Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W krainie sanacyjnych absurdów. Podróż pierwsza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,90

W krainie sanacyjnych absurdów. Podróż pierwsza - ebook

Zbiór szesnastu esejów pokazujący, że życie pod sanacyjną władzą nie tylko było nieprzyjemne dla jej przeciwników politycznych, ale – szczególnie w życiu gospodarczym i kontaktach z władzą  urzędniczą – uciążliwe, a przede wszystkim momentami absurdalne, co wypisz wymaluj przypomina naszą dzisiejszą dyktaturę urzędniczą. Czy może być dla nas pocieszeniem, że nasi ojcowie i dziadowie również nie mieli łatwo? Być może nie, ale z pewnością warto poznać metody z jakimi  radzili sobie z ustrojem biurokratycznym.

Co skłoniło mnie do tego, by po raz trzeci w ciągu ostatnich trzech lat zaostrzyć pióro, a w zasadzie dokładniej rzecz ujmując – odkurzyć klawiaturę laptopa? Sądzę, że niebagatelną rolę odegrało tu życzliwe zainteresowanie Czarną księgą sanacji (PROHIBITA, 2017 r.) zarówno ze strony publicystów (...) jak i świata nauki. Oczywiście takie opinie są wyjątkiem, ponieważ większość naszych publicystów, koryfeuszy, luminarzy bierze udział w nieustającym, permanentnym festiwalu piania hymnów pochwalnych na cześć sanacji. Jedni robią to, ponieważ faktycznie wierzą w zalety sanacyjnych rządów. Drudzy zaś – a pewnie tych jest więcej – wychwalają i będą wychwalać Piłsudskiego i sanację w obawie przed utratą stanowisk, uczelnianych synekur, redaktorskich stołków, rządowych dotacji czy unijnych grantów na badania. I jedni i drudzy są impregnowani na fakty, na prawdę; i jedni i drudzy będą piać te swoje hymny pochwalne – o „rozwoju motoryzacji w latach 30.”, o „dynamicznym rozwoju gospodarki za sanacji”, o „genialnym Piłsudskim” – aż do zachrypnięcia. (...)

W krainie sanacyjnych absurdów składa się z szesnastu rozdziałów, zawierających materiał prawie tylko i wyłącznie premierowy. (...) W każdym rozdziale opisałem jakiś konkretny absurd, poczynając od spraw przyziemnych, prozaicznych – jak np. perypetie z „dopełnieniem obowiązku meldunkowego” czy wyrabianiem paszportu – poprzez szaleństwa działalności estetyzacyjnej, a kończąc na kompletnych kuriozach w rodzaju próby „znacjonalizowania”... pustelnika!

Fragment Wstępu

Sławomir Suchodolski (ur. w 1965 r. w Gdańsku) – historyk, publicysta i nauczyciel historii.  Współautor i autor dwudziestu trzech książek (podręczników licealnych, opracowań metodycznych, zbiorów źródeł, ćwiczeń, testów i esejów historycznych m.in. Jak sanacja budowała socjalizmCzarna księga sanacjiPiłsudski i sanacja – prawda i mity) oraz sześćdziesięciu artykułów („Najwyższy CZAS!”. „Magna Polonia”, kaszebsko.com).

Spis treści

Wstęp, czyli... „nie chcem, ale muszem”

Rozdział I.

„Ma się wrażenie, że z Polski wypuszczają za kaucją”, czyli kłopoty z otrzymaniem paszportu

Rozdział II.

Zakazane Targowisko próżności, zapleśniały gobelin oraz książki naukowe za jaja i bekony, czyli urzędy celne i służby graniczne w akcji

Rozdział III.

Koniec podróży dookoła świata, czyli jak urzędnicy i funkcjonariusze sanacyjnego państwa witali bohaterów

Rozdział IV.

„Okoliczności wskazujące na ześrodkowanie stosunków osobistych i gospodarczych”,  czyli obowiązek meldunkowy w teorii i praktyce

Rozdział V.

