Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

W imię miłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W imię miłości - ebook

Najlepsza książka Katarzyny Michalak - od czasu Ani z Zielonego Wzgórza nie opowiedziano tak wzruszającej historii!

Zaskakujące zwroty akcji,  skrywane emocje i tajemnice, skomplikowane relacje rodzinne to w skrócie najnowsza książka Katarzyny Michalak!

Edward, właściciel pięknego starego domu na Jabłoniowym Wzgórzu, nie przeczuwa rewolucji, która nagle nastąpi w jego życiu. Rewolucja ma na imię Ania, ma dziesięć lat i właśnie straciła wszystko… Tajemnica z przeszłości zmusi mężczyznę do postawienia pytań o to, co naprawdę jest ważne i czy w jego życiu jest miejsce na rodzinę.

Trzymająca w napięciu historia o poszukiwaniu własnego miejsca na ziemi, potrzebie bycia kochanym, tęsknocie za prawdziwą rodziną i o tym, że cuda się zdarzają. Ogromna ilość wzruszeń gwarantowana!

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-4903-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Senna stacyjka tonęła w czerwcowym słońcu. Budynek z czerwonej cegły, pamiętający czasy dwudziestolecia międzywojennego, rzucał krótki cień, w którym – na ławce niedawno odmalowanej przez mieszkańców wioski – przycupnęli podróżni czekający na pociąg. Daleko na horyzoncie, gdzie tory zbiegają się w jeden punkt, właśnie pojawiły się światła parowozu – tak, tak, tutaj jedyny pociąg w ciągu dnia, łączący wieś z wielkim światem, ciągnęła wiekowa lokomotywa na węgiel. Dodawało to temu miejscu uroku i turyści, którzy pojawią się za kilka dni, chętnie będą się fotografować z dymiącą ciuchcią.

Dla mieszkańców Koniecdrogi był to jedynie element wpisany w krajobraz. Taki sam jak płowe drogi wijące się między wzgórzami, złoto dojrzewających zbóż, srebro rzek, strumyków, jezior i stawów, a tych w okolicy było mnóstwo, czy wreszcie ciemna zieleń lasów, gdzie nadal nieostrożnych podróżnych zwodziły na manowce strzygi i rusałki – tak przynajmniej opowiadano dzieciakom, by nie zapuszczały się w leśne ostępy. Oczywiście dzisiejsze dzieci w leśne upiory tak łatwo by nie uwierzyły, ale od czasu do czasu w lasach otaczających Koniecdrogę ktoś ginął i niekiedy się odnajdował, a kiedy indziej nie, dlatego w tym miejscu, zapomnianym przez spieszący się świat, stare legendy miały się całkiem dobrze.

Lokomotywa wtoczyła się na stacyjkę, sapiąc i poświstując. Teraz zawróci, maszynista podczepi ją do ostatniego wagonu, który stanie się pierwszym, i pociąg odjedzie z powrotem do wielkiego świata, by przytoczyć się nazajutrz. Podróżni, którzy podnieśli się z ławki, narzekając na upał, wrócą do Koniecdrogi jutro, a może nie wrócą wcale, któż to wie? Ci zaś, którzy przyjechali, szybko przeszli wzdłuż peronu na wyjeżdżoną łączkę, gdzie rano, udając się do pracy w Szczecinku, pozostawili swoje samochody. Biedne to były autka i stare jak świat, bo i wieś była niebogata, ale ludziom spieszącym do domów zdawało się nie robić różnicy, czy dojadą za trzecią górkę starym polonezem, czy nowym audi. Byle w ogóle dojechać.

Lokomotywa zagwizdała po raz ostatni. Z komina buchnął siwy dym. Wagony, pociągnięte przez parowóz, posłusznie zaturkotały i zaczęły oddalać się od stacyjki, zostawiając za sobą budynek z czerwonej cegły, ławkę stojącą w cieniu i pasażera, który przyjechał popołudniowym pociągiem wraz z innymi, ale w przeciwieństwie do tamtych pozostał na peronie, nie bardzo wiedząc, co dalej ze sobą zrobić.

Bileterka, która wraz z odjazdem ciuchci skończyła pracę, zamknęła okienko kasy, zatrzasnęła drzwi dworcowego budynku i zamierzała wyciągnąć z komórki rower, którym codziennie dojeżdżała do pracy, lecz na widok owego pasażera zatrzymała się w pół kroku.

– A ty, dziecko, do kogo? – zapytała.

Dziewczynka, na oko ośmio- czy dziewięcioletnia, rozglądająca się dotychczas dookoła z ciekawością w dużych jasnozielonych oczach, teraz odwróciła się przestraszona ostrym tonem, ale widok kobiety w kolejarskim mundurze przywołał na delikatną twarz dziecka nieśmiały uśmiech.

– Czekam na pana Edwarda Jabłonowskiego. To mój dziadek.

– Dziadek?! – wykrzyknęła kobieta. Gdyby dziecko oznajmiło, że Edward Jabłonowski jest przybyszem z obcej planety i tylko się tutaj, wśród Ziemian, kamufluje, bileterka przyjęłaby to niemal ze zrozumieniem, ale ten drań Jabłonowski, przystojniak tuż po czterdziestce – i wnuczka?! Musiałby najpierw mieć jakąś córkę czy syna! No nie… Matylda Kotyra żyła w tej wsi już pięćdziesiąt lat, ale zatwardziałego kawalera, który sam jeden mieszkał w pięknym starym domu na Jabłoniowym Wzgórzu, jako czyjegokolwiek ojca sobie nie wyobrażała. A tym bardziej jako dziadka. Coś się musiało małej pokiełbasić i… właściwie nie był to problem Matyldy, ale dziecka samego na stacji przecież nie zostawi.

– A czy twój dziadek wie, że przyjechałaś? – zapytała ostrożnie.

Dziewczynka spoważniała. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą gościł w niezwykłych jasnozielonych oczach, znikł.

– Moja mamusia napisała do dziadka list, ale… może go nie dostał?

– I wysłała cię w podróż, nie upewniwszy się, czy ktoś cię odbierze?! – oburzyła się Matylda. – Co za wyrodna matka, no ludzie kocha…

– Proszę tak nie mówić o mojej mamusi! – krzyknęło dziecko z takim gniewem, że kobieta umilkła w pół słowa. – Ja wcale nie muszę z panią rozmawiać! Idę do mojego dziadka, Edwarda Jabłonowskiego, i już!

Dziewczynka zarzuciła na wątłe ramionka plecak i z podniesioną głową ruszyła wzdłuż peronu.

– Jeśliś taka samodzielna, to na Jabłoniowe Wzgórze w odwrotnym kierunku – zauważyła z przekąsem Matylda. Trochę jej było wstyd z powodu swojego wybuchu, nie wiedziała przecież nic o matce dziewczynki i na pewno nie miała prawa z góry jej osądzać, ale przecież nie przyzna się do tego tej małej… a właśnie: – Masz jakieś imię? – zapytała łagodniejszym tonem, gdy dziewczynka zawróciła i, z nadal uniesionym podbródkiem, właśnie ją mijała. Stanowiłaby doprawdy uroczy i rozbrajający widok z tą swoją urażoną dumą, gdyby nie dwie łzy błyszczące w kącikach oczu.

– Jestem Ania Kraska – odparła i zatrzymała się. Nie miała pojęcia, dokąd się udać, gdzie szukać domu dziadka, i nagle poczuła, że jedyna jej nadzieja w kobiecie, która nazwała jej mamę wyrodną. – Czy mogłaby pani zadzwonić do dziadka i powiedzieć mu, że przyjechałam? – w głosie dziecka zabrzmiała pokora. I śmiertelne zmęczenie.

Matylda wyjęła z torebki mosiężny klucz.

– Usiądź na ławce i poczekaj chwilę.

Otworzyła na powrót drzwi dworcowego budynku i zniknęła w jego chłodnym wnętrzu. Ania przysiadła tam, gdzie jej wskazano, położyła plecak na kolanach i znów pogodna i ciekawa świata, zaczęła się rozglądać. Szczególnie fascynowały ją błyszczące w słońcu tory, które biegły tam, skąd przyjechała. Po drugiej stronie peronu zaczynał się las, niewiele mogła więc zobaczyć, wzgórza zaś i rozsypane między nimi domki Koniecdrogi – każdy z pobielonymi ścianami i dachem krytym czerwoną dachówką – skrywały się za dworcowym budynkiem. Ze swego miejsca nie mogła ich widzieć, a szkoda, miałaby się czym zachwycać…

Z wnętrza dobiegł dziewczynkę podniesiony głos. Przymknęła oczy. Bała się myśleć, co spotka ją na końcu długiej podróży, bała się właśnie tego: że nikt jej nie będzie oczekiwał, bo – co wiedziała tylko ona – nikt nie mógł na nią czekać. Ania miała dopiero dziesięć lat, chociaż była tak drobna, że wyglądała na ośmiolatkę, i wiedziała jedno: tutaj jest jej miejsce, w domu dziadka, którego spotkała raz w życiu, gdy była bardzo mała, i niczego nie pamięta. Wie tylko, że obie – i ona, i jej mama – zostały wtedy wyrzucone z Jabłoniowego Wzgórza, ale teraz Ania nie pozwoli się stąd odprawić z kwitkiem. Bo jedyna droga stąd prowadziła do domu dziecka. A ona nie pozwoli się zamknąć w sierocińcu. Na pewno nie!

Nagle podjęła decyzję – szybko zarzuciła plecak na ramiona i ruszyła biegiem w kierunku, który wcześniej wskazała kobieta. Sama trafi pod podyktowany cichym głosem mamy adres: Koniecdroga 17, Jabłoniowe Wzgórze.

Gdy Matylda, przeprowadziwszy burzliwą rozmowę, wyszła w końcu przed dworzec, po Ani nie było nawet śladu. Kobieta wróciła pędem do telefonu, znowu wybrała numer i oznajmiła Edwardowi Jabłonowskiemu:

– Masz kłopot z głowy, czy raczej masz teraz jeszcze większy kłopot: dziecko zniknęło. Jak to zniknęło? Ano tak to. Mała pobiegła pewnie drogą, którą jej wskazałam. Wiem, wiem, że droga się rozwidla, dogonię ją na rowerze, a ty się pospiesz i wyjedź swojej wnuczce naprzeciw. To dopiero by było, gdyby…

Nie musiała kończyć. Wieś była spokojna i małej dziewczynce nic właściwie nie groziło, ale już lasy okalające Koniecdrogę ciągnęły się bez końca i lepiej, żeby ta mała, ponoć wnuczka Jabłonowskiego, tam nie zbłądziła.

Matylda ponownie zamknęła budynek dworcowy, podbiegła do komórki, w której stały rowery – jej i podróżnych mieszkających w Koniecdrodze – wyciągnęła swój wysłużony składak i… no jak na złość! Z przedniego koła zupełnie uszło powietrze! Tak, miała je dziś rano dopompować, ale… klnąc w duchu swoją bezmyślność i złośliwości losu, ujęła ciężki rower za kierownicę i powlokła się, pchając go z wysiłkiem po piaszczystej drodze w kierunku, w którym prawdopodobnie pobiegło dziecko.

Jednym z nielicznych pasażerów, którzy parę minut temu wysiedli z pociągu, był pewien mężczyzna. Niemłody, niestary, o przystojnej, pociągłej twarzy, jasnych, półdługich włosach, ubrany w znoszone rzeczy, sprawiał wrażenie włóczęgi, który przemierza świat bez konkretnego celu, bierze robotę, jaką mu dadzą, śpi tam, gdzie kto głowę pozwoli złożyć, posila się skromnie, a potem, gdy praca się skończy, z całym dobytkiem w marynarskim worku przerzuconym przez ramię rusza dalej, nie oglądając się za siebie.

Stał oparty o ścianę budynku dworcowego, w cieniu, który dawał nieco wytchnienia od upału tego ostatniego czerwcowego dnia, i popijając wodę z plastikowej butelki, najpierw przysłuchiwał się rozmowie bileterki z dziewczynką, potem odprowadził tę pierwszą wzrokiem, gdy zniknęła, by zadzwonić na Jabłoniowe Wzgórze, a na koniec jego bystre oczy spoczęły na dziecku. Dziecko zaś, powziąwszy decyzję, ruszyło swoją drogą, nie czekając na dziadka, z którym podniesionym głosem dyskutowała bileterka.

Mężczyzna dopił wodę. Podszedł do stojącej nieopodal pompy, napełnił butelkę, wcisnął ją w kieszeń długiego, burego bezrękawnika i niespiesznie ruszył za dzieckiem.

Ania szła tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to zmęczone nogi i… niepewność. Wiedziała, że na końcu drogi, w Jabłoniowym Wzgórzu, nie czeka jej miłe przyjęcie. Bała się strasznie, że dziadek powie: „Nie, nie możesz tu zostać!”. Już raz tak przecież powiedział, a wtedy… Gdzie ona, Ania, podzieje się do czasu, aż mama znów będzie mogła się nią zająć? Do czasu gdy wyzdrowieje?

Strach o matkę, która została tak strasznie daleko, sama, zupełnie sama, sprawił, że cała dzielność, jaką Ania miała do tej pory w sercu, nagle wyparowała. Uniesione ramionka opadły, broda zadrżała, a po policzkach spłynęły pierwsze łzy. Mimo to szła przed siebie, ocierając je przedramieniem i nie bardzo wiedząc, dokąd idzie.

Gdy dotarła do rozwidlenia, z którego odchodziły trzy drogi, bez namysłu skręciła w lewo. W las. Tego właśnie – ukrycia się wśród cicho stojących w letnim słońcu drzew, łagodnego śpiewu ptaków i zieleni mchów – było dziecku w owej chwili trzeba. Może Ania miała w pamięci słowa mamy, że Jabłoniowe Wzgórze leży daleko, daleko, za siedmioma lasami?…

Rzeczywiście, Jabłoniowe Wzgórze było bardzo daleko… Siły uchodziły z dziewczynki z każdym krokiem. Bolały ją nogi, a trochę za małe adidasy obcierały stopy. Musi odpocząć i pomyśleć, co dalej. Może dziadek jest już w drodze i zaraz ukaże się jego samochód?

Zeszła na pobocze, wdrapała się na porośnięty mchem pień dawno powalonego drzewa, podkuliła nogi, oparła na nich brodę i zapłakała cichutko, z bezradności i tęsknoty za wszystkim, co zostało tam, w poprzednim życiu. Za mamą… Za mieszkankiem na samym szczycie wieżowca… Za koleżankami w szkole, których już pewnie nigdy nie zobaczy… Ocierała łzy, które nie chciały przestać płynąć, i nagle poderwała głowę, słysząc czyjeś ciche, łagodne słowa:

– Może przydałaby ci się chusteczka?

Przed nią stał nieznajomy mężczyzna. Może to dziadek? – w sercu dziecka obudziła się nadzieja, natychmiast zgaszona głosem rozsądku: był na to za młody, no i w ogóle nie przypominał jej dziadka, którego znała tylko ze zdjęcia. Ania opuściła nogi i wyprostowała plecy, ale nie poczuła strachu. Coś w twarzy nieznajomego, w jego oczach czy półuśmiechu, który jej posłał, wzbudzało zaufanie. I te słowa, dobre, współczujące…

Pociągnęła nosem, otarła oczy.

– Pewnie by mi się przydała – odrzekła. – Ale kto w takiej chwili szuka chusteczki?

Wyciągnął z kieszonki na piersi paczkę w rumianki i podał dziewczynce. Wzięła jedną, otarła twarz, wydmuchała nos i spróbowała się uśmiechnąć.

– Nie powinnaś być w domu, na kolacji, mała kobietko? – zapytał.

– Chyba się zgubiłam. Muszę dojść do dziadka na Jabłoniowe Wzgórze. Koniecdroga 17. Czy wie pan może, gdzie to jest?

Pokręcił głową.

– Jestem tu pierwszy raz w życiu.

Usiadł na tym samym pniu, nie za blisko i nie za daleko od małej, i wyciągnął z worka owiniętą w folię kanapkę. Uniósł do ust nieco wymięty kawałek chleba i już miał ugryźć pierwszy kęs, gdy dostrzegł głód w oczach wpatrzonej w kanapkę dziewczynki.

– Masz ochotę? – Nie czekając na odpowiedź, podał chleb dziecku, które przyjęło poczęstunek z wdzięcznością.

– Picie jeszcze mam – odparła, grzebiąc w plecaku i wyciągając kartonik soku z tygryskiem – ale kanapki dawno mi się skończyły.

– Więc przybywasz z daleka… – mruknął.

Kiwnęła głową.

– Z Warszawy. Przesiadka w Tczewie, następna w Czersku. Potem ciuchcią aż tutaj. Jadę od świtu i zgłodniałam – dokończyła i przełknęła ostatni kęs kanapki.

– Taki kawał drogi sama? Bez opieki? – Mężczyzna zwrócił spojrzenie ciemnoszarych oczu na dziewczynkę, przyglądając się jej uważnie. – Mama nie boi się o ciebie?

Ania posłała mu żałosne spojrzenie.

– Nie wie, że wyruszyłam sama. Miała mnie odwieźć ciocia Zosia, sąsiadka, ale w ostatniej chwili coś jej wypadło i nie przyszła po mnie, a ja nie mogłam zostać w domu ani chwili dłużej, rozumie pan?

Nic nie rozumiał oprócz tego, że o to dziecko ktoś się kiepsko troszczył. W swoim czasie dowie się, kto i dlaczego. Teraz wstał, bo i ona wstała. Otrzepała dżinsy z okruchów chleba, zarzuciła plecak na ramionka i rzekła dziarskim tonem:

– Dziękuję za poczęstunek. Mogę ruszać dalej.

– A ja, jeśli pozwolisz, potowarzyszę ci przez jakiś czas.

Dziewczynka uśmiechnęła się i skinęła głową bez śladu lęku.

Na Boga, czy nikt tego dziecka nie nauczył nieufności do obcych facetów spotkanych w środku lasu?! O to właśnie zapytał idące obok dziecko, nieco łagodniej dobierając słowa.

Ania zastanowiła się i odparła:

– Mama zawsze mi powtarzała, że ludzie są dobrzy, świat piękny, a życie ciekawe. Pan nie wygląda na wilka, ja nie jestem Czerwonym Kapturkiem, czego więc tu się bać?

„Ano tego, że inny facet, nie tak dobry, jak mówiła mama, mógłby cię, naiwna dziecino, zgwałcić, zamordować i zakopać w tym lesie, i ślad by po tobie zaginął!”, odpowiedział w myślach, po raz drugi przeklinając głupotę i nieodpowiedzialność osoby, która powinna się nieco bardziej zatroszczyć o tę małą.

– Jeśli nie Czerwony Kapturek, to jak masz na imię?

– Ania Kraska. A pan?

– Ned.

– Ned? – Dziewczynka uniosła brwi.

– Właściwie mam inne imię, którego nie cierpię. – Mężczyzna skrzywił się lekko. – Więc przyjaciele mówią do mnie Ned.

– To ja też tak będę mówiła – rzekła Ania z przekonaniem i dalej powędrowali razem wijącą się wśród wiekowych drzew drogą.

Zanim pół godziny później dotrą do leśniczówki, Ania zdąży opowiedzieć mężczyźnie, jak to musiała, ale to musiała natychmiast wyjechać do Koniecdrogi na poszukiwania dziadka. I nie, mama nie mogła jej odwieźć, bo jest chora. Ale wyzdrowieje! A ona, Ania, spędzi tutaj, w Koniecdrodze, wakacje, a potem wróci… Tu dziecku łzy napłynęły do oczu i Ania pokręciła głową. Prawdopodobnie jednak nie wróci. Ned uścisnął w milczeniu drobną dłoń dziewczynki.

– Chyba nie mamy już swojego domu, wie pan? Przyszło takie pismo, urzędowe, z mnóstwem pieczęci, że jak nie zapłacimy za czynsz, to nas wy-eks-mi-tu-ją. Eksmisja to wyrzucenie z domu, tak przeczytałam – powiedziała śmiertelnie smutnym głosem, unosząc ku niemu oczy pełne łez. – Dobrze, że mamusia o tym nie wie.

„Nie wie?!”, krzyknął w myślach. „Twoja mama nie wie, że straciłyście – jak? kiedy? – wasz dom, a ty wędrujesz przez pół Polski sama?!”.

Nie odezwał się jednak. Dziecku nie były teraz potrzebne pytania wykrzyczane rozgniewanym głosem. Raczej pełne przekonania słowa:

– Jeszcze wrócisz tam, dokąd będziesz chciała. Zobaczysz, Aniu Krasko.

Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech i ruszyli dalej w zgodnym milczeniu, nie bardzo zwracając uwagę na to, dokąd idą. Nedowi nigdzie się nie spieszyło, Ania po prostu stawiała krok za krokiem. Dopiero gdy słońce skryło się za drzewami i nad las nadciągnął przedwieczorny chłód, mężczyzna zaczął rozglądać się uważniej, aż zauważył tabliczkę z napisem: „Leśniczówka 2 km”. Dotarli tam pół godziny później.

Kobieta, która wybiegła im naprzeciw, dopadła Ani, nie zwracając uwagi na mężczyznę, chwyciła ją za ramiona i krzyknęła na wpół z gniewem, na wpół z ulgą:

– Jesteś, dziecko drogie! Jabłonowski szuka cię jak szalony po całej okolicy! Właśnie mieliśmy wsiadać do samochodu i ruszać na posterunek policji, prosić o pomoc! Na szczęście się znalazłaś… – Teraz dopiero wzrok kobiety spoczął na stojącym obok nieznajomym. I twarz jej natychmiast stężała.

– A pan to kto?

– Przyjezdny – odparł. – Spotkałem tę małą w lesie, a że szliśmy w tym samym kierunku…

– To, ot tak, dotrzymał jej pan towarzystwa? – włączył się do rozmowy leśniczy, który właśnie nadszedł od strony zabudowań.

– Pan Ned poczęstował mnie kanapką. – Ania uśmiechnęła się do mężczyzny, który nie odpowiedział jej jednak tym samym.

– Dobrze, że nie czym innym – syknęła kobieta.

– Wszyscy tu tacy… przyjaźni w stosunku do przyjezdnych? – odparł mężczyzna ironicznym pytaniem.

– Tylko do takich, co się za dziećmi po lasach włóczą.

– To dziecko zostało nakarmione i doprowadzone w bezpieczne miejsce – uciął Ned z rosnącym gniewem. – Nie dziękujcie aż tak wylewnie.

– Ma pan rację – odparł leśniczy po dłuższej chwili, kiedy to mierzył mężczyznę wzrokiem. – Przepraszam za podejrzliwość, ale rzadko się tutaj obcy kręcą. A zaginięcie dziecka…

– Ja nie zaginęłam! Ja idę do dziadka! – zaprotestowała Ania.

– Za ucieczkę ze stacji wlałbym ci porządnie, gdybyś była moją wnuczką. – Leśniczy zgromił małą wzrokiem. – A oto i Jabłonowski. Może on ci wszelkie ucieczki wybije z głowy raz na zawsze.

Ania na widok nadjeżdżającego samochodu i niewróżącej nic dobrego miny mężczyzny za kierownicą odruchowo cofnęła się o krok w kierunku Neda, który już zaskarbił sobie jej zaufanie. Wsunęła rączkę w jego dłoń i posłała mu błagalne spojrzenie. On uścisnął te drobne paluszki w bezgłośnym przyrzeczeniu, że nie pozwoli jej skrzywdzić.

– Co ty tu robisz?! Gdzie twoja matka?! – To były pierwsze, wykrzyczane w gniewie słowa, jakimi powitał wnuczkę Edward Jabłonowski.

– Co za miłe powitanie… – Ned zrobił krok do przodu, zasłaniając sobą dziecko i natychmiast skupiając na sobie uwagę i gniew nowo przybyłego. – Nie ma to jak dziadek stęskniony za wnuczką.

– A tobie co, łazęgo, do tego?! Ktoś ty za jeden? Ty ją z dworca zabrałeś? Miała tam na mnie czekać!

– Edward, opanuj się – odezwał się leśniczy pojednawczym tonem, bo znał porywczy charakter Jabłonowskiego, a nieznajomy nie wyglądał na takiego, co da sobie w kaszę dmuchać. – Mała odnalazła się cała i zdrowa, może z tobą jechać do domu, a pan…?

– Ned Starski.

– Ned? – zdziwił się leśniczy.

– Zdrobnienie – wzruszył ramionami tamten.

– Niech będzie: pan Ned pójdzie swoją drogą, która prowadzi do…?

– Pracy szukam. Przeczytałem w miejscowej gazecie, że w Jabłoniowym Wzgórzu potrzebują stajennego, więc… – ponownie wzruszył ramionami.

Mógł spokojnie wracać na stację, bo właściciel Jabłoniowego Wzgórza, którego właśnie miał przed sobą, po takim początku znajomości na pewno nie przyjmie go do pracy. Nie mówiąc już o tym, co Ned musiał jeszcze wyjawić, zanim o tę pracę poprosi.

O dziwo, z Edwarda nagle spłynął cały gniew. Tak naprawdę bał się, że dziecku coś się stało, i widok dziewczynki u boku włóczęgi sprawił, że pięści same mu się zacisnęły, ale Ania była tutaj, cała, zdrowa i szczęśliwa, a tamten mężczyzna najwyraźniej się nią zaopiekował.… Takie to czasy nastały, że człowiek przestał ufać człowiekowi i na dzień dobry dopatruje się najgorszego.

Ku zdumieniu wszystkich wyciągnął do Neda rękę.

– Przepraszam. Nerwy mnie poniosły. Edward Jabłonowski jestem. Rzeczywiście, szukam kogoś do pomocy na sezon. Może się dogadamy.

Tamten bez namysłu podał mu swoją dłoń.

– To co? Wsiadajcie. – Edward wskazał samochód. Ania, odetchnąwszy z ulgą, skierowała się w jego stronę, ale ciche słowa dziadka: – Z tobą, dziecko, jeszcze się rozmówię bez świadków i obrońców – sprawiły, że jej serce ponownie wypełniło się strachem i beznadzieją.

Ned być może zostanie w Jabłoniowym Wzgórzu, ale ona sama pewnie nie…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: