- W empik go
W kniei i wśród ludzi - ebook
W kniei i wśród ludzi - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 282 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
.
W KNIEI
i
WŚRÓD LUDZI.
NOWELE.
LWÓW.
JAKUBOWSKI & ZADUROWICZ.
1894.
Z drukarni i litografii Pillera i Spółki.
Wiecznie to samo.
W róciliśmy z rykowiska. Zbigniew jako zagorzały myśliwy, ja jako artysta, wracaliśmy z nowemi wrażeniami. Za nami wieziono ślicznego osmaka… a pani Jadwiga już na ganku klaskała W rączki widząc, tę pyszną zdobycz. Ubił go Zbigniew jednym celnym strzałem w komorę. To też zaledwie wyskoczył z wózka na ziemię, odgarnęła mu pani Jadwiga płową czuprynę z pięknego czoła, podkręciła bujno wąsiki i tak go po polsku, szczerze wycałowała, żem się aż odwrócił, żeby im nic przeszkadzać.
– Chwat mój mężuś I – mówiła pani Jadwiga biorąc Zbigniewa małą rączką pod brodę i śmiejąc się jak swawolne dziecko – chwal mój mężuś Zawsze się dobrze spisze!
I znowu nastąpiły śmieciu, uściski, całowania, a z oczów takie padały błyskawice, że aż się gorąco robiło. Szczególniej piękna szrama, ciągnąca się przez lewy policzek Zbigniewa aż ku szyi… została wśród wybuchów srebrnego śmiechu obcałowana.
Ale my nietylko z jednym przyjechaliśmy jeleniem. Przywieźliśmy i drugiego, strasznie pokaleczonego i z pogruchotanemi badylami, który nio był właściwie niczyja zdobyczą, ani Zbigniewa ani moją.
– A jakżeście go dostali?…Iakże to było? No, powiedz mężusiu… un… powiedz, ho inaczej nio dostaniesz herbaty – nacierała pani Jadwiga, stawiając czajnik na samowarze.
Tymczasem zeszedł już i księżyc wielki, pomarańczowy i łamiąc swe promienie z ostatniemi blaskami zachodniej zorzy, zaglądał przez szerokie okna do sali jadalnej.
– No, i no w mężusiu zaraz, bo cię podrapię – nacierała pani Jadwiga stojąc za Zbigniewem] przyczem objęła mu głowę jedną ręką, a diliga zwróciła pazurkami do oczów.
– Otoż tak było, ty drapieżna łasiczko – zaczął Zbigniew, całując różowe pazurki – gdyśmy stanęli na szczycie Łysicy…
– Za pozwoleniem! – rzekłem, wpadając mu w słowo – początek należy do malarza. Naprzód musi być tło, potem dopiero akcya…
– Dobrze! Maluj pan! – zawołała pani Jadwiga wesoło.
Gdyśmy zsiedli z wózka pod leśniczówka –
było jeszcze całkiem ciemno. Mgły snuty się smugami i zalegały całą dolinę jak falująca powierzchnia morza. Lasy kurzyły się gęstym, ciężkim oparem, z poza którego przebijały czasami ostre kontury świerków. Ze wszystkich gór, ze wszystkich ziół, z całej natury jak ze stołu bogato zastawionego szedł chłodny powiew, jakiś taki pełny, sycący, krzepiący, że pierś napełniała się nim jak eliksyrem życia, a siły zdawały się zdwajać, olbrzymieć… Cóż się dziwie – tym biednym rogaczom, że icb taki nadmiar życia rozpiera! Cała płodność natury, cała siła przyrodcza tych milionów nasion, które słońce w ciągu lata z kwiatów wyprowadziło, wszystko to gra w ich krwi… rozdyma ich nozdrza, zapala ich namiętność. To też jeszcze wschód płonąć nie zaczął, zaledwo mgła jęła jak papier woskowy przeświecać, zaledwo jaśniejszych rąbków dostały dymy z kniei wstające – a juz rozległ się urywany, namiętny, tęskny a dziki ryk jelenia i wkrótce polem drugi. Muzyka tych dwóch ryków, lo zbliżających się to oddalających, nabrzmiewających gniewem, grożących sobie wzajem a zawsze namiętnych, szczególnie była uroczą w tej zawierusze mgieł…
– Za pozwoleniem! – przerwał Zbigniew – zakaż mu mówić Jadwisiu… bo jeszcze ci zacznie wschód słońca opisywać.
– A więc dobrze, flat lux! niech się stanie świniło, już jest wschód słońca, teraz ty masz głos – rzekła pani Jadwiga, zwracając się ku mnie z paluszkiem na ustach.
Umilkłem. Zbigniew tak mówił dalej:
Biegliśmy pod górę jak wściekli, pot lał się z nas potokami, a od chwili do chwili, gdy żwir usunął się pod nieostrożną stopą i leciał z hałasem do potoku – zatrzymywaliśmy się, żeby nie spłoszyć swierza i zaczerpnąć oddechu. Było już dosyć jasno, gdyśmy stanęli pod samym szczytem Łysicy. Zmienne odgłosy beków myliły nas, czasem łudziło nas echo, jużeśmy chcieli posunąć się W prawo, gdy wiem tuż przed nami… niedaleko skał… tworzących nagłą przepaść, zatrząsł się gąszcz, od zażartej walki. Było w tej walce coś takiego, co i w naszych nerwach żywszy prąd obudziło. Jakis zapach nieznaczny, a przecie ostry, pobudzający, jakby woń krzemienia, ciskającego iskry pod uderzeniami siali, albo elektryczności pryskającej z kumulatora, rozchodził się z wyziewami ziół… obwieszonych bujna… rosa… nie widzieliśmy nic prócz krzaków gwałtownie poruszanych, słyszeliśmy tylko dreptanie racic, sapanie i suchy łoskot rogów, uderzających o siebie – a przecież, drżeliśmy ze wzruszenia. Serce biło mi mocnoi szybko, ręka się trzęsła, nic byłem w tej chwili zdolny do strzału. Ale trwało to tylko chwile, jak ów bój zawziętych rywalów w gęstwinie. W głębi na prawo, na samym szczycie Łysicy, za welonem mgły, roztapiającej się w karmazynowycłi blaskach świtu, rysowała sie sylweta trzech, stojących blisko siebie łań. Stały one jak z kamienia, z wytężonemi do góry..łyżkami", czekając na koniec walki. Płowe były jak cienie, tylko w ich..świecach" łamały się czerwone światła wschodu.
Uspokojony, zwróciłem znów oczy na piac walki z bronią podniesioną do góry, z palcem na cynglu. Krzaki trzęsły się ciągle, ziemia drżała, gdy wiem na tle przesmyku, którym się otwierał widok ku przepaści, ukazała się ezerwonopłowa połać jelenia. Jeden się cofał i przypadł na kolana, drugi z łbem na dół spuszczonym wymierzał jeszcze cios okrutny. Zatrzeszczały rogi… lecz w tej chwili muszka mej dubeltówki nakryła komorę zwycięzcy i padł slrzał… Ach, gdybyś była widziała te krwawo płomienie, które strzelały v… jego świec, gdy nacierał na przeciwnika! Ale padł jak bohater, jakby gromem rażony, ani drgnął…
– Ach szkoda! – wyrwało sie z ust pani Jadwigi – taki waleczny…
– Gdyśmy przyszli na miejsce – kończył Zbigniew – byliśmy zdziwieni, co się siało z drugim zapaśnikiem, bo zdawało nam się… że był mocno ranny i nie mogł daleko pomykać. Lecz zagadka wneł się wyjaśniła. U stóp skały, w głębokim jarze, leżał jnż martwy, a w takiem oddaleniu, żeo podziwiać było trzeba olbrzymią siłę, z,jaką przez rywala został strącony. Ma cały bok rozdarty i na karku szramę dłuższą niż moja – dodał Zbigniew z uśmiechem, wskazując na swą bliznę.
– Fe… mężusiu, co za porównanie! – zawołała pani Jadwiga.
– Cóż chcesz – odparł Zbigniew – czyż to nio jest taka sama… wiecznie jedna historya?
– Jakto? Czyżby lo była szrama od rogu jeleniego? – zapylałem ze zdziwieniem.
– Ach ba! Od rogu! Od rywala mój drogi! – zawołał z uśmiechem Zbigniew. – lecz prawda, ty nic – o tem nie wiesz. Posłuchaj.
Tani Jadwiga próbowała protestować, chciała udowodnić, że to należy do tajemnic, które tylko między nimi dwojgiem zostać powinny – lecz wreszcie uległa moim prośbom, i Zbigniew tak zaczął mówić:
– Rozmaicie kojarzą się małżeństwa: ród szuka rodu, majątek goni za majątkiem, lecz przyznasz mi, że na seryo można mówić tylko o takich małżeństwach, gdzie serce szuka serca. Naszego związku wie stworzyło ani przyzwolenie ludzkie, ani uroczysty akt kościoła – leżał on już przedtem w usposobieniach naszych, w sercach naszych, w krwi naszej, Gdy więc i trudności stanęły temu związkowi na zawadzie, należało im stawić czoło i zwalczyć.
Ta pani – mówił dalej Zbigniew patrząc z uśmiechem na żonę – nie była łatwą do zdobycia. Najprzód sama W sobie stawiała mi opór. Główka to ambitna, wola stanowcza… t.em|ierament zapalny – walczyła wiec z sobą i ze mną, aby nie uledz mej woli. A znalazłem przy jej boku wzdychającego Adonisa, z którym się bawiła jak kotka z myszką, bo rozpłynąwszy się cały w uwielbieniach, nie mógł i nie umiał jej woli swej przeciwstawić.
Ja byłem ugodzony w serce na wieki i postanowiłem nio odstępować-. Jelenie walczą o swe towarzyszki, dlaczegóż jabym nie mogł podjąć walki? AV miarę jak napierałem, zdawała się moja łania uciekać pod skrzydła rywala, ale z pod tyeh skrzydeł spoglądała ukosem na mnie i studyowała. To mi raniło boki jak ostrogą, In też jak tabun rasowy rwałem się naprzód.
Pojmiesz, że w takich warunkach nie mogł być mój stosunek z Adonisem jak najlepszy. Chodziliśmy koło siebie jak krzemień i krzesiwo – najlżejsza sposobność – a mogły się posypać skry…
Przyszła nareszcie chwila stanowcza. Mogła mi być porwaną, mogła frunąć, mogła nakłonili ucha ciociom i wujciom, którzy przemawiali za Adonisem – postanowiłem zatem przyspieszyć" szturm ostateczny. Zresztą, czy ja wiem… czego wówczas chciałem? W głowie mi się paliło, siadałem na najszaleńszego konia, aby znaleść: spokój, zrvwateni zię ze sua i chciałem biedź, aby ją uwieść! na koniec świata.
W Iakim byłem sianie, gdy nadeszły imieniny jej ojca i liczne sąsiedzkie zebrania. Czas był Iaki piękny jak dzisiaj, pora nieco wcześniejsza, koniec lala. Ogród, przepełniony zapachami kwiatów, wabił wieczorem między swe klomby i aleje. Nie wiem, jakim sposobem oderwaliśmy się od innych i zostaliśmy sami W długiej cienistej alei… księżyc słał nam pod nogi długie cienie, zdala, od pol i wsi, płynęła jakaś nuta tęskna i namiętna, wszystko sprzyjało – wyznałem jej, że ją kocham, i że albo będzie moją… albo chyba świal się zapadnie.
Wahała się, pobladła, drżała, chciała uchodzić bez odpowiedzi, alem jej nie puścił. 1 nie wiem… jak mi się tam w głowie kręciło, ale czułem naprawdę, że musi być moją, albo się świat z nami zapadnie.
– Ach… byłeś strasznym wtedy ty brzydki! – zawołała pani Jadwiga – mało – mi dłoni nic zgrucliolał w swym uścisku. Myślałam, że innie zjesz.
– A czemuś się zgodziła? Czemuś mi głowę położyła tu… na piersi i oddychając prędko i gwałtownie, szepnęłaś: Tak?
– Ho chciałam być zjedzona… – zawołała pani Jadwiga, a oczy jej śmiejące sypnęły iskrami.
– To też w uniesieniu, począłem cię zjadać, obsypywać! pocałunkami…
– No, mężuś, lego nie wolno opowiadać.–krzyknęła pani Jadwiga, podnosząc groźnie małą rączkę.
– A więc – wykreślam ten ustęp z opowiadania, choć nic z pamięci. Zresztą nic długo mógłbym opowiadać, boś mi się z rąk wyrwała i uciekła… Zostałem sam jak pijany, ale z takiem szczęściem w sercu, iż myślałem, że mi pierś rozsądzi. Postąpiłem kilka kroków naprzód, lecz wtem któś mi boleśnie nastąpił na nogę. „Dwóch uas jest za dużo na świecie!” odezwał się głos chrypliwy, wzgardliwy, urągający. Adonis widocznie nas podpatrzył i wyzywał. Odskoczyłem na kilka kroków i – wiesz co – była chwila, w której mogła się odegrać taka scena, jak ta dziś rano, na Łysicy, między dwoma jeleniami. Miałem ochotę rzucić się na rywala i zgnieść go na miejscu. Ale na szczęście mamy cywilzacyę, ktorą pozwala się v… regulaminowy sposób zabijać. Pohamowałem się wiec i rzekłem:..Służę!'' „Zaraz?”.,Zaraz.".
Nie było kłopotu o sekundantów, gdyż salon roił się od przyjaciół, umknęliśmy w sześciu bez pożegnania, i w kilka godzin poźniej, w taki sam mglisty ranek jak dzisiaj, staliśmy z bronią naprzeciwko siebie.
Jak się spotkanie skończyło, masz tu napisane – dodał Zbigniew, pokazując bliznę – rywal mój dostał okrótną manszefę… która go rozbroiła, gdyż inaczej jeden z nas nie byłby wyszedł żywcem. Z powodu manszety utracił częściowo władzę w ręku, ale gorzej niż rana… zawisła nad nim choroba piersiowa, do której miał usposobienie. W rok jakoś po naszym ślubie umarł na suchoty w Meranie. Był zawsze wątły, nerwowy chorobliwie gwałtowny…
– A ty, ty nie gwałtowny? – zapytałaa pani Jadwiga… wsuwając prześliczne swe paluszki w płową czuprynę męża. 1 rzekłszy to, patrzyła mu prosto w oczy, a wzrok jej, to był iskrzący wzrok łani, ten sam… który błyszczał tam, w górze, wśród rumieniących sie mgieł wschodu…
Zbigniewa twarz jaśniała szczęściem.
– No… wiesz moja żońciu, w czasie rui…
Ale nie mógł dokończyć swej myśliwskiej uwagi, bo różowe paluszki drugiej ręki spoczęły z oburzeniem na jego ustach.
Zdawało mi się, że to najwłaściwsza pora, ażeby szczęśliwych zostawić samym sobie. Skłoniłem się i odszedłem.
Długo w noc nie mogłem zasnąć. Mimo chłodu wieczornego stałem w otwartem oknie i patrzyłem w niebo. 1 cały świat i całe wieki z miryadami gwiazd przesuwały mi się przed oezyma.
I myślałem, eo za potężną siłą jest sita Otrzymania rodzaju. Ileż walk, ile poświęceń, ile bohaterstwa, ile cierpień, ile szczęścia wplata ona W życie człowieka przez wszelkie narody i wieki…
Ten Bal fenieki, ten Oziris Egiptn, ten Adonis i Herkules, rozrodcza siła słońca, stawiana na ołtarzach jako bóstwo – i owe misterya miłości w świątyniach, gdzie nawet kamienie w kwiaty i koronki przekuto – jakże to przenika całą ludzkość! Zdawało mi się… że patrzę na ruiny Balbeku. Palmiry lub Teb… że słyszę, jak w szmerze zioł i krzewów, kołyszących się nad szczątkami wiekow, brzmi wiecznie młoda pieśń miłości. I wpatrzyłem sie w niebo, gdzie miryady gwiazd wypisują iskrzącemi znakami na tle błękitu:
Wiecznie to samo.
K A W K A.
…Nazywaliśmy ją..kawką". Miała włos kruczy, a oczy niebieskosiwe, przypominające polerowaną stal i sine głębiny morza – duże… silnie od białek odgraniczone, na pozór zimne i spokojne, a przecież tak głębokie i tajemnicze, żeś mimowolnego dreszczu dostawał gdyś się w nic wpatrzył.
Ryła żoną jenerała, człowieka już mocno szpakowatego i schorzałego, który od roku stacyonował w jednem z miast litewskiego Polesia. Miała wzrost prześliczny i pełnię kształtów proporcyalną, rozkoszny wdzięk w ruchach, odznaczających się elegancyą… a bardziej jeszcze urokiem, który dają młodość, siła i przedziwna harmonia budowv.
Była zazwyczaj poważną, chód miała powolny majestatyczny, mówiła niewiele a uśmiechała się rzadko – mimo to wywierała na mężczyzn wpływ jakiś magnetyczny, obezwładniający. Każdy gotów był rzucie jej się do stóp jak niewolnik z związanemi rękami i nogami.
Ubierała się zawsze tylko czarno i popielato – istna kawka – a stanik jej z grosgrains,. ubrany fantazyjnie lekkiemi jak pajęczyna gipiurami, robił wrażenia tego prześlicznego, lubieżnie miękkiego puchu na piersiach kawki, którego dotknięcie tak jest miłem.
Niektórzy oficerowie mówili z przekąsem, że pani jenerałowa nosi żałobę po dawnych znajomościach garnizonowych, lecz mówili to ukradkiem oglądając się, i nie śmiali sie przytem, jakgdyby z jakichś lekkich awanturek miłosnych. Inni twierdzili, że mąż nie pozwala jej ubierać się w kolory, jakgdyby z powodu jakiegoś zmarłego czy zabitego w pojedynku kuzyna, którego śmierć jej przypisywał. Trudno było wiedzieć, co o tem wszystkiem sądzić, to jednak pewna, że „kawka” była wobec wszystkich sztywnie grzeczną, niedostępną, niemal surowych obyczajów.
i jeśli ciągnęła się za nią jaka legenda miłosnych upojen… to musiała być posępną jak jęk kawki i krakanie kruka.
Kawka należała do najznakomitszych myśliwych. Gdy sie pojawiła w kniei na stanowisku, w sukni z ciężkiego, czarnego aksamitu, bramo wànej popiełatemi lisami, w zgrabnych butach z lakierowanej skóry, także futerkiem wykładanych i bramowanych – pudłowaliśmy wszyscy przeraźliwie, wpatrzeni w nia jak W anioła czy demona łowów. Bo też hypnotyzujący jej wźrok czarował całą knieję. Nu nikogo z myśliwych nic wychodziło tyle zwierza, trafiony śmiertelnie z pysznie dźwirowanej leloszówki, padał zwierz u jej stóp, Jak gdyby z rozkoszy, że ją widział i miał szczęście z rąk jej śmierć'' ponieść:.
Nie wyjdzie mi nigdy z pamięci chwila gdym ją po raz pierwszy ujrzał.
Była to późna jesień. Szare niebo spadało niemal na wierzchołki dębów, jakgdyby wstrzymując z całą siłą ciężar śniegów, które się miały z niego wysypać. Pomiędzy pniami drzew snuła się lekka mgła… a cisza w powietrzu była Iaka, że każdy strzał łamał się w tysiączne i powoli głuchnące echa. Osiki i brzozy sypały kaskadami żółtego liścia, który unosił się długo w powietrzu, zanim legł na ziemi… broniąc się przed wiecznym spoczynkiem.
Ukazywała się już nagonka, i mieliśmy schodzić ze stanowisk, gdy wtem rozległ się jeszcze jeden kwitki, niezbyt głośny, rzekłbym – nerwowy strzał.
Oglądnąłem się. O jakich sto kroków, z po za dęba wiła się lekka smuga dymu. Podszedłem ku tej stronie. Nie wiedziałem nic o tem, że jenerałówa, już po obstawieniu miotu, przybyła do kniei i zajęła stanowisko niedaleko odemnie. Gdym się też zbliżył, stanąłem jak wryty na widok niezwykłej postaci kobiecej. „Kawka' szła wolno z wniesioną w górę i dymiącą jeszcze dubeltówką ku miejscu, gdzie leżał lis u przedśmiertnych drganiach. Zbliżyła sie do swej ofiary, dumna i wyniosła jak bogini lasów, a spuszczając strzelbę niebem szybkim i silnym, uderzyła kolbą w łeb drgającego mykite. Po tym ciosie ustały wszelkie odruchy; lis leżał Wypatrzony szklarniom a prze-rażonem ślepiem we wspaniałą pogromczynię, z mordy zaś jego, jakgdyby zgrzytającej… wychylały się dwa szeregi białych ostrych zębów. Jenerałowa… wyrzucając niedbale z lufy patron wypalony, patrzyła na swą ofiarę okiem spokojnem a zimnem jak ostrze noża.
Doznałem wówczas uczucia jakiejś dziwnie strasznej rozkoszy. Było mi zimno i gorąco, podziwiałem – i drętwiałem od stóp do głowy…
Taką była „kawka”.
Rzekłem już wam, że wszyscy pol roszę ulegaliśmy demonicznemu wpływowi tej kobiety, najbardziej zaś najmłodszy z nus. Kazimierz D., zapaleniec, na którego wszystkie kobiety chętnie rzucały okiem, bo piękny był jak Apollo.
Kazimierz, pan dość znacznej fortuny, świa – toiviec, wychowany wykwintnie, zyska) bardzo iatwo wstęp do domu jenęrałostwa. „Kawkaprzyjmowała go jak wszystkich innych, choć mogła bardzo iatwo wyczytać ze wzroku młodego zapaleńca namiętność niepohamowaną;. X czasem zapanowała między nimi większa poufałość, lecz owa czysto salonowa, która nio uprawnia do żadnych nadziei, ani powodu do obmów dać nie może. Kazimierz był ponury – niepocieszony – i szukał pociechy przy kieliszku i kartach.
Zdawało mi się… że raz… czy dwa razy, gdyśmy robili razem wycieczki myśliwskie, zatrzymywała się..kawka" wzrokiem swym dłużej na Kazimierzu, i to w chwilach, kiedy on na to nie zwracał uwagi. Wzrok len był Wówczas dziwnie palący, pochłaniający – jakby zapatrzony w przepaść. Ściągnięte ku sobie dwa prześliczne łuki brwi zdawały się mówić, że w głębi duszy, która tym wzrokiem przeszywa, toczy się ostatnią walka woli z namiętnością,
Polowanie, na którem to zauważyłem, było dziwnie pogmatwane. Myśliwi schodzili ze stanowisk, jenerał gniewał się co chwila na leśniczego, który prowadził huczków, Kazimierz zalazl gdzieś w trzęsawiska, „kawka” nie miała swego zwykłego szczęścia, mnóstwo-zwierzyny niestrzelanej przechodziło przez linie.
Od tego polowania Kazimierz nie pokazywał się już prawie w naszem kółku – zdziczał zupełnie – a jeśli go się gdzie spotkało, bywał albo dziwnie ponurym i roztargnionym, albo wpadał w poetyczne ekstazy;
Zaszliśmy w głęboką zimę.
Jenerał dzierżawił polowanie w obszernych lasach, których właściciel bawił za granicą. W głębi tych lasów był myśliwski szalet o kilku pokoikach. Tu urządzaliśmy częstokroć kilkudniową kwaterę myśliwską, z której robiliśmy wycieczki kolejno do rozmaitych miotów. Jenerałostwo zajmowali szalet, goście zaś mieścili się yak mogli w położonej nieopodal leśniczówce.
Zima… rozpoczęła się ostremi mrozami, lecz zrazu była prawie bezśnieżna. Fotem upadł śnieg j mrozy zelżały. Jenerałowi doniesiono, że w tasach pojawiły się wilki i robią szkodę między sarnami. Było mu to nie na rękę, bo cierpiał bardziej niż zwykle na reumatyzm czy pedogrę. Lecz..kawka:- zapłonęła niepohamowaną chęcią zapolowania na wilki. Jenerał zaprosił więc zwykłe nasze kółko myśliwskie, żonie dał za towarzysza starego lekarza pułkowego, przyjaciela domu, i wyprawił uas do kniei przyrzekając, że skoro mu się cokolwiek polepszy, podąży za nami.,
Coż to była za wyprawa myśliwska Już nie wesoła… ale szalona. Kazimierz był.jakby.jakimś paroksyzmem szczęścia opętany. Konno towarzyszył faetonowi, który wiózł jenerałowę, a puszczał się na brawady, godne młodzieniaszka, co się wyrwał z pod rygoru szkolnego.
Oprócz polowań z nagonką… przygotowano takie łowy na przynętę: wystawiono budkę, okryta gałęziami i porzucono opodal padlinę końską. Była to piękna gratka dla myśliwego, lubującego sie w nocnych zasia'dkach. Kazimierz zapowiedział nam jednak z góry, że to on dla siebie kazał urządzić i że prócz swego strzelca Roma (miało znaczyć Romana), nikogo więcej do budki nie dopuści.
Zgodziliśmy się na taką dyspozycyi – bo nie można było się niezgodzie – i rozpoczęły się łowy, obliczone na dni pięć lub sześć…Kawka". stary doktor i ich służba zamieszkali w szalecie – my, jak zawiąże, na leśniczówce.