„Radosna twórczość” braci Jędrzejewiczów, czyli sanacyjna „pieriekowka dusz” dzieci i młodzieży

Rozdział VI.

Sami swoi, czyli afera podręcznikowa

Rozdział VII.

„Nadczłowiek” i „kamień węgielny Polski”, czyli kult Józefa Piłsudskiego w Wojsku Polskim w latach 1935-1939

Rozdział VIII.

„Nie pisać nic o wczorajszym pobycie pani premierowej w Teatrze Polskim!”, czyli sanacyjne nożyce cenzorskie tną aż miło

Rozdział IX.

„Komendant uznał mnie za godnego wynoszenia gówien po Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej!!”, czyli (nie)kontrolowany ekshibicjonizm generała Składkowskiego

Rozdział X.

„Nieestetyczny krzyż”, „Zburzyć te domy!” oraz „pan Popiołek na hulaj-siekierze”, czyli problemy z „estetyzacją” Polski

209

Rozdział XI.

Order Odrodzenia Polski pierwszej klasy „za czytanie gazet i picie herbaty z konfiturami” oraz „ordienonoscy ugarnirowani medalami”, czyli sanacja nadaje odznaczenia

Rozdział XII.

„Bagaż zwykły” i „koszta opakowania zwłok Stanisława Augusta”, czyli wołczyńska tragifarsa w trzech odsłonach z dodatkiem konkluzji

Rozdział XIII.

Ksawerego Pruszyńskiego podróże po Polsce, czyli jak inspektor w Krakowie pouczał Hiszpanów, tudzież pięć lekcji ekonomii politycznej

Rozdział XIV.

„Demokracja – demokracją, ale ktoś tym przecież musi rządzić”, czyli kulisy wyborów w Tupadłach

Rozdział XV.

Brat Wincenty contra totalträgerzy,czyli jak chciano „stotalizować” i „wysiudać” pustelnika

Rozdział XVI.

„Krakau! Bravo Krakau!”, czyli jak sanacyjni działacze sportowi skrzywdzili Kazimierza Fiałkę

Bibliografia

Indeks nazwisk

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65546-56-2
Rozmiar pliku: 6,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Hej, tam w War­sza­wie jest pan mi­ni­ster
siwy i taki miły,
przez okno rzu­ca spoj­rze­nia by­stre,
bo chce, by dla cie­bie były
zimą so­pel­ki, śnie­gi i lody:
wszyst­kie zi­mo­we wy­go­dy.
Je­że­li tedy san­ki usły­szysz
i dzwon­ki ich ta­jem­ni­cze,
wiedz: to mi­ni­ster w sku­pio­nej ci­szy
na­ci­snął taki gu­zi­czek,
że san­ki dzwo­nią i gwiazd­ki lśnią
nad mia­stem i nad wsią”.
Kon­stan­ty Il­de­fons Gał­czyń­ski
(frag­ment wier­sza Zima z wy­pi­sów szkol­nych z 1936 roku)Wstęp, czyli… „nie chcem, ale muszem”

