W lesie - ebook
W lesie - ebook
W środku nocy na leśnym kempingu przy Ruppertshain wybucha pożar. W zgliszczach policja znajduje ludzkie szczątki. Zaraz potem dochodzi do morderstwa w hospicjum. Oliver von Bodenstein i Pia Sander muszą wrócić do sprawy sprzed czterdziestu lat, kiedy zaginął Artur, najlepszy przyjaciel Olivera. Policjant będzie musiał zmierzyć się z traumą z dzieciństwa i skonfrontować mieszkańców Ruppertshain z przysypaną sprawą sprzed lat. Tymczasem giną kolejne osoby. Czy nad wioską wisi klątwa?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8008-325-7 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SZKOLNI KOLEDZY i koleżanki Olivera von Bodensteina w porządku alfabetycznym:
Ralf Ehlers, przedsiębiorca i hedonista
Jakob Ehlers, jego brat
Patrizia Ehlers z domu Kroll, jego żona
dr Inka Hansen, lekarz weterynarii
Andreas Hartmann, rzeźnik
Franziska Hartmann, jego siostra
Elisabeth Hartmann, jego matka
Edgar Herold, ślusarz
Conny Herold, jego żona
Rosemarie Herold z domu Kroll, jego matka
Clemens Herold, jego brat
Sonja Schreck z domu Herold, jego siostra
Detlef Schreck, mąż Sonji
Wieland Kapteina, leśnik
Ronja Kapteina, jego córka
Klaus Kroll, lokalny policjant, brat Rosemarie Herold i Patrizii Ehlers
dr Peter Lessing, bankier inwestycyjny
Henriette Lessing, jego żona
Elias Lessing, jego syn
Letizia Lessing, jego córka
Konstantin Pokorny, piekarz
Sylvia Pokorny, jego żona
Roman Reichenbach, instalator
Simone Reichenbach z domu Ohlenschläger, jego żona
Pauline Reichenbach, ich córka
Pozostałe osoby:
Adalbert Maurer, emerytowany kapłan
Irene Vetter, jego siostra
Leo Keller, robotnik miejski — służby komunalne
Annemarie Keller, jego matka
Felicitas Molin, siostra dzierżawczyni Domu Przyjaciół Lasu
dr Renate Basedow, lekarka w Ruppertshain
Benedikt Rath, policjant w stanie spoczynku
Valentina Berjakov
Claudia Ellerhorst, jej przyjacółka
Estefania Ugonelli
Wydział K11:
Oliver von Bodenstein, szef wydziału K11
Pia Sander, wcześniej Kirchhoff, policjantka, wydział K11
dr Nicola Engel, szefowa pionu kryminalnego komendy policji w Hofheim
Kai Ostermann, policjant, wydział K11
Kathrin Fachinger, policjantka, wydział K11
Tarik Omari, policjant, wydział K11
Cem Altunay, policjant, wydział K11
Christian Kröger, policjant, szef zespołu techników kryminalistyki
prof. Henning Kirchhoff, szef Instytutu Medycyny Sądowej we Frankfurcie
dr Frederick Lemmer, medyk sądowy
Gianni Lombardi, specjalista do spraw przesłuchań, Krajowa Policja Śledcza
dr Kim Freitag, biegła sądowa z zakresu psychiatrii, siostra Pii
Merle Grumbach, osoba odpowiedzialna za opiekę nad ofiarami przestępstw, pion kryminalny komendy w Hofheim
Stefan Smykalla, rzecznik prasowy pionu kryminalnego komendy w Hofheim
I inni:
Karoline Albrecht
dr Christoph Sander
Sophia von Bodenstein
Gabriella von Rothkirch
Heinrich hrabia von Bodenstein
Leonora hrabina von Bodenstein
Quentin von Bodenstein
Lorenz von Bodenstein
Thordis von Bodenstein z domu HansenPROLOG
31 sierpnia 1972
Nie chcę tego. Ale muszę. Nie mam innego wyjścia. Nie mogę pozwolić, żeby wszystko zepsuł. A tak by się stało, i to już niedługo. Opowie komuś to samo co mnie. Może nawet pójdzie z tym na policję. Oni wciąż szukają tego małego Ruska i przepytują wszystkich ze wsi. Uwierzą mu, jak ja mu uwierzyłam. Wieść szybko się rozniesie i wszyscy będą gadali. Będą udawali zaskoczenie i współczucie, ale za plecami będą się śmiać, że okazałam się taka naiwna. Już słyszę te ich plotki. I jak milkną, kiedy się zbliżam. Muszę działać, zanim sprawy zajdą za daleko. Muszę. Nie mam wyjścia.
Przez całą noc myślałam. Ułożyłam plan. Bardzo dobrze, że wszyscy uważają, że jestem tępawa. Nikt mnie nie będzie podejrzewał. Wszystkich, tylko nie mnie.
Wybieram drogę wśród sadów, choć jest nieco dłuższa. Gdy kogoś spotkam, powiem, że chciałam narwać jabłek. Słońce pali z błękitnego nieba. Jest tak gorąco, że czuję, jak pocą mi się uda. Powietrze jest nieruchome. Od wielu dni nie spadła ani kropla deszczu, ale dzisiaj będzie burza. Jaskółki latają tuż nad ziemią, w powietrzu czuć wyładowania elektryczne.
Wreszcie docieram do lasu. W cieniu drzew jest tylko nieco chłodniej. Panuje nienaturalna cisza. Jakby las wstrzymywał oddech. Może przeczuwa, co zamierzam? Wśród wysokich świerków stoi jego domek. Sam go rozbudował, a ja mu pomagałam. Znam tu każdy zakątek, choć czasem tego żałuję.
Najchętniej bym zawróciła i uciekła, ale nie mogę. Muszę to zrobić, inaczej zniszczy moją jedyną szansę, by uwolnić się od rodziny. Powierzchnia małego oczka wodnego, które razem wykopaliśmy w zeszłe wakacje i do którego przynieśliśmy żabi skrzek, połyskuje niczym czarne nieruchome zwierciadło. Serce wali mi w piersi, kiedy pukam do drzwi. Przez kilka sekund mam nadzieję, że go nie zastałam. Lecz wtedy otwiera. Ubrany jest w same dżinsy. Ma nagi tors i mokre włosy. Przesuwa spojrzeniem po mojej twarzy. Uśmiecha się z niedowierzaniem. Nie spodziewał się odwiedzin. Oczywiście, że nie. Nie po tym wszystkim, co mu przedwczoraj powiedziałam.
— Cześć, cudownie, że przyszłaś — mówi, a oczy mu błyszczą. — Poczekaj, szybko się ubiorę.
Jest taki przyzwoity i dobry. A jednak go nienawidzę. Nienawidzę za to, że chce mnie zatrzymać. Tutaj, w tym życiu, w którym dotychczas tkwiłam i którego już nie chcę. Wkłada T-shirt.
— Wejdziesz? — pyta. Jest trochę niepewny.
— Chętnie. Jeśli mnie wpuścisz… — Uśmiecham się, choć mam ochotę uciec. Jest mi niedobrze. Domek składa się w zasadzie z jednego pomieszczenia. Zbiera rozrzucone rzeczy i odkłada je na krzesło. Spoglądam na starannie posłaną kanapę.
— Siadaj. — Jest spięty i podekscytowany. Ma nadzieję, że przyszłam mu powiedzieć, że przemyślałam wiele rzeczy i chcę do niego wrócić. Mimo wszystko. — Napijesz się czegoś? Mam colę.
— Nie, dzięki — mówię.
— Pięknie wyglądasz — mówi zmieszany. — Bardzo ci do twarzy w tej sukience.
— Dziękuję. — Muszę się pospieszyć. Żeby nikt mnie tu nie zastał. Przysuwam się do niego. Pachnie żelem pod prysznic i szamponem. Zamykam oczy, bo zbiera mi się na płacz. Gdyby tylko było jakieś inne rozwiązanie!
— Przepraszam za to, co ci powiedziałam — mamroczę.
— A ja przepraszam, że ci groziłem. — Jego głos rozlega się tuż przy moim uchu. — Ale musisz to wiedzieć. To był przecież twój…
— Nie! Proszę! Wiem, że chcesz dobrze…
Ale i tak nie pozwolę ci zniszczyć mojego szczęścia — myślę. — Ani tobie, ani nikomu innemu. Po raz pierwszy w życiu mam realną szansę.
Spogląda na mnie, a ja dotykam jego policzka i pleców. Wszystko tak dobrze znam.
Odejdź! — krzyczy głos w mojej głowie. — Odejdź i zostaw go w spokoju!
Zaciskam zęby, żeby nie płakać. Niczego się nie spodziewa.
— Tak bardzo za tobą tęsknię. — Czuję jego usta, delikatne i miękkie, na moich włosach.
Teraz — myślę. — Boże! Błagam, wybacz!
Nie rozumie, co się z nim dzieje. Spogląda na mnie z niedowierzaniem. Już po wszystkim.
Pięć minut później wdycham głęboko ciepłe powietrze. Czuję zapach świerków, żywicy i lata. Kolana się pode mną uginają. Nie chciałam tego. Ale musiałam. Nie zostawił nam wyboru.WTOREK 7 PAŹDZIERNIKA 2014
Dzięki za podwózkę!
— Nie ma sprawy. — Mężczyzna skinął obojętnie głową, spoglądając już w lusterko wsteczne; chwilę wcześniej włączył kierunkowskaz, żeby wrócić na drogę. — Powodzenia.
— Panu również. — Wyskoczył z kabiny samochodu dostawczego, z gumowego dywanika podniósł plecak i zatrzasnął drzwi. Miał szczęście, że gość w ogóle się zatrzymał, bo z Königstein do Billtalhöhe było bardzo pod górkę, a on chciał jeszcze przed zmierzchem dostać się do przyczepy kempingowej. Kierowcy wracający do Dolnego Taunusu z pracy we Frankfurcie z zasady nie zabierali autostopowiczów, a już na pewno nie podwieźliby faceta z długimi włosami, który wyglądał jak włóczęga. Jego ojciec też by tego nie zrobił. Samochód dostawczy włączył się do ruchu i odjechał, a on poczekał, aż będzie mógł bezpiecznie przejść na drugą stronę ulicy.
Do kempingu przy gospodzie Waldfreundehaus — „Dom Przyjaciół Lasu” — zostało mu już tylko półtora kilometra piechotą. Każdej nocy w ciągu trzech miesięcy, które spędził w więzieniu dla młodocianych przestępców, marzył właśnie o tym. O drzewach sięgających nieba, o ciężkiej woni wilgotnej ziemi, o półmroku i o odgłosach lasu. Jak daleko sięgał pamięcią, kochał las. Jego siostra się bała, lecz on uwielbiał, gdy miał nad sobą kopułę z koron drzew. Tylko wtedy czuł się bezpiecznie. Może powinien był zostać leśnikiem? Albo drwalem? Kiedy tylko zrobi maturę, jak zaplanował.
Po lewej stronie szutrowej drogi pojawiło się kilka stawów należących do lokalnego związku wędkarskiego. Pośród jodeł i świerków rosły pojedyncze drzewa liściaste, już naznaczone jesienią. Kiedy usłyszał silnik zbliżającego się samochodu, ukrył się za szerokim pniem buka; nikt nie powinien go zobaczyć. Z czasem nauczył się wtapiać w otoczenie, jakby był niewidzialny. Zmierzchało już, kiedy wreszcie dotarł do dużej polany. Żeby nie przejść tuż obok leśnej gospody, posuwał się między drzewami aż do niskiej, pordzewiałej siatki, którą przygiął do ziemi, żeby dostać się na teren kempingu. Potem usiadł pod drzewem i czekał. Z miejsca, które wybrał, mógł, sam pozostając niezauważonym, obserwować wszystkie przyczepy kempingowe ustawione dookoła polany. Większości od lat nikt nawet nie próbował przestawiać. Ich właściciele korzystali z kempingu jedynie latem lub okazjonalnie w weekendy. Część wyglądała tak, jakby od dawna nikt się nimi nie interesował. Właśnie w jednej z nich chciał spędzić kilka najbliższych dni, do zakończenia odwyku.
Dziś mijał czwarty dzień nowej ery. Tyle wytrzymał bez narkotyków. Pierwsze cztery dni zawsze są najgorsze, wiedział to z autopsji, bo nie po raz pierwszy próbował zerwać z nałogiem. W więzieniu przechodził to samo, jednak tam się poddał, zanim dobił do siedmiu dni. Tym razem naprawdę chciał z tym skończyć. Chciał zerwać z ciągłą pogonią za towarem, która wypełniała jego życie. Zerwać na dobre. Obiecał to Nike. I ich dziecku, które za kilka tygodni miało przyjść na świat. Będzie miał syna, obwieściła mu Nike, pokazując zdjęcia USG. A potem dodała, że nie ma się u niej pokazywać, dopóki nie będzie czysty. Płakała. On również.
W tamtej chwili zdecydował, że z tym skończy. Chciał być ojcem dla swojego syna. Dobrym ojcem. Nie ćpunem, który myśli tylko o kolejnej działce towaru i którego wstydziłby się każdy dzieciak. Jednak przede wszystkim zależało mu, by być lepszym od własnego ojca.
Pierwsze trzy dni — najgorsze — spędził w jakimś pustostanie w Bockenheim. Jęczał i zwijał się na podłodze, zlewając zimnym potem, który obrzydliwie cuchnął trucizną władającą jego ciałem i umysłem. Całe pomieszczenie śmierdziało rzygowinami i moczem. Ale chyba tego właśnie potrzebował — poczucia, że jest najgorszym śmieciem.
Poczekał, aż zgasną światła w domku obok gospody. Tylko w jednej przyczepie na kempingu ktoś przebywał, pozostałe tonęły w mroku. Dla siebie wybrał najdalszą, ustawioną na samym końcu obozowiska. Zmurszałe stopnie prowadzące na werandę otaczającą przyczepę trzeszczały pod jego stopami. Zamek w drzwiach to był jakiś kiepski dowcip. Wyłamał go w kilkadziesiąt sekund. Powietrze w środku pachniało stęchlizną, lecz to mu nie przeszkadzało. Zapalniczką oświetlił zaskakująco obszerną przyczepę. Nie był zdziwiony paskudnym stylem przeniesionym żywcem z lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Znalazł za to wszystko, czego potrzebował: łóżko z poduszkami i kołdrą oraz toaletę turystyczną. Ku swemu radosnemu zaskoczeniu na blacie roboczym w części kuchennej dostrzegł kilka zgrzewek wody mineralnej, w szafce obok konserwy z ravioli i tuńczykiem i kompoty domowej roboty. Wyłączona lodówka miała lekko uchylone drzwiczki, a w środku czekało sześć puszek piwa. Tak, świetne miejsce, by zatrzymać się na jakiś czas. Rzucił plecak na ławkę narożnikową, zsunął buty z nóg i opadł na łóżko. Jeszcze dwa, trzy dni i będzie mógł powiedzieć Nike, że jest czysty.
— Zobaczysz, Nike — mruknął. — Wszystko będzie dobrze.
Kilka minut później zapadł w głęboki sen.