W kurortach przedwojennej Polski - ebook
W kurortach przedwojennej Polski - ebook
Narty, dancing i brydż – to niewątpliwie najważniejsze rozrywki bywalców kurortów w okresie międzywojennym. Książka „W kurortach przedwojennej Polski” zabiera na w fascynującą podróż do modnych miejscowości wypoczynkowych Drugiej Rzeczpospolitej.
Pierwszym pociągiem narciarskim udamy się do Zakopanego, gdzie przekonamy się między innymi, gdzie bywali namiętni brydżyści. Następnie odwiedzimy Krynicę i słynną „Patrię”. Zawitamy do Gdyni na jeden z modnych w tamtym czasie dancingów. Nie ominiemy również Druskiennik, w których stałym bywalcem był Marszałek Józef Piłsudski.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-21478-4 |
Rozmiar pliku: | 34 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marszałek Sejmu Kazimierz Świtalski podczas pobytu w Zakopanem, 1935 rok
Mało kto potrafił oprzeć się urokowi Zakopanego i miejscowej bohemy. Karol Stryjeński, architekt i rzeźbiarz, pojawił się pod Giewontem z początkiem lat dwudziestych jako zwycięzca konkursu na plan rozbudowy uzdrowiska. Przez kilka lat kierował słynną Szkołą Przemysłu Drzewnego, zaprojektował skocznię narciarską na Krokwi, grobowiec Jana Kasprowicza na Harendzie, pełnił wiele społecznych funkcji, zajmował się także popularyzacją narciarstwa. Mimo tak wielu zajęć i obowiązków Stryjeński z entuzjazmem uczestniczył w zakopiańskich „orgiach”, popijawach i wygłupach. Z Bartkiem Obrochtą wjechał kiedyś na gnatkach na dancing w restauracji Franciszka Trzaski, gdzie przygrywał niejaki Alfred Melodysta, nielubiany przez bardziej wymagających słuchaczy mistrz gry na pile. Zakopiańska legenda głosi, że Melodysta, choć słusznej postury, został z sali usunięty, a Bartuś, „po Sabale najpikniej grający na skrzypcach góral, wprowadził swoją orkiestrę i zabawa poszła od razu na ostro”.
Autobus z narciarzami kursujący na trasie Zakopane–Morskie Oko, 1933 rok
Stryjeński owiany był także sławą wielkiego uwodziciela. Jak twierdził Jacek Malczewski, potrafił czarować kobiety w każdym wieku i wszelkiego pochodzenia: góralki, arystokratki, intelektualistki, artystki, sportsmenki, panny i mężatki. Z tego powodu żona Karola, Zofia Stryjeńska, zdolna, choć ekscentryczna malarka, nieustannie urządzała publiczne awantury i sceny zazdrości. Kiedy w 1925 roku na uroczystym otwarciu „Murowańca”, nowego schroniska na Hali Gąsienicowej, pojawił się prezydent Stanisław Wojciechowski z małżonką, Stryjeńska skarżyła się wszędzie, że mąż bardziej niż ją emablował panią prezydentową…
Kazimierz Wierzyński z Anielą Zagórską nad Morskim Okiem, 1930 rok
Zakopane, goście zagraniczni przed hotelem „Bristol”, 1927 rokJózef Piłsudski w Zaleszczykach, 1933 rok
Marszałek Józef Piłsudski najchętniej spędzał wakacje na rodzinnej Wileńszczyźnie. Z żoną Aleksandrą i córkami zaszywał się na wsi, w Pikieliszkach, w niewielkim dworku nad jeziorem. W latach dwudziestych regularnie korzystał z kuracji w Druskiennikach, uzdrowisku nad Niemnem, na granicy polsko-litewskiej. Po raz pierwszy zjawił się tam z rodziną wiosną 1924 roku. Już wówczas dokuczał mu reumatyzm, cierpiał na infekcje dróg oddechowych, na serce. Tryb życia marszałka – praca do późnej nocy, papierosy i mocna herbata używane w nadmiarze – nie służył zdrowiu. Piłsudscy zamieszkali w małej willi z ogrodem prowadzonej przez Marię Krejbichową, która wspominała po latach swoich lokatorów: „żyli bardzo skromnie. Nie trzymali służącej. Ona sama prała i prasowała sukienki dziewczynek. On chodził nieraz do świtu po pokojach i głośno ze sobą rozmawiał. Były to rozmowy ciche i spokojne, były i ostre, gwałtowne. Podchodził czasem do stołu i z całej siły pięścią weń uderzał. Potem nagle głos zniżał i mówił łagodnie jakby (…) matce ze strapień się zwierzał”.
Marszałek większość czasu spędzał samotnie, pracując w swoim pokoju na piętrze. Nie interesowały go dancingi ani restauracje, nie pił alkoholu, a do dobrego jedzenia nie przywiązywał większej wagi. Rzadko uczestniczył w spotkaniach towarzyskich, choć nie odmówił udziału w raucie wydanym na jego cześć w kasynie zdrojowym. Wygłosił nawet zabawne przemówienie na temat uzdrowiska i urzędujących tam lekarzy.
Józef Piłsudski na brzegu Niemna w Druskiennikach, 1926 rok
Józef Piłsudski i Kazimierz Bartel na werandzie willi „Na Pogance”, Druskienniki, czerwiec 1926 roku
Druskienniki, willa „Na Pogance”, gdzie zatrzymywał się Józef Piłsudski, koniec lat 20.
Druskienniki, należące wówczas do przedsiębiorczego finansisty Antoniego Jaroszewicza, szybko się unowocześniały. Dzięki staraniom młodej lekarki, Eugenii Lewickiej, nad Niemnem zagospodarowano plażę, powstały boiska do siatkówki, tereny do ćwiczeń fizycznych, basen, korty tenisowe. Lewicka specjalizowała się w medycynie sportowej, w Druskiennikach propagowała dotąd mało znane w Polsce metody leczenia ruchem, powietrzem, słońcem. Była wysportowaną, zgrabną blondynką o błękitnych oczach i miłym głosie. Jej urok robił duże wrażenie na mężczyznach. Uległ mu także Piłsudski, kiedy poznał bliżej opiekującą się nim młodziutką lekarkę. Zapewne romans z Lewicką stał się powodem kolejnych pobytów marszałka w druskiennickim uzdrowisku.
W 1926 roku zamieszkał sam, bez żony i córek, w spokojnej części Druskiennik, na Pogance. „Mieszkanie mam bardzo dobre pod względem izolacji i swobody, ale wygody różne szwankują i do pokoju wpada niekiedy nietoperz. Ot, byś narobiła wrzasku” – pisał w liście do Aleksandry.
Józef Piłsudski z córeczką Wandą w Druskiennikach, 1926 rok
Adiutanci Józefa Piłsudskiego na werandzie willi „Na Pogance”, Druskienniki, czerwiec 1926 rokuGłówna ulica na Helu, 1932 rok
Na tak niskie ceny nie mogli liczyć goście Jastrzębiej Góry czy Juraty. Obydwa eleganckie kurorty powstały w końcu lat dwudziestych na niezasiedlonych wcześniej terenach. I gdyby zapomnieć o wielkim kapitale warszawskich finansistów inicjujących te przedsięwzięcia, można by powiedzieć, że powstały „z niczego”. Inwestowanie w turystykę stawało się coraz bardziej opłacalne, sprzyjała mu także polityka rządu. Nowe, luksusowe kurorty miały podkreślać polską obecność nad Bałtykiem, a także skutecznie konkurować z niemieckim Sopotem, pozostającym wówczas w granicach Wolnego Miasta Gdańska.
Spółka „Jurata Uzdrowisko na Półwyspie Helu SA” zawiązała się w 1928 roku z inicjatywy rzutkiego przedsiębiorcy żydowskiego pochodzenia, Michała Lewina. W ciągu trzech lat powstało kąpielisko z własnym ujęciem wody, wieżą ciśnień, wodociągami, kanalizacją i elektrownią. Wybudowano molo spacerowe, korty tenisowe, zakład kuracyjny z restauracją i platformą dancingową z widokiem na pełne morze, postawiono komfortowy hotel „Lido” i kasyno. Leśne działki z nowymi, wygodnymi domkami letniskowymi zostały wydzierżawione na dziewięćdziesiąt lat majętnym miłośnikom nadmorskich wakacji, wśród których byli politycy, warszawscy przemysłowcy, ziemianie. „Niczego nie brakowało w tym raiku dla ludzi zamożnych” – wspominała Magdalena Samozwaniec, córka Wojciecha Kossaka, który również zamieszkał w takim niewielkim domu z ogrodem i kawałkiem lasu w pobliżu zatoki.
„Codziennie wczesnym rankiem, gdy większość mieszkańców Juraty pogrążona jest jeszcze w słodkim śnie po wesołych dancingach i nocnych… przechadzkach – aleje i dróżki śródleśne przemierza równym, sprężystym krokiem wysoka postać męska” – donosił czytelnikom ciekawym życia w eleganckim kurorcie reporter „Asa” w 1937 roku. „Wspaniała postawa, piękne sarmackie oblicze, dystynkcja bijąca z każdego ruchu – ależ to nie kto inny tylko mistrz Wojciech Kossak, który od szeregu lat spędza wywczasy nad polskim morzem. Mistrz mieszka w willi prywatnej w otoczeniu najbliższej rodziny. Widzimy go często na spacerze w towarzystwie wnuczki. Spotykamy go nad morzem i na zatoce, gdy udaje się na przejażdżkę łodzią motorową, a wieczorem – na «brydżyka». W godzinach południowych zdąża w stronę lasu z akcesorjami malarskiemi w ręku. – Tato nie może spędzić dnia bez pracy. Właśnie teraz przeprowadza studia nad paprocią i codziennie przesiaduje parę godzin na polanie w pobliżu zatoki – mówi nam urocza pani Magdalena Samozwaniec, która przebywa tu także od paru tygodni”.
Wojciech Kossak w Juracie, 1937 rok
Wojciech Kossak z córką, Magdaleną Samozwaniec w Jastarni, 1936 rok
Letnie pobyty w Juracie przynosiły pracowitemu Kossakowi wcale pokaźne dochody. Nie mógł opędzić się od zamówień na nadmorskie pejzaże czy portrety polityków i ich żon, spędzających wakacje w sąsiedztwie. „Przed domkiem na Światopełka zatrzymywały się rządowe auta, wysiadał z nich pan Beck z małżonką (ministrowie nie miewali nigdy żon, tylko «małżonki»), przychodzili panowie Świtalscy, Matuszewscy, Kasprzyccy, Rajchmanowie…” – opowiadała Samozwaniec. Interes szedł na tyle dobrze, że w 1936 roku mistrz wybudował na swojej działce dużą pracownię malarską.
Do Juraty jeździła również druga sławna córka malarza, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Jej obecność w domku Kossaków obwieszczał przechodzącym w pobliżu letnikom stukot maszyny do pisania, który każdego rana dochodził z otwartych okien willi.
Największy rozkwit letniska przypadł na drugą połowę lat trzydziestych. Jurata była wówczas najelegantszą, ale też najbardziej snobistyczną miejscowością nad Bałtykiem. „Na lato wybieraliśmy się co roku do Juraty” – pisał we wspomnieniach zamożny ziemianin, Jan Sikorski. „Było to typowe życie w modnym kurorcie. Ulegliśmy modzie, w Juracie bowiem bywali wówczas ministrowie, wielu członków rządu, ludzie z nimi związani i cała plutokracja warszawska. Zawierało się wiele nowych znajomości «światowych», a więc pustych”.
W południe na drodze wiodącej nad zatokę można było spotkać państwa Becków, którzy mieli w Juracie własną willę. „Pani Dziuba”, jak mówiły o Jadwidze Beck osoby nie darzące jej szczególną sympatią, zabierała na plażę swoje ulubione pieski. Wyjątkowa słabość ministrowej do rasowych psów bywała tematem wielu mniej lub bardziej prawdopodobnych plotek i złośliwych komentarzy. Mówiono, że w Warszawie w pałacu Brühla, gdzie mieściła się siedziba ministerstwa spraw zagranicznych i mieszkanie ministra, urządziła kiedyś psi five o’clock. Podobno gościom, czyli pieskom przyjaciół podano ich ulubione przysmaki w porcelanowych miseczkach ustawionych na posadzce nakrytej białym obrusem. Jednak Jadwiga Beck w swoich publikowanych po wojnie wspomnieniach te krążące po mieście sensacje stanowczo zdementowała.
Minister Beck był zapalonym brydżystą i każdą wolną chwilę spędzał przy karcianym stoliku ze szklaneczką ulubionej whisky w jednej ręce i wachlarzem kart w drugiej. Atmosfera panująca w Juracie sprzyjała obu tym namiętnościom. „Ci, którzy nie uprawiali sportów wodnych, szaleli w hazardzie karcianym. Na każdym ganku campingowego domku można było widzieć już od godziny czwartej po południu czwórki brydżystów, nieczułych na błękit zatoki i zachody słońca, które specjalnie w Juracie dawało darmowe spektakle kolorystyczne” – pisała Magdalena Samozwaniec.
Za brydżem przepadał także prezydent Ignacy Mościcki. W lipcu 1937 roku podczas swojego pobytu na Wybrzeżu miał okazję, by dołączyć do jurackich graczy: „Wywczasy Pana Prezydenta R. P. w Juracie przypominają wakacje przeciętnego obywatela, który po wielu miesiącach odpowiedzialnej pracy zamierza się poświęcić jedynie swym ulubionym rozrywkom” – donosił tygodnik „As”.