Wła­śnie po­sta­wi­łem ostat­nią krop­kę w ostat­nim, szes­na­stym roz­dzia­le. Od­czu­wam ra­dość, ale jed­no­cze­śnie i zmę­cze­nie. Nie ma co ukry­wać – pi­sa­nie ksią­żek to nie tyl­ko pa­sjo­nu­ją­ca przy­go­da in­te­lek­tu­al­na; to rów­nież wy­czer­pu­ją­ce za­ję­cie. Moja ra­dość co­raz bar­dziej bled­nie, przy­ga­sa, a zmę­cze­nie za­czy­na cią­żyć młyń­skim ka­mie­niem, gdy uświa­da­miam so­bie, że prze­cież trze­ba jesz­cze na­pi­sać wstęp. A ja… nie lu­bię pi­sać wstę­pów; nie lu­bię, i już! Pew­nie dla­te­go za­czy­nam kom­bi­no­wać, jak­by tu się „wy­mik­so­wać” od tej „przy­jem­no­ści” i już w du­chu ukła­dam so­bie li­stę ar­gu­men­tów „na nie”: „Sta­ry, a kto dziś czy­ta wstę­py?! Lu­dzi, któ­rzy bio­rą w księ­gar­ni książ­kę do ręki przy­cią­ga ty­tuł, «krzy­kli­wa» okład­ka i na­zwi­sko au­to­ra. Na­stęp­nie po­ten­cjal­ni czy­tel­ni­cy spraw­dza­ją cenę, wer­tu­ją książ­kę w po­szu­ki­wa­niu ilu­stra­cji przy­ku­wa­ją­cych wzrok, wo­dzą pal­cem po spi­sie tre­ści, lecz, na miły Bóg, nie czy­ta­ją wstę­pów!”. Za­raz po­tem na­cho­dzą mnie wąt­pli­wo­ści: „Prze­cież wstę­pu nie trze­ba czy­tać w księ­gar­ni. Moż­na spo­koj­nie za­po­znać się z jego tre­ścią w za­ci­szu do­mo­wym. W tego typu pu­bli­ka­cjach, jak W sa­na­cyj­nej kra­inie ab­sur­dów, wstęp jest po­trzeb­ny. A czy go ktoś bę­dzie czy­tał, czy nie… – to już nie pro­blem au­to­ra”.

Koń­czę z ham­le­ty­zo­wa­niem, po­dej­mu­ję osta­tecz­ną de­cy­zję („Pi­szę wstęp!”) i co­raz bar­dziej prze­ko­nu­ję się do mą­dro­ści za­war­tej w… jed­nym z wa­łę­si­zmów: „Nie chcem, ale mu­szem”. „No więc cóż z tego” – stro­fu­ję sie­bie w my­ślach – „że po­sta­wi­łeś ostat­nią krop­kę w ostat­nim, szes­na­stym roz­dzia­le, sko­ro nie zro­bi­łeś jesz­cze cze­goś, co sta­ro­żyt­ni Rzy­mia­nie okre­śla­li jako: Ul­ti­mam ma­num im­po­ne­re”. W do­słow­nym tłu­ma­cze­niu ów zwrot zna­czył: „Przy­ło­żyć ostat­nią rękę”. Wo­bec tego „nie chcem, ale mu­szem przy­ło­żyć rękę po raz ostat­ni”, czy­li mu­szę wpro­wa­dzić do mo­je­go dzie­ła – przed wy­pusz­cze­niem go w świat – osta­nie po­praw­ki: coś trze­ba wy­ciąć, coś po­pra­wić, a coś do­pi­sać. Czu­ję roz­pie­ra­ją­cą mnie dumę, po­nie­waż do­ko­na­łem twór­czej syn­te­zy: uda­ło mi się po­łą­czyć wodę (wa­łę­sizm) z ogniem (rzym­ską sen­ten­cją).

