W imię wiecznej przyjaźni - ebook
W imię wiecznej przyjaźni - ebook
Nowa powieść Nele Neuhaus – królowej kryminału i najchętniej kupowanej autorki w Niemczech. To już dziesiąty tom bestsellerowej serii z parą komisarzy Pią Sander i Oliverem von Bodensteinem.
Zaniepokojona kobieta zgłasza zaginięcie przyjaciółki. Na piętrze domu zaginionej w Bad Soden policja znajduje jej chorego na demencję ojca, odwodnionego i zdezorientowanego, a w kuchni trafia na ślady krwawej jatki. Dochodzenie prowadzi Pię Sander i Olivera von Bodensteina do renomowanego frankfurckiego wydawnictwa Winterscheid, gdzie zaginiona jeszcze do niedawna była redaktorką prowadzącą. Kiedy policja odnajduje jej zwłoki i kiedy dochodzi do śmierci kolejnej osoby, Pia i Bodenstein natrafiają na dobrze skrywaną tajemnicę. Obie ofiary się znały. To był dla nich wyrok śmierci. Kto będzie następny?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8265-344-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WYDZIAŁ K11:
OLIVER VON BODENSTEIN, szef wydziału K11
PIA SANDER, wcześniej KIRCHHOFF, policjantka, wydział K11
dr NICOLA ENGEL, szefowa pionu kryminalnego komendy policji w Hofheim
KAI OSTERMANN, policjant, wydział K11
KATHRIN FACHINGER, policjantka, wydział K11
CEM ALTUNAY, policjant, wydział K11
TARIK OMARI, policjant, wydział K11
CHRISTIAN KRÖGER, policjant, szef zespołu techników kryminalistyki
prof. HENNING KIRCHHOFF, szef Instytutu Medycyny Sądowej we Frankfurcie
dr FREDERICK LEMMER, medyk
RONNIE BÖHME, asystent sekcyjny
I INNI W KOLEJNOŚCI ALFABETYCZNEJ:
GRETA ALBRECHT, pasierbica Bodensteina
KAROLINE ALBRECHT, żona Bodensteina
WALDEMAR BÄR, gospodarz budynku wydawnictwa Winterscheid
COSIMA VON BODENSTEIN, była żona Bodensteina
MARIE-LOUISE VON BODENSTEIN, jego szwagierka
QUENTIN VON BODENSTEIN, jego brat
SOPHIA VON BODENSTEIN, jego najmłodsza córka
JULIA BREMORA, redaktorka Henninga Kirchhoffa w wydawnictwie Winterscheid
ANJA DELLAMURA, szefowa działu artystycznegow
wydawnictwa Winterscheid
PAULA DOMSKI, dziennikarka kulturalna i żona Alexandra Rotha
HELLMUTH ENGLISCH, uznany i nagradzany pisarz
STEFAN FINK, mąż Dorothei Winterscheid-Fink oraz właściciel drukarni Fink
MARIA HAUSCHILD, agentka literacka Henninga Kirchhoffa
JOSEFIN LINTNER, właścicielka księgarni House of Books w Centrum Men-Taunus
JOSEF MOOSBRUGGER, agent literacki Severina Veltena
ALEXANDER ROTH, redaktor prowadzący w wydawnictwie Winterscheid
SEVERIN VELTEN, bestsellerowy autor
HEIKE WERSCH, była redaktor prowadząca w wydawnictwie Winterscheid i redaktorka Severina Veltena
CARL WINTERSCHEID, szef wydawnictwa Winterscheid
DOROTHEA WINTERSCHEID-FINK, kuzynka Carla i kierowniczka działu handlowego wydawnictwa Winterscheid
HENRI WINTERSCHEID, ojciec Dorothei i były szef wydawnictwa Winterscheid
MARGARETHE WINTERSCHEID, jego żona i matka DorotheiPROLOG
Île de Noirmoutier, 18 lipca 1983
O Boże, ależ jestem zakochana! Zakochana w tej cudownej wyspie! Jest dokładnie taka, jak opowiadał John – po prostu magiczna! I jej surowe piękno, którego nie dostrzega się na pierwszy rzut oka – płaski fragment lądu pod bezkresnym niebem, którego błękitu od sześciu dni nie skaziła żadna chmurka. Już samo światło tutaj jest wprost trudne do opisania. Nic dziwnego, że Noirmoutier nazywana jest l’Île de Lumière, wyspą światła. Kocham po prostu te białe domki z niebieskimi okiennicami i pomarańczowymi dachami, którym nadano piękne imiona, jak „Toi et moi”, „Stella Maris”, „Nid d’amour”, czy „Luciole”, wąskie uliczki z kwitnącymi malwami, woń pinii, od której w popołudniowym żarze aż kręci się w głowie i – przede wszystkim – morze! Pewnie dziwnie to zabrzmi, ale ta wyspa porusza coś w głębi mojej duszy, zupełnie jakbym w jakimś innym życiu już tu kiedyś była, i marzę, by zostać tu na zawsze. Uwielbiam ogródki solne z połyskującymi kałużami solanki, z których pozyskuje się fleur de sel, sprzedawaną na każdym rogu ulicy.
A sam dom to czyste szaleństwo! Dwanaście pokoi i trzy tarasy. Z piętra rozciąga się widok na wydmy, białą plażę i morze! Na posesji znajduje się jeszcze maleńki domek, w którym mieszka gospodyni Finette z mężem. Oni dbają tu o wszystko. Mam wrażenie, że to cudowny sen, a ta rozwydrzona banda bogatych dzieciaków nie potrafi niczego docenić! Dla nich to coś normalnego. Jak słucham, gdzie też oni nie spędzali wakacji: Bahamy, Sylt, Kalifornia, Majorka, Portugalia! A ja pierwszy raz w życiu jestem nad morzem! Nikomu o tym nie wspomniałam. Nie muszą wiedzieć.
Dzisiaj z Götzem, Stefanem i Marią pojechałam citroënem mèhari na wycieczkę do jedynego lasu na wyspie, Bois de la Chaise. Jest tam plaża, na której stoją rzędy białych przebieralni jeszcze z dziewiętnastego wieku. Wyobrażałam sobie, jak dawniej eleganckie damy w letnich kapeluszach i długich sukniach zmieniały tam ubrania. Jest tu też sporo przecudnej urody willi z belle époque, które kryją się przy niewielkich, skalistych zatoczkach, a na długim, drewnianym molo stoją wędkarze i wpatrują się cierpliwie w spławiki. Na koniec pojechaliśmy do hali targowej w głównym porcie Noirmoutier-en-l’Île, i jeśli wcześniej nie miałam pewności, tam ostatecznie się przekonałam, że trafiłam do raju! Ale, jak w każdym prawdziwym raju, i w tym można spotkać węże. Gdybym tylko wiedziała, jak paskudnie i egoistycznie będą się zachowywać, poczekałabym na Johna i dopiero razem z nim przyjechała. Zbyt pochopnie zgodziłam się na prośbę Götza i dałam mu słowo, i z każdym dniem coraz bardziej tego żałuję. Mimo że Mia dobrze gra swoją rolę, pozostali prędzej czy później muszą się zorientować w tym teatrze. W ogóle nie potrafię zrozumieć, po co zapraszał tu Heike, Alexa, Josi i Mię. Może też z powodu rodziców? Spędzają tu razem czwarte czy piąte wakacje, więc po trochu to już tradycja. Ale też myślę czasem, że Götz lubi poczucie władzy i w skrytości delektuje się wydawaniem poleceń i dręczeniem pozostałych, nawet jeśli temu zaprzecza. Obrzydliwość, jak dookoła niego skaczą i podkładają sobie nogi, żeby tylko zyskać jego uznanie. Dla niego to tylko gra, ale moim zdaniem bardzo niebezpieczna gra, bo nie rozumie, że to, co dla niego jest zabawne, oni traktują śmiertelnie poważnie. Pokręcona banda. Coraz częściej myślę, że trzymają się kurczowo czegoś, co już nie istnieje. Jeszcze tylko trzy dni do przyjazdu Johna! Odliczam każdą godzinę...
PS Dzisiaj były świeże ostrygi, które kupiliśmy na targu. Chciałabym, żeby to lato trwało wiecznie. Mimo podłych węży.
.
Poniedziałek 3 września 2018
Od dziesięciu dni, czyli od chwili, kiedy zniszczyła nie tylko jego karierę, ale i całe jego życie, nie odpowiadała na mejle i nie odbierała telefonów. Uciekając przed falą oburzenia, schował się w swoim mieszkaniu; jak strachliwa myszka zaszył się w swojej norce, przed którą zebrali się dziennikarze, ekipy telewizyjne i zawiedzeni fani, którzy czyhali tylko, by go dopaść, ledwie wystawi czubek nosa za drzwi. Zgoda, popełnił wielki błąd. I zawiódł zaufanie. Ale przecież to ona na niego naciskała, to ona go w zasadzie zmusiła, a jego wina polegała na tym, że wbrew rozsądkowi uległ jej namowom, trochę z próżności, a trochę pewnie dlatego, że potrzebował pieniędzy. Zapewniała go, że nikt nie zauważy – bo kto by znał jakąś nieznaczącą książeczkę od dawna nieżyjącego chilijskiego autora? A teraz, kiedy bez ostrzeżenia rzuciła go na pożarcie opinii publicznej, ignorowała go, swojego najlepszego autora, swoje „dzieło”, jak go często nazywała. Długo użalał się nad sobą, ale w końcu jego strach ustąpił miejsca złości, potem przyszła wściekłość, aż w końcu zawładnęła nim nienawiść tak potężna, że podobnej nie czuł nigdy dotąd. Był zrujnowany. Jego dobre imię skompromitowane. A najgorsze, że wciąż nie miał pojęcia, dlaczego mu to zrobiła. Ubiegłej nocy postanowił w końcu się z nią rozmówić i zażądać wyjaśnień. Dawniej pojechałby do niej pociągiem, bo skrycie napawał się swoją rozpoznawalnością i tylko udawał, że nie zauważa, jak ludzie chichoczą podekscytowani i odwracają głowy, żeby mu się przyjrzeć. W wywiadach chwalił się skromnością i zapewniał, że nie lubi wzbudzać zainteresowania, ale tak naprawdę był niemal uzależniony od pełnych uwielbienia spojrzeń kobiet i ich nieśmiałych próśb o selfie albo autograf. Miał jednak dość rozumu, by unikać takich spotkań po tym, jak jego oszustwo zostało obnażone. Dziennikarze i fani zmęczyli się czekaniem, dzięki czemu mógł niezauważenie wymknąć się z mieszkania i wsiąść do samochodu. Pół godziny później stanął przed pomalowaną na czerwono kutą bramą. Spociły mu się dłonie, kiedy odczytał jej nazwisko na wypłowiałym szyldzie dzwonka, obok skrzynki pocztowej. Opuściła go odwaga, bo uświadomił sobie, że zaraz będzie musiał przeprowadzić rozmowę, którą od kilku dni do znudzenia powtarzał w swojej głowie. Jej dom skrywał się za krzakami róż, rododendronów i kilkunastoma paskudnymi mamutowcami. Przed domem znajdował się podwójny garaż z nowoczesną bramą zwróconą w stronę ulicy, chociaż główny budynek pochodził pewnie z lat trzydziestych ubiegłego wieku. Okna z białymi szprosami i okiennicami o barwie wypłowiałej czerwieni, delikatny balkonik na środku na pierwszym piętrze i dwa wole oka na poddaszu. W gruncie rzeczy był to bardzo ładny dom, lecz na tle zadbanych willi w sąsiedztwie sprawiał wrażenie niekochanego i zaniedbanego; podobnie jak jego właścicielka, którą jeszcze do niedawna uważał za mieszkankę centrum dużego miasta. Ich rozmowy telefoniczne przeciągały się niejednokrotnie do późna w nocy, a on wyobrażał ją sobie w pięknej secesyjnej willi niedaleko parku Grüneburg we Frankfurcie, w której nieraz gościł. Jak to możliwe, że mimo dwunastu lat ścisłej współpracy tak mało o niej wiedział? Przez ten czas ani razu nie odwiedził jej w domu. Nic nie wiedział o niej ani o jej prywatnym życiu, za to ona znała wszystkie jego sekrety, jego strachy i marzenia, upodobania i słabości. To właśnie ona doceniła jego pierwszy manuskrypt, odrzucony wcześniej przez ponad trzydzieści wydawnictw. To ona go odkryła i uczyniła z niego autora wydawnictwa Winterscheid. Dostąpił zaszczytu będącego udziałem niewielu wybrańców, najlepszych spośród najlepszych. Przez te wszystkie lata stała się osobą, z której zdaniem najbardziej się liczył, szczególnie po rozpadzie jego małżeństwa. Często dyskutowali o postaciach z jego książek, jakby mówili o ludziach z krwi i kości; razem ślęczeli nad jego tekstami i poprawiali pojedyncze zdania i sformułowania tak długo, aż oboje byli zadowoleni. To ona zachęcała go do dalszej pracy i dopingowała, kiedy nie mógł niczego napisać i chciał wszystko rzucić. I również ona dwanaście lat wcześniej zadzwoniła, żeby przekazać fantastyczną wiadomość, że jego debiutancka powieść Czule z miejsca podbiła listy bestsellerów. Pamiętał, jakby to było wczoraj: siedział przy kuchennym stole upstrzonym śladami po mokrych kubkach i przypaleń papierosami, tym samym, przy którym pisał Czule, i odczuwał mieszaninę niedowierzania i nieziemskiego szczęścia.
Dla niego uznanie, z jakim w końcu spotkała się jego książka, było ważniejsze od liczby sprzedanych egzemplarzy. Wiedział, że tamtej rozmowy telefonicznej nigdy nie zapomni, mimo że w kolejnych latach dzwoniła do niego jeszcze dziesiątki razy, często z nawet lepszymi wiadomościami. Pierwsze miejsce na liście bestsellerów. Nagroda dla najlepszej książki. Nagroda imienia Büchnera. Prawa do ekranizacji. Sprzedaż licencji do dwudziestu czterech krajów. Zachwyty krytyków w prasie. Wygłosił ogromną liczbę odczytów; na początku głównie w niewielkich księgarniach, później w większych salach. Wywiady. Programy w telewizji. Na targach książki we Frankfurcie stoisko wydawnictwa zdobił olbrzymi plakat z jego podobizną. Awansował na gwiazdę krajowej sceny literackiej. Przez dziesięć lat napisał jeszcze siedem książek z lekkością, która pozwoliła mu wierzyć, że nigdy nie przestanie tworzyć. Jednak po Na lewym brzegu rzeki nagle wszystko się skończyło. W jego głowie i sercu niespodziewanie zapanowała pustka. Ogarniała go coraz większa rozpacz, kiedy miesiąc po miesiącu wpatrywał się w migający kursor na pustym ekranie. Napisał dziesięć, może piętnaście strasznie nieporadnych wstępów, by w końcu uznać, że nie ma w sobie niczego, co mógłby opowiedzieć. Nie miał pojęcia, o czym mógłby napisać.
Początkowo wszyscy zachowywali się bardzo cierpliwie. Nikt na niego nie naciskał, bo przecież żaden poważny autor nie tworzy książek taśmowo. Wydawnictwo, podobnie jak wcześniej, przysyłało mu szampana na urodziny i święta i dalej zapraszano go na legendarne wieczory przy kominku w siedzibie firmy, a on podróżował po kraju i zarabiał, dając odczyty. A jednak, gdy przychodziła noc, nie mógł zasnąć. Miał wrażenie, że skończył się sen o życiu pisarza, a świadomość kończących się oszczędności i tego, jak szybko znika z list bestsellerów – ostatnio trafił nawet na Czule i Orzeł czy reszka w supermarkecie, w koszu z przecenionymi książkami – zmusiła go do konstatacji, że niedługo będzie musiał znaleźć sobie pracę, żeby zarobić na chleb. Nieomal przypłacił to atakiem paniki. Cóż za porażka! Cóż za poniżenie!
Dzięki właścicielce domu z czerwonymi okiennicami i mamutowcami w ogrodzie nie został do tego zmuszony, znalazła ona bowiem remedium na jego problem: wykopała skądś dawno zapomnianą powiastkę, a on stworzył z niej Jednonogiego żurawia. Na początku nie czuł się z tym dobrze, ale szybko zauważył, że powieść ma jego charakterystyczny styl, nawet jeśli inspirację zaczerpnął od kogoś innego. Książka ukazała się w marcu. Premierę miała na targach książki w Lipsku i z miejsca wskoczyła na pierwsze miejsce listy bestsellerów. Pokochali ją i krytycy, i czytelnicy, na konto wpłynęła reszta gwarantowanego honorarium, a jego przestały nękać ataki paniki. Mógł teraz odsapnąć, bo wydawało się, że zapewnił sobie kilka kolejnych lat wśród najpoczytniejszych autorów w kraju. Wydawnictwo nie kryło zadowolenia, redaktorka była szczęśliwa, a księgarnie, krytycy i fani nie posiadali się z radości. I wtedy, jak grom z jasnego nieba... to!
Zauważył jakiś ruch w oknie na piętrze. Czyli była w domu... kobieta, którą kiedyś podziwiał, ba, kochał wręcz, a teraz z całego serca nienawidził. Zrobił głęboki wdech, zebrał się na odwagę i sięgnął do dzwonka. Żadnej reakcji. W rododendronach szalały dwa kosy. Od czasu do czasu ulicą przejeżdżał jakiś samochód. Z okolicznych ogrodów dobiegały pojedyncze głosy i wybuchy śmiechu. Ktoś rozpalił grill. Po drugiej stronie drogi jakiś człowiek wyprowadzał psa, ale nie zwracał na niego uwagi.
Drżąc, stał pod płotem, i przez chwilę nawet pomyślał, żeby odpuścić. Ale nie! Nie mógł teraz podkulić ogona i wrócić do siebie bez uzyskania odpowiedzi. Przecież tu chodziło o jego egzystencję, o jego dobre imię i wiarygodność! Obróciła jego życie w gruzy, więc chciał usłyszeć od niej słowa wyjaśnienia, dlaczego bez ostrzeżenia zdemaskowała go jako plagiatora i zniszczyła wszystko, co zbudowali razem. Trzęsły mu się kolana, kiedy stanął w miejscu, którego nie było widać z ulicy. Potem przelazł przez płot i zdecydowanym krokiem ruszył po poprzerastanym mchem trawniku w stronę domu.