Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W imię wiecznej przyjaźni - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
45,00

W imię wiecznej przyjaźni - ebook

Nowa powieść Nele Neuhaus – królowej kryminału i najchętniej kupowanej autorki w Niemczech. To już dziesiąty tom bestsellerowej serii z parą komisarzy Pią Sander i Oliverem von Bodensteinem.

Zaniepokojona kobieta zgłasza zaginięcie przyjaciółki. Na piętrze domu zaginionej w Bad Soden policja znajduje jej chorego na demencję ojca, odwodnionego i zdezorientowanego, a w kuchni trafia na ślady krwawej jatki. Dochodzenie prowadzi Pię Sander i Olivera von Bodensteina do renomowanego frankfurckiego wydawnictwa Winterscheid, gdzie zaginiona jeszcze do niedawna była redaktorką prowadzącą. Kiedy policja odnajduje jej zwłoki i kiedy dochodzi do śmierci kolejnej osoby, Pia i Bodenstein natrafiają na dobrze skrywaną tajemnicę. Obie ofiary się znały. To był dla nich wyrok śmierci. Kto będzie następny?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8265-344-1
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SPIS PO­STA­CI

WY­DZIAŁ K11:

OLI­VER VON BODEN­STE­IN, szef wy­dzia­łu K11

PIA SAN­DER, wcze­śniej KIR­CH­HOFF, po­li­cjant­ka, wy­dział K11

dr NICO­LA ENGEL, sze­fo­wa pio­nu kry­mi­nal­ne­go ko­men­dy po­li­cji w Ho­fhe­im

KAI OSTER­MANN, po­li­cjant, wy­dział K11

KATH­RIN FACHIN­GER, po­li­cjant­ka, wy­dział K11

CEM ALTU­NAY, po­li­cjant, wy­dział K11

TARIK OMARI, po­li­cjant, wy­dział K11

CHRI­STIAN KRÖGER, po­li­cjant, szef ze­spo­łu tech­ni­ków kry­mi­na­li­sty­ki

prof. HEN­NING KIR­CH­HOFF, szef In­sty­tu­tu Me­dy­cy­ny Sądo­wej we Frank­fur­cie

dr FRE­DE­RICK LEM­MER, me­dyk

RON­NIE BÖHME, asy­stent sek­cyj­ny

I INNI W KO­LEJ­NO­ŚCI AL­FA­BE­TYCZ­NEJ:

GRETA ALBRECHT, pa­sier­bi­ca Bo­den­ste­ina

KARO­LI­NE ALBRECHT, żona Bo­den­ste­ina

WAL­DE­MAR BÄR, go­spo­darz bu­dyn­ku wy­daw­nic­twa Win­ter­sche­id

COSI­MA VON BODEN­STE­IN, była żona Bo­den­ste­ina

MARIE-LO­UISE VON BODEN­STE­IN, jego szwa­gier­ka

QUEN­TIN VON BODEN­STE­IN, jego brat

SOPHIA VON BODEN­STE­IN, jego naj­młod­sza cór­ka

JULIA BRE­MO­RA, re­dak­tor­ka Hen­nin­ga Kirch­hof­fa w wy­daw­nic­twie Win­ter­sche­id

ANJA DEL­LA­MU­RA, sze­fo­wa dzia­łu ar­ty­stycz­ne­gow

wy­daw­nic­twa Win­ter­sche­id

PAULA DOMSKI, dzien­ni­kar­ka kul­tu­ral­na i żona Ale­xan­dra Ro­tha

HEL­L­MUTH ENGLISCH, uzna­ny i na­gra­dza­ny pi­sarz

STE­FAN FINK, mąż Do­ro­thei Win­ter­sche­id-Fink oraz wła­ści­ciel dru­kar­ni Fink

MARIA HAU­SCHILD, agent­ka li­te­rac­ka Hen­nin­ga Kirch­hof­fa

JOSE­FIN LIN­T­NER, wła­ści­ciel­ka ksi­ęgar­ni Ho­use of Bo­oks w Cen­trum Men-Tau­nus