* * *

Co skło­ni­ło mnie do tego, by po raz trze­ci w cią­gu ostat­nich trzech lat za­ostrzyć pió­ro, a w za­sa­dzie do­kład­niej rzecz uj­mu­jąc – od­ku­rzyć kla­wia­tu­rę lap­to­pa? Są­dzę, że nie­ba­ga­tel­ną rolę ode­gra­ło tu życz­li­we za­in­te­re­so­wa­nie Czar­ną księ­gą sa­na­cji (PRO­HI­BI­TA, 2017 r.) za­rów­no ze stro­ny pu­bli­cy­stów (np. Sta­ni­sła­wa Mi­chal­kie­wi­cza, Jana Piń­skie­go), jak i - co było dla mnie kom­plet­nym za­sko­cze­niem, gdyż książ­ka nie mia­ła cha­rak­te­ru pu­bli­ka­cji po­pu­lar­no­nau­ko­wej czy na­uko­wej – świa­ta na­uki (np. opi­nia dra Woj­cie­cha J. Mu­szyń­skie­go, re­dak­to­ra na­czel­ne­go cza­so­pi­sma „Glau­ko­pis”). Oczy­wi­ście ta­kie opi­nie są wy­jąt­kiem, po­nie­waż więk­szość na­szych pu­bli­cy­stów, ko­ry­fe­uszy, lu­mi­na­rzy bie­rze udział w nie­usta­ją­cym, per­ma­nent­nym fe­sti­wa­lu (szcze­gól­nie przy­bie­ra­ją­cym na sile wła­śnie te­raz, w set­ną rocz­ni­cę od­zy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści) pia­nia hym­nów po­chwal­nych na cześć sa­na­cji. Jed­ni ro­bią to, po­nie­waż fak­tycz­nie wie­rzą w za­le­ty sa­na­cyj­nych rzą­dów. Dru­dzy zaś – a pew­nie tych jest wię­cej – wy­chwa­la­ją i będą wy­chwa­lać Pił­sud­skie­go i sa­na­cję w oba­wie przed utra­tą sta­no­wisk, uczel­nia­nych sy­ne­kur, re­dak­tor­skich stoł­ków, rzą­do­wych do­ta­cji czy unij­nych gran­tów na ba­da­nia. I jed­ni i dru­dzy są im­pre­gno­wa­ni na fak­ty, na praw­dę; i jed­ni i dru­dzy będą piać te swo­je hym­ny po­chwal­ne – o „roz­wo­ju mo­to­ry­za­cji w la­tach 30.”, o „dy­na­micz­nym roz­wo­ju go­spo­dar­ki za sa­na­cji”, o „ge­nial­nym Pił­sud­skim” – aż do za­chryp­nię­cia. W efek­cie za­le­wa „nam Pol­skę nowy po­top, nie szwedz­ki wpraw­dzie, lecz ro­dzi­my, fra­ze­su, sza­blo­nu, go­ło­sło­wia, sło­wo­lej­stwa, ba­na­łu, glajch­szal­tun­gu my­ślo­we­go. Leje się tego czło­wie­ko­wi ze­wsząd, lep­ko, cuch­ną­co, po­wy­żej uszu i za koł­nierz. Toną nam w tym po­to­pie spra­wy wiel­kie, za­gad­nie­nia hi­sto­rycz­nej ska­li, w prze­ło­mo­wych na­praw­dę la­tach”. Któż na­pi­sał te sło­wa? Kto miał od­wa­gę? Może to któ­ryś z na­szych od­waż­nych „nie­za­leż­nych pu­bli­cy­stów” czy hi­sto­ry­ków ży­ją­cych na pań­stwo­wym gar­nusz­ku? A skąd! Au­to­rem tych słów był zna­ko­mi­ty przed­wo­jen­ny pu­bli­cy­sta, Ksa­we­ry Pru­szyń­ski (Za­goń­czyk pu­bli­cy­sty­ki pol­skiej „Ilu­stro­wa­ny Ku­rier Co­dzien­ny”, nr 7 z 7 stycz­nia 1939 r.). Na­pi­sał je jesz­cze w trak­cie trwa­nia kar­na­wa­łu mo­car­stwo­wej Pol­ski, na osiem mie­się­cy przed jej upad­kiem…

Kie­dy po­wie­dzia­łem jed­nej zna­jo­mej jaki ty­tuł bę­dzie no­si­ła moja nowa książ­ka, usły­sza­łem w od­po­wie­dzi: „O, to świet­nie, bo bę­dzie moż­na się po­śmiać z ja­kichś biu­ro­kra­tycz­nych ab­sur­dów”. Mu­szę przy­znać, że skrzy­wi­łem się w tym mo­men­cie, i to z dwóch po­wo­dów. Po pierw­sze dla­te­go, że ab­sur­dy nie­ko­niecz­nie mu­szą być śmiesz­ne, choć fak­tycz­nie na ogół ko­ja­rzą się z czymś, co może wy­wo­łać uśmiech na twa­rzy – przy­naj­mniej uśmiech nie­do­wie­rza­nia.

