Zabranych.
Miejscowością najlepiej odpowiadającą warunkom wkroczenia tu lub tam wydała mi się Mołdawia północna. W niej więc zatrzymałem się, zamieszkując zrazu w Foltyczanach, następnie w Botuszanach; w końcu osiadłem w Michalenach.Że zaś organizacya oddziału zbrojnego obejść się nie mogła bez środków pieniężnych, staranie się przeto o takowe było dla mnie rzeczą najpierwszą. Liczyłem na Galicyę i na Kraje Zabrane, opierając rachunki moje, co do Galicji, na chętności obywatelskiej, co do Krajów Zabranych, na organizacji niezwłocznej, poręczonej mi przez wyjeżdżających z Paryża równocześnie ze mną obywateli ruskich, pp. S. i K.
Rachunki te zawiodły mnie na wstępie samym. Do Galicji zakołatałem za pośrednictwem pp. Aleksandra i Włodzimierza Dz., Mieczysława P. i Florjana Z., z którymi we Lwowie konferencję miałem. Nie odmówili mi oni spółdziałania swego, lecz zobowiązywali się warunkowo, zgadzając się w zasadzie na działanie zamierzone i zastrzegając sobie wybór chwili stosownej. Z Krajów Zabranych wysłańce nie dawali znaku życia. Pomimo kilku podróży moich do Galicji i po Galicji, pomimo wycieczki za Zbrucz, ani tu, ani tam nie wskórałem nic. Przyczyny tego tkwiły, przedewszystkiem, w braku organizacji, do której brano się leniwie, następnie, w nieufności w powodzenie powstania, w końcu, w niedostateczność! rękojmi, jaką dawało imię moje. Musiałem przeto czekać cierpliwie przedewszystkiem na organizacją, ona bowiem zaopatrzyć mnie mogła w środki pieniężne. Niestety!
nic doczekałem się, takowej, a to, dzięki niedyskrecji generała Mierosławskiego, któremu, przed wyjazdem moim z Paryża, planu mego w głównych udzieliłem zarysach. Mierosławski w tropy za raną, wyprawił emissaryuszów, polecając im kontrolowanie czynności moich. Ci popsuli mi ponawiązywane w Galicji stosunki i zdradzili cel mego na Multanach pobytu. Następstwem tego była obudzona czujność policji mołdawskiej, nagabywanej przez powtarzające się raz po raz reklamacje moskiewskie i austrjackie. Reklamacje te spotęgowały się, kiedy, na wieść fałszywą" jakobym w Jassach organizował legjony, pogarnęła się na Mołdawją młodzież polska z uniwersytetów kijowskiego, moskiewskiego i petersburskiego. Ledwie nieledwie zażegnałem burze, odrywającą młodych ludzi od nauki i wypychającą ich na tułaczkę po świecie. Udało mi się to przy pomocy kurjerów, wysyłanych do mnie z Kijowa i z Kamieńca przez istniejące w miastach tych zawiązki organizacyjne. Przez nich następującą do Krajów Zabranych przesłałem proklamacją: "Legjonów nie ma, ale być mogą. Potrzebuję pieniędzy. " Skutek jej był żaden. Komitet kijowski nic mi udzielić nie mógł, posiadając w kasie 4000 złp. Działo się to na wiosnę r. 1861.
Do jesieni roku pomienionego czas zeszedł mi częścią na wyczekiwaniu na wykończenie klecącej się powolnie organizacji, częścią, na przeprawianiu i ukrywaniu tych, co, skompromitowawszy się w Austrji lub w Rosji, szukali przed prześladowaniem schronienia. Liczba zbiegów z pod panowania moskiewskiego była nierównie większą, aniżeli z pod austrjackiego. Przez nich, jakoteż przez ciągłe z krajem stosunki wiedziałem o objawiającej się ogólnie pod obydwoma zaborami dążności do organizacji rewolucyjnej. Pomagałem dążności tej ile mogłem.
W jesieni b… r. przybyła na Mołdawią z Genui, ze szkoły wojskowej, młodzież, wyprawiona przez generała Mierosławskiego, jako awangarda zastępu, mającego z nad wybrzeży morza Śród – ziemnego maszerować do Polski. Młodzież ta, liczba której wynosiła głów dwadzieścia pięć, postawiła mi żądanie, ażebym niezwłocznie prowadził ją na teatr walki. Postawiło ja, to od razu w nieprzyjaznym względem mnie stósunku. Rzecz była absolutnie niemożliwą, ze względu tak na liczebną awangardy siłę, jako też na stan rzeczy w kraju, gdzie sprawa włościańska trzymała w zawieszeniu postęp akcji do powstania prowadzącej. Zamierzałem przeto z przybyszów sformować kadry i, obsadziwszy takowemi Mołdawią północną, czekać na chwilę stosowną. Daremnemi atoli okazały się przedstawienia moje, perswazje i prośby. Młodzież, pomimo że się pod rozkazy moje oddala, nakazywała mi wymarsz bez względu na nic, a głośno o swoich i moich rozprawiając zamiarach, trudnem niezmiernie czyniła położenie swoje i moje. Wskórałem jeno tyle, że umiarkowańsi posądzali mnie o kontrarewolucjonizm, zapalczywsi o zdradę. Zapobiegłem jednakże awanturze niewczesnej. Zapobiedz wszakże nie zdołałem temu, ażeby upatrzona przezemnie i pod względem każdym do organizacji tajemnej dogodna miejscowość skompromitowaną nie została ostatecznie. Była to przysługa, jaką mi wyświadczył Mierosławski. Na Mołdawią północną zwróciła się gadaninami nieroztropnemi obudzona baczność Austrjaków i Moskali. Policja mołdawska śledzić poczęła za Polakiem każdym, a najbardziej za mną. Ajentami tajnej austrjackiej i moskiewskiej policji napełniły się miasta i miasteczka. Zamiast przeto o sztyftowaniu oddziału myśleć, trzeba się im oganiać było. Wspominam o tem dla tego, ażeby wytłómaczyć z góry powody, dla których w późniejszym czasie niemożliwą się stała na Mołdawii północnej organizacja oddziałów wkraczających. Nie miałem snadź dość powagi w obec młodzieży, któraby mi pomagać była powinna. Z ogółu onej wszelako wyłączyć i wymienić muszę kilku, którzy rozumieli powody postępowania mego; byli to: Zygm. Chmieliński, Kryłowski, Dr. Kwaśnicki, Stępkowski, Dr. Nowacki, Dr. Łabudziński, Frań. Narbutt, Kurniewicz, Minejko i kilku jeszcze z nazwiska mi nieznanych. Dodać potrzeba, że liczba młodzieży zwigkszała się ustawicznie przybyszami nowymi.
W styczniu roku 1862 przyjechał do mnie, do Michalen, Stefan Bobrowski, przy końcu wiosny Leon Frankowski. Bobrowski czynił przegląd zasobów, jakie powstanie polskie posiadało po zagranicami kraju, udał się więc dalej, do Konstantynopola, ztamtąd do Paryża. Frankowski wprowadził mnie w stosunek bezpośredni z zawiązanym w Warszawie Komitetem Centralnym, który ujął w ręce swoje ster sprawy polskiej i w miesiącu sierpniu powierzył mi kierownictwo główne czynnościam przygotowawczemi na Rusi i na Wschodzie. Przyjąłem to pod warunkiem, ażeby pozostawionym mi był wybór sposobów. Komitet Centralny warunek ten uznał i, wezwawszy mnie w listopadzie do Warszawy, zamianował naczelnikiem sił zbrojnych na Rusi i Wschodzie. Nominacja ta miała charakter tymczasowy, nadany jej na własne moje żądanie. Nie ufając sobie, zastrzegłem, że po wybuchu powstania, naczelnictwo na Rusi dostanie się Wysockiemu, albo Rużyckiemu. Komitet Centralny oznajmił mi, iż byłby zamianował Rużyckiego (Edmunda), lecz pobyt w kraju nominacją jego niemożliwą czyni; potrzeba zaś wyznaczenia naczelnika wypływa z potrzeby wywieszenia sztandaru, określającego z góry a wyraźnie charakter i rodzaj gotującej się walki i przyczyniającego się do przyspieszenia organizacji, nieraźnie klejącej się na Rusi. Racje te słuszne i ważne, usunęły wahanie się moje. Wziąłem na siebie obowiązek, najeżony trudnościami wielkiemi.
Głównym powodem wezwania mnie przez K. C. do Warszawy była narada nad oznaczeniem terminu na wybuch powstania. Zastałem kwestje tę przedyskutowaną. Termin nastręczał się sani niejako. Zbliżała się epoka zamierzonej przez rząd moskiewski rekrutacji, przedstawiającej się, jako wyborny do poruszenia mass pretekst. Nie było jednak przygotowań żadnych: ani jednej sztuki broni, ani garści prochu, ani kawałka ołowiu. Za – chodziło więc pytanie: czy korzystać z pretekstu, który się przeważnie Kongresówki tyczył? czyli też, rozwijając rozpoczętą dopiero na Litwie i na Rusi organizację, w miarę postępu takowej środki do walki gromadzić? Oświadczyłem się bez wahania zatem ostatniem. Radziłem usiłowanie całe zwrócić na organizację, termin zaś wybuchu odłożyć do Maja przynajmniej. Co do rekrutów, byłem zatem, ażeby ich dać; zarazem jednak, celem uratowania bodaj połowy z nich, urządzić wykradanie młodych ludzi z komend rekrutskich i przechowywanie ich częścią w Królestwie, częścią w Galicji, częścią na Multanach. Rekruci zbiegli nadawaliby się chwili każdej do powołania pod broń, gdyby broń była; poszukiwania zaś za nimi, któregoby rząd moskiewski czynić nie omieszkał, utrzymywałoby ludność w stanie rozdrażnienia ustawicznego, któreby ją moralnie usposabiało do poparcia wybuchu. Radziłem przedewszystkiem myśleć o broni, sprowadzić na początek kilka przynajmniej tysięcy sztuk karabinów i zaopatrzeć w takowe Królestwo i Ruś, a to w tym celu, ażeby wybuch powstania wykonać równocześnie w Królestwie i na Rusi. Chodziło mi o uprzednie zorganizowanie Rusi, o nadanie powstaniu jej charakteru tego samego, w jakim się zawiązywało powstanie w Królestwie. Nastawałem na to, w przewidywaniu, że powstanie upadnie. W razie takim pozostałby fakt, świadczący w obec świata i w obec naszego własnego sumienia, o prawach Polski cło tej całości jej politycznej, jaką dla niej dzieje urobiły. Zachodziła tu przytem i racja strategiczna, wyrażająca się za pomocą rozerwania uwagi nieprzyjaciela na obszar ogromny Dla tego upierałem się przy swojem w dyskussjach z członkami Komitetu, którego głównym argumentem był ten, że odłożenie wybuchu do wiosny dotknie w Królestwie organizacją, składającą się po większej części z ludzi, kwalifikujących się na rekrutów, branymi być mających w styczniu (1863). Racje wszelako przezemnie podawane przeważyły w końcu. Na zapytanie moje, czy Komitet Centralny czuje się na siłach wybuch powstrzymać, odpowiedziano mi, że, zdaje się, iż organizacja będzie posłuszną – posłuszną być musi, ponieważ zdanie ludzi kompetentnych za odłożeniem się oświadcza. Nie pytałem o nazwiska kompetentnych owych. Później dopiero dowiedziałem się, że byli to: Wysocki, Rużycki, Z. Padlewski i Z. Sierakowski. Żadnego z nich przy mnie w Warszawie nie było. Do ruchu w Styczniu parł komitet Mierosławskiego, który starał się działać na przekór Komitetowi Centralnemu.
Komitet Centralny zażądał odemnie planu powstania. Nie dałem go, nie posiadając danych, na którychby takowy oprzeć było można. Liczba sprzysiężonych, wynosząca 18, 000, rozrzuconych na całej przestrzeni Kongresówki, nie wydała się mi podstawą dostateczną. Nadto brakło mi wiadomości o rozstawieniu wojsk rosyjskich, jakoteż o usposobieniu ogółu mieszkańców Polski. Zamiast planu przeto, napisałem dla Komitetu Centr. projekt osnowy następującej: Ludzie kompetentni powinni wybrać trzy lub cztery punkta na ogniska ruchu; w nich zgromadzić w ilości jak największej broń i amunicją. Jako jeden z punktów tego rodzaju wymieniałem Warszawę, przeznaczając takową na zapoczątkowanie powstania uliczną za barykadami walką, prowadzoną uporczywie i jak najdłużej, a to w tym celu, ażeby, podczas gdy na Warszawę zwróciłaby się główna uwaga i jak największe siły moskiewskie, powstańcy na prowincji mieli czas do ściągnięcia się na punkta zborne, do uzbrojenia się, uporządkowania i przystąpienia do działania zaczepnego przeciwko garnizonom nieprzyjacielskim, pozostającym na leżach. Warszawę radziłem po kilkudniowej walce opuścić i wyprowadzony z niej oddział złączyć z najbliższym oddziałem, sformowanym w jednym z punktów ogniskowych. Przypuszczałem, że oddziały w ten ściągnięte sposób wynosić będą po mniej więcej 10, 000 walczących. Z niemi można było kusić się o oczyszczenie z nieprzyjaciela pewnej znaczniejszej części kraju, co dałoby możność formowania w części tej armii narodowej. Krwawe i bolesne powstania ostatniego doświadczenia utwierdza mnie w przekonaniu, iż w sposób ten można było na podstawę działania wojennego zdobyć prowincje na lewym brzegu Wisły położone, pomiędzy granicami pruską, a austrjacką. Sposób ten zastosowanym być mógł na Litwie i na Rusi. Na podstawie onego z dziś na jutro walkę wznowić można; najprzód atoli przeprowadzić należy organizacją, jak najobszerniejszą, i ogarnąć nią, Polskę całą" jeżeli nie w granicach 1772, to taką jaką była w granicach 1634, to taką jaką być może w rozwoju łączenia się wolnych z wolnymi, równych z równymi. Warszawę opuściłem w grudniu w tem przekonaniu, że wybuch powstania nastąpi nie rychlej, jak na wiosnę. Wywiozłem ze sobą dwa skrypta: 1) nominację na naczelnika sił zbrojnych na Rusi i na Wschodzie i 2) kredytywę do porozumiewania się z rządami rumuńskim i tureckim. Zadanie, jakie mi w udziale przypadało, polegało na:
1) organizacji Krajów Zabranych (Podole, Wołyń i Ukraina);
2) organizacji Galicji wschodniej;
3) organizacji oddziałów wkraczających na Wschodzie (Rumunja i Turcja);
4) sprowadzeniu broni na Ruś drogą wodną przez Bosfor. Co do organizacji Krajów Zabranych, tę, dla ułatwienia mi zadania, przeprowadzać miał Komitet Centralny drogą administracyjną, za pośrednictwem agentów swoich, z których jeden (nazwisko zapomniałem) przy mnie z Warszawy do Kijowa wyjechał, wziąwszy polecenia i instrukcje wspólne od Komitetu Centralnego i odemnie. W odniesieniu do organizacji tej rola moja była rolą, punktu dośrodkowego: miałem ją koncentrować w sobie i kierunek militarny jej nadawać. Byłem naczelnikiem sił zbrojnych.
Co do organizacji Galicji wschodniej, ta w zawiązku była. Ława lwowska funkcjonowała już. Należało jeno ponaglać ją o pośpiech w czynnościach i o rozwój na prowincji, w obwodach.
Organizacja oddziałów wkraczających należała do rzeczy późniejszych.
Sprowadzanie broni nagliło najbardziej. Przy mnie Komitet Centralny wyprawił do Paryża agentów w celu zakupienia karabinów, z których 8, 000 pójść miało na Wschód. Należało przeto co najspieszniej otworzyć dla nich drogę i zapewnić sposoby wprowadzenia ich przez Mołdawię na Ruś. W tym celu potrzeba było powynajdywać i pozawiązywać stosunki odpowiednie w Galacu i w Konstantynopolu.
W powrocie z Warszawy zatrzymałem się we Lwowie dla Ławy lwowskiej. Porozumiewałem się z nią, co do pośpiechu w działaniu i co do raportów, jakie mi ona przysyłać się zobowiązała, tak w pewnych czasu odstępach, jakoteż w razach nadzwyczajnych. Ława funkcjonowała regularnie, w charakterze instytucji zależnej od Komitetu Centralnego. Członków jej nie znałem z imienia i nazwiska, z wyjątkiem jednego Mieczysława Romanowskiego, który zginął następnie.
W Krakowie albo we Lwowie zjechać się miałem ze Stefanem Bobrowskim, powracającym z Ukrainy. Rozminęliśmy się jednak. Dostałem jeno z Krakowa telegram, którym Bobrowski wezwał umie, ażebym czekał na niego w Michalenach do Nowego Roku. Czekałem do Trzech Króli i doczekałem się telegramu, donoszącego mi, że Bobrowski nie przyjedzie już.
Komunikowanie się owo telegraficzne z Bobrowskim odnosiło się do spraw ruskich, dla których Bobrowski na Ukrainę jeździł. W Kijowie młodzież uniwersytecka czyniła zabiegi; w Żytomierzu funkcjonował komitet, skład którego był mi znanym. Ani zabiegi młodzieży kijowskiej, ani starania komitetu żytomirskiego nie zdołały były jeszcze przykryć kraju siecią organizacyjną, bez której ani myśleć było można o samoistnem w Krajach Zabranych powstaniu. Organizacja rozwijała się, bardzo jednak powolnie i dla przyspieszenia to onej jeździł Bobrowski na Ruś z polecenia Komitetu Centralnego, który go odsyłał do mnie ze zdaniem sprawy ze stanu rzeczy. Bardzo mi przeto zależało na rozmówieniu się z Bobrowskim przed udaniem się mojem w podróż do Konstantynopola. Rozminąwszy się z nim wszelako w drodze i nie doczekawszy się go w Michalenach, podróży dłużej zwlekać nie mogłem; ruszyłem na Jassy do Bukaresztu, zkąd miałem zamiar jechać dalej. Do pomocy wziąłem ze sobą Edmunda Dąbrowskiego.
W Jassach natknąłem się na obławę, jaką policja mołdawska zarządziła na Polaków. Dano im rozkaz opuszczenia kraju. Zapytywany przez nich, co począć i dokąd udać się mają, radziłem policji uledz (nieuledz sposobu nie było), na Dobrudzę się udać i tam na dalsze moje oczekiwać rozporządzenia. Z powodu, że Mołdawia północna skompromitowaną była, wówczas już powziąłem był zamiar formowania oddziału w Turcji. W Konstantynopolu, załatwiając sprawę transportu broni, upatrzeć chciałem zdolnego i energicznego naczelnika, któremuby oddział ów powierzyć było można.
Z Jass zrobiłem wycieczkę w okolice Huszu, do jednego z przyjaciół moich, który udzielić mi mógł dokładnych co do stosunków w Galacu informacji. Zastałem u niego żandarma z rozkazem, ażeby się we dwadzieścia cztery godziny z Mołdawii wynosił.
W obec tego krzątania się policji i tego uwijania się za Polakami żandarmerji, do Bukaresztu puszczać się nie mogłem, z obawy ażeby i mnie nie przytrzymano gdzie w drodze, tem bardziej, że nie spodziewając się niczego podobnego, zaopatrzyłem się w paszport na imię własne. Do Konstantynopola przeto wyprawiłem Dąbrowskiego z listami, sam zaś powróciłem do Jass, zkąd Polaków wywieziono już.
W Jassach doszła mnie drogą dziennikarską, wiadomość o przy aresztowaniu w Paryżu agentów Komitetu Centralnego, wysłanych po broń i o zabraniu im pieniędzy i papierów.
Pojechałem dalej do Botuszan.
W Botuszanach dowiedziałem się o wybuchu powstania.
Zmartwiałem z żalu i bólu.
Wiadomość ta wywracała wszystkie plany moje, niwecząc w zaczątku samym robotę, która do wykończenia zupełnego wymagała czasu miesięcy trzech przynajmniej i spokoju, bodaj względnego. Była ona dla mnie tem, czem jest piorun wśród dnia jasnego, spadający na łeb niespodzianie. Głęboko zabolałem, przewidując obrót i koniec walki z gołemi rozpoczętej pięściami. Sił zabrakło Komitetowi Centralnemu do powstrzymania wybuchu, wywołanego przedwcześnie przez dwie wręcz jedna drugiej przeciwne przyczyny: przez kontrarewolucjonizm Wielopolskiego i przez ultrarewolucjonizm Mierosławskiego. Pierwszemu chodziło o "przecięcie wrzodu" insurrekcyjnego i dla tego zarządził pobór nocny rekruta, mimo że zniszczonemi zostały spisy poborcze; drugiemu chodziło o wygranie procesu o władzę, na przekór władzy, która stanęła w kraju i cieszyła się powagą, usuwającą w cień powagę wichrzycielską pseudo-dyktatora.