JOSEF MOOS­BRUG­GER, agent li­te­rac­ki Se­ve­ri­na Vel­te­na

ALE­XAN­DER ROTH, re­dak­tor pro­wa­dzący w wy­daw­nic­twie Win­ter­sche­id

SEVE­RIN VEL­TEN, be­st­sel­le­ro­wy au­tor

HEIKE WERSCH, była re­dak­tor pro­wa­dząca w wy­daw­nic­twie Win­ter­sche­id i re­dak­tor­ka Se­ve­ri­na Vel­te­na

CARL WIN­TER­SCHE­ID, szef wy­daw­nic­twa Win­ter­sche­id

DORO­THEA WIN­TER­SCHE­ID-FINK, ku­zyn­ka Car­la i kie­row­nicz­ka dzia­łu han­dlo­we­go wy­daw­nic­twa Win­ter­sche­id

HENRI WIN­TER­SCHE­ID, oj­ciec Do­ro­thei i były szef wy­daw­nic­twa Win­ter­sche­id

MAR­GA­RE­THE WIN­TER­SCHE­ID, jego żona i mat­ka Do­ro­theiPRO­LOG

Île de No­ir­mo­utier, 18 lip­ca 1983

O Boże, ależ je­stem za­ko­cha­na! Za­ko­cha­na w tej cu­dow­nej wy­spie! Jest do­kład­nie taka, jak opo­wia­dał John – po pro­stu ma­gicz­na! I jej su­ro­we pi­ęk­no, któ­re­go nie do­strze­ga się na pierw­szy rzut oka – pła­ski frag­ment lądu pod bez­kre­snym nie­bem, któ­re­go błęki­tu od sze­ściu dni nie ska­zi­ła żad­na chmur­ka. Już samo świa­tło tu­taj jest wprost trud­ne do opi­sa­nia. Nic dziw­ne­go, że No­ir­mo­utier na­zy­wa­na jest l’Île de Lu­mi­ère, wy­spą świa­tła. Ko­cham po pro­stu te bia­łe dom­ki z nie­bie­ski­mi okien­ni­ca­mi i po­ma­ra­ńczo­wy­mi da­cha­mi, któ­rym nada­no pi­ęk­ne imio­na, jak „Toi et moi”, „Stel­la Ma­ris”, „Nid d’amo­ur”, czy „Lu­cio­le”, wąskie ulicz­ki z kwit­nący­mi mal­wa­mi, woń pi­nii, od któ­rej w po­po­łu­dnio­wym ża­rze aż kręci się w gło­wie i – przede wszyst­kim – mo­rze! Pew­nie dziw­nie to za­brzmi, ale ta wy­spa po­ru­sza coś w głębi mo­jej du­szy, zu­pe­łnie jak­bym w ja­ki­mś in­nym ży­ciu już tu kie­dyś była, i ma­rzę, by zo­stać tu na za­wsze. Uwiel­biam ogród­ki sol­ne z po­ły­sku­jący­mi ka­łu­ża­mi so­lan­ki, z któ­rych po­zy­sku­je się fleur de sel, sprze­da­wa­ną na ka­żdym rogu uli­cy.

A sam dom to czy­ste sza­le­ństwo! Dwa­na­ście po­koi i trzy ta­ra­sy. Z pi­ętra roz­ci­ąga się wi­dok na wy­dmy, bia­łą pla­żę i mo­rze! Na po­se­sji znaj­du­je się jesz­cze ma­le­ńki do­mek, w któ­rym miesz­ka go­spo­dy­ni Fi­net­te z mężem. Oni dba­ją tu o wszyst­ko. Mam wra­że­nie, że to cu­dow­ny sen, a ta roz­wy­drzo­na ban­da bo­ga­tych dzie­cia­ków nie po­tra­fi ni­cze­go do­ce­nić! Dla nich to coś nor­mal­ne­go. Jak słu­cham, gdzie też oni nie spędza­li wa­ka­cji: Ba­ha­my, Sylt, Ka­li­for­nia, Ma­jor­ka, Por­tu­ga­lia! A ja pierw­szy raz w ży­ciu je­stem nad mo­rzem! Ni­ko­mu o tym nie wspo­mnia­łam. Nie mu­szą wie­dzieć.

Dzi­siaj z Göt­zem, Ste­fa­nem i Ma­rią po­je­cha­łam ci­tro­ënem mèha­ri na wy­ciecz­kę do je­dy­ne­go lasu na wy­spie, Bois de la Cha­ise. Jest tam pla­ża, na któ­rej sto­ją rzędy bia­łych prze­bie­ral­ni jesz­cze z dzie­wi­ęt­na­ste­go wie­ku. Wy­obra­ża­łam so­bie, jak daw­niej ele­ganc­kie damy w let­nich ka­pe­lu­szach i dłu­gich suk­niach zmie­nia­ły tam ubra­nia. Jest tu też spo­ro prze­cud­nej uro­dy wil­li z bel­le épo­que, któ­re kry­ją się przy nie­wiel­kich, ska­li­stych za­tocz­kach, a na dłu­gim, drew­nia­nym molo sto­ją węd­ka­rze i wpa­tru­ją się cier­pli­wie w spła­wi­ki. Na ko­niec po­je­cha­li­śmy do hali tar­go­wej w głów­nym por­cie No­ir­mo­utier-en-l’Île, i je­śli wcze­śniej nie mia­łam pew­no­ści, tam osta­tecz­nie się prze­ko­na­łam, że tra­fi­łam do raju! Ale, jak w ka­żdym praw­dzi­wym raju, i w tym mo­żna spo­tkać węże. Gdy­bym tyl­ko wie­dzia­ła, jak pa­skud­nie i ego­istycz­nie będą się za­cho­wy­wać, po­cze­ka­ła­bym na Joh­na i do­pie­ro ra­zem z nim przy­je­cha­ła. Zbyt po­chop­nie zgo­dzi­łam się na pro­śbę Göt­za i da­łam mu sło­wo, i z ka­żdym dniem co­raz bar­dziej tego ża­łu­ję. Mimo że Mia do­brze gra swo­ją rolę, po­zo­sta­li prędzej czy pó­źniej mu­szą się zo­rien­to­wać w tym te­atrze. W ogó­le nie po­tra­fię zro­zu­mieć, po co za­pra­szał tu He­ike, Ale­xa, Josi i Mię. Może też z po­wo­du ro­dzi­ców? Spędza­ją tu ra­zem czwar­te czy pi­ąte wa­ka­cje, więc po tro­chu to już tra­dy­cja. Ale też my­ślę cza­sem, że Götz lubi po­czu­cie wła­dzy i w skry­to­ści de­lek­tu­je się wy­da­wa­niem po­le­ceń i dręcze­niem po­zo­sta­łych, na­wet je­śli temu za­prze­cza. Obrzy­dli­wo­ść, jak do­oko­ła nie­go ska­czą i pod­kła­da­ją so­bie nogi, żeby tyl­ko zy­skać jego uzna­nie. Dla nie­go to tyl­ko gra, ale moim zda­niem bar­dzo nie­bez­piecz­na gra, bo nie ro­zu­mie, że to, co dla nie­go jest za­baw­ne, oni trak­tu­ją śmier­tel­nie po­wa­żnie. Po­kręco­na ban­da. Co­raz częściej my­ślę, że trzy­ma­ją się kur­czo­wo cze­goś, co już nie ist­nie­je. Jesz­cze tyl­ko trzy dni do przy­jaz­du Joh­na! Od­li­czam ka­żdą go­dzi­nę...

PS Dzi­siaj były świe­że ostry­gi, któ­re ku­pi­li­śmy na tar­gu. Chcia­ła­bym, żeby to lato trwa­ło wiecz­nie. Mimo podłych węży.

.

Po­nie­dzia­łek 3 wrze­śnia 2018

Od dzie­si­ęciu dni, czy­li od chwi­li, kie­dy znisz­czy­ła nie tyl­ko jego ka­rie­rę, ale i całe jego ży­cie, nie od­po­wia­da­ła na mej­le i nie od­bie­ra­ła te­le­fo­nów. Ucie­ka­jąc przed falą obu­rze­nia, scho­wał się w swo­im miesz­ka­niu; jak stra­chli­wa mysz­ka za­szył się w swo­jej nor­ce, przed któ­rą ze­bra­li się dzien­ni­ka­rze, eki­py te­le­wi­zyj­ne i za­wie­dze­ni fani, któ­rzy czy­ha­li tyl­ko, by go do­pa­ść, le­d­wie wy­sta­wi czu­bek nosa za drzwi. Zgo­da, po­pe­łnił wiel­ki błąd. I za­wió­dł za­ufa­nie. Ale prze­cież to ona na nie­go na­ci­ska­ła, to ona go w za­sa­dzie zmu­si­ła, a jego wina po­le­ga­ła na tym, że wbrew roz­sąd­ko­wi ule­gł jej na­mo­wom, tro­chę z pró­żno­ści, a tro­chę pew­nie dla­te­go, że po­trze­bo­wał pie­ni­ędzy. Za­pew­nia­ła go, że nikt nie za­uwa­ży – bo kto by znał ja­kąś nie­zna­czącą ksi­ążecz­kę od daw­na nie­ży­jące­go chi­lij­skie­go au­to­ra? A te­raz, kie­dy bez ostrze­że­nia rzu­ci­ła go na po­żar­cie opi­nii pu­blicz­nej, igno­ro­wa­ła go, swo­je­go naj­lep­sze­go au­to­ra, swo­je „dzie­ło”, jak go często na­zy­wa­ła. Dłu­go uża­lał się nad sobą, ale w ko­ńcu jego strach ustąpił miej­sca zło­ści, po­tem przy­szła wście­kło­ść, aż w ko­ńcu za­wład­nęła nim nie­na­wi­ść tak po­tężna, że po­dob­nej nie czuł ni­g­dy do­tąd. Był zruj­no­wa­ny. Jego do­bre imię skom­pro­mi­to­wa­ne. A naj­gor­sze, że wci­ąż nie miał po­jęcia, dla­cze­go mu to zro­bi­ła. Ubie­głej nocy po­sta­no­wił w ko­ńcu się z nią roz­mó­wić i za­żądać wy­ja­śnień. Daw­niej po­je­cha­łby do niej po­ci­ągiem, bo skry­cie na­pa­wał się swo­ją roz­po­zna­wal­no­ścią i tyl­ko uda­wał, że nie za­uwa­ża, jak lu­dzie chi­cho­czą pod­eks­cy­to­wa­ni i od­wra­ca­ją gło­wy, żeby mu się przyj­rzeć. W wy­wia­dach chwa­lił się skrom­no­ścią i za­pew­niał, że nie lubi wzbu­dzać za­in­te­re­so­wa­nia, ale tak na­praw­dę był nie­mal uza­le­żnio­ny od pe­łnych uwiel­bie­nia spoj­rzeń ko­biet i ich nie­śmia­łych pró­śb o sel­fie albo au­to­graf. Miał jed­nak dość ro­zu­mu, by uni­kać ta­kich spo­tkań po tym, jak jego oszu­stwo zo­sta­ło ob­na­żo­ne. Dzien­ni­ka­rze i fani zmęczy­li się cze­ka­niem, dzi­ęki cze­mu mógł nie­zau­wa­że­nie wy­mknąć się z miesz­ka­nia i wsi­ąść do sa­mo­cho­du. Pół go­dzi­ny pó­źniej sta­nął przed po­ma­lo­wa­ną na czer­wo­no kutą bra­mą. Spo­ci­ły mu się dło­nie, kie­dy od­czy­tał jej na­zwi­sko na wy­pło­wia­łym szyl­dzie dzwon­ka, obok skrzyn­ki pocz­to­wej. Opu­ści­ła go od­wa­ga, bo uświa­do­mił so­bie, że za­raz będzie mu­siał prze­pro­wa­dzić roz­mo­wę, któ­rą od kil­ku dni do znu­dze­nia po­wta­rzał w swo­jej gło­wie. Jej dom skry­wał się za krza­ka­mi róż, ro­do­den­dro­nów i kil­ku­na­sto­ma pa­skud­ny­mi ma­mu­tow­ca­mi. Przed do­mem znaj­do­wał się po­dwój­ny ga­raż z no­wo­cze­sną bra­mą zwró­co­ną w stro­nę uli­cy, cho­ciaż głów­ny bu­dy­nek po­cho­dził pew­nie z lat trzy­dzie­stych ubie­głe­go wie­ku. Okna z bia­ły­mi szpro­sa­mi i okien­ni­ca­mi o bar­wie wy­pło­wia­łej czer­wie­ni, de­li­kat­ny bal­ko­nik na środ­ku na pierw­szym pi­ętrze i dwa wole oka na pod­da­szu. W grun­cie rze­czy był to bar­dzo ład­ny dom, lecz na tle za­dba­nych wil­li w sąsiedz­twie spra­wiał wra­że­nie nie­ko­cha­ne­go i za­nie­dba­ne­go; po­dob­nie jak jego wła­ści­ciel­ka, któ­rą jesz­cze do nie­daw­na uwa­żał za miesz­kan­kę cen­trum du­że­go mia­sta. Ich roz­mo­wy te­le­fo­nicz­ne prze­ci­ąga­ły się nie­jed­no­krot­nie do pó­źna w nocy, a on wy­obra­żał ją so­bie w pi­ęk­nej se­ce­syj­nej wil­li nie­da­le­ko par­ku Grüne­burg we Frank­fur­cie, w któ­rej nie­raz go­ścił. Jak to mo­żli­we, że mimo dwu­na­stu lat ści­słej wspó­łpra­cy tak mało o niej wie­dział? Przez ten czas ani razu nie od­wie­dził jej w domu. Nic nie wie­dział o niej ani o jej pry­wat­nym ży­ciu, za to ona zna­ła wszyst­kie jego se­kre­ty, jego stra­chy i ma­rze­nia, upodo­ba­nia i sła­bo­ści. To wła­śnie ona do­ce­ni­ła jego pierw­szy ma­nu­skrypt, od­rzu­co­ny wcze­śniej przez po­nad trzy­dzie­ści wy­daw­nictw. To ona go od­kry­ła i uczy­ni­ła z nie­go au­to­ra wy­daw­nic­twa Win­ter­sche­id. Do­stąpił za­szczy­tu będące­go udzia­łem nie­wie­lu wy­bra­ńców, naj­lep­szych spo­śród naj­lep­szych. Przez te wszyst­kie lata sta­ła się oso­bą, z któ­rej zda­niem naj­bar­dziej się li­czył, szcze­gól­nie po roz­pa­dzie jego ma­łże­ństwa. Często dys­ku­to­wa­li o po­sta­ciach z jego ksi­ążek, jak­by mó­wi­li o lu­dziach z krwi i ko­ści; ra­zem ślęcze­li nad jego tek­sta­mi i po­pra­wia­li po­je­dyn­cze zda­nia i sfor­mu­ło­wa­nia tak dłu­go, aż obo­je byli za­do­wo­le­ni. To ona za­chęca­ła go do dal­szej pra­cy i do­pin­go­wa­ła, kie­dy nie mógł ni­cze­go na­pi­sać i chciał wszyst­ko rzu­cić. I rów­nież ona dwa­na­ście lat wcze­śniej za­dzwo­ni­ła, żeby prze­ka­zać fan­ta­stycz­ną wia­do­mo­ść, że jego de­biu­tanc­ka po­wie­ść Czu­le z miej­sca pod­bi­ła li­sty be­st­sel­le­rów. Pa­mi­ętał, jak­by to było wczo­raj: sie­dział przy ku­chen­nym sto­le upstrzo­nym śla­da­mi po mo­krych kub­kach i przy­pa­leń pa­pie­ro­sa­mi, tym sa­mym, przy któ­rym pi­sał Czu­le, i od­czu­wał mie­sza­ni­nę nie­do­wie­rza­nia i nie­ziem­skie­go szczęścia.

Dla nie­go uzna­nie, z ja­kim w ko­ńcu spo­tka­ła się jego ksi­ążka, było wa­żniej­sze od licz­by sprze­da­nych eg­zem­pla­rzy. Wie­dział, że tam­tej roz­mo­wy te­le­fo­nicz­nej ni­g­dy nie za­po­mni, mimo że w ko­lej­nych la­tach dzwo­ni­ła do nie­go jesz­cze dzie­si­ąt­ki razy, często z na­wet lep­szy­mi wia­do­mo­ścia­mi. Pierw­sze miej­sce na li­ście be­st­sel­le­rów. Na­gro­da dla naj­lep­szej ksi­ążki. Na­gro­da imie­nia Büch­ne­ra. Pra­wa do ekra­ni­za­cji. Sprze­daż li­cen­cji do dwu­dzie­stu czte­rech kra­jów. Za­chwy­ty kry­ty­ków w pra­sie. Wy­gło­sił ogrom­ną licz­bę od­czy­tów; na po­cząt­ku głów­nie w nie­wiel­kich ksi­ęgar­niach, pó­źniej w wi­ęk­szych sa­lach. Wy­wia­dy. Pro­gra­my w te­le­wi­zji. Na tar­gach ksi­ążki we Frank­fur­cie sto­isko wy­daw­nic­twa zdo­bił ol­brzy­mi pla­kat z jego po­do­bi­zną. Awan­so­wał na gwiaz­dę kra­jo­wej sce­ny li­te­rac­kiej. Przez dzie­si­ęć lat na­pi­sał jesz­cze sie­dem ksi­ążek z lek­ko­ścią, któ­ra po­zwo­li­ła mu wie­rzyć, że ni­g­dy nie prze­sta­nie two­rzyć. Jed­nak po Na le­wym brze­gu rze­ki na­gle wszyst­ko się sko­ńczy­ło. W jego gło­wie i ser­cu nie­spo­dzie­wa­nie za­pa­no­wa­ła pust­ka. Ogar­nia­ła go co­raz wi­ęk­sza roz­pacz, kie­dy mie­si­ąc po mie­si­ącu wpa­try­wał się w mi­ga­jący kur­sor na pu­stym ekra­nie. Na­pi­sał dzie­si­ęć, może pi­ęt­na­ście strasz­nie nie­po­rad­nych wstępów, by w ko­ńcu uznać, że nie ma w so­bie ni­cze­go, co mó­głby opo­wie­dzieć. Nie miał po­jęcia, o czym mó­głby na­pi­sać.

Po­cząt­ko­wo wszy­scy za­cho­wy­wa­li się bar­dzo cier­pli­wie. Nikt na nie­go nie na­ci­skał, bo prze­cież ża­den po­wa­żny au­tor nie two­rzy ksi­ążek ta­śmo­wo. Wy­daw­nic­two, po­dob­nie jak wcze­śniej, przy­sy­ła­ło mu szam­pa­na na uro­dzi­ny i świ­ęta i da­lej za­pra­sza­no go na le­gen­dar­ne wie­czo­ry przy ko­min­ku w sie­dzi­bie fir­my, a on pod­ró­żo­wał po kra­ju i za­ra­biał, da­jąc od­czy­ty. A jed­nak, gdy przy­cho­dzi­ła noc, nie mógł za­snąć. Miał wra­że­nie, że sko­ńczył się sen o ży­ciu pi­sa­rza, a świa­do­mo­ść ko­ńczących się oszczęd­no­ści i tego, jak szyb­ko zni­ka z list be­st­sel­le­rów – ostat­nio tra­fił na­wet na Czu­le i Orzeł czy resz­ka w su­per­mar­ke­cie, w ko­szu z prze­ce­nio­ny­mi ksi­ążka­mi – zmu­si­ła go do kon­sta­ta­cji, że nie­dłu­go będzie mu­siał zna­le­źć so­bie pra­cę, żeby za­ro­bić na chleb. Nie­omal przy­pła­cił to ata­kiem pa­ni­ki. Cóż za po­ra­żka! Cóż za po­ni­że­nie!

Dzi­ęki wła­ści­ciel­ce domu z czer­wo­ny­mi okien­ni­ca­mi i ma­mu­tow­ca­mi w ogro­dzie nie zo­stał do tego zmu­szo­ny, zna­la­zła ona bo­wiem re­me­dium na jego pro­blem: wy­ko­pa­ła skądś daw­no za­po­mnia­ną po­wiast­kę, a on stwo­rzył z niej Jed­no­no­gie­go żu­ra­wia. Na po­cząt­ku nie czuł się z tym do­brze, ale szyb­ko za­uwa­żył, że po­wie­ść ma jego cha­rak­te­ry­stycz­ny styl, na­wet je­śli in­spi­ra­cję za­czerp­nął od ko­goś in­ne­go. Ksi­ążka uka­za­ła się w mar­cu. Pre­mie­rę mia­ła na tar­gach ksi­ążki w Lip­sku i z miej­sca wsko­czy­ła na pierw­sze miej­sce li­sty be­st­sel­le­rów. Po­ko­cha­li ją i kry­ty­cy, i czy­tel­ni­cy, na kon­to wpły­nęła resz­ta gwa­ran­to­wa­ne­go ho­no­ra­rium, a jego prze­sta­ły nękać ata­ki pa­ni­ki. Mógł te­raz od­sap­nąć, bo wy­da­wa­ło się, że za­pew­nił so­bie kil­ka ko­lej­nych lat wśród naj­po­czyt­niej­szych au­to­rów w kra­ju. Wy­daw­nic­two nie kry­ło za­do­wo­le­nia, re­dak­tor­ka była szczęśli­wa, a ksi­ęgar­nie, kry­ty­cy i fani nie po­sia­da­li się z ra­do­ści. I wte­dy, jak grom z ja­sne­go nie­ba... to!

Za­uwa­żył ja­kiś ruch w oknie na pi­ętrze. Czy­li była w domu... ko­bie­ta, któ­rą kie­dyś po­dzi­wiał, ba, ko­chał wręcz, a te­raz z ca­łe­go ser­ca nie­na­wi­dził. Zro­bił głębo­ki wdech, ze­brał się na od­wa­gę i si­ęgnął do dzwon­ka. Żad­nej re­ak­cji. W ro­do­den­dro­nach sza­la­ły dwa kosy. Od cza­su do cza­su uli­cą prze­je­żdżał ja­kiś sa­mo­chód. Z oko­licz­nych ogro­dów do­bie­ga­ły po­je­dyn­cze gło­sy i wy­bu­chy śmie­chu. Ktoś roz­pa­lił grill. Po dru­giej stro­nie dro­gi ja­kiś czło­wiek wy­pro­wa­dzał psa, ale nie zwra­cał na nie­go uwa­gi.

Drżąc, stał pod pło­tem, i przez chwi­lę na­wet po­my­ślał, żeby od­pu­ścić. Ale nie! Nie mógł te­raz pod­ku­lić ogo­na i wró­cić do sie­bie bez uzy­ska­nia od­po­wie­dzi. Prze­cież tu cho­dzi­ło o jego eg­zy­sten­cję, o jego do­bre imię i wia­ry­god­no­ść! Ob­ró­ci­ła jego ży­cie w gru­zy, więc chciał usły­szeć od niej sło­wa wy­ja­śnie­nia, dla­cze­go bez ostrze­że­nia zde­ma­sko­wa­ła go jako pla­gia­to­ra i znisz­czy­ła wszyst­ko, co zbu­do­wa­li ra­zem. Trzęsły mu się ko­la­na, kie­dy sta­nął w miej­scu, któ­re­go nie było wi­dać z uli­cy. Po­tem prze­la­zł przez płot i zde­cy­do­wa­nym kro­kiem ru­szył po po­prze­ra­sta­nym mchem traw­ni­ku w stro­nę domu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: