- W empik go
W grudniowe dni - ebook
W grudniowe dni - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 235 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy drzemie staruszka?
Któż odgadnie? U niej marzenie tak do snu podobne, sen jej tak podobny do śmierci.
Powieki wpół przymknięte, na ustach uśmiech pełen słodyczy i smutku.
Na twarz jej bladą, od czasu do czasu jaskrawym odblaskiem pogrzebowych pochodni padają płomienie kominkowego ognia. Z odgłosem świeżo wyciosanej trumny, schnącej na słońcu, mokra świerkowa kłoda paczy się i pęka od żaru. Zasyczą w niej czasem skwarzące się soki żywotne i znów rozpęka włókno drzewne z głośnym strzałem, sypiąc do koła iskrami. Iskra każda chwilkę w powietrzu żywiej zaświeci, jakby myśl w głowie konającego człowieka, zaświeci jak rodząca się gwiazda – i zgaśnie na wieki.
Czerwone pół światła, półcienie, drgają naprzemian po zmarszczkach nieruchomej twarzy, bawią się siwym jej włosem, złocą go i srebrzą i przywracają mu czasem kruczy połysk młodości. W różowych przebłyskach żaru, przezrocza tkanina muślinowych szlarek, jej czepca zdaje się zmieniać na jedną sekundę w girlandę róż.
Jak jej z tem ładnie!… Jakby jakie wnuczęta figlarną, tak ją stroją figlarne gnomy i kobolty płomyków. Któżby ją stroił inny w jej samocie? Huczy zamieć śnieżna na dworze, zmarzłemi grudkami śniegu bije w wąskie okna dworku.
I cisza zresztą – głucha cisza, tylko ten szum wichru i to małych szybek dzwonienie i to sykanie i skwirczenie wilgotnego drzewa na ognisku i niekiedy huczny wystrzał pękającej kłody.
Te gnomy ogniska – one to może staruszkę rozerwać chcą temi głosami? one to może zmówiły się z elfami w śniegowej bujającemi zamieci i rozmawiają tak z sobą nawzajem: niestrudzone w zabawie i dzwonią i trzaskają z biczyków jak drobna dziatwa – i jakby rozswywolone chłopięta rzucają w szyby okien gałeczkami lodu.
Poczciwe duchy! jak one znają serce człowieka! Jak one zająć umieją mu myśl w długich, nieznośnie długich godzinach tęsknoty! jak one wiele powiedzieć umieją pół słówkiem, pół dźwiękiem, półszeptem.
Poczciwe duchy! jak one pocieszyć umieją tych, dla których przyszłość martwym jest wyrazem! jak one wiedzą o czem z kim rozmawiać! jak one wskrzesić umieją zapadłe w niepamięć czasy, zamierzchłe niepowrotnie radości, zachwyty i szczęścia!
One przemawiają do serca ludzkiego wspomnieniem!
A żywo wspomnieć – to jakby odetchnąć raz jeszcze wonią lubego kwiatu, który nam z rąk wyrwano…
Inaczej uśmiecha się człowiek gdy o przyszłości marzy, inaczej wcale gdy duch w błogiem wspomnieniu zatonie.
Patrzcie! w jej uśmiechu nie ma niepokoju oczekiwania i dreszczów nadziei. Jej uśmiech – to spokój.
Ona wspomnieniem oddycha – wspomnieniem młodości… A młodością dla starca przeszłość szczęśliwa, niepowrotna. I chwile szczęścia, które błyskały niegdyś, choćby na czole siwym już nawet osrebrzonem włosem – to także wspomnienie młodości.
Cicho. Podniosła się nieco w poręczowem krześle. Wyciągnęła rękę niepewnym jakimś ruchem przed siebie, jakby szukając po omacku jakiegoś przedmiotu na małym, krągłym stoliczku ustawionym tuż obok jej podnóżka.
Lekkiem z góry dotknięciem drżących palców, jak to czynią ślepi, poruszyła po kolei każdy przedmiot leżący na stoliku: szklankę z jakiemiś ziółkami, srebrną cukierniczkę, flakonik porcelanowy i małą w czarnych ramkach fotografią.
Wzięła tę ostatnią ostrożnie do ręki, ale nie poniosła ją do oczu, tylko drobną swą dłonią przykryła, końcami palców dotykając wizerunku, tak jakby przez taflę szklaną odczuwała magnetycznem palców dotknięciem utęsknione rysy portretu.Żywszym wyrazem smętnej jakiejś lubości rozjaśniło się oblicze staruszki. Ktoby niewiedział że to niewidoma, patrząc na nią w tej chwili, byłby pewnym że widzi.
A ona tylko czuje.
Ona widzi zaiste, ale tylko swej duszy oczyma – mówiąc z Szekspirem.
Nieprawdaż? śmieszny to sentymentalizm w tym wieku prozy i realizmu! tem śmieszniejszy, że go popełnia sześćdziesięcioletnia staruszka, tem śmieszniejszy, że go nie wśród ludzi popełnia, którychby chciała zjednać dla siebie takim przestarzałym romantyzmem, ale sama wobec siebie tylko… i wobec tych fantastycznych na kominku płomyków i tej zamieci śnieżnej zaglądającej do izby przez skrysztalone mrozem okienko… i wobec tej fotografii w jej ręku. Odłóż czytelniku na bok tę sentymentalną nowelę. Tu nie ma prawdy…
O, ja ci zaręczam, że prawda. Pomyśl, że to nie dzisiejszych czasów niewiasta, ona sięga urodzeniem pierwszych dziesiątków naszego stulecia…
A kiedyś, kiedyś, na starość… gdybyś doznał wiele szczęścia w życiu i kochał i płakał na ukochanych grobie i znalazł się wreszcie samotny, niewidomy, w odludnym karpackim jak ona dworku i sam się uczuł ze wspomnieniami swemi… kto wie? kto wie czybyś nie przestał śmiać się, gdyby ci wtedy przyszła na myśl przeczytana w młodości nowela.. Kto wie?
Dziś się śmiej.
Biedna moja staruszka da ci więcej jeszcze powodów do śmiechu.
Patrz, wsłuchała się ślepa marzycielka w to pękanie mokrej świerczyny na kominku, w tę muzykę bijących w okna śniegowych grudek – i jakimś dawnym rytmem dzwoni jej w duszy wspomnienie… Rękę przyłożyła do czoła jakby coś lepiej przypomnieć sobie chciała a usta poruszają się mimowiednym szeptem miarowych słów w pamiętne sercu ujętych rymy…
Zrazu szept cichy – i głośniej – głośniej… wiersz jakiś powtarza z pamięci… Jakie to śmieszne! Żywszy płomień buchnął na kominku – blaski rozlały się jaśniejsze po całej izbie. Przystroiły resztki starożytnych mebli, świetniejsze mieszkanki przypominających czasy. Ozłociły brązowy postument starego zegaru z kurantami, z orłem dławiącym węża w swych szponach; prześlizgnęły się po półkach wytwornie oprawnych książek, odbiły się w szerokich ramach portretu wiszącego na przeciwległej ścianie: portret młodej niewiasty – ach, jakże pięknej!
Rzecz dziwna jak nam ten portret znajomym się wydaje. Przypomina kogoś, gdzieś widzianego – na jawie czy w wyobraźni…
Ach, to portret staruszki naszej!…
A ona mówi – cicho zrazu… i coraz głośniej… i z coraz większem uczuciem, tak, że dźwięk rzewny jej głosu barwi i stroi w poezją prawdziwą, tuzinkowy wierszyk:
– Pamiętasz, kochanie ty moje
Nasz pierwszy po ślubie ranek?
I sadem rozkwitłym jak szliśmy oboje?
I co ci mówił kochanek?
Pamiętasz tę jabłoń w ustroni
W dzień pierwszy twego zamęścia?
Wiatr poruszył nam głowy kwiatami jabłoni…
Pamiętasz Luba dzień szczęścia?