Po dru­gie, ab­sur­dy nie po­win­ny być utoż­sa­mia­ne tyl­ko i wy­łącz­nie z biu­ro­kra­cją. Moim skrom­nym zda­niem, ab­surd jest jed­ną z pod­sta­wo­wych, kon­sty­tu­tyw­nych cech każ­dej so­cja­li­stycz­nej dyk­ta­tu­ry – a taką wszak była sa­na­cja – i jest jej im­ma­nent­ną czę­ścią. Stąd też moje pró­by (uda­ne, czy też nie­uda­ne – nie mnie o tym są­dzić) po­rów­na­nia pod pew­ny­mi wzglę­da­mi Pol­skiej Rzecz­po­spo­li­tej Lu­do­wej z sa­na­cyj­ną II RP.

Książ­ka skła­da się z szes­na­stu roz­dzia­łów, za­wie­ra­ją­cych ma­te­riał pra­wie tyl­ko i wy­łącz­nie pre­mie­ro­wy. Na­pi­sa­łem „pra­wie”, po­nie­waż dwa roz­dzia­ły opu­bli­ko­wa­łem w 2015 i w 2016 roku na go­ścin­nych ła­mach „Naj­wyż­sze­go CZA­SU!”, przy czym na po­trze­by książ­ki znacz­nie je roz­sze­rzy­łem – je­den z czte­rech do sied­miu stron ma­szy­no­pi­su, a dru­gi z sze­ściu do czter­na­stu stron. W każ­dym roz­dzia­le opi­sa­łem ja­kiś kon­kret­ny ab­surd, po­czy­na­jąc od spraw przy­ziem­nych, pro­za­icz­nych – jak np. pe­ry­pe­tie z „do­peł­nie­niem obo­wiąz­ku mel­dun­ko­we­go” czy wy­ra­bia­niem pasz­por­tu – po­przez sza­leń­stwa dzia­łal­no­ści es­te­ty­za­cyj­nej, a koń­cząc na kom­plet­nych ku­rio­zach w ro­dza­ju pró­by „zna­cjo­na­li­zo­wa­nia”… pu­stel­ni­ka!

Za­bie­ra­jąc się do na­pi­sa­nia W sa­na­cyj­nej kra­inie ab­sur­dów mia­łem do roz­strzy­gnię­cia pe­wien istot­ny dy­le­mat: czy za­mie­ścić w swo­jej no­wej książ­ce więk­szą, czy mniej­szą por­cję cy­ta­tów ze źró­deł z epo­ki? In­ny­mi sło­wy, za­sta­na­wia­łem się, jak ste­ro­wać nawą po­mię­dzy Scyl­lą mo­je­go ga­dul­stwa, a Ha­ryb­dą cy­to­ma­nii. Nie mo­gąc się zde­cy­do­wać, po­sta­no­wi­łem za­py­tać się zna­jo­mych, któ­rym po­roz­da­wa­łem eg­zem­pla­rze au­tor­skie Jak sa­na­cja bu­do­wa­ła so­cja­lizm oraz Czar­nej księ­gi sa­na­cji – i tym sa­mym uszczę­śli­wi­łem ich na siłę lek­tu­rą mo­ich „wie­ko­pom­nych dzieł” – co oni są­dzą na ten te­mat. A oni, jak je­den mąż od­po­wie­dzie­li: „Sta­ry, im wię­cej ta­kich cy­ta­tów ze źró­deł z epo­ki, tym le­piej. Mamy wów­czas ta­kie wra­że­nie, jak­by­śmy prze­no­si­li się do lat 20. i 30. ze­szłe­go wie­ku, jak­by­śmy «do­ty­ka­li» tam­tych cza­sów”. No, je­śli taki był wy­nik son­da­żu – a prze­cież mą­drzy lu­dzie po­wia­da­ją, że Vox po­pu­li, vox Dei – to nie po­zo­sta­wa­ło mi nic in­ne­go, jak tyl­ko ostroż­nie wziąć kurs na Ha­ryb­dę cy­to­ma­nii.

Tak jak uprze­dza­łem Czy­tel­ni­ków we wstę­pach do swo­ich dwóch osta­ta­nich ksią­żek, tak czy­nię to i te­raz: pi­sa­łem z pa­sją pu­bli­cy­sty, su­biek­tyw­nie, nie szczę­dząc ocen; mó­wiąc wprost: nie si­li­łem się na obiek­ty­wizm. Mój de­kla­ro­wa­ny su­biek­ty­wizm jest o wie­le bar­dziej uczci­wym sta­no­wi­skiem od pod­kre­śla­ne­go przez zde­cy­do­wa­ną więk­szość lu­mi­na­rzy pol­skiej hi­sto­rio­gra­fii i pu­bli­cy­stów obiek­ty­wi­zmu, przyj­mu­ją­ce­go ka­ry­ka­tu­ral­ną po­stać – se­tek pu­bli­ka­cji i ty­się­cy ar­ty­ku­łów, wbrew fak­tom, wy­chwa­la­ją­cych pod nie­bio­sa sa­na­cję. Nie je­stem na­ukow­cem i nie czu­ję się nim, to­też nie szpi­ko­wa­łem stron roz­bu­do­wa­ny­mi przy­pi­sa­mi (choć w tek­ście z re­gu­ły po­da­wa­łem źró­dło cy­ta­tu, a wła­ści­wie jego uprosz­czo­ny za­pis); zresz­tą, umów­my się, że Czy­tel­ni­kom (może poza garst­ką na­ukow­ców) nie są one do ni­cze­go po­trzeb­ne, a prze­szka­dza­ją tyl­ko w płyn­nej lek­tu­rze. Jed­nak na koń­cu książ­ki za­mie­ści­łem bi­blio­gra­fię – li­stę po­zy­cji, z któ­rych ko­rzy­sta­łem w trak­cie pi­sa­nia. Zro­bi­łem to przede wszyst­kim z my­ślą o Czy­tel­ni­kach pra­gną­cych po­sze­rzyć swo­ja wie­dzę o sa­na­cyj­nej Pol­sce.

W przed­ostat­nim aka­pi­cie pra­gnę zło­żyć ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia Panu Da­riu­szo­wi Osta­po­wi­czo­wi za udo­stęp­nie­nie kil­ku waż­nych opra­co­wań, oraz za to, że z cier­pli­wo­ścią peł­nił rolę – jak na wy­bor­ne­go sty­li­stę przy­sta­ło – jed­no­oso­bo­wej po­rad­ni ję­zy­ko­wej. Tak, Dar­ku, wiem – zwrot „peł­nić rolę” to ru­sy­cyzm, ale tak mi się ja­koś „wy­mksnę­ło”… Dzię­ku­ję rów­nież Panu Bru­no­no­wi Ró­życ­kie­mu za sło­wa życz­li­wej za­chę­ty do wy­sił­ku, tak prze­cież waż­ne dla au­to­ra w trak­cie trud­ne­go pro­ce­su twór­cze­go. Do po­dzię­ko­wań dla obu Pa­nów za­łą­czam moc­ny uścisk dło­ni.

A te­raz, dro­gi Czy­tel­ni­ku, po­staw na sto­li­ku swo­ją ulu­bio­ną fi­li­żan­kę z go­rą­cą, aro­ma­tycz­ną kawą, wy­god­nie roz­siądź się w fo­te­lu i po­zwól się za­pro­wa­dzić do sa­na­cyj­nej kra­iny ab­sur­dów. Jak to moż­li­we? Po pro­stu prze­wróć na­stęp­ną stro­nę, a ja będę Two­im usłuż­nym ci­ce­ro­ne. Nie mu­sisz wca­le wy­ra­biać pasz­por­tu; nie mu­sisz sta­rać się o wizę; nie mu­sisz się oba­wiać groź­nych, nie­sym­pa­tycz­nych cel­ni­ków, ani uciąż­li­wych for­mal­no­ści mel­dun­ko­wych. Czas więc w dro­gę!

Ży­czę przy­jem­nej i po­ży­tecz­nej lek­tu­ry.

Au­tor
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: